Zły chłopiec - ebook
Zły chłopiec - ebook
Gwiazda kultowych filmów. Reżyser i wykładowca. Sportowiec. Mąż, ojciec. Bogusław Linda. Mówi się o nim, że niewiele mówi. Tym większa zasługa Magdy Umer, której nie tylko opowiedział swoje życie, ale i zrobił to ze szczegółami. Książka ta powstała na Warmii, w hotelu z widokiem na wzgórza. Rozmówcy leżeli na jednym łóżku i prowadzili nieśpieszny dialog, którego zapis znajduje się w środku. Ale wszystko pod czujnym okiem... aparatu fotograficznego żony – Lidii Popiel.
Ona – pieśniarka, dziennikarka, scenarzysta, reżyser. Przyjaciółka Agnieszki Osieckiej, córka chrzestna Kaliny Jędrusik. On – jedna z wyrazistszych postaci polskiego kina – od „Gorączki” przez „Psy” po „Pana Tadeusza”. „Zły chłopiec” to wspólny projekt wyjątkowych artystów, a przy tym sąsiadów: Magdy Umer oraz Bogusława Lindy. I Lidii Popiel, modelki, która została fotografką, by udowadniać, że uroda to piękna dusza, a nie program komputerowy.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-572-6 |
Rozmiar pliku: | 8,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Coraz dalej od domu
Już wtedy byłeś wielkim samotnikiem?
Marzyłem, żeby mieszkać gdzieś w ogromnym zamku czy olbrzymim domu i mieć swój schowek.
Bogusiu, znamy się i lubimy od lat, mieszkamy po sąsiedzku. Dzieli nas małe jezioro i jakieś osiemnaście płotów, a łączy sympatia i współistnienie w tej samej epoce naszej dziwnej ojczyzny. Wszyscy wiedzą, że jesteś wybitnym aktorem, ale już nie wszyscy, że jesteś życzliwym, serdecznym człowiekiem, a także świetnym kucharzem. Nie znam mężczyzny, który tyle wie o karczochach i tak wspaniale gotuje. Skąd ci się wzięło to gotowanie, na długo przed modą na gotowanie? Może było tak, że jak jadłeś, na przykład obiad w szkole, to mówiłeś: „Jakie to okropne, ja bym to zrobił lepiej”?
Nie miałem obiadów w szkole. W domu też nie, ponieważ mama pracowała na uniwersytecie i nie miała czasu. Latałem do Piasta, na osiedlu Millenium. Tam mieliśmy taki obrzydliwy bar, ale zrazy zawijane z kaszą gryczaną były naprawdę dobre. No kurczę… naprawdę dobre. Ale inne rzeczy nie były dobre, niestety.
Ale czy wtedy, w tym barze Piast, mówiłeś sobie: „Jak oni to zrobili, że wyszło coś aż tak niedobrego”?
W ogóle mnie to wtedy nie interesowało.
To skąd ci się to wzięło? Dopiero na stare lata?
Wcześniej, jeszcze w młodości. Zacząłem trochę podróżować i pływać łódką po polskich jeziorach: Charzykowy, Chojnice, Jezioro Guzianka na Mazurach. I zaczynałem od bardzo prostej rzeczy. Kupowałem puszki, bo były najtańsze, a wieczorem trzeba było coś zjeść. Zacząłem to doprawiać, urozmaicać. I tak się zaczęło.
A miałeś czym doprawiać?
Nie miałem tego, co dziś, ale był czosnek, cebula, papryka.
I na przykład poczęstowałeś kogoś na tej łódce i cieszyłeś się, że mu smakowało?
Nie częstowałem nikogo.
1953
Z mamą.
Najpierw sam sobie jadłeś?
Najpierw i potem. Bo ja najczęściej pływałem sam.
Już wtedy byłeś wielkim samotnikiem?
Tak.
Samotnik od dziecka?
Wiesz… ja mieszkałem w Toruniu, w bloku, tylko z mamą. Niedaleko dzisiejszego Radia Maryja. To się nazywało Kozackie Góry, moja dzielnica. Mieszkał tam też wtedy Grzegorz Ciechowski, ale nie znaliśmy się, był trochę młodszy. No więc mieszkałem w bloku i miałem bardzo mały pokoik – może dwa na cztery metry. Mieściła się w nim wąska leżanka i taki segment biurkowy, w którym otwierało się klapę. Ledwie dało się usiąść na krześle między łóżkiem a tym segmentem. Taka wąska klitka z oknem. I już wtedy marzyłem, żeby mieszkać gdzieś w ogromnym zamku czy olbrzymim domu i mieć swój schowek. Nie wiem, czy rozumiesz?
Skrytkę? Jak najbardziej rozumiem.
Skrytkę. Gdzie by się wchodziło przez…
Tajne przejście!
No właśnie, tajne przejście. I tam w środku mógłbym siedzieć sam, wiesz, tak zupełnie sam, żeby nikt mnie nie mógł znaleźć.
Jak ja to rozumiem. Czy byliście biedni?
Tak… ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dziadkowie pochodzili z Wileńszczyzny, byli biedni. Z tamtych lat pamiętam smak placków ziemniaczanych z cukrem. Na mięso nikogo nie było stać. No tak, takie były czasy.
1954
Może rok później. Bydgoszcz. Mój pierwszy rower.
Prawie wszyscy byli wtedy biedni, a jeśli mieli jakieś majątki, to je skrzętnie ukrywali. Takie czasy.
Tak to było. Rodzice przestali mieszkać razem, mieszkałem trochę z mamą w Toruniu, trochę u taty w Bydgoszczy, trochę z dziadkami. A jak miałem szesnaście lat, to sam odszedłem z domu.
Chciałeś uciec?
Chyba chciałem uciec od tych wszystkich domowych komplikacji. Ale nie mógłbym powiedzieć, że brakowało mi ojca. Był fantastycznym, lojalnym, dobrym człowiekiem i bardzo mnie kochał. Tylko zakochał się w innej kobiecie; a ja ją bardzo lubiłem.
Dzisiaj co drugie dziecko przeżywa takie komplikacje. Takie czasy.
Takie czasy.
A gdybyś mógł wybierać – urodzić się trzydzieści lat wcześniej albo trzydzieści lat później, albo w swoich czasach – którą epokę byś wybrał?
Ja chyba chciałbym żyć jeszcze dawniej, bo jestem fanem historii odległej. Z jednej strony chciałbym żyć w czasach, kiedy powietrze było powietrzem, woda wodą, koń koniem, a z drugiej strony wiem, że problem z zepsutymi zębami byłby straszny.
Czyli z jednej strony chciałbyś żyć w epoce bez elektryczności, a z drugiej jesteś już za bardzo rozpieszczony przez tę elektryczność.
Właśnie tak. Chciałbym żyć choć na chwilę w paru epokach, żeby dotknąć, powąchać, poczuć, jak to wyglądało.
I dlatego czytasz książki historyczne i grasz w filmach, mogąc imaginować sobie, że żyjesz w tych innych epokach…
Ja, niestety, raczej nie miałem wielu możliwości grania w filmach historycznych, jakoś mnie omijały. Dlatego właśnie tym filmem, który wspominam najmilej w swoim życiu, jest Crimen według Józefa Hena w reżyserii Laco Adamika. Przez rok siedzieliśmy w Bieszczadach… Nie było dla mnie piękniejszego planu filmowego niż tam. Siedemnasty wiek! Jeździłem w takiej błękitnej zbroi, siekłem, strzelałem z samopału. Kaptury, szpady, hełmy, przyłbice… po prostu żyć nie umierać!
1954
Przymiarka do siodła. Nie wydaję się zbyt szczęśliwy.
Kiedy to kręciliście?
W osiemdziesiątym siódmym, osiemdziesiątym ósmym. Chyba coś takiego.
No to się trochę zagalopowaliśmy. Wróćmy do twoich młodych lat. Co najmilej wspominasz z dzieciństwa?
Wakacje! Wakacje z moim ciotecznym bratem Zbigniewem, z którym się wychowywałem. Dwa lata ode mnie starszy – a wtedy to było bardzo dużo! Latem pod dom moich dziadków w Bydgoszczy przy alei Pierwszego Maja jedenaście, naprzeciwko kina Pomorzanin, zajeżdżał koniem pan Golgin, nasz wakacyjny gospodarz. Koń rżał, furmanka czekała, babcia pakowała dobytek zawinięty w duże chusty. Brała nawet lampy naftowe, bo na początku nie mieliśmy tam jeszcze prądu, wyobrażasz sobie?! Jak była burza, ludzie wychodzili przed gumno ze świętymi obrazkami i modlili się, żeby piorun ich oszczędził. I z tym koniem, z tym wszystkim, jechaliśmy z babcią do wsi Kobylarnia. Ja ze starszym kuzynem Zbyszkiem. I tak co roku. Wracaliśmy dopiero pierwszego września, kiedy zaczynała się szkoła.
Rodzice chcieli, żebyście mieli dużo świeżego powietrza i byli zdrowi.
No chyba o to chodziło…
A odwiedzali cię na wakacjach?
Nie pamiętam… pamiętam tylko stopień zżycia się organizmu z terenem. Pod koniec wakacji umieliśmy biegać po rżysku jak wiejskie dzieciaki. Mieliśmy w tej Kobylarni dwie kryjówki. Jedną w sianie, w stodole. Trzeba się było przebić przez całą stodołę, a na końcu, przy deskach, mieliśmy wyłożone jakimiś kocami czy gazetami Coś Tajnego, czyli skrytkę. Jedną deskę się odsuwało, tam było też okno, przez które można było popatrzeć na pole. Zapatrzyć się.
1954
Chyba. Pierwszy raz siedzę w siodle na prawdziwym kucyku.
I długo tak się zapatrywałeś?
O Jezu, jak długo! I najważniejsze było to, że nikt nie wiedział o tym, że ja mam taki widok!
A druga skrytka?
Druga… w oborze był stary gołębnik. Wchodziło się po drabinie, na zewnątrz. W tym gołębniku nie było już gołębi, ale za to wykleiliśmy tam całe ściany Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem.
I co tam robiliście?
Jaraliśmy jakieś fajki czy wysuszone liście, nie wiem z czego.
A jak tak sobie tam siedzieliście, to rozmawialiście o Tytusie, Romku i A’Tomku czy o tym, kim chcecie być w przyszłości?
Kompletnie nie pamiętam. Ja z dzieciństwa pamiętam tylko jedno – zapachy.
I tylko własne towarzystwo wam wystarczało czy szukaliście kogoś, na przykład do grania w piłkę?
Tam nie było nikogo do grania w piłkę. Czasami trzeba było się przedrzeć do spółdzielni, do GS-u – dwa kilometry szosą, czyli rowerami. Wtedy zwykle atakowały nas watahy miejscowych. Myśmy byli letniskowi, czyli obcy. Bili nas po prostu. Napierdalali.
1955
Tej daty też nie jestem pewien. Wczasy w Kątach Rybackich. Ze mną kuzynka Elwira.
Nie byłeś dzielnym i silnym chłopcem?
Nie za bardzo. Ale nie byłem tchórzem. Biłem się. Tylko miałem krzywicę klatki piersiowej, z biedy. Wtedy w szkole nikt nas nie badał, nie mówiło się o witaminie D. Musiałem dużo ćwiczyć, zapisałem się więc na judo i boks. Trenowałem przez całe dzieciństwo i młodość. Zmężniałem.
A co pamiętasz ze szkoły?
Podstawowej czy średniej?
Zacznijmy od podstawowej. Byłeś lubiany?
Chyba tak. Ale zawsze chodziłem swoimi drogami. Pamiętam na przykład, jak pojechaliśmy na wycieczkę do Warszawy. Zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Ogromne miasto, Pałac Kultury, wielki świat. Ale najbardziej chciałem zobaczyć zoo. Małpy, żubry, te sprawy, to mnie kręciło. I zostałem w tym zoo, bo się zagapiłem, a cała klasa pojechała na Dworzec Główny, wracać do Torunia. Wychowawca odkrył moją nieobecność dopiero w pociągu… a wiesz, wtedy pociągi raz na dobę… Panika. A ja jakoś dotarłem na dworzec, tramwajami, autobusami i tam zaprzyjaźniłem się z milicjantami i oni przenocowali mnie w celi. Miałem wtedy osiem, dziewięć lat.
I potem miałeś straszną awanturę?
Nie! Ten nauczyciel przyjechał skruszony i przerażony, że zostawił małe dziecko. Wracaliśmy razem pociągiem nocnym, on mi kupił czekoladę… W sumie było fantastycznie. Przygoda!
Przygoda była najważniejsza. Chodziłeś do kina na filmy przygodowe?
Na wszystkie westerny, jakie sprowadzano wtedy do Polski! Podrabiałem legitymację, a jak mnie wyrzucali, wchodziłem innymi drzwiami. Musiałem się dostać do środka.
A kiedy zacząłeś palić papierosy?
Może miałem dziesięć lat… Mazury i Partagasy się nazywały… Wszystko przez tego kuzyna. On mnie nauczył pić, palić i bić się łańcuchami z chłopakami z innego rejonu Bydgoszczy.
Czyli on cię w jakimś sensie zepsuł?
Starał się.
Ale tak z dzisiejszego punktu widzenia – udało mu się?
Nie, jednak nie. Wiesz, nasze myślenie było w zasadzie szlachetne. Jednego dnia byliśmy palącymi i pijanymi kowbojami, a drugiego niepalącymi i niepijącymi Indianami. To wszystko była sprawa wyobraźni. Poza tym… nie stać nas było na zaopatrywanie się w papierosy i wódkę codziennie. Robiliśmy to rzadko, ale było co wspominać. Ale paleniem trudno to nazwać. A piliśmy w kiblu.
1955
Pierwszy pocałunek. Zrobiła to kuzynka Elwira. Bardzo wstydziłem się tego momentu.
W kiblu?
U dziadków, w takim składziku na parterze. Kiedy dziadkowie po wojnie kupowali mieszkanie w Bydgoszczy, musieli je kupić razem z pewnym Pomorzakiem. Dziadek kupił całe mieszkanie, ale Ruscy mu wrzucili Łasę, sąsiada, takiego alkoholika z gminu. I tak się porobiło, że dziadkowie mieli dwa pokoje, a Łasa trzy pokoje z salonem. No i w związku z tym myśmy zostali bez toalety. To znaczy my na trzecim piętrze, a kibel na parterze. I tam piliśmy gorzałę pierwszy raz. Kuzyn Zbigniew ją wykombinował. Na przykład piliśmy likier ananasowy, łączyliśmy to z miętówką i po tym rzygaliśmy.
A jak byłeś taki mały i przychodziłeś do domu, to mama nie widziała, że jesteś trochę pijany?
Nie. Bo wtedy nie mieszkałem z nią, tylko z dziadkami. A oni nie widzieli. Trudny byłem.
A kiedy budzi się w tobie mężczyzna?
Może w szóstej klasie szkoły podstawowej. Na koloniach. Pierwsza miłość. I wtedy już, że tak powiem, tańczyliśmy przy dźwiękach muzyki.
A pamiętasz jakiej?
Portofino.
Ach! To była wtedy też moja ukochana piosenka… „Jest długie lato w Portofino”. Ależ to był przebój w sześćdziesiątym czwartym roku!
Tak, to się zgadza. I były jeszcze te… Pola zielone.
1957
Coś koło tego. Z mamą w Suchaczu, czyli nad Zatoką Elbląską. Wczasy wagonowe, załatwiał nam je wujek.
Pamiętam:
„Pola zielone, lat młodych blask,
Chwile zielone ze sobą porwał czas,
Tylko w marzeniach uśmierza się
mój ból,
Gdy we wspomnieniach idziemy brzegiem pól,
Wkoło zielono, zielono i w nas.
(…)
Miłość zielona jak oczu twych blask” – ale mi przypomniałeś młodość!
Przy tych Polach zielonych i przy Portofino po raz pierwszy całowałem się z kobietą. I pamiętam, że wtedy byłem zakochany w zupełnie innej dziewczynie, a mianowicie w jej koleżance.
To dlaczego z tą się całowałeś?!
Ona jakby wymogła na mnie ten pocałunek, ponieważ była większa i wyższa.
Po prostu zostałeś zmuszony do pocałunku!
Jakaś tam ambicja działała, a poza tym ciekawość, jak to jest z tym całowaniem. No wiesz…
No wiem…
Całowałem się z inną, a kochałem się w innej… Bo tak to wygląda w życiu. A potem, jeszcze na kolonii, dostałem list od tej, z którą się całowałem. I było tam napisane… do dziś pamiętam, jak wyglądała ta kartka papieru: „Boguś, czy pamiętasz, jak pocałowałeś mnie wtedy pierwszy raz?”. Wtedy obudziła się we mnie męskość. Byłem kimś.
1959
Zdjęcie najprawdopodobniej zrobione w Toruniu. Idę do szkoły.
Napisałeś jej, że pamiętasz?
Chyba w ogóle jej nie odpisałem.
Czyli już wtedy zacząłeś być trudnym i okrutnym macho.
Tak… tylko że wtedy nie mówiło się chyba macho.
A jak?
Zły chłopiec. Raczej tak się wtedy mówiło – zły chłopiec.
A jak byłeś młody i na przykład się w którejś kochałeś, a ona cię nie kochała?
Jako człowiek wrażliwy od dziecka, przy zakochiwaniu się byłem taki nieśmiały, że traciłem wiele szans na zdobycie tej dziewczyny, o którą mi chodziło. Pierwszy lepszy kumpel wyrywał mi ją, ponieważ był odważniejszy, a ja – jak ten głupi – siedziałem i nic z tego nie miałem. Tak to wyglądało.
Czy chciałeś być podobny do któregoś ze sławnych aktorów?
Chciałem być jak ci z Rio Bravo, Winchester ‘73, Dwa złote colty. Na gruzach starej Bydgoszczy, czy na nowo wybudowanym osiedlu w Toruniu odgrywaliśmy sceny z filmów i chcieliśmy być jak ci aktorzy. Szaleliśmy na dachach i podwórkach, zwłaszcza na dachach, bo były porośnięte trawą i małymi drzewami. Tak to wyglądało, i chyba byłem trochę chuliganem.
A w liceum mieszkałeś już z mamą?
Tak, w Toruniu. Pamiętam że to była szkoła koedukacyjna, a klasa matematyczna. I to była moja zmora, bo o matematyce nie miałem pojęcia. Te wszystkie pociągi, które wyjeżdżają ze stacji o tej i o tej godzinie…
Nawet mi nie przypominaj tego koszmaru. To czemu poszedłeś do klasy matematycznej?
Niestety, własna matka mnie tam zapisała, żeby mieć nade mną kontrolę. Sama była filologiem, ale miała jakieś koleżanki, które uczyły w tej szkole. Pan profesor Staniszewski był na mnie skazany i ja mu do dzisiaj współczuję. I wiesz co, jeszcze przez piętnaście lat po maturze dręczyły mnie koszmary, budziłem się zlany potem, że mam poprawkę z ostatnich dwóch lat materiału z matematyki, że muszę to przerobić i zdać. W końcu dwie zdolne kobiety, które mi się podobały, i jeden serdeczny kolega, napisali za mnie tę maturę. Jak ja im jestem wdzięczny!
1962
Na wakacjach z dziadkami w Kobylarni. Ja i mój cioteczny brat Zbyszek łowimy raki.
Byłeś lubiany w liceum?
Tak… ja chyba już w szkole byłem kimś. A właściwie było nas dwóch… Pozdrawiam cię, Tomaszu Kocu… Mój przyjaciel miał dwa metry wzrostu i był owłosiony jak zwierzak. Nosił bardzo modne wtedy baczki, których mu zazdrościłem, ja jakoś dłużej czekałem na męski zarost. Trochę rozrabialiśmy i wydawało się nam, że trzymamy tę szkołę w garści. Tak, że wiesz… byliśmy ważni. I miałem cechy przywódcze. To był czas władzy hormonów i młodzieńczej głupoty.
A książki czytałeś?
Tak, ale musiała być akcja. Przygodowe, Trylogia, o żeglarstwie, dobre kryminały.
A poezja?
Tak, tak, przechodziłem przez to wszystko, nawet sam próbowałem pisać wiersze, ale krótko to trwało, a czytałem innych – Słowackiego, Norwida, Baczyńskiego. Kwiaty polskie Tuwima nawet deklamowałem. Wiesz, moja mama była filologiem i specjalistką od literatury staropolskiej. Przez pewien czas ten język staropolski może lepiej nawet znałem niż współczesny polski.
Mówiłeś wiersze na akademiach?
Od tego się chyba wszystko zaczęło. A Mistrz i Małgorzata Bułhakowa to była moja ukochana książka.
I miałeś czas na czytanie?
Nawet na łódce czytałem. Jak wspominałem, lubiłem być sam. Zacząłem żeglować jako czternastolatek i jeszcze na studiach pływałem.
1966
A przynajmniej coś koło tego. Także na wakacjach w Kobylarni ze Zbyszkiem. Z tamtego czasu pamiętam głównie zapachy.
Najczęściej samotnie.
Tak. Zdarzały się dziewczyny, ale wolałem samotnie. Pływałem najczęściej we wrześniu, kiedy było już pusto na Mazurach. Brałem dużą łódkę kabinową, siedziałem, gotowałem sobie. Płynąłem tak na przełaj przez całe Mazury.
Co ci dawało radość w tej samotności?
Przygoda i wolność! Nie wiesz, gdzie cię wiatr zawieje, gdzie wylądujesz, może trzeba będzie rozpalić ognisko w lesie, może trzeba będzie nocować na lądzie, może jakieś szczury wodne wyjdą w nocy, może przybłąka się jakiś facet i trzeba będzie z nim pogadać przy ognisku… przygoda!
Miałeś poczucie bezpieczeństwa, nie bałeś się?
Ja się w ogóle nie bałem. Kupowałem sobie jakieś wino marki wino, spotykałem jakichś ludzi na innych łódkach, było miło, a potem każdy płynął w swoją stronę.
A co zaprowadziło cię do szkoły teatralnej? Jak to się stało, że dorosły wysportowany chłopiec, który czytał wiersze i powieści, poszedł uczyć się robić miny?
Wiesz, wydawało mi się, że to będzie najłatwiejszy zawód, jaki można uprawiać.
Nie chciałeś trudniejszego?
Nie. Bo ja wtedy tylko dwie rzeczy widziałem w tych swoich durnych gałach: w jednym oku kwiaty, a w drugim kobiety. I myślałem, że jak będę dobry, to…
…to będziesz miał tyle kobiet, ile zechcesz. A kwiaty po co?
W celach handlowych. W zamian za seks i uczucia.
To było ci potrzebne przede wszystkim?
Wydaje mi się, że tak.
Poszedłeś do szkoły teatralnej w Krakowie. Dlaczego
nie w Warszawie albo Łodzi?
Bo Kraków był najdalej od domu, a ja chciałem być jak najdalej od domu.
1968
Znowu nie jestem pewien daty. Ale miejsce pamiętam – Charzykowy na Kaszubach, koło Swornegaci. Bory Tucholskie.
I jak się dostałeś, i zobaczyłeś tych wszystkich sławnych aktorów i piękne dziewczyny…
Tam nie było sławnych aktorów.
Może ich wcześniej nie widziałeś, bo nie chodziłeś do teatrów i nie oglądałeś telewizji?
Raz, że nie chodziłem, dwa, że oni nie występowali w telewizji. W telewizji grali aktorzy warszawscy, natomiast w Krakowie tradycja była zupełnie inna. Lwowska, wileńska, krakowska, galicyjska. I dopiero wtedy zacząłem chodzić do teatrów. To wszystko były tradycje małopolskie. I takiego lęgowiska aktorskiej modelarni już nie ma na tym świecie. Powinno się o nich pisać książki.
Ja słyszałam o sławnym profesorze Eugeniuszu Fuldem. Poznałeś go?
Oczywiście. Był rektorem. Kiedyś coś nabroiłem i on chciał mnie ukarać zabraniem stypendium. A ponieważ nie miałem stypendium – przydzielił mi je, a zaraz potem odebrał. Taka kara. Ale lubił mnie.
Czy on był znanym aktorem?
Niezupełnie znanym. Jego przemówienie inauguracyjne zaczynało się od słów: „Chuj, okrzyk rycerstwa z czternastego wieku, kurwa – krzywa po włosku” – byleby tylko zrobić wrażenie. Barwna postać. Była taka legenda, że jeżeli on pocałuje jakąś dziewczynę, a miał takie ciągoty, to ona wyleci ze szkoły, więc jak szedł z trzeciego piętra po czerwonym dywanie, to był pisk straszny i one wszystkie uciekały. Miał sztuczną szczękę, brwi, w ogóle uważał, że aktor musi mieć wszystko sztuczne, żeby to sobie wymieniać. Wsławił się tym, że jak kogoś chciał wyrzucić ze szkoły, to zapraszał go do gabinetu i mówił: „Panie kolego, ja mam syna w Tarnowie, no beztalencie aktorskie… Ja nie mogę na niego patrzeć…” – i płakał, i szlochał przed tym studentem, tłumacząc się, że musi go (tego studenta) jednak wyrzucić! I student się dowartościowywał, mniej cierpiał, bo wiedział, że nie jest, co prawda, tak zdolny jak jego koledzy na roku i musi opuścić szkołę, ale gdzieś tam, w dalekim Tarnowie, jest prawdziwe beztalencie, dużo większe niż on, i jest to sam syn pana rektora Eugeniusza Fuldego.
A pan rektor grał w jakimś teatrze?
Chyba nie. Ja go nie widziałem. Ale odgrywał przed nami spektakle, pokazywał, czego aktor nie powinien mieć. Zdejmował jakąś treskę, wyjmował sztuczną szczękę, dziewczyny piszczały. Potem rozpinał spodnie i skakał, wtedy spodnie mu spadały i zostawał w płóciennych kalesonach. I mówił, że aktor powinien właśnie tak wyglądać, musi być obnażony, bo tak tworzy się prawdziwe aktorstwo.
Chyba chciał wam powiedzieć, że aktor nie może się niczego wstydzić.
Pewnie tak.
I ja chyba dlatego nie mogłabym być aktorką; ja bym się wstydziła.
Ale wiesz co, większość dobrych aktorów się jednak wstydzi.
A czy ty wtedy chciałeś być modny? Bo właśnie nastała moda na hipisów i dzieci kwiaty?
Chciałem! Dzwony, długie włosy, kiedyś ojciec przywiózł mi z Jugosławii buty z frędzlami. Byłem strasznie dumny, że mam takie buty. I szyłem sobie kożuszek pod Zakopanem. Tak, wszyscy staraliśmy się być modni, chociaż ta moda była lekko zdeprawowana szkołą teatralną, bo jednak w szkole już nie barwne kwiaty, ale czerń była kolorem podstawowym.
Co jeszcze pamiętasz ze szkoły teatralnej?
Pamiętam Pimpunalia, nazwane tak od ksywy profesora Bronisława Dobrowolskiego, którego nazywaliśmy Pimpusiem. Pimpuś wykładał historię sztuki i generalnie zajmował się tym, który z wielkich artystów z kim spał i kto od kogo zaraził się chorobą weneryczną, bo zwłaszcza choroby weneryczne były ważne. Pimpunalia polegały na tym, że jechaliśmy do jego żony, żeby uprzedzić, że będą Pimpunalia, braliśmy dorożkę na rynku i jak on szedł – porywaliśmy go w pełnym galopie, w maskach, pelerynach i wieźliśmy na Warszawską pięć, a tam – na scenie – dziewczęta (koleżanki studentki), przebrane w tureckie stroje, wiły się w tańcu, a myśmy mu podawali czekoladki, które uwielbiał. Potem odwoziło się go do domu i był szczęśliwy. Następnego dnia szło się do niego z indeksem i każdemu wpisywał piątkę. Profesor Pimpuś.
Albo taki profesor Merunowicz, który był mistykiem. Kiedyś próbowaliśmy jakiś chór do greckiej sztuki i tam były słowa „Odezwał się piorun z jasnego nieba”. I wtedy w jasny dzień nagle uderzył gdzieś piorun. Jego reakcja była prosta. „Odezwał się” – powiedział tylko nam, ogłupiałym, bo przecież wiadomo było, co i skąd się odezwało. Kiedyś wlokłem się do szkoły na zajęcia i zajrzałem do kościoła Mariackiego, bo to po drodze, usiadłem w ławce i widzę go obok mnie, w zielonym ortalionie, z laską. On siada przy mnie, klęka, ja klękam, nie wiem za bardzo, co robić, ale powtarzam to co on, siedzimy już pół godziny, boję się trochę, że się spóźnię, ale on też siedzi i w końcu mówi do mnie: „Panie kolego, Pan też rozmawia z Bogiem?”.
A ty nie rozmawiałeś z Bogiem?
Nie w ten sposób. A wtedy chyba w ogóle.
A z kim studiowałeś?
Najbardziej znana była chyba Bożena Adamek. Wyżej byli Andrzej Grabowski, Jerzy Kryszak. Krystian Lupa na reżyserii.
Mieszkałeś w akademiku?
Przy Warszawskiej pięć. To był dom zakonnic. Dziwny zestaw mieszkańców akademika: zakonnice, emerytowany ułan i czterdziestu mężczyzn – przyszłych aktorów i muzyków. Pamiętam też, że mieliśmy tam telewizor, czarno-biały oczywiście. Do Mariana Dziędziela przychodziła sławna Halina Wyrodek. No, nudno nie było.
Przyjaźniłeś się z kimś czy byłeś odludkiem?
Trochę się trzymałem z pewnym kolegą, którego wyrzucili ze szkoły. Taki za wrażliwy, trochę poeta, uwodził go inny aktor, gej, ale wtedy nie mówiło się jeszcze gej, tylko pedał, nauczyciel ze szkoły. Zrobiła się afera, bo on uderzył tego nauczyciela w twarz i wyrzucili go… Rozpił się. Pisał niezłe wiersze, był także trochę malarzem, żył z malowania obrazów pod Barbakanem. Widywałem go, wiecznie pijanego. I zmarł. Smutne.
1969
Może rok wcześniej. Czasy licealne, ze szkolnymi kumplami. Toruń.
A zakochałeś się w jakiejś studentce ze szkoły?
Nawet w paru naraz, bo ja byłem bardzo kochliwy.
I nie byłeś wierny?
Niestety nie.
Zły chłopiec…
Można tak powiedzieć, niestety. Ale dziewczyny też nie były wierne. To był czas hipisów na Zachodzie. Wolna miłość, dzieci kwiaty, no wiesz.
Wiem… wtedy już do nas przeciekał ten styl życia zepsutego Zachodu. Beatlesi, Rolling Stonesi… Ale że do konserwatywnej, porządnej krakowskiej szkoły przeciekało zepsucie zachodniego świata?!
No może nie tyle do szkoły, ile do mnie. Przyjechał wtedy z Nowego Jorku do Krakowa mój daleki kuzyn, starszy ode mnie o pięć lat Krzysztof O. Urodził się w Londynie, studiował polonistykę, ale kaleczył język polski, bo jego rodzina nie wróciła po wojnie do komunistycznej Polski. Robił doktorat z Witkacego. Mieszkał w Nowym Jorku i świetnie mówił slangiem amerykańskim. Przywiózł ze sobą marihuanę. To był w końcu czas hippisów. Paliliśmy ją w akademiku i w kinach, nikt nas nie karał, bo milicja nie znała tego zapachu. Wtedy można było w kinach palić. On mi tłumaczył filmy i opowiadał o Zachodzie, o Nowym Jorku. Pamiętam, jak opowiadał o filmie Przełomy Missouri z Jackiem Nicholsonem i Marlonem Brando. Od niego usłyszałem o metodzie Lee Strasberga, o innym sposobie grania. I to mi bardzo dużo dawało, bo wtedy zmieniłem swój sposób myślenia na temat gry aktorskiej, chłonąłem tamte opowieści. Myśmy w szkole grali teatralnie. Inaczej. Dla mnie to było odkrycie. Wtedy się z tym kuzynem zaprzyjaźniłem. To znaczy ja miałem za zadanie zaopiekować się nim w Polsce i zaopiekowałem się, można powiedzieć… zbyt intensywnie… żadne przejawy życia hulaszczego nie były nam obce.
Nauczyłeś go pić, palić i uwodzić kobiety?
Niestety tak.
A czy on był ci za to wdzięczny, czy raczej miał pretensje?
Chyba pretensji nie miał, natomiast jak już poznał swoją małżonkę, to mi jej nawet nie pokazał. Uciekł z nią do Nowego Jorku.
Bał się, że mu ją zepsujesz albo uwiedziesz.
Mógł się tego bać. No wiesz, myśmy wtedy szaleli. Na przykład pędziliśmy w akademiku wino ze zboża w szafce zamykanej na kłódkę, którą sobie dokupiliśmy, żeby nie zaglądały tam sprzątaczki. Chodziliśmy potem z tym winem do zoo w Krakowie i stukaliśmy się z żubrami.
Zmarnowałeś kuzyna. Dobrze, że żubrów nie rozpiliście.
Nie byłbym tego taki pewny. On mnie za to karmił muzyką. Był wielbicielem bluesa i przywoził płyty, o których wtedy w Polsce można było tylko śnić. Memphis, muzyka Nowego Orleanu.
A kiedy muzyka zaczęła cię interesować? Bo ty jesteś bardzo muzykalnym człowiekiem.
Już w szkole średniej miałem adapter Bambino i pocztówkowe płyty. Słuchałem Snu o Warszawie Niemena, Breakoutu i Nalepy, podobał mi się Grechuta. A w czasach podstawówki chodziłem nawet do jakiejś szkoły tanecznej…
To takie rzeczy ukrywasz?!
Właśnie mi się przypomniało! Pamiętam, że na koloniach musiałem tańczyć krakowiaka, i pamiętam swoje upokorzenie, bo nie miałem portek, tylko spodnie od piżamy w paski. Spodnie od piżamy i gumiaki… Potem jeszcze przez jakiś czas chodziłem na jazdę figurową, mama mnie zapisała, żebym nie chuliganił, ale szybko straciła nade mną kontrolę. I chodziłem na wagary zamiast na lodowisko. Siły woli na jazdę figurową starczyło mi na jakieś dwa tygodnie. To upokarzające było… ta jazda figurowa. Uciekałem i dopiero po czterech miesiącach wszystko się wydało. Mówiłem ci już, że łatwo matka ze mną nie miała?
1969
Jestem licealistą. Mniej więcej w tym momencie wpadłem na pomysł, że aktor to najprostszy zawód, jaki można uprawiać.
Mówiłeś. Wróćmy do studenckich lat. Jakie filmy, oprócz tych amerykańskich, tłumaczonych przez kuzyna, robiły na tobie największe wrażenie?
Pokolenie, Kanał, Ostatni dzień lata Konwickiego i w ogóle szkoła polska, czyli czarno-białe filmy z lat pięćdziesiątych. Wtedy nasze kino było znane na całym świecie. A później choćby Wesele Wajdy. Poza tym genialne były filmy radzieckie: Lecą żurawie, Biały ptak z czarnym znamieniem, Kalina czerwona, Syberiada.
To prawda. Ja kochałam poza tym filmy Eldara Riazanowa – Gorzki romans, Ironia losu, Dworzec dla dwojga, Spalonych słońcem Michałkowa.
To wielkie kino. Oni są do bólu prawdziwi. Mają to, co wszystkie wielkie narody – nie wstydzą się. Amerykanie także się nie wstydzą, ale są naiwni i tandetni. Nie mają za to kompleksu małego kraju i to jest ich siła.
Mnie się wydaje, że my w dziedzinie sztuki także nie mamy kompleksu małego kraju. Ale chyba tylko w tej dziedzinie. Wróćmy do czasu studiów… Opowiedz, jaki był ten świat w zamkniętej szkole. Chciało wam się w ogóle wychodzić na zewnątrz, czy – tak, jak opowiadają aktorzy ze szkoły warszawskiej – cały świat przestawał istnieć?
Z jednej strony były juwenalia i chodziło się do knajp, ale przede wszystkim siedziało się w szkole i naprawdę ciężko pracowało, z czego w tej chwili chyba nikt nie zdaje sobie sprawy. Przez cztery lata myśmy w zasadzie siedzieli w szkole od dziewiątej rano do dwudziestej drugiej!
1969
Obóz wędrowny PTTK.
A dzisiaj, kiedy sam prowadzisz szkołę dla aktorów, uważasz, że oni mają łatwiej?
Inaczej.
Na czym polega ta różnica? Oprócz tego, że tam się nie płaciło, a tu się płaci za naukę?
Przede wszystkim na poczuciu bezpieczeństwa. Wtedy wiadomo było, że każdy, kto skończy tę szkołę, ma zapewniony etat. Czy to w Grudziądzu, czy w Warszawie, ale będzie miał pracę. Co roku na przedstawienia dyplomowe przyjeżdżali dyrektorzy teatrów z całej Polski i wybierali. Lepszych do lepszych teatrów, gorszych do gorszych. Ale nikt nie zostawał „bez przydziału”. I to było bezpieczne.
A ciebie po szkole, jako nadzwyczajnie utalentowanego, chyba wszystkie teatry chciały przyjąć?
Nie, ze mną były ciągle kłopoty. Po pierwsze, groziło mi relegowanie ze szkoły już po pierwszym roku. Nie wiem właściwie dlaczego…
Nie za złe zachowanie?
Za złe zachowanie to byłem wyrzucany z akademików na ostatnich latach. A wtedy zostałem relegowany za to, że strasznie się wstydziłem grać i według nich nie nadawałem się do tego zawodu. Na zajęciach w szkole, z kolegami i koleżankami, to się nie wstydziłem. Ale po pierwszym roku zaproponowano mi rolę Cherubina w Weselu Figara w Teatrze Słowackiego i miałem tam śpiewać i grać… Patrzę, oni coś tam opowiadają na tej scenie, grają, udają, a ja doznałem takiego dojmującego uczucia zażenowania, wstydu i braku umiejętności. Kompletnego braku wiary w siebie. Pamiętam, że z tego wstydu zawędrowałem pod łóżko grającej hrabinę Marii Nowotarskiej i nie chciałem spod niego wyjść. I mnie wyrzucili. A Cherubina zagrał Marian Dziędziel. Wtedy był piękny.
Chcieli cię wyrzucić za to,
że wstydziłeś się grać?
Za brak talentu. Tak to się nazywało. Powiedziano mi, że raczej nie nadaję się do tego zawodu… i to mnie chyba zmobilizowało, wróciłem do szkoły i byłem coraz lepszy. Bo sam sobie chciałem udowodnić, że jednak się nadaję. Chyba każdy aktor ma ze sobą tego typu problemy na pewnym etapie nauki.
1969
Licealista. Zresztą widać to od razu.
1967
Początki liceum. Jestem trochę chuliganem. Nawet jeśli tu akurat nie wyglądam.
1969
Za chwilę opuszczę rodzinny Toruń, żeby pojechać na studia do Krakowa.
1968
A przynajmniej tak mi się wydaje. Zdjęcie, zdaje się, zrobione w Bydgoszczy. Ale głowy nie dam sobie uciąć.Rozdział II
Halabardnik nie ma lekko
I jak zagrałeś Hamleta, to po raz pierwszy dziewczyny oszalały gremialnie?
Może i coś takiego się zdarzało. Ale krytycy byli oburzeni, bo ja już wtedy wrzucałem swoją metodę grania. Krytycy oburzeni, ale młodzież zachwycona.
No dobrze. Kończysz szkołę teatralną i kto proponuje ci etat?
Moim przedstawieniem dyplomowym była główna rola – Sajetana – w Szewcach Witkacego w reżyserii Maćka Prusa. Spodobałem się, odkryto we mnie talent komediowy. Maciek polecił mnie Konradowi Swinarskiemu do Teatru Starego. Nie dane nam było jednak razem pracować, bo Swinarski zginął w wypadku lotniczym. To wydarzenie zmieniło wiele w moim życiu zawodowym – miałem zagrać Raskolnikowa w Zbrodni i karze. Ale teatr po odejściu Swinarskiego postawił nie na młodych zdolnych, tylko na starszych i sprawdzonych. Rolę Raskolnikowa dostał Trela, a ja dostałem… halabardę.
Ale zostałeś aktorem najlepszego teatru w Polsce!
W Europie chyba. Wtedy Teatr Stary był legendą. Tam pracował Wajda, Swinarski, Jarocki, największe nazwiska! Mieszkałem u góry, tam gdzie Jurek Bińczycki i wcześniej Konrad Swinarski, w pokoju po Jurku Radziwiłowiczu. Siennik na podłodze, bo wtedy nie było jeszcze materaca… i to wszystko. Pamiętam, że jak jeździłem pociągiem do Torunia, to mistrzostwem świata było „mimowolne” pochwalenie się, że mam białą legitymację Teatru Starego. Na kobietach robiło to ogromne wrażenie.
1971
Zostaję studentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie.
Dobrze pamiętam, jak wielkim przeżyciem była dla mnie wyprawa do Teatru Starego na Dziady Swinarskiego. Może, myśląc o młodych ludziach, trzeba dodać, że też Adama Mickiewicza.
Na Dziady nigdy nie można było dostać biletów. Pamiętam zapisy na bilety i to, że czekało się na nie ponad pół roku! A ja wtedy właśnie mieszkałem tuż nad…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej