Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zmiana. Jak na nowo napisać swoją życiową historię - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,99

Zmiana. Jak na nowo napisać swoją życiową historię - ebook

Pewnego letniego dnia oddał swoją legitymację radcy prawnego i poprosił o wykreślenie z zawodu. Z eleganckimi butami, garniturami i krawatami spakowanymi w worki na śmieci stał się kimś prawdziwszym. Poczuł w sobie moc. Zdecydował się kupić bilet w jedną stronę, mimo że nie do końca znał odpowiedź na pytanie: jak to będzie?

Paweł Kunachowicz zmienił w swoim życiu (prawie) wszystko. Z miasta wyprowadził się na wieś, język polski zamienił na francuski, z prawnika stał się przewodnikiem wysokogórskim.

Każdy pragnie zmiany, niewielu wie, jak to zrobić. Odkładamy zmianę na później: gdy zarobimy wystarczająco dużo pieniędzy, rozwiążemy domowe problemy, poukładamy sprawy w firmie. To „później” często nie następuje nigdy.

  • Jak znaleźć miejsce na marzenia?
  • Jak posprzątać stare, by możliwe stało się nowe ?
  • Jak nauczyć się odnajdywać swoje powołanie i talenty?
  • Jak nieustająco ustalać cele i priorytety i mówić: sprawdzam?
  • Jak zrealizować plany, zanim stracą termin ważności?

Zmiana to podróż, która się nie kończy. Pozwól sobie na przemianę tyle razy, ile potrzebujesz, aby być w pełni szczęśliwym i wolnym. Jeżeli nadal brakuje ci odwagi, przeczytaj tę książkę. To niezwykły zapis skomplikowanego procesu zmiany – osobisty, szczery i do głębi motywujący.

 

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383172484
Rozmiar pliku: 575 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZMIANA KURSU

Było upal­ne i lep­kie, wiel­ko­miej­skie lato. Za­ła­twia­jąc spra­wy nie­da­le­ko Okręgo­wej Izby Rad­ców Praw­nych w War­sza­wie, wsze­dłem do jej se­kre­ta­ria­tu. Zde­cy­do­wa­łem for­mal­nie do­ko­ńczyć zmia­nę, któ­rą za­po­cząt­ko­wa­łem kil­ka lat wcze­śniej. Uzna­łem, że do za­mkni­ęcia do­tych­cza­so­we­go ży­cia ko­niecz­ne jest za­trza­śni­ęcie ostat­niej furt­ki, ze­rwa­nie mo­stu tak, by nie zo­sta­ło co­kol­wiek, co stwa­rza­ło­by po­zo­ry łącz­no­ści z mi­nio­nym świa­tem. Ubra­ny w krót­kie spoden­ki i w klap­kach, po­ło­ży­łem le­gi­ty­ma­cję na kon­tu­arze i po­pro­si­łem o skre­śle­nie z li­sty rad­ców praw­nych. Pani w se­kre­ta­ria­cie po­pa­trzy­ła na mnie jak na ko­smi­tę. Być może uzna­ła, że zwa­rio­wa­łem albo stro­ję so­bie żar­ty z niej i z sza­now­nej in­sty­tu­cji. Po la­tach stu­diów, apli­ka­cji, eg­za­mi­nów i stre­sów po­ja­wia się fa­cet i do­bro­wol­nie pro­si o trwa­łe skre­śle­nie go z li­sty. Nie o za­wie­sze­nie, nie o prze­rwę w pła­ce­niu skła­dek, ale o wy­kre­śle­nie z gro­na pre­sti­żo­we­go za­wo­du, do któ­re­go tak trud­no się do­stać, a któ­ry otwie­ra dro­gę do sta­bil­nej pra­cy. Ka­za­ła mi na­pi­sać wnio­sek i czy­tel­nie się pod­pi­sać, po­tem spraw­dzi­ła do­wód oso­bi­sty i dłu­go przy­gląda­ła się mo­je­mu pod­pi­so­wi oraz zdjęciu. Nie mia­ła ta­kie­go przy­pad­ku w swo­jej ka­rie­rze. Na od­chod­nym po­wie­dzia­ła, że gdy­bym zmie­nił zda­nie, mogę wró­cić, bo za­nim zaj­mie się wnio­skiem, prze­trzy­ma go kil­ka dni na biur­ku.

Kie­dy wy­sze­dłem z bu­dyn­ku, po­czu­łem się lżej­szy, swo­bod­niej­szy, szczęśliw­szy. Jak­bym zrzu­cił ja­kieś ostat­nie pęta, wy­sze­dł z ciem­ne­go la­bi­ryn­tu. For­mal­nie po­zba­wi­łem się wy­uczo­nej pro­fe­sji i zo­sta­łem bez za­wo­du.

Na za­wsze stra­ci­łem ty­tuł „me­ce­na­sa”,
za to czu­łem, że od­zy­ska­łem sie­bie.

Po po­wro­cie do domu za­cząłem z za­pa­łem po­zby­wać się wszyst­kich gar­ni­tu­rów i nie­wy­god­nych, czar­nych, wy­glan­co­wa­nych bu­tów. Spa­ko­wa­łem kra­wa­ty, spin­ki do man­kie­tów oraz wszel­kie ak­ce­so­ria, któ­re mia­ły skła­niać oto­cze­nie do uzna­nia i sza­cun­ku. Bez le­gi­ty­ma­cji, z ele­ganc­ki­mi bu­ta­mi upa­ko­wa­ny­mi w wory na śmie­ci, sta­łem się kimś praw­dziw­szym. Po­czu­łem w so­bie moc i sa­tys­fak­cję. Za­czy­na­łem ste­ro­wać wła­snym lo­sem. Nie wró­ci­łem już do kan­ce­la­rii, za­wo­du ani do od­po­wia­da­jące­go temu sty­lu ży­cia. Zde­cy­do­wa­łem się ku­pić bi­let w jed­ną stro­nę, po­nie­waż zmia­na jest pod­ró­żą.

Kie­dy za­czy­na­łem pi­sać ksi­ążkę, Adam, mój przy­ja­ciel, prze­słał mi cy­tat.

Po­zwól so­bie na prze­mia­nę tyle razy, ile po­trze­bu­jesz,
aby być w pe­łni szczęśli­wym i wol­nym1).

Pa­so­wał ide­al­nie, bo ka­żdy ma pra­wo zmie­niać się tak często, jak chce, gdyż praw­dzi­wym sen­sem ży­cia jest od­na­le­zie­nie wła­snej dro­gi. Dłu­go for­mu­ło­wa­łem cele i kszta­łt swo­jej zmia­ny. Wie­le razy wąt­pi­łem w pla­ny, któ­re two­rzy­łem, nie chcia­łem nada­wać zna­cze­nia temu, co czu­łem, nie wie­rzy­łem, że ma­rze­nia są wa­żne, a mój cel mo­żli­wy do zre­ali­zo­wa­nia. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się in­fan­tyl­ne, że tak nie przy­stoi, po­nie­waż jest nie­wy­star­cza­jąco pro­fe­sjo­nal­ne albo in­te­lek­tu­al­ne. Poza tym ter­min wa­żno­ści na re­ali­za­cję mo­ich ma­rzeń w wie­lu ob­sza­rach już po pro­stu mi­nął. Bra­ko­wa­ło mi od­wa­gi, żeby gło­śno wy­po­wie­dzieć, że to, o czym my­ślę, nie jest wy­łącz­nie od­kle­jo­nym od rze­czy­wi­sto­ści me­an­dro­wa­niem.

Zmia­na jest pro­ce­sem, któ­ry trwa, wy­ma­ga od nas cier­pli­wo­ści i cza­su. Wy­obraź so­bie po­tężny tan­ko­wiec pły­nący po wo­dach oce­anu. Kie­dy do­sta­je zle­ce­nie zmia­ny kur­su ze wschód na za­chód, wy­ko­nu­je ma­newr po­nad go­dzi­nę i prze­pły­wa kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów. Nie robi zwro­tu w miej­scu. Nie zmie­nia kie­run­ku w kil­ka se­kund. O ile bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne jest ży­cie i jego zmia­na. Po­dob­nie jest z nami. Im coś jest dla nas wa­żniej­sze, tym dłu­żej trwać będzie two­rze­nie no­wej rze­czy­wi­sto­ści, na­wy­ków czy bu­do­wa­nie re­la­cji.

Ce­nię Ko­lum­ba nie dla­te­go, że do­pły­nął do Ame­ry­ki, ale dla­te­go, że wy­ru­szył ze swo­je­go por­tu w nie­zna­ne. Prze­ła­mał lęk, opór ma­te­rii, na­mó­wił wie­lu lu­dzi, zor­ga­ni­zo­wał pie­ni­ądze i całą eks­pe­dy­cję. Nie cze­kał, aż za­ro­bi pie­ni­ądze na do­bre ży­cie, nie od­kła­dał wy­pra­wy na mo­ment, kie­dy roz­wi­ąże wszyst­kie do­mo­we pro­ble­my, czy po­ukła­da spra­wy w swo­jej fir­mie. Nie prze­ci­ągał swo­jej de­cy­zji. Miał plan i chciał go re­ali­zo­wać. Nie znał od­po­wie­dzi na py­ta­nie „jak to będzie?” Po­pły­nął w nie­zna­ne, ma­jąc wi­zję, był przy­go­to­wa­ny naj­le­piej, jak po­tra­fił to uczy­nić. Praw­do­po­dob­nie wie­dział mniej, niż mu się zda­wa­ło. Pły­nął do In­dii, a wy­lądo­wał w świe­cie, o któ­re­go ist­nie­niu nie miał po­jęcia.

Nikt nas nie uczy, jak szu­kać po­wo­ła­nia, czy od­naj­do­wać w so­bie ta­len­ty. W szko­le nikt nie pod­po­wia­da, jak kre­ować ma­rze­nia. Tyl­ko nie­licz­ni mają szczęście spo­tkać na swo­jej dro­dze na­uczy­cie­la, men­to­ra, tre­ne­ra czy mni­cha, któ­ry do­strze­że coś w nas i pod­po­wie, któ­rędy pro­wa­dzi na­sza dro­ga, ja­kie mamy ta­len­ty albo po­mo­że na­zwać na­sze ma­rze­nia. Po­tra­fi­my za to go­dzi­na­mi za­dręczać przy­ja­ciół, opi­su­jąc, co nam nie pa­su­je, co jest źle, dla­cze­go nie lu­bi­my swo­jej pra­cy. Kie­dy przy­cho­dzi mo­ment, żeby opo­wie­dzieć o ma­rze­niach lub po­my­słach, za­pa­da dłu­ga ci­sza. Jako dzie­ci, za­zwy­czaj wie­my, w co i z kim chce­my się ba­wić. Ła­two nam przy­cho­dzi wy­bie­ra­nie tego, co przy­jem­ne. Po­tra­fi­my też uni­kać tego, co nie­wy­god­ne. W mia­rę jak zo­sta­je­my ocio­sa­ni przez oto­cze­nie, tra­ci­my kon­takt ze sobą, gu­bi­my prio­ry­te­ty i za­my­ka­my się w so­bie. Gdy­by ktoś nas za­py­tał: co byś chciał/a? Po wzru­sze­niu ra­mio­na­mi naj­pew­niej przy­szła­by od­po­wie­dź: mi­lion do­la­rów na kon­cie, ksi­ęcia z baj­ki, duży dom, ka­rie­rę w kor­po­ra­cji albo „wszyst­ko jed­no”. Na­wet nie wie­dzie­li­by­śmy, co – poza kup­nem no­we­go sa­mo­cho­du i wy­ciecz­ką na Ma­le­di­wy – mo­gli­by­śmy z tym mi­lio­nem sen­sow­ne­go zro­bić.

Ka­żdy z nas tkwi po uszy w ja­kie­jś opo­wie­ści. Wy­obra­ża­my so­bie, jacy je­ste­śmy, jaki jest świat, jacy są lu­dzie wo­kół nas. Kreu­je­my w gło­wie ob­ra­zy, nie­ko­niecz­nie zgod­ne z rze­czy­wi­sto­ścią. Two­rzy­my stra­te­gie od­po­wia­da­jące da­nej sy­tu­acji. Przy­wi­ąza­ni do wła­snych wy­obra­żeń, bo­imy się zmia­ny, po­nie­waż nie po­tra­fi­my do­strzec po­ten­cjal­nych roz­wi­ązań. Nie po­tra­fi­my do­trzeć do praw­dy, któ­ra po­zwo­li­ła­by na­kie­ro­wać nas na wła­ści­wą ście­żkę. Nie zna­my włas­nych po­trzeb, wy­pie­ra­my uczu­cia i nie po­tra­fi­my wy­my­ślić in­nej dro­gi. Póki je­ste­śmy bar­dzo mło­dzi, zro­zu­mia­łe jest, że po­stępu­je­my jak inni, podąża­my za ka­no­na­mi obo­wi­ązu­jący­mi w oto­cze­niu. Gdy osi­ągnie­my nie­za­le­żno­ść, mo­że­my do­trzeć do sed­na i zna­le­źć od­po­wie­dź – co jest moją praw­dzi­wą tęsk­no­tą i jak mogę ją re­ali­zo­wać. Kwe­stio­no­wa­nie, za­da­wa­nie py­tań i te­sto­wa­nie, czy to, co ro­bię, gdzie żyję, jest praw­dzi­we i zgod­ne ze mną, daje nam szan­sę na ode­rwa­nie się od nar­ra­cji, któ­rą przez lata uzna­wa­li­śmy za je­dy­nie praw­dzi­wą, ogra­ni­cza­jącą czy bo­le­sną. Mamy szan­se za­pro­jek­to­wać i zre­ali­zo­wać zmia­nę.

Zbyt często mówi się nam, co mamy wy­brać, a nie – jak wy­bie­rać. Ro­dzi­ce, szko­ła, oto­cze­nie oce­nia­ją, co do­bre, a co złe, co jest wy­bo­rem cen­nym, a co kiep­skim. Je­ste­śmy kar­mie­ni lęka­mi, uprze­dze­nia­mi i wpi­sa­ny­mi w czy­jeś gło­wy nar­ra­cja­mi. W pod­po­wia­da­nych czy wy­mu­sza­nych roz­wi­ąza­niach od­bi­ja­ją się suk­ce­sy lub klęski na­szych wy­cho­waw­ców. Do­sta­je­my lub sami da­je­my prze­pi­sy na do­bre ży­cie z już za­ko­do­wa­ny­mi wy­bo­ra­mi. Ży­je­my w świe­cie ocen. By­cie le­ka­rzem, ar­chi­tek­tem, praw­ni­kiem – do­brze. By­cie ku­cha­rzem, cie­ślą – go­rzej. By­cie ar­ty­stą, po­etą, wy­ko­ny­wa­nie wol­ne­go za­wo­du – bar­dzo ry­zy­kow­ne. Ka­żdy wy­bór prze­sta­je być wol­ny, bo jest ob­ci­ążo­ny oce­ną, wpa­ja­ną przez oto­cze­nie. Ob­raz znie­kszta­łco­ny fil­tra­mi in­nych, za­miast być pod­po­wie­dzią, bywa udręką.

Czy pa­mi­ętasz za­jęcia w szko­le po­świ­ęco­ne wy­bie­ra­niu? Kszta­łto­wa­niu umie­jęt­no­ści pro­ce­su wy­bo­ru albo ta­kie, na któ­rych uczo­no, jak kszta­łtu­je się i prze­bie­ga pro­ces po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji? Jak ra­dzić so­bie z bra­kiem po­my­słu na sie­bie? Czy pod­czas do­ra­sta­nia – eta­pu kszta­łto­wa­nia opi­nii – spo­tka­łeś/-aś ko­goś, kto opo­wie­dzia­łby, jak sam wy­bie­rał i z ja­ki­mi pro­ble­ma­mi przy­szło mu się zmie­rzyć? Jak do­sze­dł do tego, że raz pod­jęta de­cy­zja, była dla nie­go do­bra? Czy ktoś przy­ci­snął cię do muru i za­py­tał „po co przy­sze­dłeś na świat?” Albo na­mó­wił na re­flek­sje nad wła­sny­mi ta­len­ta­mi? Po­pro­sił, że­byś po­wie­dział, jak sie­bie wi­dzisz, co lu­bisz?

Uczo­no nas i oce­nia­no mo­żli­wo­ści, a nie to, co za nimi stoi. Wy­mie­nia­no typy za­wo­dów czy szkół, do któ­rych mo­gli­by­śmy uczęsz­czać, pod­su­wa­no też li­sty pra­co­daw­ców, a nie me­to­do­lo­gię, któ­ra umo­żli­wi zna­le­źć w so­bie pa­sje. Dzie­ci ga­nia­ne są z za­jęć na za­jęcia. Sport, mu­zy­ka, języ­ki, kó­łko pla­stycz­ne, maj­ster­ko­wa­nie i co kto so­bie jesz­cze bar­dziej ory­gi­nal­ne­go wy­my­śli. To nie jest po­moc w wy­bie­ra­niu, tyl­ko pod­su­wa­nie już zde­fi­nio­wa­nych opcji. Ow­szem, może zda­rzyć się tak, że przy­pad­ko­wo pró­bu­jąc wszyst­kie­go, tra­fi­my na coś, co nas wci­ągnie. Praw­do­po­do­bie­ństwo, że tak się sta­nie, jest po­dob­ne do tego, że tra­fi­my szóst­kę w lot­to. Samo przed­sta­wia­nie mo­żli­wo­ści nie po­ma­ga do­brze wy­brać, sie­je tyl­ko cha­os i za­mie­sza­nie w gło­wie. Prze­bo­dźco­wa­nie nie słu­ży wy­ła­nia­niu się kla­row­ne­go ob­ra­zu i po­my­słu na sie­bie. Wręcz prze­ciw­nie: nad­miar nas gubi. Spójrz na dzie­ci w skle­pie z za­baw­ka­mi. Szyb­ki od­dech, czer­wo­ne uszy i po­licz­ki – nie wie­dzą, za co chwy­cić. Sto­ją za­hip­no­ty­zo­wa­ne przed re­ga­ła­mi albo w roz­dar­ciu ry­czą, że chcą mieć cały sklep. Po­dob­ne roz­ter­ki prze­ży­wa­ją mło­dzi lu­dzie, któ­rzy sko­ńczy­li pre­sti­żo­we li­cea i naj­lep­sze uni­wer­sy­te­ty, uczest­ni­czy­li w wy­mia­nach stu­denc­kich w kil­ku kra­jach – i zu­pe­łnie nie wie­dzą, co ze sobą zro­bić, jaki za­wód wy­brać.

Któ­re­goś dnia w na­szym domu spo­tka­ło się dwo­je ab­sol­wen­tów, dziew­czy­na Po­lka i chło­pak Fran­cuz – ka­żde sko­ńczy­ło stu­dia we wła­snym kra­ju oraz dru­gi fa­kul­tet w Ho­lan­dii, w ra­mach wy­mia­ny eu­ro­pej­skich uczel­ni wy­ższych. Obo­je uta­len­to­wa­ni, mó­wi­ący płyn­nie trze­ma języ­ka­mi, z kon­kret­nym aka­de­mic­kim wy­kszta­łce­niem, a nie mie­li żad­ne­go po­my­słu na to, co chcie­li­by ro­bić. W świe­cie pe­łnym mo­żli­wo­ści byli kom­plet­nie bez­rad­ni. Mia­łem wra­że­nie, że cała edu­ka­cja w ogó­le nie po­mo­gła im od­na­le­źć wła­snej dro­gi.

Wie­le lu­dzi po stu­diach nie umie od­na­le­źć po­wo­ła­nia. Chwi­lę o sie­bie po­wal­czą, a po­tem pod­da­dzą się i rzu­cą w rwący nurt ży­cia pe­łne­go obo­wi­ąz­ków i ru­ty­ny, jak­by za­po­mnie­li, że mo­gli – i wci­ąż mogą – wy­bie­rać. Po­dej­mu­jąc ja­kie­kol­wiek wy­zwa­nie, przyj­mu­ją jed­no kry­te­rium – kto i gdzie da wi­ęcej, dla­te­go wie­lu z nich zo­sta­je w miej­scu albo tkwi w nim la­ta­mi, po­nie­waż nie po­tra­fi wy­brać no­we­go. Blo­ku­je ich brak wie­dzy i umie­jęt­no­ści, jak to zro­bić. A prze­cież umie­jęt­no­ści wy­bo­ru mo­żna się na­uczyć tak samo, jak jaz­dy na ro­we­rze, ob­ce­go języ­ka czy ja­kie­goś kon­kret­ne­go fa­chu. Je­śli w trak­cie edu­ka­cji nikt nam nie po­mó­gł i nie wska­zał spo­so­bu na do­bre wy­bie­ra­nie, po­świ­ęćmy czas, ener­gię i na­ucz­my się tego sami.

Sztu­ka wy­bie­ra­nia będzie nam to­wa­rzy­szyć do ostat­nie­go dnia.
Im le­piej ją po­zna­my,
tym traf­niej­sze będą na­sze wy­bo­ry.

Na­sza kul­tu­ra przyj­mu­je, że po­win­ni­śmy mieć je­den okre­ślo­ny i nie­zmien­ny pro­fil. Kie­dy przy­cho­dzisz do te­le­wi­zji na wy­wiad, wy­daw­ca pyta, jak cię pod­pi­sać. Imię i na­zwi­sko za­zwy­czaj nie wy­star­czy. Trze­ba po­dać pro­fe­sję, je­śli jest jed­na, miesz­cząca się w ka­no­nie za­wo­dów, to do­brze, a jak masz kil­ka pro­fe­sji, to go­rzej, bo nie mie­ści się na bel­ce2) i wy­daw­ca nie wie, co zro­bić. Po­dob­nie w ga­ze­cie: kie­dy pu­bli­ku­jesz eks­perc­ki ar­ty­kuł, na­zwi­sko nie wy­star­czy, mu­sisz się okre­ślić i za­szu­flad­ko­wać. Kie­dy ze­zna­jesz w sądzie jako świa­dek, jed­no z pierw­szych py­tań ma okre­ślić, jaki masz za­wód. Nie­wa­żne, że trzy­dzie­ści lat w nim nie pra­cu­jesz, sąd musi po­znać za­wód wy­uczo­ny. Nie wiem, po co sądo­wi taka in­for­ma­cja. Jest ona tak samo istot­na jak nu­mer bu­tów, któ­re no­si­łeś w pierw­szej kla­sie. Mimo to, co­dzien­nie, ty­si­ące ta­kich py­tań pada na po­cząt­ku ka­żdej roz­pra­wy, we wszyst­kich sądach w kra­ju. Je­śli za­kła­dasz dzia­łal­no­ść go­spo­dar­czą, mu­sisz wy­brać pro­fil dzia­łal­no­ści. Mo­żesz wpi­sać jed­ną pod­sta­wo­wą ka­te­go­rię. Nie mo­żesz być prze­wod­ni­kiem wy­so­ko­gór­skim, na­uczy­cie­lem, wy­kła­dow­cą i ar­ty­stą jed­no­cze­śnie. Urzędo­wo i kul­tu­ro­wo, w ra­mach dzia­łal­no­ści, mo­żesz ro­bić jed­ną pod­sta­wo­wą rzecz. A gdy zda­rzy się, że twój za­wód w ogó­le nie ist­nie­je w biu­ro­kra­tycz­nych ra­mach, mu­sisz okre­ślić się ka­te­go­rią „inne usłu­gi”. Sys­tem zo­stał za­pro­gra­mo­wa­ny na to, że­byś wy­ko­ny­wał jed­ną, okre­ślo­ną pro­fe­sję przez całe ży­cie. Po­ko­le­nie na­szych ro­dzi­ców rze­czy­wi­ście tak żyło, ale te­raz, przy sza­lo­nej dy­na­mi­ce świa­ta i do­stęp­nej ró­żno­rod­no­ści, po­stu­lo­wa­nie i pro­mo­wa­nie jed­ne­go pro­fi­lu jest ry­zy­kow­ne.

Spo­sób jed­no­wy­mia­ro­we­go opi­sy­wa­nia te­ra­źniej­szo­ści wy­da­je mi się ja­kąś pa­ńsz­czy­źnia­ną za­szło­ścią i za­mierz­chłą epo­ką – przed glo­ba­li­za­cją, cza­sem mo­bil­no­ści i no­wych tech­no­lo­gii. Tak jak­by nie wol­no było zmie­niać za­in­te­re­so­wań, pro­fe­sji czy pra­co­daw­ców. Jak­by nie mo­żna było być spe­cja­li­stą w kil­ku dzie­dzi­nach. To tro­chę przy­po­mi­na ja­po­ńską kul­tu­rę pra­cy w prze­my­śle mo­to­ry­za­cyj­nym. Jako na­sto­la­tek za­czy­nasz pra­cę w kon­cer­nie: naj­pierw po­zy­cja asy­sten­ta, po­tem zo­sta­jesz in­ży­nie­rem pro­jek­tu­jącym elek­trycz­ne sa­mo­cho­dy, a ko­ńczysz jako do­zor­ca par­kin­gu fir­mo­we­go albo me­na­dżer flo­ty słu­żbo­wej. Cały czas w ob­rębie jed­nej fa­bry­ki.

Po la­tach tkwie­nia w ja­kie­jś rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rą zo­sta­li­śmy wtło­cze­ni, zgo­dzi­li­śmy na nią i po­no­si­my od­po­wie­dzial­no­ść – tra­ci­my orien­ta­cję, co na­praw­dę mo­gli­by­śmy in­ne­go ro­bić. Czu­je­my, że po­trze­bu­je­my i chce­my zmia­ny, ale nie wi­dzi­my al­ter­na­ty­wy. Nie czu­je­my się eks­per­ta­mi w in­nej dzie­dzi­nie niż w tej, któ­rą chce­my zmie­nić. Nie mamy po­my­słu, jak ina­czej żyć. Nie mamy po­jęcia, jak mo­gli­by­śmy za­ro­bić pie­ni­ądze na wła­sne i bli­skich utrzy­ma­nie. Na­wet je­śli coś lu­bi­my, nie po­tra­fi­my uchwy­cić kon­tek­stu, któ­ry mó­głby na­pędzać na­dzie­ję na nowe, do­bre ży­cie. Na tym eta­pie po­tra­fi­my two­rzyć dłu­gie i szcze­gó­ło­we li­sty, cze­go nie chce­my – jak nie funk­cjo­no­wać, kogo nie spo­ty­kać, cze­go nie jeść, cze­go nie ro­bić, jak nie pra­co­wać, z kim nie wy­je­żdżać na wa­ka­cje itp. Po­nad­to wy­my­śla­my po­wo­dy, dla­cze­go nie po­win­ni­śmy się zmie­niać lub wy­ol­brzy­mia­my prze­szko­dy na dro­dze do cze­goś in­ne­go.

Kie­dy pro­wa­dzę warsz­ta­ty na te­mat zmian w ży­ciu3), na pierw­szym spo­tka­niu wszy­scy mó­wią, że od­czu­wa­ją sil­ną po­trze­bę prze­me­blo­wa­nia ży­cia – oto głów­ny po­wód, dla któ­re­go sta­wia­ją się na za­jęciach. Na po­cząt­ku uczest­ni­cy mają jed­nak mgli­ste po­jęcie, cze­go chcą, bywa tak, że są z tego po­wo­du sfru­stro­wa­ni, cza­sa­mi na­wet za­wsty­dze­ni, po­nie­waż daje o so­bie znać za­ko­twi­czo­ny wzo­rzec – ka­żdy wie, cze­go chce, od­no­si suk­ce­sy, a je­śli ich nie ma, to znak, że jest przy­pad­kiem pa­to­lo­gicz­nym, nad któ­rym nie war­to się za­trzy­my­wać. Rze­czy­wi­sto­ść jest inna. Wi­ęk­szo­ść z nas na po­cząt­ku dro­gi nie ma po­jęcia, co in­ne­go mo­żna w ży­ciu ro­bić, na do­da­tek samo my­śle­nie o tym jest obez­wład­nia­jące. Po ty­go­dniu za­jęć ksi­ęgo­wa chce za­ło­żyć or­ga­ni­za­cję wspo­ma­ga­jącą lu­dzi wy­cho­dzących z do­mów dziec­ka, in­ży­nier pro­jek­tant sa­mo­cho­dów pi­sać ksi­ążki, a mar­ke­tin­go­wiec otwo­rzyć biu­ro pod­ró­ży na Is­lan­dii. Pro­jek­ty, któ­re się wy­ło­ni­ły, były nie­zwy­kle kla­row­ne, pre­cy­zyj­ne i ra­cjo­nal­ne. Opis po­my­słów, ubra­ny w kil­ka pro­stych zdań, im­pli­ko­wał dal­sze dzia­ła­nia. To bez­cen­ne do­świad­cze­nie do­wo­dzi, że z kom­plet­nej pust­ki je­ste­śmy w sta­nie wy­kre­ować coś, co nas wci­ągnie i nada kie­ru­nek dzia­ła­niom. Ale jak to zro­bić?

Trze­ba być cier­pli­wym i nie dać się upo­rczy­wym my­ślom zbo­czyć z no­we­go kur­su. Głów­nym prze­szka­dza­jącym będzie nasz we­wnętrz­ny kry­tyk, z po­wo­du na­sze­go bra­ku zde­cy­do­wa­nia, w któ­rą ze stron ru­szyć, będzie siał za­męt, wy­sta­wiał oce­ny i wy­śmie­wał bez­rad­no­ść. Z cza­sem kry­sta­li­zu­ją się my­śli, po­my­sły i ma­rze­nia, wte­dy kry­tyk po­wo­li tra­ci kon­tro­lę i siłę od­dzia­ły­wa­nia. Bar­dzo boi się uci­sze­nia, dla­te­go nie chce, by­śmy do­ko­na­li zmia­ny. Mu­si­my uzbro­ić się w cier­pli­wo­ść, wy­trwa­ło­ść i uwa­żno­ść. Je­śli będzie­my sie­bie słu­chać i ob­ser­wo­wać, przy­glądać się do­świad­cze­niom, wy­bo­rom i wy­ła­mie­my się z wła­snych sche­ma­tów, wte­dy w ko­ńcu po­ja­wi się ob­raz tego, co jest nam bli­skie. Wy­trwa­ło­ść zo­sta­nie do­ce­nio­na. Uchwy­ce­nie nit­ki do kłęb­ka wła­snej hi­sto­rii jest wiel­kim kro­kiem w kie­run­ku zmia­ny, mo­że­my ją uszyć na nowo. Je­śli nie po­świ­ęci­my cza­su i ener­gii, żeby wy­kla­ro­wać po­my­sł na sie­bie, będzie­my wiecz­nie sfru­stro­wa­ni i po­zo­sta­nie­my teo­re­ty­ka­mi zmia­ny. Po­trze­bu­je­my na­tchnie­nia – żeby przy­szło, mu­si­my tro­chę po­ko­pać, naj­le­piej we wła­snej prze­szło­ści.

Kie­run­kiem po­szu­ki­wań może być pró­ba spi­sa­nia od­po­wie­dzi na wa­żne py­ta­nia. Po ka­żdym roz­dzia­le pod­su­nę kil­ka, na któ­re war­to po­szu­kać od­po­wie­dzi. Ka­żdy udzie­li in­nej. Je­śli czu­je­my, że mamy do­bre ży­cie, to zna­czy, że je­ste­śmy we wła­ści­wym miej­scu; je­śli wy­obra­że­nie na te­mat do­bre­go ży­cia jest inne od tego, gdzie je­ste­śmy te­raz, to mamy naj­lep­szy po­wód do zmia­ny. Po­sta­raj­my się uchwy­cić wy­jąt­ko­wy ob­raz do­bre­go ży­cia. Po­szu­kaj­my we wła­snej prze­szło­ści i ma­rze­niach. Wy­star­czy je wy­ko­pać, wy­szli­fo­wać i w nie uwie­rzyć. W pro­ce­sie zmia­ny nie ma ście­żek na skró­ty.

Py­ta­nia, któ­re po­mo­gą przy­go­to­wać się do zmia­ny:

1.Czy od­czu­wasz po­trze­bę zmia­ny?

2.Czym we­dług cie­bie jest do­bre ży­cie?

3.Pierw­sza myśl, gdy wy­obra­żasz so­bie wła­sną zmia­nę?

4.Co mo­żesz zmie­nić, żeby mieć do­bre ży­cie?

------------------------------------------------------------------------

1) Yung Pueblo, poeta, mówca motywacyjny praktykujący medytację. Pseudonim Yung Pueblo oznacza „młodych ludzi” i odnosi się do doświadczeń autora jako aktywisty.

2) Belka – pasek, na którym wyświetlane są wizytówki gości, ekspertów itp.

3) Warsztaty z Pawłem Kunachowiczem dostępne są na stronie menatlist.pl.ROZUMIENIE SWOJEGO ŚWIATA

„Kopal­nia­ny” pro­ces jest żmud­ny, na do­da­tek na po­cząt­ku ka­żde zna­le­zi­sko wy­da­je się bez­war­to­ścio­we. Lata spędzo­ne na re­ali­zo­wa­niu obo­wi­ąz­ków w ro­dza­ju „do­brze by było” albo „bo tak wy­pa­da” stłam­si­ły in­tu­icję, wy­pa­rły kre­atyw­no­ść i od­czu­wa­nie. Co­kol­wiek po­ja­wia się w polu wi­dze­nia, nie za­słu­gu­je na uwa­gę. Ow­szem, od cza­su do cza­su prze­mknie le­d­wo od­czu­wal­ny im­puls, chwi­lo­wa fa­scy­na­cja i wy­da­je się, że okry­li­śmy TO.

Ist­nie­je duże praw­do­po­do­bie­ństwo, że TO jest ułu­dą i pro­jek­tem4). Dla­cze­go? Po­nie­waż je­ste­śmy zbyt za­kłó­ce­ni, ro­ze­dr­ga­ni, przy­tło­cze­ni do­tych­cza­so­wą hi­sto­rią, wci­ąż two­rzy­my „dra­mat” na au­tor­ską po­wie­ść. Żeby do­ko­pać się do ma­rzeń, nie­zbęd­ne jest wy­ci­sze­nie, stwo­rze­nie prze­strze­ni, wy­kre­owa­nie pust­ki, si­ęgni­ęcie do wcze­snych lat dzie­ci­ństwa i mło­do­ści, gdyż w do­ro­sło­ści trud­no nam się za­trzy­mać i nic nie ro­bić. Przy­zwy­cza­je­ni do wiecz­nej go­ni­twy, nie po­tra­fi­my przy­sto­po­wać i wy­ci­szyć się, za­cho­wu­je­my się jak re­ki­ny – żeby nie uto­nąć, mu­si­my pły­nąć; na do­da­tek je­ste­śmy na wiecz­nych ło­wach – lep­sza pra­ca, wy­ższa pen­sja, wi­ęk­szy dom… itd. Do­bre po­my­sły przy­cho­dzą wte­dy, gdy mamy na nie miej­sce; w gło­wie za­pcha­nej spra­wa­mi do za­ła­twie­nia lub pre­sją re­ali­za­cji ko­lej­ne­go pro­jek­tu nie ma miej­sca na nowe pla­ny, dzia­ła­nia, mo­żli­wo­ści.

Trze­ba być jak pies tro­pi­ący, szu­kać, spraw­dzać, nie przej­mo­wać się zgu­bio­nym tro­pem. Iść przed sie­bie i szu­kać in­spi­ra­cji – naj­le­piej w za­ba­wach i przy­jem­no­ściach sprzed lat – i two­rzyć z niej li­stę ma­rzeń. Przy wni­kli­wej ob­ser­wa­cji uwi­docz­ni się cy­klicz­ny mo­tyw, z któ­re­go mo­żna będzie ufor­mo­wać kon­kret­ne ma­rze­nia. Kie­dy two­rzy­łem wła­sną li­stę ma­rzeń – w ró­żnych for­mach: za­baw, spędza­nia wol­ne­go cza­su, wy­bo­rach przy­ja­ciół – za­uwa­ży­łem, że bar­dzo często prze­wi­jał się w niej mo­tyw na­tu­ry, przy­ro­dy, ru­chu, spor­tu, wol­no­ści, ucze­nia się. Fak­tem jest, że ro­dzi­ce wy­cho­wy­wa­li mnie w kul­cie przy­go­dy i przy­ro­dy. Czy­ta­łem Win­ne­tou Ka­ro­la Maya, Ogniem i mie­czem Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza czy Dzie­ci z Bul­ler­byn Astrid Lind­gren. Uwiel­bia­łem pi­ra­tów, wa­ta­żków i wo­jow­ni­ków. Po­sta­cie nie­oczy­wi­ste, ro­man­tycz­ne, szla­chet­ne i cho­dzące wła­sny­mi dro­ga­mi. Tak mi zresz­tą zo­sta­ło do dzi­siaj. Lu­bię re­be­lian­tów i fre­aków po­świ­ęca­jących kom­fort dla wol­no­ści. Wa­ka­cje spędza­łem na wsi w sta­rym ro­dzin­nym dwo­rze nad Du­naj­cem. Kie­dy pó­źniej czy­ta­łem Pana Ta­de­usza, za­wsze wy­obra­ża­łem so­bie, że ak­cja po­ema­tu dzie­je się w na­szym domu. Był w nim mój dzia­dek – pu­łkow­nik, le­gio­ni­sta, do­wód­ca Uła­nów Ja­zło­wiec­kich, od­zna­czo­ny dwo­ma Or­de­ra­mi Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri5) – a ta­kże chłop­cy ze wsi, z któ­ry­mi cho­dzi­li­śmy do sadu sąsia­dów na ja­błka, a po­tem roz­bi­ja­li­śmy bu­tel­ki pod wiej­skim skle­pem. Po­tra­fi­łem wi­zu­ali­zo­wać nie­mal ka­żdą z po­sta­ci.

Nie ba­łem się ko­nia, po­tra­fi­łem doić kro­wę, wspi­na­łem się po drze­wach i zry­wa­łem cze­re­śnie. Pły­wa­łem nie w ba­se­nach, a w rze­kach i je­zio­rach. Du­na­jec pierw­szy raz prze­pły­nąłem na ple­cach jed­ne­go z wuj­ków, gdy mia­łem może z pięć lat. Kie­dy by­łem tro­chę star­szy, je­ździ­łem na obo­zy że­glar­skie, nar­ciar­skie, a w li­ceum har­cer­skie. Pa­li­łem ogni­ska i spa­łem w le­sie pod go­łym nie­bem. W gó­rach zgu­bi­łem się pierw­szy raz, kie­dy mia­łem czter­na­ście lat. Uda­ło mi się wte­dy prze­żyć noc przy mi­nus 15 stop­niach. To był obóz w Gor­cach, wraz z ko­le­gą bra­li­śmy udział w bie­gu te­re­no­wym, mimo że mie­li­śmy mapę, zgu­bi­li­śmy się. Prze­mo­cze­ni i zzi­ęb­ni­ęci wła­ma­li­śmy się do ba­ców­ki, roz­pa­li­li­śmy w środ­ku ogień i pil­nu­jąc na zmia­nę pło­mie­nia, sta­ra­li­śmy się prze­trwać do rana. Gdy zro­bi­ło się wid­no, ze­szli­śmy do wsi i na kwa­te­ry. Pa­mi­ętam ra­do­ść ko­le­ża­nek z na­sze­go po­wro­tu. To fan­ta­stycz­ny czas. Po­zna­łem smak przy­ro­dy i bra­ter­stwa, bu­do­wa­łem przy­ja­źnie. Wni­kał do mnie in­dy­wi­du­alizm, zew wol­no­ści i swo­bo­da.

Na pierw­szą do­ro­słą wy­pra­wę wy­so­ko­gór­ską wy­je­cha­łem do Peru. W góry Cor­dil­le­ra Blan­ca. Po­je­cha­li­śmy w zu­pe­łnie dzi­kie, nie­ek­splo­ro­wa­ne te­re­ny gór­skie. Gdy prze­je­żdża­li­śmy przez in­dia­ńskie wio­ski – star­si rzu­ca­li w nas ka­mie­nia­mi, a dzie­ci na nasz wi­dok cho­wa­ły się w do­mach – od­no­si­łem wra­że­nie, że ich miesz­ka­ńcy pierw­szy raz wi­dzą bia­łe­go czło­wie­ka. Świat pod­ró­ży, wspi­na­nia, ma­ra­to­nów na ró­żnych kon­ty­nen­tach wci­ągnął mnie ca­łko­wi­cie. Od tego cza­su, ka­żde­go roku mia­łem wy­je­żdżać w ró­żne za­ka­mar­ki świa­ta. Wspó­łor­ga­ni­zo­wa­łem nar­ciar­ską wy­pra­wę na Spits­ber­gen, bie­ga­łem w ma­ra­to­nach w To­kio, Lon­dy­nie, No­wym Jor­ku, wspi­na­łem się w Taj­lan­dii, Ke­nii, bra­łem udział w wy­pra­wach wy­so­ko­gór­skich w In­diach, Chi­nach, Kir­gi­sta­nie, na Ala­sce, pod­ró­żo­wa­łem do Bra­zy­lii, Ar­gen­ty­ny, Ja­po­nii. Uświa­do­mi­łem so­bie, że zmie­niał się świat albo ja sam go zmie­nia­łem. Pod­ró­że, na­tu­ra i sport za­czy­na­ły do­mi­no­wać. Z cza­sem zda­łem so­bie spra­wę, że to są moje ży­wio­ły! Ka­żda zmia­na, któ­rej do­ko­na­łem w prze­szło­ści, nie mo­gła mi­nąć, ot tak ode­jść w za­po­mnie­nie albo nie od­ci­snąć pi­ęt­na na de­cy­zje, któ­re pod­jąłem pó­źniej. Prze­szło­ść w po­łącze­niu z te­ra­źniej­szo­ścią wy­zna­cza­ły kie­ru­nek przy­szło­ści.

Kie­dy po raz pierw­szy przy­gląda­łem się okru­chom do­świad­czeń, ja­kie w ży­ciu sma­ku­ją mi naj­le­piej, zu­pe­łnie nie po­tra­fi­łem z nich skle­cić kon­kret­ne­go ma­rze­nia, z któ­re­go pó­źniej zbu­do­wa­łem swój świat. Nie po­tra­fi­łem sfor­mu­ło­wać celu, po­my­słu ani pre­cy­zyj­nie na­zwać tego, co lu­bię i co chcę. Ci­ągle po­ja­wia­ło się to samo: na­tu­ra, ruch, es­te­ty­ka, przy­ro­da, wol­ny umy­sł i two­rze­nie, ale nie skle­ja­ło się w nic lo­gicz­ne­go, a tym bar­dziej w for­mę, któ­ra mo­gła­by być ta­kże źró­dłem utrzy­ma­nia. Ła­twiej prze­bi­ja­ło się to, cze­go nie chcę, nie lu­bię, co mnie męczy, nu­dzi, niż to, co po­zy­tyw­ne. Szu­ka­łem jed­nak da­lej. Pod­sta­wo­wym na­rzędziem, któ­re po­zwo­li od­kryć, do­strzec in­spi­ra­cję czy ma­rze­nia, są no­tat­ki. Za­pi­sy­wa­nie tego, co było dla nas przy­jem­ne, war­to­ścio­we dzi­siaj, w ostat­nim ty­go­dniu, mie­si­ącu, roku i w dzie­ci­ństwie. Mogą to być lu­źne my­śli z dnia co­dzien­ne­go, opis przy­pad­ko­wo spo­tka­nej oso­by, z któ­rą czu­li­śmy się do­brze, bo po­dzie­li­ła się cen­ną uwa­gą, do­świad­cze­niem albo wska­zów­ką, może to być rów­nie do­brze przed­miot, któ­ry wzbu­dził za­chwyt.

No­to­wa­łem, co dla mnie wa­żne, co spra­wia przy­jem­no­ść i wci­ąż po­ja­wiał się za­le­d­wie lu­źny zbiór sko­ja­rzeń. Po pew­nym cza­sie pi­sa­nie sta­ło się na­wy­kiem. No­to­wa­łem w sa­mo­lo­cie, w na­mio­cie na wy­pra­wach wy­so­ko­gór­skich, nud­nych spo­tka­niach kor­po­ra­cyj­nych i w domu w nie­dziel­ne wie­czo­ry. Opi­sy­wa­łem ma­rze­nia, po­my­sły, co było do­brym prze­ży­ciem, co spra­wia­ło przy­jem­no­ść, kto dmu­cha w moje ża­gle. W ko­ńcu wy­ła­pa­łem, że mój zbiór jest nie­zmien­ny lub zmien­ny nie­znacz­nie, a to zna­czy, że wy­ra­żam go in­ny­mi sło­wa­mi, sko­ja­rze­nia­mi, ale w grun­cie rze­czy wszyst­ko zna­czy­ło to samo. Prze­pla­tan­kę sko­ja­rzeń i ter­mi­nów no­si­łem w so­bie mie­si­ąca­mi, a na­wet la­ta­mi. Z cza­sem zbiór po­jęć wy­ostrzał się i za­cząłem im przy­pi­sy­wać kon­kret­ne, zma­te­ria­li­zo­wa­ne zna­cze­nie. Aż na­gle po­wta­rza­jący się mo­tyw „na­tu­ry” za­mie­nił się w ma­rze­nie: „chcę wy­je­chać z mia­sta i miesz­kać na wsi”, „chcę być oto­czo­ny przy­ro­dą”, „chcę żyć w przy­ro­dzie”. Już nie było „lu­bię przy­ro­dę” czy „nie chcę miesz­kać w mie­ście”, tyl­ko po­zy­tyw­ne stwier­dze­nie „chcę mieć dom na wsi”. No­we­go zna­cze­nia na­brał ruch i sport. Ak­tyw­no­ści, któ­re były przy­pi­sa­ne do wa­ka­cji, wol­ne­go cza­su, re­lak­su – do tej pory siłą rze­czy od­by­wa­jące się na dru­gim lub trze­cim pla­nie – za­czy­na­ły na­bie­rać in­ne­go zna­cze­nia. Po­wta­rza­jące się sko­ja­rze­nia, rze­czy spra­wia­jące mi przy­jem­no­ść za­mie­nia­łem w sfor­mu­ło­wa­nia to­wa­rzy­szące mi przez lata. Z „nie chcę sie­dzieć w biu­row­cu i spędzić resz­ty ży­cia na pi­sa­niu kon­trak­tów, uczest­ni­cze­niu w na­ra­dach i nie­ko­ńczących się te­le­kon­fe­ren­cjach” na „chcę być w na­tu­rze, chcę mieć czas na sport, ru­szać się wi­ęcej niż te­raz” i da­lej „chcę, by sport stał się co­dzien­no­ścią”. W ten spo­sób ka­żdy ter­min, któ­ry miał zna­cze­nie, wy­ło­nił się na li­ście ży­czeń. Po kil­ku la­tach li­sta ży­czeń była kom­plet­na. Nie była dłu­ga, ale po­zy­tyw­na, kon­kret­na i nada­wa­ła kie­ru­nek zmia­nie. Za­czy­na­ło się coś dziać!

Po la­tach zma­gań, wal­ki o sie­bie, przy­go­to­wań i bez­cen­nym wspar­ciu żony zde­cy­do­wa­li­śmy się zre­ali­zo­wać plan – prze­pro­wa­dzić się bli­żej na­tu­ry, uciec z mia­sta na wieś. Za­wo­do­wo zwi­ąza­ni z miej­skim to­wa­rzy­stwem i przy­ja­źnia­mi, owe pra­ce, biu­ra, kor­ki, ko­la­cyj­ki, knaj­py za­mie­ni­li­śmy na ci­chą wieś, któ­ra trza­ska za­my­ka­ny­mi okien­ni­ca­mi i kła­dzie się spać o go­dzi­nie 20. w zi­mie, a w le­cie o 21. Po­sta­no­wi­li­śmy po­rzu­cić do­tych­cza­so­wą do­brze zna­ną co­dzien­no­ść i wy­ru­szyć w nową, nie­zna­ną rze­czy­wi­sto­ść. Jak­by tego było mało, zde­cy­do­wa­li­śmy, że nie tyl­ko zmie­ni­my mia­sto na wieś, ale prze­nie­sie­my się do in­ne­go kra­ju. Nie mie­li­śmy oszczęd­no­ści, nie zna­li­śmy języ­ka. Mie­li­śmy za to dzie­ci, któ­rym trze­ba było po­szu­kać szko­ły. Zna­le­źli­śmy się we fran­cu­skiej kul­tu­rze, w świe­cie tro­chę nie­do­stęp­nym i zdy­stan­so­wa­nym, wśród lu­dzi, któ­rzy ina­czej się za­cho­wu­ją, żyją, no­szą i wy­zna­ją inne war­to­ści niż te, któ­re zna­li­śmy z na­sze­go śro­do­wi­ska w War­sza­wie. Wi­ęk­sze zna­cze­nie ma dla nich fakt, czy spad­nie ju­tro śnieg i co zje­cha­łeś na nar­tach dnia po­przed­nie­go albo gdzie się wspi­na­łeś, niż mod­ny se­rial. Nie zwra­ca­ją uwa­gi na sa­mo­cho­dy, któ­ry­mi je­żdżą do skle­pu, a gdy­bym wy­stąpił w miej­skim ubra­niu, mie­li­by wra­że­nie, że za ko­goś się prze­bra­łem. Od mo­men­tu prze­pro­wadz­ki miej­skie ubra­nia typu smart ca­su­al są dla mnie jak ko­stiu­my fil­mo­we. Kie­dy na kil­ka dni wra­cam do War­sza­wy i idę na spa­cer w swo­jej fry­mu­śnej dziel­ni­cy, mam wra­że­nie, jak­bym prze­nió­sł się do in­nej epo­ki albo na plan miesz­cza­ńskie­go se­ria­lu. Wzor­ce, za­cho­wa­nia są tak ró­żne od tego, czym żyję te­raz na co dzień, a prze­cież to moje mia­sto, dziel­ni­ca, świat, w któ­rym się wy­cho­wa­łem i do­ra­sta­łem. Po od­sta­wie­niu do­brze mi zna­nej rze­czy­wi­sto­ści i do­tkni­ęciu jej na nowo wi­dzę ogrom zmian, ja­kie do­ko­ny­wa­ły się we mnie la­ta­mi albo po pro­stu – z dnia na dzień.

Świat zmie­nia się istot­nie kil­ka razy w ci­ągu na­sze­go ży­cia. Jed­ne zmia­ny do­ko­nu­ją się dłu­żej, inne po­wsta­ją na sku­tek jed­no­ra­zo­we­go zda­rze­nia, bez na­sze­go udzia­łu, zgo­dy czy py­ta­nia. Cza­sa­mi za­uwa­ża­my te prze­wro­ty, a cza­sa­mi nie. Kie­dy z per­spek­ty­wy cza­su roz­glądam się wo­kół sie­bie, wi­dzę cały ogrom zmian, w któ­rych bra­łem udział.

Kie­dy się za­sta­na­wia­my, jak spo­wo­do­wać prze­mia­nę, pod­jąć wy­zwa­nie i wy­my­ślić ko­lej­ny po­my­sł na sie­bie, war­to zro­bić prze­gląd, co i jak uda­ło nam się wcze­śniej zmie­nić, na co mie­li­śmy wpływ, co sami stwo­rzy­li­śmy i do­strzec te wszyst­kie prze­ło­my w świe­cie, ja­kie zro­bi­ły na nas wra­że­nie lub po­pchnęły w któ­rąś ze stron. Za­ska­ku­jące będzie, jak wie­le zda­rzeń wła­snych, i tych świa­to­wych, po­tra­fi­my wy­mie­nić. Nie od razu, ale po chwi­li przyj­rze­nia się za­czną przy­pły­wać po­sta­cie i fak­ty.

Uro­dzi­łem się w pa­ździer­ni­ku 1970 roku, w ko­mu­ni­stycz­nym kra­ju. Dwa mie­si­ące pó­źniej, w grud­niu, od­by­wa­ły się pro­te­sty, de­mon­stra­cje i straj­ki ro­bot­ni­ków na Wy­brze­żu. Zo­sta­ły krwa­wo stłu­mio­ne przez mi­li­cję i woj­sko. Je­de­na­ście lat pó­źniej, na kil­ka dni przed sta­nem wo­jen­nym i za­mkni­ęciem gra­nic, wraz z mamą wró­ci­li­śmy z Pa­ry­ża do War­sza­wy. By­li­śmy na wa­ka­cjach w za­chod­nim, bo­ga­tym kra­ju, a wró­ci­li­śmy do bied­ne­go, opa­no­wa­ne­go przez jun­tę woj­sko­wą. Mi­nęła na­stęp­na de­ka­da i obu­dzi­łem się w wol­nej i de­mo­kra­tycz­nej Pol­sce, jesz­cze bied­nej, ale już na dro­dze roz­wo­ju. Eu­ro­pa za­czy­na­ła się od­bu­do­wy­wać i jed­no­czyć. Po ko­lej­nych 10 la­tach na­stąpił atak na wie­że WTC w No­wym Jor­ku. Roz­po­częła się de­ka­da wo­jen wraz z falą ter­ro­ry­zmu, któ­ra trwa do dziś. Na­stęp­ne dzie­si­ęcio­le­cie za­ko­ńczy­ło się wiel­kim kry­zy­sem fi­nan­so­wym, spad­kiem cen nie­ru­cho­mo­ści, ban­kruc­twa­mi kor­po­ra­cji i zwy­kłych oby­wa­te­li, utra­tą za­ufa­nia do in­sty­tu­cji fi­nan­so­wych i gie­łd (2008). Na­stęp­na de­ka­da roz­la­ła nie­spo­dzie­wa­ną falę wi­ru­sa, za­ka­żeń i śmier­ci na ca­łym świe­cie (2019). Plus, mi­nus co dzie­si­ęć lat do­świad­cza­łem świa­to­wych wstrząsów – nie mia­łem na nie wpły­wu, a one ca­łko­wi­cie de­ter­mi­no­wa­ły świat, w któ­rym żyję.

Przy in­ten­syw­nej dy­na­mi­ce zmian oto­cze­nia trud­no wy­obra­zić so­bie we­wnętrz­ny spo­kój bez kre­owa­nia w so­bie zdol­no­ści „podąża­nia z du­chem cza­sów”. Ci, któ­rzy będą chcie­li za­mro­zić świat, do ja­kie­go przy­wy­kli albo raz się go na­uczy­li, będą nie­obec­ni i sfru­stro­wa­ni. Nie po­tra­fią od­na­le­źć się w no­wych re­aliach, w pra­cy, spo­łe­cze­ństwie i ro­dzi­nie. Zja­dać ich będzie tęsk­no­ta za ko­mu­ni­stycz­ny­mi fe­sty­na­mi, pa­ństwem opie­ku­ńczym, pla­na­mi pi­ęcio­let­ni­mi, wci­ąż ro­snący­mi ce­na­mi nie­ru­cho­mo­ści, na któ­rych mo­żna ła­two za­ro­bić, za la­ta­niem sa­mo­lo­tem bez wni­kli­wych kon­tro­li, będą igno­ro­wa­li obec­no­ść i siłę ra­że­nia wi­ru­sa, bez względu, w któ­rej de­ka­dzie zo­sta­li za­ko­twi­cze­ni, będą do­ma­ga­li się praw wła­ści­wych dla epo­ki, w któ­rej mia­ły za­sto­so­wa­nie. Będą nie­ade­kwat­ni do wy­ma­gań cza­sów, w któ­rych żyją. W kon­se­kwen­cji zo­sta­ną wy­rzu­ce­ni na mar­gi­nes lub za­czną ter­ro­ry­zo­wać oto­cze­nie kon­ser­wa­ty­zmem i do­ma­gać się od wszyst­kich, żeby nic się nie zmie­nia­ło. Aby temu za­po­biec, ko­niecz­ne jest zro­zu­mie­nie pro­ce­su zmia­ny i na­ucze­nie się prze­cho­dze­nia przez eta­py trans­for­ma­cji we­wnętrz­nej i ze­wnętrz­nej. Jak ze wszyst­kim, im wi­ęcej zmian po­tra­fi­my prze­ro­bić, tym bar­dziej oswa­ja­my zwi­ąza­ne z tym lęki. Z cza­sem na­pi­ęcie, ja­kie po­ja­wia się na myśl o zmia­nie, zni­ka, a w jego miej­sce wkra­cza pod­eks­cy­to­wa­nie. Świa­do­mo­ść tra­fia w sed­no: oto mamy nowe wy­zwa­nie, któ­re daje szan­se na lep­sze ży­cie.

Na prze­ło­my w świe­cie ze­wnętrz­nym na­kła­da­ją się jesz­cze zmia­ny w nas sa­mych. Zdo­by­wa­my wy­kszta­łce­nie, za­kła­da­my, lub nie, ro­dzi­ny, unie­za­le­żnia­my się, lub nie, fi­nan­so­wo od ro­dzi­ców, zmie­nia­my miej­sca za­miesz­ka­nia, wcho­dzi­my w nowe śro­do­wi­ska i to­wa­rzy­stwa. Me­blu­je­my wła­sny świat. Z cza­sem przy­cho­dzi po­ku­sa, żeby za­cho­wać sta­tus quo: a to dla­te­go że to­wa­rzy­szy nam po­czu­cie suk­ce­su albo wręcz od­wrot­nie – z po­wo­du głębo­kie­go lęku, że może być jesz­cze go­rzej. Bo­imy się cze­go­kol­wiek ru­szać, bo nie­chcący mo­żna po­psuć to, co jest w mia­rę okej.

Zna­jo­mi utwo­rzy­li gru­pę na Mes­sen­ge­rze, w któ­rej wy­mie­nia­ją po­my­sły, gdzie prze­nio­są się na eme­ry­tu­rę. Wy­bie­ra­ją dom, apar­ta­ment albo ka­mie­ni­ce do re­mon­tu w Gre­cji, Hisz­pa­nii, Por­tu­ga­lii, a może na Goa albo na Pod­la­siu. Pla­nu­ją, za­łącza­ją lin­ki z agen­cji nie­ru­cho­mo­ści, po­rów­nu­ją ceny, ko­men­tu­ją wza­jem­ne po­my­sły. Dys­ku­sja trwa, a po­tem na kil­ka mie­si­ęcy za­mie­ra, by ktoś po­no­wił wątek zmia­ny albo że już „nie może” i musi wy­nie­ść się z mia­sta. Pod­kręco­ny emo­cja­mi te­mat po­wra­ca i zno­wu te same ko­men­ta­rze, uwa­gi i dy­wa­ga­cje, nie­za­ko­ńczo­ne de­cy­zją i dzia­ła­niem.

Ko­le­dzy pla­nu­ją stwo­rzyć nowy biz­nes. Mają po­my­sły, dys­ku­tu­ją, two­rzą mo­de­le fi­nan­so­we i li­czą. Szu­ka­ją no­wej zło­tej żyły, naj­le­piej w no­wych tech­no­lo­giach. Chcą ko­niecz­nie za­ło­żyć start-up. Po okre­sie in­ten­syw­nych spo­tkań i roz­mów wra­ca­ją do tego, co zna­ją, i wta­pia­ją się w do­tych­cza­so­we za­jęcia, a po­tem, sto­jąc w ulicz­nym kor­ku lub będąc na spa­ce­rze z psem, roz­ta­cza­ją świe­tla­ne wi­zje „cze­goś” no­we­go, biz­ne­so­we­go i lu­kra­tyw­ne­go.

Żeby do­brze wy­brać, a cza­sa­mi, by co­kol­wiek móc wy­brać, mu­si­my zro­bić miej­sce na nasz wy­bór. Wy­bie­ra­nie nie po­le­ga na do­kła­da­niu ko­lej­nej opcji i na­by­wa­niu no­wych mo­żli­wo­ści czy wrzu­ca­niu so­bie na gło­wę ko­lej­ne­go zo­bo­wi­ąza­nia. Kie­dy roz­wa­ża­my wy­bór, mu­si­my mieć prze­strzeń na to, co ma do nas przy­jść. Uni­ka­my pod­jęcia de­cy­zji, bo wie­my, że w na­szym ży­ciu nie mamy już miej­sca na ko­lej­ną rzecz czy oso­bę. Coś by­śmy chcie­li, coś nas pcha, żeby wy­brać, ale nie mamy miej­sca na nowe. W kon­se­kwen­cji męczy­my się z wy­bo­rem, chce­my i jed­no­cze­śnie nie chce­my. Wy­star­czy­ło­by z cze­goś zre­zy­gno­wać, zro­bić prze­strzeń i wy­bór sta­łby się znacz­nie ła­twiej­szy. Prze­sta­li­by­śmy się dręczyć.

Naj­lep­szym spo­so­bem zro­bie­nia miej­sca jest od­pusz­cze­nie, re­zy­gna­cja z…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

------------------------------------------------------------------------

4) Więcej po pozornej zmianie w rozdziale Niby zmia­na… , s. 72.

5) Najwyższe polskie odznaczenie wojenne, nadawane za wybitne zasługi bojowe. Jest jednym z najstarszych orderów wojennych na świecie. Ustanowiony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego 22 czerwca 1792 r.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: