Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zmęczone skrzydła ptaka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 marca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zmęczone skrzydła ptaka - ebook

Ucieczka nie jest rozwiązaniem. Nieprzepracowane problemy osobiste dogonią cię niezależnie od szerokości geograficznej. A wtedy może zrobić się niebezpiecznie.

Któż by się tego spodziewał po Agnieszce - ułożonej polonistce z prowincjonalnej szkoły? Trzydziestoletnia dziewczyna postanawia spróbować sił na emigracji. Opieka nad staruszkami ma być tylko sposobem na dorobienie sobie podczas wakacji, ale po 2 miesiącach kobieta bez żalu rezygnuje z dotychczasowego życia. Zaprzyjaźnia się z przebojową Moniką, zamienia sztruksową garsonkę na obcisłe spodnie i staje się bywalczynią klubu ENVY. Dziewczyna ewidentnie nadrabia zaległości z czasów nastoletnich. Gdy w obszar jej zainteresowania wkroczy Gavin, wielu będzie próbowało ostrzec ją przed ryzykowną znajomością. Czy Agnieszka posłucha tych głosów?

Trzymająca w napięciu historia o dawaniu drugiej szansy samej sobie - w sam raz dla miłośniczek powieści Natalii Sońskiej.

Danka Markiewicz - polonistka mieszkająca na południu Włoch. Próbuje swoich sił jako pisarka i ilustratorka. Autorka powieści "Zmęczone skrzydła ptaka" po raz pierwszy wydanej w 2023 r. Prowadzi bloga:

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-271-3558-8
Rozmiar pliku: 529 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BARTEK

Gdyby Agnieszka miała dużo pieniędzy, z pewnością kupiłaby dom w Street, gdzie mieszkała dzięki uprzejmości swego pracodawcy. Znajdował się niedaleko Clarks Village: najpiękniejszej dzielnicy handlowej, jaką widziała. Dziewczyna uwielbiała Clarks i chodziła tam codziennie. Jednopiętrowy budynek należał do dużej firmy prowadzącej sieć domów opieki. Na początku dzieliła go z ciemnoskórą Clem, która właśnie złożyła wypowiedzenie z posady opiekun osób starszych; była parę lat młodsza i wyglądała na pewną siebie. Lubiła rozmawiać, każdego wieczoru dziewczyny siadały na schodkach ich domu, Clem paliła i gawędziła z chętnie słuchającą jej Agnieszką. Ta mieszkała w Anglii zaledwie od miesiąca i nietrudno było zrobić na niej wrażenie.

Clem opowiadała, jak niebezpieczne jest życie w Street (nieprawda) i jak nieprzyjemni są rezydenci King's Court (czasami prawda). Mówiła też o sobie – miała kilkuletnią córeczkę. Clem zerwała z ojcem dziecka i zostawiła je z babką, niedługo po jej narodzinach opuściła rodzinne RPA i wyjechała do Anglii w poszukiwaniu lepszego życia. Przez jakiś czas mieszkała w Londynie, gdzie miała siostrę i znajomych.

– Dziewczyno, jeśli przeżyłaś w Londynie, to przetrwasz już wszystko! – rzekła któregoś razu, zaciągając się papierosem na schodach.

W należącym do firmy domu założone były alarmy przeciwpożarowe i obowiązywał zakaz palenia. Clem lubiła Londyn, nie znalazła jednak pracy jako sekretarka i w końcu podjęła zajęcie opiekuna w Street.

– Nie opowiadam rodzinie, co tu robię! – wyznała.

– Zmyślasz, że robisz coś innego? – spytała Agnieszka.

– Nie, po prostu nie mówię, czym się zajmuję! – odparła Clem.

Krótko przed tym, zanim Clem wyjechała ze Street, odwiedziła ją siostra. Była krągła i niewysoka; nieustannie się odchudzała i jadła tylko płatki śniadaniowe. Dommy mieszkała w Londynie, gdzie śpiewała w pubach.

– Niedługo ukaże się moja pierwsza płyta. Zobaczysz, w końcu roku usłyszysz o mnie. Będę bardzo sławna! – powiedziała.

Clem opuściła mieszkanie na Woodsbatch kilka dni później. Zostawiła Agnieszce obraz i krótki list: „Przekaż to Pat. Uważaj na siebie i żegnaj”. Agnieszka poczuła smutek, myśląc, że już jej nie spotka. W pustym pokoju dziewczyny znalazła jeszcze jeden obraz, przedstawiał dwoje kilkuletnich jasnowłosych dzieci, chłopca i dziewczynkę, powiesiła go na ścianie swojej małej sypialni. Pewnego dnia rozmawiała o Clem z kolegą z pracy w King’s Court.

– Ta to robiła problemy! Wiesz, próbowała się otruć w waszym mieszkaniu – powiedział. – Policja przyjechała, niezła jazda!

_Myślałam, że Clem była inna, silniejsza ode mnie, byłyśmy jednak takie same, zagubione w naszych życiach_ – napisała na swoim blogu Agnieszka.

***

Upalny dzień lipcowy był tak piękny, że w promieniach słońca nawet miasteczko fabryczne Gorzyce wydawało się całkiem przyjemnym miejscem do życia. Gromady jaskółek przelatywały nad żółtoszarymi blokami, niektóre z ptaszków śmigały obok kawalerki na trzecim piętrze, gdzie w niedużej i skromnie urządzonej kuchni czteroletni blondynek zajadał bułki z masłem i parówki z ketchupem. Przy zastawionym do śniadania stole siedziała młoda i szczupła kobieta.

– Bartek, skończyłam pakowanie mojej walizki i twojego plecaka! – powiedziała.

– Sto razy powiedziałem, że nie jadę! – odparł malec głośno i stanowczo.

– Nie chcesz jechać z mamą? Tam będziesz miał kolegów, Pawła i Mirka, no i zaczniesz chodzić do szkoły.

– Ja nie chcę tam chodzić do szkoły! – oznajmił chłopiec. – Babcia mówi, że nie umiem ich języka! Jak będę mówił?

– Babcia jest stara, Bartek! Ty jesteś mały, nauczysz się angielskiego!

– Ty jedź, ja zostanę tutaj. Po co mi ta Anglia potrzebna? Jak ciebie nie będzie, będę mieszkał z babcią Marysią i bawił z Karolem.

– Ona wcale nie chce, żebyś tam mieszkał!

– Ja jej pomagam przy krówkach! – Malec zaczął płakać.

– Jak dorośniesz, to będziesz robił, co chcesz. Teraz masz się mnie słuchać! Nie będziemy dyskutować, bo to nie ma sensu! Pojutrze lecimy do Bristolu!

***

Pan Marcin był bardzo zadowolony, udało mu się sprzedać wszystkie ziemniaki i jajka. Każdego wtorku, czwartku oraz we wszystkie soboty udawał się do pobliskiego miasta, gdzie sprzedawał produkty prosto z samochodu. Auto nie było duże, ale starczało miejsca na worki pełne warzyw, skrzynki z jajkami oraz starą wagę. Klientów nigdy nie brakowało, bo towar był dobry, dziś jednak uwinął się wyjątkowo szybko. Już o dziesiątej rano w samochodzie zostały tylko puste skrzynie i worki. Pan Marcin poukładał je starannie w jednym kącie, po czym wydobył małą zmiotkę i szufelkę i zabrał się do sprzątania ziemi, która zawsze obsypywała się z ważonych ziemniaków. Obejrzał się, czując, że ktoś mu się przygląda.

– Pan jedzie do Stawu! – oznajmił Bartek.

– A skąd wiesz, młody?

– Babcia Marysia mieszka w Stawie, kupuje u pana jajka i widziałem, że pan jest sąsiadem. Zabierze mnie pan do babci?

– Co? A jak nazywa się twoja babka?

– Marysia.

– A ty?

– Bartek. Proszę pana, babcia odda wszystkie pieniądze, co się należą za bilet.

– Jaki bilet? A gdzie jest twoja mama?

– Mama leci do Bristolu… Ja chcę jechać do babci!

Rolnik patrzył na malca: Bartek miał na sobie szarą bluzę i dżinsowe spodnie. Jasne włosy były krótko obcięte. Na buzi można było zobaczyć ślady po śniadaniu.

– Zdaje się, że znam babcię Marysię, młody. Mam nawet jej telefon w komórce! Chcesz z nią porozmawiać?

– Tak!

Pan Marcin wyjął telefon, wybrał numer i po usłyszeniu sygnału podał komórkę Bartkowi.

***

Dojrzałe zboże po prawej stronie było bardzo splątane; nie brakło w nim zielska. Pszenica wydawała mocny zapach. Wielkie, lipcowe słońce zaczynało przygrzewać. W samochodzie Marcina było bardzo ciepło, ale Bartusiowi to nie przeszkadzało, cieszył się, że jedzie do babci Marysi. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc będzie mógł z nią pójść po zakupy. Na pewno kupi mu mięciutkie lody kakaowe, cały plastikowy pojemnik tego przysmaku. Wciąż wkładał go i wyjmował z lodówki, aż w końcu nawet na dnie nie zostawała resztka lodów. Był to znak, że trzeba kupić nowe opakowanie. Kosztowały dwadzieścia złotych, mama mówiła, że to za dużo, teraz jednak Bartuś zostanie z babcią. Codziennie kupi mu mięciutkie lody, nawet za sto złotych, i jeszcze zabawkę i napój.

– Podobno nie chcesz lecieć z matką? – odezwał się pan Marcin.

– Nie chcę.

– Nie będziesz za nią tęsknił?

– A co ja będę tam robił! Zostanę z babcią.

Młody rolnik zerknął na chłopca z uśmiechem.

– Też kiedyś pogniewałem się na mamę – powiedział.

– Dlaczego się pan pogniewał?

– Już nie pamiętam, to było dawno. Miałem wtedy z pięć lat, jak ty, teraz mam trzydzieści.

Bartuś spojrzał na kierowcę z szacunkiem. Miał trzydzieści lat, tak dużo! Nie wyglądał na tyle! Zaczął o tym myśleć, jednak pan Marcin mu przerwał.

– Mieliśmy w domu kanarka. To taki ptaszek w klatce…

– Jak papuga? – wtrącił Bartek.

Babcia Helena miała małą, zieloną papugę. Ptak skrzeczał, kiedy odkurzała w pokoju. Raz Bartek włączył odkurzacz i zbliżył rurę do klatki – papuga wprawdzie darła się jak oparzona, ale on też płakał po tym, jak przyłapała go babcia.

– Bardziej jak żółty wróbel – odparł kierowca. – To był mój kanarek! W tamtych czasach, kiedy byłem mały, nie miałem komputera i gier jak wy teraz. I widzisz, tego dnia nie wrócił do klatki. Każdego dnia wypuszczałem go na trochę, ale zawsze przylatywał na swoje miejsce! Przeszukałem cały dom. Mama mi pomagała…

– Kanarek się znalazł? – zapytał Bartek.

Pomyślał o mamie. Na pewno wie, że jedzie do Stawu – babcia jej powiedziała, bo nie chciała, żeby się o niego martwiła. I cóż? Rozpakuje jego plecak, poczeka do wieczora, bo wtedy ma ten swój samolot, wsiądzie do środka – bez Bartka i jego kilku zabawek… On zostanie z babcią. I bardzo dobrze.

– Szukaliśmy go cały dzień. Nie gniewałem się już na mamę! Wiedziałem, że mogę na nią liczyć. Ale było mi smutno, bo kanarek zaginął. Wieczorem, zmęczony i zapłakany, poszedłem spać, mama siedziała przy moim łóżku i trzymała mnie za rękę. I wtedy, wyobraź sobie, kanarek się znalazł!

– Gdzie był schowany?

– Sfrunął z firanki prosto na moją kołdrę! To był jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu.

– Lubił pan tego kanarka! – rzekł chłopiec z uśmiechem.

– Lubiłem kanarka, ale najlepsze było to, że wiedziałem, że mogę liczyć na mamę! – podsumował opowieść młody rolnik.

Bartuś popatrzył na niego, już nie myślał o lodach kakaowych. Zresztą, mama kupowała mu lody, tylko mniejsze, za pięć złotych. Też były dobre… Szykowała w piekarniku kotleciki rybne w różnych kształtach i pozwalała się bawić świeczkami. Nie krzyczała za bardzo, kiedy coś zepsuł. Właściwie lubił z nią chodzić do sklepu – zazwyczaj jednak coś mu kupowała – niekoniecznie drogą pizzę czy wielką coca-colę, ale wodę smakową czy gotowe zapiekanki – proszę bardzo. Robiła też ciepłe kanapki z żółtym serem i mógł sam włączyć piekarnik.

Myśląc o tym, prawie nie zauważył, kiedy dojechali do Stawu. Po prawej stronie drogi zobaczył pola obsiane prawie dojrzałym zbożem, po lewej był znajomy dom, stara, murowana szopa i sad. Rosło w nim kilka pięknych jabłoni i wiśni; były krzaki porzeczek i malin. Babcia Marysia czekała na niego przy furtce, obok niej stała mama Bartusia, która wcale tam bez niego nie poleciała. Chłopiec wyskoczył z samochodu i biegł w ich stronę. Jego sandałki nie dotykały prawie ziemi. Kierowca wysiadł z samochodu, zapalił papierosa i przyglądał się dziecku z wyrazem współczucia w oczach.ENVY

Po odejściu Clem Agnieszka mieszkała sama. Kiedy nie pracowała, czytała _Wielkiego Gatsbiego_ i _Misery_ po angielsku lub chodziła do Clarks Village. W końcu dowiedziała się, że zamieszka z nią młoda Polka – nowa pracownica King’s Court – bardzo się ucieszyła. Wyznaczonego dnia posprzątała mieszkanie i długo czekała na nową koleżankę; w końcu jednak poszła spać. Obudziło ją skrzypienie drzwi, w szparze widać było twarz, która wydała się jej bardzo długa. Monika była młodsza od niej, jasnowłosa i urodziwa, miała zgrabne nogi tancerki i ładne dłonie o długich palcach. Agnieszka pomyślała o niezliczonych pampersach, które czekały na te szczupłe ręce. Jeszcze tej nocy odkryły, że alarm przeciwpożarowy nie stanowi przeszkody w paleniu.

– Zabrałam tylko jedną paczkę, tak naprawdę to rzucam papierosy! – powiedziała Monika, zaciągając się dymem w wyłożonej miękką wykładziną kuchni.

Rozmawiały o życiu w Anglii, o którym nie miała pojęcia, oraz o pracy, której się podjęła. Agnieszka opowiedziała jej co nieco, myśląc jednocześnie: „To trzeba zobaczyć!”. Podobnie jak ona sama, Monika polubiła to specyficzne zajęcie. Dobrze się czuła wśród starszych, złożonych chorobą ludzi. Wiekowi Anglicy poczuli sympatię do ładnej i pełnej życia dziewczyny. Nie minęło kilka tygodni, a ku swojemu zdziwieniu poczuła się w King’s Court jak w domu.

Tak samo sprawy miały się z Agnieszką, niełatwa praca opiekuna całkiem jej odpowiadała. Pensjonariusze byli na ogół mili i życzliwi: lubiła ich. Czynności higieniczne, których początkowo bardzo się obawiała, zeszły na dalszy plan, widziała w staruszkach ludzi, nie „pampersy”. Pracownicy King’s Court – Anglicy i obcokrajowcy – byli nadzwyczaj przyjaźni. Przyzwyczajona do polskiej powściągliwości Agnieszka miała początkowo wrażenie, że w Anglii mieszkają anioły. Oto obcy ludzie nazywali ją „love” – kochanie – i nieustannie się uśmiechali. Nieco później zrozumiała, że „love” okraszone przyjaznym uśmiechem nie oznacza, że ją kochają, było jednak bardzo miłe.

Po kilku tygodniach mieszkania w Street zdała sobie sprawę, że uwielbia to miejsce. Podobało się jej absolutnie wszystko: piękne sklepy w Clarks Village, dostatnie angielskie domy, przyjaźni kierowcy autobusów („Oto reszta, love!”), zadbane ulice pełne zadowolonych z życia mieszkańców. Prawdę mówiąc, zmęczona bezrobociem, narzekaniem i lękiem o przyszłość, który towarzyszył jej w rodzinnym kraju, Agnieszka miała po prostu wrażenie, że trafiła do raju.

***

Pewne rzeczy nie wyblakną nigdy w naszej pamięci. Chwile, które zmieniły nasze życie lub przynajmniej pozwoliły poczuć się bardziej żywymi – jak pierwsza noc w ENVY. Agnieszka mieszkała w Anglii od czterech miesięcy, czuła się dość niepewnie i nie szukała niczego więcej poza znanym kręgiem „praca–dom”. Nowa przyjaciółka nie myślała w ten sposób, chciała iść do ENVY i zabrała ją ze sobą. Nie obyło się bez protestów, pozostała jednak głucha na argumenty w rodzaju: „To nie miejsce dla nas – tam bawią się sami Anglicy!”. Przyciśnięta do muru Agnieszka włożyła obcisłe spodnie i golfik; Monika sprawiła sobie na tę okazję czarne botki na koturnie, dobrze podkreślające jej wspaniałe nogi. Dla kurażu napiły się piwa w wypełnionym Anglikami pubie, po czym ruszyły do ENVY. Tamtej nocy poznały dwóch Polaków, pracowali dla miejscowych farmerów.

– Zawsze rozpoznam polską twarz! – powiedział Mirek.

Wierna swoim przesądom Agnieszka pomyślała, że Anglicy też ich rozpoznają. Paweł opowiadał, że zabija krowy farmera młotkiem, jeżeli ma zły humor. Natychmiast w to uwierzyła i dała wyraz swojemu oburzeniu. Czuła się lepiej, rozmawiając z chłopakami, mniej „pani od polskiego daleko od domu”. Cieszyła się, że poznała rodaków i czekała, co z tego wyniknie.

***

W skromnie urządzonym i dość zaniedbanym saloniku znajdował się nieczynny kominek, przerobiony na ogrzewanie gazowe, nieduża, sfatygowana kanapa i dwa fotele. Tu i ówdzie widać było odkurzacz, żelazko, trochę ubrań, kubki i gazety. Podłogę pokrywała beżowoszara wykładzina. Na kanapie rozpierało się dwóch mężczyzn, młodych i wysokich. Palili papierosy. W fotelach siedziały Monika i Agnieszka, szatynka z grzywką i pieprzykami. Miała jasne, szeroko rozstawione oczy (zwane przez nią rybimi). Cienkie i słabe „włosy staruszki” (jak je określała) związane były w kucyk. Miała wysokie czoło, prosty nos i dołki w policzkach; trochę niesymetryczna twarz była dość pyzata. Pełne ramiona i rysujący się pod bluzką brzuszek nie pozwalały nazwać dziewczyny szczupłą. Miała zgrabne nogi, z których była dość dumna.

– Mamy takiego grubasa, waży ze trzysta kilo! – opowiadała Monika. – Dlatego jest w domu starców, że taki gruby, ma jakieś czterdzieści pięć lat, nie więcej. Codziennie rano musimy go umyć! Każemy grubasowi stanąć tak – podniosła się z fotela i oparła się o ścianę, stając w rozkroku. – Grubas stoi rozebrany, a ja mu myję jajeczka!

Mężczyźni patrzyli na nią jak oniemiali; Agnieszka tarzała się ze śmiechu w swoim fotelu.

– Ja bym nie mógł tam pracować! – odezwał się Paweł.

Monika przerwała opowieść, wyglądała na nieco zmieszaną.

– To jak, idziemy do ENVY? – zapytała.

– Zawsze to ENVY! – rzucił niechętnie Mirek. – Jak chcecie, zabiorę was do Wells, jest tam imprezownia. Jak ona się nazywa, Paweł?

– Kudos.

– Ja bym pojechała! – stwierdziła Monika. – Agnieszka, jedziemy do Wells?

– Dzięki, raczej nie.

– A do ENVY? Bo i mnie się nie chce tłuc do Wells!

– Może do ENVY już bardziej – zgodziła się dość niechętnie Agnieszka.

– To co, ja do was zajdę o dwudziestej? – zapytał Mirek

– Może lepiej przyjedź wcześniej, pójdziemy do pubu przed imprezą – rzekła Monika.

– No, to będę koło osiemnastej.

Podnieśli się z kanapy; Monika odprowadziła przyjaciół do drzwi, słychać było, jak rozmawiają, schodząc po schodach.

***

Stłoczeni ludzie, w większości bardzo młodzi, tańczyli lub krzyczeli coś do siebie, w ENVY królowały: donośna muzyka i kolorowe światła. Agnieszka i jej przyjaciele stali w okolicy barku; Paweł rozpychał się, próbując kupić alkohol. Pozostali zbili się w grupkę; Monika miała na sobie błyszczącą sukienkę i kozaki na koturnie, Agnieszka ubrała się w spodnie i obcisły sweter; wyglądała na dość zagubioną i raz po raz przysuwała się do przyjaciółki. Na parkiecie wśród tańczących młodych ludzi widać było kobietę po czterdziestce, ubraną w krótką sukienkę. Tańczyła sama, unosząc ręce do góry.

– Czy to nie nasza Kelly? – rzekła Monika, przekrzykując głośną muzykę.

– A niech to! Rzeczywiście! – odparła Agnieszka.

– Mirek! Widzisz tę starszą, co wywija na parkiecie? To nasza kucharka! – krzyczała Monika. – Pracuje z nami w King’s Court!

– No… Poczekajcie, dziewczyny, widzę Roberta z Aldoną! – powiedział Mirek, po czym oddalił się i zniknął w tłumie.

Zostały same; Agnieszka raz po raz zerkała na Monikę, ta jednak zdawała się ją ignorować. Po chwili do dziewczyn podszedł Paweł; w każdej ręce trzymał kilka małych butelek.

– Nareszcie, kurwa! – powiedział. – Następnym razem Mirka wyślę, niech kupuje!

– A jak on się dogada? – spytała Monika, biorąc jedną z buteleczek. – Dla mnie Blue Vodka, dzięki. Dla Aguni piwko…

– A gdzie Mirek? – Paweł się rozglądał.

– Zobaczył Roberta z Aldoną – odparła Monika.

– A, nie puściła Roberta samego! Ciekawe, z kim Bartek został.

– Może zna kogoś, z kim można małego zostawić – wtrąciła Agnieszka. – Samego przecież nie zostawiła.

Pili drinki i przyglądali się tańczącym. Po chwili zbliżył się do nich Mirek w towarzystwie przystojnego Roberta oraz szczupłej Aldony. Mama Bartka zdawała się obserwować partnera, ten odsuwał się od niej; był lekko pijany.

– Fajnie, że przyszliście! – rzekła Monika. – A twój syn z kim został?

– Siostra do mnie przyjechała na tydzień, zajmuje się Bartkiem – odparła Aldona.

Grupka Polaków stała w okolicy barku; Agnieszka trzymała się blisko Moniki, spięta Aldona obserwowała Roberta, który unikał jej wzroku. Zbliżył się do nich młody mężczyzna przy kości, o włosach przygładzonych żelem.

– Hej, Tobi, co słychać? – przywitał się Robert.

– Cześć, w porządku. Nie wiedziałem, że masz takie ładne znajome.

– Polskie dziewczyny, Tobi! To Monika, Agnieszka.

– Miło was poznać. Pracujemy dla starego Teda z Robem.

– Czyli jesteś ogrodnikiem, cha cha! – rzekła Monika, która zdawała się odwzajemniać zainteresowanie Tobiego.

– Tak, i to najlepszym! A co wy, dziewczyny, robicie?

– Opiekun osób starszych… Cholerna praca!

– Nie lubisz tego?

– Nienawidzę!

Monika i Tobi odsuwali się stopniowo od reszty towarzystwa, rozmawiali, kierując się w stronę parkietu. Agnieszka obserwowała koleżankę jakby lekko spłoszona. Po chwili została sama – Paweł i Mirek podeszli do baru, Aldona podążyła za Robertem, który zmierzał w stronę parkietu. Stanęła pod ścianą, piła piwo i obserwowała przyjaciółkę bawiącą się z Tobim. Po jakimś czasie podeszła do niej i zaczęła coś szeptać. Monika słuchała, nieuważnie kiwając głową, po czym oboje z Tobim skierowali się w stronę barku. Agnieszka zabrała okrycie z szatni i wyszła z ENVY; popadywał deszcz i było zimno. Przed dyskoteką stały grupy młodych ludzi, widać było Aldonę, mówiła coś do Roberta, który robił wszystko, by pokazać, że jej nie słucha. Ożywił się na widok Agnieszki.

– Co, ty już do domu? – zapytał.

– Jutro mam na siódmą trzydzieści i robię long day, dwanaście godzin – odparła.

– Daj spokój, zapłaciłaś za bilet, zostań jeszcze trochę!

– Następnym razem – powiedziała.

Przeszła przez ulicę i znikła za rogiem. Robert rzucił Aldonie niechętne spojrzenie, wyrzucił papierosa, po czym weszli do ENVY.GAV

W historii zasłyszanej przez Gava pewien chłopiec wychowywał się u dziadków. Jego matka zmarła przy porodzie; ojciec nigdy nie przebaczył synowi. Ożenił się i założył nową rodzinę; pomimo że mieszkali bardzo blisko, odwiedzał najstarszego syna sporadycznie. Czasami dziecko nie widziało go przez pół roku. Mijały lata i chłopak wyrósł na młodzieńca. Pewnego dnia aresztowano go za zabójstwo. Niezamężna kobieta została zamordowana, mieszkała samotnie i na wsi uchodziła za bogatą. Zabójca ukradł trochę biżuterii i próbował ją sprzedać krótko po przestępstwie. Jubiler zawiadomił milicję, która aresztowała młodego człowieka. Został skazany na więzienie, gdzie popełnił samobójstwo.

Gav często myślał o tej historii – być może dlatego, że i on został „zdradzony” przez ojca. Nieoczekiwanie dla wszystkich dobroduszny Jon Ireland porzucił żonę i syna na rzecz grubonogiej Jane, sprzedającej piwo kuflowe w jego lokalnym pubie. Gavin znienawidził ją całą mocą swego nastoletniego serca, obarczając winą za odejście tatusia. Ojciec był prostym człowiekiem, ceniącym wysoko mięso na kolację oraz wieczory w pubie. W czasach, gdy żył jeszcze z matką Gava, chodził codziennie do pracy – w miejscowej fabryce odpowiedzialny był za sprawy porządkowe. Zmienił się, kiedy zawróciły mu w głowie masywne, obleczone w getry nogi Jane, niedługo po odejściu od żony przestał stawiać się w pracy i zadowolił zasiłkami, przyznanymi w ramach szeroko pojętego nieprzystosowania społecznego i alkoholizmu. Raz w miesiącu stawiał się w lokalnym Job Centre, ubrany w czystą koszulę; z kieszeni wystawał mu długopis służący do podpisywania listy bezrobotnych.

Mając źródło dochodu i dach nad głową (mieszkanie socjalne, opłacane przez dbającą o poddanych królową), Jon i Jane zaczęli wydawać na świat potomstwo. Widujący ich sporadycznie Gavin patrzył ze zgrozą na wydatny brzuch dziewczyny wypełniony niechcianym przyrodnim rodzeństwem. Zmieniony na niekorzyść ojciec nie dbał specjalnie o nowe pociechy, faworyzując ich kosztem kufle ciemnego piwa. Picie szybko wymknęło się spod kontroli i stało przyczyną gorzkiego rozstania z barmanką Jane. Uwolniony od obowiązków rodzinnych tato skoncentrował się na alkoholu. Dorosły Gavin widywał go nieco częściej – dobroduszny Jon o zasnutych mgiełką oczach naciągał go czasem na pięć czy dziesięć funtów. Patrząc na tego zmarnowanego – jak sądził przez kobietę – człowieka, przysięgał sobie, że sam nie zwiąże się z nieodpowiednią osobą. Jednak jak mówi powiedzenie, jeśli nie popełniamy błędów naszych rodziców, to nie jesteśmy ich dziećmi…

***

Biblioteka publiczna w Street, porządny budynek z szarego kamienia, znajdowała się w centrum miasteczka. Oprócz regałów z książkami i płytami DVD ustawiono sporo stolików dla czytających gazety oraz równie wiele stanowisk komputerowych. Wszystkie miejsca były zajęte; wśród korzystających z Internetu była też Agnieszka z Moniką. Siedziały obok siebie: Monika pisała SMS-y z bramek internetowych, Agnieszka kontrolowała oglądalność swojego bloga. Zaczęła go pisać jeszcze przed przyjazdem do Anglii; co dwa lub trzy dni publikowała nowe wpisy, cieszyły ją komentarze i rosnąca ilość wyświetleń strony. Była również autorką powieści kryminalnej, która nie zainteresowała żadnego wydawcy, więc rozważała opublikowanie jej w formie e-booka. Leżąca na stoliku komórka wydała z siebie piszczący dźwięk; Monika sięgnęła po telefon, żeby odczytać wiadomość.

– Aga, to Tobi! Jest tu w Street z jednym kolegą, Anglikiem. Idę się z nim zobaczyć, są niedaleko Burn the Bread. Ty co robisz? – spytała przyciszonym głosem.

– Czytam w kółko te same wiadomości.

– No, to dawaj, idziemy!

Dziewczyny zapięły kurtki, poprawiły torebki i wyszły. Na dworze było chłodno i mżył deszczyk, zwykły ponury dzień listopadowy. Przekroczyły ulicę i skierowały w stronę pobliskiej piekarni, gdzie widać było Tobiego. Towarzyszył mu wysoki i barczysty mężczyzna około czterdziestki: miał długie, jasne włosy, ubrany był w dżinsy i kurtkę. Jego twarz zdradzała pociąg do alkoholu, był jednak bardzo przystojny.

– Hej! – zawołała Monika z szerokim uśmiechem.

– To mój kumpel Gavin, pracujemy razem dla Teda Sugara. Monika, Agnieszka – przedstawiał Tobi. – Pracują w King’s Court.

– Ach, tak? Mojej siostry… partnerka tam pracuje – rzucił Gav. – Znacie sprzątaczkę Mirandę?

– Oczywiście, że znamy! – odparła Monika. – To partnerka twojej siostry? Bardzo miła!

Przez chwilę panowało milczenie. Tobi wyjął papierosy; niepaląca Agnieszka odmówiła.

– Wygląda na to, że wszyscy mamy dziś wolne. Jakieś plany? – odezwał się Tobi.

– Mogę ci pokazać nasze mieszkanie! Należy do firmy – rzekła Monika. – Żadnych wizyt po dwudziestej drugiej.

– Brzmi nieźle!

– Jest dopiero druga, mamy sporo czasu! – zauważył Gavin. – Kupimy trochę piwa? Oczywiście, jeśli jest dozwolone w waszym domu!

– Nie pamiętam, szczerze mówiąc! – roześmiała się Monika.

– Jestem pewna, że nie! – rzuciła Agnieszka. Wyglądała na niezadowoloną.

– Och, kogo to obchodzi! – Monika popatrzyła na nią z dezaprobatą. – Idziemy?

Wszyscy czworo przeszli przez ulicę i skierowali się w stronę sporego Tesco. Po drodze minęli grupkę nastolatków. Na ich widok bardzo ładny chłopak o jasnych włosach zrobił niezadowoloną minę, Gav za to wyraźnie się ucieszył.

– Sonny, stary, co słychać?

– Miewałem się lepiej pięć minut temu… stary! – odparł Sonny.

– Zadowolony ze spotkania? – zapytał Gavin.

Chłopak pokiwał głową na odczepnego i zaczął się oddalać; rówieśnicy podążyli za nim. Gav zrobił parę kroków w ich stronę.

– Sonny, chciałem wpaść do ciebie… Dziś wieczorem ci pasuje?

– Nie będzie mnie tam! Nie przychodź, dobrze? – odkrzykiwał Sonny, oddalając się pospiesznie w towarzystwie kolegów.

Gavin patrzył za nimi; wyglądał na zagubionego i postarzałego.

– Dzieciaki! Byłem taki sam w jego wieku! – powiedział.

Ruszył w kierunku otwartych drzwi Tesco, zawahał się jednak i zwrócił do Tobiego.

– Stary, masz trochę forsy? Zostawiłem kartę bankomatową w domu. Oddam ci tych parę funtów, nie bój się!

– Jasne, w porządku. – rzekł Tobi.

Gavin wszedł do Tesco.

– To był jego syn – poinformował je półgłosem Tobi.

Rozsuwane drzwi zamknęły się za Gavem i pozostałymi.

***

Zanim Agnieszka wyjechała za granicę, przez pewien czas pracowała w szkole; była tam jeszcze jedna nauczycielka na zastępstwie, kobieta po czterdziestce, która wróciła niedawno z Anglii. Różniła się od innych profesorek – nie zwracała uwagi na dyscyplinę i uczniowie to wykorzystywali. Nie przejmowała się tym zbytnio. Nauczycielka była rozwiedziona; jej młoda córka zaszła w ciążę z mężczyzną, który nie zwiastował nic dobrego. Syn był kulturystą i niszczył sobie zdrowie, biorąc sterydy.

– Robię to dla ciebie, mamo – oznajmił jej kiedyś.

Poznała mężczyznę w Anglii; nie ufała mu, lecz myślała o powrocie do tego człowieka. Również Agnieszka wahała się pomiędzy tym, czy ma zostać (w Polsce), czy jechać (do Anglii). Wybrała emigrację, myśląc o tamtej nauczycielce, miała jednak nadzieję, że koleżanka zdecydowała się zostać w kraju. Dzieci jej potrzebowały; poza tym zmiana miejsca nie jest lekarstwem na wszystko. Pomimo tego wierzymy, że uleczy nasze problemy. Przyniesie nam trochę szczęścia. Jej samej przyniosło – Agnieszka odżyła na swoich „wakacjach”.

Zamknięta w sobie i niepewna przez wiele lat trzymała się na uboczu, stawiała na samotność z wyboru. Przywykła do tego i radziła sobie w miarę możliwości; decyzja o wyjeździe świadczyła jednak, że potrzebowała odmiany i była na nią przygotowana. Opuszczając Polskę, zapewniała wszystkich, że powróci za dwa miesiące, z początkiem roku szkolnego. Po kilku tygodniach życia w Anglii porzuciła bez żalu te plany.

Po raz pierwszy w życiu prawie trzydziestoletnia kobieta czuła się wyzwolona i młoda: znikła zestresowana nauczycielka w sztruksowej garsonce i butach na obcasiku. Gdyby ktoś zapytał, co najbardziej lubiła w nowej pracy, odpowiedziałaby: „Nie muszę nikogo udawać!”. Zajęcie opiekuna osób starszych, choć wyczerpujące fizycznie, pozwalało Agnieszce być sobą. Lubiła staruszków i często z nimi gawędziła; niedołężni Anglicy doceniali jej pracę i byli wdzięczni. Kolosalna różnica w porównaniu z rozwrzeszczanymi uczniakami, którym obecność pani od polskiego wyłącznie przeszkadzała.

„Nowa” Agnieszka zaczęła dbać o uczesanie, sprawiła sobie obcisłe spodnie i kilka krótszych spódniczek – nie była już taka sztywna. Cieszyły ją spotkania ze znajomymi, zakupy w Clarks Village – daleko od domu była po prostu szczęśliwa. Dzięki znajomości z wesołą i odważną Moniką odkryła to, co przyjaciółka poznała już w podstawówce, na przykład smak alkoholu. Ich wspólna wyprawa do ENVY była dla Agnieszki pierwszą wizytą w dyskotece (Monika nie miała się o tym dowiedzieć). Jej niedoświadczenie prowokowało zabawne sytuacje. Pewnego razu usłyszała od znajomej, że chłopak nalegał na seks analny. Na imprezie kilka dni później Agnieszka, której do upicia się wystarczała jedna wódka z colą, zamęczała biedaka uwagami w stylu: „Człowieka w tobie widzę, ale co chcesz od jej dupy!”.

***

Spory salonik z jadalnią w domu opieki wypełniały okrągłe, nakryte obrusami stoliki, przy których siedzieli starsi ludzie, w większości na wózkach inwalidzkich. Jedli bardzo powoli; prawie nikt nie rozmawiał. Pomiędzy nimi kręcili się opiekunowie; nosili uniformy, górę stanowiła rozpinana bluza z krótkimi rękawami w biało-niebieskie pasy z czterema kieszeniami, dół zaś czarne spodnie. Agnieszka i Monika trzymały w rękach tace i czekały, aż pracownicy kuchni przekażą im obiady, które niektórzy rezydenci jedli w swoich pokojach. Przysadzista Kelly, która bawiła się w ENVY, wydawała polecenia dwóm pomocnikom kuchennym.

– To dla Ivy Theatcher, kochana! – rzekła, podając Agnieszce przykryty folią talerz.

– Dzięki, Kel! – odparła.

Podeszła do stolika, na którym stały kawałki ciasta okolonego tzw. custard, żółtym sosem podobnym do kremu. Wzięła jedną miseczkę i wyszła z salonu. Po obydwu stronach korytarza widać było liczne ponumerowane drzwi; otwarła te z numerem trzydzieści siedem. W pokoju siedziała bardzo chuda staruszka.

– Witaj, Ivy! To twój obiad – rzekła Agnieszka.

– Obiad! Nareszcie! Jest wpół do trzeciej! – usłyszała.

– Przepraszam, że musiałaś czekać.

Usiadła na krześle, postawiła tacę na stole, wzięła talerz i zaczęła karmić pensjonariuszkę.

– Okropnie gorące, nie mogę tego przełknąć! – narzekała staruszka.

– Przepraszam, Ivy.

– Guzik was to obchodzi, was wszystkich. Dalej, daj mi mój obiad wreszcie!

Kontynuowała karmienie Ivy, co jakiś czas ocierając jej usta chusteczkami, które leżały na stoliku. Starsza kobieta skończyła obiad i ciasto. Samodzielnie wypiła napój.

– Nie mam soku pomarańczowego! – rzekła, wskazując na pusty plastikowy dzbanek.

– Przyniosę ci, Ivy – odparła Agnieszka, podnosząc się z krzesła. – Wrócę za chwilkę.

Szła korytarzem w stronę schodów, w jej kierunku zbliżała się Monika z tacą wypełnioną jedzeniem. Wyglądała na zadowoloną.

– Tobi wysłał mi SMS przed chwilą. Wpadnie dziś wieczorem – powiedziała.

– Z tym Gavem?

– Nie, sam. Wyjdziemy gdzieś razem, może do Wetherspoona.

Na korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka, kwadratowy wyświetlacz na ścianie wskazywał numer trzydzieści siedem.

– Ivy Theatcher – powiedziała Monika. – Już gorzej nie mogłaś trafić! No, to na razie, ja idę do Boba Willsa.

Agnieszka zeszła po schodach i otwarła drzwi do jadalni. Uwaga przyjaciółki przypomniała jej „coś gorszego” – chudego jak patyk chłopaka o jasnych włosach i rozkojarzonym spojrzeniu: Krzyśka. Nawet gdy został skreślony z listy uczniów, nadal przychodził do szkoły, w której pracowała. Pamiętała go snującego się po korytarzu, szukającego ofiary – nauczyciela. Wszyscy profesorowie łącznie z Agnieszką czynili wysiłki, by go uniknąć, w końcu jednak udało mu się kogoś dopaść. Biedny pan Ryszard udawał, że nie zauważa Krzyśka, który chodził za nim, krzycząc: „Witam sora! Kłaniam się do dupy, do samej dziury!”.

Uczyła go przez pewien czas, podczas pierwszej lekcji przeżyła prawdziwy szok. Repertuar chłopaka obejmował duszenie siebie samego, aż robił się zupełnie siny, taniec w jeziorze błotnym na środku klasy (oczywiście to on rozlał wodę), atakowanie kolegów, wyzwiska pod adresem nauczycieli i uczniów, odbijanie się od ścian i próby wdrapywania na nie oraz wszystko inne, co udało mu się wymyślić.

Krzysztof nie był jedyny. Szkoła miała historię „pustych klas” – nie udawało się jej przyciągnąć młodzieży. W efekcie stała się bardzo „przyjazna uczniom”. Dosłownie każdy był mile widziany, nawet ci z problemami wychowawczymi, którzy nie znaleźli miejsca gdzie indziej. Jako nauczyciel Agnieszka pracowała maksymalnie cztery godziny dziennie i wracała do domu kompletnie wyczerpana. W King’s Court przez dwanaście godzin dziennie zmieniała pampersy, karmiła i podnosiła czterdziestu pensjonariuszy, a jednak zawsze czuła się jak na wakacjach.GLASTONBURY TOR

Agnieszka miała chłopaka w Anglii. Poznała go w ENVY, był niższy od niej i bardzo szczupły. „Maszkaron się przyczepił!” – komentował Mirek, widząc, że Ben chodzi jak cień za dziewczyną. Anglik nie imponował posturą, był jednak inteligentny. Należał do spokojnych i pobłażliwych osób, które dają pewne poczucie bezpieczeństwa. Wymienili się numerami telefonów; pierwszy tydzień upłynął im na wymienianiu SMS-ów o treści zalotno-informacyjnej. Kiedy pierwsze lody zostały przełamane, umówili się na randkę w zacisznym pubie. W sobotni wieczór zdenerwowana dziewczyna przyprawiała Monikę o paroksyzmy śmiechu.

– Tak się trzęsiesz, jakby ci mieli łeb obciąć! Wyluzuj, na litość boską! – pouczała przyjaciółkę Monika.

Randka minęła całkiem przyjemnie. Ben próbował nauczyć się jej polskiego nazwiska, komplementował nos i stwierdził, że dobrze mówi po angielsku. Podobało mu się, że Agnieszka umiała słuchać.

– Mam wrażenie, że widzisz mnie takiego, jakim jestem! – powiedział.

Nieoczekiwanie dla siebie, znalazła chłopaka. Nie była to wielka miłość, lecz wszyscy kogoś mieli; więc cieszyła się, że i ona też. Ich krótki związek przypominał romans nastolatków, Ben czekał na nią przed biblioteką, chodzili do kawiarni na ciastka i herbatę z mlekiem. Raz poszła do jego mieszkania – był wielbicielem kina grozy i zapełnił cały regał horrorami. Sporo rozmawiali, opowiedział Agnieszce o najważniejszej kobiecie swego życia, starszej od niego mężatce. Jego polska dziewczyna nie miała zbyt wiele do wyznania w tych sprawach.

Po miesiącu sielanki Ben zdecydował, że zakończy związek, wysłał jej SMS z tradycyjnym: „Lepiej, jeśli zostaniemy przyjaciółmi”. Zrobiło się jej przykro i nawet płakała, myśląc, że nikt jej nigdy nie nazwie: „moja dziewczyno”. Miało to miejsce w czwartek; w niedzielę Ben wysłał SMS: „Tylko ty widzisz mnie takiego, jakim jestem…”. Być może naiwna Agnieszka wzięłaby go z powrotem, doniesiono jej jednak, że w sobotę bawił się w najlepsze w ENVY. Takich rzeczy się nie wybacza!

***

Słowo tor w języku Celtów oznacza wzgórze; z daleka wyglądało jak piramida z wieżą na szczycie. W części centralnej widać trzy wijące się, spiralne ścieżki, znane jako „Droga Pielgrzyma”. Uważa się, że kapłani Słońca wspinali się tędy na szczyt, gdzie stała świątynia. W zamierzchłych czasach stał tu krąg masywnych kamieni, zupełnie jak w otwartej świątyni Słońca w Stonehenge. Kiedy pogaństwo zostało zastąpione przez chrześcijaństwo, kamienny krąg został obalony i rozebrany na kawałki, które posłużyły do budowy katedry Glastonbury Abbey. Obecnie pozbawiona dachu wieża na szczycie to jedyna pozostałość z kościoła św. Michała Archanioła; jej wnętrze uważane jest za centrum magicznych sił.

Pewnego ponurego i deszczowego popołudnia Agnieszka wspinała się na Glastonbury Tor. Na szczycie wzgórza uwieńczonego ruinami kościoła widać było niewyraźną sylwetkę, w której po pewnej chwili rozpoznała Gava. Nie była zadowolona ze spotkania. Udając, że go nie widzi, podeszła do masywnej wieży z szarego kamienia. Widoczne tu i ówdzie małe okienka pozwalały zobaczyć imponującą grubość muru; w słoneczne dni wpadało przez nie światło.

Uniosła głowę i patrzyła na ołowiane niebo. Po dłuższej chwili wyszła na zewnątrz, z Toru rozciągał się przyjemny widok na łąki i miasteczko, z miejsca, gdzie stała, szare dachy i białe ściany domów zdawały się tworzyć rodzaj zakola. Zerknęła w stronę mężczyzny stojącego parę kroków dalej i zaczęła schodzić na dół. Nie zdziwiła się, kiedy po chwili Gavin zrównał się z nią.

– Masz chusteczkę? – zapytał.

– Nie mam – odparła.

Spojrzał na nią z ukosa: nachmurzona mina nie zdradzała chęci do rozmowy, dziewczyna wyglądała na zasępioną. W milczeniu zeszli ze wzgórza, znaleźli się na wyłożonej kamieniami dróżce, którą od ulicy prowadzącej do miasteczka odgradzała zbita z nielicznych desek bramka – zapora dla krów, pasących się często na Torze. Przestało padać, krople deszczu błyszczały na bujnym żywopłocie, rosnącym przy drodze.

Agnieszka zerknęła na Gava – czterdziestolatek był blady i wyglądał smutno. Przystojną twarz mężczyzny okalały bardzo jasne włosy, których pozazdrościć mogła niejedna dziewczyna. Gęste, w kolorze platyny, ładnie się układały; Gav nosił je dosyć długie. Odwzajemnił spojrzenie, w szaroniebieskich oczach widać było zmęczenie i rezygnację. Zabiło jej serce, zagapiła się w leżące na ziemi liście. Niedawno minął dzień Świętego Walentego; szczęśliwie zakochana Monika poprosiła Agnieszkę, która miała akurat wolne, by kupiła prezencik dla Tobiego. Być samotną i kupować upominki dla cudzego chłopaka – cóż za upokorzenie…

– Mieszkasz w Street, zabiorę cię tam, nie będziesz musiała czekać na autobus! – odezwał się.

– Dobrze. Czemu nie? – odparła Agnieszka.

Ruszyli z miejsca, Gav otworzył zbitą z desek bramę i przepuścił dziewczynę. Szli obok siebie, starała się zachować dystans, trzymała się jednak zbyt blisko mokrego żywopłotu i liście moczyły jej kurtkę.

***

Siedzieli po dwóch stronach stolika w wyłożonym boazerią pubie; pili piwo i jedli frytki z małego talerzyka. Pozwoliła sobie skomplementować w myślach proste zęby i ładne oczy Anglika. Ze zdziwieniem zauważyła, że zaczynał się jej podobać.

– Jak ci się żyje w Anglii? – odezwał się Gavin.

– Wiesz… myślałam, że wyjadę stąd po dwóch miesiącach. Przyjechałam w czerwcu zeszłego roku. Planowałam zobaczyć trochę świata, pouczyć się języka. Minęło już sześć miesięcy i chciałabym jeszcze tu zostać! – odparła.

– Masz przyjaciół w Street?

– Tak, znam trochę Polaków… No i jest Monika. A tobie jak się żyje w Glastonbury?

– Dosyć… – zaczął mówić i przerwał, słychać było dzwonek telefonu.

Agnieszka wyjęła komórkę z torebki.

– To Monika.

Gav uczynił przyzwalający gest i wypił łyk piwa.

– Hej, Monika, co tam? Co? Jaki wypadek? Jesteś z Mirkiem? Gdzie jesteście, przy drodze? Samochód jest na chodzie? – wyrzucała z siebie szybko Agnieszka. – Monika, nie wiem, co robić, jestem w pubie… Co? Z Gavem, później ci opowiem. Tak, ma samochód, ale nie wiem, czy mogę poprosić… Dobrze, zapytam.

Skończyła rozmowę i włożyła telefon do torebki.

– Wszystko z nią w porządku? – zapytał Gav.

– Niestety, ma kłopoty. Ona i nasz przyjaciel Mirek jechali do Wells, samochód wyskoczył z drogi i ugrzązł. Nie poradzą sobie, potrzebują kogoś z autem, kto pomoże.

– Mogę się przydać!

– Nie chcę ci sprawiać kłopotów.

– Nie przejmuj się, musimy tylko zrozumieć, gdzie się dokładnie znajdują.

– Dzięki Gav, bardzo to miłe z twojej strony – rzekła Agnieszka. – Powiem, że przyjeżdżamy!

Na poboczu pustawej jezdni widać było dwa samochody. Jeden utknął w rowie, drugi zaś wyciągał go na jezdnię. Padał deszcz. Ubrana w minispódniczkę i kozaki na koturnie Monika paliła papierosa. Samochód Mirka wydostał się w końcu na jezdnię, chłopak wyszedł z auta i zlustrował je dokładnie. Gav zaparkował na poboczu i podszedł do niego.

– No, jużeśmy pojechali do Wells! Teraz aby nam się do Streetu dostać! – rzekł Mirek.

– Myślisz, że dojedziesz do Street? – zapytała Agnieszka.

– Zobaczym. Powiedz temu swojemu, żeby jechał za nami. Jakby co, zatrzyma się, pomoże.

– Jakiemu „mojemu”? – Rzuciła mu oburzone spojrzenie. – Spotkałam go przypadkiem na Torze!

– Dobra, dobra! – Mirek machnął ręką.

– Dzięki za pomoc, Gav – powiedziała Agnieszka. – On nie jedzie do Wells, chce wracać do Street… Pyta, czy możesz jechać za nim, żeby pomóc mu znowu, jeżeli będzie miał kłopoty.

– W porządku. Jedziesz z nim czy ze mną?

– Z tobą.

Również Monika wsiadła do auta Gava. Mirek ruszył ostrożnie; w pewnym momencie spod kół zaczął sypać się snop iskier. Chłopak nie zatrzymał się jednak i obydwa samochody znikły w ciemnościach i deszczu. Po pół godzinie znaleźli się w Street – wjechali w uliczkę jednopiętrowych domków, zaparkowali w pobliżu jednego z nich i wysiedli z samochodów.

– Ja bym u was przenocował dzisiaj, dziewczyny – powiedział Mirek. – W takim stanie nie dojadę do Butleigh.

– Jak chcesz… Dzięki, Gav! – rzekła Monika, po czym rzuciła po angielsku do Agnieszki. – Cześć, skarbie!

– To i ja już pójdę – powiedział Mirek. – Dzięki!

– Nie ma za co, na razie! – odparł Gav.

Monika i Mirek znikli za drzwiami jednego z domów, pozostawiając Agnieszkę i Anglika na dworze.

– Dzięki za pomoc! – odezwała się dziewczyna.

– Zobaczymy się jeszcze?

– Oczywiście. Czemu nie? Na razie!

Gav wsiadł do auta i odjechał. Agnieszka przekręciła klucz w zamku i weszła do domu. W saloniku znajdowali się Monika i Mirek, oglądali telewizję, paląc papierosy i popijając jakieś napoje.

– Cześć, skarbie! Gdzie go dorwałaś?

– Na Torze. Poszłam na spacer i on tam był.

– Mmm, jaka romantyczna historia! Masz jego telefon? – spytała Monika.

– Tak. Monika, idę spać, dość mam na dzisiaj.

– Idzie śnić o Gavinie! – zażartował Mirek. – Z nim lepiej uważaj!

Agnieszka wyszła z saloniku; jej przyjaciele wpatrywali się w śnieżący, czarno-biały ekran telewizora.

***

W egipskich ciemnościach mieszkania na Woodsbatch rozległ się donośny dzwonek do drzwi, potem znowu i jeszcze raz. Agnieszka zapaliła światło i spojrzała na zegarek: była trzecia w nocy. Nałożyła sweter na pidżamę i zeszła na dół, w salonie na kanapie siedział rozespany Mirek, który również włączył lampkę.

– Idziesz otworzyć? – zapytał Mirek.

– Tak.

Zeszła po schodkach na parter i otworzyła drzwi, w ciemności widać było dwóch policjantów.

– Mieszkasz tutaj? – zapytał jeden z nich.

– Tak. Co się stało?

– Ukradziono samochód tej nocy. – poinformował ją policjant. – Powiedziano nam, że osoba, która dokonała przestępstwa znajduje się w tym domu.

– Pozwolisz nam wejść? – zapytał drugi.

– Myślę, że tak…

Przepuściła ich; skierowali się na górę i weszli do saloniku, w którym oprócz Mirka znajdowała się również Monika. Przyglądali się Polakowi.

– Dzień dobry, przepraszamy za zakłócenie odpoczynku. Szukamy osoby, która ukradła samochód – rzekł jeden z policjantów

– Ja nie pijany! Ja nie pijany! – mówił Mirek.

– Nazywasz się Antoni Dziechciaruk?

Mirek patrzył na policjantów przerażonym wzrokiem, podniósł się z kanapy i szukał obuwia.

– Nie nazywa się Antoni Dziechciaruk, to Mirosław Plizło – rzekła Monika.

– Masz dowód osobisty? – zapytał policjant.

Mirek nakładał buty w pośpiechu, wpatrując się w policjantów.

– Pytają, czy masz dowód! – powtórzyła Monika.

– Nie mam, został w domu!

– Nie ma dowodu – poinformowała policjantów Monika.

– Prosimy udać się z nami.

– Masz iść z nimi, ale szukają kogoś, kto ukradł samochód, zaraz cię wypuszczą.

Przestraszony chłopak opuścił salonik w towarzystwie policjanta. Schodząc po schodach, słyszał, jak jego kolega zwraca się do dziewcząt.

– Chciałbym zadać wam kilka pytań, jeśli nie macie nic przeciwko temu!

Przed domem stał radiowóz; siedzący w środku Robert wyglądał na zdezorientowanego i głupio się uśmiechał.

– Czy to on, Rob? – zapytał policjant.

– Nie, to nie on! Nazywa się Mirek.

Policjant popchnął lekko Mirka do środka auta, wszedł za nim i zasunął za sobą drzwi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: