- W empik go
Znak czterech - ebook
Znak czterech - ebook
„Wyeliminuj wszystkie inne możliwości, a to, co ci zostanie, będzie prawdą”.
Sherlock Holmes
Druga część, po Studium w szkarłacie, cyklu ebooków o przygodach legendarnego Sherlocka Holmesa.
Spokój panujący przy Baker Street przerywa wizyta Mary Morstan. Piękna, młoda kobieta zwraca się o pomoc do Sherlocka Holmesa. Okazuje się, że od 10 lat, w rocznicę tajemniczego zniknięcia jej ojca, ktoś przysyła jej drogocenną perłę. Tym razem jednak otrzymała także list, a w nim propozycję spotkania. Podejmując się rozwikłania tej zagadki, bohaterowie nie spodziewają się nawet, jak trudna i niebezpieczna będzie to przygoda. Wkrótce pojawi się tytułowy znak czterech, w zamkniętym od wewnątrz pokoju odnajdą ciało mężczyzny zabitego w dość nietypowy sposób, ruszą w szaleńczy pościg za złoczyńcami, a wszystko to, by poznać prawdę i odzyskać skarb. Od teraz liczy się każdy szczegół, każda minuta…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-6620-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sherlock Holmes zdjął buteleczkę z gzymsu nad kominkiem i wyjął strzykawkę ze schludnie wyglądającego oprawionego w skórę pudełeczka. Długimi nerwowymi palcami zamontował cienką igłę i odwinął lewy mankiet koszuli. Jego oczy patrzyły z zastanowieniem na pokryte siniakami przedramię i nadgarstek, całe w kropkach i szramach po niezliczonych ukłuciach. Wreszcie zdecydował się, wkłuł się ostrym końcem igły, lekko wcisnął malutki tłoczek i zanurzył się głęboko w oparcie fotela z długim westchnieniem zadowolenia.
Od wielu miesięcy byłem świadkiem takiego przedstawienia trzykrotnie w ciągu dnia i wciąż nie mogłem się z tym pogodzić. Wręcz przeciwnie, coraz bardziej wzmagało się we mnie poczucie winy na myśl, że brakuje mi odwagi aby zaprotestować. Składałem sobie obietnice, że wypowiem się w tej materii, ale w chłodnym, nonszalanckim zachowaniu mego towarzysza było coś, co uniemożliwiało mi swobodne nawiązanie do tej kwestii. Jego wielka siła charakteru, wielkopańskie maniery i moja świadomość jego nadzwyczajnych zalet powodowały, że z największą niechęcią myślałem o narażeniu się na jego niezadowolenie.
Tego popołudnia – nie wiem czy ze względu na lekarstwo, które wziąłem przy lunchu, czy dodatkowe poirytowanie spowodowane umyślnym prowokowaniem mnie przez Sherlocka - naraz poczułem, że dłużej nie wytrzymam.
– A dzisiaj, co bierzesz – spytałem - morfinę czy kokainę?
Podniósł rozmarzony wzrok znad oprawionej w czarną skórę starej książki, którą właśnie otworzył.
– To kokaina - powiedział - siedmio procentowy roztwór. Czy chciałbyś spróbować?
– No, wiesz co! – odpowiedziałem szybko. – Mój organizm jeszcze nie poradził sobie ze skutkami kampanii afgańskiej. Nie mogę pozwolić sobie na takie dodatkowe sensacje.
Uśmiechnął się na widok mej gwałtownej reakcji.
– Być może masz rację, Watsonie – powiedział. – Mam wrażenie, że wpływ kokainy na organizm jest niekorzystny, z drugiej jednakże strony uważam, że jest ona tak transcendentnie stymulująca i tak bardzo rozjaśnia umysł, że jej uboczne skutki nie mają dla mnie znaczenia.
– Ale zastanów się! – powiedziałem z naciskiem. - Zastanów się nad kosztem! Być może pod jej wpływem twój umysł sięga daleko poza swoje normalne możliwości, ale to jest proces patologiczny i szkodliwy, który pociąga za sobą zwiększone zmiany w tkankach i może spowodować stałe ich osłabienie. Wiesz także, że potem następuje „czarna reakcja”. Ta gra z pewnością nie jest warta świeczki. Dlaczego dla chwilowej, przemijającej przyjemności ryzykujesz stratę swoich wielkich zdolności umysłowych, którymi obdarzył cię los? Pamiętaj, że nie mówię do ciebie jedynie jako przyjaciel, ale także jako lekarz, który czuje się w pewnym stopniu odpowiedzialny za stan twego zdrowia. - W ogóle nie sprawiał wrażenia obrażonego. Wręcz przeciwnie, złożył razem koniuszki palców i oparł łokcie na poręczach fotela jak osoba spragniona rozmowy.
– Mój umysł - powiedział - buntuje się w okresie nieróbstwa. Daj mi jakieś problemy, daj mi pracę, najbardziej skomplikowany szyfr lub dogłębną analizę do wykonania, a znów wrócę do formy. Wtedy sztuczne podniety nie będą mi do niczego potrzebne. Nienawidzę nudnej rutyny codziennej egzystencji. Rwę się do najwyższych uniesień umysłowych, dlatego wybrałem tę wyjątkową profesję lub raczej ją stworzyłem - jestem jedyną osobą na świecie, która ją wykonuje.
– Jedynym nieoficjalnym detektywem? - powiedziałem, unosząc w zdziwieniu brwi.
– Jedynym nieoficjalnie konsultującym detektywem - odpowiedział. - Jestem ostatnim i najwyższym sądem apelacyjnym w wykrywaniu przestępstw. Kiedy Gregson albo Lestrade czy też Athelney Jones nie mogą sobie poradzić - co, mówiąc przy okazji, jest dla nich normą - wówczas przychodzą do mnie ze sprawą. Badam dane jako ekspert i wydaję opinię. W tych przypadkach nie domagam się publicznego uznania. Moje nazwisko nie pojawia się w żadnej z gazet. Sama praca i przyjemność płynąca z uruchomienia moich szczególnych umiejętności umysłowych są dla mnie największą nagrodą. Przecież doświadczyłeś już metod mojej pracy w sprawie Jeffersona Hope’a!
– Oczywiście, że tak! - powiedziałem serdecznie. - Nigdy w życiu nie przeżyłem takiego szoku. Nawet opisałem to w małej broszurce opatrzonej dosyć fantastycznym tytułem - „Studium w szkarłacie”.
Potrząsnął ze smutkiem głową.
– Przerzuciłem ją - rzekł. - I naprawdę nie ma podstaw, aby ci pogratulować. Wykrywanie przestępstw jest lub też powinno być nauką ścisłą i należy je traktować w taki sam sposób - jak naukę, czyli zimno i bez emocji, a ty starałeś się zabarwić całą sprawę wątkiem miłosnym, co daje taki sam efekt, jak gdybyś pracował nad jakimś romansidłem, omawiając piątą zasadę Euklidesa.
– Ale przecież w tej sprawie występował wątek miłosny - broniłem się. - Nie mogłem zniekształcić faktów.
– Niektóre z nich powinny być pominięte albo przynajmniej należało przestrzegać pewnej sensownej proporcji przy ich omawianiu. Jedyna sprawa, która zasługiwała na uwypuklenie w tym przypadku, to interesujące rozumowanie analityczne, przebiegające od skutków do przyczyn, dzięki któremu zdołałem rozwikłać tę sprawę.
Rozgniewała mnie krytyka pracy wykonanej specjalnie po to, by sprawić mu przyjemność. Wyznam też, że zirytował mnie jego egotyzm i wymaganie, aby każda linijka mojej broszury była poświęcona jego wybitnym osiągnięciom. W ciągu lat, gdy mieszkałem wraz z nim na ulicy Baker Street zauważyłem wielokrotnie, że u podstaw spokojnej metody przyjętej przez mego towarzysza leży pewna próżność. Jednakże nie zrobiłem żadnej uwagi, nadal opatrując nogę, którą jakiś czas temu zraniła kula i chociaż rana nie uniemożliwiała mi chodzenia, cierpiałem bóle przy każdej zmianie pogody.
– Zasięg mojej praktyki został ostatnio poszerzony na kontynent - powiedział po jakimś czasie Holmes, napełniając starą fajkę. - W zeszłym tygodniu zgłosił się do mnie na konsultacje François le Villard, który - jak być może wiesz - ostatnio zajmuje jedno z czołowych miejsc wśród funkcjonariuszy policyjnej służby Francji. Wyróżnia go wspaniała celtycka intuicja, ale brak mu wystarczającej wiedzy w wielu dziedzinach, co limituje jego dalszy rozwój. Sprawa dotyczy testamentu i zawiera pewne intrygujące cechy. Udało mi się podsunąć mu skojarzenie z dwoma podobnymi przypadkami, jednym z Rygi z roku 1857, a drugim z St. Louis z roku 1871, co mu zasugerowało prawidłowe rozwiązanie. Oto list, który otrzymałem dziś rano, w którym dziękuje mi za pomoc.
Mówiąc to wyciągnął wymięty arkusz zagranicznego papieru listowego. Rzuciłem nań okiem i dostrzegłem bardzo wiele słów podziwu, upstrzonych komplementami w rodzaju: „wspaniały”, „mistrzowskie rozwiązanie”, „przejaw siły rozumu”, świadczących o gorącym podziwie Francuza dla Holmesa.
– Pisze do ciebie jak uczeń do mistrza - powiedziałem.
– O tak, bardzo ceni moją pomoc - powiedział nader lekko Sherlock Holmes. - Sam także posiada dar. Ma dwie z trzech niezbędnych cech dobrego detektywa; zmysł obserwacyjny i umiejętność dedukowania. Jedyna rzecz, której mu brakuje, to wiedza, ale może ją nabyć z biegiem czasu. W tej chwili tłumaczy moje prace na francuski.
– Twoje prace?
– Och, czyżbyś o nich nie wiedział? - wykrzyknął, śmiejąc się. - Tak, popełniłem kilka monografii. Wszystkie dotyczą zagadnień technicznych. Tutaj na przykład jest zatytułowana „O sposobie rozróżniania popiołów różnego rodzaju tytoniu”. Wymieniam w nim sto czterdzieści różnych rodzajów cygar, papierosów i tytoniu fajkowego, z ilustracjami w postaci kolorowych tablic, które ukazują różnice między ich popiołem. To jest kwestia, która ustawicznie pojawia się na sprawach karnych i która czasami ma olbrzymie znaczenie dowodowe. Jeżeli jesteś w stanie stwierdzić na przykład, że morderstwo popełnione zostało przez człowieka, który palił konkretny tytoń hinduski, bez wątpienia zawęzi to pole poszukiwań. Wyszkolony wzrok z łatwością dostrzeże równie istotną różnicę między czarnym popiołem z cygara hinduskiego z Trichinopoly, a białym pyłkiem drobno ciętego tytoniu fajkowego, podobnie jak zwykły zjadacz chleba - między kapustą a kartoflem.
– Jesteś prawdziwym geniuszem, jeśli chodzi o szczegóły - zauważyłem.
– Po prostu doceniam ich znaczenie. A to moja monografia na temat wykrywania śladów stóp wraz z uwagami odnośnie wykorzystania gipsu dla ich utrwalenia, tu zaś widzisz ciekawy, krótki artykuł na temat wpływu wykonywanego zawodu na ukształtowanie się zarysów dłoni, z rysunkami rąk drukarzy, marynarzy, przycinaczy korka, kompozytorów, tkaczy i jubilerów zajmujących się diamentami. Jest to bardzo interesujące z punktu widzenia praktycznego dla detektywa o zacięciu naukowym, szczególnie w przypadkach niezidentyfikowanych zwłok, lub przy ujawnianiu przeszłości przestępców. Och, widzę, że męczę cię zbytnio szczegółami mego hobby.
– Zupełnie nie - odpowiedziałem z naciskiem. - To jest dla mnie nader interesujące, tym bardziej, że miałem przecież możliwość przyglądania się praktycznemu wykorzystaniu tej wiedzy przez ciebie. Ale mówiłeś przed chwilą o obserwacji i dedukcji. Z pewnością jedno pociąga za sobą drugie?
– W jakimś zakresie tak, choć w niewielkim stopniu - odpowiedział, rozsiadając się wygodnie w fotelu i wypuszczając grube, niebieskie kółka dymu ze swojej fajki. - Na przykład, dzięki obserwacji wiem, że dziś rano byłeś na poczcie przy ulicy Wigmore Street, zaś dedukcja pozwala mi stwierdzić, że wysłałeś telegram.
– Zgadza się - powiedziałem. - Masz rację w obu kwestiach, ale muszę wyznać, że nie wiem jak do tego doszedłeś. Z mojej strony był to nagły impuls i nikomu o tym nie wspomniałem.
– Och, to prościzna - zauważył, uśmiechając się na widok mego zdziwienia. - Jest to tak absurdalnie proste, że niepotrzebne jest żadne wyjaśnienie. Jednakże może ono posłużyć dla zilustrowania granic między obserwacją a dedukcją. Obserwacja podpowiedziała mi, że twoje buty zostawiają czerwonawe ślady. Naprzeciwko poczty przy ulicy Wigmore Street zdemontowano chodnik i zrzucono trochę ziemi, która leży w taki sposób, że wchodząc na pocztę, trudno po niej nie przejść. Ziemia ta ma szczególne, czerwonawe zabarwienie, którego o ile wiem, nie znajdziesz nigdzie w pobliżu. Tak więc ten element pochodzi z obserwacji, reszta z dedukcji.
– No dobrze, z czego w takim razie wydedukowałeś telegram?
– Cóż, siedziałem naprzeciwko ciebie cały ranek i stąd wiem, że nie napisałeś listu. W twoim otwartym sekretarzyku widoczne są nienaruszone znaczki i paczka kart pocztowych. W takim razie po cóż miałbyś iść na pocztę? Jedynie wysłać telegram. Po wyeliminowaniu wszystkich pozostałych faktów, pozostaje wyłącznie jedna możliwość, która na pewno jest prawdziwa.
– W tym przypadku masz rację – powiedziałem po chwili zastanowienia. – Ta sprawa jednakże jest - jak sam mówisz - nadzwyczaj prosta. Czy uznałbyś mnie za impertynenta, gdybym poddał twoje teorie bardziej skomplikowanej próbie?
– Wręcz przeciwnie – ucieszył się. – Uchroniłoby mnie to przed wzięciem drugiej działki kokainy. Z rozkoszą zagłębię się w problem, który zechcesz mi ujawnić.
– Słyszałem, jak mówisz, że każdy przedmiot, który użytkujemy, ma na sobie odciski naszej indywidualności, z których uważny obserwator może wiele odczytać. Tutaj mam zegarek, który ostatnio otrzymałem. Bądź tak miły i przekaż mi opinię na temat charakteru lub obyczajów zmarłego właściciela.
Podałem mu zegarek z pewnym rozbawieniem w głębi serca, gdyż uważałem, że postawiony tym razem Holmesowi test jest nie do rozwiązania, a przy tym miałem zamiar dać mu nauczkę za nieznoszący sprzeciwu ton, który często przyjmował w rozmowie ze mną. Ważył zegarek w ręku, przyglądał się cyferblatowi, otworzył denko, zbadał mechanizm - najpierw gołym okiem, a potem potężnym szkłem powiększającym. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, widząc zatroskanie na jego twarzy, kiedy ostatecznie zamknął pokrywkę i zwrócił mi zegarek.
– Jest niewiele danych – zauważył. – Zegarek został ostatnio oczyszczony, co pozbawiło mnie najbardziej sugestywnych czynników.
– Masz rację – odpowiedziałem. – Oczyszczono go, zanim go otrzymałem.
W głębi serca oskarżyłem mego towarzysza o przekazanie mi najbardziej nędznego i pokrętnego pretekstu dla ukrycia klęski. Jakichże danych mógł spodziewać się po zegarku, choćby ten nie został oczyszczony?
– Chociaż moje badanie nie jest w pełni zadowalające – zauważył patrząc w sufit rozmarzonymi, pozbawionymi blasku oczami – na podstawie rozmowy z tobą powinienem ustalić, że zegarek należał do twego starszego brata, który odziedziczył go po ojcu.
– To, jak się domyślam, zgadujesz z liter „H.W.” na pokrywce?
– Zgadza się. „W” sugeruje twoje nazwisko. Zegarek ma prawie pięćdziesiąt lat, a inicjały są mniej więcej w tym samym wieku. Oznacza to, że został on wyprodukowany dla poprzedniego pokolenia. Wyroby jubilerskie zazwyczaj przechodzą z ojca na najstarszego syna, który najprawdopodobniej nosił to samo imię co ojciec. Jeżeli dobrze pamiętam, twój ojciec nie żyje od wielu lat. Oznacza to, że ten przedmiot był w rękach twego najstarszego brata.
– Jak do tej pory wszystko się zgadza – powiedziałem. – Czy jeszcze coś?
– Był to człowiek o niechlujnych obyczajach, nawet bardzo niechlujny i niestaranny. Miał dobre perspektywy, ale zmarnował wszystkie swoje szanse, żył jakiś czas w biedzie z krótkimi momentami dobrobytu, a potem rozpił się i umarł. To wszystko, co potrafię powiedzieć.
Zerwałem się z krzesła i utykając, chodziłem niecierpliwie po pokoju z goryczą w sercu.
– To podłe z twojej strony Holmes – powiedziałem. – Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że mógłbyś się posunąć do czegoś takiego! Przeprowadziłeś śledztwo na temat historii mego nieszczęsnego brata, a teraz udajesz, że wydedukowałeś to w jakiś przedziwny sposób. Nie spodziewaj się, że uwierzę, iż to wszystko odczytałeś ze starego zegarka! Jest to nieuczciwe i mówiąc wprost posłużyłeś się szarlatanerią.
– Mój drogi doktorku – powiedział uprzejmie – przyjmij, proszę, moje przeprosiny. Patrząc na sprawę jako problem abstrakcyjny, zapomniałem, jak bardzo ta sprawa może być dla ciebie bolesna. Zapewniam cię jednakże, że wcześniej nawet nie wiedziałem, iż masz brata - aż do chwili, kiedy wręczyłeś mi ten zegarek.
– W takim razie jak, na litość boską, ustaliłeś te fakty?! Są one absolutnie zgodne z prawdą!
– Po prostu mam szczęście. Mogłem się tego jedynie domyślać. Nie spodziewałem się, że wszystko zgodzi się aż tak dokładnie.
– Jednakże nie oparłeś się wyłącznie na zgadywaniu?
– Nie, nie, nigdy nie zgaduję. To jest zły zwyczaj, niszczący wszelkie zalety logicznego myślenia. To, co wydaje ci się dziwne, pochodzi stąd, że nie śledzisz mojego ciągu myślowego, ani nie dostrzegasz drobnych faktów, od których mogą zależeć istotne ścieżki rozumowania. Zacząłem na przykład od stwierdzenia, że twój brat był niedbały. Kiedy przyjrzysz się dolnej części oprawki zegarka, zauważysz, że nie tylko jest poplamiona w dwóch miejscach, ale też porysowana i ponaznaczana wszędzie na całej powierzchni, co wynika z obyczaju przechowywania zegarka razem z innymi twardymi przedmiotami, takimi jak monety lub klucze, w tej samej kieszeni. Oczywiście, nie jest wielką sztuką domyślić się, że mężczyzna, który tak lekkomyślnie traktuje zegarek za pięćdziesiąt gwinei, musi być niedbały. Bez trudu można też się domyślić, że człowiek, który otrzymał w spadku przedmiot takiej wartości, został także dobrze wyposażony pod innymi względami.
Skinąłem głową, aby wskazać, że śledzę jego tok rozumowania.
– Kiedy zostawiasz zegarek w angielskim lombardzie, odnotowują numery twojego pokwitowania na wewnętrznej stronie oprawki. Jest to poręczniejsze niż nalepka i daje gwarancję, że numer nie zostanie zgubiony. Dzięki szkłu powiększającemu odkryłem co najmniej cztery takie numery wewnątrz oprawki. Stąd wnioskuję, że twój brat miał często upadki. Drugi wniosek - że od czasu do czasu miał też wzloty, gdyż udawało mu się wykupić zegarek z lombardu. Wreszcie, proszę, żebyś spojrzał na wewnętrzną płytkę, gdzie znajduje się otwór na kluczyk. Widać tysiące zadrapań dookoła otworu, znaki miejsc, gdzie kluczyk wyślizgnął się. Tylu śladów nie mógł spowodować kluczyk w rękach trzeźwego człowieka, ale zegarek pijaka zawsze będzie miał takie zadrapania - nakręca go nocą i pozostawia ślady drżącej dłoni. Ot i cała tajemnica.
– Jest to równie jasne jak światło dnia – odpowiedziałem. – Żałuję, że tak niesprawiedliwie cię oskarżyłem. Powinienem mieć dużo więcej wiary w twoje cudowne zdolności. Czy mógłbyś powiedzieć mi, czy prowadzisz teraz jakieś śledztwo?
– Nie. I stąd ta kokaina. Mój umysł nie może żyć bez pracy. Jakiż inny cel mógłbym mieć w życiu? Spójrz tutaj, w okno. Jak straszny, nieprzyjemny jest świat! Widzisz tę żółtą mgłę, która wiruje na ulicy i spowija domy, uwypuklając jeszcze ich mdły koloryt? Czy istnieje coś bardziej beznadziejnie prozaicznego? Po co mieć dar, doktorku, kiedy nie ma pola, na którym można byłoby się nim wykazać? Przestępstwa są rzeczą zwykłą, istnienie jest rzeczą zwykłą, na tym świecie nie istnieją żadne wartości oprócz zwykłych rzeczy.
Otworzyłem usta, aby odpowiedzieć na tę tyradę, gdy usłyszeliśmy pukanie naszej gospodyni, która weszła do pokoju, podając na metalowej tacce kartę wizytową.
– Jakaś młoda dama do pana – powiedziała, zwracając się do mego towarzysza.
– Panna Mary Morstan – przeczytał. – Hm, to nazwisko nic mi nie mówi. Niechże ją pani prosi do nas, pani Hudson. Doktorku, nie odchodź. Wolę, żebyś został.