Zły Żyd - ebook
Zły Żyd - ebook
„Wracaj do swojego kraju” – usłyszał od kolegi we francuskiej podstawówce. Szok i niezrozumienie. Do jakiego kraju? Gdy ktoś się urodził we Francji, a rodzice są Polakami o żydowskich korzeniach, nie można uniknąć pytania o pochodzenie. A jednak zazwyczaj o tym nie myślał. Zdarzało mu się kłamać - z przyzwyczajenia czy dla bezpieczeństwa. Rodzice nie kultywowali tradycji, sam nie interesował się historią rodziny. Gdy w związku z pracą zamieszkał na jakiś czas w Izraelu – wszystko się zmieniło…
Zły Żyd Piotra Smolara to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości. To historia trzech pokoleń: dziadka Grzegorza – dla wielu bohatera, czujnego Żyda, dla innych żarliwego komunisty, ojca Aleksandra – polskiego intelektualisty i działacza opozycji antykomunistycznej, i wreszcie ich wnuka i syna Piotra. Wychowanego we Francji Polaka, dziennikarza.
Który z nich zasługuje na miano złego Żyda? A może oni wszyscy?
Opowieść Piotra Smolara to bezkompromisowy obraz współczesnego świata. Wielokulturowego, wielowyznaniowego, otwartego i zamkniętego jednocześnie. Surowa ocena izraelskich i polskich politycznych realiów i przestroga przed powtarzalnością historii.
Piotr Smolar – (ur. 1974) francuski dziennikarz polskiego pochodzenia. Obecnie pisze o sprawach międzynarodowych i o polityce zagranicznej Francji w „Le Mondé”.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6266-9 |
Rozmiar pliku: | 579 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żeby docenić urok Netanji, trzeba odwrócić się tyłem do miasta i spojrzeć w stronę morza. Tego dnia, pod koniec września 2015 roku, niebo rozpościerające się nad nowym osiedlem intryguje głębią. Zawieszone nad wodą ogromne chmury mają tak ekstrawaganckie i nieprawdopodobne kształty, jakby chciały pozostać tu już na zawsze. Pachnące kwiatami młode kobiety o skórze koloru miedzi przechadzają się brzegiem morza, mijając amatorów joggingu, którzy ścigają się po drewnianych schodach. Wzdłuż całej ulicy łopoczą izraelskie i francuskie flagi.
W miejscowej świetlicy około stu mieszkańców Netanji, na ogół w podeszłym już wieku, gromadzi się wokół ważnego gościa, Claude’a Lanzmanna. Uroczystości przewodniczy burmistrzyni. Decyzją władz miasta reżyser ma zostać patronem promenady. Burmistrzyni pochodzi z Rumunii. Na jej turkusowym żakiecie wisi ciężki sznur pereł w tym samym kolorze. Schlebia Lanzmannowi, on tryska dobrym humorem. Dziewięćdziesięcioletni pisarz i reżyser podpiera się laską i wchodzi na estradę. Unosi opadające powieki, by uchwycić podziw zgromadzonych gości, z których prawdopodobnie żaden nie widział dziewięciogodzinnego _Szoa_ ani nie przeczytał _Zająca z Patagonii_. „Niełatwo jest zabrać głos po przemówieniu burmistrza, to znaczy burmistrzyni, tej jakże smukłej, lecz przecież silnej kobiety…”
Reżyser rzuca dowcipami. Opowiada, że kiedyś pilotował samolot F-16, latał na paralotni. Że uczy się _Fedry_ Racine’a na pamięć. Zapewnia, że kwestia alii w jego przypadku jest zdecydowana: któregoś dnia zamieszka w Netanji, tym „wspaniałym” mieście. Publiczność jest w siódmym niebie, bije brawo. W czasie przyjęcia burmistrzyni gładzi go po policzku, tak jak pociesza się dziecko, a Lanzmann odpłaca jej pocałunkiem w rękę. Jest zachwycony odsłonięciem tablicy ze swoim nazwiskiem. Jak jakiś stary aktor, którego karierę wieńczy gwiazda wmurowana w chodnik Hollywood Boulevard: choć obrażony na cały świat, nie znosi, by świat o nim zapominał.
Co ja tu właściwie robię? Nie jest to przecież jakieś wydarzenie kulturalne, premiera filmu czy wernisaż, ale złożenie hołdu legendzie, wybitnej osobistości. Przyjechałem do Jerozolimy z zupełnie innego powodu. Poszukuję zdania ze złota. Pewnego tropu. Jestem tu, by zobaczyć surowego strażnika żydowskiej pamięci. Klucznika. Trzydzieści sześć lat temu Lanzmann długo wypytywał mojego dziadka o jego drogę życiową. Teraz, mam nadzieję, zapali światło w tunelu, które pozwoli mi pójść dalej.
„Zdanie ze złota” to wyrażenie, jakiego użył pewien paryski wydawca, gdy się z nim spotkałem niedługo przed końcem swojego pobytu w Rosji w 2001 roku. Miałem wówczas pewną koncepcję książki: chodziło o podróż osobistą przez ogromne przestrzenie Rosji w formie długich reportaży, opisujących społeczeństwo rosyjskie jak w migotliwym kalejdoskopie. Usiłowałem mu wytłumaczyć, że z tej różnorodności narodzi się spójny tekst. Albo i nie. Patrzył na mnie nieco zmęczonym wzrokiem. „_No ale jakie jest właściwie to twoje zdanie ze złota? Jak byś streścił książkę w kilku słowach?_”
Zdanie ze złota. Odkąd przeczytałem książkę swojego dziadka, a miałem wtedy już sporo lat, bo dwadzieścia pięć, i odkryłem jego niezwykłą drogę życiową podczas drugiej wojny światowej, słyszałem wołanie poprzedniego stulecia. Odczułem potrzebę, by złożyć dziadkowi hołd, mając jednocześnie świadomość, że dzieli nas przepaść, że nie pojmę do końca zawiłości jego duszy działacza. Przeczuwałem też pewien rodzaj niesprawiedliwości. Badanie historii rodziny ojca oznaczałoby przemilczenie historii rodziny ze strony matki, a przecież jest ona równie dramatyczna. I okazałoby się, że w tym co napiszę, moja matka nie będzie zajmowała tak ważnego miejsca, jakie przecież zajmuje w moim życiu.
Książka dziadka, sięgająca do korzeni ponurej przeszłości, wywołała pewną potrzebę i dała nić przewodnią obejmującą trzy pokolenia. Ta potrzeba nigdy nie osłabła, ale – czy ze strachu? z lenistwa? w oczekiwaniu na idealne położenie gwiazd? – projekt leżał odłogiem. Jednak zamieszkanie w Izraelu ostatecznie zamknęło wszystkie wyjścia awaryjne. Musiałem zmierzyć się z historią swojej rodziny. Jedynym sposobem na to było potraktowanie losów Grzegorza/Hersza Smolara (1905–1993) jako tematu dziennikarskiego reportażu.
Takie złudzenie było niezbędne.
Claude Lanzmann schodzi z estrady. Trudno powiedzieć, że przebija się przez tłum; raczej daje mu się ponieść i w końcu staje przed Olivierem Rubinsteinem, swoim starym przyjacielem, moim także. Razem przyjechaliśmy z Tel-Awiwu, Olivier do niedawna kierował tamtejszym Instytutem Francuskim. Przedstawia mnie Lanzmannowi, który kilka dni wcześniej został uprzedzony telefonicznie, że chciałbym się z nim spotkać. „A, to pan?”
Mieliśmy zjeść kolację we trójkę. Ale nastąpiła zmiana programu, co wywołało panikę organizatorów z rady miasta. Claude Lanzmann zażyczył sobie spędzić noc w Tel-Awiwie. Wszyscy rzucają się, żeby życzenie spełnić. Mianują mnie odpowiedzialnym za zmianę miejsca. Mam niewielki samochód, w środku fotelik dziecięcy. Walizka jest za duża, musimy zdemontować wyposażenie i schować je do bagażnika. Lanzmann siada na przednim siedzeniu. Ma jakiś problem z aparatem słuchowym, bateria się wyczerpała. Siedzący z tyłu Olivier kurczowo czepia się fotela reżysera. Wrzeszczy mu do ucha, jakby znajdował się w dyskotece i zamawiał gin z tonikiem u stojącego obok barmana. Lanzmann mamrocze coś pod nosem. Ich wzajemny stosunek do siebie jest wzruszający. Udają, że się na siebie wściekają, ale u Oliviera, niegdyś znanego wydawcy, wyczuwa się ogromne pokłady czułości dla tego starego, wiecznie narzekającego mężczyzny o przytłaczającym ego, któremu zawsze się wszystko wybacza i który z lubością to wykorzystuje.
Siadamy w barze z sushi przy wejściu do hotelu, nad morzem. Aparat słuchowy znowu działa. Opowiadam Lanzmannowi, jak odkryłem jego wywiady z moim dziadkiem na stronie internetowej utworzonej przez Stevena Spielberga, gdzie można nawet przeczytać całą rozmowę po angielsku. Strona jest wspaniała, bogata i ma wielkie walory pedagogiczne.
„Żeby wszystko było jasne. Wytoczę panu proces, jeśli użyje pan zdjęć bez wskazania źródła”. Lanzmann szaleje. Jest wściekły na Spielberga. „Zadecydowali, że fragmenty kopii roboczej, które im powierzyłem, będą stanowić część ich kolekcji. To ja, to moja krwawica, moja harówka. To jest zwykła kradzież”. Próbuję skierować rozmowę na inne tory.
– Przed chwilą mówił pan, że dobrze się znaliście z moim dziadkiem. Pamięta pan szczegóły spotkania?
– Nie wiem… Tak, tak, poznaliśmy się…
– W jego mieszkaniu zapełnionym książkami?
– W jego mieszkaniu. Albo może u mnie. Dobrze się dogadywaliśmy. Lubiłem go. Był bardzo serdeczny, zabawny. Nie traktował siebie serio. No i znał świetnie całą historię getta w Mińsku. Co on mi tu kładzie? (Lanzmann protestuje, bo kelner nałożył mu surową rybę na ryż, a wasabi, japońskiego chrzanu, nie widać). Bez marchewki! Nienawidzę marchewki. To był pana dziadek, a nie ojciec?
– Tak. Znałem go. Umarł tu, w Tel-Awiwie. Wyjechał z Polski w 1971, a pan spotkał się z nim kilka lat później.
– Tak…
Lanzmann je. Domaga się wina. Długa cisza. Brzęk sztućców. W tle dźwięki starych jazzowych melodii. Nie klei się ta rozmowa. Wydaje mi się, że jestem na nieudanej randce. Próbuję raz jeszcze.
– Jak się pan czuje w Izraelu, co pan sądzi na temat jego przyszłości?
– Nie wierzę w ani jedno słowo z tego, co się mówi, chyba że mi udowodnią, że mieszkają tu nazistowscy mordercy. Jestem głęboko przywiązany do tego kraju i nie mam ochoty wchodzić w żadne dyskusje, jakie się zwykle prowadzi.
– Jakie dyskusje?
– Netanjahu faszysta, Pokój Teraz. To nieprawdopodobne, co osiągnął ten kraj, i tych osiągnięć jest o niebo więcej niż rzeczy negatywnych. Źle mi się o tym teraz mówi, bo jestem nieludzko zmęczony. Od kiedy pan pisze dla „Monde’u”?
– Od czternastu lat.
– Pan też się zmienił przez ten czas.
– Co pan ma na myśli?
– Jest pan trochę mniej agresywny.
– Mówi pan o mnie, czy o gazecie?
– O panu.
– W Izraelu jestem dopiero od roku. Przedtem pisałem o Rosji, Ukrainie…
– Tak… Ale nie był pan bardzo przychylny Izraelowi.
– Nie byłem ani przychylny, ani nieprzychylny, nie pisałem o Izraelu. Ale kontaktowałem się z panem parę lat temu, przygotowując tekst o Marku Halterze…
– A co, potrzebował pan mojej aprobaty?
– Nie. Nie potrzebowałem pana aprobaty, ale chciałem się dowiedzieć, co pan sądzi o tym człowieku.
– Nie zmieniłem zdania. Sądzę to samo co pan.
– To ktoś, kto wydaje się trochę na bakier z prawdą.
– Nie trochę, a BARDZO. W zeszłą niedzielę, jak co roku, zaprosił wszystkich do swojego dwupokojowego mieszkanka. Przyszedł też Valls , w ogóle wszyscy…
– Ty też tam byłeś, Claude? – przerywa mu Olivier.
– Tak. Musiałem o czymś porozmawiać z Vallsem… . Halter… Ma okropny stosunek do prawdy.
– Podał kilka różnych wersji śmierci swojego dziadka w getcie warszawskim – zauważyłem.
– Niech pan już do tego nie wraca. Nie można go przyłapać na jawnym kłamstwie.
– Po napisaniu tekstu o nim przypadkiem spotkałem go gdzieś w windzie. Powiedział mi: artykuł jest dla mnie bardzo surowy, ale my obaj mamy takie samo podejście do prawdy. Prawdę można ugniatać jak plastelinę.
Na twarzy Lanzmanna pojawia się coś w rodzaju uśmiechu. To porównanie mu się spodobało. Toczy się teraz rozmowa na temat kłamstwa, relacji między władzą a intelektualistami. Nieco chrypliwym i zgryźliwym tonem reżyser wypowiada same peryfrazy, widać jego wielkie zmęczenie. Znajduje jednak siłę, by zaznaczyć, że wkrótce u Gallimarda wyjdzie jego „wspaniała” książka.
Usiłuję raz jeszcze, posługując się pochlebstwem, wrócić do mojego dziadka.
– Znalezienie w internecie nagrania całej waszej rozmowy i obrazów wideo w wersji oryginalnej było dla mnie fantastycznym odkryciem. Widać, że słucha go pan uważnie, nie spiesząc się, a to zachęca dziadka do opowiadania…
– Oni nie mają do kogo mówić. Historia getta w Mińsku jest niesamowita. Pojechałem do Mińska w czasie kręcenia _Sobiboru_. Spędziłem tam sporo czasu, bo wszyscy mężczyźni, którzy brali udział w powstaniu w obozie, pochodzili z tego miasta. Stoją tam ich pomniki. To była potworna masakra Żydów. Ale to jest tak, jak z wieloma rzeczami, które nakręciłem: należałoby o tym zrobić osobny film.
Kolacja ma się ku końcowi. Idziemy do hotelowej recepcji. Olivier odbiera elektroniczny klucz do pokoju Lanzmanna. Reżyser i pisarz w jednej osobie chce iść spać. Jest nawet dość zadowolony z wieczoru. Pokazuje na ekranie telefonu zdjęcia z wakacji na południu Włoch, gdzie nurkuje z przybrzeżnych skał zupełnie jak młodzi chłopcy w marsylskich zatokach. Gdy ściska mi rękę na pożegnanie, w jego oczach pojawia się nagle jakieś ciepło, rodzaj życzliwości, którą dotąd ukrywał.
– Aha… _À propos_ pana dziadka… Proszę się ze mną skontaktować w Paryżu. Pomogę panu, jeśli tylko będę mógł.
Odszedłem z kwitkiem, nie znajdując żadnego zdania ze złota, zjadłszy potwornie drogie sushi, ale przecież nie mogłem się czuć zawiedziony jak małe dziecko. Spotkanie z Claude’em Lanzmannem, nawet w tak kiepskiej formie, to podróż, którą warto odbyć.
*
Nigdy więcej już się nie zobaczyliśmy.
5 lipca 2018 roku jechałem autobusem na wzgórza Golan, przy granicy z Syrią, dokąd zaczęli napływać uchodźcy uciekający przed bombardowaniami armii i wojsk rosyjskich wokół miasta Deraa. Na ekranie mojego telefonu pojawiła się wiadomość: „Claude Lanzmann nie żyje”. Składanie hołdów, artykuły, natychmiastowa publikacja dawno przygotowanych nekrologów, wzruszenie tych, którzy go znali, a często także tych, którzy go tylko przypadkowo spotkali i których dosłownie poraził jego urok i inteligencja. Ostatniego poranka Olivier czuwał przy nim w szpitalnym pokoju.
Już tego samego dnia, 5 lipca, z obrazów, dźwięków i papieru, budowano mauzoleum Claude’a Lanzmanna. Kanał telewizyjny Arte zapowiadał projekcję następnego dnia filmu _Szoa_. Ale inna wiadomość poruszyła Izrael, również związana z Holokaustem. Dotyczyła stosunków między Polską a państwem Izrael. Nieprawdopodobny zbieg okoliczności albo ironia losu: nieważne, jak to nazwać.
Kilka dni wcześniej rządy obu krajów doszły do porozumienia w sprawie kompromisu dotyczącego ustawy przegłosowanej przez Sejm w styczniu 2018 roku. Ustawa ta była przedmiotem nieustannej polemiki. Rząd ultrakonserwatywnej partii Prawo i Sprawiedliwość, od dawna usiłujący zlikwidować demokratyczne zdobycze, jakie w Polsce udało się wprowadzić od 1989 roku, zdecydował także narzucić nową, nacjonalistyczną wersję pamięci o drugiej wojnie światowej. Nowe prawo przewidywało karę do trzech lat więzienia dla każdego, kto obarczałby odpowiedzialnością lub współodpowiedzialnością za zbrodnie nazistowskie państwo polskie lub naród polski. Spotkało się to z potępieniem nie tylko w Izraelu, ale również w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Izrael i Polska szukały jakiegoś honorowego wyjścia z impasu, które pozwoliłoby zachować twarz.
Pod koniec czerwca 2018 roku Benjamin Netanjahu i premier Polski Mateusz Morawiecki ogłosili we wspólnej deklaracji, że po negocjacjach Polska wycofuje termin „przestępstwo”, o którym mówiła ta ustawa. Ale rząd polski, nie chcąc sprawiać wrażenia, że odwołuje własne słowa, zdecydował opublikować w ważnych europejskich gazetach, a także w Izraelu, tłumaczenie tej wspólnej deklaracji. Dopiero po rozpowszechnieniu tego tekstu po hebrajsku wybuchł skandal.
Ośrodek Jad Waszem w Jerozolimie, strażnik pamięci Holokaustu, opublikował długi komunikat utrzymany w zjadliwym tonie, piętnujący „poważne błędy i oszustwa” deklaracji. Mówiąc krótko, Benjamin Netanjahu, chociaż nie podano wprost jego nazwiska, został oskarżony o współudział w fałszowaniu historii przez polskich nacjonalistów, odpowiedzialnych zresztą także za powrót antysemityzmu, niespotykany w Polsce od marca 1968 roku.
Dlaczego tak postąpił? Chodziło o rację stanu. Polska, podobnie jak Węgry, stała się ważnym państwem w Europie. Przyjaźń z tymi dwiema demokracjami zwanymi „nieliberalnymi” zapewnia Netanjahu sojuszników w Unii Europejskiej, która jest często postrzegana jako wroga Izraelowi. UE potępia kolonizację izraelską Zachodniego Brzegu, sprzeciwia się uznaniu Jerozolimy za stolicę, stawiając jako warunek zawarcie pokoju z Palestyńczykami. W Europie używa się co prawda jeszcze „języka porozumień z Oslo” z 1993 roku, ale nie przyznaje się otwarcie, że język ten jest już martwy.
Geopolityka i polityczne kalkulacje są więc dla premiera Izraela ważniejsze niż godność płynąca z historiografii i wierność pamięci ofiar, które nawiedzają nas w snach i wobec których mamy zobowiązania. On, Benjamin Netanjahu, należący przecież do pokolenia wykształconych przywódców, a takie osoby są już na wymarciu, Netanjahu, mający świadomość tragizmu historii, przypieczętowuje dokument, w którym Polacy są przedstawieni wyłącznie jako bohaterowie lub ofiary. Owszem, byli ofiarami masowych zbrodni: zginęło około trzech milionów polskich Żydów i dwa miliony Polaków. Polska w czasie wojny nie była krajem kolaboranckim na wzór Vichy we Francji. W Jad Waszem posadzono 6992 drzewka Sprawiedliwych wywodzących się z Polski, najwięcej w całej Europie. Ale prace historyków prowadzone od dwudziestu lat, oparte na dokumentach, mówią o grabieniu, pogromach, zbrodniach popełnionych na Żydach przez poszczególne jednostki lub grupy ludzi.
Choć wydaje się oczywiste, że trzeba pozwolić historykom prowadzić badania oparte na źródłach archiwalnych, to jednak konflikt wokół różnych wersji pamięci obu państw znowu wybuchł w lutym 2019 roku. Polska zdecydowała w ostatniej chwili odwołać swój udział w spotkaniu grupy wyszehradzkiej (z przedstawicielami Czech, Węgier i Słowacji), spotkaniu, którego uczestników Netanjahu z dumą przyjmował w Jerozolimie. Miało to być ukoronowanie jego strategii w Europie Wschodniej, triumf jego wątpliwych, choć owocnych stosunków dyplomatycznych. Ale kilka godzin po nominowaniu minister spraw zagranicznych, Israel Katz, weteran Likudu, powtórzył słynne zdanie byłego premiera Icchaka Szamira: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Polskie władze, oburzone, zażądały przeprosin.
Nie doczekały się ich. Każdy pozostał przy swoim.
Claude Lanzmann żarliwie kochał Izrael. Gdyby tak można było go zapytać, jego, czujnego obserwatora, co sądzi na temat takiego majstrowania w historii… Ciekawe, co by odpowiedział.
*
Zapamiętałem cię jako niedołężnego dziadka. Mieszkaliśmy na różnych kontynentach, rzadko cię widywaliśmy. Za każdym razem było to wielkie wydarzenie. Poruszałeś się o lasce. Miałeś zapadnięte policzki. Widząc mnie, uśmiechałeś się półotwartymi ustami. Byłem jeszcze mały, nie wiedziałem niczego o twoich dokonaniach, o twojej drodze życiowej, twoje oczy zdawały się czerpać niebywałe skarby z mojej dziecięcej niewiedzy, zaokrąglając się ze zdumienia.
Zachowałem wspomnienie twojego głębokiego głosu, wstrząsanego śmiechem, i krzaczastych brwi, których się właściwie wcale nie bałem. Byłeś chudy, niski, twoje ciało cię zdradziło, to najgorsza ze zdrad, nie da się jej wymazać.
Jeden moment utkwił mi w pamięci,
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.