Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Znaleźć i zniszczyć. Rozmowa z polskim ochotnikiem walczącym na Ukrainie - ebook

To nie jest literacka wersja Wroga u bram, Parszywej dwunastki czy Szeregowca Ryana. To nie jest kolejna opowieść z cyklu „A kto chce rozkoszy użyć, niech na wojnę idzie służyć”. Ta książka nie jest nawet piękna – jest surowa, czasami męcząca, nieco chaotyczna, ponura, niemal monochromatyczna, budząca mocne i sprzeczne emocje.

Jak wojna, której koszmar szczerze do bólu pokazuje.

Słuchając Piotra Mitkiewicza, można poznać zupełnie nowy rodzaj konfliktu widziany oczami jego uczestnika, a nie youtubowego „eksperta”, taktykę walki i metody przygotowania się do niej, używane uzbrojenie. Są tu tarcia między rodzajami sił zbrojnych, jest współczesna Ukraina z jej problemami, jest cały wachlarz ochotników i powodów, dla których pracują na froncie – bo nie wszyscy oni walczą.

Jednak w centrum tej książki jest człowiek: twardy i zdeterminowany, ale i balansujący na krawędzi rozpadu. Człowiek ewoluujący w miarę upływu czasu i doświadczający mnóstwa emocji: od uniesienia przez wściekłość i nienawiść po rozpacz. Człowiek brnący przez błota Ukrainy i szukający wśród morza cierpienia sensu swojego życia.

„Gorsze są krzyki. Krzyk po urwaniu ręki, nogi, wejściu na minę, ze strachu. Wojnie towarzyszy nieustanny krzyk przerażonych lub okaleczonych ludzi. To ryje głowę. Nie da się od tego uciec. Ten głos zostaje. Najgorszy jest głos cierpiącego przyjaciela”.

„Potem spotkałem się z moim przyszłym dowódcą i mówię: »Duch, mnie coś tutaj popchnęło. Tylko nie wiem, co jest moim celem: ratowanie życia czy zabijanie«. A on się zaczął śmiać i mówi: »Ty to jesteś prawdziwy morderca«”.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8338-901-1
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

/ Od autorów /

Poje­cha­łem na Ukra­inę w maju 2022 roku zgi­nąć śmier­cią boha­ter­ską, poświę­cić życie w walce ze złem. Zamiast tego uro­dzi­łem się na nowo. Jest 8 maja 2024 roku, jadę pocią­giem z Kijowa do Char­kowa. Po opu­bli­ko­wa­niu tej książki może się oka­zać, że to, czego chcia­łem, speł­niło się, mimo że dziś już tego nie chcę.

Ta książka wywiad powsta­wała ponad rok. W tym cza­sie zmie­niało się moje spoj­rze­nie, moje doświad­cze­nie, moje „ja”. Prze­sze­dłem kilka eta­pów. Pierw­szym była fascy­na­cja wojną i walką dobra ze złem. Następ­nie zro­zu­mia­łem, że na woj­nie nie ma dobra. Póź­niej był okres nie­na­wi­ści do wroga i chęci zemsty. Naj­now­szy etap to chęć zakoń­cze­nia wojny, ale nie dla mnie. Lubię wojnę. Chcę końca wojny dla dzieci, żeby żyły w pokoju. Dla moich przy­ja­ciół, któ­rzy lubią wojnę jak ja. Alko­ho­lik nie powi­nien mieć kon­taktu z alko­ho­lem, a tacy jak ja – z wojną. Jedno i dru­gie nisz­czy rela­cje rodzinne i zabija.

Czy­ta­jąc tę książkę, cza­sem możesz mieć wra­że­nie, że zaprze­czam sam sobie. To prawda. Żeby do końca nie zwa­rio­wać, muszę sam sie­bie okła­my­wać, pomi­jać nie­które fakty i obrazy, lawi­ro­wać mię­dzy dwoma świa­tami. Nie­kiedy, odpo­wia­da­jąc na pyta­nie, wolę powie­dzieć „my” niż „ja”, bo w ten spo­sób nie chcę brać winy lub zasług na sie­bie. Prze­waż­nie wtedy, gdy ta sama czyn­ność jest sym­bo­lem męstwa na fron­cie i braku czło­wie­czeń­stwa w nor­mal­nym świe­cie.

Żyję w dwóch świa­tach: w świe­cie wojny i w twoim świe­cie. Po dwóch latach swo­bod­niej czuję się na fron­cie. Tutaj jest mi łatwiej. Jak wra­cam do two­jego świata i pró­buję nie myśleć, to pro­blem nie znika. Możesz wyje­chać z wojny, ale wojna cią­gle jest w tobie. W twoim świe­cie męczy mnie stres inte­lek­tu­alny. Na woj­nie stres moty­wuje mnie do dzia­ła­nia.

Ten frag­ment kie­ruję do naj­waż­niej­szych osób w moim życiu. Do Poli, Nel i Pau­liny – moich córek i żony. Zamiast stać się boha­te­rem, sta­łem się dezer­te­rem. Zbu­do­wa­łem rakietę i ucie­kłem z naszej małej pla­nety. Nie rozu­mia­łem, ile dla mnie zna­czy­cie. Nie rozu­mia­łem, jak bar­dzo Was kocham. Polu, chciał­bym znów być Twoim naj­lep­szym tatą na świe­cie. Spa­ce­ro­wać z Tobą po zoo i trzy­mać Cię za rączkę. Zosta­wi­łem Cię w naj­trud­niej­szym momen­cie i wiem, że stra­co­nego czasu nie nad­ro­bię. Chciał­bym poja­wić się w Twoim nowym świe­cie, w świe­cie dora­sta­ją­cej kobiety. Zaproś mnie. Nel, kocham Cię całym sobą. Ni­gdy nie chcia­łem zosta­wić Cię samej. Poje­cha­łem, żeby zosta­wić sie­bie. Pomy­li­łem się. Mam nadzieję, że gdy to czy­tasz, znów jeste­śmy razem. Pau­linko, kocham, kocham. Ty jedna rozu­miesz choć tro­chę moją decy­zję. Wiem, że ni­gdy jej nie zaak­cep­to­wa­łaś. Chcia­łem jak naj­le­piej dla Was.

PIOTR MIT­KIE­WICZ

Dzien­ni­kar­stwem, któ­rego ele­men­tem jest pisa­nie ksią­żek, zaj­muję się, bo chcę lepiej zro­zu­mieć mecha­ni­zmy rzą­dzące naszą rze­czy­wi­sto­ścią. Dla­tego w prze­szło­ści pisa­łem głów­nie o poli­tyce, histo­rii, admi­ni­stra­cji i biz­ne­sie. Temu zostały poświę­cone dotych­czas wydane przeze mnie książki, a także te, które są w przy­go­to­wa­niu. Od ponad dwóch lat sta­łym ele­men­tem naszej rze­czy­wi­sto­ści jest wojna na Ukra­inie, tocząca się tam zresztą w ogra­ni­czo­nym stop­niu od dekady. Zaan­ga­żo­wana jest w nią też Pol­ska – cza­sem pośred­nio, cza­sem bezpośred­nio. Zaan­ga­żo­wa­niem naj­bar­dziej bez­po­śred­nim jest to, na jakie zde­cy­do­wał się Piotr, który już w momen­cie, kiedy zaczę­li­śmy pracę nad tą książką, był naj­dłu­żej wal­czą­cym na Ukra­inie Pola­kiem. Było to na prze­ło­mie wio­sny i lata 2023 roku.

Dla­czego uwa­żam tę wła­śnie rela­cję za wyjąt­kową i wartą opo­wie­dze­nia? Przy­czyn jest kilka, ale naj­waż­niej­sza tkwi w samym Pio­trze. Jego histo­ria to histo­ria walki w naj­cięż­szych warun­kach, walki auten­tycz­nej, mie­rze­nia się ze śmier­cią. Jego doświad­cze­nie jest uni­ka­towe. Nie ma takiego żaden inny Polak.

Jed­nak nie tylko o to doświad­cze­nie cho­dzi, ale też o wyjąt­kowy cha­rak­ter Pio­tra. Jest w tym, co mówi, bar­dzo pre­cy­zyjny. Dokład­nie oddziela to, co widział, od tego, co sły­szał, a w przy­padku tego dru­giego ana­li­zuje wia­ry­god­ność źró­deł. Frag­menty tej książki są poświę­cone mani­pu­la­cjom i wojen­nej mito­ma­nii, z któ­rymi zetknął się chyba każdy, kto roz­ma­wiał z uczest­ni­kami starć zbroj­nych. Na ich tle Piotr jest dokładny niczym uważny histo­ryk, a zara­zem psy­cho­log prze­pro­wa­dza­jący dia­gnozę oto­cze­nia i sie­bie. Patrząc z per­spek­tywy wspól­nej pracy nad książką, bywało to doświad­cze­nie trudne, ale sądzę, że czy­tel­nik doceni jego efekty, i to z kilku powo­dów.

Po pierw­sze, otrzy­muje nie­lu­kro­wany, ale też nie­prze­ry­so­wany obraz tego, jak wyglą­dał front, w dodatku z punktu widze­nia czło­wieka, który na nim był naprawdę. Nie­wielu już żyje ludzi, któ­rzy oglą­dali go z aż tak bli­ska: pro­wa­dzili zwiad na tere­nie wroga, brali udział w sztur­mach, prze­kra­czali i prze­su­wali jego linię. Sądzę, że pod tym wzglę­dem ta opo­wieść jest ważna także dla naszej obron­no­ści i ludziom o niej decy­du­ją­cym chciał­bym tę histo­rię pole­cić.

Po dru­gie, obser­wuje widzianą z per­spek­tywy żoł­nie­rzy sytu­ację armii i pań­stwa ukra­iń­skiego, a także tam­tej­szego spo­łe­czeń­stwa, szcze­gól­nie grup naj­bar­dziej dotknię­tych wojną.

Po trze­cie, _last but not least_, a nawet przede wszyst­kim, zapo­znaje się z fascy­nu­jącą histo­rią czło­wieka, który zosta­wił wszystko, by – jak sam tłu­ma­czył – „bro­nić kobiet i dzieci”.

Roz­mowy z Pio­trem prze­pro­wa­dza­łem w ciągu około dwu­na­stu mie­sięcy. Odby­wały się one wio­sną 2023 roku w War­sza­wie, w lipcu 2023 roku w Char­ko­wie, jak rów­nież w pobliżu frontu, gdzie Piotr był moim prze­wod­ni­kiem. Potem roz­ma­wia­li­śmy w War­sza­wie w pierw­szych dniach 2024 roku, w końcu ja w War­sza­wie, a Piotr w Kijo­wie i Char­ko­wie w maju i czerwcu 2024 roku. Odczu­cia i oceny boha­tera tej książki zmie­niały się w miarę upływu czasu, ja zaś sta­ra­łem się to jak naj­uczci­wiej oddać. Szcze­gól­nie doty­czy to sto­sunku Pio­tra do Rosjan. Wpły­wały na to kon­kretne doświad­cze­nia poprze­dza­jące poszcze­gólne roz­mowy – widok ciał, wza­jemne zabi­ja­nie, śmierć kole­gów. Zmie­niała się też sytu­acja. Choćby obraz Char­kowa, w któ­rym na pewien czas poja­wiła się namiastka nor­mal­no­ści, a póź­niej inten­sy­fi­ka­cja ata­ków i widmo oblę­że­nia znowu ją wypę­dziły.

Ponie­waż przez roz­mowę prze­wija się wiele szer­szych opi­nii Pio­tra, roz­ło­żo­nych w cza­sie rela­cji, reflek­sji czy nawią­zań, zde­cy­do­wa­łem się zacho­wać porzą­dek chro­no­lo­giczny, w jakim dys­ku­to­wa­li­śmy, i zasto­so­wać kon­struk­cję à la _Kubuś Fata­li­sta i jego pan_ Denisa Dide­rota, gdzie reflek­sje i dygre­sje boha­tera kręcą się wokół głów­nej osi, którą są jego losy.

W książce poja­wiają się wul­ga­ry­zmy. Tam, gdzie padły, a rów­no­cze­śnie tam, gdzie paść powinny. Są one czę­ścią naszego języka i pro­ble­mem nie jest ich uży­wa­nie, ale naduży­wa­nie. W tek­ście poja­wia się rów­nież wiele nazw sprzętu mili­tar­nego czy ukra­iń­sko- lub rosyj­sko­ję­zycz­nych okre­śleń. Tłu­ma­czę je krótko w nawia­sach.

Ze względu na bez­pie­czeń­stwo przy­ja­ciół Pio­tra oraz sza­cu­nek dla ich pry­wat­no­ści zostały zmie­nione nie­które imiona żyją­cych osób i ukryta loka­li­za­cja bazy woj­sko­wej przed­sta­wia­nej w książce jako „baza w X”. Także pewna część wspo­mnień Pio­tra będzie musiała pocze­kać na spo­koj­niej­sze czasy. Mam nadzieję, że szybko ich docze­kamy.

Na końcu pra­gnę podzię­ko­wać oso­bom, które miały wpływ na tę książkę i zbie­ra­nie mate­ria­łów do niej. Łuka­szowi Kaczo­rowi, za sprawą któ­rego nie­gdyś pozna­łem Pio­tra, Jaku­bowi Bier­na­towi, który towa­rzy­szył mi w wyjeź­dzie na Ukra­inę latem 2023 roku i poma­gał zbie­rać mate­riały, księ­dzu Woj­cie­chowi Sta­sie­wi­czowi, który gościł nas w Char­ko­wie, żonie Pio­tra Pau­li­nie, która czę­sto­wała mnie obia­dem w ich restau­ra­cji na Saskiej Kępie, Paw­łowi Gilowi, który udo­stęp­nił mi film nakrę­cony przed wyjaz­dem Pio­tra na Ukra­inę i opo­wie­dział o oko­licz­no­ściach jego powsta­nia. Dzię­kuję wydaw­nic­twu REBIS za zain­te­re­so­wa­nie książką, w szcze­gól­no­ści Paw­łowi Lasko­wi­czowi, za kon­struk­tywną i sprawną współ­pracę, Bogu­sła­wowi Tobi­szow­skiemu, z któ­rym od lat współ­pra­cuję, gdyż recen­zuję książki histo­ryczne, za tej współ­pracy nawią­za­nie, a także Bła­że­jowi Kem­nit­zowi za wni­kliwą redak­cję. Przede wszyst­kim dzię­kuję mojej mamie Elż­bie­cie za pomoc redak­cyjną przy kolej­nej już książce i mojej żonie Wioli za uwagi do niej. Zde­cy­do­wa­li­śmy z Pio­trem, że zade­dy­ku­jemy ją naszym cór­kom: Poli i Nel (Piotr) oraz Wan­dzi i Ani (ja). W wielu spra­wach nasze doświad­cze­nia i poglądy się róż­nią, ale w tej jed­nej zde­cy­do­wa­nie się zga­dzamy – by zapew­nić im i ich poko­le­niu szczę­ście, nie możemy zamy­kać oczu na nieszczę­ście innych.

WIK­TOR ŚWIE­TLIK/ Nie zostawiamy zabitych /

WIK­TOR ŚWIE­TLIK: Zabie­ra­cie swo­ich, gdy zginą na polu walki?

PIOTR MIT­KIE­WICZ: Zawsze. Jest prze­rą­bane, jak masz mar­twego i trzeba go ścią­gnąć. Raz mie­li­śmy z tym naprawdę sporo roboty.

Dla­czego to było takie trudne?

Zabity był zaplą­tany w gałę­zie, a w tych gałę­ziach były miny, więc w ogóle wydo­być go stam­tąd było nie spo­sób. Do tego był okres zimowy. Sytu­ację utrud­nia to, że po pew­nym cza­sie z ciała wypły­wają soki i zama­rzają. Przez te soki ciało przy­ma­rza do pod­łoża, staje się z nim jedną bryłą. Odczep je od ziemi, jak masz zami­no­wany teren, a do tego nie jesteś sam!

To się jesz­cze działo pod ostrza­łem?

Obok niego była pozy­cja rosyj­skiego peka­emu . Były pla­no­wane cztery różne misje, żeby wycią­gnąć to ciało. Ale jak to zro­bić, skoro ten peka­emi­sta dokład­nie widział otwarte pole?

Nie­ustan­nie tam sie­dział?

Pew­nie go zmie­niali. To była dobrze zabez­pie­czona dziura w ziemi. W pew­nym momen­cie sto osób myślało o tym, jak zabić tego jed­nego skur­wy­syna. Pomy­sły były różne: czy go dro­nem pró­bo­wać wykoń­czyć, czy snaj­per powi­nien się nim zająć.

Dla­czego nie można było go zabić dro­nem?

To były jesz­cze czasy, gdy nie było porząd­niej­szych dro­nów FPV, tylko WOG-i rzu­cane z mavi­ców . A strze­lec sie­dział w tej jamie, która go zabez­pie­czała. Cał­kiem fajne miał to schro­nie­nie zresztą. W końcu zabił go snaj­per. My mówimy: „Dosko­nale, możemy iść”. Trzy minuty póź­niej inny ruski przy­biegł, wyrzu­cił trupa z okopu i zajął jego miej­sce. (_śmiech_)

To taka zabawna histo­ria?

Stu ludzi myślało, jak go zabić! W końcu się go zabiło i po trzech minu­tach drugi się wła­do­wał, wyrzu­cił trupa i sta­nął na jego miej­scu. Ale final­nie udało się. Udało się tego Jona­thana ścią­gnąć po trzech mie­sią­cach. To było już po zimie, zro­biło się cie­pło. Był jakiś marzec, ciało musiało śmier­dzieć, być czarne. Ale to są ważne, ważne rze­czy.

Może to nie­wraż­liwe pyta­nie, ale po co ryzy­ko­wać życie iluś ludzi, by ścią­gnąć trupa z pola walki?

Bo matka chce zoba­czyć ciało syna. Bo ja bym chciał, żeby moje ciało wró­ciło do Pol­ski. Bo rodzina chce go pocho­wać i zamknąć temat, a nie myśleć, że on wciąż gdzieś tam leży. Pod Bach­mu­tem pełno ciał Ukra­iń­ców zostało. Matki cier­pią podwój­nie: nie mają gdzie ich opła­ki­wać, bo nie ma tego ciała. Dla nich to jest ważne. Dla cie­bie może nie być, ale dla nich jest.

Ale czy warto ryzy­ko­wać życie nie po to, by rato­wać życie, lecz zwłoki?

Powiem ci wię­cej. Te misje po zwłoki są jed­nymi z naj­cięż­szych. Dla­czego się je wyko­nuje i na woj­nie nikt nie ma takich wąt­pli­wo­ści jak ty? Bo jest coś takiego, że się zobo­wią­zuję to zro­bić dla dru­giego czło­wieka. To zobo­wią­za­nie podej­muje żywy czło­wiek wobec żywego i obaj wie­dzą, że jeden dru­giego ścią­gnie. Takie misje wyko­nuje czę­sto plu­ton, z któ­rym ten chło­pak był zwią­zany. Jego bra­cia czują odpo­wie­dzial­ność, żeby się tym zająć, żeby był god­nie pocho­wany.

Akcep­tu­jesz śmierć. Ale jeżeli akcep­tu­jesz tę śmierć i idziesz na hero­iczną misję, na cięż­kie zada­nie, to chcesz być potem upa­mięt­niony, a nie zgnić w bło­cie, zapo­mniany.

Nawet uwzględ­nia­jąc fakt, że to wszystko, o czym powie­dzia­łeś, jest bar­dzo ważne, można sprawę posta­wić ina­czej. Czy jak jestem dowódcą, to nie powi­nie­nem myśleć: „Czy ma sens ryzy­ko­wa­nie życia kolej­nych żywych dla tych, któ­rzy są już i tak mar­twi?”?

Ma sens, tylko trzeba to dobrze zapla­no­wać. To nie są misje samo­bój­cze. Misje są po to, by się udały. Ten chło­pak, o któ­rym mówi­łem, trzy mie­siące leżał przy­mar­z­nięty do ziemi.

Jego zwłoki…

Tak, zwłoki. Ale cały czas w gło­wie wszyst­kich było to, żeby go wycią­gnąć. Trzeba go ścią­gnąć, rozu­miesz? Trzeba! Nie będziesz miał spo­koju, będziesz cią­gle żył z tą myślą, że trzeba go ścią­gnąć, dopóki go nie zabie­rzesz. Będzie cię to męczyło, bo to twój przy­ja­ciel. Idziesz tam i tam jest to ciało. Ty je widzisz. Na każ­dej kolej­nej prze­klę­tej misji widzisz, że on tam jest, a ty nie możesz go zabrać. To jest tak samo, jak­byś miał ran­nego, ale wie­dział, że jest w takiej sytu­acji, że raczej nic mu nie pomoże. To twój wybór. Co zro­bisz? Nikt cię nie zmusi, żebyś tam pobiegł. Ale prze­waż­nie bie­gniesz. Bo musisz. Pod Bach­mu­tem bar­dzo długo leżał pewien Gru­zin, ale inna grupa Gru­zinów go wycią­gnęła. To byli muzuł­ma­nie, więc jak widać, to podej­ście cechuje ludzi bez względu na reli­gię. Tak po pro­stu jest.

Co innego ranny, a co innego zabity…

No tak, tylko że jak masz ran­nego, to czę­sto nie pla­nu­jesz, nie rachu­jesz, co się opłaci, a co nie. Nie prze­pro­wa­dzasz wcze­śniej ana­lizy przy­go­to­wy­wa­nego zada­nia, by go ścią­gnąć, tylko bie­gniesz, żeby to zro­bić. Jak naj­szyb­ciej. Paku­jesz się na linię ostrzału, nie dba­jąc o wła­sne życie. W przy­padku mar­twego jest ina­czej. Tutaj mamy zapla­no­waną misję, którą pró­buje się zre­ali­zo­wać na spo­koj­nie. Dla­tego rodzina Jona­thana musiała cze­kać trzy mie­siące na ciało. Na chwilę, kiedy jego bra­cia będą mogli je odbić. Powiesz, że tu naraża się życie dla trupa, ale ratu­jąc ran­nego, możesz być w sytu­acji, w któ­rej nie­mal na sto pro­cent zgi­niesz. W przy­padku zmar­łego się pla­nuje.ROZDZIAŁ PIERWSZY

/ Zginąć śmiercią bohaterską /

Po co poje­cha­łeś na wojnę? Szcze­rze…

Zgi­nąć śmier­cią boha­ter­ską.

Pół­tora roku temu, 24 lutego 2022, myśla­łeś o tym, co się dzieje za wschod­nią gra­nicą?

Nie­spe­cjal­nie. Nie inte­re­so­wa­łem się poli­tyką. Histo­rie o tym, że wybuch­nie wojna, wiel­kiego wra­że­nia na mnie nie robiły. Nie oszu­kujmy się – opi­nia publiczna czę­sto śmiała się z ludzi, któ­rzy tak mówili.

Też się śmia­łeś?

Nie. Jak nie mam swo­jego zda­nia, to czemu mam się śmiać? Po pro­stu to nie była moja bajka, zaj­mo­wa­łem się czymś innym.

Mia­łeś kon­takt z Ukra­iń­cami?

Jak każdy war­sza­wiak. No może tro­chę więk­szy, bo pra­co­wa­łem w branży gastro­no­micz­nej. Myślę zresztą, że ci Ukra­ińcy, któ­rzy przy­jeż­dżali do nas do pracy, byli tro­chę jak nasza emi­gra­cja do Nie­miec albo do Wiel­kiej Bry­ta­nii dwa­dzie­ścia parę lat temu. To byli ludzie cza­sem sprytni i obrotni, ale cza­sem tacy, któ­rzy nie radzili sobie w Pol­sce. Nie­kiedy po pro­stu nie­zbyt dobrze się zacho­wu­jący. Nie­raz psuli opi­nię całej spo­łecz­no­ści. Czę­sto byli sfru­stro­wani tym, że dosta­wali pracę poni­żej swo­ich kwa­li­fi­ka­cji. Ludzie z wyż­szym wykształ­ce­niem pra­co­wali na zmy­waku, byli tym wku­rzeni i się okrop­nie zacho­wy­wali. Myślę, że to bar­dzo przy­po­mi­nało tamtą emi­gra­cję.

Oce­nia­łeś ich, patrząc głów­nie na ich pracę?

Szcze­rze mówiąc, w gastro­no­mii, jak była grupa Ukra­iń­ców pra­cu­jąca, to słabo pra­co­wali. Za to poje­dyn­czy Ukra­ińcy pra­co­wali dobrze. To też było cha­rak­te­ry­styczne, że fajni, pra­co­wici ludzie, jak tylko dobrali się w ekipę, z miej­sca zaczy­nali kom­bi­no­wać. Mia­łem też wra­że­nie, że nie­któ­rzy z nich nie lubią i nie sza­nują Pola­ków. Chcę tylko, żebyś uwzględ­nił fakt, że to uogól­nie­nie, że mówię o moich wra­że­niach sprzed wojny. Że to opi­nia, którą mia­łem na pod­sta­wie spo­tkań z jaki­miś tam ludźmi. Ale potem byłem zdzi­wiony, gdy pozna­łem Ukra­iń­ców już na Ukra­inie. Róż­nili się od wielu tych ludzi, któ­rych pozna­łem w War­sza­wie.

Twój sto­su­nek do nich nie brzmi jak opis rela­cji, w któ­rej za chwilę poje­dzie się za kogoś bić i umie­rać. Poli­tyką się nie inte­re­so­wa­łeś…

Kiedy przy­je­cha­łem na Ukra­inę, zoba­czy­łem, że nie jestem wyjąt­kiem. Takich osób, któ­rych część nawet nie wie­działa pew­nie do końca, gdzie Kijów jest na mapie, było wię­cej. Momen­tem zwrot­nym było prze­mó­wie­nie Zełen­skiego po wybu­chu wojny…

„Zamiast naszych ple­ców zoba­czy­cie twa­rze”…

Ono podało iskrę. Zaczą­łem zwra­cać uwagę na to, co się dzieje. Zaczęło to budzić moje emo­cje. Taka iskra poja­wiła się u wielu ludzi, także moich, a pew­nie i two­ich, zna­jo­mych. Ale zaraz potem u więk­szo­ści poja­wiło się wia­dro zim­nej wody, która zaczęła to gasić. Prze­cież mam rodzinę, prze­cież mam pracę, prze­cież nie jestem zawo­do­wym żoł­nie­rzem, co ja tam zro­bię? W końcu pod­sta­wowa sprawa: czy jestem gotów zgi­nąć? Wielu ludzi chciało poma­gać, ale nie w ten spo­sób. U mnie tej zim­nej wody nie było. Chcia­łem coś zro­bić, zaan­ga­żo­wać się, i to na poważ­nie.

Co na początku zaczą­łeś robić?

Kanapki. Zaczę­li­śmy je robić z żoną w naszej restau­ra­cji. Jechały do punktu dla uchodź­ców przy pobli­skim Dworcu Wschod­nim w War­sza­wie. Wrzu­ci­li­śmy infor­ma­cję na Face­bo­oka: kto chce, niech przyj­dzie pomóc robić kanapki dla uchodź­ców. Przy­cho­dziło po dzie­sięć, pięt­na­ście osób. Kupo­wa­łem skład­niki, ale ludzie też je kupo­wali, dokła­dali cze­ko­ladki, kin­der nie­spo­dzianki, tego typu rze­czy. Ci sąsie­dzi, któ­rzy nam poma­gali, dzię­ko­wali mi, że mogą pomóc. Widzia­łem, że i dla nich to jest świetna sprawa. Że tego potrze­bują. Muszą pomóc.

A ty?

A ja potrze­bo­wa­łem cze­goś wię­cej.

A były reak­cje nega­tywne?

Spo­ra­dyczne. Raz przy­szła do mnie dziew­czyna i mówi: „Wy robi­cie te kanapki, a ja ostat­nio idę koło Dworca Wschod­niego i patrzę, kanapka leży w koszu”. Ja jej na to: „Wiesz co, tylko my robimy po tysiąc kana­pek. Może ta w koszu, którą widzia­łaś, wypa­dła dziecku z ręki”.

Roz­ma­wiamy w lipcu 2023 roku, w samo­cho­dzie za Kupiań­skiem, w pobliżu frontu, a ty jesteś na nim od pół­tora roku. Coś jed­nak spra­wiło, że zaczą­łeś robić dużo wię­cej niż tylko te kanapki.

Szcze­rze? Mia­łem warunki do takich moc­nych zry­wów emo­cjo­nal­nych, tro­chę ryzy­kow­nych, a tro­chę roman­tycz­nych, do moc­nej zmiany. Nie do końca ukła­dało mi się z żoną. Mia­łem dość pro­wa­dze­nia restau­ra­cji. Dopadł mnie cał­ko­wity brak codzien­nej moty­wa­cji do dzia­ła­nia.

To dość dużo ludzi ma tak. Idą wtedy do psy­chia­try, na tera­pię i biorą tabletki. Nie­kiedy, nie­stety, piją. Rza­dziej jadą na wojnę.

Ale ja jestem gościem, który wal­czy i potrze­buje walki. Przez sie­dem lat byłem pię­ścia­rzem, bra­łem udział w zawo­dach. Dla mnie walka to jest coś natu­ral­nego, to jest moja potrzeba. Poja­wiła się oka­zja, żeby poje­chać i powal­czyć. Poza tym uwa­ża­łem, że trzeba. Że wła­śnie tacy goście jak ja powinni jechać, że to jest ten moment, kiedy trzeba. Że to jest czas, kiedy ja się mogę przy­dać, i muszę to zro­bić, bo jestem potrzebny. I mia­łem deter­mi­na­cję, by to dopro­wa­dzić do końca.

Co do tego nie ma naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, uwzględ­nia­jąc fakt, że roz­ma­wiamy teraz…

Ale mówię też o tym począt­ko­wym okre­sie. Tra­fi­łem na odpo­wied­nich ludzi, dzięki czemu udało mi się tu zako­twi­czyć.

W jakim wieku zaczą­łeś tre­no­wać boks?

Dosyć późno. Mia­łem czter­na­ście, może szes­na­ście lat. Wcze­śniej cho­dzi­łem na siłow­nię, którą pro­wa­dził mój wujek. Pozna­łem tam chło­paka, który był w bojówce Legii, w Teddy Boy­sach. Był zafa­scy­no­wany bok­sem.

Byłeś kibi­cem?

Na mecze nie jeź­dzi­łem, ale poje­cha­łem kilka razy na wyjazd, na ustawki. Zro­biły na mnie wra­że­nie. Spo­tka­nie w jed­nym miej­scu pod mia­stem. Dobrze dobrane miej­sce, dys­kretne. Pod­jeż­dża ze trzy­dzie­ści samo­cho­dów. Wszy­scy na wkur­wie. Stu cha­mów. Szczęki do walki w ustach. Nie był to długi epi­zod w moim życiu i w jakichś wiel­kich wal­kach nie bra­łem udziału.

I nie byłeś kibi­cem? Nie śle­dzi­łeś ligi, zmian w skła­dzie?

No co ty? (_śmiech_) Nie ma takiej potrzeby. Mia­łem z pięt­na­ście lat. Raz wita­li­śmy polo­ni­stów . Mie­li­śmy szpiega w pociągu Polo­nii, który miał go awa­ryj­nie zatrzy­mać w miej­scu, gdzie zro­bi­li­śmy zasadzkę. Ale namie­rzyli go, jak gadał przez tele­fon, i nas poli­cja roz­go­niła. Ja też mia­łem być szpie­giem, bo byłem jesz­cze młody. W końcu nim nie zosta­łem. Przy­goda z ustaw­kami w sumie szybko się skoń­czyła, była krót­kim epi­zo­dem, ale jak się oka­zało, miała duży wpływ na moje życie, bo ten chło­pak, który mnie w to wkrę­cił, w kółko opo­wia­dał o bok­sie. Zoba­czy­łem, że u mnie na Pra­dze powstał klu­bik bok­ser­ski. Posze­dłem do niego spró­bo­wać. Szybko się tam dobrze poczu­łem, mia­łem dobry kon­takt z tre­ne­rem. Byłem pierw­szym zawod­ni­kiem Huberta Miga­czewa, który potem został tre­ne­rem kadry naro­do­wej. Jeź­dzi­łem na zgru­po­wa­nia i obozy spor­towe, na któ­rych był Zby­szek Raubo, legen­darny bok­ser i tre­ner. Boks dostar­czał mi moc­nych wra­żeń, a ja ich potrze­buję. To zawsze było dla mnie naj­waż­niej­sze. Zawody bok­ser­skie to jest naprawdę coś. Wyj­ście na ring w sali wypeł­nio­nej widzami. Walka. Jeżeli cho­dzi o emo­cje, to było coś fan­ta­stycz­nego. Mam wielki sza­cu­nek do każ­dego zawod­nika, który wycho­dzi na ring.

Czemu to zarzu­ci­łeś?

Nie mia­łem warun­ków, żeby być mistrzem świata. Może do tytułu mistrza Pol­ski bym doszedł, ale – w tam­tych cza­sach – ni­gdy bym nie miał z tego pie­nię­dzy, a z dru­giej strony boks, kiedy się wcho­dzi na okre­ślony poziom, powo­duje potworne urazy głowy. Wycho­dzą zresztą po latach i z roku na rok wiem o tym coraz lepiej. Bóle głowy, zawroty, gubię cza­sem słowa. Za boks zawod­ni­czy się płaci całe życie.

Pocho­dzisz ze spor­to­wej rodziny?

Skąd! Ojciec pro­wa­dził firmę budow­laną, matka była tech­ni­kiem elek­tro­ni­kiem.

Co matka na to, że jesteś na woj­nie?

Z matką mia­łem i mam słabe rela­cje. Może to wina tam­tych cza­sów. Wiem od ciotki, że matka miała depre­sję popo­ro­dową. Wtedy pew­nie nawet tego za bar­dzo nie dia­gno­zo­wano, a na pewno z pomocą było kiep­sko. Gdy byłem dziec­kiem, nikt mnie nie nosił, cza­sem może ta ciotka, jak przy­szła. Mam brata. Jest dzie­sięć lat star­szy. Też jakie­goś dobrego kon­taktu nie mie­li­śmy. On był naro­dow­cem, ja anar­chi­stą. Nawet nie był na moim ślu­bie i weselu. Nie mamy rela­cji.

Ojciec już nie żyje…

Tak. Był moim przy­ja­cie­lem. Nowo­twór wykań­czał go przez cztery lata. Dużo czasu z nim spę­dza­łem. Przy­spie­szy­li­śmy ze względu na jego cho­robę wesele. Mia­łem czas, by go poże­gnać. Zmarł pięt­na­ście lat temu.

Dobrze się uczy­łeś?

Zawsze mia­łem czer­wony pasek. Byłem naj­lep­szym uczniem w pod­sta­wówce, posze­dłem do liceum imie­nia Tade­usza Czac­kiego, które w roku, kiedy je koń­czy­łem, było naj­lep­sze w War­sza­wie.

Teraz też jest.

Zawsze jest w czo­łówce. To wyjąt­kowa szkoła. Co roku mie­li­śmy festi­wal teatralny. Uczy­li­śmy się tego, co nam się przyda w życiu, nie jakichś pier­dół. Mia­łem kole­żeń­skie rela­cje z nauczy­cie­lami. Czy może part­ner­skie, bo nie byli­śmy po imie­niu, ale czu­li­śmy się swo­bod­nie. Tro­chę jak w rodzi­nie.

Z jakich przed­mio­tów byłeś naj­lep­szy?

Mate­ma­tyka, fizyka. Ale też bio­lo­gia. Tak w ogóle mia­łem być leka­rzem. Czacki miał naj­lep­szą klasę bio­lo­giczno-che­miczną i ja się do niej dosta­łem. Napi­sa­łem w pod­sta­wówce test mate­ma­tyczno-przy­rod­ni­czy na sto pro­cent. Mia­łem taki papier, że mogłem iść do dowol­nego liceum.

Histo­ria?

Nie. Wcale. I uprze­dza­jąc twoje następne pyta­nie, bo wiem, do czego zmie­rzasz, nie chcia­łem iść do woj­ska i nie byłem mili­ta­ry­stą. Nie inte­re­so­wa­łem się wodzami, woj­skami i woj­nami. Nie zbie­ra­łem ksią­żek o czoł­gach i samo­lo­tach. Strze­la­nie z broni i czy­ta­nie o manew­rach i bitwach mnie nie cią­gnęło.

To się chyba zmie­niło?

Zdzi­wisz się. Dzi­siaj też mnie bar­dzo nie cią­gnie. Idę na strzel­nicę. Robię sobie tre­ning, żeby tę szyb­kość reak­cji ćwi­czyć, szybko i dobrze celo­wać, ale nie mam tak jak część chło­pa­ków. Gdy idziemy na poli­gon, to oni są pod­ja­rani jak dzieci, kiedy widzą nowy sprzęt. Byleby tylko dorwać się do tego i strze­lać. Ja, jeżeli tej broni nie będę uży­wać w boju, nie czuję potrzeby, by z nią spe­cjal­nie tre­no­wać. Nie jestem fety­szy­stą broni. Robię po pro­stu z niej uży­tek. To dla mnie narzę­dzie.

Dla­czego nie posze­dłeś po szkole na medy­cynę?

Bo to dużo nauki i wiele lat. Byłem za to na innych kie­run­kach, i to na ilu! Zaczą­łem od geo­de­zji i kar­to­gra­fii. Potem zmie­nia­łem stu­dia. Dzien­ni­kar­stwo, póź­niej coś z budową pojaz­dów na poli­tech­nice, już nie pamię­tam nawet, jak to się dokład­nie nazy­wało. Nie poma­gało to, że od szes­na­stego roku życia mocno impre­zo­wa­łem. Tomba Tomba, Le Madame, nad ranem Luz­z­tra .

Pamię­tam te miej­sca. To były nie tylko imprezy, ale i styl życia. On nie kłó­cił się ze spor­tem?

Kłó­cił się. Imprezy szko­dziły spor­towi, ale boks kilka razy pomógł mi wró­cić na zdrow­szy tor. Mia­łem i z nim, i z nimi burz­liwe rela­cje. Zaczą­łem bar­dzo mocno, tre­no­wa­łem codzien­nie. Wice­mi­strzo­stwo Mazow­sza w junio­rach, udział w mistrzo­stwach Pol­ski. W kla­sie matu­ral­nej z kolei zna­la­złem pracę jako bar­man. Spę­dza­łem dużo czasu w klu­bach i knaj­pach.

Mio­tało tobą…

W tam­tym cza­sie byłem pewien, że nie pożyję długo. Może i dla­tego też tej medy­cyny nie wybra­łem. Wąt­pi­łem, bym docią­gnął do jej końca. Kom­plet­nie nie odnaj­dy­wa­łem się wśród ludzi. Czu­łem destruk­cję w sobie i dookoła. Cho­ciaż z zewnątrz byś tego nie poznał. Z zewnątrz to wyglą­dało wszystko zaje­bi­ście. Potra­fi­łem stwo­rzyć wokół sie­bie grupę ludzi. W liceum byłem popu­larny, bo pra­co­wa­łem w jed­nym z naj­po­pu­lar­niej­szych klu­bów – Bar­bie­ba­rze.

Ale jakoś prze­ży­łeś jed­nak. Do tego bar­dzo szybko jak na nasze czasy zna­la­złeś żonę, zało­ży­łeś rodzinę.

Prze­ży­łem. Tak naprawdę Pau­lina jest moją pierw­szą dziew­czyną. Wcze­śniej były takie na jedno spo­tka­nie. Pozna­li­śmy się w klu­bie, gdzie byłem bar­ma­nem. Na początku zresztą się nie rwa­łem, bo tam były dzie­siątki dziew­czyn, które dawały mi numer tele­fonu. Ale pod koniec, jak wycho­dziła, powie­działa, że pra­cuje w restau­ra­cji sushi. A ja lubię sushi. Posze­dłem spraw­dzić. Nie byłem pewien, czy mnie będzie pamię­tać, więc wzią­łem kolegę z siłowni, takiego Jaśka. On potem zresztą był świad­kiem na naszym ślu­bie. Poje­cha­li­śmy na to sushi. Dosta­li­śmy pięć­dzie­siąt pro­cent zniżki. Tego samego wie­czora wpa­dłem po nią po pracy. Pamię­tam, że naj­pierw poje­cha­li­śmy do Tomba Tomba, do jacuzzi. Potem wybra­li­śmy się do Gin­gera, takiej popu­lar­nej restau­ra­cji w cen­trum, coś zjeść. Całą noc jeź­dzi­li­śmy samo­cho­dem, a o wscho­dzie słońca zawio­złem ją do domu. Tak się wszystko zaczęło. Bar­dzo szybko zamiesz­kała u mnie. Mia­łem dwa­dzie­ścia lat.

Z czego żyli­ście?

Dobrze zara­bia­łem jako bar­man, mimo że pra­co­wa­łem tylko w week­endy. Co tydzień wyjeż­dża­li­śmy na wto­rek, środę i czwar­tek na Mazury. Na wszystko star­czało. Szybko wzię­li­śmy ślub, bo mój ojciec był bar­dzo chory, umie­ra­jący, a chcia­łem, by na nim był. Trzy razy rodził się nasz zwią­zek. Po dzie­wię­ciu mie­sią­cach zna­jo­mo­ści wzię­li­śmy ślub, po kolej­nych dzie­wię­ciu mie­sią­cach Pau­lina zaszła w ciążę, no i oczy­wi­ście potem po dzie­wię­ciu mie­sią­cach uro­dziła się pierw­sza córka.

A imprezy?

Cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wa­łem z imprez. Nie potrze­bo­wa­łem ich.

Mał­żeń­ska sie­lanka?

No wła­śnie nie było sie­lanki. Naj­pierw ojciec umie­rał, a ja musia­łem się nim zająć. Żona miała pre­ten­sje, że mam za mało czasu dla niej. Mnie to wku­rzało. Nie potra­fi­łem się z empa­tią odnieść do tej sytu­acji. Oboje byli­śmy bar­dzo mło­dzi – emo­cje, hor­mony. Gdyby Pau­lina nie zaszła w ciążę, to pew­nie byśmy się roz­stali. Ale uro­dziło się naj­pierw jedno dziecko, a czter­na­ście mie­sięcy póź­niej dru­gie.

Dwie córki. Uspo­ko­iły cię na tro­chę?

Byłem zako­chany w nich i w zaj­mo­wa­niu się nimi. Mia­łem moty­wa­cję, anga­żo­wało mnie to. Rów­no­cze­śnie byłem mene­dże­rem w klu­bie. Potem jesz­cze gdzie indziej byłem mene­dże­rem, a w tym cza­sie zosta­łem kie­row­ni­kiem ope­ra­cyj­nym szwalni gar­ni­tu­rów w Myśle­ni­cach.

Cią­gle czu­łeś się wyalie­no­wany?

Czu­łem, że mój spo­sób myśle­nia jest odmienny od spo­sobu myśle­nia ludzi, któ­rzy mnie ota­czają, i że trudno nam ze sobą funk­cjo­no­wać.

Mie­wa­łeś ataki agre­sji?

Tak. Zda­rzało mi się komuś przy­ło­żyć, gdy się nie­ład­nie ode­zwał, albo gonić jakie­goś chama samo­cho­dem i go stra­szyć. Ale nie mia­łem ni­gdy kon­flik­tów z pra­wem.

Po pro­stu nikt cię nie oskar­żył…

Czasy się tro­chę zmie­niły. Dziś jest gorzej, bo wszy­scy nagry­wają takie rze­czy tele­fo­nami i idą na poli­cję. Kie­dyś ludzie byli bar­dziej cha­rak­terni. Jak nie oka­za­łeś komuś sza­cunku, to musia­łeś się liczyć z tym, że dosta­niesz łomot. A teraz lamusy śmieją się tobie w twarz i stra­szą poli­cją.

W końcu, by wró­cić do tematu, zało­ży­łeś knajpę…

To nie do końca tak. Ja w sumie te knajpy mia­łem trzy. Pierw­szą, jesz­cze jak mia­łem dwa­dzie­ścia lat, z dwójką wspól­ni­ków. Ale to nie poszło, bo żeby wspól­nie pro­wa­dzić knajpę, trzeba mieć dobrych part­ne­rów, dużo z nimi gadać. To bar­dzo trudny biz­nes. Drugą, też ze wspól­ni­kiem, otwie­ra­li­śmy naprze­ciwko Fil­har­mo­nii Naro­do­wej w War­sza­wie. Prze­ją­łem ją po restau­ra­cji Poppy. Była bar­dzo zadłu­żona, wła­ści­ciel nie chciał spła­cić zobo­wią­zań. W końcu zre­zy­gno­wa­łem. Potem zało­ży­li­śmy restau­ra­cję z Pau­liną. Słabo szło. Nie byłem w to zaan­ga­żo­wany. Znowu dopa­dły mnie demony. Męczy­łem się ze sobą i z innymi.

Po prze­mó­wie­niu Zełen­skiego wszystko się zmie­niło?

Po Buczy. Ona tę iskrę, o któ­rej wspo­mi­na­łem, zamie­niła w ogień. Ale nie jecha­łem tam z jakimś pla­nem. Zresztą nie bar­dzo wie­dzia­łem, co będzie. Może dołą­czę, może nie dołą­czę, może się uda, może się nie uda. Pojadę, zoba­czę. Potem oka­zało się, że mia­łem dużo szczę­ścia.

Pod­ją­łeś decy­zję, i już?

Tak. Powie­dzia­łem Pau­li­nie, że jadę do amba­sady ukra­iń­skiej. Krzyk­nęła: „Po co ty tam jedziesz?!”. Odpo­wie­dzia­łem, że jadę na wojnę. Wie­działa, że to zro­bię, choćby nie wiem co. Że pod­ją­łem decy­zję i się nie cofnę. W Pol­sce to nie było w ogóle zor­ga­ni­zo­wane. Prze­cież u nas nie można słu­żyć w obcej armii, więc legal­nie nie mogli się tym zająć. Tu jakiś numer do kogoś poda­wali, sami nie wie­dzieli, co robić. W końcu zło­ży­łem apli­ka­cję przez stronę inter­ne­tową. Dosta­łem zapro­sze­nie.

Córki?

„Tatuś musi jechać wal­czyć. Rato­wać ludzi”. I tyle.

Nic nie mówiły?!

„Tato, ale dla­czego ty?” „Bo ktoś musi”. Zro­zu­miały w miarę. Na początku były pła­cze. Kiedy już wyje­cha­łem, jedna z nich wysy­łała mi SMS-y: „Kiedy wró­cisz, tatu­siu kochany?”. Póź­niej się przy­zwy­cza­iły. Dziś im się Ukra­ina podoba. Były w Ode­ssie. Są nią zachwy­cone.

Jaki macie kon­takt teraz?

Dużo lep­szy niż przed wojną. Wtedy, przed wyjaz­dem, wszystko się sypało. Szcze­gól­nie we mnie. Dziś jestem z żoną na pozio­mie nasto­let­niej miło­ści. Kiedy wra­cam do domu, rzu­camy się na sie­bie. Cho­dzimy razem za ręce po skle­pach. Otwo­rzy­łem się na jej miłość.

Wra­ca­jąc do córek, co pewien czas przy­jeż­dżam. Nie tra­cimy kon­taktu, nie jestem dla nich obcym face­tem. Są te same wygłupy, które były wcze­śniej. Ale wiem też, że teraz jest taki moment, że star­sza córka zaraz zacznie dora­stać, i że to ważny etap, który mogę po czę­ści stra­cić. Muszę wybrać albo jakoś to pogo­dzić. Z dru­giej strony ojciec czy matka pra­cu­jący za gra­nicą i przy­jeż­dża­jący do domu raz na kilka mie­sięcy to dziś dość powszechne. Są tele­fony, komu­ni­ka­tory.

Ale dość rzadko jadą „zgi­nąć śmier­cią boha­ter­ską”…

Mówi­łem ci już, że wolę żyć krótko, ale inten­syw­nie. Nie mogłem zna­leźć sobie miej­sca. Źle się czu­łem w War­sza­wie, w swo­jej rze­czy­wi­sto­ści.

Wła­ści­wie to poje­cha­łeś popeł­nić hero­iczne samo­bój­stwo?

Można to tak nazwać. Bar­dzo szla­chetne samo­bój­stwo. Wolę okre­śle­nie „poświę­cić życie w obro­nie słab­szych”. To można wytłu­ma­czyć wszyst­kim. Będzie to doce­niane, a nie będzie się cią­gnęło jako wsty­dliwa sprawa.

A co z cór­kami?

Mia­łyby ojca, który zgi­nął w walce na woj­nie. W słusz­nej spra­wie. Jak wiele córek przed nimi. Uwzględ­nia­jąc to, jak się czu­łem, było to wtedy naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Wewnętrz­nie, bo na zewnątrz wszystko było świet­nie. Nie zosta­wił­bym też – mówię o tym, co wtedy myśla­łem – rodziny na lodzie. Dosta­łyby – przy­naj­mniej wów­czas tak myśla­łem – odszko­do­wa­nie, około miliona ośmiu­set tysięcy zło­tych, więc Pau­lina by sobie pora­dziła. Przy­ja­cie­lowi zosta­wi­łem instruk­cje jak i co. Gdzie zadzwo­nić. Dałem mu numery kon­tak­towe do moich ofi­ce­rów. Choć potem oka­zało się, że tych odszko­do­wań nikt nie dostaje. Przy­naj­mniej do tej pory nie sły­sza­łem, żeby ktoś dostał.

Jak sobie wyobra­ża­łeś śmierć? Że będziesz sie­dział na szańcu i ostrze­li­wał się do ostat­niej kuli jak w wier­szach i fil­mach?

Nie mia­łem wyobra­żeń. Zakła­da­łem po pro­stu, że praw­do­po­dob­nie zginę. Uzna­łem też, że to może się pro­pa­gan­dowo przy­dać. „Śmierć Polaka w obro­nie dzieci i kobiet na Ukra­inie”. Nada­wa­łem się na wojnę. Jestem bar­dzo sprawny, nawet jak na stan­dardy woj­skowe. Zało­ży­łem więc, że będę brał naj­nie­bez­piecz­niej­sze zada­nia. Że się przy­dam.

A jak dzi­siaj na to patrzysz?

Cał­kiem ina­czej. Zmie­niło się moje rozu­mie­nie wojny. Zro­zu­mia­łem, że nie jesteś tam samot­nym Rambo, który zabija wro­gów i prze­żyje albo nie, tylko że jesteś czę­ścią grupy. Że jeśli tobie się coś sta­nie, to sta­nie się twoim przy­ja­cio­łom, bra­ciom, i że w pew­nym momen­cie ich życie jest dla cie­bie waż­niej­sze niż twoje. Dzia­łasz w zespole i dbasz o los całego zespołu.

Wojna ura­to­wała ci życie…

Może mi je jesz­cze zabie­rze. (_śmiech_) Na pewno mnie bar­dzo zmie­niła. Spra­wiła, że ina­czej patrzę na świat. Część rze­czy prze­war­to­ścio­wała.

A co na to twoi zna­jomi?

Mam bar­dzo wąskie grono przy­ja­ciół. Ludzie lubią mieć dokoła ludzi podob­nych do sie­bie, a ja nie jestem zbyt podobny.

A jak jecha­łeś?

Wszy­scy znie­chę­cali. Na Saskiej Kępie, gdzie pro­wa­dzi­li­śmy restau­ra­cję, przy­cho­dzili ludzie i mówili: „Pio­trek, nie jedź”. A nie­któ­rzy mówili i tak: „Po co dla tych ban­de­row­ców tam jedziesz? Oni zabi­jali naszych, kobiety i dzieci”. Mówię: „Dziś jest inny świat. Są inni ludzie. Inne myśle­nie. Poza tym chcę jechać”. Paru oso­bom powie­dzia­łem, że jadę zgi­nąć śmier­cią boha­ter­ską. Pukały się w głowę.

Dosta­łeś więc w kwiet­niu 2022 roku „zapro­sze­nie na wojnę” od strony ukra­iń­skiej. Co dalej?

W tym cza­sie pozna­łem też Illię, ukra­iń­skiego dzia­ła­cza. Przy­szedł do nas do knajpy kie­dyś z synem. Szli na bada­nia do pobli­skiego szpi­tala na Nie­kłań­skiej. Mówię mu: „Nie mam kana­pek w kar­cie, ale mam coś innego”. Wzią­łem go na zaple­cze, a tam dzie­sięć kobiet robi kanapki dla Ukra­iń­ców. Chłop się popła­kał i opo­wiada o sytu­acji, pomocy, kon­wo­jach. Mówi, że będzie tam jechał, więc mówię, że się chcę z nim zabrać. I dołą­czyć do Mię­dzy­na­ro­do­wego Legionu wal­czą­cego na Ukra­inie . Wymie­ni­li­śmy się nume­rami. Po dwóch tygo­dniach się ode­zwał. Razem poje­cha­li­śmy na Ukra­inę. Po dro­dze, jesz­cze przed pol­ską gra­nicą, mie­li­śmy wypa­dek. Zoba­czył we mnie świet­nego orga­ni­za­tora, bo w godzinę zor­ga­ni­zo­wa­łem nowy samo­chód. Kupi­li­śmy go za gro­sze.

Po dro­dze sporo roz­ma­wia­li­śmy. Illia jest histo­ry­kiem. Tłu­ma­czył mi ukra­iń­skie podej­ście do róż­nych spraw, też tych trud­nych: Ban­dery, UPA.

Kłó­ci­li­ście się?

Dla mnie to nie jest aż tak ciężki temat jak dla nie­któ­rych, bo ja nie mia­łem rodziny na Wscho­dzie. Nie zna­łem, szcze­rze mówiąc, za dobrze tych histo­rii. On mówił też, że nie jest ban­de­row­cem, że nie ma tak do końca zda­nia, że to trudne sprawy, ale jak przy­je­cha­li­śmy do niego do domu, to na ścia­nie wisiał pla­kat chwa­lący UPA, a na stole stał kubek z Ban­derą.

Tak jak w wielu ukra­iń­skich domach…

Bądźmy szcze­rzy, dla nich Ban­dera jest wiel­kim boha­te­rem. Nie mam co do tego wąt­pli­wo­ści. Choć z mor­dów na Pola­kach nie są dumni, jeśli w ogóle o nich wie­dzą. Trak­tują to jako taką trudną kartę, o któ­rej lepiej nie gadać. W roz­mo­wie z Illią zresztą bar­dziej byłem cie­kaw jego wer­sji, niż chcia­łem dys­ku­to­wać. Szcze­gól­nie że kom­plet­nie na tym się nie zna­łem.

Mówił też o wielu innych rze­czach. O rela­cjach, jakie były na Ukra­inie. O domach z kolum­nami przy drzwiach. Powie­dział, że jak dom miał kolumny, to miesz­kał w nim „pan” , a bez kolumn to był dom chłopa. Opo­wia­dał mi o cza­sach, gdy jego bab­cia była dziec­kiem i chcieli ją zjeść kani­bale. Ucie­kła na drzewo i wiele godzin cze­kała na pomoc. Dla mnie histo­ria o jedze­niu dzieci była czymś absur­dal­nym.

Nie była. To pew­nie był jakiś ele­ment pamięci Wiel­kiego Głodu na Ukra­inie z lat trzy­dzie­stych. Illia pomógł ci pójść na front?

No wła­śnie nie. Zaczął mnie nama­wiać, bym się włą­czył do jego pracy spo­łecz­nej. Mówił, że na wojnę jadą ludzie po misjach. „Co ty będziesz jechał? Zgłu­pia­łeś. Masz żonę, dzieci”. Pró­bo­wał mnie odwieść. Niby orga­ni­zo­wał jakieś spo­tka­nia z woj­sko­wymi, ale to było tak zro­bione, żeby mnie znie­chę­cić. Wró­ci­łem roz­cza­ro­wany i zły. Ale się nie pod­da­łem. Mówię sobie: pojadę z tym Illią jesz­cze raz, jak naj­szyb­ciej. Tylko tym razem spraw­dzę sobie miej­sce, gdzie mam pójść i się zacią­gnąć. Nie będę z nim wcale o tym gadał, bo on nie chce mnie tam puścić. Spraw­dzi­łem, gdzie iść. W poło­wie maja poje­cha­łem. W Medyce posze­dłem do bia­łego namiotu. „Dzień dobry, ja do legionu”. „Dzień dobry. Pro­szę iść tam. Dwie­ście metrów i w prawo jest taki duży budy­nek. Zapra­szamy”.

To był punkt poboru?

Wszystko naraz. Także punkt pomocy huma­ni­tar­nej. Wyda­wano posiłki, ludzie spali z dziećmi. Ci, któ­rzy ucie­kli przed wojną. Wszy­scy jechali do Pol­ski. A ja jecha­łem w prze­ciw­nym kie­runku. Był też tam wolon­ta­riusz, który prze­pro­wa­dził ze mną roz­mowę. Idę do niego. Mówię, o co mi cho­dzi, a on na to, że jest… pacy­fi­stą. Pyta, po co idę zabi­jać. Po co chcę tam jechać. Prze­cież to wszystko zło. Zabi­ja­nie ludzi jest złe. Ta wojna nie ma sensu. W końcu pyta: „Czemu ty chcesz tam iść?”.

No więc ja mu odpo­wia­dam naj­pro­ściej, jak się da: „Przy­je­cha­łem tutaj chro­nić kobiety i dzieci”.

/ Z ZAPI­SKÓW PIO­TRA /

Z Illią roz­ma­wia­li­śmy dużo o histo­rii Ukra­iny i o sytu­acji poli­tycz­nej. Roz­ma­wia­li­śmy o tym, że Ukra­ińcy poma­gali Cze­cze­nom w woj­nach z Rosją, dostar­czali im broń. A dziś nie­któ­rzy Cze­czeni gwałcą i rabują na Ukra­inie. Byli­śmy u jego zna­jo­mych, któ­rzy prze­ko­ny­wali mnie, żebym nie szedł do woj­ska. To mał­żeń­stwo wypro­wa­dziło się z Kijowa na wieś. Gdzie­kol­wiek byli­śmy, do każ­dego posiłku pili­śmy jakiś alko­hol i wzno­si­li­śmy toa­sty. Naj­cie­kaw­szy alko­hol piłem w domu rodzin­nym Illii. Była to bura­czanka, którą jego tato zro­bił jesz­cze w latach dzie­więć­dzie­sią­tych. Bar­dzo mocna, z zapa­chem buraka i ziemi. Tato Illii był kimś w rodzaju kie­row­nika PGR-u. Żeby buraki się nie zepsuły, robił z nich bim­ber, który wie­lo­krot­nie fil­tro­wał. Lep­szego bim­bru nie piłem.

Zapo­mnia­łeś mu powie­dzieć o innych moty­wa­cjach…

Podobno tak jak ja odpo­wia­dali pra­wie wszy­scy. To jest wer­sja ofi­cjalna. Zresztą po czę­ści praw­dziwa. Tę wer­sję mówi się wszyst­kim, a praw­dziwe moty­wa­cje zawsze są inne. Wyni­kają z róż­nych rze­czy. Każdy jest inny, ma swoje powody. Wszy­scy mówią, że jadą dla innych, ale jadą też dla sie­bie.

Dla pie­nię­dzy?

Też. Dla pie­nię­dzy przy­jeż­dżają ludzie z Ame­ryki Połu­dnio­wej. Kolum­bij­czycy. Dla nich te sto dola­rów dzien­nie, które wtedy pła­cono, bo potem pen­sje spa­dły, to były duże pie­nią­dze. Ja to rozu­miem.

Dla Polaka chyba nie aż takie, by ryzy­ko­wać życie…

A co dopiero mówić o Ame­ry­ka­ni­nie czy Bry­tyj­czyku. Ale dla Polaka też nie. Nikt tylko dla tych pie­nię­dzy nie będzie spę­dzał dwu­dzie­stu czte­rech godzin na fron­cie pod ostrza­łem czoł­gów i moź­dzie­rzy, heli­kop­te­rów i snaj­pe­rów. W zim­nie, bło­cie, desz­czu. Pew­nie wię­cej się zarobi, sprzą­ta­jąc miesz­ka­nia w Nor­we­gii. Polacy szli na tę wojnę ide­owo. By bro­nić Ukra­iny, Pol­ski przed ruskami.

Cza­sem na wojnę idą też ludzie, któ­rzy ucie­kają przed kło­po­tami. Nie­kiedy chcą wojnę wpi­sać sobie do CV, zdo­być doświad­cze­nie. Przy­jeż­dżali i ludzie, któ­rzy po pro­stu szu­kali wojny.

Tacy jadą tam, gdzie ona jest. Jed­nak dzie­więć­dzie­siąt sie­dem pro­cent mówi: „Jecha­łem rato­wać kobiety i dzieci”. Ja też tak powie­dzia­łem. Ale jak się cofnę i zasta­no­wię, czemu jecha­łem… Jecha­łem do innego pań­stwa, gdzie nie mia­łem żad­nych korzeni ani bli­skich i które nie­zbyt lubi­łem ze względu na moje doświad­cze­nia z gastro­no­mii. Ale tak, na pewno chcia­łem też chro­nić kobiety i dzieci.

Poje­chał­byś do Afryki, Syrii albo w jakieś inne dale­kie miej­sce, gdzie kobiety i dzieci potrze­bują obroń­ców?

Nie wiem. Wyjazd na Ukra­inę jest łatwy. Wsia­dam do busa i jestem. A wyjazd do Afryki był nie­moż­liwy. Przy­pad­ko­wych osób tam nie biorą. Dziś, z moim doświad­cze­niem, na każ­dej woj­nie wita­liby mnie z otwar­tymi ramio­nami. W każ­dym miej­scu tra­fił­bym do naj­lep­szych grup. Ale wtedy to była jedyna moż­li­wość.

Bio­rąc to wszystko pod uwagę, to prze­mó­wie­nie miało jakie­kol­wiek zna­cze­nie?

Miało. Ono stwo­rzyło pod­bu­dowę. Musia­łem wie­rzyć w to, co robię. Wska­zało mi cel. Tak samo Bucza. Zoba­czy­łem tę masa­krę w tele­wi­zji i zro­zu­mia­łem. Chcia­łem wal­czyć w słusz­nej spra­wie, a tam ginęły kobiety i dzieci. Jak widzisz, nie da się udzie­lić pro­stej odpo­wie­dzi na pyta­nie, które cią­gle zada­jesz. Poza tym ciało wysy­łało mi sygnały, żebym to zro­bił. Kiedy myśla­łem o tym wyjeź­dzie, wyobra­ża­łem sobie, jak będzie, czu­łem się dobrze.

A co dziś myślisz o samym Zełen­skim?

Jest dobrym mówcą. Prze­ko­nał mnie, bym przy­je­chał. Z tego, co widzę, jest dziś nie­lu­biany na Ukra­inie. Ja o nim ogól­nie myślę podobne rze­czy co o Puti­nie, Bide­nie i innych.

To zna­czy co?

Że to wina tych wszyst­kich kurew. Przy­je­cha­łem bro­nić kobiet i dzieci przed ruskimi mor­der­cami i efek­tami dzia­ła­nia poli­ty­ków. To przez nich ludzie umie­rają. Że nie doga­dali się ze sobą i wysy­łają ludzi na wojnę.

Ale dziś jedni są po dobrej stro­nie, bro­nią­cej się, a dru­dzy to napast­nicy.

Tak. Ale nawet na woj­nie to wszystko nie jest takie pro­ste. Mój nie­ży­jący już dowódca Duch mówił nam, że jeste­śmy po stro­nie dobra i wal­czymy ze złem. Ale gdy pisał list do swo­jej sio­stry, to twier­dził, że na woj­nie nie ma dobra i zła. Wszy­scy są źli, bo zabi­jają. Jest tylko zło i więk­sze zło. Żoł­nierz nie może tak myśleć w cza­sie walki. My musimy ich nie­na­wi­dzić, bo nie wygramy, nie prze­ży­jemy misji. My musimy naci­skać spust, gdy widzimy ruskiego „pede­ra­sta” . Dla nas to jest mother­fuc­ker, któ­rego musimy zabić. Bo jak się będziesz zasta­na­wiał, to ty zgi­niesz. Prze­kaz dla żoł­nie­rza jest taki, że musi iść i zabi­jać. Ale w two­jej gło­wie wcale tak do końca nie jest. Zabi­jasz ruska. Pod­cho­dzisz do ciała. Wycią­gasz doku­menty. Widzisz zdję­cie dziew­czyny ze sło­wami „Ja tie­bia lublu”. Zasta­na­wiasz się, czy są po ślu­bie. Może mają dziecko. Może mieli w pla­nach dziecko. Oboje mło­dzi. Może nie chciał jechać. Kurwa, to prze­staje być takie łatwe.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: