- nowość
- W empik go
Znamię - ebook
Znamię - ebook
Prawdziwe piekło rozgrywa się na ziemi
Patrycja, nauczycielka ze Śląska, chciała jedynie zapewnić dzieciom interesującą, bezpieczną wycieczkę. Zamiast tego w Podziemiach Będzińskich trafia na zwłoki brutalnie zamordowanej osoby. Niedługo potem znika jedna z jej uczennic.
Wszystkie ślady na miejscu przestępstwa wskazują, że nauczycielka jest w jakiś sposób powiązana ze zbrodnią. Pozostawione przez mordercę napisy, świece i znajoma muzyka każą kobiecie wrócić do wydarzeń z dzieciństwa, o których zdążyła już zapomnieć. Skrawki zatrważających wspomnień są jednak jej jedyną szansą na odnalezienie zaginionej dziewczynki…
Z czasem Patrycja daje się wciągnąć w szaloną grę przebiegłego sprawcy. Szybko okazuje się, że pierwsze morderstwo nie było ostatnim. Szatan z Zagłębia dopiero się rozkręca – i nie spocznie, póki nie ściągnie wszystkich wybranych dusz do piekła.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-517-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedziała przy stoliku, jedząc śniadanie i oglądając telewizję. Robiła tak każdego ranka przed pracą. Jej godziny pracy były zróżnicowane i uzależnione od dnia tygodnia. Z reguły zaczynała o 7.45. Mieszkała niedaleko, więc jeździła tam swoim samochodem i zajmowało jej to około dwudziestu minut.
Do śniadania robiła sobie herbatę z mlekiem. Lubiła ją. Dopijała właśnie ostatni łyk, słuchając wiadomości. Mały telewizor stał na kuchennym blacie pod szafkami. Często służył jej jako ekran, na którym wyświetlała sobie przepisy. Rano oglądała na nim wiadomości, a popołudniami swoje ulubione seriale. Korzystała z jednego z najpopularniejszych portali z serialami.
Była 7.06. Prezenter TVN24 przekazywał wiadomości z kraju na temat zmian w rządzie, a co za tym idzie – również zmian w edukacji. Zawsze kiedy tylko w rządzie następowały jakieś roszady, pociągały one za sobą zmiany w szkolnictwie. Tym razem miało się poprawić. Słuchała o nowych pomysłach i odpowiednim wynagrodzeniu. Jak to często bywa w takich sytuacjach, wypominali nauczycielom, że nie pracują czterdzieści godzin tygodniowo. Jest taka grupa nauczycieli, którzy pracują więcej. Wystarczy mieć jakieś wychowawstwo. Patrycja była wychowawcą klasy czwartej. Obdarowano ją tym stanowiskiem we wrześniu tego roku. Lubiła uczyć, lubiła pracować z dziećmi. Z biegiem lat było to coraz trudniejsze, ale nie narzekała.
– Kolizja z udziałem sędziego Trybunału Konsty-tucyjnego. Zasłonił się immunitetem, odmówił badania alkomatem – powiedziała spikerka prowadząca wiadomości.
Patrycja wstała i chciała odstawić naczynia po śniadaniu do zmywarki, jednak zatrzymała się na chwilę i słuchała dalej. Jeszcze tylko na moment do łazienki. Makijaż, ostatnie poprawki i pora wyjść do pracy. Była sumiennym pracownikiem. Przynajmniej tak o sobie myślała.
Dzisiaj miała być trochę wcześniej w pracy. W planach była wycieczka do Będzina. Pałac Mieroszewskich, Muzeum Zagłębia, zamek, podziemia.
Głowę zaprzątały jej myśli związane z pracą. Taka wycieczka – pomyślała. Jako wychowawca jestem zobowiązana do planowania i realizacji takich właśnie zadań. Nie mogę odmówić udziału w wycieczce. No chyba że miałabym małe dziecko.
– Dziecko? Czy ja się nadaję na matkę? – O dziwo, powiedziała to na głos. – Aktualnie mi to nie grozi. Jestem sama – dopowiedziała, po czym mina jej zrzedła.
Zakochana była kilka razy, ale nic z tego nie wyszło. Musiała się odkochać. Może kiedyś spotka kogoś sympatycznego, przystojnego, a nawet miłego. Faceta w sam raz dla siebie.
Mieszkała i pracowała w jednej ze szkół niedaleko Będzina. Ta szkoła była jej główną, ale nie jedyną. W tej drugiej podjęła pracę na kilka godzin. Tak dodatkowo. Dzisiaj planowo miała mieć tylko cztery godziny lekcyjne. Jednak musiała jechać wcześniej i z pewnością do domu wróci dość późno. Co do przygotowań związanych z wycieczką, to zawsze uważała, że najlepiej jest zrobić to samemu. I tak było tym razem. Oczywiście najprościej jest zorganizować wycieczkę z biurem podróży. Nie trzeba się niczym martwić. Wystarczy tylko znaleźć chętnych uczniów, zebrać pieniądze, przygotować dokumentację, dostać zgodę przełożonych i zebrać zgody od rodziców. W dniu wycieczki sprawdzić obecność i tyle. A planując samemu taki wyjazd, trzeba poświęcić na to więcej czasu. Przygotować sobie plan wycieczki, sprawdzić, ile kosztują wejściówki, przewodnicy i transport. Zadzwonić i zarezerwować godziny wejść oraz środek transportu. Dopasować wszystko czasowo. Przeliczyć koszt i podzielić go na uczestników wycieczki. Pracy jest zdecydowanie więcej i trzeba do tego podejść bardziej odpowiedzialnie, jednak przekłada się to na cenę. Patrycja właśnie tak zrobiła. Wkładała całe serce w swoją pracę.
Wychodząc z domu, wszystko dokładnie sprawdziła. Miała tendencję do zapominania, czy wszystko zabrała. W końcu wyszła z domu. W pracy była za dwadzieścia minut, jak zawsze. Z roku na rok na parkingu było coraz więcej samochodów. Niełatwo było znaleźć wolne miejsce. Spora część rodziców podjeżdżała pod same drzwi szkoły i tam wysadzała swoje pociechy. Zapewne, gdyby się dało, to wjechaliby do środka. Udało jej się zlokalizować jakieś wolne miejsce i zaparkować. W szkole kilkoro uczniów z jej klasy czekało już na nią w umówionym miejscu. Wraz z nią na wycieczkę jechało jeszcze dwoje opiekunów. Do zbiórki pozostało trzydzieści minut. Z chwili na chwilę pojawiało się coraz więcej uczniów.
– Dzień dobry, o której jedziemy? – zapytała Zosia.
– Zosiu. Tak jak mówiłam, wyjeżdżamy o dziewiątej.
– A czy jadą z nami pani Marysia i pani Weronika?
– Tak – odpowiedziała Patrycja.
– A jak będziemy wracali, to te panie też będą z nami?
– Oczywiście, przecież ich nie zostawimy.
– Ale jak pani Marysia była z klasą B, to nie wróciła, tylko poszła na zakupy.
– Z nami wróci – ucięła rozmowę Patrycja.
– A, proszę pani… – Zosia nie dawała za wygraną.
– Tak?
– Bo ja byłam kiedyś w Będzinie. I widziałam ten zamek, jak przejeżdżałam samochodem z babcią.
– Wiem, Zosiu. Mówiłaś mi to wczoraj i przedwczoraj.
– Ale nie mówiłam pani, że jechał z nami Ciapek. Ciapek to mój piesek, taki mały.
– Zosiu, stań z Martynką. Ja tylko pójdę do sekretariatu.
– A mogę z panią?
– Nie ma takiej potrzeby, Zosiu – zakończyła rozmowę Patrycja.
Zosia była jej ulubioną uczennicą. Jak tylko pojawiała się w pracy, Zosia była przy niej. Pytała o wszystko i wszystko ją interesowało. Często opowiadała, co robi jej mama i czym zajmuje się jej tata. Gdzie wyjeżdżają i co lubią robić. Często też opowiadała, jak rodzice się kłócą.
Było po godzinie dziewiątej, jak Patrycja sprawdzała obecność uczniów w autokarze. Jechało dwadzieścia sześć osób. Byli wszyscy. Na miejsce dotarli po około trzydziestu minutach. Zaparkowali na parkingu pod zamkiem i udali się w jego kierunku.2
Tego dnia czuła się niespokojnie i przez to zachowywała się jakoś nerwowo. Kiedy wysiedli z autokaru, kilkakrotnie liczyła dzieci i ciągle jej kogoś brakowało. Za czwartym razem, kiedy wreszcie podniosła głos, udało jej się zaprowadzić porządek i policzyć uczniów. Byli w połowie drogi do pałacu.
– Nie poznaję cię, koleżanko – powiedziała do niej z uśmiechem Weronika.
Patrycja nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła jako pierwsza przed grupą.
– Proszę, idziemy wszyscy w parach – powiedziała do grupy. – Weronika, ty zostań na końcu – dodała.
Cała grupa szła dalej. W pałacu zostali przywitani przez przewodniczkę. Patrycja potwierdziła przybycie i opłaciła bilety. Przez niecałą godzinę grupa zwiedzała kolejne pomieszczenia i słuchała opowieści o pałacu. Kiedy dotarli do końca ostatniej ekspozycji, wszyscy podziękowali. Pani, która ich oprowadzała, podziękowała za uwagę i również się z nimi pożegnała.
– Do widzenia i zapraszam ponownie. Zapraszam również do zakupu pamiątek w naszym sklepiku. Na koniec pamiętajcie o toalecie. Toaleta jest tylko tutaj.
– Bardzo dziękujemy. Do widzenia – powiedziała Patrycja.
– Do widzenia – dodały chórem koleżanki.
– To co, poczekamy i idziemy do zamku? – powiedziała Weronika.
– Ja to bym się kawy napiła – powiedziała spokojnym głosem Marysia.
– Ja piłam rano, ale przydałaby się druga. Jakaś jestem niewyspana. A i Patrycji by się przydała. – Weronika mrugnęła okiem do Marysi.
– Nie uda się nam napić kawy – skwitowała Patrycja.
– A coś ty dzisiaj taka nerwowa, dziewczyno? – powiedziała z nutą uszczypliwości w głosie Weronika.
– Daj spokój – Marysia szturchnęła ją ukradkiem – bo nie zabierze nas więcej na wycieczkę.
– Dobra, dziewczyny, zbieramy ich i idziemy dalej – zamknęła temat Patrycja.
Ustawili się przed pałacem. Tym razem liczenie poszło Patrycji zdecydowanie sprawniej. Po chwili cała grupa maszerowała w stronę zamku. Zosia szła za Patrycją i zadawała masę pytań. Na część z nich nauczycielka nie odpowiadała.
– A, proszę pani! Czy na tym zamku są duchy? – padło kolejne pytanie Zosi.
– Zosiu, na każdym zamku są duchy – odpowiedziała z uśmiechem na ustach Patrycja.
– To ja nigdzie nie idę – powiedziała dziewczynka i się zatrzymała.
– Zocha! – wrzasnął idący za nią Michał.
– To nie ja, proszę pani. – Zosia spojrzała na chłopca z kwaśną miną i ruszyła za Patrycją.
Gdy byli na dziedzińcu zamku, przywitał ich tam kolejny przewodnik.
– Dzień dobry. Mam na imię Kamil i będę was dzisiaj oprowadzał po zamku i podziemiach.
– Dzień dobry – odpowiedzieli chórem uczniowie.
– Zapraszam za mną. Najpierw przejdziemy sobie do pomieszczenia na dole i tak po kolei będziemy wędrowali na samą górę.
Cała gromada ruszyła za przewodnikiem. Nauczycielki szły na końcu.
– Przystojniak z tego przewodnika – odezwała się do dziewczyn Marysia.
– Nie dla mnie – odparła Patrycja.
– A mi się podoba – dodała Weronika z uśmiechem na ustach.
Patrycja czuła się już zdecydowanie lepiej. To dziwne uczucie, które towarzyszyło jej jeszcze przed przejściem do pałacu, minęło. Jednak sam niepokój jeszcze gdzieś tlił się w odmętach jej umysłu. Miała wrażenie, że o czymś zapomniała, że miała coś zrobić albo zrobiła, tylko nie do końca wiedziała co. W jednym z pomieszczeń zobaczyła sporo białej broni. Były tu szpady, miecze i inne tego typu elementy uzbrojenia. Kamil opowiadał o tym, co się tam znajdowało. W pewnym momencie zatrzymał się i sprawiał wrażenie wystraszonego. Na jednej ze ścian, do której podszedł, ewidentnie brakowało eksponatu. Rozejrzał się dookoła, tak jakby czegoś szukał. Nic nie mówił. Po chwili opowiadał dalej. Sprawiał wrażenie, jak gdyby to, co wydarzyło się przed chwilą, nie miało miejsca. Patrycja patrzyła na niego i doszła do wniosku, że było to bardzo dziwne zachowanie. Niepokój w jej głowie natychmiast wezbrał na tyle mocno, że doszła do wniosku, iż musi wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Podeszła bliżej dziewczyn i cicho powiedziała:
– Ja muszę na chwilę wyjść.
– Zbladłaś – powiedziała Marysia.
– Może jest w ciąży – zaśmiała się Weronika.
Patrycja już tego nie słyszała, była za drzwiami i zmierzała do wyjścia. Otworzyła kolejne drzwi i łapiąc świeże powietrze, położyła rękę na poręczy i zeszła na dziedziniec. Stała tak przez chwilę i głęboko oddychała. W głowie widziała obrazy z przeszłości. Wszystko przeleciało jej przed oczami jak w kalejdoskopie. Miała dokładnie takie samo uczucie jak wtedy, kiedy się to stało. Wydarzyło się to wiele lat temu, była w wieku Zosi z jej klasy, może trochę starsza.3
Mieszkała wtedy w Rudzie Śląskiej, był koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tata zabierał ją często na wycieczki rowerowe. Lubiła to. Lubiła przebywać z tatą. Kiedyś woził ją w foteliku, ale gdy nauczyła się jeździć na swoim pierwszym rowerze, to podróżowali razem. Czasami wybierała się z nimi też mama. Jak było ciepło i tata wracał z pracy wcześniej, zjadali razem obiad i wtedy urządzali sobie wspólną wycieczkę.
– Cześć, jestem – powiedział tata do mamy kończącej przygotowanie obiadu.
Zawsze jak wracał do domu, podchodził do niej, całował ją i czasami też ściskał. To było takie śmieszne. Tak zapamiętała ich relację z tamtego okresu. Potem było trochę inaczej.
– Co dzisiaj dobrego na obiad? Zgłodniałem.
– Jesteś wcześniej – zauważyła mama, uśmiechając się.
– Jedna z klas pojechała na wycieczkę. Nie było ich, to poszedłem do domu.
– Piętnaście minut studenckiego – zaśmiała się mama.
Tata pracował wtedy w szkole. Lubił swoją pracę. Mama pracowała w przedszkolu i też ją lubiła. Jako dziecko chodziłam do przedszkola mamy. Tata uczył w szkole średniej.
– Czy coś ci pomóc przy obiedzie? – zapytał.
– Otwórz słoik z ogórkami. Tylko z konserwowymi. Będą pasowały do gulaszu z kaszą – odpowiedziała mama. – Jakoś się dzisiaj źle czuję – rzekła po chwili.
– Co ci jest? Wyglądasz też jakoś kiepsko.
– Byłam dzisiaj rano w przychodni. Przed zajęciami. Dostałam skierowanie na badania. Mówiłam lekarzowi, że ostatnio jestem jakaś słaba i mam nudności. Boli mnie czasami brzuch.
– A może jesteś w ciąży? – zapytał zadowolony tata.
– Nie, no co ty. Miałam okres tydzień temu. Jutro rano mam zrobić badania krwi.
Rozmawiali tak i powoli siadali do obiadu.
– Pati! Chodź na obiad – zawołała mama.
– Pati! – powtórzył tata.
– Idę, idę – zawołała Patrycja.
Kiedy przyszła, przywitała się z tatą i usiadła do obiadu.
– Mamo! Pokroisz mi to mięso?
– To gulasz, tu się nic nie kroi – odparła mama.
– To te długie, zielone.
– Ogórki. Tak, pokroję ci – dodał tata z uśmiechem na ustach.
– Mogą być i ogórki. A pojedziemy do lasu na rowery?
– Pojedziecie – odpowiedziała mama.
– Już skończyłaś? – zapytał tata, patrząc na mamę zatroskanym wzrokiem.
– Jakoś nie mam apetytu.
– Mamo, ja też mogę skończyć jeść. Bo też nie mam apetytu i jestem bardzo zmęczona.
– To na rower nie idziemy? – zapytał podstępnie tata.
– Idziemy!
– To zjadaj wszystko i się ubieraj.
– A mogę coś słodkiego?
– Tak. Jak tylko wszystko zjesz. – Mama zakończyła rozmowę, zabierając swój talerz ze stolika.
Powietrze było bardzo przyjemne i pachniało wiosną. Słońce ogrzewało śliczną, drobną dziewczęcą twarz małej Patrycji. Stała tak przed swoim domem z zamkniętymi oczami i czekała. Słuchała ćwierkania ptaków.
– Tata, a jak to się dzieje, że ptaszki tak śpiewają? – Zadała to pytanie jeszcze z zamkniętymi oczami, słysząc, jak tata zbliża się z jej rowerem.
– Opowiem ci, jak będziemy w drodze.
– A co je trzyma w powietrzu? To znaczy, czemu nie spadają?
– Mówi się: „dlaczego”.
– Co: „dlaczego”?
– Mówię, że powinnaś powiedzieć: „Dlaczego nie spadają?”.
– To dlaczego?
– Są lekkie i potrafią za pomocą skrzydeł wykorzystać siłę nośną.
– Nooośną?
– Tak, nośną. To taka siła, która powstaje dzięki różnicy ciśnień nad i pod skrzydłem i która podnosi ptaka do góry.
– A nie dlatego, że machają skrzydłami?
– No tak. Właśnie dlatego – poddał się tata.
Wsiedli oboje na rowery i ruszyli na wycieczkę w stronę lasu. Patrycja całą drogę o coś pytała, a tata jej opowiadał. Zatrzymywał się przy prawie każdym krzaczku i drzewie. Przy każdym zwierzaku i owadzie. Fascynował go otaczający ich świat, a Patrycja go słuchała i zadawała pytania. W większości takie same jak podczas poprzednich wyjazdów. Czasami zaskakiwała go swoimi pytaniami.4
Słońce przebijało się pomiędzy drzewami. Jego promienie w jednym miejscu znikały, a w innym się pojawiały. Patrycja jechała na swoim rowerze i podziwiała ten niesamowity teatr świateł. Kojarzył jej się z bajkami o małych wróżkach tańczących w leśnych gąszczach. Słuchała, co tata mówił, ale nie wszystko rozumiała.
– Tato, a czy w tym lesie są wróżki?
– A czy ten las jest zaczarowany? – zapytał tata, zaskakując tym Patrycję.
– No tego to nie wiem. Dlatego pytam ciebie. Bo jeśli są tu wróżki, to las jest zaczarowany.
– Każdy las jest zaczarowany. Żyje w nim wiele różnych zwierzątek, od tych malutkich po tak wielkie jak łosie.
– Łoś? A jak wygląda łoś?
– To taki konik, tylko z rogami. Właściwie to duży koń z rogami – wyjaśnił najprościej, jak potrafił.
– A są tu łosie?
– Możliwe, że się pojawiają. One wędrują po bardzo dużym obszarze. To mogły i tu przywędrować. Lasy są bardzo przyjazne. Zwierzęta czują się tu bezpiecznie i mają sporo pożywienia. Zobacz, co jest tam, po prawej stronie. W tym lesie są różne bunkry.
– Bunkry?
– To takie budowle z czasów wojny. Te są pozostałością drugiej wojny światowej.
– A możemy tam wejść?
– Możemy tam podejść i je zobaczyć z bliska.
Wraz z tatą powędrowali w stronę tych betonowych kolosów. Rowery pozostawili oparte o drzewa. Szli, spokojnie oglądając przyrodę.
– A co ty masz takie zimne rączki? – zapytał nagle tata. – Zmarzłaś?
– Nie, tylko jakoś tak dziwnie się czuję. Jakby mnie ktoś gonił albo jakby się coś stało. Boję się! – dodała nagle.
Tata popatrzył na nią. Była blada i wystraszona. Naprawdę wyglądała, jakby się czegoś bała. Jej dłoń trzymała go coraz mocniej. Odnosił wrażenie, że wbija mu swoje malutkie paznokcie w jego skórę na dłoni. Zatrzymał się powoli i zapytał:
– Może zawrócimy i pojedziemy dalej?
– Ale ja chcę zobaczyć te bunkierki.
– Bunkry. Dobrze.
Szli w ich stronę, a przed nimi powoli pojawiał się ich zarys. Stały ukryte pomiędzy drzewami. Widać było owalne ściany zarośnięte mchem. Nad całością górowała kopuła z otworami strzelniczymi. Na ścianach widniały jakieś bazgroły. Zbliżając się, nawet tata poczuł dziwne, przeszywające jego ciało uczucie. Od góry bunkry były porośnięte trawami i drobnymi krzakami. Ściany miały kolor zabrudzonego sadzą betonu. Widać na nich było słoje odbite z desek. Miały kilka okien i główne wejście. Kiedy podeszli bliżej, słychać było dziwne odgłosy. Nagle ze środka wybiegły dwie osoby. Patrycja krzyknęła ze strachu i przytuliła się do taty.
Tata aż sam podskoczył. Nie przyjrzał im się, ale wydawali się przerażeni. Byli dziwnie ubrani, cali na czarno. Jeden z nich, wybiegając, prawie się przewrócił. Coś mu wypadło z kieszeni. Nie podniósł tego. Pobiegł dalej. Ich twarze były czymś pokryte. Pomalowane. Wybiegli tak szybko, że Patrycja pamiętała tylko tyle. Tata jednak zapamiętał więcej i to on przekazał potem policji wszystkie informacje.
Kiedy trochę ochłonęli, ruszyli do wejścia. Ze środka dobiegała jakby muzyka. Ale jakaś taka dziwna. Patrycja nigdy nie słyszała czegoś takiego. Kiedy weszli do środka, w pierwszym pomieszczeniu było ciemno, widać było tylko poświatę dobiegającą z następnego pomieszczenia. Te dziwne dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Tata szedł pierwszy, trzymając córkę za rękę. Stanęli w drzwiach. To, co zobaczyli, było straszne. Patrycja zapamiętała niewiele, tata bowiem zakrył jej oczy. Jednak sam był w takim szoku, że nim zareagował, zobaczyła zbyt dużo. Kiedy zakrył jej oczy, poderwał ją do wyjścia. Lecz tuż za progiem postawił ją na ziemi, tak żeby nic nie widziała, i zwymiotował.
Jak się później okazało, w środku wszystko zostało przygotowane jak w jakimś kościele. Na ścianach były namalowane na czerwono odwrócone krzyże. Krzyże, po których ściekała niby krew. Na podłodze ustawiono świece. W rogu stał magnetofon na kasety i to z niego dobiegała ta dziwna muzyka. Na środku znajdował się jakiś stolik i ktoś tam był. Tyle zapamiętała Patrycja. Przerażały ją te dźwięki i mrugające światła świec. Pamięta, jak razem z tatą wracali na rowerach do domu. Całą drogę nic nie mówił. W domu, jak mama ich zobaczyła, to się rozpłakała. Tata opowiedział jej, co zobaczyli, a wtedy mama złapała Patrycję i mocno ją objęła.
Tata zadzwonił na policję. Policjanci przyjechali i go zabrali. Kiedy wrócił, Patrycja była w łóżku i spała. Tylko mama czekała na jego powrót. Tata jeszcze kilka razy był na komisariacie. Policjanci nie przesłuchiwali małej Patrycji. Jako dziecko szybko zapomniała o tamtych wydarzeniach, zostały przyćmione innym, które zapamiętała na zawsze. Jej mama zmarła po kilku miesiącach. Miała nowotwór trzustki. Następnego dnia rano była na badaniach. Miała złe wyniki krwi. Z tygodnia na tydzień czuła się coraz gorzej. Przestała pracować. Strasznie schudła i dużo płakała. Kiedy to wszystko minęło, została sama z tatą. Była mała i samotna. Ich życie naprawdę się zmieniło.5
Stała na dziedzińcu, łapczywie wdychając powietrze. Wspomnienia wróciły. Śmierć mamy i te morderstwa. Jako studentka usłyszała w telewizji o tamtych bunkrach i przypomniała sobie, co widziała. Teraz już sama nie wiedziała, co pamiętała, a czego dowiedziała się później.
Tamtego dnia w tym bunkrze spotkała się czwórka znajomych. Jedna dziewczyna i trzech chłopaków. Uważali się za przyjaciół. Pociągała ich czarna magia. Słuchali muzyki heavy metal. Interesował ich okultyzm. Ubierali się, jak przystało na prawdziwych metalowców. Czasy tuż po przemianie politycznej dały im dostęp do wielu nowych używek z Zachodu. Jednak ich najbardziej interesowało palenie trawki i wąchanie różnych substancji odurzających. Spotykali się często. Znaleźli opuszczone miejsce, w którym zorganizowali sobie ołtarz szatana. Tak go nazywali. Chodzili tam słuchać muzyki i modlić się do diabła i innych demonów. Rozkładali świece, malowali krzyże odwrócone do góry nogami. Zrobili sobie prowizoryczny ołtarz. Pewnego razu przyprowadzili psa i go na tym ołtarzu zabili. Podcięli mu gardło i jego krwią namalowali na ścianach dodatkowe krzyże. Po jednej z takich prób na ścianie pojawił się też pentagram. Cała zabawa doprowadziła do tego, że zaczynało im brakować większych wyzwań. Zabijanie zwierząt nie wywoływało żadnego diabła. Doszli do wniosku, że przekroczą kolejną granicę i zabiją człowieka. Wyczytali gdzieś, że trzeba zabić kogoś bliskiego. Będzie to największy dar dla diabła. Dziewczyna tak naprawdę była w ich grupie, bo podkochiwała się w jednym z nich. Od początku chodziła z nim i za nim. Robiła wszystko, czego chciał. On na początku nie zwracał na to uwagi, jednak z czasem polubił ją i zaczęła mu się podobać. Nawet spotkał się z nią kilka razy sam na sam. Dziewczyna po małej dawce alkoholu natychmiast się rozebrała. To był ich pierwszy raz, może nieudany, ale pierwszy. To ich bardzo zbliżyło i spowodowało, że chcieli skończyć z tymi zabawami. Nawet przygotowali się, że następnym razem odmówią grupie kolejnych spotkań. To miał być ostatni raz. Dwóch pozostałych jednak domyśliło się tego wszystkiego. Widzieli, jak tamta dwójka się spotykała. Na ten dzień zaplanowali ostateczne wywołanie szatana. Przygotowali się wcześniej. Kiedy wszyscy znaleźli się w jednym miejscu, podali im dodatkowe środki i związali ich. Najpierw położyli na ołtarzu chłopaka i podcięli mu gardło. Kolejna była dziewczyna. Z nią zrobili to samo. Kiedy odurzenie przestawało działać, powoli zaczęło do nich docierać, co zrobili. To miała być zabawa, która przerodziła się w zazdrość, a następnie w nienawiść.
– Lepiej ci?
Patrycja podskoczyła. Za jej plecami stała Weronika z zatroskanym wyrazem twarzy.
– Tak, tak. Tam jakoś brakowało mi tlenu. Od rana źle się czuję. Ale już mi lepiej. Wracajmy.
– Poczekaj. Oni już schodzą i mamy iść dalej, do podziemi. Byłaś tam kiedyś?
– Nie, a ty?
– Tak, w ubiegłym roku, z Anią i jej klasą. Dostaliśmy kaski i tyle pamiętam.
– Kaski?
– Tak, dla bezpieczeństwa.
W drzwiach powoli pojawiali się uczniowie. Na dziedzińcu robiło się coraz ciaśniej. Dzieci biegały i dokazywały. Po godzinnym wykładzie każdy miał ochotę trochę pobiegać.
– Maja, zejdź stamtąd. Jeszcze spadniesz i się narobi – krzyknęła jedna z opiekunek.
– Dajmy im pięć minut i zbieramy się do tych podziemi – powiedziała Patrycja.
Po kilku minutach starały się opanować powstały hałas.
– Proszę o uwagę. Ustawiamy się w parach i idziemy za panem przewodnikiem. Powtarzam! Ustawiamy się w pary. Szybciutko. Maja, gdzie twoja para?
– Nie wiem, proszę pani.
– A kto szedł z tobą?
– Zosia!
Patrycja rozejrzała się i kiedy dostrzegła Zosię, zawołała:
– Zosia! Wracaj do swojej pary.
Ta jednak stała i na coś patrzyła.
– Zosia!
Dziewczynka podskoczyła i szybkim krokiem zaczęła iść w ich stronę. Kiedy dotarła, nie odezwała się ani słowem, tylko stanęła w parze z Mają. Patrycja przeliczyła ich i ruszyli za przewodnikiem. Po kilkunastu minutach dotarli do wejścia.
– Dobrze, proszę się teraz tu ustawić i poczekamy na kaski – powiedział przewodnik.
– Proszę pani, czy ja mogę tu zostać? – zapytała Zosia, patrząc w stronę Patrycji. Miała wystraszoną minę i bladą jak ściana buzię.
– Czy coś się stało? – zapytała zatroskana Patrycja. Sama też nie czuła się najlepiej. Może to jakiś wirus – pomyślała.
– Nie, ale ja się boję.
– Nie bój się. Będziemy tam razem z całą klasą.
– Tak, ale jak patrzyłam tam z zamku przez okno, to stąd wychodził duch.
– Zośka, daj spokój. Duchy nie istnieją.
– Ale ja naprawdę widziałam. Naprawdę.
– Zosia, przestań straszyć innych.
– Zosia mówi, że widziała ducha! – krzyknęła na głos Maja i się zaczęło.
– Gdzie?
– Jaki duch?
– Ha, ha, ha, ha. Zośka widziała ducha.
Po tylu gorzkich słowach Zosia się rozpłakała i przytuliła do swojej pani.
– Przestańcie. Bardzo proszę o ciszę. Tu nie ma żadnych duchów.
W oddali słychać było skrzypienie kółek od wózka, w którym w ich stronę zmierzały kaski zabezpieczające głowy. Miały różne kolory. Wszyscy uczniowie szybko podbiegli do wózka i zaczęli nakładać je prędko na głowy. Słychać było głosy dzieci wybierających pasujące im barwy.
– Ja chcę różowy!
– A ja zielony.
– A są pomarańczowe?
Panie zabrały kaski jako ostatnie. Trafiły im się takiego samego koloru. Wszyscy ustawili się parami i byli gotowi do zwiedzania podziemi będzińskich. Tylko Zosia dalej wycierała nos po katarze, który pojawił się od płaczu. Stała teraz z Patrycją w pierwszej parze i trzymała ją za rękę. Czuły się obie bezpiecznie.