- W empik go
Zmarnowani: Banita; Lorenzo; Posąg; Wieczór wigilijny - ebook
Zmarnowani: Banita; Lorenzo; Posąg; Wieczór wigilijny - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 296 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Barański A. Dr. , Chów koni, z rysunkami najcelniejszych ras, zaś rasy w Polsce znanych koni przez Juliusza Kossaka… 6 80
Biliński Leon Dr. , System ekonomii społecznej 2 t. 1881… 10 –
Kruszewski J. I. Król i Bondarywna, powieść historyczna… 2 40
Kruszewski J. I. Nad modrym Dunajem, nowella… 2 40
Kruszewski J. I. Pamiętnik panicza, powieść… 2 40
Kruszewski J. I. Dajmon, Fantazya… 2 40
Kretowicz P. Kucie koni z 40 rycinami… 1 60
Kubala L. Dr. Jerzy Ossoliński, 2 tomy… 7 69
Liske X. Cudzoziemcy w Polsce Podróże i pamiętniki… 4 20
Monumenta historiae polonica Pomniki dziejowe Polski, tom III. 12 zł., tom IV. 14 zł… tom V… 15 –
Patzig. Praktyczny rządca ekonomi dla właścicieli dóbr, dzierżaw i rządców, według 10 wyd. przedłożył H. Turczyński, 2 t… 4 20
Przewodnik dla leśniczych Zbiór Wiadomości gospodarstwa lasowego i nauk pomocniczych, 2 tomy… 6 60
– I. Wiadomości pomocnicze przez pp. Bomera, Dra T. Staneckiego i W. Tynieckiego.
– II. Gospodarstwo lasowe H. Strzeleckiego.
Ustawa ługowa. Zbiór ustaw i rozporządzeń tyczących się ochrony lasów i polowania… 1 –
Ustawy o księgosuszu wraz z odnośnemi rozporządzeniami dla Galicyi wydanemi… 1 80
Wliczyński A. Kłopoty starego komendanta, 3 łomy… 5 40
czasów wydanie drugie z rysunkami E. Błotnickiego, 3 tomy… 6 40
Wliczyński A. Misya familijna. Opowiadanie… 2 40
Wliczyński A. Wspomnienie obywatelskie, 1880… 2 60
Wliczyński A. Medytacye kawalerskie… 2 40
Wliczyński A. Z pamięników plotkarza, 2 tomy… 4 20
Wrotnowski A. Przemysł fabryczny w Galicyi… – 72
Biblioteka polska. Każdy tom brosz… 1 zł. 80 ct, w opraw. 2 30
T. I. II. KRASIŃSKI. Z. Pisma. Wydanie z przedmową St… hr. Tarnowskiego, 2 tomy. – III VI. MICKIEWICZ, Ad. Dzieła. Wydanie zupełne przez dzieci autora dokonano 4 t. VII – X. ZALESKI B. Poezyę Wydanie przejrzane przez autora. – XI. PAMIĘTNIKI PASKA. Wydania nowo krytyczne, przejrzane przez dra Węclewskiego. – XII NIEMCEWICZ J. Jan z Tęczyna. Powieść histor. – YIII – XVI. SŁOWACKI JULIUSZ. Dzieła. Wyd… przej… przez prof… dra. A. Małeckiego. – XVII – XIX. E.. LY (Asnyk Adam) Poezyę, 3 tomy XX-XXII. MAŁECKI A. Życie i pisma Juliusza Słowackiego, wydanie drugie znacznie pomnożono, 3 tomy XXIII. J. WYBICKI. Pamiętniki. – XXIV – XXV. MICKIEWICZ A. Dzieła tom V. i VI. – XXVI – XXVIII. MICKIEWICZ A. Korespondencya, 3 t. – XXIX – XXXI. KITOWICZ X. Pamiętniki i pisma histor 3 t. XXXII – XXXII. KITOWICZ X. Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta UL, 2 t – XXXIV – XXXVII. ROMANOWSKI. M. Pisma 4 t. – XXXVIII XXXIX. SŁOWACKI J. Listy, 2 t., wydanie II. znacznie pomnożone. XL – XLII. SŁOWACKI J. Pisma pośmiertne, 3 tomy, wydanie II znacznie pomnożone. XLIII – XLIV. KRASIŃSKI Z Pisma tom 3 – 4. XLV. KRASZEWSKI J. I. Poezye, wydanie trzecie.BANITA.
Przedemną niezmierzona, okiem nieobjęta przestrzeń ukraińskiego stepu, pokrytego śniegu całunem; nademną miliardy gwiazd wyiskrzonych przy kilkunastostopniowym mrozie. Cisza dokoła – przerywana dalekiem psów ujadaniem i bliższem, monotonnem a przeciągłem jęczeniem dzwonka, zawieszonego u szyi jednego z trzech małych ale szybkonogich koni, które wprzężone do lekkich sanek pocztowych, mknęły jak strzała po ubitej drodze, zachęcane co chwila do skorszego biegu wołaniem woźnicy:
– O… hej!….
Echo wołania tego rozchodziło się daleko… daleko… po stepie, a perekładna, na której, otulony w szubę niedźwiedzią, siedziałem pogrążony w dumaniach, leciała jak szalona z głuchym chrzęstem po ubitej drodze, w tę nieskończoną przestrzeń białą, wśród której czasem tylko mignęły światełka wiosek przydrożnych i nikły jak błędne ogniki w oddali.
Lat kilkadziesiąt, więcej niż pół wieku, od tej chwili minęło, a pamiętam ją tak, jakby to było wczoraj. Serce młodzieńcze drżało radością na myśl rychłego powitania swoich; jechałem bowiem na święta Bożego Narodzenia do rodzicielskiego domu z Dorpatu, gdzie przeszło rok na studyach uniwersyteckich spędziłem.
Myślą też wyprzedzałem pocztowe rumaki i niecierpliwie dążyłem do kresu podróży. Co chwila zapytywałem izwoszczyka, czy daleko jeszcze do stacyi, ostatniej już z rzędu na trakcie pocztowym, zawsze jednakową otrzymując odpowiedź:
– Jeszczo niemnożko!… O… hej!….
I lecieliśmy znowu bez przerwy.
Mróz się wzmagał, a wicher od stepu podnosić zaczynał gęste śniegu tumany, zasypując mi twarz i oczy.
Pomimo szuby niedźwiedziej zacząłem uczuwać przejmujące zimno i z obawą spoglądałem w około, czy też zrywająca się zadymka nie przeszkodzi mi w dalszej podróży i nie zmusi do noclegu na stacyi pocztowej, o kilka mil zaledwie od rodzicielskiego domu
Wkrótce jednak konie, czując blizkość stacyi, raźno parskać zaczęły, a niebawem zabłysły przed nami światła miasteczka i stacyjnego budynku i perekładna zatrzymała się przed nim. Tu się urywał gościniec pocztowy; wyskoczyłem więc z sanek, aby się rozgrzać w ciepłej izbie i prosić naczelnika stacyi o wynajęcie dobrych koni do dalszej podróży.
W izbie stacyjnej, niewielkiej, słabo oświetlonej jedną lampą, zawieszoną u sufitu, było kilka osób podróżnych, czekających na zmianę koni; furmani i parobcy wnosili i wynosili pakunki, gwar panował tu wielki, nawoływania, często niezbyt wykwintne, dawały się słyszeć, a wśród nich dominował groźny głos naczelnika, wydającego rozkazy.
– Semenie! a cóż ty stoisz, jakby paraliżem tknięty? napadła cię znowu zaduma! – krzyczał właśnie naczelnik, gdym wchodził, do jednego z fornali, stojącego nieruchomo w kącie izby i pogrążonego w ponurem milczeniu.
Mężczyzna to był lat czterdziestu, wysoki i barczysty; promień lampy, padając wprost na niego, oświetlał twarz dziwnie bladą, o wyrazistych i charakterystycznych rysach. Nie był piękny, ale w całej postaci, w każdym ruchu niemal, przebijał się wyraz jakby wyniosłości jakiejś i dumy, coś nieuchwytnego zresztą i niedającego się dokładnie określić, ale zwracającego zaraz uwagę na tego człowieka, odzianego w prostą siermięgę pocztowego woźnicy.
Rysy jego twarzy dość regularne, ocienione bujnym włosem, siwiejącym już nieco u skroni, nosiły wybitne piętno głębokiego smutku, który się przebijał w nieruchomości wzroku, w zamglonem i jakby nieświadomem siebie spojrzeniu dużych, ciemnych oczu, w kątach ust zaciśniętych kurczowo, w matowej bladości całego oblicza.
Pierwsze napomnienie naczelnika nie zdawało się wywierać wielkiego na Semenie wrażenia; potrzeba było dopiero silniejszych wezwań, popartych epitetem bardzo drażliwej natury, aby go wyprowadzić z ponurej zadumy. Na obelżywe wyrazy naczelnika blada twarz Semena ożywiła się nagle, oczy jakby gniewnym strzeliły blaskiem; z zaciśniętemi pięściami rzucił się naprzód tak, że sądziłem, iż chce na obelgę, czynną odpowiedzieć zniewagą. Ale uniesienie to trwało zaledwie jedno mgnienie oka; przelotny rumieniec znikł wnet z bladej twarzy, wzrok roziskrzony pochylił się ku ziemi i Semen, widocznym woli wysiłkiem stłumiwszy wewnętrzne wzburzenie, zbliżył się powolnie do naczelnika, mówiąc pokornym, niemal błagalnym głosem:
Darujcie, panie! wezmę się zaraz do roboty, ale nie zatrzymujcie mnie tu dzisiaj… pozwólcie jechać…
– Gdzie? – zapytał naczelnik ostro, ale już widocznie ułagodzony pokorą Semena.
– A gdziekolwiek… byle na miejscu nie siedzieć… gdzie każecie, pojadę.
W tej chwili zbliżyłem się do naczelnika, prosząc go o konie do Leszczynówki, celu mojej podróży.
– Semen, trzy kasztany do Leszczynówki! – ozwał się naczelnik do stojącego jeszcze obok nas fornala,
– Ja mam do Leszczynówki jechać? – spytał Semen, z pewnem wahaniem w głosie i z przenikliwą jakąś ciekawością zwrócił wzrok swój ku mnie.
– Nie pytać, ale iść zaprzęgać konie! – krzyknął znów groźnie naczelnik.
Semen nie odrzekł już nic, ale wciąż patrząc na mnie, poszedł zwolna ku drzwiom i wkrótce znikł za niemi.
– Dziwny chłop! – rzekł do mnie naczelnik – pracowity, obrotny, ale hardy, a czasem jak go napadnie zaduma, dniami ca – łemi milczy i wówczas trzeba go do roboty napędzać, bo zapatrzony bezmyślnie przed siebie, godzinami stać będzie na miejscu…
– Chory jest może?
– A pewnie – ale niech się pan nie obawia niczego; furman to wyborny i w najgorszą zamieć można mu się powierzyć; drogi zna doskonale, chociaż woźnicą jest od niedawna.
– Więc nie tutejszy?
– O, nie… z Kurskiej gubernii podobno. Będzie temu zaledwie rok, jak przybył do mnie, biedny, obdarty, mrący z głodu i zimna. W tej okolicy snuł się on już od pewnego czasu, ale nigdzie miejsca nie zagrzał; mówiono, że pije… Podobał mi się jednak z twarzy, żal mi go się zrobiło i przyjąłem go na stacye; od kiedy też został izwoszczykiem, od roku, ani razu się nie upił; pewny jest, wierny i uczciwy. Tylko ta nieszczęsna zaduma, która go od czasu do czasu napada.. widać ten dawny nałóg tak go gnębi;: wówczas prosi zwykle, aby go w podróż wyprawić, na miejscu usiedzieć mu trudno…
W tej chwili wszedł Semen, oznajmiając, że konie czekają.
Pożegnałem uprzejmego naczelnika stacyi i za chwilę byłem już znowu wśród pustego stepu i głuchej ciszy nocnej, przerywanej jęczeniem pocztowego dzwonka i przeciągłym poświstem wichru, który miótł tumany śniegu przed nami i dławił oddech w piersi.
Przeszło godzinę jechaliśmy w milczeniu. Wicher nieco ustawał; niebo, zasnute dotychczas jedną czarną powłoką, zaczęło się trochę Wyjaśniać, gdzieniegdzie ukazywały się gwiazdy i nagle wydobył się na widownię księżyc, wśród chmur w najdziwaczniejsze poszarpanych kształty. Chmury te pędziły jak szalone, jakby na wyścigi z nami: to zakrywały księżyc i pogrążały nas w ciemnościach, to znów, rozbite, leciały naprzód, gromadząc się u krańców widokręgu w jedną olbrzymią a groźną masę.
Ponuro dotychczas milczący Semen, zaczął się widocznie ożywiać pod wpływem księżyca, który błękitnym swym promieniem rozjaśniał nam drogę. Tęskna ukraińska piosnka wybiegła mu na usta:
Łutsze buło moja maty
W kupeli zalaty,
Niż takoju syrotoju
Na świti łyszaty!
Jęk dzwonka wtórował piosnce, której echo rozległo się nagle wśród ciszy stepowej.
Znaną mi dobrze była ta dumka; niańki śpiewały mi ją nad kołyską, śpiewałem ją sam nieraz i spowszedniała mi tak, że nie robiła już na mnie żadnego wrażenia; rzewna tęsknota nuty i słów straciła dla mnie wszelką siłę i, cały urok. Ale nagle teraz, czy to wskutek fizycznego zmęczenia, czy pod wpływem otaczającej mnie poezyi tej nocy zimowej wśród stepu, czy może siłą prawdziwego uczucia, jakie dźwięczało w śpiewie Semena, objawiła mi się w całej pełni i przeniknęła do głębi.
– Czy w Kurskiej gubernii śpiewają także tę dumkę? – spytałem Semena.
– A zkąd pan wie, że ja z Kurskiej gubernii? – dość szorstko odparł Semen, nie zwracając się ku mnie.
– Naczelnik stacyi mi mówił…
– Naczelnik źle mówił. Urodzony tu jestem.
– Tu, w tych stronach?
– A tak. Znam Leszczynówkę i całą okolicę. – Pan pewno na święta jedzie? – zapytał po chwili.
– Jadę do domu, po roku przeszło niebytności…
– To pan taki z samej Leszczynówki… może syn dziedzica?
– Tak jest…
Po raz drugi uczułem na sobie wzrok Semena przenikliwy, ciekawy. Zwrócił się na koźle prawie całą postacią ku mnie i chciał widocznie coś więcej powiedzieć, o coś więcej pytać, lecz po chwili namysłu machnął biczyskiem w powietrzu i odwrócił się do koni.
– O, hej!… – zawołał. Konie parsknęły i pomknęły raźno dalej.
Księżyc znowu zatonął w chmurach; ciemność i cisza zaległy do koła, a tylko zdala dochodziły nawoływania stróża nocnego ze Wsi niedalekiej, przeciągłe, tęskne, ponure.
Z cicha, tłumiony poświstem wichru, który znów wzmagać się począł, grożąc zawieją straszliwą, ozwał się ponownie śpiew Semena..
Czom ty mene moja maty
W cerkow ne nosyła!
Czom ty meni w Pana Boha
Szczastia ne wprosyła?…
Jeszcze nigdy to rozpaczliwe pytanie dumki nie zabrzmiało mi z taką prawdą i rzeczywistą skargą. Czułem mimowolnie, że tym razem śpiewający wypowiada własną, krwawą serca żałobę. Chciałem się zapytać Semena jaka to ciężka, boleść przygniotła swym ciężarem jego duszę, gdy on nagle znów zwrócił się ku mnie:
– A ojciec dziedzica z Leszczynówki, pan Podkomorzy, żyje jeszcze?
– Żyje.. ale zkąd znasz go?
– Ja go nie znam, ale ot pytam, bom wiele słyszał o nim. Dobry to pan, to i nie dziw, że wiedzą o nim wszyscy, choć go nie znają…
– Ale ty przecie od roku dopiero w tych stronach?
– Mówiłem panu, żem się tu urodził… – odrzekł Semen szorstko, jakby gniewnie i odwrócił się do koni, pomrukując coś ponuro.
Nie śpiewał już, bo też w tej chwili głosu nie potrafiłby wydobyć z piersi. Wicher, uspokojony na chwilę, powiał nagle z całą gwałtownością; niebo zasnuło się ponownie chmurami, miotając na nas tumanami śniegu… Konie niespokojnie parskać poczęły, walcząc z wichrem, który z każdą chwilą szalał coraz groźniej… Zerwała się straszna, nieubłagana zawierucha stepowa; w jednej chwili gościniec ubity zniknął pod zaspami śnieżnemi… konie zapadły w nie i stanęły.
– A co będzie baryń? – szyderskim jakby głosem przemówił Semen, zwracając się ku mnie.
Wyznaję, że dreszcz trwogi przejął mnie mimowoli. W ciemnościach nocy czułem na sobie palące spojrzenie Seraena, który wydawał mi się szaleńcem a może i zbrodniarzem, chcącym korzystać ze sposobności, zamordować mnie i obedrzeć.
– Co będzie? – powtórzył – zawierucha straszna, do Leszczynówki jeszcze trzy mile drogi stepowej, konie nie dojdą, bo za chwilę i śladu drogi pod zaspami widać nie będzie…