Zły sen - ebook
Zły sen - ebook
Laura Sawicka postanawia spędzić wielkanocny urlop w pensjonacie swojej ciotki Ireny Wrotycz. Młoda policjantka wie, że to nie będą spokojne święta, gdyż jedzie, by wyjaśnić sprawę tajemniczych głosów, które wydobywają się ze ściany. I rzeczywiście, sielanka pensjonariuszy w przytulnym "Splendorze" zostaje brutalnie przerwana, gdy odkrywają ciało zamordowanej właścicielki pensjonatu. Laura rozpoczyna śledztwo, a rozmowy z gośćmi i pracownikami ośrodka odsłaniają coraz więcej mrocznych wątków i rodzinnych tajemnic. Książka przedstawia wydarzenia w eksperymentalnej formie - nie zawiera opisów, w całości skonstruowana jest z dialogów.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-2325-7 |
Rozmiar pliku: | 251 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielka Sobota
Rozmowa 1
– W tym domu dzieje się coś dziwnego.
– A widzisz! Nie chciałaś mi wierzyć, kiedy mówiłam ci przez telefon, że coś tu jest nie tak.
– Ależ ciociu, miałam uznać za prawdę, że komuś się coś przywidziało?!
– Tylko nie „przywidziało”, drogie dziecko. Mojemu mężowi jeszcze nigdy nic się nie przywidziało.
– Nie powinna ciocia tak bardzo ufać jego słowom.
– Wierzę mu bez zastrzeżeń.
– Mama ciągle powtarza, że ciocia już dawno powinna rzucić to wszystko w diabły i przenieść się do nas do Olsztyna. Jest wolny pokój po śmierci ojca. A ciocia się uparła...
– Moja droga, to nie ma nic wspólnego z tą sprawą.
– Kiedyś mama powiedziała, że wujek kłamie na każdym kroku, ale ciocia nie chce się z nim rozwieść, bo nie chce się przyznać...
– Moja Lauro, nie po to wezwałam cię tutaj, żeby wspominać plotki z przeszłości. To nie miejsce i czas na tego rodzaju dyskusje. Teraźniejszość dostarcza mi dostatecznej ilości wrażeń. Sama zresztą stwierdziłaś, że coś tu jest nie w porządku.
– Przyznaję, wyraźnie słyszałam.
– Nasz drogi profesor także słyszał.
– Jaki znowu profesor?
– Gedeon Olbracht.
– Ten słynny dyrygent? Myślałam, że już nie żyje.
– Daruj!... Przyjeżdża do nas jak zwykle na Wielkanoc i bawi do końca maja. Potem jedzie do Włoch.
– To musi być wiekowy człowiek. Byłam kiedyś na jego koncercie w Olsztynie.
– Zaręczam ci, droga Lauro, że to wyjątkowo przytomny mężczyzna. Mój Boże, biegałam na jego koncerty w Łodzi, kiedy jeszcze byłam smarkulą. Nic się nie zmienił.
– Była ciocia w nim zakochana?
– Zadurzona, jak większość licealistek z naszej szkoły. Jednak nie dałam tego po sobie poznać. Moją dewizą była zawsze powściągliwość i praca.
– Wiem, wiem... Niech ciocia nie bierze sobie tego do serca. Mama nieraz się z tego śmiała, że ciocia tylko ciągle pe i pa, cały dzień pipa.
– Lauro, co za wyrażenia!... Pewnie w tej szkole tak się zdemoralizowałaś. Marta zawsze była roztrzepana. Trudno tak mówić o siostrze, ale to osoba mało odpowiedzialna. Mam nadzieję, że nie odziedziczyłaś po niej złych cech.
– Ciociu, na Wydziale Bezpieczeństwa Wewnętrznego Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie ulatują z człowieka wszelkie roztrzepanie i nieodpowiedzialność.
– Właśnie dlatego cię tutaj zaprosiłam. Nie widziałyśmy się chyba ze trzy lata. Ładnie wyglądasz, powiedziałabym, że... zmężniałaś.
– Mieliśmy dużo ćwiczeń fizycznych.
– To bardzo dobrze. Widzę, że wybrałam osobę jak najbardziej przygotowaną do tego rodzaju... zadania. Ja absolutnie nie mam czasu ani umiejętności, żeby się tym zająć. Trzeba porozmawiać z ludźmi, a to dla mnie szalenie krępujące. Uważaliby, że ich...
– Inwigilujesz?
– Coś w tym rodzaju. Sama widzisz, że mnie nie wypada.
– Gdybym w nocy nie słyszała tego głosu w ścianie, pomyślałabym, że ciocia jest... przemęczona.
– Jestem przemęczona, moja droga, co nie znaczy, że zbywa mi na rozumie. Przepraszam cię, odbiorę telefon... Halo! Tak, pensjonat „Splendor”, właścicielka Irena Wrotycz przy telefonie. Czym mogę służyć?... Ach, to pan... Nie, niestety, bardzo mi przykro, nie mamy wolnych pokoi. Nie, ani jednego... Ja też bardzo żałuję. Do widzenia.
– Kto jeszcze słyszał te głosy?
– Panie Zamorskie. No, im może bym za bardzo nie wierzyła. Zajmowały twój pokój. Zmusiły mnie, żebym przeniosła je na pierwsze piętro. Przyjeżdżają tutaj już piąty rok, więc sama rozumiesz, że nie miałam wyboru.
– Stare panny?
– A jak myślisz?... Przysadziste, myszowate blondynki po sześćdziesiątce. Emerytowane urzędniczki, czy Coś w tym guście. Bardzo zadzierają nosa, ale płacą regularnie. Boże, co ja z nimi miałam! Narobiły potwornego rabanu! Mało brakowało, a szyby popękałyby w oknach. Uważały, że ktoś je podsłuchuje i podgląda.
– To rzeczywiście... szokujące. Dały cioci nieźle popalić!
– Jak ty się wyrażasz! Ładnie cię tam wyszkolili.
– Robili, co mogli. I co te dwie zmory?...
– Urządziły mi tu scenę. Zagroziły wyprowadzką. Musiałam je jakoś udobruchać. Wiesz, teraz czasy są bardzo trudne. I tak mam jeden pokój wolny, a szykowało się, że będą trzy. Na szczęście w ostatniej chwili przyszły rezerwacje przez Internet. Młodzi ludzie, państwo Król...
– Ciociu, proszę, uspokój się, drżą ci ręce. Może dam ci waleriany?
– Dziękuję ci, moje dziecko. Czekam jeszcze na pewnego studenta, który obiecał przyjechać mimo roztopów. Miał się pojawić w zeszłym roku, ale jakoś nie wyszło... Tylko że wtedy była pogoda, a nie takie ulewy jak w zeszłym tygodniu. Jezioro już chyba wylało. Do tego roztopy. Nie wiem, czym on dojedzie.
– Ciociu, co ciocia sądzi o tych... niezwykłych zjawiskach? pojawiają się regularnie?
– Droga Lauro, jestem zbyt zajęta, by poważnie zajmować się tego rodzaju... osobliwościami. Głosy w ścianie! Wykluczone. Zresztą, cokolwiek by to nie było, zawsze sądzę to samo, co mój mąż. Dlatego właśnie tak długo z nim wytrzymałam. Piotr jest człowiekiem z poważnym doświadczeniem, wysokiej klasy specjalistą.
– Od głosów w ścianie?
– Nie wygłupiaj się. Przypuszczam... przypuszczamy, że ktoś chce zniszczyć naszą reputację. Ktoś chce, żebyśmy porzucili ten pensjonat.
– Wietrzy ciocia jakiś spisek?... Czy wujek Piotr też tak uważa?
– Wujek Piotr nieoficjalnie uważa, że to sprawka tego Juliana. Widziano go, jak chodził w nocy po schodach.
– Jakiego Juliana?
– Przepraszam cię, znowu ktoś dzwoni.
– Ciociu, ja odbiorę. Halo, pensjonat „Splendor”. Laura Sawicka przy telefonie. Tak, siostrzenica właścicielki Ireny Wrotycz. Niestety, ciocia nie może w tej chwili podejść. Przykro mi, proszę pani, nie ma wolnych pokoi... Ciocia prosiła przekazać, że może po świętach coś się zwolni. Tak, serdecznie zapraszamy... Oczywiście, że będzie taniej. Zapraszamy. Do usłyszenia.
– Dobrze dajesz sobie radę.
– A mówiła ciocia, że jest jeszcze jeden wolny pokój.
– Jest na strychu, lecz przy tych deszczach dach zaczął przeciekać. Nie zdążyliśmy wyremontować...
– Ciociu, kto to jest Julian? No ten, który chodzi po nocy.
– Ach, przyjechali tu przed miesiącem. Wiesz, nie byłam skłonna ich przyjąć, mimo że byli w zeszłym roku jesienią. Jacyś tacy... ekscentryczni.
– Małżeństwo?
– Nie, rodzeństwo Tylman. Natalia i Julian. Ona jest starsza, opiekuje się nim. Zdradziła mi, że rok temu pojawiły się u jej brata objawy niezwykle rzadkiej choroby. Podobno choroba jest w zasadzie nieuleczalna, można tylko powstrzymywać jej rozwój. Prosiła mnie o dyskrecję. Biedna kobieta. Pokazała mi zaświadczenie lekarskie. Julian nie jest niebezpieczny dla otoczenia.
– Ciekawe... Mam nadzieję, że to nie HIV.
– Nie, nie, skądże... To rodzaj łagodnego schorzenia psychicznego, być może dziedzicznego. Często ujawnia się dopiero po trzydziestym roku życia.
– Rozumiem. Kto jeszcze mieszka w tym pensjonacie? Zapewne Konrad.
– To ty nic nie wiesz?... Konrad... Cóż, nie będę tego ukrywać: nasz syn rozstał się z nami trzy lata temu. Wyjechał bez słowa pożegnania.
– Co ciocia powie! Myślałam, że sobie pogadamy z nim o dawnych czasach, kiedy jeszcze tu przyjeżdżałam...
– Myślę, że byłabyś zawiedziona.
– Nie kojarzę...
– Wołałabym teraz o tym nie mówić.
– Ciociu, a ta... jak ona miała na imię?... Alfreda. Ta zdzira nadal mieszka z wami?
– Lauro, przestań się wyrażać! W końcu to wykwalifikowana księgowa. Nie dałabym sobie bez niej rady, chociaż z drugiej strony... Nie warto sobie strzępić nerwów. Jest jeszcze kucharka i pokojówka. Solidne osoby.
– A z gości? Kto jeszcze?
– Jest jedno małżeństwo w średnim wieku. Kalinowscy. Przyjeżdżają już drugi rok. Bardzo ich lubię. Sympatyczni ludzie, chociaż czasami bywają męczący.
– To Znaczy?
– Kłócą się o byle głupstwo. Małżeńskie sprzeczki.
– Kto się czubi, ten się lubi.
– Ja z Piotrem nigdy się nie kłócę.
– Bo dusi ciocia złość w sobie. Mama tak mówi.
– Moja Lauro, to nie pora na tego rodzaju... przytyki. Więcej taktu.
– Przepraszam. Ach, coś sobie przypomniałam. Ta mocno starsza pani żyje jeszcze? Kiedyś ją poznałam.
– Chodzi ci o Karolinę? Owszem, stara Falcmanka żyje i ma się dobrze. Mieszka na parterze. Ma to zapewnione w umowie, że będzie tutaj rezydować do końca życia. Za darmo!
– Ona też słyszała głosy? O ile pamiętam, zajmowała się wróżbami, stawiała karty. Konrad początkowo z niej się wyśmiewał, ale potem, kiedy podobno przepowiedziała mu przyszłość...
– Dawno już u nas nie byłaś. A jeśli chodzi o tę panią...
– Ktoś dzwoni do drzwi. Ciociu, pójdę otworzyć. Powitam go serdecznie.
– Zaczekaj, od tego jest pokojówka.
– Widziałam ją, jak szła na górę przewlekać pościel. Zaraz wracam.
– Lauro... Tylko bez zbytniej wylewności.
– Dzień dobry panu.
– Dzień dobry pani. Nazywam się Igor Brenny. Zarezerwowałem tutaj pokój na święta.
– Proszę, bardzo proszę wejść. To pan jest tym studentem?...
– Na to by wyglądało.
– Jak pan się do nas dostał? Pytam, bo wszędzie są straszne roztopy. Droga nieprzejezdna.
– Jechałem od strony Lisic na skróty leśnymi drogami. To tylko dziesięć kilometrów. Mój mały jeep okazał się niezawodny.
Rozmowa 2
– Przepraszam, zapomniałam się przedstawić: Laura Sawicka, siostrzenica właścicielki pensjonatu „Splendor”.
– Nie spodziewałem się...
– Słucham?
– Nie spodziewałem się zastać tutaj tak pięknej dziewczyny.
– Czyżby spodziewał się pan samych czarownic i wilkołaków?
– Nie, nie, nie w tym rzecz... Myślałem, że do takiego odosobnionego pensjonatu przyjeżdżają na święta ludzie starsi i samotni.
– Ach, tak... Zatem lubuje się pan w staruszkach.
– Pani Lauro! Ja tylko szukam spokoju, żeby nic nie odwracało mojej uwagi.
– Postaram się jej nie odwracać, jeżeli tak panu na tym zależy. Żegnam pana.
– Pani Lauro, proszę zostać. Źle mnie pani zrozumiała. Szukam paru dni spokoju. Wie pani, mieszkam w akademiku. Co prawda wielu studentów wyjeżdża na święta, ale zostają tak zwani imprezowicze. Chciałem się od nich uwolnić.
– Jaki przystojny, taki skromny.
– Niech się pani nie wygłupia. Muszę dokończyć pracę magisterską. Wziąłem kilka książek i komputer. Promotor mnie pogania, a ja po prostu nie mam warunków...
– Z imprezy na imprezę. Rozumiem.
– Niech pani będzie. I kiedy zobaczyłem w Internecie zdjęcie tego niezwykłego domu, od razu pomyślałem, że chciałbym tutaj zamieszkać. Wieżyczki, spadziste dachy, wykusze, półokrągłe okna z kwadratowymi szybkami... Co to za zabytek?
– Pałacyk myśliwski zbudowany przez jakiegoś bogatego człowieka po pierwszej wojnie.
– Fantastyczny! I to położenie: cypel wrzynający się w jezioro, dookoła lasy...
– Niestety, na wiosnę, podczas deszczy i roztopów woda często przelewa się przez wały ochronne i nieraz na kilka dni dom jest odcięty od świata. Ale proszę się nie martwić, jesteśmy na to przygotowani: wujostwo porobili odpowiednie zapasy.
– Pani Lauro, powiedziała pani, że jest siostrzenicą właścicielki, zatem po trosze i do pani należy ten pałacyk.
– Powiem panu na ucho, że to gruba przesada. Ciotka z wujkiem są tylko administratorami tego pensjonatu. A teraz niech mi pan zdradzi, z czego pisze pan tę pracę?
– Zdziwi się pani: z kosmologii.
– Ach, pan kosmonauta? Radziecki czy amerykański?
– Jaka pani dowcipna! Nie, nic z tych rzeczy. Studiuję astrofizykę na uniwersytecie w Toruniu. Studiuję i nie mogę jej skończyć. Ciągle są jakieś przeszkody.
– Szaleństwo, śpiew i taniec, jak mówił Kubuś Puchatek?
– Powiedzmy... A pani?
– Co ja?
– Co tu robi taka piękna dziewczyna w ponury, deszczowy dzień? Inteligentna i dowcipna, sama na takim pustkowiu.
– Piękna dziewczyna nudziła się w domu i przyjechała w odwiedziny do ciotki.
– Zapewne własnym odrzutowcem jak... Paris Hilton.
– Nie, własnym rowerem.
– A więc jest pani jedynie ubogą krewną?
– Bez komentarzy.
– Czy mogłaby mi pani chociaż zdradzić numer mojego pokoju? Jeżeli to, oczywiście, nie jest tajemnicą.
– Mogłabym zdradzić... ale nie znam tego numeru.
– Trudno, w takim razie będę spał w holu na perskim dywanie.
– Perski dywan ma już swoje lata i dostanie pan siniaków.
– No to wprowadzę się do pani.
– Nie tak szybko, mój panie. W tym domu drzwi mają solidne, przedwojenne zamki.
– Zawsze się znajdzie jakiś dobry klucz...
– Lauro, z kim się tam zabawiasz?
– Nie zabawiam się ciociu, tylko prowadzę interesującą rozmowę z panem studentem astrofizyki.
– Witam panią. Igor Brenny. Przyjechałem z Torunia.
– Bardzo mi miło. Irena Wrotycz. Pogoda jest okropna, ale mam nadzieję, że miło spędzi pan czas.
– Przede wszystkim muszę dokończyć pracę magisterską, bo mi promotor urwie głowę.
– Tutaj na pewno nic panu nie przeszkodzi. Spokój, cisza, idealne warunki do pracy. Lauro, chciałaś coś powiedzieć?
– Nie, nic takiego...
– Pokój numer 8. Proszę pana za mną na pierwsze piętro.
– To tak jak w tej piosence!
– Lauro, co znowu?
– „Pamiętasz była jesień, mały hotel «Pod Różami», pokój numer 8. Staruszek portier...”
– Lauro, chyba masz się czym zająć?
– Pani siostrzenica jest śpiewaczką?
– Nie, policjantką.
– Co?!
– Młodszy aspirant Laura Sawicka. Do usług, panie Igorze.
– Ale trafiłem! Pani Lauro...
– Zapewniam pana, że lepiej pan nie mógł. Będzie pan cały czas pod dobrą ochroną.
Rozmowa 3
– Przepraszam bardzo, czy mogłabym prosić o ciszę. Państwo tak głośno śmiali się w holu, że słychać było aż na drugim piętrze. Poza tym, ktoś śpiewał nieco fałszując...
– Przyjechał nowy gość.
– Pani jest tu... odźwierną?
– Nie, siostrzenicą właścicielki. Laura Sawicka, bardzo mi miło.
– Nazywam się Tylman. Natalia Tylman. Mieszkam z bratem w pokoju numer 6.
– A ja zajmuję piątkę obok pani.
– Naprawdę?... Jakoś dotąd nie miałam przyjemności...
– Dużo spaceruję.
– Po tym podmokłym lesie?...
– Przyjechałam z własnymi kaloszami.
– Ja, niestety, nie mogę opuszczać tego domu. Cały czas musżę zajmować się bratem.
– Pani Natalio, proszę na chwilę usiąść obok mnie. Przepraszam za te hałasy. Ciotka mi wspominała, że pani brat jest chory. Nie zdawałam sobie sprawy...
– Dziękuję, usiądę, ale tylko na chwilę. Nikt sobie nie zdaje sprawy, nikt. Dlatego, o ile mogę, staram się uświadomić otoczeniu, na czym polega ta choroba. Niestety, ludzie są teraz bardzo nietolerancyjni. Zastanawiam się, czy nie zamieszkać tutaj na dłużej, oczywiście, gdyby pani szanowna ciocia dała nam jakiś upust.
– Porozmawiam z nią, jeśli pani na tym zależy.
– Bylibyśmy pani bardzo wdzięczni. Ja i Julian.
– Czy może mi pani powiedzieć...
– Na co choruje mój brat? Wszyscy mnie o to pytają.
– Jeżeli to nie jest tajemnica lekarska.
– To raczej porażka lekarska. Badał go nawet pewien specjalista ze Stanów. Wie pani, wszyscy zgadzają się co do objawów, lecz przyczyny nie są do końca jasne. Choroba ujawnia się po trzydziestym roku życia.
– Coś takiego...
– Wszystko zaczęło się od zaburzeń snu. Początkowo leczono mojego brata jak każdego innego pacjenta, czyli standardowo. Orientuje się pani, jak to jest: lekarz wypisuje receptę na środki nasenne i... następny proszę.
– Wiem. Sama tego doświadczyłam.
– Pani też nie może spać?
– Teraz już jest w porządku. Denerwowałam się przed egzaminami. Po dyplomie, na szczęście, wszystko przeszło.
– Skończyła pani studia? Może medycynę?...
– Nie, nie, ja się do tego zupełnie nie nadaję. Skończyłam... szkołę policyjną.
– Jest pani detektywem?
– Można to tak nazwać. Ciotka prosiła mnie, żebym dyskretnie rozejrzała się po domu. Niektórzy goście skarżyli się na nieokreślone hałasy. Chciałabym ze wszystkimi porozmawiać, także z panią i pani bratem.
– Nie wiem, czy to będzie możliwe.
– Nadal interesuje panią obniżka dziennej stawki za pobyt w pensjonacie „Splendor”?
– Jak najbardziej.
– W takim razie proszę mi powiedzieć, co się tutaj dzieje. O ile wiem, przebywają państwo w tym domu najdłużej ze wszystkich gości.
– Przyjechaliśmy w połowie marca. Wiosna w Łodzi podziałała na mojego brata wprost fatalnie. Był cały rozdrażniony.
– Nie mógł spać?
– Ma ostre zaburzenia czuwania.
– Na czym to polega? Jeżeli można...
– Nagle zaczął zasypiać podczas dnia. Najpierw kilka, potem kilkanaście razy dziennie. Wyglądało jakby na 15-20 minut tracił przytomność. Oddychał bardzo słabo, płytko... niby zapadał w stan letargu. Początkowo nieustannie wzywałam pogotowie, karetkę reanimacyjną, myślałam, że umiera. Potem jego dolegliwość okazała się stanem chronicznym. Musiałam być na wszystko przygotowana.
– To znaczy na co?
– Po prostu cały czas ktoś z nim musi być, żeby Julian się nie potknął, nie uderzył, nie przewrócił... Oczywiście bierze odpowiednie leki, ale one jedynie łagodzą objawy, nieco spowalniając rozwój choroby. Czasami zasypia tylko dwa, trzy razy w ciągu dnia, lecz nieraz...
– Rozumiem.
– On nie wie, co się z nim dzieje.
– Traci przytomność?
– Tak to dla nas wygląda. Julian nie wie, że zasnął. Czasami nieruchomieje i zapada w rodzaj katalepsji, często jednak porusza się, nie zdając sobie z tego sprawy. Stan ten tylko pozornie wygląda na sen. Dla nas Julian prawie nie żyje: płytki oddech, sztywność mięśni, nieprzytomne oczy... A jemu wydaje się, że właśnie przywrócono go do życia. Przebywa w innym świecie. Przeważnie nie pamięta tego, gdzie był i co robił. Czasami tylko zwierza mi się ze swoich przeżyć w tym, jak go nazywa, ciemnym wirze. Może się wydać pani bezsensowne to, co mówię, ale sytuacja wygląda katastrofalnie.
– Chce pani powiedzieć, że dręczą go koszmary?
– Halucynacje hipnagogiczne.
– Proszę mi wyjaśnić. Słabo orientuję się w terminologii medycznej.
– Halucynacje na granicy snu i jawy. Zachowania samoczynne. Choremu wydaje się, że właśnie się ocknął i dokonuje pewnych czynów. Zachowuje się jak przytomny, chociaż te działania, z naszego punktu widzenia, wyglądają na irracjonalne albo wyuczone. Jakieś podświadome sugestie biorą górę... To wszystko dzieje się na granicy ocknienia.
– Chce pani powiedzieć, że chory... lunatykuje?
– To nie lunatyzm, to narkolepsja. Jakby nagle zamknięte dotąd obszary mózgu zaczynały nim sterować. Poddaje się ich impulsom, uważając, że wszystko jest w porządku, że tak właśnie powinien postępować.
– Na przykład?...
– W środku dnia zdejmuje marynarkę, spodnie i chowa je do lodówki. A przy tym postępuje z nieprawdopodobną precyzją, powodowany jakimś wewnętrznym przymusem. Nic o tym nie wie i jest zdziwiony, że kiedy się budzi, siedzi przy stole w samej bieliźnie.
– Czyli wpada w stan... paranormalny?
– Niekoniecznie. Przez wiele lat matka zwracała mu uwagę, aby wchodząc do mieszkania nie rozrzucał butów po przedpokoju, tylko oczyścił je i postawił równo na wycieraczce. Zawszę z tego powodu dochodziło do scysji. I wie pani, co się teraz dzieje, kiedy matka już od kilku lat nie żyje? Julian nagle wstaje od kolacji, idzie do przedpokoju, wyciąga z szafki buty, czyści je i stawia na wycieraczce. Po czym siada i nadal je, jakby nic się nie stało.
– Coś w rodzaju hipnozy?
– Sugestia posthipnotyczna, być może. Nakazane czynności, których nigdy nie spełniał, teraz nagle odzywają się w nim w formie nakazów. Czuje przymus takiego właśnie działania.
– Imperatyw kategoryczny.
– Słucham?...
– Nie, nic... Tak mi się skojarzyło, proszę kontynuować.
– Co prawda owa ruchliwość pojawia się dość rzadko, ale wygląda to tak, jakby podświadoma pamięć przeszłości zaczynała nagle dominować, przesłaniając współczesną pamięć tożsamości, nakierowaną na przytomne zachowanie.
– Lekarstwa nie pomagają?
– Obniżają stan napięcia, opóźniają reakcję. Trudno jednak przewidzieć, co się nagle stanie.
– Przepraszam, że zapytam: z czego państwo się utrzymują?
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.