Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zmarnowani: Banita; Lorenzo; Posąg; Wieczór wigilijny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zmarnowani: Banita; Lorenzo; Posąg; Wieczór wigilijny - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 296 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WY­DAW­NIC­TWA KSIĘ­GAR­NI GU­BRY­NO­WI­CZA I SCHMID­TA.

Ba­rań­ski A. Dr. , Chów koni, z ry­sun­ka­mi naj­cel­niej­szych ras, zaś rasy w Pol­sce zna­nych koni przez Ju­liu­sza Kos­sa­ka… 6 80

Bi­liń­ski Leon Dr. , Sys­tem eko­no­mii spo­łecz­nej 2 t. 1881… 10 –

Kru­szew­ski J. I. Król i Bon­da­ryw­na, po­wieść hi­sto­rycz­na… 2 40

Kru­szew­ski J. I. Nad mo­drym Du­na­jem, no­wel­la… 2 40

Kru­szew­ski J. I. Pa­mięt­nik pa­ni­cza, po­wieść… 2 40

Kru­szew­ski J. I. Daj­mon, Fan­ta­zya… 2 40

Kre­to­wicz P. Ku­cie koni z 40 ry­ci­na­mi… 1 60

Ku­ba­la L. Dr. Je­rzy Osso­liń­ski, 2 tomy… 7 69

Li­ske X. Cu­dzo­ziem­cy w Pol­sce Po­dró­że i pa­mięt­ni­ki… 4 20

Mo­nu­men­ta hi­sto­riae po­lo­ni­ca Po­mni­ki dzie­jo­we Pol­ski, tom III. 12 zł., tom IV. 14 zł… tom V… 15 –

Pat­zig. Prak­tycz­ny rząd­ca eko­no­mi dla wła­ści­cie­li dóbr, dzier­żaw i rząd­ców, we­dług 10 wyd. przed­ło­żył H. Tur­czyń­ski, 2 t… 4 20

Prze­wod­nik dla le­śni­czych Zbiór Wia­do­mo­ści go­spo­dar­stwa la­so­we­go i nauk po­moc­ni­czych, 2 tomy… 6 60

– I. Wia­do­mo­ści po­moc­ni­cze przez pp. Bo­me­ra, Dra T. Sta­nec­kie­go i W. Ty­niec­kie­go.

– II. Go­spo­dar­stwo la­so­we H. Strze­lec­kie­go.

Usta­wa łu­go­wa. Zbiór ustaw i roz­po­rzą­dzeń ty­czą­cych się ochro­ny la­sów i po­lo­wa­nia… 1 –

Usta­wy o księ­go­su­szu wraz z od­no­śne­mi roz­po­rzą­dze­nia­mi dla Ga­li­cyi wy­da­ne­mi… 1 80

Wli­czyń­ski A. Kło­po­ty sta­re­go ko­men­dan­ta, 3 łomy… 5 40

cza­sów wy­da­nie dru­gie z ry­sun­ka­mi E. Błot­nic­kie­go, 3 tomy… 6 40

Wli­czyń­ski A. Mi­sya fa­mi­lij­na. Opo­wia­da­nie… 2 40

Wli­czyń­ski A. Wspo­mnie­nie oby­wa­tel­skie, 1880… 2 60

Wli­czyń­ski A. Me­dy­ta­cye ka­wa­ler­skie… 2 40

Wli­czyń­ski A. Z pa­mię­ni­ków plot­ka­rza, 2 tomy… 4 20

Wrot­now­ski A. Prze­mysł fa­brycz­ny w Ga­li­cyi… – 72

Bi­blio­te­ka pol­ska. Każ­dy tom brosz… 1 zł. 80 ct, w opraw. 2 30

T. I. II. KRA­SIŃ­SKI. Z. Pi­sma. Wy­da­nie z przed­mo­wą St… hr. Tar­now­skie­go, 2 tomy. – III VI. MIC­KIE­WICZ, Ad. Dzie­ła. Wy­da­nie zu­peł­ne przez dzie­ci au­to­ra do­ko­na­no 4 t. VII – X. ZA­LE­SKI B. Po­ezyę Wy­da­nie przej­rza­ne przez au­to­ra. – XI. PA­MIĘT­NI­KI PA­SKA. Wy­da­nia nowo kry­tycz­ne, przej­rza­ne przez dra Węc­lew­skie­go. – XII NIEM­CE­WICZ J. Jan z Tę­czy­na. Po­wieść hi­stor. – YIII – XVI. SŁO­WAC­KI JU­LIUSZ. Dzie­ła. Wyd… przej… przez prof… dra. A. Ma­łec­kie­go. – XVII – XIX. E.. LY (Asnyk Adam) Po­ezyę, 3 tomy XX-XXII. MA­ŁEC­KI A. Ży­cie i pi­sma Ju­liu­sza Sło­wac­kie­go, wy­da­nie dru­gie znacz­nie po­mno­żo­no, 3 tomy XXIII. J. WY­BIC­KI. Pa­mięt­ni­ki. – XXIV – XXV. MIC­KIE­WICZ A. Dzie­ła tom V. i VI. – XXVI – XXVIII. MIC­KIE­WICZ A. Ko­re­spon­den­cya, 3 t. – XXIX – XXXI. KI­TO­WICZ X. Pa­mięt­ni­ki i pi­sma hi­stor 3 t. XXXII – XXXII. KI­TO­WICZ X. Opis oby­cza­jów i zwy­cza­jów za pa­no­wa­nia Au­gu­sta UL, 2 t – XXXIV – XXXVII. RO­MA­NOW­SKI. M. Pi­sma 4 t. – XXXVIII XXXIX. SŁO­WAC­KI J. Li­sty, 2 t., wy­da­nie II. znacz­nie po­mno­żo­ne. XL – XLII. SŁO­WAC­KI J. Pi­sma po­śmiert­ne, 3 tomy, wy­da­nie II znacz­nie po­mno­żo­ne. XLIII – XLIV. KRA­SIŃ­SKI Z Pi­sma tom 3 – 4. XLV. KRA­SZEW­SKI J. I. Po­ezye, wy­da­nie trze­cie.BA­NI­TA.

Przedem­ną nie­zmie­rzo­na, okiem nie­ob­ję­ta prze­strzeń ukra­iń­skie­go ste­pu, po­kry­te­go śnie­gu ca­łu­nem; na­de­mną mi­liar­dy gwiazd wy­iskrzo­nych przy kil­ku­na­sto­stop­nio­wym mro­zie. Ci­sza do­ko­ła – prze­ry­wa­na da­le­kiem psów uja­da­niem i bliż­szem, mo­no­ton­nem a prze­cią­głem ję­cze­niem dzwon­ka, za­wie­szo­ne­go u szyi jed­ne­go z trzech ma­łych ale szyb­ko­no­gich koni, któ­re wprzę­żo­ne do lek­kich sa­nek pocz­to­wych, mknę­ły jak strza­ła po ubi­tej dro­dze, za­chę­ca­ne co chwi­la do skor­sze­go bie­gu wo­ła­niem woź­ni­cy:

– O… hej!….

Echo wo­ła­nia tego roz­cho­dzi­ło się da­le­ko… da­le­ko… po ste­pie, a pe­re­kład­na, na któ­rej, otu­lo­ny w szu­bę niedź­wie­dzią, sie­dzia­łem po­grą­żo­ny w du­ma­niach, le­cia­ła jak sza­lo­na z głu­chym chrzę­stem po ubi­tej dro­dze, w tę nie­skoń­czo­ną prze­strzeń bia­łą, wśród któ­rej cza­sem tyl­ko mi­gnę­ły świa­teł­ka wio­sek przy­droż­nych i ni­kły jak błęd­ne ogni­ki w od­da­li.

Lat kil­ka­dzie­siąt, wię­cej niż pół wie­ku, od tej chwi­li mi­nę­ło, a pa­mię­tam ją tak, jak­by to było wczo­raj. Ser­ce mło­dzień­cze drża­ło ra­do­ścią na myśl ry­chłe­go po­wi­ta­nia swo­ich; je­cha­łem bo­wiem na świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia do ro­dzi­ciel­skie­go domu z Do­rpa­tu, gdzie prze­szło rok na stu­dy­ach uni­wer­sy­tec­kich spę­dzi­łem.

My­ślą też wy­prze­dza­łem pocz­to­we ru­ma­ki i nie­cier­pli­wie dą­ży­łem do kre­su po­dró­ży. Co chwi­la za­py­ty­wa­łem izwosz­czy­ka, czy da­le­ko jesz­cze do sta­cyi, ostat­niej już z rzę­du na trak­cie pocz­to­wym, za­wsze jed­na­ko­wą otrzy­mu­jąc od­po­wiedź:

– Jesz­czo nie­mnoż­ko!… O… hej!….

I le­cie­li­śmy zno­wu bez prze­rwy.

Mróz się wzma­gał, a wi­cher od ste­pu pod­no­sić za­czy­nał gę­ste śnie­gu tu­ma­ny, za­sy­pu­jąc mi twarz i oczy.

Po­mi­mo szu­by niedź­wie­dziej za­czą­łem uczu­wać przej­mu­ją­ce zim­no i z oba­wą spo­glą­da­łem w oko­ło, czy też zry­wa­ją­ca się za­dym­ka nie prze­szko­dzi mi w dal­szej po­dró­ży i nie zmu­si do noc­le­gu na sta­cyi pocz­to­wej, o kil­ka mil za­le­d­wie od ro­dzi­ciel­skie­go domu

Wkrót­ce jed­nak ko­nie, czu­jąc bliz­kość sta­cyi, raź­no par­skać za­czę­ły, a nie­ba­wem za­bły­sły przed nami świa­tła mia­stecz­ka i sta­cyj­ne­go bu­dyn­ku i pe­re­kład­na za­trzy­ma­ła się przed nim. Tu się ury­wał go­ści­niec pocz­to­wy; wy­sko­czy­łem więc z sa­nek, aby się roz­grzać w cie­płej izbie i pro­sić na­czel­ni­ka sta­cyi o wy­na­ję­cie do­brych koni do dal­szej po­dró­ży.

W izbie sta­cyj­nej, nie­wiel­kiej, sła­bo oświe­tlo­nej jed­ną lam­pą, za­wie­szo­ną u su­fi­tu, było kil­ka osób po­dróż­nych, cze­ka­ją­cych na zmia­nę koni; fur­ma­ni i pa­rob­cy wno­si­li i wy­no­si­li pa­kun­ki, gwar pa­no­wał tu wiel­ki, na­wo­ły­wa­nia, czę­sto nie­zbyt wy­kwint­ne, da­wa­ły się sły­szeć, a wśród nich do­mi­no­wał groź­ny głos na­czel­ni­ka, wy­da­ją­ce­go roz­ka­zy.

– Se­me­nie! a cóż ty sto­isz, jak­by pa­ra­li­żem tknię­ty? na­pa­dła cię zno­wu za­du­ma! – krzy­czał wła­śnie na­czel­nik, gdym wcho­dził, do jed­ne­go z for­na­li, sto­ją­ce­go nie­ru­cho­mo w ką­cie izby i po­grą­żo­ne­go w po­nu­rem mil­cze­niu.

Męż­czy­zna to był lat czter­dzie­stu, wy­so­ki i bar­czy­sty; pro­mień lam­py, pa­da­jąc wprost na nie­go, oświe­tlał twarz dziw­nie bla­dą, o wy­ra­zi­stych i cha­rak­te­ry­stycz­nych ry­sach. Nie był pięk­ny, ale w ca­łej po­sta­ci, w każ­dym ru­chu nie­mal, prze­bi­jał się wy­raz jak­by wy­nio­sło­ści ja­kiejś i dumy, coś nie­uchwyt­ne­go zresz­tą i nie­da­ją­ce­go się do­kład­nie okre­ślić, ale zwra­ca­ją­ce­go za­raz uwa­gę na tego czło­wie­ka, odzia­ne­go w pro­stą sier­mię­gę pocz­to­we­go woź­ni­cy.

Rysy jego twa­rzy dość re­gu­lar­ne, ocie­nio­ne buj­nym wło­sem, si­wie­ją­cym już nie­co u skro­ni, no­si­ły wy­bit­ne pięt­no głę­bo­kie­go smut­ku, któ­ry się prze­bi­jał w nie­ru­cho­mo­ści wzro­ku, w za­mglo­nem i jak­by nie­świa­do­mem sie­bie spoj­rze­niu du­żych, ciem­nych oczu, w ką­tach ust za­ci­śnię­tych kur­czo­wo, w ma­to­wej bla­do­ści ca­łe­go ob­li­cza.

Pierw­sze na­po­mnie­nie na­czel­ni­ka nie zda­wa­ło się wy­wie­rać wiel­kie­go na Se­me­nie wra­że­nia; po­trze­ba było do­pie­ro sil­niej­szych we­zwań, po­par­tych epi­te­tem bar­dzo draż­li­wej na­tu­ry, aby go wy­pro­wa­dzić z po­nu­rej za­du­my. Na obe­lży­we wy­ra­zy na­czel­ni­ka bla­da twarz Se­me­na oży­wi­ła się na­gle, oczy jak­by gniew­nym strze­li­ły bla­skiem; z za­ci­śnię­te­mi pię­ścia­mi rzu­cił się na­przód tak, że są­dzi­łem, iż chce na obe­lgę, czyn­ną od­po­wie­dzieć znie­wa­gą. Ale unie­sie­nie to trwa­ło za­le­d­wie jed­no mgnie­nie oka; prze­lot­ny ru­mie­niec znikł wnet z bla­dej twa­rzy, wzrok roz­iskrzo­ny po­chy­lił się ku zie­mi i Se­men, wi­docz­nym woli wy­sił­kiem stłu­miw­szy we­wnętrz­ne wzbu­rze­nie, zbli­żył się po­wol­nie do na­czel­ni­ka, mó­wiąc po­kor­nym, nie­mal bła­gal­nym gło­sem:

Da­ruj­cie, pa­nie! we­zmę się za­raz do ro­bo­ty, ale nie za­trzy­muj­cie mnie tu dzi­siaj… po­zwól­cie je­chać…

– Gdzie? – za­py­tał na­czel­nik ostro, ale już wi­docz­nie uła­go­dzo­ny po­ko­rą Se­me­na.

– A gdzie­kol­wiek… byle na miej­scu nie sie­dzieć… gdzie ka­że­cie, po­ja­dę.

W tej chwi­li zbli­ży­łem się do na­czel­ni­ka, pro­sząc go o ko­nie do Lesz­czy­nów­ki, celu mo­jej po­dró­ży.

– Se­men, trzy kasz­ta­ny do Lesz­czy­nów­ki! – ozwał się na­czel­nik do sto­ją­ce­go jesz­cze obok nas for­na­la,

– Ja mam do Lesz­czy­nów­ki je­chać? – spy­tał Se­men, z pew­nem wa­ha­niem w gło­sie i z prze­ni­kli­wą ja­kąś cie­ka­wo­ścią zwró­cił wzrok swój ku mnie.

– Nie py­tać, ale iść za­przę­gać ko­nie! – krzyk­nął znów groź­nie na­czel­nik.

Se­men nie od­rzekł już nic, ale wciąż pa­trząc na mnie, po­szedł zwol­na ku drzwiom i wkrót­ce znikł za nie­mi.

– Dziw­ny chłop! – rzekł do mnie na­czel­nik – pra­co­wi­ty, ob­rot­ny, ale har­dy, a cza­sem jak go na­pad­nie za­du­ma, dnia­mi ca – łemi mil­czy i wów­czas trze­ba go do ro­bo­ty na­pę­dzać, bo za­pa­trzo­ny bez­myśl­nie przed sie­bie, go­dzi­na­mi stać bę­dzie na miej­scu…

– Cho­ry jest może?

– A pew­nie – ale niech się pan nie oba­wia ni­cze­go; fur­man to wy­bor­ny i w naj­gor­szą za­mieć moż­na mu się po­wie­rzyć; dro­gi zna do­sko­na­le, cho­ciaż woź­ni­cą jest od nie­daw­na.

– Więc nie tu­tej­szy?

– O, nie… z Kur­skiej gu­ber­nii po­dob­no. Bę­dzie temu za­le­d­wie rok, jak przy­był do mnie, bied­ny, ob­dar­ty, mrą­cy z gło­du i zim­na. W tej oko­li­cy snuł się on już od pew­ne­go cza­su, ale nig­dzie miej­sca nie za­grzał; mó­wio­no, że pije… Po­do­bał mi się jed­nak z twa­rzy, żal mi go się zro­bi­ło i przy­ją­łem go na sta­cye; od kie­dy też zo­stał izwosz­czy­kiem, od roku, ani razu się nie upił; pew­ny jest, wier­ny i uczci­wy. Tyl­ko ta nie­szczę­sna za­du­ma, któ­ra go od cza­su do cza­su na­pa­da.. wi­dać ten daw­ny na­łóg tak go gnę­bi;: wów­czas pro­si zwy­kle, aby go w po­dróż wy­pra­wić, na miej­scu usie­dzieć mu trud­no…

W tej chwi­li wszedł Se­men, oznaj­mia­jąc, że ko­nie cze­ka­ją.

Po­że­gna­łem uprzej­me­go na­czel­ni­ka sta­cyi i za chwi­lę by­łem już zno­wu wśród pu­ste­go ste­pu i głu­chej ci­szy noc­nej, prze­ry­wa­nej ję­cze­niem pocz­to­we­go dzwon­ka i prze­cią­głym po­świ­stem wi­chru, któ­ry miótł tu­ma­ny śnie­gu przed nami i dła­wił od­dech w pier­si.

Prze­szło go­dzi­nę je­cha­li­śmy w mil­cze­niu. Wi­cher nie­co usta­wał; nie­bo, za­snu­te do­tych­czas jed­ną czar­ną po­wło­ką, za­czę­ło się tro­chę Wy­ja­śniać, gdzie­nieg­dzie uka­zy­wa­ły się gwiaz­dy i na­gle wy­do­był się na wi­dow­nię księ­życ, wśród chmur w naj­dzi­wacz­niej­sze po­szar­pa­nych kształ­ty. Chmu­ry te pę­dzi­ły jak sza­lo­ne, jak­by na wy­ści­gi z nami: to za­kry­wa­ły księ­życ i po­grą­ża­ły nas w ciem­no­ściach, to znów, roz­bi­te, le­cia­ły na­przód, gro­ma­dząc się u krań­ców wi­do­krę­gu w jed­ną ol­brzy­mią a groź­ną masę.

Po­nu­ro do­tych­czas mil­czą­cy Se­men, za­czął się wi­docz­nie oży­wiać pod wpły­wem księ­ży­ca, któ­ry błę­kit­nym swym pro­mie­niem roz­ja­śniał nam dro­gę. Tę­sk­na ukra­iń­ska piosn­ka wy­bie­gła mu na usta:

Łut­sze buło moja maty

W ku­pe­li za­la­ty,

Niż ta­ko­ju sy­ro­to­ju

Na świ­ti ły­sza­ty!

Jęk dzwon­ka wtó­ro­wał pio­sn­ce, któ­rej echo roz­le­gło się na­gle wśród ci­szy ste­po­wej.

Zna­ną mi do­brze była ta dum­ka; niań­ki śpie­wa­ły mi ją nad ko­ły­ską, śpie­wa­łem ją sam nie­raz i spo­wsze­dnia­ła mi tak, że nie ro­bi­ła już na mnie żad­ne­go wra­że­nia; rzew­na tę­sk­no­ta nuty i słów stra­ci­ła dla mnie wszel­ką siłę i, cały urok. Ale na­gle te­raz, czy to wsku­tek fi­zycz­ne­go zmę­cze­nia, czy pod wpły­wem ota­cza­ją­cej mnie po­ezyi tej nocy zi­mo­wej wśród ste­pu, czy może siłą praw­dzi­we­go uczu­cia, ja­kie dźwię­cza­ło w śpie­wie Se­me­na, ob­ja­wi­ła mi się w ca­łej peł­ni i prze­nik­nę­ła do głę­bi.

– Czy w Kur­skiej gu­ber­nii śpie­wa­ją tak­że tę dum­kę? – spy­ta­łem Se­me­na.

– A zkąd pan wie, że ja z Kur­skiej gu­ber­nii? – dość szorst­ko od­parł Se­men, nie zwra­ca­jąc się ku mnie.

– Na­czel­nik sta­cyi mi mó­wił…

– Na­czel­nik źle mó­wił. Uro­dzo­ny tu je­stem.

– Tu, w tych stro­nach?

– A tak. Znam Lesz­czy­nów­kę i całą oko­li­cę. – Pan pew­no na świę­ta je­dzie? – za­py­tał po chwi­li.

– Jadę do domu, po roku prze­szło nie­byt­no­ści…

– To pan taki z sa­mej Lesz­czy­nów­ki… może syn dzie­dzi­ca?

– Tak jest…

Po raz dru­gi uczu­łem na so­bie wzrok Se­me­na prze­ni­kli­wy, cie­ka­wy. Zwró­cił się na koź­le pra­wie całą po­sta­cią ku mnie i chciał wi­docz­nie coś wię­cej po­wie­dzieć, o coś wię­cej py­tać, lecz po chwi­li na­my­słu mach­nął bi­czy­skiem w po­wie­trzu i od­wró­cił się do koni.

– O, hej!… – za­wo­łał. Ko­nie par­sk­nę­ły i po­mknę­ły raź­no da­lej.

Księ­życ zno­wu za­to­nął w chmu­rach; ciem­ność i ci­sza za­le­gły do koła, a tyl­ko zda­la do­cho­dzi­ły na­wo­ły­wa­nia stró­ża noc­ne­go ze Wsi nie­da­le­kiej, prze­cią­głe, tę­sk­ne, po­nu­re.

Z ci­cha, tłu­mio­ny po­świ­stem wi­chru, któ­ry znów wzma­gać się po­czął, gro­żąc za­wie­ją strasz­li­wą, ozwał się po­now­nie śpiew Se­me­na..

Czom ty mene moja maty

W cer­kow ne no­sy­ła!

Czom ty meni w Pana Boha

Szcza­stia ne wpro­sy­ła?…

Jesz­cze nig­dy to roz­pacz­li­we py­ta­nie dum­ki nie za­brzmia­ło mi z taką praw­dą i rze­czy­wi­stą skar­gą. Czu­łem mi­mo­wol­nie, że tym ra­zem śpie­wa­ją­cy wy­po­wia­da wła­sną, krwa­wą ser­ca ża­ło­bę. Chcia­łem się za­py­tać Se­me­na jaka to cięż­ka, bo­leść przy­gnio­tła swym cię­ża­rem jego du­szę, gdy on na­gle znów zwró­cił się ku mnie:

– A oj­ciec dzie­dzi­ca z Lesz­czy­nów­ki, pan Pod­ko­mo­rzy, żyje jesz­cze?

– Żyje.. ale zkąd znasz go?

– Ja go nie znam, ale ot py­tam, bom wie­le sły­szał o nim. Do­bry to pan, to i nie dziw, że wie­dzą o nim wszy­scy, choć go nie zna­ją…

– Ale ty prze­cie od roku do­pie­ro w tych stro­nach?

– Mó­wi­łem panu, żem się tu uro­dził… – od­rzekł Se­men szorst­ko, jak­by gniew­nie i od­wró­cił się do koni, po­mru­ku­jąc coś po­nu­ro.

Nie śpie­wał już, bo też w tej chwi­li gło­su nie po­tra­fił­by wy­do­być z pier­si. Wi­cher, uspo­ko­jo­ny na chwi­lę, po­wiał na­gle z całą gwał­tow­no­ścią; nie­bo za­snu­ło się po­now­nie chmu­ra­mi, mio­ta­jąc na nas tu­ma­na­mi śnie­gu… Ko­nie nie­spo­koj­nie par­skać po­czę­ły, wal­cząc z wi­chrem, któ­ry z każ­dą chwi­lą sza­lał co­raz groź­niej… Ze­rwa­ła się strasz­na, nie­ubła­ga­na za­wie­ru­cha ste­po­wa; w jed­nej chwi­li go­ści­niec ubi­ty znik­nął pod za­spa­mi śnież­ne­mi… ko­nie za­pa­dły w nie i sta­nę­ły.

– A co bę­dzie ba­ryń? – szy­der­skim jak­by gło­sem prze­mó­wił Se­men, zwra­ca­jąc się ku mnie.

Wy­zna­ję, że dreszcz trwo­gi prze­jął mnie mi­mo­wo­li. W ciem­no­ściach nocy czu­łem na so­bie pa­lą­ce spoj­rze­nie Se­ra­ena, któ­ry wy­da­wał mi się sza­leń­cem a może i zbrod­nia­rzem, chcą­cym ko­rzy­stać ze spo­sob­no­ści, za­mor­do­wać mnie i obe­drzeć.

– Co bę­dzie? – po­wtó­rzył – za­wie­ru­cha strasz­na, do Lesz­czy­nów­ki jesz­cze trzy mile dro­gi ste­po­wej, ko­nie nie doj­dą, bo za chwi­lę i śla­du dro­gi pod za­spa­mi wi­dać nie bę­dzie…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: