- W empik go
Znamię - ebook
Znamię - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 295 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwóch przyjaciół czekało na Krynickiego w gabinecie restauracyjnym. Towarzyszyły im trzy baletnice. Krynicki obiecał przyjść po jedenastej.
Od dwóch tygodni był już narzeczonym panny Eli Rosłańskiej. W dziesięć tygodni po poznaniu. Pod pewnym względem okazała mu się bardzo pomocną wojna i przewrót bolszewicki w Rosji. Mógł uśmiercić całą najbliższą rodzinę z której trudnoby mu się było wylegitymować. Na szczęście starzy Rosłańscy byli łatwowierniejsi, niż przypuszczał. Nie starali się sprawdzać jego informacyj. Wychowanie, wykształcenie i całe obejście Krynickiego przekonywało ich, że musiał pochodzić z lepszej sfery i to im wystarczyło widocznie. A zresztą, gdyby ich nawet doszły plotki (gdzieś po świecie kręcili się ludzie, którzy pamiętali dzieciństwo Krynickiego) niewiadomo jeszcze czy uważaliby za potrzebne zbyt drobiazgowe dociekania. Panna tak była rozkochaną, nicby jej nie potrafiło do niego zniechęcić.
Krynicki triumfował. Pierwszy etap jego życia kończył się wspaniałem zwycięstwem. Zyskiwał majątek i olbrzymie stosunki Rosłańskich, co uważał za od – skocznię do dalszej, wielkiej karjery. Już mógł w przyszłość patrzeć bezpiecznie, bynajmniej zresztą nie marząc o spokojnem, zrównoważonem życiu. Chciał starć i walk, ale w wielkim stylu. Kończyła się nareszcie upokarzająca dyplomacja, której celem było tylko maskowanie niedostatku.
Wewnętrzne poczucie triumfu zwiększało w nim jeszcze przekonanie o doskonałości metody. Bo do rozkochania w sobie panny Eli doszedł zimną, wyrafinowaną metodą. Każde odezwanie się, każdy uśmiech, każde spojrzenie przedstawiało mu się, jakby posunięcie w grze szachowej i każde długo i starannie obmyślał. Szybko poznał wszystkie słabe strony jej charakteru i umysłu i starał się im schlebiać, równocześnie drażniąc zmysły. Zbyt był krytyczny, aby nie dopuścić do siebie refleksji, że panna Rosłańska mogła się w nim zakochać poprostu, bez tych wszystkich zabiegów, ale kiedy analizował ewolucję jej uczuć od banalnego zaciekawienia na dwadzieścia cztery godziny aż do istotnego szaleństwa miłości nie mógł się oprzeć wrażeniu, iż był to jednak triumf jego sztuki. I rósł w dumę, bo stale dążył do tego, żeby panować nad życiem, wolą i rozumem, nie oglądając się na wszelkie nieobliczalne cuda.
W świetnym humorze zjawił się o umówionej godzinie w gabinecie restauracyjnym. Zebrane towarzystwo powitało go radosnemi okrzykami. Ziuta, z którą go łączyły stosunki bliższe, próbowała udawać melancholję. Posadził ją sobie na kolanach i, głaszcząc po muskularnych łydkach, szybko rozweselił zapewnieniem, że nie potrzebuje się smucić, bo na małżeństwie jego może tylko zyskać. I odrazu szczerze poddał się nastrojowi zabawy. Najlepiej się zawsze bawił w atmosferze restauracji i półświatka. Odprężały u się wówczas nerwy i wypoczywał.
– Gdyby cię tak narzeczona teraz zobaczyła – zażartował Olo.
Krynicki wzruszył ramionami. Dowcip przyjaela wydał mu się za bardzo małomieszczański.
– Sam to Eli opowiem – odparł. Rzeczywiście nie taił przed narzeczoną swoich kawalerskich rozrywek, omijając tylko pewne szczegóły zbyt już drażliwe. Pannie Eli w głębi duszy nie sprawiało to może szczególnej przyjemności, ale wstydziła się okazywać jakiegokolwiek zgorszenia. Krynick' wciąż powtarzał, że zazdrość jest uczuciem, godnem swaczek.
– Ach, coście wy wszyscy za świnie! – wybuchnęła nagle Ziuta, której zaczynało się już kręcić w głowie.
– Dlaczego?
– Jakto można nie kochać i żenić się…
– Od tego, żeby się kochać są kobiety, a nie mężczyźni – uśmiechnął się Krynicki.
– Wymyślił! – wykrzyknęła Ziuta tonem w którym mieszało się oburzenie z podziwem.
Usiadła mu na kolanach i nadstawiła usta do pocałunku.
– Powiedz, żeś mnie kochał choć przez minutę.
– Powiem ci to następnym razem – odparł, usuwając ją z kolan.
– Co to, chcesz uciekać? – wykrzyknął Olo widząc, iż Krynicki spogląda na zegarek.
– Moi drodzy, ja muszę jutro rano wstać i mieć świeżą głowę. Obiecywałem wam, że przyjdę na godzinę, a i tak się zasiedziałem. Już jest wpół do trzeciej.
– No, więc położysz się o czwartej.
– Nie.
– Zejdźmy jeszcze do dancingu.
– Nie.
– Ale, czy to warto gadać – wybuchnęła Ziuta. On, jak powie: nie, to żeby mu rewolwer do głowy przyłożyć nie ustąpi. Niech idzie na złamanie karku.
Krynicki nie uczuł się bynajmniej tem dotknięty… że nadąsana Ziuta nie chciała mu na pożegnanie podać, ręki. Posłał jej w powietrzu całusa i opuścił towarzystwo. W chwili, gdy służący podawał mu palto, z ostatniego gabinetu przy wyjściu wyszła jakaś pana i w tej chwili znikła za drzwiami. Ale Krynicki zdążył poznać swoją narzeczoną, pannę Elę Rosłańską.
Moment osłupienia w jaki go to wprawiło pozwolił tamtym tak się oddalić, że gdy ich dogonił na ulicy już odjeżdżali automobilem. Ale raz jeszcze zobaczył z profilu twarz kobiety. I już nie mógł mieć wątpliwości. To była jego narzeczona. Tak się fatalnie złożyło, że nigdzie w pobliżu nie było drugiego same chodu. Musiał zrezygnować z pogoni.
Nie mógł własnym oczom nie wierzyć a jednak to co widział nie mieściło mu się w głowie. Wszelkie najdziwaczniejsze kombinacje stosunków ludzkich uważał za możliwe w życiu, więc dopuściłby nawet, że jego narzeczona miała kochanka, dwóch, dziesięciu kochanków, tylko nie ryzykowałaby na pewno z żadnym chodzenia po gabinetach restauracyjnych. No i, przedewszystkiem nie korzystałaby z takiej swobody w domu, żeby móc pozwalać sobie na eskapady do czwartej rano. Pani Rosłańska bardzo przestrzegała pozorów i konwenansów.
Wsiadł w pierwszą napotkaną dorożkę i kazał się zawieźć przed kamienicę, w której mieszkali Rosłańscy. Okno pokoju jego narzeczonej wychodziło na ulicę. Było zasłonięte roletą i ciemne. Ale to niczego nie dowodziło. Panna Ela miała czas rozebrać się i położyć spać.
A przecież to była ona, ona, nie mylił się, widział ją najwyraźniej.III.
Przyszedłszy nazajutrz po południu do Rosłańskich, Krynicki zaczął się bacznie przyglądać narzeczonej. Odrazu wydało mu się, że miała twarz zmęczoną i niewyspaną. Ale nim zdążył usta otworzyć, już Ela i jej matka opowiedziały mu, że poprzedniego wieczoru zebrało się u nich niespodziewanie kilka osób i zaimprowizowano bridge'a, który się przeciągnął do trzeciej w nocy. Słuchając tego opowiadania Krynicki spoglądał z niedowierzaniem to na matkę, to na córkę. Ale przecież było rzeczą nie do pomyślenia, żeby działały w jakiemś porozumieniu. Zdumienie jakie malowało mu się we wzroku było tak widoczne, że Ela odezwała się wreszcie.
– Czemu pan nam się tak przygląda?
– To niepojęte – odparł Krynicki.
– Co takiego?
– Nigdy w życiu nie wierzyłem w opowiadania o halucynacjach, ale wczoraj sam padłem ofiarą halucynacji. I to tak wyraźnej, że przysiągłbym, że to była rzeczywistość.
– A co się panu przywidziało?
Krynicki opowiedział swoją przygodę. Panna Ela zaczęła się śmiać.
– To nie była halucynacja, tylko najrzeczywistsza prawda.
– Jakto?
– Bo ja mam sobowtóra w Warszawie. I pan go widział.
– Dla mnie to nie jest wcale takie zabawne, jak dla Eli – odezwała się kwaśnym tonem Rosłańska.
– Niech pan sobie wyobrazi, że jest manekin u Adolfiny, tam gdzie właśnie się ubieramy, tak zadziwiająco podobny do Eli, że ja sama mogłabym się pomylić. Nazywa się panna Marja. Jest w tym samym wieku, co Ela, ma taką samą figurę, wzrost, włosy i rysy twarzy.
– Różni nas tylko znamię – roześmiała się Ela. Ta panna Marja ma z lewej strony na brodzie znamię, no, ale to się nie rzuca w oczy, więc wszyscy ją biorą za mnie.
Ponieważ panna Ela była bardzo podobna do matki, więc Krynickiemu przyszło na myśl, że poza tem podobieństwem mogła się kryć i tajemnica rodzinna. Odparł, że zdarzają się takie zadziwiające podobieństwa i przytoczył jako przykład żart pewnego tygodnika paryskiego, który przed wojną jeszcze zamieścił fotografję kilku najgłośniejszych francuskich mężów stanu i ich sobowtórów, zajmujących skromniutkie stanowiska w społeczeństwie, w rodzaju stróżów i dorożkarzy.
– Mnie to tak drażni – ciągnęła pani Rosłań – ska, że jeżeli Adolfina jej nie wyrzuci, to przestaniemy się tam ubierać.
– Ależ, mamo, Adolfina nie może jej wyrzucić z Warszawy.
– Nieszczęście chciało, że ją przyjęła, bo ta pannica jest tam od kilku tygodni dopiero. Już wie, że jest do Eli podobna, i może tego nadużywać.
– A ja jestem z tego podobieństwa zadowolona – roześmiała się panna Ela. – Kto wie, czy mi się nie przyda kiedykolwiek.
– W jaki sposób? – zapytał Krynicki.
– W razie jakiejś eskapady po ślubie będę mogła zawsze zwalić winę na mojego sobowtóra.
– No, to muszę tej pannie Marji dobrze się przyjrzeć.
– Niewiele panu z tego przyjdzie. Skoro wczoraj wziął ją pan ża mnie…
– Ach, zdaleka, jak mi mignęła tylko w oczach. Ręczę pani, że mimo tego pozornego podobieństwa między panią i nią muszą być ogromne różnice w powierzchowności.
– My teraz jedziemy do Adolfiny, niech pan jedzie z nami, to pan obejrzy mój płaszcz na tym manekinie.
Pani Rosłańska wzruszyła ramionami, jakgdyby projekt córki wydawał jej się pozbawiony sensu, ale nie oponowała. Ponieważ automobil czekał już przed bramą, więc zaraz wyszli.
Tak się szczęśliwie złożyło, że w wielkiej poczekalni Adolfiny nie było nikogo. Rosłańska przedstawiła właścicielce, otyłej damie z utlenionemi włosami, narzeczonego córki.
– Niech pani powie pannie Marji, żeby włożyła mój płaszcz i przyszła go tu pokazać – odezwała się panna Ela.
Pani Adolfina uśmiechnęła się zlekka.
– Już ja na niej parę razy dzisiaj ten płaszcz przymierzałam. Leży cudownie. Będzie pani zadowolona.
W chwilę potem w salonie ukazała się panna Marja otulona w strojny, wieczorowy płaszcz, przybrany gronostajami. Krynicki otworzył szeroko oczy. W pierwszej chwili doznał wrażenia, jakgdyby ujrzał podwójny obraz narzeczonej. Panna Marja zauważyła jego zdziwienie, usta jej drgnęły momentalnie stłumionym uśmiechem ale w tej chwili twarz przybrała z powrotem obojętnie poprawny wyraz woskowej lalki.
– Jakżeż się panu płaszcz mój podoba?
Krynicki zbliżył się do manekina pod pretekstem przyjrzenia się jakiemuś szczegółowi i stanął tak, że zasłonił sobą Rosłańskie. Wtedy dopiero panna Marja z pod spuszczonych rzęs rzuciła mu szybkie, wyzywające spojrzenie.
– Dobry numer musi być – uśmiechnął się w myśli.
– Cudowny płaszcz – odparł, zwracając się do narzeczonej.
– A mamie jak się teraz podoba z temi gronostajami?
– Owszem – wycedziła Rosłańska, nie umiejąc ukryć złego humoru, w jaki ją wprawił widok sobowtóra córki. Zdawało jej się, że w oczach Adolfiny i Krynickiego taiła się ironja i że ją podejrzewają o jakieś pokrewieństwo z panną z magazynu.
Zaprezentowawszy płaszcz, panna Marja cofnęła się do pracowni. Rosłańska zwróciła się do córki.
– Jedź z panem Zygmuntem do domu, a ja jeszcze chwilę zostanę.
Adolfina, która posiadała wielką intuicję uczuć swoich klijentek z tonu i wyrazu twarzy Rosłańskiej, domyśliła się odrazu, co miało być tematem dalszej rozmowy. 1 kiedy panna Ela i Krynicki wyszli, odezwała się, uprzedzając Rosłańska.
– Przyjmując pannę Marję nie zauważyłam doprawdy, że jest tak podobna do pani córki. Rozumiem, że to może być nieprzyjemne.
Rosłańska wzruszyła wyniośle ramionami.
– Co innego moja córka, a co innego taka panna Marja. Ale przyznam się pani, że wolałabym, żeby jej w magazynie nie było.
Pełna twarz pani Adolfiny przybrała słodko-bolesny wyraz.
– Ach jabym ją w tej chwili oddaliła, chociaż to pracownica pierwszorzędna, ale pani wie jakie to teraz czasy. Musiałabym jej zapłacić trzymiesięczne odszkodowanie. W zeszłym roku jeszcze wcalebym się z tem nie liczyła. Ale przy dzisiejszym zastoju…
Umilkła i spojrzała wyczekująco na Rosłańska. Znała jej skąpstwo, ale wobec wyjątkowej zupełnie sytuacji, gdzie wchodziła w grę ambicja bogatej damy próbowała, czy nie uda się zrzucić na nią jeśli nie cale odszkodowanie, to przynajmniej połowę. Rosłańska jednak nietylko nie przejęła się skargą pani Adolfiny, ale odparła z przekąsem.
– Ach, pani chyba na ciężkie czasy nie może się uskarżać.
Pani Adolfina przysięgła uroczyście, że gdyby tylko znalazła amatora, to dawno oddałaby mu cały magazyn. I na poparcie swoich słów zaczęła sypać jak z rękawa cyframi. Rosłańska przerwała jej po chwili niecierpliwie.
– Wierzę pani, wierzę. Ale co będzie z panną Marją?
Wobec niezadowolenia Rosłańskiej los panny Marji zgóry już był przesądzony. Adolfina postanowiła w inny sposób zemścić się na grymaśnej klijentce, która narzucając jej swą wolę, nie poczuwała się nawet do obowiązku poniesienia kosztów kaprysu.
– Oddalę ją bezwzględnie, bo ja bardzo dbam o moralność moich pracownic, a dowiedziałam się niestety, że ta panna Marja jest osobą, jakby to powiedzieć – złego, ale to nawet bardzo złego prowadzenia.
I znana w Warszawie.
– Tego tylko brakowało – pomyślała Rosłańska, blednąc ze złości.IV.
Kiedy narzeczeni siedli do automobilu, panna Ela zwróciła się z uśmiechem do Krynickiego.
– No cóż? Podobne jesteśmy? Narzeczony jej wzruszył ramionami.
– Pozornie – nawet bardzo. Ale jest to złudzenie na pierwszy rzut oka. Ja po minucie już widziałem szaloną różnicę.
– W czem?
– W tem, co jest nieuchwytne, a co stanowi o istocie podobieństwa. Ta panna Marja jest pospolita i ordynarna i to nietylko w wyrazie twarzy, ale i we wszystkich ruchach. Wierz mi, że kiedy się ubrała w twój płaszcz, to to wcale nie dawało pojęcia, jak ty w nim będziesz wyglądała.
Krynicki kłamał, jak najęty. Najbardziej właśnie zastanowiła go wytworność i wdzięk ruchów panny z magazynu i porównanie pod tym względem wcale nie wypadło na korzyść narzeczonej. Ma się rozumieć ujął ją sobie odrazu tą lekceważącą krytyką jej sobowtóra. Przytuliła się do niego i odezwała trochę stłumionym głosem:
– Więc to podobieństwo nie jest dla mnie niebezpieczne?
– Nie – odparł Krynicki, obejmując ją wpół i przyciskając do siebie.
I pomyślał, że tym razem był szczery zupełnie. Za dziesięć manekinów piękniejszych od panny Eli nie oddałby jej posagu i stosunków w jakie miało wprowadzić go małżeństwo.
– Z czego się śmiejesz? – zapytała narzeczona.
– Z twojego pytania.
– A coś sobie myślał wczoraj, jak ci się wydało, że mnie zobaczyłeś w gabinecie restauracyjnym?
– Byłem oburzony, że ktoś się ośmielił być tak do ciebie podobny.
– I ani chwili nie przypuszczałeś, że to byłam ja?
– Gdybyś to była ty naprawdę, to nawet nie potrzebowałbym cię widzieć, żeby cię poznać. Ja twoją obecność odczuwam podświadomie.
Panna Ela zmieniła się na twarzy. Oczy jej się zamgliły i nozdrza zaczęły drgać nerwowo. Krynicki widział to podniecenie i odgadł odrazu, że jego słowa o odczuwaniu obecności skojarzyły się w jej umyśle z jakimś erotycznym obrazem. Ujął ją mocno za ramiona, zlekka pochylił naprzód i delikatnie, umiejętnie zaczął całować za ucho. Uczuł, jak narzeczona tężeje mu w rękach. I w nim samym obudziły się zmysły. Ale opanował się w tej chwili. Panna Ela powoli wracała do przytomności. Przyglądał jej się z uśmiechem zadowolenia, dumny z władzy, jaką miał nad nią.
Wieczorem, pani Rosłańska, korzystając z chwili, w której córka wyszła z pokoju, zwróciła się do Krynickiego ze zgorszoną i tajemniczą miną.
– Wie pan, że z tą panną Marją od Adolfiny to jest przykrzejsza sprawa, niż przypuszczałam.
– Dlaczego?
– Rozmawiałam z Adolfiną i stanowczo zażądałam, żeby ją usunęła. Ale dowiedziałam się przytem, że to jest kokota i podobno bardzo znana w Warszawie.
Krynicki się nachmurzył.
– To rzeczywiście nieprzyjemne. Ale cóż zrobić? Jesteśmy bezsilni.
– Czy nie udałoby się takiej panny skłonić do wyjazdu z Warszawy?
– Bardzo wątpię. Zresztą, w jaki sposób?
– Pieniędzmi.
– To dałoby jej tylko sposobność do szantażowania nas. Wyjechałaby i po miesiącu wróciła.
– Więc cóż robić? – odezwała się niecierpliwie Rosłańska.
– Nic.