Znak czarnego orła - ebook
Znak czarnego orła - ebook
Poznań, lata siedemdziesiąte XVI wieku. Na straży prawa i porządku w mieście stoi instygator starościński, młody szlachcic Rafał Kotwicz, obdarzony talentem do rozwiązywania zagadek kryminalnych i korzystania z uroków życia. W trudnym dziele walki z przestępcami wspomaga go niedoszły złotnik, Adam Horn, tajemniczy mnich-bernardyn, ojciec Ambroży oraz Pietrek, zwany Kaletą… król poznańskich złodziei. Do miasta przybywa z tajną misją habsburski szpieg Johann Döring, członek sekretnego stowarzyszenia, którego członkowie sprawnie posługują się kłamstwem, trucizną i sztyletem. Zaczyna się pasjonująca gra, której stawką jest przyszłość Rzeczypospolitej. W tle renesansowy Poznań, protestanci, jezuici i złodzieje. Imię i nazwisko: Maciej Brzeziński Data i miejsce urodzenia: 03-05-1980 r. we Wrześni Wykształcenie: absolwent historii i stosunków międzynarodowych, specjalność – wschodoznawstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zainteresowania: historia Poznania i Wielkopolski, religioznawstwo, współczesny Bliski Wschód, dzieje wywiadu i kontrwywiadu, historia XIX i XX w., literatura rosyjska, angielska i polska XIX i XX w., powieści kryminalne, szpiegowskie i sensacyjne, reportaże. Moja przygoda z pisaniem rozpoczęła się na dobrą sprawę w maju 2011 r., kiedy to wystartował mój blog „Poznańskie Historie” http://poznanskiehistorie.blogspot.com/ Prowadziłem go do grudnia 2019 r., ale już od lutego 2020 r. rozpocząłem pisanie nowego blogu „Historie Wielkopolskie” http://historiewielkopolskie.pl/ W sierpniu 2019 r. wziąłem udział w kursie pisania reportażu, który odbył się w pałacu Radziwiłłów w Antoninie. Moim mentorem został znakomity pisarz i dziennikarz Piotr Bojarski, a owocem tego kursu był reportaż historyczny Trzej mocarze, opublikowany w pracy Wielkopolska organiczna. Reportaże o sztuce pracy, wydanej tego samego roku w Poznaniu. Moja współpraca w Piotrem Bojarskim nie skończyła się, bowiem w lipcu 2020 r. wziąłem udział w letnim kursie pisarskim „Wstęp do powieści historycznej”, zorganizowanym przez „Maszynę do pisania”, a prowadzonym właśnie przez Piotra Bojarskiego. To podczas tego kursu opracowałem szkic powieści historycznej Znak czarnego orła. Książka powinna ukazać się na rynku wydawniczym już w tym roku. Moim największym osiągnięciem pisarskim do tej pory, poza napisaniem Znaku czarnego orła, był udział w konkursie literackim zorganizowanym w 2021 roku przez Wydawnictwo Miejskie „Posnania” i Międzynarodowe Targi Poznańskie „Którędy na Targi Poznańskie?”. Mojej konkursowej powieści pt. Kontrwywiadowca przyznano wyróżnienie. Obecnie pracuję nad trzecią powieścią, kryminałem retro, której akcja toczy się w Poznaniu w 1890 roku.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-282-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Epilog
Posłowie
Podziękowania
O autorzeProlog
Obszerny szynk „Pod Czarcim Kopytem”, mieszczący się w kamienicy przy Świdnickiej we Wrocławiu, jak zwykle pełen był gości. Gwar słychać było nawet na ulicy. Gospoda słynęła z wybornych win hiszpańskich i węgierskich, ale można było wypić tam także znane w szerokim świecie piwo świdnickie, a i miodów w tym przybytku nie brakowało.
Większość gości stanowili mieszczanie wrocławscy i kupcy z dalekich stron, którzy przybyli tu w nadziei na dobry zarobek. Karczma przypominała istną wieżę Babel. Oprócz niemieckiego słychać było tam języki: czeski, polski, węgierski, a także grecki, włoski i niderlandzki.
Goście zajęci byli dobijaniem targu, wychwalaniem swoich towarów i rozprawianiem o polityce.
Był koniec maja 1573 roku. Wiosna tego roku była nadzwyczaj ciepła i sucha. Nad ruchliwym Wrocławiem unosiły się tumany kurzu wzbijane przez koła powozów i końskie kopyta. Zapachy dochodzące z mieszczańskich kuchni mieszały się z dusznym fetorem rynsztoków, ulicznych śmieci i końskiego łajna.
Aromaty wielkiego miasta docierały do „Czarciego Kopyta”, ale nikt nie zwracał na nie szczególnej uwagi. Stali i przygodni bywalcy tego przybytku zbyt byli zajęci swoimi sprawami, więc nowy gość, który wszedł do szynku, nie wzbudził zainteresowania. Był to mężczyzna liczący sobie około czterdziestu pięciu lat, ubrany w czarny kaftan zwany dubletem, pod którym nosił białą koszulę oraz bufiaste spodnie sięgające kolan i wysokie buty z cholewami, wykonane z cielęcej skóry. Na głowie nosił czarny filcowy kapelusz ozdobiony pawim piórem. Na ramiona spływały mu długie włosy, niegdyś kruczoczarne, dziś już lekko przyprószone siwizną. Twarz mężczyzny zdobiły krótkie wąsy zakręcone do góry oraz bródka przycięta w trójkąt. Pod lewym okiem miał niewielki, ale doskonale widoczny pieprzyk.
Johann Döring, bo tak zwał się ów przybysz, rozejrzał się po izbie w poszukiwaniu wolnego miejsca. Kiedy takowe znalazł, rozsiadł się wygodnie na ławie i zażądał od tłustego oberżysty, ubranego w brudny fartuch wina hiszpańskiego. Od samego rana Döring zastanawiał się, dlaczego wyznaczono mu spotkanie w tak zatłoczonym miejscu, zamiast wybrać spokojną izbę z dala od ludzkich oczu. Z drugiej strony rozmowa w gospodzie nie powinna wzbudzać niczyich podejrzeń. Człowiek, który go tu zaprosił, miał przekazać mu wiadomość stanowiącą absolutną tajemnicę. Odkąd Johann Döring stał się członkiem Bractwa Czarnego Orła, wszystko, co robił, skrywała tajemnica.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się trzech ludzi. Jednym z nich był starszy już mężczyzna o siwych włosach i takiej samej brodzie. Towarzyszyło mu dwóch rosłych osobników o wyglądzie opryszków i wyjątkowo ponurym spojrzeniu. Ubrani byli w płaszcze, które szczelnie skrywały ich masywne ciała, mimo ciepła panującego na zewnątrz.
Starszy człowiek podszedł spokojnie do Döringa i zwrócił się do niego:
– Wyście to brat Johann?
– W istocie, a wy, panie, to zapewne mistrz Herman? – zapytał Döring, spoglądając jednocześnie na dwóch posępnych ludzi stanowiących ariergardę człowieka zwanego mistrzem Hermanem. Wiedział, że pod płaszczami chowali broń. Jedno skinienie starszego mężczyzny lub fałszywy ruch samego Johanna, a natychmiast wyjęliby pistolety lub noże i wysłali go na tamten świat, nim zdążyłby wezwać Imienia Pańskiego. Musiał więc mieć się na baczności.
– Słyszałem wiele o was, bracie Johannie – ciągnął Mistrz Herman, siadając na ławie naprzeciw Döringa. – Misje, które poruczało wam nasze bractwo, zawsze wykonywaliście skrupulatnie bez względu na cenę i trudności. Mistrz Henryk sądzi, że zadanie, które stoi przed nami, jest tak trudne, że tylko wy możecie je wykonać.
– Wdzięczny wam jestem, mistrzu, za słowa uznania – odparł Johann. – Służę bractwu od lat i gotowym wykonać każde zadanie, jakie będzie mi poruczone.
– Doskonale, przejdźmy zatem do misji, którą wykonasz ku chwale najjaśniejszego cesarza Maksymiliana, pana naszego – rzekł Herman. – Wiecie już zapewne, że Polacy wybrali sobie na króla księcia andegaweńskiego Henryka, brata króla Francji, wzgardzając arcyksięciem Ernestem, synem naszego pana.
Johann skinął głową na znak, że wieści te już do niego dotarły. Herman kontynuował.
– Majestat cesarski jest tym wielce zaniepokojony. Francja to wróg naszego cesarza i domu habsburskiego. Francuzi sprzymierzyli się z Turkami, a teraz, kiedy książę andegaweński ma zostać królem Polski, kraje rządzone przez najjaśniejszego pana zostaną zewsząd otoczone wrogami. Nie możemy do tego dopuścić. Polacy odrzucili arcyksięcia, ale sami jeszcze będą go błagać, aby raczył nad nimi panować. – Mistrz zaśmiał się w głos, co spowodowało, że w ich stronę obróciło się kilku biesiadników. Herman to zauważył i zły na siebie za ściąganie niepotrzebnej uwagi natychmiast zniżył głos i mówił dalej.
– Polska, choć religia katolicka dalej ma tam przewagę, zamieszkiwana jest w dużej liczbie przez heretyków: lutrów, kalwinów i owych husytów, których „braćmi czeskimi” zowią. Katolicy i kacerze ścierają się ze sobą na sejmach, sejmikach i w miastach. Kraj ten to istna beczka z prochem. Wystarczy iskra, aby wybuchła i tą iskrą będziecie wy, bracie Johann.
– Jakże to? – zdumiał się Döring, który chłonął każde słowo Hermana. – Jak mogę tego dokonać?
– Nie frasujcie się, bracie – uspokoił go Herman – nie takich rzeczy dokonywaliście w Wenecji, Neapolu i na Węgrzech. Gdybyśmy wątpili w wasze talenty, nie rozmawiałbym teraz z wami.
– Co mam uczynić, mistrzu? – zapytał Johann.
– Udasz się, bracie, do Poznania. W mieście tym wrze jak w ulu. Mieszczaństwo jest w większej części katolickie, ale i heretyków tam nie brak. Szlachta okoliczna takoż jest podzielona. Biskup tamtejszy, Konarski, zacięty wróg heretyków, sprowadził do miasta jezuitów, co jeszcze bardziej rozsierdziło kacerzy. Gdyby udało się wywołać tam tumult między heretykami a katolikami, ten rychło rozlałby się jako wino po stole na całą tamtejszą krainę, którą Polacy Polonia Maior zwą. Nie minie miesiąc, a cały kraj stanie w ogniu. Rzeziom katolików i heretyków nie będzie końca, a wtedy nasz najjaśniejszy pan przyjdzie katolikom z pomocą i wkroczy do Polski z licznym wojskiem i błogosławieństwem Ojca Świętego, a Polacy będą mu wdzięczni i sami włożą koronę na skroń jego albo arcyksięcia Ernesta. Pomyślcie, bracie, z taką potęgą pod wspólnym berłem cesarskim żaden wróg nie będzie nam straszny. Cesarz wygna Turków z Węgier, a kto wie, może i z samego Konstantynopola, a na końcu zgniecie heretyków i każdego innego wroga, nie wykluczając Francuzów. Wy zaś będziecie tym, którzy rzuci tę żagiew.
– Wasza miłość – odezwał się Döring – spełnię wszystko, co nakaże mi bractwo albo i sam cesarz, jeśli sił i odwagi mi starczy. Wdzięczny jestem za ufność, jaką we mnie pokładacie i daję wam słowo honoru, że nie zawiodę. Przyjmuję misję, jaką chcecie mi powierzyć.
– Nie spodziewałem się innej odpowiedzi, bracie – rzekł zadowolony mistrz Herman. – W Poznaniu mamy swojego człowieka. Zwie się on Baltazar Lange i jest kupcem. Obowiązany został do udzielenia wam wszelkiej pomocy, ale to człek jeszcze niesprawdzony i niepewny, przeto nie wiadomo, czy można mu w pełni zaufać. Lepiej, aby nie wiedział o wszystkim, przynajmniej na razie. Miej go na oku, a kiedy uznasz, iż godzien jest tego, tedy powiesz mu tylko tyle, ile będzie konieczne i nic więcej. Jedź zatem do Poznania, bracie, i to jak najprędzej. Rozejrzyj się tam, poznaj ludzi i miejscowe stosunki. Polska to kraj dziwny, wielce różny od krajów, które poznałeś, służąc bractwu. Pamiętaj wszelako, abyś nie lekceważył Polaków i to zarówno sojuszników, jak i wrogów. Uczyć cię jednak nie myślę. Sam wiesz, jak z ludźmi postępować należy.
Döring skinął głową na znak zrozumienia. Znał się na ludziach i wiedział, że najlepiej nikomu nie ufać i jak najmniej zdradzać się ze swoimi zamierzeniami. Zdawał sobie sprawę, że każdego można kupić lub zastraszyć, wszystko zależy od ceny albo metody.
– W domu naszego bractwa, tym, co stoi przy kościele świętego Wojciecha, odbierzecie pieniądze na podróż. To wszystko, bywaj bracie i niech cię Bóg prowadzi.
Mistrz Hermann wstał, chwycił kapelusz i wyszedł w eskorcie dwóch rosłych drabów. Johann wypił wino, które zostało mu jeszcze w cynowym kubku i po chwili wypełnionej rozmyślaniem nad misją, która go czeka, wyszedł z oberży na skwarną, wrocławską ulicę.