Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zmierzch świata rycerzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,90

Zmierzch świata rycerzy - ebook

Autorka bestsellerowych Córek Wawelu powraca z monumentalną opowieścią o wpływowych kobietach renesansu, które przetrwały „zmierzch świata rycerzy” i uporządkowały po nich rzeczywistość na nowo.

Wprost z Wawelu, kolebki jagiellońskich królewien, Anna Brzezińska zabiera nas w podróż po Europie: do Burgundii Walezjuszów, która onieśmiela ostentacyjnym przepychem i bogactwem kultury dworskiej; Rzymu Borgiów, gdzie duch nowej epoki towarzyszy nepotycznym machinacjom; Ferrary d’Estów, krainy walecznych bękartów i renesansowych mistrzów pióra.

Pisarka roztacza przed czytelnikami fascynującą panoramę ostatnich dekad średniowiecza i początków ery nowożytnej, niespodziewanie aktualną, stanowiącą zaskakujący komentarz do dzisiejszych czasów. Pokazuje nam transformację ustalonego, niezachwianego dotychczas męskiego porządku oczami wpływowych kobiet epoki – z Małgorzatą Andegaweńską, Małgorzatą York, Izabelą Portugalską, Marią Burgundzką i Lukrecją Borgią na czele.

Tło dla splatających się losów żeńskich bohaterek stanowią: wielość wątków obyczajowych i kulturowych, ówczesne praktyki wojenne, seksualne, polityczne, religijne i artystyczne, tradycje i życie codzienne poszczególnych warstw społecznych, zaczynając od teatru władzy i związanych z nim knowań, poprzez opisy uczt i życia w miastach, na przesyconych symboliką mitów arturiańskich burgundzkich turniejach rycerskich kończąc.

Tę doskonale udokumentowaną książkę historyczną, dzięki pisarskiemu doświadczeniu Anny Brzezińskiej czyta się niczym wciągającą powieść. Zmierzch świata rycerzy to przełomowy moment dziejów Europy na styku epok średniowiecza i renesansu, opowiedziany w świeży, olśniewający sposób – nareszcie przez kobietę!

„Burgundzcy Walezjusze, Yorkowie, Borgiowie, Sforzowie z Mediolanu czy Estowie z Ferrary nie doczekali się swojego Homera. Lecz ich matki, żony, córki dobrze znały los Penelopy, usiłującej przetrwać i zachować rodzinne dziedzictwo (…). Te kobiety, rozbitkowie po widziadłowych dynastiach, okazywałysię mistrzyniami przetrwania i niestrudzonymi strażniczkami pamięci. Dlatego właśnie one są w tej książce przewodniczkami po krainie renesansu, który należał zarówno do rycerzy, jak i do skrybów, zanim rozpaliła się nowa epoka, pochłaniając rycerskie czyny i rycerskie książki.

Nie pochłonęła ich jednak doszczętnie”.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07830-3
Rozmiar pliku: 8,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

.

W po­cząt­kach XVII wieku Mi­guel de Ce­rvan­tes uczy­nił swo­jego bo­ha­tera za­kład­ni­kiem ro­man­sów ry­cer­skich. Don Ki­chot tak się w nich roz­sma­ko­wał, że dnie i noce tra­wił na lek­tu­rze, na­peł­nia­jąc swój umysł cza­rami, uro­kami, za­bi­ja­ty­kami, po­tycz­kami, ra­nami, mi­ło­ściami, ser­co­wymi ża­ło­ściami, za­pa­łami, udrę­cze­niami, sro­go­ściami i tym po­dob­nymi nie­do­rzecz­no­ściami. Z ich po­wodu za­nie­chał tro­ski o go­spo­dar­stwo i my­śliw­skich roz­ry­wek, a na­wet sprze­dał sporą część ma­jęt­no­ści, by do­ku­pić ko­lej­nych ry­cer­skich ksią­żek. Pod zgub­nym wpły­wem lek­tur ży­cie splo­tło mu się z fik­cją tak cia­sno, że po­czuł się błęd­nym ry­ce­rzem i wy­ru­szył na po­szu­ki­wa­nie przy­gód, z opła­ka­nym, jak wia­domo, skut­kiem.

– Nic in­nego, tylko te z pie­kła ro­dem książ­czy­ska wa­riac­kie, do któ­rych go raz w raz sza­tan ku­sił, mu­siały mu w gło­wie po­psuć – la­men­to­wała wierna słu­żąca Don Ki­chota.

– Wu­ja­szek czę­sto po dwa dni i dwie noce ka­mie­niem sie­dział nad tymi prze­klę­tymi księ­gami – ubo­le­wała jego sio­strze­nica.

Prze­bie­głe nie­wia­sty, po­cho­dzące z kraju, gdzie ka­ce­rze na­der czę­sto od­cho­dzili ku wiecz­no­ści po­przez ogień, po­sta­no­wiły uczy­nić nad zgubną li­te­ra­turą sąd, zwień­czony, po­dob­nie jak pro­cesy he­re­ty­ków, oka­za­łym sto­sem. A że w bi­blio­tece Don Ki­chota znaj­do­wało się po­nad sto fo­lia­łów oraz nie­prze­brane mnó­stwo mniej­szych to­mów ry­cer­skiej kon­tra­bandy, ko­biety z bez­li­to­sną pa­sją wrzu­cały w pło­mie­nie dzieło za dzie­łem, bez­pow­rot­nie nisz­cząc przy­gody Ama­disa z Wa­lii, Or­landa, ry­ce­rzy Ka­rola Wiel­kiego i wielu, wielu in­nych.

Ten ogień, roz­pa­lony przez dwie ko­biety nie­wąt­pli­wie pełne do­brych in­ten­cji, trzeźwe i nie­podatne na uroki fan­ta­zji, wciąż pło­nie. Epoka no­wo­żytna obe­szła się bo­wiem bar­dzo su­rowo za­równo z bo­ha­te­rami ry­cer­skich ro­man­sów, jak i ich czy­tel­ni­kami. Po­tom­ko­wie sio­strze­nicy i go­spo­dyni Don Ki­chota nie roz­sma­ko­wali się w opo­wie­ściach o pa­la­dy­nach Ka­rola Wiel­kiego i nie szu­kali w nich in­spi­ra­cji dla wła­snych ży­cio­wych de­cy­zji, uwię­ziw­szy ich wraz z Ry­ce­rzami Okrą­głego Stołu w ja­ło­wej kra­inie szkol­nych lek­tur. W sa­mym Don Ki­cho­cie, za­pa­mię­ta­łym mi­ło­śniku ry­cer­skiej przy­gody, wi­dziano ana­chro­nicz­nego dzi­waka lub zwy­czaj­nego obłą­kańca, nie­zdol­nego od­dzie­lić fik­cji od praw­dzi­wego ży­cia, w któ­rym trzeba iść z po­stę­pem i gro­ma­dzić grosz, by za­ła­tać dziu­rawy dach i przy­odziać grzbiet.

Jed­nakże wielcy mo­nar­cho­wie póź­nego śre­dnio­wie­cza, za­równo ci po­cho­dzący z uzna­nych ro­dów, jak i am­bitni par­we­niu­sze, żyli jesz­cze w świe­cie, gdzie li­te­racka fik­cja nie­ustan­nie mie­szała się z rze­czy­wi­sto­ścią, sta­no­wiąc źró­dło pre­stiżu, in­spi­ra­cji oraz ge­ne­alo­gii. Gdyby bo­ha­te­ro­wie Iliady lub Ene­idy ock­nęli się znie­nacka w XV-wiecz­nej Eu­ro­pie, ze zdu­mie­niem od­kry­liby, że mo­nar­sze dwory oraz ary­sto­kra­tyczne zamki za­lud­nia nie­prze­brane mro­wie ich po­tom­ków, na do­da­tek po­cho­dzą­cych od in­dy­wi­duów nie­od­no­to­wa­nych w li­te­ra­tu­rze kla­sycz­nej lub po­czę­tych w prze­dziw­nych li­te­rac­kich oko­licz­no­ściach. Nie jest bo­wiem prawdą, że wieki śred­nie nie znały li­te­ra­tury kla­sycz­nej. Prze­ciw­nie. Śre­dnio­wie­cze ko­chało an­tycz­nych bo­ha­te­rów. Po pro­stu wy­obra­żało ich so­bie jako ry­ce­rzy, naj­wspa­nial­szych na świe­cie, oraz – oczy­wi­ście – jako wła­snych pro­to­pla­stów.

Lecz fa­buły i li­te­rac­kie mo­dele ście­rały się ze sobą. Cza­sami rów­nie za­ja­dle jak bo­ha­te­ro­wie ry­cer­skich epo­sów.

Jak wia­domo, re­ne­sans za­czął się od ksią­żek, od wiel­kiego po­lo­wa­nia na sta­ro­żytne ma­nu­skrypty, wy­szu­ki­wane za­chłan­nie w bi­blio­te­kach od­le­głych klasz­to­rów, tłu­ma­czone z grec­kich czy arab­skich źró­deł. Jed­nakże hu­ma­ni­styczni eru­dyci, pa­try­cju­sze z miej­skich re­pu­blik wy­da­jący ma­ją­tek na kla­syczne księ­go­zbiory czy se­kre­ta­rze z ku­rii pa­pie­skiej z pa­sją wer­tu­jący grec­kie i he­braj­skie tek­sty wy­obra­żali so­bie prze­szłość zu­peł­nie ina­czej niż ry­ce­rze na­pę­dzani śre­dnio­wieczną tra­dy­cją. Ich wiel­kim pa­tro­nem stał się Pe­trarka, który w zbio­rze li­stów O spra­wach bli­skich z bez­li­to­sną su­ro­wo­ścią oce­nił epokę, jaka trwała od przy­ję­cia przez Rzym chrze­ści­jań­stwa aż do cza­sów mu współ­cze­snych, czyli wieku XIV, i po­gar­dli­wie na­zwał ją ciemną.

Dla Pe­trarki oraz dla jego uczniów, mi­ło­śni­ków i na­stęp­ców od­kry­wana na nowo kul­tura kla­syczna i piękna li­te­racka ła­cina stały się świa­tłem wy­do­by­wa­ją­cym świat ze stu­leci bar­ba­rzyń­skiego mroku. Choć tak wielu hu­ma­ni­stów było słu­gami Ko­ścioła, prze­mil­czali ze wzgardą, że na­wet ta klu­czowa me­ta­fora mrocz­nego śre­dnio­wie­cza zo­stała przez ich mi­strza skra­dziona in­nym daw­nym mi­strzom i ob­ró­cona prze­ciwko wła­snej prze­szło­ści. Bo prze­cież wieki śred­nie rów­nież prze­sy­cało świa­tło, choć in­nego ro­dzaju. Wraz z na­ro­dzi­nami w Be­tle­jem roz­bły­sło po wie­kach po­gań­skiej ciem­no­ści. Tyle że jego źró­dło biło w Ewan­ge­lii, nie zaś w pi­smach Pla­tona i Ary­sto­te­lesa.

Pe­trarka, a wraz z nim wielcy hu­ma­ni­ści wi­dzieli w swo­jej epoce mo­ment prze­łomu i ze­rwa­nia ze śre­dnio­wie­czem, które z ko­lei wy­parło się kla­sycz­nych idei, za­sad i in­sty­tu­cji. Jed­nakże nie do­strze­gli bądź nie chcieli zo­ba­czyć, że kla­syczne dzie­dzic­two ni­gdy nie zo­stało za­po­mniane. Po­cząw­szy bo­wiem od św. Pawła, wielcy my­śli­ciele chrze­ści­jań­stwa po­dej­mo­wali próby – mniej lub bar­dziej udane, ocho­cze i in­te­lek­tu­al­nie uczciwe – po­jed­na­nia an­tyku z nową re­li­gią i no­wymi cza­sami. Kla­syczne dzie­dzic­two prze­trwało w ję­zyku i li­tur­gii Ko­ścioła, w pra­wie i in­sty­tu­cjach, księ­gach i bu­dow­lach, we wspo­mnie­niach o chwale ce­sar­stwa rzym­skiego i opo­wie­ściach o pod­bo­jach Alek­san­dra Wiel­kiego. Po­nie­waż jed­nak spu­ści­zna an­tyku po­zo­sta­wała żywa, pod­le­gała nie­ustan­nej zmia­nie i cią­głym re­in­ter­pre­ta­cjom, od­da­la­jąc się nie­uchron­nie od pier­wo­wzoru, bo tylko prze­szłość jest nie­zmienna, pod­czas gdy pa­mięć o niej utrwa­lana jako hi­sto­ria ni­gdy nie za­styga na do­bre.

Nie ist­niała więc jedna opo­wieść o an­tyku. Nie po­wstała też jedna opo­wieść o re­ne­san­sie.

Hu­ma­ni­ści mieli po­czu­cie do­nio­sło­ści swo­ich od­kryć i swo­jej wi­zji świata, obej­mu­ją­cej nową na­ukę i nową sztukę. Prze­świad­cze­nie o po­czątku no­wej epoki było w XV-wiecz­nych Wło­szech po­wszechne. Wy­brzmie­wało w nie­zli­czo­nych tek­stach, po­cząw­szy od dzieł pierw­szego wiel­kiego re­ne­san­so­wego hi­sto­ryka Fla­via Bionda z Forlì – który pa­trio­tyzm łą­czył z przy­wią­za­niem do kla­sycz­nych ko­rzeni wło­skiej kul­tury i który upo­wszech­nił okre­śle­nie wie­ków śred­nich jako epoki trwa­ją­cej od upadku Rzymu do jego współ­cze­sno­ści – aż po prze­kazy flo­renc­kich pa­try­cju­szy, zgod­nie z ów­cze­snym zwy­cza­jem spi­su­ją­cych pry­watne dzien­niki. Qu­at­tro­cento, jak na­zywa się XV stu­le­cie we wło­skiej kul­tu­rze, ufało w moc ludz­kiego du­cha. Wie­rzyło, że dzięki nie­stru­dzo­nym wy­sił­kom my­śli­cieli i ar­ty­stów zdoła przy­wró­cić utra­cony Złoty Wiek.

Nowe, re­ne­san­sowe książ­czy­ska z pie­kła ro­dem po­woli zmie­niały śre­dnio­wieczną Eu­ropę, ale też utrwa­lały jej prze­fil­tro­wany przez ma­rze­nia i mnie­ma­nia hu­ma­ni­stów ob­raz dla przy­szłych po­ko­leń.

Re­ne­sans, jaki zna więk­szość z nas, zro­dził się bo­wiem za przy­czyną książki – mo­nu­men­tal­nego dzieła Gior­gia Va­sa­riego, opu­bli­ko­wa­nego po raz pierw­szy w 1550 roku, a na­stęp­nie w po­pra­wio­nej i roz­sze­rzo­nej wer­sji w roku 1568. Va­sari, na­dworny ar­ty­sta Co­sima, pierw­szego księ­cia To­ska­nii z rodu Me­dy­ce­uszy, stwo­rzył re­ne­sans ta­kim, ja­kim po­znaje go więk­szość z nas, bez­względ­nie wy­wyż­sza­jąc wło­ską, przede wszyst­kim to­skań­ską, tra­dy­cję kul­tu­ralną i ar­ty­styczną. Nie­za­chwia­nie wie­rzył w po­stęp – pod tym wzglę­dem rów­nież był he­rol­dem ro­dzą­cej się wła­śnie no­wo­żyt­no­ści – a jako oj­ców no­wej sztuki na­ma­ścił ma­la­rza Cen­niego di Pepo, zwa­nego Ci­ma­bue, i jego ucznia Giotta di Bon­done, któ­rzy po wie­kach go­tyc­kiej ka­ta­strofy od­no­wili ma­lar­stwo i przy­wró­cili mu dawną świet­ność. Pod pió­rem Va­sa­riego sztuka stała się lep­sza dzięki ze­rwa­niu ze śre­dnio­wie­czem, z go­ty­kiem, po­gar­dza­nym jako ob­mier­zła ma­niera te­de­sca, którą za­stą­piła war­to­ściow­sza hu­ma­ni­styczna bu­ona ma­niera. Na kar­tach jego Ży­wo­tów naj­sław­niej­szych ma­la­rzy, rzeź­bia­rzy i ar­chi­tek­tów ko­lejni wy­bitni ar­ty­ści udo­sko­na­lali tę nową sztukę, aż po Mi­chała Anioła, nie­do­ści­gnio­nego i wszech­stron­nego ge­niu­sza, który zda­niem Va­sa­riego prze­wyż­szył sta­ro­żyt­nych. W li­te­ra­tu­rze w po­dobny spo­sób mi­strzem no­wej sztuki ogło­szono Dan­tego Ali­ghieri, który – jak pi­sał w 1363 roku Gio­vanni Boc­cac­cio – po­now­nie za­pro­sił do Ita­lii muzy i od­no­wił mar­twą sztukę po­ezji.

Nowa sztuka szybko zy­ski­wała no­wych pa­tro­nów, uwal­nia­jąc się spod ku­ra­teli Ko­ścioła oraz feu­dal­nych elit. Ban­kie­rzy, kupcy i rze­mieśl­nicy ze Sieny, z Flo­ren­cji, Ge­nui czy Pizy utoż­sa­miali swoje mia­sta z an­tycz­nymi re­pu­bli­kami i opi­sy­wali je ję­zy­kiem za­czerp­nię­tym z an­tycz­nych źró­deł, utwier­dza­jąc się w lo­kal­nej du­mie, oby­wa­tel­skim du­chu i prze­ko­na­niu o wyż­szo­ści swo­jego stylu ży­cia nad resztą świata.

– Tylko zwie­rzęta żyją na wsi – za­uwa­żył z po­gardą pi­sarz i han­dlarz zbo­żem Pa­olo da Cer­taldo, syn flo­renc­kiego no­ta­riu­sza.

Dla jego są­sia­dów to wła­śnie mia­sta, z ich an­ty­feu­dalną ide­olo­gią, oso­bi­stą wol­no­ścią, po­li­tyczną ak­tyw­no­ścią i nie­ustanną kon­ku­ren­cją, da­wały szansę na ży­cie naj­lep­sze z moż­li­wych i pie­lę­gno­wa­nie cnoty. Wła­śnie tam, w al­che­micz­nym miej­skim ty­glu, lu­dzie, sta­jąc się oby­wa­te­lami, w nie­do­rów­nany spo­sób do­sko­na­lili się i na­bie­rali ogłady, w prze­ci­wień­stwie do wie­śnia­ków, trwa­ją­cych upar­cie w sta­nie na poły zwie­rzę­cej dzi­ko­ści, oraz ar­cha­icz­nego i nie­oględ­nego ry­cer­stwa. Mia­sta ko­lo­ni­zo­wały za­równo prze­strzeń, jak i wy­obraź­nię. Kiedy bo­gaci pa­try­cju­sze za­czy­nali re­zy­do­wać w pod­miej­skich wil­lach i do­ce­niać siel­skie roz­ko­sze w sta­ran­nie za­aran­żo­wa­nej sce­ne­rii win­nic i oliw­nych ga­jów, nie przej­mo­wali wiej­skich upodo­bań, tylko za­własz­czali wieś i prze­szcze­piali tam wła­sne wzorce.

Bu­dząca się wła­śnie epoka no­wo­żytna pra­gnęła jed­nak słu­chać Fran­ce­sca Pe­trarki i jego na­stęp­ców, któ­rzy mieli po­czu­cie wy­jąt­ko­wo­ści i do­nio­sło­ści swych cza­sów i któ­rzy z ca­łego serca pra­gnęli je od­dzie­lić od po­nu­rej, jak wie­rzyli, prze­szło­ści, za­po­mi­na­jąc, jak głę­boko byli w niej za­nu­rzeni i za­dłu­żeni. Dla­tego w ko­lej­nych stu­le­ciach opo­wieść o re­ne­san­sie jako prze­ło­mo­wym mo­men­cie, kiedy wło­scy ge­niu­sze dzięki an­tycz­nemu dzie­dzic­twu na nowo od­kryli ro­zum, na­ukę i po­tęgę czło­wieka, roz­wi­jano i wzbo­ga­cano o nowe ele­menty. Dla wiel­kich my­śli­cieli oświe­ce­nia, przy­wią­za­nych do wi­zji hi­sto­rii jako roz­woju i po­stępu, Wło­chy stały się ko­lebką no­wo­cze­snego świata, wy­zwo­lo­nego z jarzma śre­dnio­wiecz­nych prze­są­dów re­li­gij­nych. Dla ro­man­ty­ków – trium­fem in­dy­wi­du­ali­zmu i ludz­kiego du­cha, uosa­bia­nego przez wło­skich mi­strzów, któ­rzy naj­pierw po­pchnęli ku zwy­cię­skiej przy­szło­ści swo­ich ro­da­ków, po­tem zaś resztę świata. Dzie­więt­na­sto­wieczni hi­sto­rycy wy­chwa­lali du­cha przed­się­bior­czo­ści, jaki po­wo­do­wał wło­skimi kup­cami, ban­kie­rami i rze­mieśl­ni­kami, a także miej­ski styl ży­cia, jaki przed­kła­dali nad dawne feu­dalne eks­cesy. Czy­nili ich tym sa­mym pro­to­pla­stami ka­pi­ta­li­stycz­nego miesz­czań­stwa i wcie­le­niem in­dy­wi­du­ali­zmu, we Flo­ren­cji na­to­miast wi­dzieli źró­dło no­wo­cze­snego re­pu­bli­ka­ni­zmu i de­mo­kra­cji li­be­ral­nej.

W ten spo­sób re­ne­sans wło­skich miast od­dzie­lił się nie­po­strze­że­nie od feu­dal­nego śre­dnio­wie­cza. Pe­rio­dy­za­cja na­rzuca jed­nak wy­obraźni oczy­wi­ste ogra­ni­cze­nia. Uwy­pu­kla róż­nice i od­wraca uwagę od cią­gło­ści – od idei, mo­ty­wów i es­te­tyk, które na­kła­dały się na sie­bie, hy­bry­dy­zo­wały i prze­obra­żały pod wza­jem­nymi wpły­wami. W rze­czy­wi­sto­ści miesz­kańcy re­ne­san­so­wych Włoch czę­ściej się­gali po ry­cer­skie ro­manse niż po trak­taty Ary­sto­te­lesa. Pierw­szy wło­ski ry­cer­ski po­emat epicki z końca XV wieku, Or­lando in­na­mo­rato (Ro­land za­ko­chany) pióra Mat­tea Ma­rii Bo­iarda, dwo­rza­nina z Fer­rary, był tak po­pu­larny, że w ciągu pięt­na­stu lat do­cze­kał się czter­na­stu wy­dań, by po tej krót­kiej chwili chwały ulec kom­plet­nemu za­po­mnie­niu. Jed­nakże jesz­cze w cza­sach naj­więk­szej po­pu­lar­no­ści po­ematu jego au­to­rowi za­rzu­cano, że nie trak­tuje ma­te­rii kla­sycz­nej z od­po­wied­nią pie­czo­ło­wi­to­ścią.

– Nie dość, że prze­kształca i wzbo­gaca o nowe wątki an­tyczne opo­wie­ści, to na do­da­tek osa­dza je w dzi­wacz­nej kra­inie śre­dnio­wiecz­nego ro­mansu ry­cer­skiego – gde­rali pu­ry­ści, gdyż słu­żąca i sio­strze­nica Don Ki­chota miały wielu god­nych pro­to­pla­stów, któ­rzy może nie ośmie­lali się pu­blicz­nie pa­lić ry­cer­skich ma­nu­skryp­tów, ale bez skru­pu­łów oka­zy­wali im po­gardę.

Po raz ostatni po­emat Or­lando in­na­mo­rato wy­dano dru­kiem w 1544 roku, po czym po­padł w za­po­mnie­nie i trwał je­dy­nie w wid­mo­wej bi­blio­tece Don Ki­chota. Za­ćmiła go, wraz z jego świa­tem dwor­nej mi­ło­ści i ry­cer­skiej przy­gody, inna wi­zja re­ne­sansu. Nowi mi­strzo­wie z pa­sją kwe­stio­no­wali tra­dy­cyjną dwor­ską kul­turę. Zmie­niały się gu­sty i upodo­ba­nia. W pa­ła­co­wych kom­na­tach za­ma­lo­wy­wano stare fre­ski z wy­obra­że­niami po­lo­wań i dam przy­pa­tru­ją­cych się zma­ga­niom ry­ce­rzy w szran­kach. Wy­mie­niano me­ble, prze­ra­biano klej­noty i suk­nie. Przede wszyst­kim zaś jedna po dru­giej od­cho­dziły w nie­pa­mięć dy­na­stie, które hoł­do­wały ry­cer­skim tra­dy­cjom i na­gra­dzały ich piew­ców oraz kro­ni­ka­rzy rzeką złota.

– To Ho­mer uczy­nił Aga­mem­nona zwy­cięzcą, a Tro­jan zwy­czaj­nymi tchó­rzami i zmie­nił Pe­ne­lopę w wierną mał­żonkę, ofiarę ty­siąca krzywd za­lot­ni­ków – na­pi­sał cy­nicz­nie Lu­do­vico Ario­sto, ko­lejny wielki wło­ski re­ne­san­sowy twórca z Fer­rary, który za­in­spi­ro­wany dzie­łem Bo­iarda kon­ty­nu­ował opo­wieść o lo­sach Ro­landa w swoim wspa­nia­łym po­ema­cie Or­lando fu­rioso (Ro­land sza­lony).

Bur­gundzcy Wa­le­zju­sze, Yor­ko­wie, Bor­gio­wie, Sfo­rzo­wie z Me­dio­lanu czy Es­to­wie z Fer­rary nie do­cze­kali się swo­jego Ho­mera. Lecz ich matki, żony i córki do­brze znały los Pe­ne­lopy, usi­łu­ją­cej prze­trwać i za­cho­wać ro­dzinne dzie­dzic­two, pod­czas gdy męż­czyźni, któ­rych wy­obraź­nię ukształ­to­wały po­dróże Ody­se­usza, prze­wagi Hek­tora oraz przy­gody Lan­ce­lota, Par­si­fala i Ga­la­hada, wy­ru­szali na swoje wojny i kru­cjaty. Za­pewne wiele z nich roz­pa­czało nad po­kło­siem tych z pie­kła ro­dem książ­czysk wa­riac­kich, jak je z po­gardą na­zwała słu­żąca Don Ki­chota, kiedy po­słańcy przy­no­sili z pól bi­tew tra­giczne wie­ści. Jed­nakże te ko­biety, roz­bit­ki­nie po wi­dzia­dło­wych dy­na­stiach, oka­zy­wały się mi­strzy­niami prze­trwa­nia i nie­stru­dzo­nymi straż­nicz­kami pa­mięci. Dla­tego wła­śnie one są w tej książce prze­wod­nicz­kami po kra­inie re­ne­sansu, który na­le­żał za­równo do ry­ce­rzy, jak i do skry­bów, do­póki nie roz­pa­liła się nowa epoka, po­chła­nia­jąc ry­cer­skie czyny i ry­cer­skie książki.

Nie po­chło­nęła ich wszak do­szczęt­nie.

***

Kilka wie­ków póź­niej pewna dziew­czynka, choć za­pewne nie ona jedna, do­ra­stała w domu przy­po­mi­na­ją­cym bi­blio­tekę. Jej ro­dzinny księ­go­zbiór nie do­rów­ny­wał oczy­wi­ście ksią­żę­cej bi­blio­tece Es­tów i nie był wy­po­sa­żony tak bo­gato jak bi­blio­teka Don Ki­chota, ale ukształ­to­wał jej wy­obraź­nię opi­sami po­dróży Ody­se­usza, prze­wag Hek­tora, tę­sk­not Tri­stana, przy­gód Lan­ce­lota, Par­si­fala i Ga­la­hada. Pew­nego razu, wę­dru­jąc swo­bod­nie w gąsz­czu pó­łek i to­mów, się­gnęła po Je­ro­zo­limę wy­zwo­loną To­rqu­ata Tassa, by z za­sko­cze­niem spo­strzec, że coś go łą­czy ze śle­pym grec­kim pie­śnia­rzem, ale i z au­to­rami ro­man­sów ry­cer­skich. Z tam­tego dzie­cię­cego zdu­mie­nia i za­chwytu po­wstała dzi­siaj ta książka. Za przy­czyną daw­nych opo­wie­ści, które prze­po­czwa­rzają się i zmie­niają w cza­sie, a je­śli słabną, to po­tem od­zy­skują siły i po­ra­stają no­wymi sło­wami, jak rów­nież z po­wodu prze­szło­ści, jaka się w tych opo­wie­ściach prze­gląda i się za nimi ukrywa.

Wła­śnie te opo­wie­ści ukształ­to­wały Eu­ropę.

Dla­tego, co tu kryć, jest to także książka o bar­dzo sta­rej mi­ło­ści.Chwila grozy

La­tem 1492 roku dni In­no­cen­tego VIII były po­li­czone. W Rzy­mie, cier­pią­cym z po­wodu upału oraz wy­zie­wów Ty­bru, który zwy­kle o tej po­rze roku wy­rzu­cał z sie­bie fale mo­ro­wego po­wie­trza, wrzało, a mię­dzy do­mami uno­siła się woń śmierci. Kró­lo­wie, jak wia­domo, ni­gdy nie umie­rają, a ry­tuał po­grze­bowy i ko­ro­na­cyjny pod­kre­śla cią­głość mo­nar­chii oraz ist­nie­nie po­li­tycz­nego ciała króla: ide­al­nego i od­ręb­nego od ułom­nego, śmier­tel­nego ciała, które za­sia­dało na tro­nie. W prze­ci­wień­stwie do świec­kich wład­ców pa­pieże za­wsze umie­rali na do­bre. Po­mię­dzy ich śmier­cią a wy­bo­rem na­stęp­ców na­sta­wał prze­dziwny czas sede va­cante, czyli czas pu­stego tronu, kiedy dwór pa­pie­ski za­mie­rał i całe Wieczne Mia­sto za­nu­rzało się w pu­stce.

Nie sta­no­wiono prawa, nie wy­da­wano wy­ro­ków ani nie spra­wo­wano wła­dzy. Na ulice, nie­bez­pieczne na­wet w zwy­czajny czas, wy­le­wała się spie­niona fala prze­stęp­czo­ści. Nie­je­den spo­kojny do­tych­czas prze­ku­pień się­gał po nóż, żeby ure­gu­lo­wać z nie­lu­bia­nym są­sia­dem spór o drzewo oliwne czy nie­czy­sto­ści wy­le­wane przed skle­pem. Mę­żo­wie pod­rzy­nali gar­dła nie­wier­nym – albo i wier­nym – żo­nom, a ciała zrzu­cali do wy­schnię­tych studni bądź to­pili w Ty­brze. Maj­stro­wie gru­cho­tali ko­ści py­ska­tym cze­lad­ni­kom i z mściwą sa­tys­fak­cją plą­dro­wali składy cu­dzo­ziem­ców, któ­rym zbyt do­brze po­wo­dziło się w in­te­re­sach. Ko­cha­jące sio­stry kłó­ciły się na wa­rzyw­nym targu i oskar­żały na­wza­jem o he­re­zję, a ubo­gie, bo­go­bojne sta­ruszki w prze­bły­sku sza­leń­stwa lub dla kilku drob­nych mo­net mor­do­wały pąt­ni­ków śpią­cych w pod­cie­niach rzym­skich ko­ścio­łów.

– Je­ste­śmy na swo­jej wła­snej ziemi, u sie­bie! Je­ste­śmy rzy­mia­nami! W cza­sie sede va­cante to my je­ste­śmy pa­nami i to lud jest władcą! – wy­krzy­ki­wał w XVI wieku pe­wien za­pal­czywy rzym­ski ary­sto­krata, Pa­olo de Grassi, wy­kła­da­jąc do­sad­nie po­gląd ca­łej rzym­skiej spo­łecz­no­ści. – Lu­dzie gu­ber­na­tora gwałcą na­sze żony i sio­stry, więc nie­zbędne jest, że­by­śmy my, rzy­mia­nie, zjed­no­czyli się i spa­lili jego pa­łac!

Piotr Da­miani w XI wieku na­zwał sede va­cante „chwilą grozy”, w któ­rej Ko­ściół jest bez­bronny i po­zba­wiony głowy. Jed­nakże lud­ność Rzymu, za­miast mo­dlić się i roz­my­ślać nad ulot­no­ścią ży­cia, po­strze­gała ją jako cenną oka­zję, by swo­bod­nie wy­ar­ty­ku­ło­wać pre­ten­sje pod ad­re­sem moż­nych tego świata. Nie­jed­no­krot­nie fu­ria mo­tło­chu nie oszczę­dzała na­wet mar­twego ciała pa­pieża. Pa­pie­ski mistrz ce­re­mo­nii Jo­han­nes Burc­khardt opi­sał w swoim dzien­niku, że w 1484 roku urzęd­nicy przy­łą­czyli się do gra­bieży i wy­nie­śli z pa­łacu pa­pie­skiego wszystko, tak że po­mimo ca­łej swej gor­li­wo­ści nie mógł zna­leźć ani ręcz­nika, ani lnia­nego płótna, ani na­czy­nia, żeby na­peł­nić je wi­nem, wodą i won­nymi zio­łami po­trzeb­nymi do ob­my­cia ciała, ani też maj­tek czy czy­stej ko­szuli, żeby je przy­odziać.

Na­tu­ral­nie wy­buch lu­do­wej prze­mocy – za­mieszki, mordy, plą­dro­wa­nie ko­ścio­łów i pa­ła­ców – dzia­łał mo­ty­wu­jąco na elek­to­rów, któ­rzy wie­dząc, że także ich mie­nie jest wy­sta­wione na ła­skę roz­hu­la­nego plebsu, sta­rali się bez zbęd­nej zwłoki uka­zać mia­stu no­wego pa­pieża. W XV wieku czas jego wy­boru mie­rzono za­tem w dniach, nie zaś mie­sią­cach czy la­tach. Nie za­wsze jed­nak tak było; in­sty­tu­cja kon­klawe wy­kluła się wła­śnie pod­czas jed­nego z ta­kich pa­skud­nych im­pa­sów, gdy pur­pu­raci nie po­tra­fili dojść do po­ro­zu­mie­nia w spra­wie na­stępcy św. Pio­tra.

Można rzec, że kon­klawe wy­na­leźli w roku 1271 miesz­kańcy Vi­terbo, sta­ro­żyt­nego mia­steczka w re­gio­nie La­cjum. Po trzech la­tach prze­dłu­ża­ją­cych się ob­rad po śmierci Kle­mensa IV za­cni oby­wa­tele Vi­terbo, zdru­zgo­tani nie­od­po­wie­dzial­no­ścią kar­dy­na­łów, któ­rzy nie umieli dojść do po­ro­zu­mie­nia, oraz kosz­tami ich po­bytu, za­mknęli pur­pu­ra­tów na klucz w pa­łacu bi­sku­pim; wła­śnie od zwrotu „na klucz”, czyli cum clave, po­cho­dzi na­zwa kon­klawe. Na­stęp­nie, żeby wzmoc­nić mo­ty­wa­cję ob­ra­du­ją­cych, zdjęli część da­chu, za­mu­ro­wali okna i bramy i za­częli skąpo wy­dzie­lać je­dze­nie oraz na­pi­tek.

– My bez mszy prze­ży­jemy, wy bez je­dze­nia nie! – oznaj­mili twardo przed­sta­wi­ciele ma­gi­stratu, co na­tych­miast przy­spie­szyło pro­cesy de­cy­zyjne wśród ksią­żąt Ko­ścioła.

W ten spo­sób w ty­sięcz­nym szó­stym dniu in­ter­re­gnum wy­brano no­wego pa­pieża, Teo­balda Vi­scon­tiego, który przy­jął imię Grze­go­rza X. W trzy lata póź­niej tenże Grze­gorz X, świa­dom per­tur­ba­cji, ja­kie po­prze­dziły jego pon­ty­fi­kat, ogło­sił na so­bo­rze w Lyonie kon­sty­tu­cję Ubi pe­ri­cu­lum, re­gu­lu­jącą za­sady kon­klawe. Od­tąd kar­dy­na­ło­wie mieli ko­le­gial­nie wy­bie­rać na­stępcę św. Pio­tra od­izo­lo­wani od ze­wnętrz­nego świata, za­mknięci na klucz w jed­nej kom­na­cie, a sa­mot­no­ści do­świad­czać je­dy­nie w to­a­le­cie. Po trzech dniach ja­ło­wych ob­rad ich po­siłki ogra­ni­czano do trzech po­traw, wy­da­wa­nych rano, w po­łu­dnie i wie­czo­rem, zaś po ósmym dniu – do chleba i wody.

Kon­sty­tu­cja Grze­go­rza X na­tu­ral­nie obu­rzyła pur­pu­ra­tów i jako zbyt su­rowa zo­stała od­wo­łana już przez na­stęp­nego pa­pieża, lecz jej za­sady przy­wró­cono w XIV wieku. Szy­ku­jąc się w 1492 roku do od­osob­nie­nia i ma­jąc w pa­mięci wy­padki z ostat­nich kon­klawe – na przy­kład kiedy po śmierci Syk­stusa IV plebs spu­sto­szył pa­łac jego sio­strzeńca Gi­ro­lama, tak że zo­stały je­dy­nie pu­ste ściany i po­wy­ry­wano na­wet krzewy w ogro­dzie, a co gor­sza splą­dro­wano spi­chle­rze z ziar­nem i dwa statki za­ła­do­wane wi­nem oraz zde­wa­sto­wano szpi­tal – ko­le­gium kar­dy­nal­skie za­wczasu pod­jęło środki, by ogra­ni­czyć za­męt i znisz­cze­nia. Kar­dy­nał Giu­liano della Ro­vere, ucho­dzący za naj­pew­niej­szego kan­dy­data do pa­pie­skiej tiary, zdo­łał prze­ko­nać wiel­kie rzym­skie rody, które zbro­iły się w ocze­ki­wa­niu na ko­niec pon­ty­fi­katu In­no­cen­tego VIII, do ro­zejmu. Kar­dy­na­ło­wie wy­na­jęli setkę kusz­ni­ków i ośmiu­set do­dat­ko­wych zbroj­nych, żeby do­pil­no­wać po­rządku w pa­łacu wa­ty­kań­skim i na głów­nych pla­cach mia­sta. Pa­try­cju­sze zaś, cze­ka­jąc na roz­wój wy­pad­ków, za­po­bie­gli­wie zmie­niali swoje pa­łace w for­tece.

Krą­żyły naj­dziw­niej­sze plotki.

– Pa­pież jest tak wy­cień­czony – szep­tali do­brze po­in­for­mo­wani kle­rycy – że ni­kogo nie wi­duje. Ode­słał na­wet swo­jego syna.

– Nie może już utrzy­mać w żo­łądku żad­nego po­karmu. Jak nie­mowlę, pije je­dy­nie z piersi ma­mek – uża­lały się tkli­wie la­dacz­nice.

Ko­biece mleko ucho­dziło wów­czas za cu­downe re­me­dium na roz­ma­ite przy­pa­dło­ści, łącz­nie ze śle­potą. Tym ra­zem jed­nak nie po­mo­gło. Pięt­na­stego lipca In­no­centy wy­spo­wia­dał się i przy­jął ko­mu­nię świętą po raz ostatni. Miał z czego się spo­wia­dać, bo jako pierw­szy wpro­wa­dził na dwór pa­pie­ski swe le­gi­ty­mi­zo­wane po­tom­stwo, a na­stęp­nie wbrew wszel­kiej przy­zwo­ito­ści ce­le­bro­wał tam za­ślu­biny swo­jego roz­pa­sku­dzo­nego syna, Fran­ce­schetta, z Mad­da­leną de Me­dici, córką Waw­rzyńca Wspa­nia­łego.

Pa­pież był otyły, od lat cier­piał na fe­brę i na­wroty go­rączki, praw­do­po­dob­nie prze­żył udar; dwa lata wcze­śniej po­seł księ­cia Fer­rary na­wet ogło­sił go mar­twym. Za każ­dym ra­zem jed­nak uda­wało mu się pod­nieść z cho­roby. I cho­ciaż jego śmierć wy­da­wała się bli­ska i pewna, także tym ra­zem li­czono na cud.

Znany plot­karz, kro­ni­karz Ste­fano In­fes­sura, za­pi­sał, że za radą ży­dow­skiego me­dyka usi­ło­wano ra­to­wać In­no­cen­tego trans­fu­zją krwi od trzech dzie­się­cio­let­nich chłop­ców. Każ­demu obie­cano zło­tego du­kata.

– I wszy­scy umarli z mo­ne­tami w za­ci­śnię­tych pię­ściach, a za­raz po nich pa­pież, któ­remu wle­wano w gar­dło ich krew – opo­wia­dały so­bie ze zgrozą rzym­skie mieszczki.

Wśród tych ma­ka­brycz­nych opo­wie­ści pon­ty­fi­kat In­no­cen­tego VIII nie­po­strze­że­nie do­biegł końca.Nie­cne fał­szer­stwo

Rzym­ski lud ra­czej nie ho­łu­bił pa­mięci o za­mierz­chłych cza­sach sprzed re­formy gre­go­riań­skiej, kiedy świeccy mieli swój udział w wy­bo­rze na­stępcy św. Pio­tra – od po­ko­leń ten za­szczyt na­le­żał bo­wiem do kar­dy­na­łów. Zgod­nie z tra­dy­cją kon­klawe po­winno się roz­po­cząć w dzie­sięć dni po śmierci pa­pieża. La­tem 1492 roku nie­znacz­nie opóź­niło je ocze­ki­wa­nie na Maf­fea Ghe­rar­diego, pa­triar­chę We­ne­cji, któ­remu sę­dziwy wiek – li­czył wów­czas 86 lat – unie­moż­li­wiał szyb­szą po­dróż. Nikt nie chciał ob­ra­zić Kró­lo­wej Mórz, więc osta­tecz­nie do­piero po jego przy­by­ciu, ran­kiem 6 sierp­nia, kar­dy­na­ło­wie wy­słu­chali wspól­nie mszy świę­tej do Du­cha Świę­tego, mo­dląc się o wy­bór no­wego pon­ti­feksa.

Czte­rech pur­pu­ra­tów – dwóch Fran­cu­zów i dwóch Hisz­pa­nów – nie przy­było i nie spo­dzie­wano się ich przy­jazdu. Po­mimo ich nie­obec­no­ści po raz pierw­szy od cza­sów wiel­kiej schi­zmy kar­dy­na­ło­wie sta­wili się tak kar­nie i licz­nie. Elek­to­rów było dwu­dzie­stu trzech, w tym ośmiu ne­po­tów po­przed­nich pa­pieży i dwóch naj­po­waż­niej­szych kan­dy­da­tów: Giu­liano della Ro­vere oraz Asca­nio Sfo­rza. Po mszy udali się ra­zem do ka­plicy Syk­styń­skiej, wznie­sio­nej do­piero co na miej­scu śre­dnio­wiecz­nej Cap­pella Ma­gna przez pa­pieża Syk­stusa IV. Wła­śnie wów­czas, w 1492 roku, po raz pierw­szy użyto jej na po­trzeby kon­klawe. Wcze­śniej kar­dy­na­ło­wie zbie­rali się w ko­ściele Santa Ma­ria so­pra Mi­ne­rva lub w wy­dzie­lo­nych kom­na­tach pa­łacu wa­ty­kań­skiego.

Bu­dowa Syk­styny za­koń­czyła się za­le­d­wie dzie­więć lat wcze­śniej i nie zdo­biły jej jesz­cze mo­nu­men­talne fre­ski Mi­chała Anioła, tylko prace Pe­ru­gina, Ros­sel­lego, Bot­ti­cel­lego i Ghir­lan­daia, przed­sta­wia­jące sceny z ży­cia Moj­że­sza i Chry­stusa. Wpa­tru­jąc się w ma­lo­wi­dła, kar­dy­na­ło­wie mieli pa­mię­tać, że pa­pieże są spad­ko­bier­cami Sta­rego i No­wego Przy­mie­rza – i z na­tchnie­nia Du­cha Świę­tego wy­brać spo­śród sie­bie naj­god­niej­szego. W tam­tych cza­sach krą­żyła po Rzy­mie apo­kry­ficzna opo­wieść wy­ja­śnia­jąca po­cho­dze­nie ko­le­gium kar­dy­na­łów oraz jego rolę w wy­bo­rze na­stępcy Ry­baka. We­dle tej le­gendy św. Piotr za­pra­gnął za­ło­żyć w Rzy­mie wspól­notę po­dobną do tej, jaką two­rzyli w Ziemi Świę­tej apo­sto­ło­wie, za­nim roz­pro­szyli się, żeby nieść Do­brą No­winę w różne krańce świata. Po­wo­łał więc ko­le­gium skła­da­jące się z dwu­dzie­stu czte­rech sta­ran­nie wy­bra­nych księży i dia­ko­nów; ich liczba na­wią­zy­wała do liczby star­ców z Księgi Apo­ka­lipsy. Z cza­sem za­częto na­zy­wać ich kar­dy­na­łami. Święty Piotr za­się­gał ich rady w naj­istot­niej­szych spra­wach Ko­ścioła, także w kwe­stii wy­boru swo­jego na­stępcy. Pier­wot­nie na­zna­czył nim bo­wiem Kle­mensa, lecz kiedy człon­ko­wie ko­le­gium przed­ło­żyli nad niego Li­nusa, przy­stał na ich wy­bór.

– Wy­bór głowy ca­łego Ko­ścioła po­wi­nien na­le­żeć do wielu – tłu­ma­czyli sens tej opo­wie­ści ju­ry­ści – bo osąd jed­nego czło­wieka, choćby naj­święt­szego, ła­twiej pod­lega błę­dom.

W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak XV-wieczne pa­pie­stwo co naj­mniej od pon­ty­fi­katu Mi­ko­łaja V zmie­rzało w prze­ciw­nym kie­runku i co­raz mniej przy­po­mi­nało res pu­blica du­chow­nych, o któ­rej ma­rzyli na­bożni starcy w cza­sach św. Pio­tra. Prze­trwaw­szy nie­wolę awi­nioń­ską oraz wielką schi­zmę, Ko­ściół pod wła­dzą re­ne­san­so­wych pa­pieży upo­dab­niał się do scen­tra­li­zo­wa­nej, biu­ro­kra­tycz­nej mo­nar­chii i sta­rał się od­zy­skać po­zy­cję w środ­ko­wych i pół­noc­nych Wło­szech. Te­reny te wy­mknęły się wpraw­dzie z rąk pa­pie­stwa pod­czas po­przed­niego, nie­spo­koj­nego stu­le­cia, lecz na­stępcy św. Pio­tra uzna­wali je za swoje dzie­dzic­two zgod­nie ze sta­ro­żyt­nym de­kre­tem Kon­stan­tyna. Do­ku­ment ten krą­żył w roz­ma­itych wer­sjach i od­pi­sach od po­łowy IX wieku i z da­wien dawna słu­żył pa­pie­żom za uza­sad­nie­nie wyż­szo­ści wła­dzy du­cho­wej nad świecką, mimo że już w XII wieku pe­wien nie­miecki uczony imie­niem We­zel do­no­sił ce­sa­rzowi Fry­de­ry­kowi Bar­ba­ros­sie, że jest to kłam­liwa i he­re­tycka bajka.

– Rzy­mia­nie po­wszech­nie wie­dzą, że to fał­szer­stwo – pe­ro­ro­wał. – Nikt na­prawdę nie wie­rzy, ja­koby Kon­stan­tyn miał nadać pa­pie­żowi Syl­we­strowi wła­dzę ce­sar­ską. Na­wet prze­kup­nie i la­dacz­nice po­uczają w tej mie­rze uczo­nych.

Kłam­liwy czy nie, tekst zwany Do­na­cją Kon­stan­tyna oka­zał się dla ku­rii nie­zmier­nie uży­teczny, zwłasz­cza od­kąd uznano go za do­ku­ment ka­no­niczny i sta­no­wiący pod­stawę do roz­strzy­gnięć praw­nych. Opi­sy­wał, jak to pa­pież Syl­we­ster na­uczał ce­sa­rza Kon­stan­tyna, na­wró­cił go na praw­dziwą wiarę oraz ule­czył z trądu, sym­bo­li­zu­ją­cego grze­chy po­gań­stwa. Ce­sarz od­wdzię­czył się, na­da­jąc bi­sku­powi Rzymu zwierzch­ność nad in­nymi po­tęż­nymi i sta­ro­żyt­nymi ośrod­kami chrze­ści­jań­stwa – bi­skup­stwami Alek­san­drii, An­tio­chii, Kon­stan­ty­no­pola oraz Je­ro­zo­limy – czy­niąc go zwierzch­ni­kiem ca­łej chrze­ści­jań­skiej eku­meny, za naj­waż­niej­szą świą­ty­nię chrze­ści­jań­stwa uznał zaś Ba­zy­likę Świę­tego Jana na La­te­ra­nie. Przy­znał rów­nież pa­pie­żowi prawo do no­sze­nia ko­rony ce­sar­skiej, czym Syl­we­ster skrom­nie wzgar­dził na rzecz bia­łej czapki oraz pur­pu­ro­wego płasz­cza i tu­niki. Przede wszyst­kim jed­nak dał mu wła­dzę nad Rzy­mem oraz mia­stami i pro­win­cjami Ita­lii oraz ca­łego Za­chodu.

– Od­tąd nad Za­cho­dem miał pa­no­wać pa­pież – cheł­pili się rzy­mia­nie – a ce­sarz miał usu­nąć się w cień i wy­bu­do­wać so­bie nową sto­licę na Wscho­dzie.

Nic dziw­nego, że Do­na­cja Kon­stan­tyna była przez wieki po wie­lo­kroć pod­wa­żana i kon­te­sto­wana przez ce­sa­rzy oraz kró­lów, jak rów­nież bi­sku­pów, któ­rzy na so­bo­rach for­so­wali inną, ko­le­gialną i du­chową, wi­zję Ko­ścioła. Wśród jej kry­ty­ków byli tacy my­śli­ciele, jak Wil­helm Ockham, Dante czy Mi­ko­łaj z Kuzy, który na so­bo­rze w Ba­zy­lei do­wo­dził, że de­kret jest apo­kry­fem. Naj­gwał­tow­niej­szy atak przy­pu­ścił na do­ku­ment wło­ski hu­ma­ni­sta Lo­renzo Valla, do­wo­dząc z za­pa­łem w 1440 roku, że Do­na­cja Kon­stan­tyna jest nie­cnym fał­szer­stwem i spro­wa­dza je­dy­nie chaos i wojny na roz­drob­nioną Ita­lię.

– O, gdy­bym mógł do­cze­kać cza­sów, kiedy pa­pież bę­dzie je­dy­nie na­miest­ni­kiem Chry­stusa, a nie także ce­za­rem! – la­men­to­wał.

Valla z bru­talną za­ja­dło­ścią wy­rzu­cał pa­pie­żom, że wy­dają wojny spo­koj­nym lu­dom i sieją nie­zgodę po­mię­dzy na­ro­dami i ksią­żę­tami, że pra­gną bo­gac­twa in­nych, trwo­niąc przy tym wła­sne, a jako źró­dło za­robku wy­ko­rzy­stują nie tylko swoje pań­stwo, lecz na­wet Ko­ściół i Du­cha Świę­tego. Nie ośmie­lił się jed­nak ogło­sić swego dzieła dru­kiem. Spod pras wy­szło ono kilka de­kad póź­niej, w 1506 roku w Stras­burgu, ki­pią­cym już od re­li­gij­nej go­rączki, z któ­rej nie­ba­wem miał się wy­ło­nić pro­te­stan­tyzm.

Co za­bawne, w prze­ci­wień­stwie do nie­miec­kich ewan­ge­li­ków, któ­rzy mieli z roz­ko­szą cy­to­wać jego je­re­miady, Valla nie był wcale prze­ciw­ni­kiem rzym­skiego Ko­ścioła. Na­le­żał po pro­stu do tłumu wy­głod­nia­łych hu­ma­ni­stów do wy­na­ję­cia, szu­ka­ją­cych szczę­ścia na kró­lew­skich dwo­rach i ubie­ra­ją­cych w gład­kie frazy no­wej ła­ciny po­trzeby swo­ich mo­co­daw­ców. De­ma­ska­tor­ski trak­tat na­pi­sał na za­mó­wie­nie króla Al­fonsa V Ara­goń­skiego, który, wzo­rem wielu wcze­śniej­szych mo­nar­chów, pró­bo­wał pod­wa­żyć dok­trynę zwierzch­no­ści pa­pieża nad ziem­skimi wład­cami w chwili, gdy pa­pież po­pie­rał jego ry­wala do tronu. Nie­mniej Valla nie gar­dził ku­rią ani tym bar­dziej do­cze­snymi do­brami, które ku­ria miała do za­ofe­ro­wa­nia. Za­nim roz­po­czął ka­rierę na ne­apo­li­tań­skim dwo­rze króla Al­fonsa, sta­rał się – na próżno – o po­sadę pa­pie­skiego se­kre­ta­rza. Do­piero w osiem lat po opu­bli­ko­wa­niu Do­na­cji Kon­stan­tyna i po se­rii upo­ka­rza­ją­cych za­bie­gów u kar­dy­na­łów zdo­łał wresz­cie uzy­skać upra­gniony urząd. Zo­stał na­wet ka­no­ni­kiem Ba­zy­liki Świę­tego Jana na La­te­ra­nie.

– A jesz­cze nie­dawno de­nun­cjo­wał w tym swoim pasz­kwilu Ba­zy­likę La­te­rań­ską jako „serce fał­szy­wej do­na­cji” – kpili za jego ple­cami kon­ku­renci do pa­pie­skich sy­ne­kur.

Ży­cie bywa prze­wrotne. Prze­dziwny ka­prys losu spra­wił, że osta­tecz­nie Valla zo­stał po­cho­wany w świą­tyni, któ­rej por­tyk zdo­biły od XII wieku po­staci pa­pieża i ce­sa­rza, wspól­nie uno­szą­cych rze­komy de­kret.

W 1492 roku zgro­ma­dzeni w ka­plicy Syk­styń­skiej kar­dy­na­ło­wie nie roz­my­ślali jed­nak nad dziw­nymi ko­le­jami losu Lo­renza Valli, tylko pod fre­skiem Pie­tra Pe­ru­gina, przed­sta­wia­ją­cym św. Pio­tra otrzy­mu­ją­cego od Chry­stusa klu­cze do kró­le­stwa, mo­zo­lili się nad wy­bo­rem, komu te klu­cze te­raz prze­ka­zać. Wielu są­dziło, że wy­ło­nie­nie no­wego Wi­ka­riu­sza Chry­stusa jest sprawą zbyt po­ważną, by po­wie­rzać ją wy­łącz­nie Du­chowi Świę­temu.

– Nie bę­dziesz przyj­mo­wał po­dar­ków, po­nie­waż po­darki za­śle­piają do­brze wi­dzą­cych – prze­strze­gali ka­zno­dzieje.

Na próżno. Pod­czas kon­klawe uli­cami Wiecz­nego Mia­sta za­zwy­czaj drep­tały muły ob­ju­czone sre­brem i zło­tem, a w kan­to­rach ban­ko­wych li­czono go­to­wi­znę zde­po­no­waną na po­trzeby nie­zbęd­nych ła­pó­wek. Ku­po­wano głosy i przy­sługi, roz­da­wano złoto, za­szczyty i obiet­nice. Mo­nety prze­cho­dziły z rąk do rąk, a po­nad nimi nie­po­strze­że­nie kry­sta­li­zo­wało się imię przy­szłego naj­wyż­szego ka­płana oraz kształt pa­pie­skiego dworu, je­śli nie ca­łego chrze­ści­jań­stwa.

– Wszystko jest na sprze­daż, na­wet na­tchnie­nie Du­cha Świę­tego – kwi­to­wała rzym­ska ulica.

W 1492 roku naj­lep­szym kup­cem oka­zał się, cał­kiem nie­ocze­ki­wa­nie, kar­dy­nał Ro­drigo Bor­gia.

BOR­GIO­WIE na­le­żeli do drob­nego ry­cer­stwa i nie szczy­cili się żad­nymi wy­jąt­ko­wymi pa­ran­te­lami. Po pro­stu wy­jąt­kowo do­brze wy­ko­rzy­sty­wali oka­zje.

Jego ro­dzina wy­wo­dziła się z Hisz­pa­nii, z mia­sta Yátiva nie­opo­dal Wa­len­cji, i od dawna słu­żyła kró­lom Ara­go­nii. Żeby do­dać so­bie god­no­ści, Bor­gio­wie, wzo­rem wiel­kich ro­dów epoki, sfa­bry­ko­wali ro­do­wód się­ga­jący Ju­liu­sza Ce­zara, który przed wie­kami peł­nił urząd kwe­stora Hisz­pa­nii. Ale po­kre­wień­stwo z naj­więk­szym z rzym­skich wład­ców nie za­spo­ko­iło ich am­bi­cji. W przy­szło­ści pe­wien po­my­słowy do­mi­ni­ka­nin, An­nius z Vi­terbo, miał na­pi­sać dla Ro­driga nową ge­ne­alo­gię, wy­wo­dząc go od egip­skiego boga Ozy­rysa, co wy­daje się prze­sa­dzo­nym kom­ple­men­tem na­wet w ustach ów­cze­snych dwor­skich apo­lo­ge­tów. W rze­czy­wi­sto­ści Bor­gio­wie na­le­żeli do drob­nego ry­cer­stwa i nie szczy­cili się żad­nymi wy­jąt­ko­wymi pa­ran­te­lami. Po pro­stu wy­jąt­kowo do­brze wy­ko­rzy­sty­wali oka­zje.

Ro­drigo zro­bił bły­ska­wiczną ka­rierę w Ko­ściele dzięki pro­tek­cji wuja, Alonsa Bor­gii, który jako pa­pież Ka­likst III sze­roko otwo­rzył bramy Rzymu dla swych krew­nych, przy­ja­ciół oraz ro­da­ków. Ogrom­nie obu­rzył tym ro­do­wi­tych rzy­mian. Po praw­dzie elity Wiecz­nego Mia­sta zdą­żyły przy­wyk­nąć do roz­licz­nych pa­pie­skich po­ciot­ków czer­pią­cych obu­rącz ze zło­to­no­śnych za­so­bów ku­rii, ale gor­szyło je, kiedy po bo­gac­twa pa­pie­stwa się­gali cu­dzo­ziemcy.

– Po cóż mają się bo­ga­cić obcy, skoro mogą się bo­ga­cić swoi – po­wta­rzali od­wieczną mą­drość że­bracy, z dziada pra­dziada prze­sia­du­jący pod por­ty­kami rzym­skich ko­ścio­łów i z jed­naką ła­two­ścią osku­bu­jący pąt­ni­ków, co i pod­bie­ra­jący datki sprzed oł­ta­rzy, bo mieli szczere prawo, by trak­to­wać Sto­licę Pio­trową jak jedną wielką sa­kiewkę i się­gać do niej we­dle woli. – Cu­dzo­ziemcy po­winni przy­no­sić do mia­sta bo­gac­twa, a nie wy­wo­zić je precz.

– Bor­gio­wie tylko udają Ka­ta­loń­czy­ków – po­sy­ki­wali za­zdro­śni ku­ria­li­ści, gdyż w tam­tych cza­sach w Rzy­mie po­wszech­nie na­zy­wano Hisz­pa­nów Ka­ta­loń­czy­kami – ale w rze­czy­wi­sto­ści to par­szywi ży­dzi, mor­dercy na­szego Pana.

– Nie­któ­rym – mam­ro­tały rzym­skie prze­kupki – na przy­kład tym pa­skud­nym ka­ta­loń­skim prze­chrztom, po­winno się pod­grzać za­dki do­brze roz­nie­co­nym sto­sem.

Jed­nakże w so­botni po­ra­nek 11 sierp­nia 1492 roku szczę­ście uśmiech­nęło się do Ro­driga Bor­gii. Wy­bór kar­dy­na­łów przy­jął z wro­dzo­nym wdzię­kiem, o któ­rym wspo­mi­nało zresztą póź­niej wielu jego współ­cze­snych. Na­wet udał za­wsty­dze­nie i zdzi­wie­nie, choć w rze­czy­wi­sto­ści bar­dzo ciężko za­pra­co­wał na de­cy­zję kon­klawe.

– Bor­gia zdo­był pa­pie­stwo dzięki wy­ła­do­wa­nym sre­brem mu­łom, które ka­zał wy­pra­wić do pa­łacu kar­dy­nała Asca­nia Sfo­rzy – plot­ko­wała rzym­ska ulica. – Sfo­rza, jak drugi Ju­dasz, sprze­dał pa­pie­stwo za garść srebr­ni­ków.

Ale mó­wiło się rów­nież, że król Fran­cji Ka­rol VIII Wa­le­zjusz prze­zna­czył 200 ty­sięcy du­ka­tów na ła­pówki dla lu­dzi go­to­wych po­przeć jego kan­dy­data, Giu­liana della Ro­ve­rego. Fran­cu­skie du­katy, je­żeli rze­czy­wi­ście zmie­niały wła­ści­cieli, oka­zały się jed­nak mniej sku­teczne niż sre­bro Bor­giów.

– Sfo­rzo­wie to sprze­dajni zdrajcy. – Rzym­scy pa­try­cju­sze z po­gardą wy­dy­mali wargi. – Stary Sfo­rza sprze­da­wał swój miecz każ­demu, kto do­brze za­pła­cił, jego syn sprze­da­wał swo­ich przy­ja­ciół, a kar­dy­nał Asca­nio sprze­dał się za cenę urzędu wi­ce­kanc­le­rza.

Inni pur­pu­raci skłonni po­przeć Bor­gię także nie mieli po­wo­dów do na­rze­kań.

– Za­raz po wy­bo­rze pa­pież roz­dzie­lił swój ma­ją­tek po­mię­dzy bied­nych – skwi­to­wał zło­śli­wie je­den ze współ­cze­snych.

Ale zło­śli­wo­ści nie­wiele mo­gły zmie­nić. Kon­klawe zbyt czę­sto oka­zy­wało się po­datne na ziem­skie wpływy, by do­świad­czeni ku­ria­li­ści na­prawdę gor­szyli się za­cho­wa­niem Bor­gii. Re­ago­wało za­równo na wrza­ski rzym­skiego plebsu, jak i na żą­da­nia ościen­nych kró­lów, któ­rzy po­przez re­pre­zen­tan­tów swo­ich na­cji usi­ło­wali for­so­wać wła­sne in­te­resy bądź kształ­to­wać pa­pie­stwo we­dług wła­snych wy­obra­żeń. Na­wet Giu­liano della Ro­vere, wielki prze­grany kon­klawe i za­ja­dły wróg Bor­gii, przy­łą­czył się do naj­sil­niej­szej par­tii.

Kiedy Bor­gia ogło­sił, że przyj­muje wy­bór i obiera imię Alek­san­dra VI, dziar­ski kar­dy­nał Fe­de­rico di San­se­ve­rino po­chwy­cił go w ra­miona i za­niósł przed oł­tarz. No­wego na­stępcę św. Pio­tra ro­ze­brano z kar­dy­nal­skich szat, które zgod­nie ze zwy­cza­jem roz­dzie­lono po­mię­dzy uczest­ni­ków kon­klawe, po czym prze­ka­zano mu pier­ścień Ry­baka. Na­stęp­nie każdy z elek­to­rów pod­cho­dził do Alek­san­dra VI i ca­ło­wał go trzy­krot­nie: w stopy, ręce oraz oczy.

Pa­pieża ob­rano jed­no­gło­śnie. Kar­dy­na­ło­wie wo­leli za­gło­so­wać na ry­wala, niż do­znać po­rażki.

Fe­de­rico di San­se­ve­rino nie był zaś od­osob­niony w swoim en­tu­zja­zmie. We­dle współ­cze­snych re­la­cji wy­bór Bor­gii wy­wo­łał wielką ra­dość. Rzy­mia­nie i ku­ria­li­ści zdą­żyli wy­ro­bić so­bie o nim zda­nie, bo no­sił kar­dy­nal­ski ka­pe­lusz od paru de­kad i dał się po­znać jako zręczny za­rządca oraz uta­len­to­wany dy­plo­mata. Poza tym miał tylko nieco po­nad sześć­dzie­siąt lat.

– Cie­szy się do­brym zdro­wiem – roz­no­sili plotki mnisi z że­bra­czych za­ko­nów – i ma znacz­nie wię­cej ener­gii niż jego po­przed­nik, który od dawna nie­do­ma­gał. Może też jego sy­no­wie są mniej roz­pa­sku­dzeni niż ten nie­cnota Fran­ce­schetto, syn In­no­cen­tego.

Człon­ko­wie ku­rii mieli na­dzieję, że Ro­drigo, jako cu­dzo­zie­miec po­zba­wiony na ziemi wło­skiej zo­bo­wią­zań, in­te­re­sów oraz gro­mady krew­nych i po­wi­no­wa­tych, sta­nie się ar­bi­trem w do­raź­nych po­li­tycz­nych kon­flik­tach i nie bę­dzie usi­ło­wał stwo­rzyć wła­snego pań­stwa z pa­pie­skich po­sia­dło­ści. Pod­nio­sły się oczy­wi­ście głosy, że Bor­gia za­wdzię­cza swój wy­bór nie­pra­wo­ści oraz prze­kup­stwu, ale rzy­mia­nie do­brze ro­zu­mieli, że wię­cej się osią­gnie mio­dem niźli octem i nie dzi­wili się prze­sad­nie ła­pow­nic­twu. Kró­lowa Iza­bela Ka­sty­lij­ska była po­noć bar­dziej pryn­cy­pialna i wy­ra­żała nie­za­do­wo­le­nie z po­wodu nie­mo­ral­no­ści elekta, lecz pa­pie­ski le­gat, opo­wie­dziaw­szy jej o wy­stęp­kach in­nych kan­dy­da­tów, szybko po­ko­nał jej opór.

Rzym miał więc no­wego pa­pieża, a ko­le­gium kar­dy­nal­skie oka­zy­wało swoją jed­ność oraz ra­dość z pod­ję­tego wy­boru, choć nie­któ­rzy za­pewne ro­bili to z za­ci­śnię­tymi zę­bami.

Rzecz ja­sna wszy­scy wie­dzieli, że nowy pon­ti­feks ma gro­madkę nie­ślub­nych dzieci. Osta­tecz­nie cho­wały się w cie­niu pa­łacu wa­ty­kań­skiego, a Rzym po­zo­sta­wał w tam­tych cza­sach nie­wielką mie­ściną i trudno w nim było za­cho­wać taką rzecz w se­kre­cie.

– Lecz który ich nie ma? – śmiały się do­bro­dusz­nie prze­kupki i żony maj­strów ka­mie­niar­skich, bo pod ko­niec XV wieku nie­ślubne po­tom­stwo nie było w ko­le­gium kar­dy­nal­skim ni­czym nad­zwy­czaj­nym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: