Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zniknięcie prezesa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Zniknięcie prezesa - ebook

Gdzie jest prezes Kaczyński?

Właśnie wracał z mszy świętej. Miał się spotkać w Toruniu z Ojcem Dyrektorem. Wszystko było zabezpieczone jak należy. Dwie limuzyny, ochrona osobista, trasa przejazdu starannie dobrana.

A jednak zniknął…

Cała Polska pyta, gdzie jest Naczelnik. Czy to porwanie? A może wypadek drogowy? Dlaczego policja nie może zlokalizować Pierwszego Obywatela? Kim są porywacze? Wszystko przecież wygląda na zamach! Kto za tym stoi? Jakie ma zamiary? Co dalej ze Zwycięską Prawicą? Czy najbardziej zaufani ludzie prezesa zdadzą egzamin z lojalności, gdy nadejdzie czas próby? Kto zdradzi?

Mordy zdradzieckie, kanalie i chamska hołota już zacierają ręce.

Political fiction w najmocniejszym wydaniu!

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7953-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Rozdział, w którym kończy się dzień i od razu poznajemy porywacza

Nie jest prawdą, że Eskimosi mają czterysta słów na określenie śniegu. Jest ich łącznie kilkadziesiąt na określenie wszelkich form ze śniegiem związanych, takich jak: zamieć, śnieżka, śnieg pokryty lodem czy zaspa. Kierujący starym autem czterdziestolatek w grubych okularach może wiele z tych słów wymienić, ponieważ od małego zapamiętuje tysiące niekoniecznie użytecznych faktów, definicji, anegdot, nazw i szczegółów (pamięta na przykład, że w języku, którym mówią rdzenni mieszkańcy Alaski, śnieg wirujący teraz przed maską nazywa się _qanik_).

Archaiczny wyświetlacz pokazuje minus dwa stopnie w lesie i dwadzieścia w podskakującej na korzeniach kabinie patrola. Noc jeszcze nie zapadła, ale to już nie dzień. Powietrze ma kolor najtańszego papieru toaletowego, jest mglisto, śnieg raz ledwo prószy, a raz sypie tak, że trudno dojrzeć, gdzie grunt, a gdzie przestrzeń. Zima we wrześniu. Pewna klimatolożka z Uniwersytetu Warszawskiego, której imię i nazwisko kierowca oczywiście też pamięta, ogłosiła, że w Polsce utrwalą się dwie pory roku: długie i suche lato oraz sześćdziesiąt dni zimy z jednym miesiącem mroźnym, a drugim deszczowym. Na razie się sprawdza.

– Po prostu jedź do najbliższej szosy i poddaj się policji. – Pasażer z tylnego siedzenia wciąż ma ten ton emerytowanego belfra besserwissera, jakim odpowiadał dzisiaj na oskarżenie, jakim przemawia w radiu i z telewizora. Resztki dziennego światła kładą się na twarzy, którą zna każdy Polak (szofer oczywiście pamięta i liczby: dziewięćdziesiąt osiem i pół procent rozpoznających tę buzię w ankiecie z połowy grudnia zeszłego roku wykonanej na próbie dwóch tysięcy dwustu dorosłych obywateli). Ciekawe byłoby zbadanie tej grupki, która go nie kojarzy. Kim oni są? Mnichami z ostatnich klasztorów? Debilami, których trzeba pilnować, by nie zjadali własnych ekskrementów? A może to ci nagrzani chemiczną śliwowicą, którzy proszą na Centralnym o drobne?

– Nadal masz szansę nie zmarnować życia.

– Nie mam ża-żadnej szansy.

– Będę za tobą świadczył. Bądź co bądź mnie uratowałeś. Pójdziesz na współpracę, dostaniesz średni wyrok, wyjdziesz przedterminowo. Mówię ci jako prawnik…

– Z twoim doświadczeniem powinieneś już wiedzieć, że przewidywanie jest trudne. Szczególnie przewidywanie przyszłości. Niczego nie dostanę i ni-nigdzie nie wyjdę.

– Ja nie chcę twojej głowy. Chcę wiedzieć, kto jej kazał, tej dzikiej dziewczynie…

– Z-za-zamknij już klapę, dobrze?! – Kierowca odwraca do pasażera wychudzoną twarz. Jest teraz podobny zarazem do Nicka Cave’a i do Michela Houellebecqa, mógłby doskonale wyrażać na scenie wszelkie formy rozczarowania. Diody z kokpitu mnożą się na krawędziach jego okularów. – Wszystko w-wy-wytłumaczyłeś…

– …nie powiesz chyba: przed sądem? Nie kpij sobie, synu. Nawet nie wiesz, kto wami sterował, a miałem cię za mądrzejszego od tamtych obojga. Jeszcze masz możliwości wyjścia… póki nie zaszło nic nieodwracalnego… – Pasażer akcentuje ostatnie słowo i gwałtownie przerywa, bo najpierw słychać miękki huk z plaśnięciem, jakby ktoś uderzeniem pięści rozwalił karton mleka, a potem wóz przewala się po czymś, co żyje.

Szofer odruchowo wciska hamulec i sprzęgło, zajmuje to może pół sekundy. Przeniesienie wzroku z pasażera na przecinkę – mniej więcej tyle samo. Firana spadających płatków, dalej pusty dukt. Ktoś lub coś, co przejechał, został, zostało, z tyłu. Coś nieodwracalnego, być może, właśnie zaszło.

Tor hamowania na piachu pokrytym świeżym śniegiem (w języku Saamów – _vahca_) wynosi osiem metrów, chociaż hankle są sprawne i nie jechali szybko. Przedmioty w wozie – plecak kierowcy, silikonowy bidon z wodą perła, w której rozpuścił wszystkie uśmierzacze bólu, policyjna latarka i zdobyczny glock luger – całe to zbiorowisko na chwilę zawisło w powietrzu, po czym każdy z gratów uderzył z impetem w odpowiednie miejsce wskazane prawami fizyki. Pasażer odcisnął swą słynną twarz na oparciu przedniego fotela. Teraz trzyma się za policzek i stęka. Diesel pod maską pierdzi, wyświetlacz pokazuje osiemnastą dwadzieścia, suchy las szybko stygnie, wszystkie skryte w poszyciu istoty zakopują się głębiej. Szofer potrzebuje jeszcze pół sekundy, aby załapać, w czym rzecz. Wrzuca wsteczny, otwiera swoje okno, przeciera kantem dłoni zmrożoną szybę lewego lusterka, zaczyna ostrożnie cofać. Od śniegu odcina się szarosiny kształt. Może dzik. Chory na ASF. I tak skazany na kitę.

Pasażer coś mówi, przez otwartą szybę wpada mróz, ból w żołądku kierowcy się pręży jak wąż połknięty przez mangustę. Ciemny kształt na ośnieżonym dukcie drży, żyje, lecz nie jest z nim dobrze. Nawet w tym nędznym świetle widać krew na śniegu.

Z korony wysokiej wierzby scenę obserwuje ktoś jeszcze, coś jeszcze.2. Rozdział, który dzieje się wcześniej i w którym sierżant Służący dzwoni pod zły numer

M _inęła szesnasta, jest 29 września. Tym, którzy dołączyli do nas dopiero teraz, przypominamy, że dziś imieniny obchodzą Franciszek, Rafał i Mikołaj. Słuchacie wiadomości Polskiego Radia Plus. W Rzymie aura jest równie słoneczna jak w Warszawie. Prezydent Rzeczypospolitej, marszałek Senatu i minister obrony narodowej dołączyli właśnie na placu Świętego Piotra do grona osiemdziesięciu pięciu głów państw i szefów parlamentów przybyłych, by wziąć udział w uroczystościach kanonizacyjnych błogosławionego męczennika Kościoła, księdza Jerzego Popiełuszki. Bezpośrednią relację z Watykanu rozpoczniemy przed godziną siedemnastą…_

Pułkownik ABW Marian Murzyński ścisza radio i uchyla drzwi od służbowego dodge’a. Wystawia nogę na zewnątrz, by się nie zatrzasnęły. Pochłaniając dym z papierosa, obserwuje sierżanta Służącego, który w popołudniowym słońcu lezie po skosie leśnego wzniesienia w tym samym tempie, jak myśli, czyli bardzo wolno. Trzyma przed sobą pobraną wczoraj z magazynu komórkę, jakby filmował nią teren. Szuka lepszego zasięgu.

_Wysyłanie obserwatorów Komisji Europejskiej do kontroli zbliżających się wyborów parlamentarnych jest bezsensownym mieszaniem się w wewnętrzne sprawy naszej ojczyzny – mówił dziś na Podlasiu lider Zwycięskiej Prawicy, który wziął udział w uroczystości nadania szkole podstawowej w Podśmiardowie imienia profesora doktora habilitowanego ministra Jana Szyszki. Przybycie obserwatorów nazwał akcją arcyzbędną…_

Już podczas rekonesansu zorientowali się, że zasięg jest tym lepszy, im bliżej szczytu skarpy i starego młyna. Ale celowo zaparkowali oba auta niżej – na skraju boru, za szpalerem brzóz, między jałowcami. Jedyną drogę wiodącą do budynku i obumarłej strugi widać stąd doskonale, a nadjeżdżający nie ma szans zobaczyć, kto się czai w cieniu. W radiu przemawia Prezes:

_…to nasz rząd wprowadził przepisy o przejrzystych urnach, kamery przy przeliczaniu kart do głosowania i program wsparcia wyborców z mniejszych miejscowości. Nie będziemy blokować obserwatorom dostępu, aby nie dawać asumptu i – mówiąc kolokwialnie – nie podbijać bębenka naszym przeciwnikom…_

Stefan Służący przykłada telefon do ucha.

_Jarosław Kaczyński wyraził przekonanie, że pięć milionów euro przeznaczonych na operację obserwacyjną w Polsce przydałoby się raczej dla rozwiązania kryzysu humanitarnego w Mołdawii. Tymczasem pierwsze grupy obserwatorów wylądowały już na lotniskach w Gdańsku i Warszawie. Przechodzimy do Podśmiardowa, gdzie mszę świętą w sanktuarium Najświętszej Marii Panny Po Trzykroć Przedziwnej koncelebrował ksiądz prymas Lucjan Maria Lepki. Uroczystości dobiegły końca przed godziną…_

Na drodze nadal pusto – jej widoczny fragment wygląda, jakby ktoś przejechał po pejzażu palcem umaczanym w farbie. Dopóki świeciło słońce, była to farba żółta, ale przed chwilą nadciągnęły zbite, ciemne chmury i barwę żółtą zalała ciemnoołowiana. Już, w dupę, pięć po czwartej. Coś powinni mówić.

_Przerywamy wiadomości. Jak podał przed chwilą portal Nasze Podlasie, około godziny piętnastej trzydzieści w miejscowości Kluchy Mazurskie doszło do incydentu drogowego z udziałem samochodu prezesa-wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego… Mamy informację o zderzeniu z przewróconym drzewem i o poszkodowanym mężczyźnie, którego znaleziono na szosie. Na razie nie wiemy, czy tą osobą jest lider Zwycięskiej Prawicy, gromadzimy szczegóły. Będziemy państwa informować na bieżąco._

Plutonowa Krótka wysiada z drugiego wozu. Podchodzi, uchyla drzwi, wsiada, w ręce ma papierowy kubek z kawą. Naturalnie wzięła rachunek, by podpiąć go do delegacji.

– Słyszy pułkownik wiadomości? Już dają…

– Za dwadzieścia minut tu będą. – Oficer charka i spluwa na peta. Sierżant Służący wraca truchtem jamnika w dół zbocza.

– Żeśmy zabrali ciuchy jak na lato, a się zima robi. – Krótka poprawia kaburę. Zdejmuje bejsbolówkę, ściąga z nadgarstka frotkę, zbiera blond włosy w kitę, nakłada czapkę z powrotem. Murzyński kiwa głową: – Tu zawsze jest zimniej niż w Warszawie, chociaż niby blisko. Zobacz tylko, jak wieje.

Korony sosen nad młynem gną się w gwałtownych podmuchach. Sierżant staje przy nadkolu. Ma minę, jakby popuścił i wstydził się przyznać.

– Jaja mi się skurczyły do rozmiaru groszków… i coś nie gra z numerem.

– Co?!

– Odezwał się jakiś kapiszon. Pytał mnie, z kim mówi. Rozłączyłem, od razu oddzwonił. Chciał z jakimś Marcinem.

– Co ty pierdolisz?

– Rozłączyłem się znowu. Myśli pułkownik, że może przez słaby zasięg źle łączy?

– Niemożliwe. Spisałeś drugi numer z wierzchu, tak?

– Na ekranie był jeden. – Studwudziestokilowy podwładny robi pół kroku w tył i pół w przód. Pod ciężkimi wojskowymi butami trzaskają suche szyszki.

– Pokaż…

Służący podaje komórkę.

– Dzwoniłeś z końcówką dwanaście?

– Tak mi pułkownik podał.

Murzyński gwałtownie syczy. Uderza w kierownicę. Znów syczy – teraz dlatego, że o mało nie wywichnął dłoni.

– Kurrr…wa! To jest jej numer. JEJ!!

– Pułkownik dał… – Podoficer cofa się dwa kroki, choć odgradzają go od szefa półotwarte drzwi.

– Do generała masz z końcówką dwa zero. Wsiadł!

Skarcony obchodzi auto łukiem, posłusznie gramoli się na tylną kanapę. Musi przesunąć kaski z kamerami, strzelbę „pompkę” i kuloodporne kamizele z nadrukiem abwery. Gdy zajmuje miejsce, podłoga samochodu wyraźnie osiada. W radiu arcybiskup dwojga imion Lepki mówi o obronie przed szwadronami śmierci i o łapie diabła, co sięga po dzieci.

_Pan Jezus krótko powiedział: „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza”. Pan Jezus pokazuje potworne zło, które czynią dziś w Polsce lewicowi, wędrowni gwałciciele dzieci. Pan Jezus mówił, że Antychryst będzie rządził przed końcem i jesteśmy już wszyscy bardzo blisko tego…_

– Niemożliwe, by tajny numer jakiś korek odebrał. – Stefan Służący wzrusza ramionami. Kiedy unosi brwi, przypomina wielkiego bobasa z alkoholowym zespołem płodowym.

– Wszystko jest możliwe! – Murzyński sięga do schowka. Przesuwa lufę glauberyta, grzebie wśród zapasowych kajdanek, magazynków i pudeł z nabojami. Wyciąga sprężynowca. Rozbiera telefon sierżanta, jakby otwierał małża. Obudowa pęka, on wydłubuje baterię, a kartę SIM przełamuje dwoma kciukami na ostrzu. Podaje ułomki Służącemu:

– Zeżryj!

Sierżant potulnie kładzie plastik na języku, głośno łyka, krztusi się, zasłania dłonią usta. Nad wargą błyska smark, balerony ramion podskakują, czoło mu czerwienieje. Krótka bez słowa podaje mu kubek z kawą. Służący pije, jeszcze charczy, lecz przełyk już działa. Przeciera nos rękawem chińskiej kurtki. Mela, krople kawy i gile jedynie się rozmazują.

Plutonowa, zaraz po tym, gdy ją przenieśli z cebosiu do Agencji i nadali jej wojskowy stopień, usłyszała o frędzlu kilka ciekawych plotek. Zalicza Cyganki przy końcówce alei Krakowskiej, bije podejrzanych, a jego ulubioną rozrywką, oprócz podziwiania pornoamatorek w serwisach dla dorosłych, jest gra na automatach.

– Nie dzwoniłeś, z nikim się nie łączyłeś. – Murzyński jest już spokojniejszy. Choć nadużywa alkoholu, słów, których nie rozumie, i władzy, to jednak w prostych kwestiach radzi sobie szybko. Wie, że nie powinien wysyłać cymbała, tylko sam zadzwonić, ale nie chciało mu się latać za zasięgiem, bo boli go kolano. Na zmianę pogody.

– Telefon, wczoraj pobrany, uległ, uważaj, przypadkowemu zniszczeniu podczas działań operacyjnych w terenie. Zalaniu uległ. Powtórz!

– Telefon uległ zalaniu. Nigdzie nie dzwoniłem. Zresztą nie mamy zasięgu.

– Ja nie mam ani jednej kreski. – Krótka wyjęła huaweia, pstryka w rant, odebraną od sierżanta resztę kawy wylewa za drzwi. I tak smakowała grochówką.

– Sam zadzwonię. – Pułkownik zerka we własny telefon. Też nie ma kresek. Jest dziesięć po czwartej. Odległość między Kluchami Mazurskimi a nieczynnym młynem to trzydzieści pięć kilometrów w linii prostej i ponad czterdzieści faktycznie. Ćmy mogą się pojawić przy świecy lada chwila.

Wysiada. Wchodząc na wzniesienie, obserwuje na przemian ekran komórki i drogę. Pruski budynek oznaczony na mapie jako Pupy Młyn służył najwidoczniej za melinę jakimś obrzępałom, bo jedna część jest czarna i spalona, a od strony drogi na cegłach bieleje graffiti. „Zawiśnie w lesie ten, kto doniesie”.

Zapala papierosa z paczki ozdobionej zgniłymi płucami, kaszle, jakby go dusił chiński wirus, pluje, potem dzwoni. Słońca już nie ma, temperatura zjeżdża niczym urwana winda. I ciągle wściekle wieje. W samochodzie sierżant Służący mówi cicho do Krótkiej:

– Przecież sam dał mi ten numer. Kazał spisać z ekranu. Jak fasowaliśmy sprzęt. Gdyby mi przesłał, nie byłoby tego… ale on nigdy nie umiał przesłać kontaktów.

– Cyfrowo, bumers, wykluczony. – Krótka wsunęła dłoń pod żółty blezer, drapie się w obojczyk. – Wczoraj przez pół godziny nie umiał zrozumieć, jak się spina kamerę na kasku z komórą. Trep to zawsze trep. Coś mnie chyba ugryzło. Myślisz, że tu są kleszcze?

– Dał mi ten numer sam, mówię ci. Frędzel przypadkowy odebrał, potem z Marcinem jakimś chciał. Zwyczajna pomyłka. Zresztą nasze numery się nie wyświetlają. Kleszcz nigdy z początku nie swędzi.

– A jednak ci tamten oddzwonił… Może to jakiś pająk jadowity. Oddzwonił, mówię.

Stefan Służący potrzebuje minuty, żeby tę uwagę przyswoić i przetrawić.

Kończymy prognozą pogody. Zimny front atmosferyczny, czoło ukształtowanego nad Estonią niżu Karina, nadciągnął już nad północno-wschodnie województwa, przynosząc ochłodzenie. Niżowi towarzyszą podmuchy wiatru miejscami dochodzące do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Możliwe opady śniegu w pasie od Suwałk po Szczytno, na Bałtyku – sztorm…

– Chuj im wyszedł z globalnego ocieplenia, lewakom. – Sierżant dłubie w uchu i mruczy: – Murzyn mówił, że połączenia nie było. Że nie ma o czym gadać. A pająki jadowite żyją w Amazonce.

– To nie gadaj. Mówi się: w Amazonii. I mógłbyś tu nie pierdzieć.

– Jakby co, tylko rozkazy wykonywałem.

– Ja też.3. Średniej długości rozdział, podczas którego pogoń za porywaczem jest całkiem blisko

Kierowca już widzi, że na drodze leży młody łoś. Wysprzęgla, silnika ani świateł nie gasi, podnosi ze zużytej wykładziny glocka, przekłada do lewej ręki, wysiada, ignorując przykutego z tyłu. Gdy tylko się prostuje, czuje na sobie jej wzrok. Siedzi na gałęzi – wielka, długowłosa. Jest ciężka i gałąź musi się pod nią uginać. Nie wydaje dźwięków, nie rusza się, czeka. Jedno z jej wielu imion – cierpliwość. („Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy”. List do Tymoteusza albo coś w ten deseń). Zwierzę leży na boku, poroże sterczy jak rozczapierzone dłonie proszące o pomoc. Ostra woń uwolnionych w spazmie odchodów daje się wyczuć mimo swędu spalin. Biedaczysko rusza kopytami, może mu się zdaje, że jeszcze ucieka. Łypie skierowanym w górę okiem, na rogówkę spadają gwiazdki. (W 1611 roku astronom Kepler napisał krótką rozprawę _Noworoczny podarek albo o sześciokątnych płatkach śniegu_ – szukał w niej odpowiedzi: dlaczego nie ma egzemplarzy o trzech czy pięciu ramionach. Rozwiązanie przyniósł dopiero wiek dwudziesty i można je sobie łatwo wygooglować). Szofer klęka na jedno kolano, odblokowuje pistolet, wygina nadgarstek, ustawia lufę pionowo i dwukrotnie strzela w punkt pomiędzy możdżeniem a okiem. Ruch kopyt ustaje, lecz śnieżynki wciąż się topią w onyksie źrenicy. Na powiece siada wyziębiona mucha. (Bim-bom. Im bardziej Puchatek starał się nie myśleć o śmierci, tym więcej jej wokół było. Ale ty nie myśl już, Szymek, o różowym słoniu. Nie myśl o czarnej małpie. Ani o rezurekcji. Nikt nigdy nie wrócił zza finałowej bramy. Ten zwierzak już nie wstanie. Łazarz też nie żyje. Leży w Larnace na Cyprze. Śmierć górą. Najlepiej przyjmij, że cię dzisiaj zastrzeli policja, i luj. Dołączysz do Szczęsnego, Millera i Swata. Będziesz opozycyjnym męczennikiem, a nie kolejnym chorym, co odwalił kitę na korytarzu w szpitalu).

Odrywa kolano od ziemi. Liście przykleiły się do policyjnych spodni, które mu spadają, choć zaciągnął pasek na ostatnią dziurę. Znów puchnie mu szyja, ślinianki produkują wilgoć, jak przed wymiotami. Zaraz się zaczną dreszcze i kij wie, co jeszcze. Haluny. Na przykład ten rumor śmigłowca. Fakt czy ułuda? Jeżeli nawet szukają z powietrza, są jeszcze daleko. Zresztą gówno w tym śniegu zobaczą – już prędzej po zmroku, z lampami. Na razie trzeba zrobić pięć kroków i się nie przewrócić.

Warkot helikoptera – albo omam – niknie. Kierowca opada na fotel, zatrzaskuje drzwi. Obraca się do pasażera, przystawia mu lufę do czoła. Nadal lekko ciepła.

– Ja-ak myślałeś, że nie potrafię strzelić, że zrobiliśmy sobie jakieś jaja, to się, kurwa, myliłeś. Pierwsza kula cię o-ominęła, ale jest ich czternaście. Aż za dużo.

– Złapią cię. Już jesteś otoczony. Nie pogarszaj sprawy.

Sprzęgło, pierwszy bieg, w przód. Za oknami mrok. Dwudziestego dziewiątego września słońce we wschodniej Polsce zachodzi o osiemnastej dwanaście. A więc pewnie zaszło, bo jeszcze kwadrans temu firmament był bielszy od gruntu; potem wszystko się zlało, teraz dukt jest jaśniejszy niż niebo. Tyle że nie wszędzie – tu i ówdzie śnieg nie może się utrzymać, bo ziemia wciąż ciepła. Właśnie mijają skrzyżowanie z bezśnieżną przecinką.

– Skończ to. Ja potrzebuję lekarstw. Jeszcze nie jest za późno.

– Pierdolę sło-o-wo „jeszcze”, wiesz? Jeszcze chodzę i szczam. Jeszcze nie jest n-na-najgorzej. Jeszcze mamy internet. Paszporty mamy. Żaba w ga-garnku już postawionym na gazie jeszcze może popływać. Ja też potrzebuję lekarstw. Wszystkie są w tej butelce…

Kierowca luzuje kapsel bidonu i pije. Najlepsze w jego autorskim eliksirze jest to, że działa praktycznie od razu. I wielotorowo. Uśmierza ból, podnosi nastrój lepiej niż alkohol i marihuana; zmysłów może i nie wyostrza, ale pozwala odebrać wszystko bardziej… hmm… holistycznie. Podobnie jak jad żaby, który poniekąd odmienił mu życie. Po kilku łykach wszelkie powierzchnie – siwego nieba, zaśnieżonego piachu, sztucznej skóry w kokpicie – działają na różne zmysły. Nie tyle wzrok, ile sam umysł przenika przez ich fakturę, wwierca się między warstwy, wystarczy trochę skupienia, by poczuć molekuły. Czas również staje się materialny. Można się łatwo zatrzymać pomiędzy chwilami jak między pniami drzew. I tylko jedno nie może się udać. Ucieczka przed zakończeniem. Ale mogło być gorzej. W Szpitalu Bródnowskim leżał obok kolesia, który ledwo przeżył wirusa z Wchujtam, i po co? Po to, by się dowiedzieć, że ma, biedak, raka. Pół nocy grzebał sobie w zębach pękniętą kartą Biedronki, a drugie pół bezskutecznie próbował zbić konia, by nad ranem wywalić, nie wydając dźwięku. Wcześniej rozmawiali o śmierci – jakie przybiera formy. Figo, z zawodu złotnik, mówił o szkieletach z kosami i czarnoskrzydłych aniołach z obrazów Malczewskiego. Sztorm nie mówił o małpie, by typa nie straszyć. Pozwolił mu wierzyć do końca, że przyjdzie doń anioł. Prezes też pewnie w to wierzy. Ostatnimi laty odmienia wiarę i Kościół przez wszystkie przypadki. Klasyczna dewocja starcza. Teraz nie może przeboleć, rupieć jeden, że go, jak powtarza, „poniżyli tym durnym pseudotrybunałem”.

– …to był monolog wariatki. Do analizy psychiatrów. Sama to napisała?

– Twoja nie-e-edoszła zabójczyni? Wydaje mi się, że wespół z naszym trzecim kolegą, ja jej kilka wątków tylko podrzuciłem. Ale mogli być jeszcze jacyś inni autorzy. Się przecież przekonałeś, że wszystkiego nie wiem. Gdybym ja to napisał, ująłbym i krócej, i dużo dosadniej. Darowałbym sobie przeszłość, wasze minione świństwa, sku-ku-piłbym się na tutaj i teraz. Unikałbym nowomowy: destrukcja, inwigilacja… jesteście kurwy… i starczy. Fundujecie narodowy socjalizm…

– Bredzisz. Zostaliście wykorzystani i chyba wiem nawet, kto was wykorzystał.

– Twoi wrogowie w partii?

– Odwieczni wrogowie Polski, i to nie jest przenośnia. Nie mam na myśli Hyclowej, ta cała ich opozycja to dokładnie zero…

– Tu się akurat zgadzamy.

– Wszystko, co głoszą, jest kłamstwem.

– Powiedzmy, że p-pra-prawie wszystko.

– Jesteście samobójcami?

– Odpowiem ci tylko za siebie. Nie mogłem już dalej wytrzymać małej stabilizacji. Każdy ma swą chatę z kraja. Jak żeśmy się pozamykali przez koronawirusa, tak to trwa do teraz. Przyszli po demonstrantów, ja nie protestowałem, nie by-byłem demonstrantem. Przyszli po świętokradców…

– Ach, przestań, bo się popłaczę! Po kogo niby przyszliśmy?! Gdzie te obozy pracy, gdzie nowa Bereza Kartuska? Przecież to wszystko, co ona czytała, ten cały akt oskarżenia, to was zupełnie kompromituje… Mogliście do mnie przyjechać, do siedziby partii, zaprosiłbym telewizję i byście sobie czytali spokojnie te wasze zarzuty, a moja sekretarka by na nie odpowiedziała. Nic to niewarte. Nie zmieniacie kompletnie niczego prócz swojego losu. Na gorsze.

– _Działa Navarony_, pamiętasz?

– Małe pęknięcie w tamie i dalekosiężne skutki. Metafora zupełnie nietrafna. Niczego nie tamujemy. To nasi poprzednicy tłamsili, a my uwalniamy. Ludzką energię, kreatywność, zapał…

– Szczególnie zapał tych za-a-paleńców, co w Łodzi geja spalili. Teraz ty byś już przestał. – Kierowca wpycha palce pod okulary i przeciera oczy. W szpitalu praktycznie nie spał, dwie noce majaczył. Kiedy był przytomniejszy, z pomocą telefonu wymieniał mądrości z Waletem i Madonną99, potem myślał o Irlandczykach, o Baskach, porwaniach samolotów, o Czeczenach w teatrze, w Kizlarze i w Budionnowsku. We śnie na jawie raz widział siebie, jak spada z wysokości (czyli klasyka gatunku), a raz, jak brodzi w mulistym dnie rzeki. Woda nie jest głęboka, ale grunt go pochłania, za cholerę nie może się odbić, a płynąć też nie może, bo dźwiga jakiś balast. Powinien ten ciężar zrzucić, on nie należy do niego, lecz jakoś dziwnie nie może… wiadomo, jak to w majakach. Zawsze jest jakieś tonięcie, spadanie, szukanie czegoś bez skutku, jakaś dusząca odpowiedzialność, stale jakiś niestyk.

– Patrz, już po ciebie jadą!

Robaczek świętojański błyska w tunelu duktu… raz, drugi i trzeci. Za każdym razem mocniej (świetliki samice, czyli te, co błyszczą, wbrew powszechnemu przekonaniu w ogóle nie latają, bo nie mają skrzydeł. To brzydkie drapieżniki, które jedzą ślimaki i inne małe gówna. Żaden nie zaświeci we wrześniu i na mrozie).

Sztorm gasi światła auta. Prezes pochyla się do przodu na tyle, na ile pozwala łańcuch od kajdanek. Błyski są już wyraźne.

– Przynajmniej mnie rozkuj. Wyjdę pierwszy i powiem, żeby nie strzelali. Tyle mogę dla ciebie zrobić za to, że miałeś refleks. Że jednak jesteś człowiekiem.4. Rozdział, w którym trwa jeszcze ciepły dzień, a prosta operacja zaczyna się komplikować

Jak to nic? W wiadomościach już wszystkich podają. Zaraz kurwicy dostanę.

– Trzeba było ustawić się w Kluchach i za nimi jechać. Może się rozwalili w drodze. Śnieg pada, pełna pizda tutaj.

– A ona?

– By zadzwoniła, gdyby tylko mogła. Przecież wie, że czekamy. Widocznie jest na spalonym.

– Weź mi nawet tak nie mów. Krótką wysłałeś?

– Półtorej godziny już ponad czekamy.

– Mam, zegarek! – Szef ABW i zarazem wiceprzewodniczący Wspólnego Komitetu Kontroli, generał Tamir Tajner, zerka na gruena i widzi siedemnastą dwadzieścia. Jego limuzyna przecina z migałką zakorkowany plac Na Rozdrożu, szofer ciśnie, ale kierowcy na dwóch pasach niechętnie się rozjeżdżają. Słońce nad Warszawą zdaje się już martwe, to podobno ostatni dzień faktycznego lata, szofer jakiegoś autobusu tak dopieprza kopciem, że czuć go przez klimę.

– Pytam, czy Krótką wysłałeś?

– Generał mi powie, że mamy plan B, to się lepiej poczuję. – Murzyński stoi na wzniesieniu w równej odległości od młyna i wozu, w którym zostawił sierżanta, co nie potrafi ogarnąć dwóch prostych numerów. Już zaśnieżony pas drogi widzi ze skarpy dokładnie, służbowy samochód – ledwo, bo chmury są tak gęste, że wszystko rozmywa się w brudach – jak ich operacja.

– Krótką czy wysłałeś? – Tajner powtarza pytanie.

– Więc planu B nie mamy?

Nie dość, że pułkownik unika odpowiedzi, a jego słowa są ledwo zrozumiałe z powodu szyfrowania i złego zasięgu, to jeszcze wdziera się w rozmowę jakieś popierdywanie.

– Co to za hałasy?

– Śmigłowiec, generał poczeka…

Nadlatuje od zachodu, pod niską podstawą chmur, ryczy, jakby mu się coś tam w środku obrywało. Murzyński opiera plecy o kostropaty pień sosny, kaszle, odcharkuje i czeka. Kora zdaje się jeszcze trzymać odrobinę ciepła. Przemarzł, choć większość z ostatnich dwóch godzin spędził w samochodzie. Helikopter zawisa nad młynem. Jeżeli uruchomili termowizję, wóz z sierżantem Służącym w środku wyskoczy im na monitorze jak pryszcz na kutasie. A mają jeszcze inne zabawki. To nowa es-siedemdziesiątka, maszyna zdolna do lotów na przyrządach. Pani premier Pacyna osobiście przekazała dwie sztuki komendantowi podlaskiej policji. Pułkownik, zanim zaproponowali mu etat w abwerze, służył w komponencie lotniczym i należał do pierwszego pokolenia tak zwanych powerpointów. Mówił coś po angielsku, potrafił obsłużyć peceta. I choć na tej zdolności się zatrzymał, to i tak – gdyby został w armii – byłby już generałem brygady. Jednak ponieważ pewien cwel najpierw okradał jednostkę, a potem zechciał się zastrzelić akurat na jego zmianie, Murzyński musiał przyjąć kopa w bok – wyrzuciło go aż do archiwum. Wyczołgał się z tego syfu nie bez pomocy generała Tajnera i jeśli dzisiejsza operacja jakimś cudem wypali, dawne winy pójdą w niepamięć. Zostanie szefem, a Tamir weźmie ministerstwo. Może nawet Naczelnik mianuje go premierem zamiast tej pizdy Pacyny.

Black hawk odlatuje. Albo nie włączyli termokamery, albo się skupili wyłącznie na młynie.

– Już jestem!

– Wysłałeś Krótką? Dziesiąty raz pytam…

– Tak. Prawie dojechała do Kluchów. Dzwoniła, że burdel, wszyscy skaczą jak pchły po patelni. Graniczni, drogówka, żandarmi… jeden drugiego zatrzymuje na kontrol. Trzy razy ją trzepali, dlatego jeszcze jedzie. Tu dziesięć minut temu podjechał opel z anteną, warszawski numer, w środku chamy z wojskowym osprzętem. Moim zdaniem ceboś. Zaglądali do młyna… Ci z helikoptera najbardziej zasraną polankę filują. Wyjadę spod drzew i nas capną. Jeszcze, kurwa, bekniemy.

– Nikt nie beknie, nie bój.

– To czemu ich nie ma?

– Może im auto padło, może idą pieszo, unikają patroli…

– Pieszo?! Z Prezesem o lasce?! Niemożliwe. Coś gorszego musi…

– Gdzie twoje legendarne nerwy? – Limuzyna Tajnera nareszcie przyspiesza. – Zaraz się wszystko wyjaśni. Za pięć minut mam sztab kryzysowy, za cztery.

– Może tamci coś wiedzą… – Pułkownik przerywa. Znowu rumor śmigłowca. – Generał poczeka, bo menda nawraca.

Tajner wykorzystuje chwilę, by przejrzeć witryny, również antypolskie. Hasło „incydent na drodze” szybko ustąpiło określeniu „chwilowo zaginął”. Teraz pojawiła się „napaść”. Na razie żadnych szczegółów.

_Policja blokuje drogi w województwach podlaskim, mazowieckim, warmińsko-mazurskim, lubelskim. Marszałek Sejmu Piotr Powolny wzywa posłów mijającej kadencji na nadzwyczajne posiedzenie. Zdaniem liderki opozycji Henryki von Hycel istnieje niebezpieczeństwo wykorzystania zaistniałej sytuacji przez resorty siłowe…_

Hyclowa straszy fizyczną rozprawą z jej rachitycznym obozem. Gangiem Pippi Langstrumpf. Jest po tamtej stronie parę brandzel-ścierek, które tylko marzą, by ich aresztować, i to w światłach kamer, najlepiej niemieckich. Mogliby ogłosić, że partia odsłoniła prawdziwe oblicze, i znowu wypisywać po murach „Millera pomścimy”. Poczuć się mniej obesranymi. Gdyby wiedzieli, jak sytuacja wygląda naprawdę, powyskakiwaliby ze swoich sandałów i skórzanych stringów.

Szofer przejeżdża na czerwonym. Wszędzie pełno policji. Im bliżej biura sytuacyjnego, tym więcej.

_Uruchomiono dwadzieścia dodatkowych linii alarmowych. Mieszkańcy miejscowości po wschodniej stronie Wisły proszeni są o wzmożoną czujność i zgłaszanie najbliższym jednostkom wszelkich odbiegających od normy wydarzeń._

Niech każdy chłop patrzy za oborę, czy się obcy kręcą. Murzyński coś już z mchu i paproci melduje.

– Krótka mi SMS przysłała, że znowu ją zatrzymali. Generał słucha… jak oni by się rozjebali w drodze czy zostawili auto i poleźli pieszo, coś byśmy wiedzieli. Pod każdy kamień tu patrzą. Musiało zajść co innego.

– Też się zastanawiam. Mogli dać przed siebie. W blokady nie wierzę, zawsze ktoś da dupy. Zawsze jest jakaś szpara. Jakby cisnęli maksymalnie, to nawet po tych zakrętach mogą być w Terespolu.

– Tylko, kurwa, po co? Spylą go na organy?

Już widać Narodowe Centrum Bezpieczeństwa. _Vis-à-vis_, przed pomnikiem Lecha i Marii, zbierają się ludzie z flagami. Ktoś trzyma portret Prezesa, ktoś inny – Chrystusa Króla. Generał wyciąga z kieszeni piersiówkę i blister tabletek. Popija andepin koniakiem. Odświeża oddech psikawką. Wybrał Murzyna, ponieważ operacja miała być nieskomplikowana. Ale trep ma rację: winni się zaczaić w Kluchach i jechać za pajacami. Od samego początku.

– Nie dzwoń, tylko pisz. Za pół minuty wchodzę, będę miał wyciszony.5. Rozdział, w którym zatrzymany na gorącym uczynku odmawia zeznań

Czynności przygotowawcze utrwala starszy posterunkowy Tomasz Trepski. Przesłuchuje naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Regionalnej w Białymstoku prokurator Hanna Chwast. Początek przesłuchania: godzina dziewiętnasta dwadzieścia pięć.

– Imię i nazwisko.

– Zimno mi, boli mnie noga. Źle mi ją nastawił, konował. Specjalnie, żeby bolała.

– Zgłoszenie przyjęłam, proszę odpowiadać. Imię i nazwisko!

– I za ciasno mi założył kajdanki ten wielki faszysta w rękawiczkach. Złośliwie. Nie czuję palców.

– Imię i nazwisko!

– Żądam adwokata. Chcę do szpitala. Miałem chyba wstrząs mózgu.

– Nie jest pan podejrzany. Jeszcze. Na tym etapie postępowania adwokat nie będzie konieczny.

– Dlaczego?

– Bo nie postawiłam panu zarzutów i nie jest pan, tym bardziej, aresztowany.

– Więc mogę wyjść?

– Nie.

– Dlaczego?

– Ponieważ jest pan zatrzymany do dyspozycji prokuratora. Czyli mojej. Imię i nazwisko!

– I tak chcę adwokata. Nie jest konieczny, ale przysługuje. Zimno mi. Chyba mam temperaturę. W sądzie powiem, jak byłem traktowany…

Hanna Chwast wstaje ze składanego krzesła i każe wstrzymać nagrywanie. Stojący przy statywie policjant wykonuje polecenie bez słowa. W zimnej hali są jeszcze: wspomniany przed chwilą złośliwy faszysta, czyli sierżant Służący, i dużo od niego niższy negocjator, gość o twarzy czeskiego aktora porno, także po cywilnemu. Łeb nie wypuszcza z ręki telefonu, ciągle z kimś cicho rozmawia. Za jego plecami dwaj faceci w czerni – realizatorzy cebosiu – rzucają na zniszczone ściany wielkie i długie cienie, bo trzeci wjechał oplem do przedsionka hali, by oświetlać scenę.

– Słuchaj, kmiocie, w tym sądzie, do którego tak bardzo ci się spieszy, żeby się tam poskarżyć na metody śledcze… Otóż po tym, co zrobiliście, dla składu sędziowskiego nie będzie wcale ważne, czy ktoś ci źle zapiął kajdanki. – Prokuratorka staje za plecami przesłuchiwanego. W hali nie ma prądu, przez obdarte z futryn otwory okienne wpadają chłód i śnieg. Najpierw topniał, a teraz odkłada się czystą bielą, którą wiatr przesypuje jak mąkę. Skuty podejrzany, z bandażem na głowie, podwinął pod siedziskiem uszkodzoną stopę, skrępowane dłonie wepchnął między uda, mógłby ilustrować w podręczniku techniki śledczej hasło: „pozycja ciała zamknięta – niechętny do współpracy”.

– Będzie natomiast istotne, czy pomogłeś w postępowaniu, czy je utrudniałeś, symulując jakieś popieprzone bóle. Wiesz, ile osób szuka teraz pana prezesa? Setki! Akcja kosztuje miliony! Rozumiesz, co narobiliście?! Jeden mój telefon i wylądujesz dziś jeszcze w celi z Okojadem.

Prokuratorka robi krótką pauzę. Skuty farfocel zdaje się nie oddychać. Nie widać mgły przy ustach. Gliny w kombinezonach z mnóstwem wypchanych kieszeni też milczą. Na udach mają nisko spuszczone kabury i teleskopowe pały, jeden pieści karabin szturmowy, drugi schował dłonie pod pachami, bo zimno. W ciszy słychać, że konstrukcja zrujnowanej hali wydaje dziesiątki skrzypnięć, pyknięć, szmerów – to wilgoć zamarza w ścianach. Pierwszy fragment rudery już się dziś zawalił, w końcu może runąć i reszta. Tak czy inaczej: Chwast musi się spieszyć.

– Słyszałeś o złapaniu Okojada, prawda? O wielkim sukcesie podlaskiej policji. Zamkną cię z nim w piwnicy bez okien, za żelaznymi drzwiami. A potem zgaszą światło i on do ciebie przyjdzie. I nikt cię nie usłyszy.

– Już to ćwiczyliście ze Swatem, nie?

– Będziesz marzył, byśmy ci pozwolili wrócić tutaj, na ten taborecik, i wszystko wyśpiewać. Będziesz marzył, by cofnąć czas. Twój własny czyn zabroniony cię przerósł. Uprowadziliście najważniejszą osobę…

– Więc najważniejsza w kraju nie jest pani Pacyna?

– Na żarty ci się zebrało, kmiotku?

Prokuratorka ruchem głowy daje znak sierżantowi, by podszedł.

– Wyłączyć światła!

Gdy Stefan Służący zbliża się do przesłuchiwanego, ten chowa głowę w ramionach – jak żółw.

– Pokaż, gdzie cię boli. – Sierżant przemawia z czułością kogoś, kto stoi z packą nad muchą. Oddycha nierówno, jakby w jego wielkiej klatce piersiowej kręciło się pranie. Przesłuchiwany wytrzeszcza oczy. Bydlak nad nim ma uświniony rękaw kurtki z AliExpress, jedna z niebieskich rękawic pękła mu na kciuku.

– Gdzie boli? Pokaż! – powtarza.

Siedzący – zupełnie bez sensu – wysuwa stopę w bandażach. Starszy posterunkowy Trepski już się cieszy na to, co zaraz zobaczy. Wielki cham ugina nogi, musi się jeszcze pochylić, by zająć dogodną pozycję, lewą dłonią mocno chwyta słuchanego za ramię, prawą bije go w girę, trochę poniżej rzepki. Uderzony wydaje krótki kwik – jak królik po podcięciu gardła. Taboret wysuwa mu się spod dupy, a on sam przez ułamek sekundy wisi w ręce goliata. Moment – i leży zwinięty na betonie, trzyma się za kolano.

– Biją podejrzanego?

W ociekającym wodą oplu, prócz oficera cebosiu, grzeją się dwaj technicy i szofer z prokuratury. Toyotę – limuzynę, którą wozi Chwast – zostawił na zewnątrz. Zdarzenia z dzisiejszego wieczoru będzie opowiadał wnukom tyle razy, że go znienawidzą.

– Biją? – Technik uchyla szybę, próbuje coś dostrzec. Czarne mundury celowo zasłaniają widok.

– Zgłupiałeś pan? – Facet przy kierownicy zamyka tylną szybę. – Dziś już się podejrzanych nie bije.

Hanna Chwast rozkazuje: – Posadzić.

Służący najpierw stawia taboret, potem wypuszcza z płuc powietrze i podrywa skutego jak worek sztucznego nawozu. I puszcza przy tym bąka.

Prokuratorka:

– Światło!

Reflektory znów błyszczą, cienie się lepią do ściany. Metr pod sufitem, z którego sterczy trzcina, wisi krzywo przybity transparent: „DEMOKRACJA”.

– Imię i nazwisko!

– Faszyści, świnie… lekarza!

– Imię, nazwisko!

– Zeznania będą wymuszone biciem.

– Jeszcze żeś żadnych nie złożył! Imię, nazwisko!

– A chuj wam wszystkim w serce!

W kieszeni spodni prokuratorki wibruje jedna z komórek. Kobieta musi rozpiąć płaszcz, przez moment męczy się z guzikiem. Palce ma sztywne. Mimo kozaków na grubej podeszwie zmarzła jeszcze w lesie, w zaśnieżonym jarze. Nie może wyświetlić wiadomości. Chucha w dłoń. Lepiej. Przyszedł SMS. Krótki meldunek i zdjęcie. Ogląda, czyta, staje nad siedzącym tak blisko, że ten może poczuć jej słodkie perfumy.

– Słuchaj mnie… zostałeś zatrzymany na miejscu przestępstwa. Za samo rozpowszechnienie w sieci tej błazenady dostaniesz dziesięć lat z ustawy o politterrorze. A teraz popatrz tutaj.

Przesłuchiwany patrzy. Zdjęcie zostało zrobione na którejś z manifestacji, może przed aresztami. Widać fragmenty haseł i zamaskowanych ludzi. Kominiarki, czapki i chusty na ustach, w tle dym z petard. Jedna twarz – najbliżej – odsłonięta. Szmer wygląda jak tęższa wersja siebie samego. Światło pada centralnie na nos i grube szkła. Ktoś go zdołał sfotografować teleobiektywem. Skurwysyny jedne, hitlerowcy.

– Poznajesz?

– Nie poznaję… Wołajcie lekarza, rozjebał mi piszczel, faszysta.

– Skup się. Ten pan już cię nie dotknie… – Ruch brody w stronę sierżanta. – Już nie ma takiej potrzeby. Wiesz, kto mi przysłał to zdjęcie? Mój kolega przesłuchuje właśnie twoją wspólniczkę. W śmigłowcu, który widziałeś. Zaczęła mówić. Składa obszerne wyjaśnienia. Na temat Szymona Sztorma, lat czterdzieści. I na twój temat.

Szymon. Imię, którego Szmer nie zdradził nawet jemu. W Ziemiomorzu, kto zna imię człowieka, ten ma nad nim władzę. Może nie tylko tam.

– Nie odlatuj mi tutaj! Skupienie! Wspólniczka obu was w tej chwili obciąża, ale ciebie mocniej. Rozumiesz?

– Obciąża mnie czym?

– Wszystkim.

– Nie wierzę.

– Dała na papier, że to był twój pomysł i twój plan porwania. I że chciałeś zabójstwa Prezesa.

– Nieprawda!

– No to nazwisko i imię!6. Bardzo krótki rozdział, w którym szef abwery i poseł Konfederacji Ojczystej konspirują w ogródku

Generał Tamir Tajner na sztab kryzysowy. – Kierowca czeka, aż funkcjonariusze, których zna i którzy znają jego, obejrzą wnętrze kufra i sprawdzą lustrem podwozie. Siedzący z tyłu pasażer – ostrzyżony na jeża siwy sześćdziesięciolatek – uchyla ciemną szybę. Muszą się przyjrzeć i jemu. Służba Ochrony Państwa potroiła obsadę, na dachu sąsiadującym z NCB ułożyła się bokiem do słońca para: snajper z obserwatorem. Niżej stoi pół tuzina limuzyn, trochę policji i zielony humvee ze sterczącym browningiem.

Kierowca Tajnera cmoka:

– Myśli pan generał, że wprowadzą stan? Wprowadzimy?

Tajner nie odpowiada. Już dostrzegł Cyganiaka. Opalony na lodowcu gdyński poseł Konfederacji Ojczystej, a zarazem szef sztabu wyborczego Zwycięskiej Prawicy, stoi w rozpiętej marynarce z czesanki na lewo od wejścia, coś czyta z elastycznego smartfona, bo gładzi ekran kciukiem. Gdy generał podchodzi, chowa szybko aparat jak przyłapany na szwindlu. Podaje miękką dłoń, drugą chwyta Tajnera za łokieć.

– Musimy pogadać przed.

– Wiem, że musimy.

Przechodzą amfiladę sal wypełnionych uzbrojonymi po zęby mężczyznami. Schodzą pomiędzy żywopłoty tylnego ogrodu. Na dachu budynku sytuacyjnego stoi w gotowości śmigłowiec transportowy SOP. Szczyty drzew jeszcze w słońcu, między krzewami – półmrok. Nikt nie patrzy. Ci, co przechodzą z budynku do budynku – a wszyscy bardzo się spieszą – wybierają najkrótszą drogę przez wewnętrzny parking.

– Nie streamują.

– Jeszcze nie. – Generał kładzie nacisk na „jeszcze”. – Nie dojechali w punkt.

– Dlaczego?

– Na pewno chcesz wiedzieć?

– Chcę wiedzieć, co się dzieje. – W kieszeni marynarki Cyganiaka wibruje telefon, ale ani szef kampanii, ani Tamir Tajner nie zwracają na to najmniejszej uwagi. Mają mało czasu. Zaraz posiedzenie. A właściwie już.

– Prezes jest z nimi, nikt ich nie zatrzymał, zaraz się wszystko zacznie.

– Miał być streaming od godziny, a o wpół do szóstej mieli wchodzić z kamerami i…

– Przecież wiem.

– Powinniśmy zaraz robić konferencję sukcesu. Dziennikarze czekają w Sali Chorągwianej.

– Wiem, kurwa, przecież mówię. Ale nie dojechali do młyna. Co zrobię? Są w drodze.

– W drodze od wpół do czwartej?! – Do wibrowania na piersi Cyganiaka dochodzi nowy dźwięk. Drugi telefon wygrywa marszową melodię.

– Śnieżyca tam jest.

– Ale nie taka, żeby jechać dwie godziny czterdzieści kilometrów.

– Z jakiegoś powodu musieli gdzieś skręcić. Może Naczelnikowi się zachciało srać, może im zasłabł w drodze, może złapali dwie gumy… Moi już ich szukają, za moment będę wiedział, gdzie są. Zespół zrobi swoje. Spokojnie.

– Znajdą i co? Zatrzymają? Bez streamingu to będzie tylko pół efektu. – Telefony w garderobie Cyganiaka hałasują na zmianę. – Powiedz, że masz jakiś awaryjny kontakt z tą pizdą.

– Kontrolujemy teren.

– Chuja kontrolujecie! Gdybyście kontrolowali, tobyśmy teraz nie gadali w krzakach. Jak mnie z tobą Korny zobaczy…

– Powiesz, że opierdalałeś mi lachę. Możesz tu przykucnąć.

– Bardzo zabawne. Kiedy ci Korny u Prezesa przyjebał, nie byłeś taki dowcipny. Wiem, kogo posłałeś, Tamir. Murzyńskiego z tym jego Sancho Pansą. W razie czego ich nie żal, ale lepiej dla ciebie będzie, jak faktycznie odzyskasz kontrolę.

– Nie strasz, masz małego kutasa. Pomysł był twój, Czesiu. – Tajner wie, że kolega z partii nienawidzi zdrabniania swojego imienia. – Przy Rakowieckiej ściany mają

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: