Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Znak czterech - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,90

Znak czterech - ebook

Sherlock Holmes popada w nudę i marazm. Na szczęście pojawia się panna Mary Morstan, która przybywa na Baker Street z nietypowym zleceniem. Od czasu zniknięcia jej ojca w niewyjaśnionych okolicznościach, kobieta co roku dostaje przesyłkę z drogocenną perłą. Teraz, po latach, nadawca chce się z nią spotkać, jednak bez obecności policji. Mary angażuje więc Holmesa, który wreszcie może wykorzystać swój wielki talent dedukcyjny, i Watsona, który jest bardziej zainteresowany wdziękami klientki niż zagadką kryminalną.

Niesamowity klimat Londynu z końca XIX wieku, opowieści z kolonialnych Indii, tajemniczy skarb i brawurowy pościg za przestępcami łodzią parową po Tamizie, to tło śledztwa, które wkrótce doprowadza do odkrycia tajemnicy znaku czterech.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-811-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

UKRYTE ZNAKI W _ZNAKU CZTERECH_

Ukryte znaki
w _Znaku czte­rech_

Prak­tyka lekar­ska w Por­ts­mouth nie wró­żyła dobrze na przy­szłość. Pacjen­tów było nie­wielu i dok­tor Arthur Conan Doyle zabi­jał nudę pisa­niem. Z Sher­loc­kiem Hol­me­sem nie wią­zał żad­nych pla­nów, uzna­wał go za jed­no­ra­zową przy­godę. Tym bar­dziej, że _Stu­dium w szkar­ła­cie_ póki co nie odbiło się więk­szym echem. W tej sytu­acji zapro­sze­nie na kola­cję od wydawcy ame­ry­kań­skiego „Lip­pin­cott’s Mon­thly Maga­zine”, było dla mło­dego leka­rza ogrom­nym wyróż­nie­niem i nadzieją na przy­szłość. Doyle był pewny, że Joseph Mar­shall Stod­dart, redak­tor naczelny bry­tyj­skiej edy­cji „Lip­pin­cott’a”, dostrzegł powieść _Micah Clarke_, która uka­zała się przed kil­koma mie­sią­cami. Przy­pusz­czał, że wła­śnie ta druga książka jest prze­pustką do jego lite­rac­kiej repu­ta­cji i otwo­rzy mu drzwi wydaw­ców. Z tym więk­szym opty­mi­zmem 30 sierp­nia 1889 roku poja­wił się w eks­klu­zyw­nym lon­dyń­skim Lan­gham Hotel.

Trze­cim uczest­ni­kiem kola­cji był irlandzki poeta i powie­ścio­pi­sarz Oscar Wilde. To na nim, a nie na wydawcy, powieść _Micah Clarke_ zro­biła ogromne wra­że­nie. Przy­naj­mniej tak wyni­kało z kom­ple­men­tów, któ­rymi Wilde hoj­nie obsy­py­wał młod­szego kolegę. Sam był już zna­nym dzien­ni­ka­rzem i pisa­rzem. Doro­bek Doyle’a – kilka arty­ku­łów nauko­wych, parę opo­wia­dań i dwie opu­bli­ko­wane powie­ści – wyglą­dał bar­dzo skrom­nie. I pew­nie dla­tego Doyle potrak­to­wał pro­po­zy­cję wydawcy jako szansę i zabrał się natych­miast do pracy. Pomimo że doty­czyła jed­nak Sher­locka Hol­mesa.

Po zale­d­wie trzech mie­sią­cach powieść _The Sign of the Four_ była gotowa. Uka­zała się już w lutym 1890 roku. Jed­nak w ame­ry­kań­skim wyda­niu nosiła tytuł _The Pro­blem of the Shol­tos_. Nie­które póź­niej­sze edy­cje opa­trzono tytu­łem _The Sign of Four_. Wydawcy zapewne pod­chwy­cili czte­ro­wy­ra­zowy zwrot, który dwu­krot­nie pada w ostat­nim roz­dziale sta­no­wią­cym opo­wieść Jona­tana Smalla.

I tym razem, podob­nie jak w przy­padku _Stu­dium w szkar­ła­cie,_ za wyda­nie maga­zy­nowe trzeba było w Anglii zapła­cić szy­linga, a w Ame­ryce dwa­dzie­ścia pięć cen­tów. Nie napa­wało to Doyle’a opty­mi­zmem, bo wraz z niską ceną histo­ria detek­tywa Hol­mesa i jego kom­pana dok­tora Wat­sona tra­fiała do czy­tel­ni­ków lubu­ją­cych się w powiast­kach z gatunku _shil­ling shoc­kers –_ publi­ko­wa­nych masowo tanich kry­mi­na­łów, sprze­da­wa­nych za jed­nego szy­linga.

Warto zadać sobie pyta­nie, co takiego Stod­dart dostrzegł w postaci Hol­mesa? I dla­czego nie zde­cy­do­wał się na kolejną powieść histo­ryczną, którą tak zachwa­lał Oscar Wilde? Histo­rycy twier­dzą, że tajem­nica tkwiła w języku. Arthur Conan Doyle nie potra­fił dobrze ope­ro­wać archa­icz­nym sta­ro­an­giel­skim, przez co jego powie­ści wyda­wały się sztuczne. Histo­ria Sher­locka Hol­mesa roz­gry­wała się wów­czas współ­cze­śnie. Czy­tel­nicy znali realia, w któ­rych poru­szał się detek­tyw, a żywy język był dla nich zro­zu­miały. Po ponad stu trzy­dzie­stu latach już nie jest. Hol­mes i Wat­son zwra­cają się do sie­bie „per pan”, co wtedy było oczy­wi­ste. Trudno jed­nak dzi­siaj ocze­ki­wać takiego dystansu od dwóch miesz­ka­ją­cych razem przy­ja­ciół. Na szczę­ście w nowym tłu­ma­cze­niu Hol­mes skraca dystans, boha­te­ro­wie są już „per ty”, a for­malne „panie dok­to­rze” zastę­puje dość poufałe „dok­torku”, które dla młod­szych odbior­ców z pew­no­ścią zabrzmi przy­stęp­niej.

Jest jesz­cze kilka szcze­gó­łów, które zwra­cają uwagę. Doyle pozo­sta­wia w fabule powie­ści oso­bi­sty dro­biazg. Ojciec Mary Mor­stan po przy­jeź­dzie do Lon­dynu zatrzy­muje się Lan­gham Hotel, w któ­rym odbyła się kola­cja z wydawcą zama­wia­ją­cym _Znak czte­rech_. Do tego hotelu wróci jesz­cze dwu­krot­nie w kolej­nych przy­go­dach Hol­mesa, umiesz­cza­jąc boha­te­rów w jego pro­gach. Łatwo także spo­strzec, że autor nie darzy zbyt­nią sym­pa­tią głów­nego boha­tera, a nawet swo­jego pierw­szego dzieła. Hol­mes kry­tycz­nie oce­nia _Stu­dium w szkar­ła­cie_. „Prze­rzu­ci­łem ją” – non­sza­lancko przy­znaje, wkła­da­jąc to w usta Hol­mesa, a jed­no­cze­śnie łaja Wat­sona za doda­nie wątku miło­snego, który nazywa „roman­si­dłem”. Prze­ciw­wagą dla swo­istej samo­kry­tyki ma być zwró­ce­nie uwagi, że kry­mi­na­li­styka powinna być trak­to­wana ści­śle naukowo. Trzeba pamię­tać, że w chwili gdy Conan Doyle pisze te słowa, poja­wiają się dopiero pierw­sze arty­kuły na temat dak­ty­lo­sko­pii i reguł zabez­pie­cza­nia śla­dów na miej­scu prze­stępstw. Dotąd poli­cjanci kie­ro­wali się głów­nie intu­icją.

Są też drobne uszczy­pli­wo­ści wobec Fran­cu­zów. To śled­czy z pary­skiego wydziału Sûreté poło­żyli fun­da­ment pod roz­wój kry­mi­na­li­styki. Tym­cza­sem Sher­lock Hol­mes jest pierw­szym powie­ścio­wym detek­ty­wem uży­wa­ją­cym szkła powięk­sza­ją­cego. I to do niego z prośbą o pomoc zwraca się pary­ski poli­cjant. Któ­remu, jak zauważa Hol­mes, brak jesz­cze wie­dzy. Doyle daje tym samym dowód bacz­nego obser­wo­wa­nia począt­ków kry­mi­na­li­styki nauko­wej. Nie może się jed­nak pogo­dzić z tym, że to Fran­cuzi wyprze­dzają w tej dzie­dzi­nie Sco­tland Yard.

Dość ambi­wa­lentny sto­su­nek autora do _Stu­dium w szkar­ła­cie_ zaska­kuje w zesta­wie­niu z przy­jętą w _Znaku czte­rech_ nie­mal iden­tyczną, skła­da­jącą się z dwóch czę­ści kon­struk­cją fabu­larną. Ponow­nie wkrada się skry­ty­ko­wany już na wstę­pie wątek miło­sny. Tym razem doty­czący dok­tora Wat­sona. Nato­miast histo­ria sta­no­wiąca klucz do roz­wią­za­nia zagadki, a zara­zem wyja­śnie­nie moty­wów zło­czyńcy, powo­duje, że czy­tel­nik roz­grze­sza go, a wręcz zaczyna z nim sym­pa­ty­zo­wać. Motyw zbrodni jest hono­rowy, zmie­nia więc ocenę czynu.

W tym miej­scu jesz­cze raz wypada zwró­cić uwagę na język i angiel­skie dobre maniery. Bo i prze­stępca nie ma pre­ten­sji do detek­tywa i jego kom­pana za to, że go schwy­tali, jak i oni nie mają mu za złe tego, że tak zacie­kle z nimi wal­czył, chcąc unik­nąć spra­wie­dli­wo­ści. Wymie­niają uprzej­mo­ści i trak­tują się jak na angiel­skich dżen­tel­me­nów przy­stało. Hol­mes prze­pra­sza nawet Jona­thana Smalla za to, „że tak się to skoń­czyło”, po czym, widząc jego prze­mo­czone ubra­nie, czę­stuje cyga­rem i łykiem brandy z wła­snej pier­siówki. Rodzinną atmos­ferę dostrzega rów­nież detek­tyw Athel­ney Jones i sam chęt­nie korzy­sta z butelki Hol­mesa.

Doyle rysuje por­tret Hol­mesa jako zaro­zu­mialca, do tego obda­rzo­nego trudną do zaak­cep­to­wa­nia wadą – zami­ło­wa­niem do koka­iny. Ta wyczu­walna nie­chęć do postaci znaj­dzie swój wyraz dwa lata póź­niej, gdy roz­draż­niony rosnącą popu­lar­no­ścią detek­tywa autor roz­pocz­nie pla­no­wać uśmier­ce­nie boha­tera. To jed­nak sprawa, którą wypad­nie omó­wić przy kolej­nych spo­tka­niach z przy­go­dami naj­słyn­niej­szego detek­tywa.

Powieść _Znak czte­rech_ daje nam też odro­binę infor­ma­cji o samym Cona­nie Doyle’u. Eks­cen­tryczny Hol­mes poleca Wat­so­nowi książkę _Mar­tyr­dom of Man_ Win­wo­oda Reade’a. Jak twier­dzi – „jedną z naj­zna­ko­mit­szych, jaką kie­dy­kol­wiek napi­sano”. Wraca do niej w roz­dziale dzie­sią­tym, tym razem cytu­jąc autora.

– Win­wood Reade jest dobry w tej mate­rii – powie­dział Hol­mes. – Twier­dzi on, że acz­kol­wiek indy­wi­du­alna osoba jest nie­roz­wią­zy­walną zagadką, to ludzie razem stają się mate­ma­tycz­nym pew­ni­kiem. Nie możesz na przy­kład ni­gdy prze­wi­dzieć, co zrobi jakaś jedna, kon­kretna osoba, ale możesz podać pre­cy­zyj­nie, jak zachowa się prze­ciętna liczba ludzi. Indy­wi­du­alne osoby róż­nią się, ale pro­centy pozo­stają na sta­łym pozio­mie. Tak mówi sta­ty­styka.

Wil­liam Win­wood Reade był histo­ry­kiem, wol­no­my­śli­cie­lem i filo­zo­fem. Wydane w 1872 roku _Męczeń­stwo czło­wieka_ to jego naj­więk­sze dzieło. Świecka, uni­wer­salna histo­ria świata zachod­niego, w któ­rej autor pró­buje prze­śle­dzić roz­wój cywi­li­za­cji zachod­niej opi­sa­nej w ter­mi­nach sto­so­wa­nych w naukach przy­rod­ni­czych. Histo­ria świata z innego punktu widze­nia, nie­re­li­gij­nego. War­ren Smith w książce _Lon­dyń­scy here­tycy_ nazwał ją „biblią zastęp­czą dla seku­la­ry­stów”. Choć sam Reade nie był ate­istą, to za takiego był uzna­wany. _Męczeń­stwo czło­wieka_ było książką mającą duży wpływ na publi­ka­cje w latach sie­dem­dzie­sią­tych XIX wieku i w latach póź­niej­szych, doce­nianą przez Her­berta Geo­rge’a Wel­lsa, Geo­rge’a Orwella, Win­stona Chur­chilla i wiele innych zna­czą­cych oso­bo­wo­ści. Wśród nich zna­lazł się także Arthur Conan Doyle, który jesz­cze przed napi­sa­niem _Znaku czte­rech_ był człon­kiem loży masoń­skiej, a zara­zem dar­wi­ni­stą. Jed­no­cze­śnie mocno sym­pa­ty­zo­wał z poglą­dami spi­ry­ty­stów. Spi­ry­tyzm był w tam­tym cza­sie reli­gią dekla­ro­waną przez czter­na­ście milio­nów Ame­ry­ka­nów i zyski­wał coraz więk­szą rze­szę wyznaw­ców na sta­rym kon­ty­nen­cie. Z bie­giem lat Doyle otwar­cie zaczął wyzna­wać spi­ry­tyzm, napi­sał na ten temat kilka ksią­żek i wsparł jako główny fun­da­tor budowę świą­tyni spi­ry­ty­stycz­nej w lon­dyń­skim Cam­den. A ślady maso­ne­rii, spi­ry­tyzmu i okul­ty­zmu poja­wiły się w jego twór­czo­ści.

Nie­stety nie udało mi się odna­leźć pol­skiego wyda­nia _Męczeń­stwa czło­wieka_. Tym bar­dziej ta drobna wzmianka w Doy­le­ow­skiej powie­ści o Hol­me­sie jest wyjąt­kową cie­ka­wostką, dzięki któ­rej popu­larna powieść detek­ty­wi­styczna zyskuje głęb­szy sens.

Prze­my­sław Sem­czukI. UMIEJĘTNOŚĆ DEDUKCJI

I

Umie­jęt­ność deduk­cji

Sher­lock Hol­mes zdjął bute­leczkę z gzymsu nad komin­kiem i wyjął strzy­kawkę ze schlud­nie wyglą­da­ją­cego opra­wio­nego w skórę pude­łeczka. Dłu­gimi ner­wo­wymi pal­cami zamon­to­wał cienką igłę i odwi­nął lewy man­kiet koszuli. Jego oczy patrzyły z zasta­no­wie­niem na pokryte sinia­kami przed­ra­mię i nad­gar­stek, całe w krop­kach i szra­mach po nie­zli­czo­nych ukłu­ciach. Wresz­cie zde­cy­do­wał się, wkłuł się ostrym koń­cem igły, lekko wci­snął malutki tło­czek i zanu­rzył się głę­boko w opar­cie fotela z dłu­gim wes­tchnie­niem zado­wo­le­nia. Od wielu mie­sięcy byłem świad­kiem takiego przed­sta­wie­nia trzy­krot­nie w ciągu dnia i wciąż nie mogłem się z tym pogo­dzić. Wręcz prze­ciw­nie, coraz bar­dziej wzma­gało się we mnie poczu­cie winy na myśl, że bra­kuje mi odwagi, aby zapro­te­sto­wać. Skła­da­łem sobie obiet­nice, że wypo­wiem się w tej mate­rii, ale w chłod­nym, non­sza­lanc­kim zacho­wa­niu mego towa­rzy­sza było coś, co unie­moż­li­wiało mi swo­bodne nawią­za­nie do tej kwe­stii. Jego wielka siła cha­rak­teru, wiel­ko­pań­skie maniery i moja świa­do­mość jego nad­zwy­czaj­nych zalet powo­do­wały, że z naj­więk­szą nie­chę­cią myśla­łem o nara­że­niu się na jego nie­za­do­wo­le­nie.

Tego popo­łu­dnia – nie wiem, czy ze względu na lekar­stwo, które wzią­łem przy lun­chu, czy dodat­kowe poiry­to­wa­nie spo­wo­do­wane umyśl­nym pro­wo­ko­wa­niem mnie przez Sher­locka – naraz poczu­łem, że dłu­żej nie wytrzy­mam.

– A dzi­siaj co bie­rzesz – spy­ta­łem – mor­finę czy koka­inę?

Pod­niósł roz­ma­rzony wzrok znad opra­wio­nej w czarną skórę sta­rej książki, którą wła­śnie otwo­rzył.

– To koka­ina – powie­dział – sied­mio­pro­cen­towy roz­twór. Czy chciał­byś spró­bo­wać?

– No wiesz co! – odpo­wie­dzia­łem szybko. – Mój orga­nizm jesz­cze nie pora­dził sobie ze skut­kami kam­pa­nii afgań­skiej. Nie mogę sobie pozwo­lić na takie dodat­kowe sen­sa­cje.

Uśmiech­nął się na widok mej gwał­tow­nej reak­cji.

– Być może masz rację, Wat­so­nie – powie­dział. – Mam wra­że­nie, że wpływ koka­iny na orga­nizm jest nie­ko­rzystny, z dru­giej jed­nakże strony uwa­żam, że jest ona tak trans­cen­dent­nie sty­mu­lu­jąca i tak bar­dzo roz­ja­śnia umysł, że jej skutki uboczne nie mają dla mnie zna­cze­nia.

– Ale zasta­nów się! – powie­dzia­łem z naci­skiem. – Zasta­nów się nad kosz­tem! Być może pod jej wpły­wem twój umysł sięga daleko poza swoje nor­malne moż­li­wo­ści, ale to jest pro­ces pato­lo­giczny i szko­dliwy, który pociąga za sobą zwięk­szone zmiany w tkan­kach i może spo­wo­do­wać ich stałe osła­bie­nie. Wiesz także, że potem nastę­puje „czarna reak­cja”. Ta gra z pew­no­ścią nie jest warta świeczki. Dla­czego dla chwi­lo­wej, prze­mi­ja­ją­cej przy­jem­no­ści ryzy­ku­jesz stratę swo­ich wiel­kich zdol­no­ści umy­sło­wych, któ­rymi obda­rzył cię los? Pamię­taj, że nie mówię do cie­bie jedy­nie jako przy­ja­ciel, ale także jako lekarz, który czuje się w pew­nym stop­niu odpo­wie­dzialny za stan twego zdro­wia.

W ogóle nie spra­wiał wra­że­nia obra­żo­nego. Wręcz prze­ciw­nie, zło­żył razem koniuszki pal­ców i oparł łok­cie na porę­czach fotela jak osoba spra­gniona roz­mowy.

– Mój umysł – powie­dział – bun­tuje się w okre­sie nie­rób­stwa. Daj mi jakieś pro­blemy, daj mi pracę, naj­bar­dziej skom­pli­ko­wany szyfr lub dogłębną ana­lizę do wyko­na­nia, a znów wrócę do formy. Wtedy sztuczne pod­niety nie będą mi do niczego potrzebne. Nie­na­wi­dzę nud­nej rutyny codzien­nej egzy­sten­cji. Rwę się do naj­wyż­szych unie­sień umy­sło­wych, dla­tego wybra­łem tę wyjąt­kową pro­fe­sję lub raczej ją stwo­rzy­łem – jestem jedyną osobą na świe­cie, która ją wyko­nuje.

– Jedy­nym nie­ofi­cjal­nym detek­ty­wem? – powie­dzia­łem, uno­sząc w zdzi­wie­niu brwi.

– Jedy­nym nie­ofi­cjal­nie kon­sul­tu­ją­cym detek­ty­wem – odpo­wie­dział. – Jestem ostat­nim i naj­wyż­szym sądem ape­la­cyj­nym w wykry­wa­niu prze­stępstw. Kiedy Greg­son albo Lestrade czy też Athel­ney Jones nie mogą sobie pora­dzić – co, mówiąc przy oka­zji, jest dla nich normą – wów­czas przy­cho­dzą do mnie ze sprawą. Badam dane jako eks­pert i wydaję opi­nię. W tych przy­pad­kach nie doma­gam się publicz­nego uzna­nia. Moje nazwi­sko nie poja­wia się w żad­nej z gazet. Sama praca i przy­jem­ność pły­nąca z uru­cho­mie­nia moich szcze­gól­nych umie­jęt­no­ści umy­sło­wych są dla mnie naj­więk­szą nagrodą. Prze­cież doświad­czy­łeś już metod mojej pracy w spra­wie Jef­fer­sona Hope’a!

– Oczy­wi­ście, że tak! – powie­dzia­łem ser­decz­nie. – Ni­gdy w życiu nie prze­ży­łem takiego szoku. Nawet opi­sa­łem to w małej bro­szurce opa­trzo­nej dosyć fan­ta­stycz­nym tytu­łem – _Stu­dium w szkar­ła­cie_.

Potrzą­snął ze smut­kiem głową.

– Prze­rzu­ci­łem ją – rzekł. – I naprawdę nie ma pod­staw, aby ci pogra­tu­lo­wać. Wykry­wa­nie prze­stępstw jest lub też powinno być nauką ści­słą i należy je trak­to­wać w taki sam spo­sób – jak naukę, czyli zimno i bez emo­cji, a ty sta­ra­łeś się zabar­wić całą sprawę wąt­kiem miło­snym, co daje taki sam efekt, jak gdy­byś pra­co­wał nad jakimś roman­si­dłem, oma­wia­jąc piątą zasadę Eukli­desa.

– Ale prze­cież w tej spra­wie wystę­po­wał wątek miło­sny – bro­ni­łem się. – Nie mogłem znie­kształ­cić fak­tów.

– Nie­które z nich powinny być pomi­nięte albo przy­naj­mniej nale­żało prze­strze­gać pew­nej sen­sow­nej pro­por­cji przy ich oma­wia­niu. Jedyna sprawa, która zasłu­gi­wała na uwy­pu­kle­nie w tym przy­padku, to inte­re­su­jące rozu­mo­wa­nie ana­li­tyczne, prze­bie­ga­jące od skut­ków do przy­czyn, dzięki któ­remu zdo­ła­łem roz­wi­kłać tę sprawę.

Roz­gnie­wała mnie kry­tyka pracy wyko­na­nej spe­cjal­nie po to, by spra­wić mu przy­jem­ność. Wyznam też, że ziry­to­wał mnie jego ego­tyzm i wyma­ga­nie, aby każda linijka mojej bro­szury była poświę­cona jego wybit­nym osią­gnię­ciom. W ciągu lat, gdy miesz­ka­łem wraz z nim przy ulicy Baker Street, zauwa­ży­łem wie­lo­krot­nie, że u pod­staw spo­koj­nej metody przy­ję­tej przez mego towa­rzy­sza leży pewna próż­ność. Jed­nakże nie zro­bi­łem żad­nej uwagi, na­dal opa­tru­jąc nogę, którą jakiś czas temu zra­niła kula, i cho­ciaż rana nie unie­moż­li­wiała mi cho­dze­nia, cier­pia­łem bóle przy każ­dej zmia­nie pogody.

– Zasięg mojej prak­tyki został ostat­nio posze­rzony na kon­ty­nent – powie­dział po jakimś cza­sie Hol­mes, napeł­nia­jąc starą fajkę. – W zeszłym tygo­dniu zgło­sił się do mnie na kon­sul­ta­cje François le Vil­lard, który – jak być może wiesz – ostat­nio zaj­muje jedno z czo­ło­wych miejsc wśród funk­cjo­na­riu­szy poli­cyj­nej służby Fran­cji. Wyróż­nia go wspa­niała cel­tycka intu­icja, ale brak mu wystar­cza­ją­cej wie­dzy w wielu dzie­dzi­nach, co ogra­ni­cza jego dal­szy roz­wój. Sprawa doty­czy testa­mentu i zawiera pewne intry­gu­jące cechy. Udało mi się pod­su­nąć mu sko­ja­rze­nie z dwoma podob­nymi przy­pad­kami, jed­nym z Rygi z roku 1857, a dru­gim z St. Fouis z roku 1871, co mu zasu­ge­ro­wało pra­wi­dłowe roz­wią­za­nie. Oto list, który otrzy­ma­łem dziś rano, w któ­rym dzię­kuje mi za pomoc.

Mówiąc to, wycią­gnął wymięty arkusz zagra­nicz­nego papieru listo­wego. Rzu­ci­łem nań okiem i dostrze­głem bar­dzo wiele słów podziwu, upstrzo­nych kom­ple­men­tami w rodzaju: „wspa­niały”, „mistrzow­skie roz­wią­za­nie”, „prze­jaw siły rozumu”, świad­czą­cych o gorą­cym podzi­wie Fran­cuza dla Hol­mesa.

– Pisze do cie­bie jak uczeń do mistrza – powie­dzia­łem.

– O tak, bar­dzo ceni moją pomoc – powie­dział nader lekko Sher­lock Hol­mes. – Sam także posiada dar. Ma dwie z trzech nie­zbęd­nych cech dobrego detek­tywa: zmysł obser­wa­cyjny i umie­jęt­ność dedu­ko­wa­nia. Jedyna rzecz, któ­rej mu bra­kuje, to wie­dza, ale może ją nabyć z bie­giem czasu. W tej chwili tłu­ma­czy moje prace na fran­cu­ski.

– Twoje prace?

– Och, czyż­byś o nich nie wie­dział?! – wykrzyk­nął, śmie­jąc się. – Tak, popeł­ni­łem kilka mono­gra­fii. Wszyst­kie doty­czą zagad­nień tech­nicz­nych. Tutaj na przy­kład jest zaty­tu­ło­wana _O spo­so­bie roz­róż­nia­nia popio­łów róż­nego rodzaju tyto­niu._ Wymie­niam w nim sto czter­dzie­ści róż­nych rodza­jów cygar, papie­ro­sów i tyto­niu faj­ko­wego, z ilu­stra­cjami w postaci kolo­ro­wych tablic, które uka­zują róż­nice mię­dzy ich popio­łem. To jest kwe­stia, która usta­wicz­nie poja­wia się w spra­wach kar­nych i która cza­sami ma olbrzy­mie zna­cze­nie dowo­dowe. Jeżeli jesteś w sta­nie stwier­dzić na przy­kład, że mor­der­stwo popeł­nione zostało przez czło­wieka, który palił kon­kretny tytoń hin­du­ski, bez wąt­pie­nia zawęzi to pole poszu­ki­wań. Wyszko­lony wzrok z łatwo­ścią dostrzeże rów­nie istotną róż­nicę mię­dzy czar­nym popio­łem z cygara hin­du­skiego z Tri­chi­no­poly, a bia­łym pył­kiem drobno cię­tego tyto­niu faj­ko­wego, podob­nie jak zwy­kły zja­dacz chleba – mię­dzy kapu­stą a kar­to­flem.

– Jesteś praw­dzi­wym geniu­szem, jeśli cho­dzi o szcze­góły – zauwa­ży­łem.

– Po pro­stu doce­niam ich zna­cze­nie. A to moja mono­gra­fia na temat wykry­wa­nia śla­dów stóp wraz z uwa­gami odno­śnie wyko­rzy­sta­nia gipsu dla ich utrwa­le­nia, tu zaś widzisz cie­kawy, krótki arty­kuł na temat wpływu wyko­ny­wa­nego zawodu na ukształ­to­wa­nie się zary­sów dłoni, z rysun­kami rąk dru­ka­rzy, mary­na­rzy, przy­ci­na­czy korka, kom­po­zy­to­rów, tka­czy i jubi­le­rów zaj­mu­ją­cych się dia­men­tami. Jest to bar­dzo inte­re­su­jące z punktu widze­nia prak­tycz­nego dla detek­tywa o zacię­ciu nauko­wym, szcze­gól­nie w przy­pad­kach nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nych zwłok lub przy ujaw­nia­niu prze­szło­ści prze­stęp­ców. Och, widzę, że męczę cię zbyt­nio szcze­gó­łami mego hobby.

– Zupeł­nie nie – odpo­wie­dzia­łem z naci­skiem. – To jest dla mnie nader inte­re­su­jące, tym bar­dziej, że mia­łem prze­cież moż­li­wość przy­glą­da­nia się prak­tycz­nemu wyko­rzy­sta­niu tej wie­dzy przez cie­bie. Ale mówi­łeś przed chwilą o obser­wa­cji i deduk­cji. Z pew­no­ścią jedno pociąga za sobą dru­gie?

– W jakimś zakre­sie tak, choć w nie­wiel­kim stop­niu – odpo­wie­dział, roz­sia­da­jąc się wygod­nie w fotelu i wypusz­cza­jąc grube, nie­bie­skie kółka dymu ze swo­jej fajki. – Na przy­kład, dzięki obser­wa­cji wiem, że dziś rano byłeś na poczcie przy ulicy Wig­more Street, zaś deduk­cja pozwala mi stwier­dzić, że wysła­łeś tele­gram.

– Zga­dza się – powie­dzia­łem. – Masz rację w obu kwe­stiach, ale muszę wyznać, że nie wiem, jak do tego dosze­dłeś. Z mojej strony był to nagły impuls i nikomu o tym nie wspo­mnia­łem.

– Och, to pro­ści­zna – zauwa­żył, uśmie­cha­jąc się na widok mego zdzi­wie­nia. – Jest to tak absur­dal­nie pro­ste, że nie­po­trzebne jest żadne wyja­śnie­nie. Jed­nakże może ono posłu­żyć dla zilu­stro­wa­nia gra­nic mię­dzy obser­wa­cją a deduk­cją. Obser­wa­cja pod­po­wie­działa mi, że twoje buty zosta­wiają czer­wo­nawe ślady. Naprze­ciwko poczty przy ulicy Wig­more Street zde­mon­to­wano chod­nik i zrzu­cono tro­chę ziemi, która leży w taki spo­sób, że, wcho­dząc na pocztę, trudno po niej nie przejść. Zie­mia ta ma szcze­gólne, czer­wo­nawe zabar­wie­nie, któ­rego, o ile wiem, nie znaj­dziesz ni­gdzie w pobliżu. Tak więc ten ele­ment pocho­dzi z obser­wa­cji, reszta z deduk­cji.

– No dobrze, z czego w takim razie wyde­du­ko­wa­łeś tele­gram?

– Cóż, sie­dzia­łem naprze­ciwko cie­bie cały ranek i stąd wiem, że nie napi­sa­łeś listu. W twoim otwar­tym sekre­ta­rzyku widoczne są nie­na­ru­szone znaczki i paczka kart pocz­to­wych. W takim razie po cóż miał­byś iść na pocztę? Jedy­nie wysłać tele­gram. Po wyeli­mi­no­wa­niu wszyst­kich pozo­sta­łych fak­tów pozo­staje wyłącz­nie jedna moż­li­wość, która na pewno jest praw­dziwa.

– W tym przy­padku masz rację – powie­dzia­łem po chwili zasta­no­wie­nia. – Ta sprawa jed­nakże jest – jak sam mówisz – nad­zwy­czaj pro­sta. Czy uznał­byś mnie za imper­ty­nenta, gdy­bym pod­dał twoje teo­rie bar­dziej skom­pli­ko­wa­nej pró­bie?

– Wręcz prze­ciw­nie – ucie­szył się. – Uchro­ni­łoby mnie to przed wzię­ciem dru­giej działki koka­iny. Z roz­ko­szą zagłę­bię się w pro­blem, który zechcesz mi ujaw­nić.

– Sły­sza­łem, jak mówisz, że każdy przed­miot, który użyt­ku­jemy, ma na sobie odci­ski naszej indy­wi­du­al­no­ści, z któ­rych uważny obser­wa­tor może wiele odczy­tać. Tutaj mam zega­rek, który ostat­nio otrzy­ma­łem. Bądź tak miły i prze­każ mi opi­nię na temat cha­rak­teru lub oby­cza­jów zmar­łego wła­ści­ciela.

Poda­łem mu zega­rek z pew­nym roz­ba­wie­niem w głębi serca, gdyż uwa­ża­łem, że posta­wiony tym razem Hol­me­sowi test jest nie do roz­wią­za­nia, a przy tym mia­łem zamiar dać mu nauczkę za nie­zno­szący sprze­ciwu ton, który czę­sto przyj­mo­wał w roz­mo­wie ze mną. Ważył zega­rek w ręku, przy­glą­dał się cyfer­bla­towi, otwo­rzył denko, zba­dał mecha­nizm – naj­pierw gołym okiem, a potem potęż­nym szkłem powięk­sza­ją­cym. Nie mogłem powstrzy­mać uśmie­chu, widząc zatro­ska­nie na jego twa­rzy, kiedy osta­tecz­nie zamknął pokrywkę i zwró­cił mi zega­rek.

– Jest nie­wiele danych – zauwa­żył. – Zega­rek został ostat­nio oczysz­czony, co pozba­wiło mnie naj­bar­dziej suge­styw­nych czyn­ni­ków.

– Masz rację – odpo­wie­dzia­łem. – Oczysz­czono go, zanim go otrzy­ma­łem.

W głębi serca oskar­ży­łem mego towa­rzy­sza o prze­ka­za­nie mi naj­bar­dziej nędz­nego i pokręt­nego pre­tek­stu dla ukry­cia klę­ski. Jakichże danych mógł spo­dzie­wać się po zegarku, choćby ten nie został oczysz­czony?

– Cho­ciaż moje bada­nie nie jest w pełni zado­wa­la­jące – zauwa­żył, patrząc w sufit roz­ma­rzo­nymi, pozba­wio­nymi bla­sku oczami – na pod­sta­wie roz­mowy z tobą powi­nie­nem usta­lić, że zega­rek nale­żał do twego star­szego brata, który odzie­dzi­czył go po ojcu.

– To, jak się domy­ślam, zga­du­jesz z liter „H.W.” na pokrywce?

– Zga­dza się. „W” suge­ruje twoje nazwi­sko. Zega­rek ma pra­wie pięć­dzie­siąt lat, a ini­cjały są mniej wię­cej w tym samym wieku. Ozna­cza to, że został on wypro­du­ko­wany dla poprzed­niego poko­le­nia. Wyroby jubi­ler­skie zazwy­czaj prze­cho­dzą z ojca na naj­star­szego syna, który naj­praw­do­po­dob­niej nosił to samo imię co ojciec. Jeżeli dobrze pamię­tam, twój ojciec nie żyje od wielu lat. Ozna­cza to, że ten przed­miot był w rękach twego naj­star­szego brata.

– Jak do tej pory wszystko się zga­dza – powie­dzia­łem. – Czy jesz­cze coś?

– Był to czło­wiek o nie­chluj­nych oby­cza­jach, nawet bar­dzo nie­chlujny i nie­sta­ranny. Miał dobre per­spek­tywy, ale zmar­no­wał wszyst­kie swoje szanse, żył jakiś czas w bie­dzie z krót­kimi momen­tami dobro­bytu, a potem roz­pił się i umarł. To wszystko, co potra­fię powie­dzieć.

Zerwa­łem się z krze­sła i, uty­ka­jąc, cho­dzi­łem nie­cier­pli­wie po pokoju z gory­czą w sercu.

– To podłe z two­jej strony, Hol­me­sie – powie­dzia­łem. – Ni­gdy w życiu nie przy­pusz­czał­bym, że mógł­byś się posu­nąć do cze­goś takiego! Prze­pro­wa­dzi­łeś śledz­two na temat histo­rii mego nie­szczę­snego brata, a teraz uda­jesz, że wyde­du­ko­wa­łeś to w jakiś prze­dziwny spo­sób. Nie spo­dzie­waj się, że uwie­rzę, iż to wszystko odczy­ta­łeś ze sta­rego zegarka! Jest to nie­uczciwe i, mówiąc wprost, posłu­ży­łeś się szar­la­ta­ne­rią.

– Mój drogi dok­torku – powie­dział uprzej­mie – przyj­mij, pro­szę, moje prze­pro­siny. Patrząc na sprawę jako pro­blem abs­trak­cyjny, zapo­mnia­łem, jak bar­dzo ta sprawa może być dla cie­bie bole­sna. Zapew­niam cię jed­nakże, że wcze­śniej nawet nie wie­dzia­łem, iż masz brata – aż do chwili, kiedy wrę­czy­łeś mi ten zega­rek.

– W takim razie jak, na litość boską, usta­li­łeś te fakty?! Są one abso­lut­nie zgodne z prawdą!

– Po pro­stu mam szczę­ście. Mogłem się tego jedy­nie domy­ślać. Nie spo­dzie­wa­łem się, że wszystko zgo­dzi się aż tak dokład­nie.

– Jed­nakże nie opar­łeś się wyłącz­nie na zga­dy­wa­niu?

– Nie, nie, ni­gdy nie zga­duję. To jest zły zwy­czaj, nisz­czący wszel­kie zalety logicz­nego myśle­nia. To, co wydaje ci się dziwne, pocho­dzi stąd, że nie śle­dzisz mojego ciągu myślo­wego ani nie dostrze­gasz drob­nych fak­tów, od któ­rych mogą zale­żeć istotne ścieżki rozu­mo­wa­nia. Zaczą­łem na przy­kład od stwier­dze­nia, że twój brat był nie­dbały. Kiedy przyj­rzysz się dol­nej czę­ści oprawki zegarka, zauwa­żysz, że nie tylko jest popla­miona w dwóch miej­scach, ale też pory­so­wana i pona­zna­czana na całej powierzchni, co wynika z oby­czaju prze­cho­wy­wa­nia zegarka razem z innymi twar­dymi przed­mio­tami, takimi jak monety lub klu­cze, w tej samej kie­szeni. Oczy­wi­ście, nie jest wielką sztuką domy­ślić się, że męż­czy­zna, który tak lek­ko­myśl­nie trak­tuje zega­rek za pięć­dzie­siąt gwi­nei, musi być nie­dbały. Bez trudu można też się domy­ślić, że czło­wiek, który otrzy­mał w spadku przed­miot takiej war­to­ści, został także dobrze wypo­sa­żony pod innymi wzglę­dami.

Ski­ną­łem głową, aby wska­zać, że śle­dzę jego tok rozu­mo­wa­nia.

– Kiedy zosta­wiasz zega­rek w angiel­skim lom­bar­dzie, odno­to­wują numery two­jego pokwi­to­wa­nia na wewnętrz­nej stro­nie oprawki. Jest to poręcz­niej­sze niż nalepka i daje gwa­ran­cję, że numer nie zosta­nie zgu­biony. Dzięki szkłu powięk­sza­ją­cemu odkry­łem co naj­mniej cztery takie numery wewnątrz oprawki. Stąd wnio­skuję, że twój brat miał czę­sto upadki. Drugi wnio­sek – że od czasu do czasu miał też wzloty, gdyż uda­wało mu się wyku­pić zega­rek z lom­bardu. Wresz­cie pro­szę, żebyś spoj­rzał na wewnętrzną płytkę, gdzie znaj­duje się otwór na klu­czyk. Widać tysiące zadra­pań dookoła otworu, znaki miejsc, gdzie klu­czyk wyśli­zgnął się. Tylu śla­dów nie mógł spo­wo­do­wać klu­czyk w rękach trzeź­wego czło­wieka, ale zega­rek pijaka zawsze będzie miał takie zadra­pa­nia – nakręca go nocą i pozo­sta­wia ślady drżą­cej dłoni. Ot i cała tajem­nica.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: