- W empik go
Zoja i tajemnica znikających kapci - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
16 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Zoja i tajemnica znikających kapci - ebook
Szalona piracka przygoda z kapciami w roli głównej!
Kiedy tata Zoi dziedziczy po swojej cioci Anastazji Dom nad Jeziorem i papugę Olę, dziewczynka jest przeszczęśliwa. Nowe miejsce to nowe przygody! Akurat zaczyna się lato, więc wraz z rodzicami i Olą jedzie do Domu, żeby uporządkować rzeczy po cioci.
Gdy przyjeżdżają na miejsce, z zaskoczeniem odkrywają, że właściwie nie ma czego sprzątać, ponieważ dom jest pusty. Pomimo braku mebli, Dom nad Jeziorem wydaje się doskonałym miejscem, żeby spędzić w nim wakacje. Wkrótce jednak okazuje się, że coś jest nie w porządku: wszystkim domownikom co chwila znikają kapcie. I nie tylko kapcie – także kalosze, tenisówki, klapki i baletki.
Zoja podejrzewa, że papuga Ola wie na ten temat więcej, niż mówi, ale nie da się z niej wyciągnąć żadnych informacji. Zoja rozpoczyna zatem śledztwo na własną rękę…
Z czasem sytuacja zaczęła się robić coraz dziwniejsza, ponieważ pod koniec tygodnia już nikt z rodziny nie mógł dobrać butów do pary. Tata po ogrodzie chodził w jednym bucie pod prysznic i jednej tenisówce, Zoja biegała w dwóch różnych baletkach, a mama w ogóle zrezygnowała z obuwia. Sytuacji nie poprawiała Ola, która śmiała się z nich do rozpuku, a Zoja miała niejasne przeczucie, że papuga wie więcej, niż im mówi, ale nie potrafiła z niej wydusić nic, co mogłoby ją naprowadzić na trop prowadzący do zaginionego obuwia.
Kiedy tata Zoi dziedziczy po swojej cioci Anastazji Dom nad Jeziorem i papugę Olę, dziewczynka jest przeszczęśliwa. Nowe miejsce to nowe przygody! Akurat zaczyna się lato, więc wraz z rodzicami i Olą jedzie do Domu, żeby uporządkować rzeczy po cioci.
Gdy przyjeżdżają na miejsce, z zaskoczeniem odkrywają, że właściwie nie ma czego sprzątać, ponieważ dom jest pusty. Pomimo braku mebli, Dom nad Jeziorem wydaje się doskonałym miejscem, żeby spędzić w nim wakacje. Wkrótce jednak okazuje się, że coś jest nie w porządku: wszystkim domownikom co chwila znikają kapcie. I nie tylko kapcie – także kalosze, tenisówki, klapki i baletki.
Zoja podejrzewa, że papuga Ola wie na ten temat więcej, niż mówi, ale nie da się z niej wyciągnąć żadnych informacji. Zoja rozpoczyna zatem śledztwo na własną rękę…
Z czasem sytuacja zaczęła się robić coraz dziwniejsza, ponieważ pod koniec tygodnia już nikt z rodziny nie mógł dobrać butów do pary. Tata po ogrodzie chodził w jednym bucie pod prysznic i jednej tenisówce, Zoja biegała w dwóch różnych baletkach, a mama w ogóle zrezygnowała z obuwia. Sytuacji nie poprawiała Ola, która śmiała się z nich do rozpuku, a Zoja miała niejasne przeczucie, że papuga wie więcej, niż im mówi, ale nie potrafiła z niej wydusić nic, co mogłoby ją naprowadzić na trop prowadzący do zaginionego obuwia.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-468-0 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. KSIĘŻNICZKA ZOJA
Zoja chciała być księżniczką. Taką z porcelanową cerą, jasnymi lokami, niebieskimi oczami i ruchami pełnymi gracji. I choć natura obdarzyła ją delikatną, porcelanową cerą, to niestety zupełnie zapomniała o reszcie.
Zamiast jasnych loków Zoja miała włosy długie, czarne i proste jak druty.
Zamiast niebieskich oczu miała ogromne, zielone i nieco wytrzeszczone.
Zamiast zwiewnością i gracją natura hojnie obdarowała ją umiejętnością potykania się o własne nogi.
Ponadto dostała w przydziale również umiejętność upuszczania w najmniej stosownym momencie tego, co akurat trzymała w rękach.
Nie był to w żadnym wypadku powód do tego, żeby się zamartwiać, o nie. Jeśli chce się zostać księżniczką, to wystarczy pracować nad sobą, wtedy reszta na pewno jakoś się ułoży, a braki same się wyprostują.
Zoja stanęła przed lustrem, szybko rozczesała włosy, chwyciła garść gumek i pobiegła w podskokach do taty.
– Tato, uczeszesz mnie?
– Pewnie, królewno! Co dziś robimy? – odpowiedział tata, odrywając się od ścielenia łóżka. – Kok, warkocz czy innego zaplątańca?
– Dziś rozpuszczone z warkoczykami po bokach, żeby mi nie wpadały włosy do oczu. I buzi – dodała.
Zoja wiedziała, że księżniczki często chodzą w rozpuszczonych włosach, co dodaje im kobiecości i wdzięku, ale ta część pracy nad sobą była wyjątkowo trudna. Zoja nie znosiła, gdy włosy wpadały jej do oczu. Jeszcze bardziej złościło ją to, że kiedy skupiała się nad czymś, zaczynała ślinić najbliższy buzi kosmyk. Samo ślinienie kosmyka było całkiem fajne, bo pomagało w myśleniu, ale było raczej mało dostojne.
Uczesana podbiegła do szafy i wybrała pudrową sukienkę z falbankami. Przypięła do niej broszkę w kształcie motyla i dobrała pasujące kolorem sandałki.
– Pamiętaj – powiedziała sama do siebie – dziś się nie potykamy, nie gryziemy paznokci i zachowujemy się godnie!
Uśmiechnęła się promiennie do odbicia w lustrze i zbiegła po schodach w kierunku kuchni. Już miała usiąść do stołu, kiedy z głębi kuchni dobiegł ją głos mamy.
– Zojka, skoczysz proszę do pani Hiacynty po jajka?
– Już lecę!
Pani Hiacynta nie mieszkała daleko. Wystarczyło wyjść z ogrodu i obejść posesję dookoła, żeby natknąć się na furtkę do sąsiedniego ogródka.
Kiedy Zoja wybiegała z domu, jej wzrok zatrzymał się na rowerze. Gdyby go wzięła, przywiozłaby jajka raz-dwa. Z drugiej strony jazda na rowerze z koszykiem pełnym jaj była ryzykowna. Zwłaszcza z jej szczęściem do wszelakich katastrof. W zeszłe lato, podczas jednej z takich wycieczek, najechała rowerem na kamień i wywróciła się tak paskudnie, że żadne z wiezionych jajek nie dojechało do domu. Za to wszystkie koty z okolicy ucztowały cały dzień dzięki zaległej na drodze zupie jajecznej.
Zoja przeszła kilka kroków w kierunku furtki i pomyślała, że jeśli przejdzie do zagrody pani Hiacynty przez płot, to zaoszczędzi sobie połowę drogi, bo zostanie jej tylko droga powrotna – ta ważniejsza, bo z jajami w koszyku.
Niewiele myśląc, wdrapała się na okalającą posesję siatkę. Nie było w tym nic trudnego. Robiła to już wiele razy, a ostatnio poprzedniego wieczoru, kiedy oskubywała jabłka z paniohiacyntowego drzewa, jak to miała w zwyczaju.
Lubiła siadać na najwyższej gałęzi paniohiacyntowej jabłoni, z kieszeniami pełnymi paniohiacyntowych jabłek, wpatrując się w nocne zabawy nietoperzy mieszkających na paniohiacyntowym strychu.
Trzeba wiedzieć, że Zoja – choć bardzo pragnęła być księżniczką – miała charakter silny, przekorny i była skora do bójki, co prawdziwej damie zupełnie nie przystoi. Jeśli trzeba było, to tłukła się jak najgorszy bandyta. Do tego biegała tak szybko, że tylko dwóch chłopaków w klasie było w stanie ją dogonić na sześćdziesiąt metrów.
Dodatkowo: potrafiła gwizdać na palcach, robić ogromne balony z gumy nawet-nie-balonowej oraz dość celnie pluć pestkami z czereśni. Nie chwaliła się tymi umiejętnościami, bo oddalały je one od statusu księżniczki tak bardzo, jak to tylko możliwe. W końcu czy historia zna księżniczkę albo chociaż szlachciankę, która przyczajona w krzakach pluje pestkami w przejeżdżającego ścieżką listonosza? Listonosz oczywiście sobie zasłużył, bo nakrzyczał na nią kiedyś za coś, czego już nie pamiętała, ale uraz po tym wydarzeniu był w jej głowie wciąż żywy.
Płot, na który się wspięła, był zrobiony ze starego, zardzewiałego drutu. Zoja wiedziała, gdzie trzeba stawiać nogi, żeby dobrze balansować w miejscu, w którym płot niebezpiecznie się wygina. Kiedy dotarła na samą górę, zgrabnie przerzuciła nogę na przeciwną stronę. Potem przerzuciła też drugą nogę i skoczyła do zagrody sąsiadki.
– Pruuuuut! – jęknęły białe rajstopy.
– Pruuuuut! – wykrzyczała biała bielizna.
Zoja nie wylądowała na ziemi. Utknęła w połowie lotu, wisząc na płocie na swoich eleganckich, wyjściowych rajstopach.
– O nie! – pisnęła. – Tylko nie to!
Szarpnęła się, starając się odczepić od więżącego ją płotu, ale jedyne, co udało się jej zrobić, to zamachać rozpaczliwie w powietrzu chudymi nogami. Jeszcze przez chwilę próbowała się uwolnić, coraz bardziej walcząc z ogarniającą ją rozpaczą.
Znowu.
Znowu jest ten dzień, w którym wszystko idzie na opak: podarte rajstopy były niechybnie zwiastunem czegoś gorszego.
– Taaaaatooooooo! – zawołała z rozpaczą w głosie – Tatusiu, ratuuuuj!
Z domu wybiegł tata, gubiąc po drodze kapcie.
– Co się…
Tata stanął jak wryty, patrząc z niedowierzaniem na swoją córkę, która w tej chwili wisiała na płocie, machając rękami i nogami w taki sposób, że przypominała wielkiego, chudego pająka. Zbliżył się do niej powoli, patrząc na nią tak, jak wtedy, gdy podchodzi się do wyjątkowo ciekawego eksponatu w ogrodzie zoologicznym.
– Zoja? – zapytał niepewnie. – Córciu, to ty?
– Moje białe rajstopy! Tato, moje białe rajstopy!
– Co z nimi?
– Podarły się!
– To widzę. Widzę, że się też pobrudziły. Ale dlaczego? – zapytał tata rezolutnie.
– Bo zawisłam na płocie! Nie widzisz?!
– To też widzę. Ale wciąż nie wiem, dlaczego postanowiłaś w tym stroju przechodzić przez płot – odparł tata, unosząc Zoję w powietrzu i odczepiając ją od płotu. – Skoro planowałaś wspinaczkę wysokogórską, to dlaczego nie wybrałaś bardziej stosownego odzienia, moja damo?
Zoja pacnęła na tyłek w zagrodzie sąsiadki, brudząc jednocześnie falbaniastą sukienkę trawą i ziemią.
– Jeszcze sukienka… – jęknęła, patrząc na wielkie brunatne plamy. – Dzień na opak. Wiedziałam, że to będzie dzień na opak. Zaraz wracam. Idę po jajka…
Zoja jeszcze przez chwilę starała się iść z godnością, tak jak sobie obiecała przed wyjściem z domu, ale po paru krokach westchnęła, zgarbiła się, wytarła nos w rękaw pudrowej sukienki i powlokła się w kierunku domu pani Hiacynty.
Zoja chciała być księżniczką. Taką z porcelanową cerą, jasnymi lokami, niebieskimi oczami i ruchami pełnymi gracji. I choć natura obdarzyła ją delikatną, porcelanową cerą, to niestety zupełnie zapomniała o reszcie.
Zamiast jasnych loków Zoja miała włosy długie, czarne i proste jak druty.
Zamiast niebieskich oczu miała ogromne, zielone i nieco wytrzeszczone.
Zamiast zwiewnością i gracją natura hojnie obdarowała ją umiejętnością potykania się o własne nogi.
Ponadto dostała w przydziale również umiejętność upuszczania w najmniej stosownym momencie tego, co akurat trzymała w rękach.
Nie był to w żadnym wypadku powód do tego, żeby się zamartwiać, o nie. Jeśli chce się zostać księżniczką, to wystarczy pracować nad sobą, wtedy reszta na pewno jakoś się ułoży, a braki same się wyprostują.
Zoja stanęła przed lustrem, szybko rozczesała włosy, chwyciła garść gumek i pobiegła w podskokach do taty.
– Tato, uczeszesz mnie?
– Pewnie, królewno! Co dziś robimy? – odpowiedział tata, odrywając się od ścielenia łóżka. – Kok, warkocz czy innego zaplątańca?
– Dziś rozpuszczone z warkoczykami po bokach, żeby mi nie wpadały włosy do oczu. I buzi – dodała.
Zoja wiedziała, że księżniczki często chodzą w rozpuszczonych włosach, co dodaje im kobiecości i wdzięku, ale ta część pracy nad sobą była wyjątkowo trudna. Zoja nie znosiła, gdy włosy wpadały jej do oczu. Jeszcze bardziej złościło ją to, że kiedy skupiała się nad czymś, zaczynała ślinić najbliższy buzi kosmyk. Samo ślinienie kosmyka było całkiem fajne, bo pomagało w myśleniu, ale było raczej mało dostojne.
Uczesana podbiegła do szafy i wybrała pudrową sukienkę z falbankami. Przypięła do niej broszkę w kształcie motyla i dobrała pasujące kolorem sandałki.
– Pamiętaj – powiedziała sama do siebie – dziś się nie potykamy, nie gryziemy paznokci i zachowujemy się godnie!
Uśmiechnęła się promiennie do odbicia w lustrze i zbiegła po schodach w kierunku kuchni. Już miała usiąść do stołu, kiedy z głębi kuchni dobiegł ją głos mamy.
– Zojka, skoczysz proszę do pani Hiacynty po jajka?
– Już lecę!
Pani Hiacynta nie mieszkała daleko. Wystarczyło wyjść z ogrodu i obejść posesję dookoła, żeby natknąć się na furtkę do sąsiedniego ogródka.
Kiedy Zoja wybiegała z domu, jej wzrok zatrzymał się na rowerze. Gdyby go wzięła, przywiozłaby jajka raz-dwa. Z drugiej strony jazda na rowerze z koszykiem pełnym jaj była ryzykowna. Zwłaszcza z jej szczęściem do wszelakich katastrof. W zeszłe lato, podczas jednej z takich wycieczek, najechała rowerem na kamień i wywróciła się tak paskudnie, że żadne z wiezionych jajek nie dojechało do domu. Za to wszystkie koty z okolicy ucztowały cały dzień dzięki zaległej na drodze zupie jajecznej.
Zoja przeszła kilka kroków w kierunku furtki i pomyślała, że jeśli przejdzie do zagrody pani Hiacynty przez płot, to zaoszczędzi sobie połowę drogi, bo zostanie jej tylko droga powrotna – ta ważniejsza, bo z jajami w koszyku.
Niewiele myśląc, wdrapała się na okalającą posesję siatkę. Nie było w tym nic trudnego. Robiła to już wiele razy, a ostatnio poprzedniego wieczoru, kiedy oskubywała jabłka z paniohiacyntowego drzewa, jak to miała w zwyczaju.
Lubiła siadać na najwyższej gałęzi paniohiacyntowej jabłoni, z kieszeniami pełnymi paniohiacyntowych jabłek, wpatrując się w nocne zabawy nietoperzy mieszkających na paniohiacyntowym strychu.
Trzeba wiedzieć, że Zoja – choć bardzo pragnęła być księżniczką – miała charakter silny, przekorny i była skora do bójki, co prawdziwej damie zupełnie nie przystoi. Jeśli trzeba było, to tłukła się jak najgorszy bandyta. Do tego biegała tak szybko, że tylko dwóch chłopaków w klasie było w stanie ją dogonić na sześćdziesiąt metrów.
Dodatkowo: potrafiła gwizdać na palcach, robić ogromne balony z gumy nawet-nie-balonowej oraz dość celnie pluć pestkami z czereśni. Nie chwaliła się tymi umiejętnościami, bo oddalały je one od statusu księżniczki tak bardzo, jak to tylko możliwe. W końcu czy historia zna księżniczkę albo chociaż szlachciankę, która przyczajona w krzakach pluje pestkami w przejeżdżającego ścieżką listonosza? Listonosz oczywiście sobie zasłużył, bo nakrzyczał na nią kiedyś za coś, czego już nie pamiętała, ale uraz po tym wydarzeniu był w jej głowie wciąż żywy.
Płot, na który się wspięła, był zrobiony ze starego, zardzewiałego drutu. Zoja wiedziała, gdzie trzeba stawiać nogi, żeby dobrze balansować w miejscu, w którym płot niebezpiecznie się wygina. Kiedy dotarła na samą górę, zgrabnie przerzuciła nogę na przeciwną stronę. Potem przerzuciła też drugą nogę i skoczyła do zagrody sąsiadki.
– Pruuuuut! – jęknęły białe rajstopy.
– Pruuuuut! – wykrzyczała biała bielizna.
Zoja nie wylądowała na ziemi. Utknęła w połowie lotu, wisząc na płocie na swoich eleganckich, wyjściowych rajstopach.
– O nie! – pisnęła. – Tylko nie to!
Szarpnęła się, starając się odczepić od więżącego ją płotu, ale jedyne, co udało się jej zrobić, to zamachać rozpaczliwie w powietrzu chudymi nogami. Jeszcze przez chwilę próbowała się uwolnić, coraz bardziej walcząc z ogarniającą ją rozpaczą.
Znowu.
Znowu jest ten dzień, w którym wszystko idzie na opak: podarte rajstopy były niechybnie zwiastunem czegoś gorszego.
– Taaaaatooooooo! – zawołała z rozpaczą w głosie – Tatusiu, ratuuuuj!
Z domu wybiegł tata, gubiąc po drodze kapcie.
– Co się…
Tata stanął jak wryty, patrząc z niedowierzaniem na swoją córkę, która w tej chwili wisiała na płocie, machając rękami i nogami w taki sposób, że przypominała wielkiego, chudego pająka. Zbliżył się do niej powoli, patrząc na nią tak, jak wtedy, gdy podchodzi się do wyjątkowo ciekawego eksponatu w ogrodzie zoologicznym.
– Zoja? – zapytał niepewnie. – Córciu, to ty?
– Moje białe rajstopy! Tato, moje białe rajstopy!
– Co z nimi?
– Podarły się!
– To widzę. Widzę, że się też pobrudziły. Ale dlaczego? – zapytał tata rezolutnie.
– Bo zawisłam na płocie! Nie widzisz?!
– To też widzę. Ale wciąż nie wiem, dlaczego postanowiłaś w tym stroju przechodzić przez płot – odparł tata, unosząc Zoję w powietrzu i odczepiając ją od płotu. – Skoro planowałaś wspinaczkę wysokogórską, to dlaczego nie wybrałaś bardziej stosownego odzienia, moja damo?
Zoja pacnęła na tyłek w zagrodzie sąsiadki, brudząc jednocześnie falbaniastą sukienkę trawą i ziemią.
– Jeszcze sukienka… – jęknęła, patrząc na wielkie brunatne plamy. – Dzień na opak. Wiedziałam, że to będzie dzień na opak. Zaraz wracam. Idę po jajka…
Zoja jeszcze przez chwilę starała się iść z godnością, tak jak sobie obiecała przed wyjściem z domu, ale po paru krokach westchnęła, zgarbiła się, wytarła nos w rękaw pudrowej sukienki i powlokła się w kierunku domu pani Hiacynty.
więcej..