- nowość
-
W empik go
Żółty - ebook
Żółty - ebook
Manipulacja to narzędzie okrutne i bardzo skuteczne. Co można nim osiągnąć?
Właściwie wszystko…
Weronika przyjeżdża do Bornego Sulinowa z miłości. Tu wychodzi za mąż, tu podejmuje pracę w aptece, tu urządza świeżo wyremontowany dla niej dom. Tu ma być szczęśliwa.
W tym pięknym czasie przeszkadzają jej jednak dziwne wizje. Pełne przemocy, krwi i tajemnic, które zdają się sięgać kilkadziesiąt lat wstecz.
Co ma wspólnego burzliwa historia Bornego Sulinowa z Weroniką, młodą absolwentką farmacji? Czy Niemcy zostawili pod miastem tajemnicze tunele? Czy coś w nich ukryli? I czy Rosjanie o tym wiedzieli? I dlaczego te pytania nieustannie dręczą Weronikę?
Tajemnica goni tajemnicę. W Bornem Sulinowie nic nie wygląda na takie, jakie jest naprawdę.
Kategoria: | Katalog |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-798-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Lata 1938–1939
_Poligon utworzono w tysiąc dziewięćset dwunastym roku na rubieżach państwa, w słabo zaludnionej okolicy, na ziemiach nieurodzajnych i od wieków określanych mianem Czarcich Wrzosowisk, Teufelsheide._
_Pod koniec lat dwudziestych rozpoczęło się planowanie, a w ty-siąc dziewięćset trzydziestym ruszyły pierwsze prace w terenie. Budowa – rok później. Wał Pomorski jako umocnienie wschodniej granicy państwa uważano za dobry pomysł. Na początek – dwadzieścia bunkrów. W trzydziestym czwartym – pozostałe. Wykorzystano naturalne ukształtowanie terenu. Jeziora, przesmyki między akwenami, rzeki, pagórki, lasy, wąwozy, bagna… Zbudowano tamę, zaporę, sztuczny zbiornik. Wszystko zaplanowano na podstawie dokładnych badań terenowych i szczegółowych map._
_Pozostało tylko oficjalne otwarcie. Obecność przywódcy wszyscy uważali za kwestię oczywistą, osobiście przecież uznał przedsięwzięcie za dobry pomysł, służący interesom Trzeciej Rzeszy. Dziewiętnastego sierpnia tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku Adolf Hitler odwiedził Borne Sulinowo_¹_. Był pod ogromnym wrażeniem miasta, umocnień i całego poligonu. Spędził tu dwa dni. Bardzo ważne dwa dni. Hitler zwiedził okolicę i z zadowoleniem przyjął inspekcję. Pierwszego wieczoru zwołał zebranie, na które zaproszeni zostali tylko trzej oficerowie_²_. Ściśle dobrani. Ale nawet oni przeszli kontrolę osobistą, zanim weszli do pokoju, w którym oczekiwał Wielki Wódz._
_– W tym miejscu powstanie… dodatkowy obwód – powiedział Hitler, robiąc teatralną przerwę w środku zdania i celując palcem w mapę. – To informacje dla wybranych. Robotnicy nie mogą wiedzieć, gdzie się znajdują. Po wykonanej pracy należy ich usunąć._
_– Dodatkowy bunkier? – zapytał pierwszy z mężczyzn, lekko się jąkając. – Rozumiem, że adekwatnie duży i o specjalnych zabezpieczeniach. Oczywiście, Mein Führer._
_Hitler spojrzał nań lodowato. Mężczyzna poczuł pot cieknący pod kołnierzem koszuli._
_– Czy to znaczy, że… – zaczął drugi, Hitler jednak przerwał mu machnięciem ręki._
_– Znacie się na budownictwie. A przynajmniej powinniście, od dzisiaj. Zakładam więc, że wiecie, jak to zrobić. Plany założenia są tutaj. – Przeniósł palec wskazujący i oparł go na skoroszycie. – Uważnie je przestudiujcie. Są ściśle tajne. Każdy uczestnik projektu ma wiedzieć wyłącznie to, co niezbędne. Tylko na mój osobisty rozkaz te dokumenty mogą zostać okazane komuś innemu._
_Mężczyźni sięgnęli po teczki. W milczeniu przeglądali ich zawartość._
_– Ale… – odezwał się znów pierwszy z oficerów._
_Hitler przeszył go wzrokiem. Śmiałek skulił się niczym małe dziecko i zamilkł._
_– Jakieś zastrzeżenia? – zapytał chłodno przywódca._
_– To bardzo blisko Groß Born – odważył się zauważyć jeden z oficerów. – Tak ogromne przedsięwzięcie wymaga…_
_– Uda się wyłącznie w okolicy miasta i w czasie wielkiej budowy. – Hitler nie dał mu dokończyć. – Na poligonie, gdzie powstają bunkry i schrony, obecność robotników, sprzętu oraz materiałów budowlanych jest czymś naturalnym. Czas i lokalizacja zostały zatem dogłębnie przemyślane._
_– Oczywiście, Mein Führer. – Oficer chrząknął i opuścił wzrok._
_– Coś jeszcze? – Hitler zmierzył siedzących przed nim mężczyzn surowym spojrzeniem._
_– A czy lokalizacja osiemdziesiąt kilometrów od granicy jest… – Drugi z oficerów zawiesił pytanie._
_– Najwłaściwsza – oświadczył bezpardonowo Wielki Wódz. – Badania w imię obrony naszych granic są konieczne, a zastosowanie wynalazków w praktyce słuszne. Każda nowa broń musi zostać sprawdzona, czyż nie? Na naszych ziemiach przecież nie będziemy jej testować, poligon i tereny… obce są właściwsze. Czy coś jeszcze panów ciekawi?_
_– To ogromny kompleks… – stwierdził trzeci z mężczyzn._
_– Podziemne miasto – dodał drugi._
_– Czy to pytania? – Hitler spojrzał na nich wyniośle._
_– Nie. Wszystko jasne, Mein Führer._
_– Wy dwaj możecie odejść – rozkazał wskazanym oficerom, którzy natychmiast opuścili pomieszczenie. – Jesteś osobiście odpowiedzialny za to przedsięwzięcie – zwrócił się Hitler beznamiętnie do trzeciego z oficerów._
_– Tak jest! – Wybraniec strzelił obcasami i skierował się do drzwi._
_– Dokąd? – zatrzymał go głos Hitlera. – Siadaj._
_Kwadrans później, tuż po wyjściu ze strzeżonego pomieszczenia, oficer pomyślał, że wcale nie chciałby tego usłyszeć. I że nie ma pojęcia, co z tą wiedzą zrobić._
_W kwaterze czekała na niego kolacja. Stracił na nią ochotę, bezmyślnie patrzył na posiłek, choć lubił wieczorami zjeść wyszukane dania._
_– Czy coś panu dolega? – zapytał ordynans, zaniepokojony nie tyle stanem zdrowia przełożonego, ile niemożliwymi do przewidzenia konsekwencjami. Każde nietypowe zachowanie oficera niosło ryzyko. Klasę miał na zewnątrz, w zaciszu kwatery nie skąpił przemocy._
_– Wynoś się – usłyszał w odpowiedzi. – Albo nie. Przynieś mi butelkę gorbatschowa. Dobrze schłodzoną._
_Ordynans położył lewą rękę na plecach, kiwnął głową i stuknął obcasami._
_Oficer pił i przeklinał. Wyobrażał sobie Hitlera spożywającego swój legendarny nocny „podwieczorek”. Może w trakcie seansu któregoś z ulubionych filmów. Zarówno wódz, jak i jego obarczony niechcianą wiedzą podwładny zasnęli około piątej nad ranem_³_._
*
_Hitler wyjechał, trzej oficerowie natomiast unikali siebie jak ognia. Omijali się nawet w Kommandantur Kantine_⁴_._
_Aż w końcu traf sprawił, że z którejś uroczystości wyszli razem._
_– Mam butelkę schłodzonej oryginalnej Danziger Goldwasser – powiedział jeden z nich._
_– U mnie zawsze czeka zimny gorbatschow._
_– Ja też poślę po coś od siebie._
_Ruszyli Adolf Hitler Straße, mieli do przejścia około stu metrów. Nie rozmawiali na ulicy. Szli obok siebie równym krokiem, wpatrzeni przed siebie, wyprostowani jak struny._
_Dopiero po trzecim kieliszku zaczęli rozmawiać, wcześniej zaledwie wymieniali oficjalne komunikaty._
_– Heinz Guderian tu zjeżdża – oznajmił Hans._
_– Z całym swoim korpusem – dodał Wilhelm._
_– Zrobi się tłoczno – skwitował Alexander._
_– Wszystko przygotowane. – Hans wzruszył ramionami. – Willa Guderiana wygląda jak zamek pośród drzew. Podjazd ma iście pałacowy._
_– Tam nawet piwnice są luksusowe. Wiecie, że można się w nich zgubić? Tunele jak w labiryncie._
_– Ja myślę, że na to wszystko są plany. Dalekosiężne._
_Zgodnie pokiwali głowami._
_– Tunele to są poniżej willi – stwierdził Alexander, zaciskając szczęki._
_– Wiemy. Ale zejście stamtąd nie jest jeszcze gotowe – dodał Wilhelm. – Kiedy willa będzie zamieszkana, prowadzenie robót budowlanych stanie się bardzo trudne. Trzeba przyspieszyć prace._
_– To duży dom. Dwupiętrowy, dla kilku oficerskich rodzin i całej czeredy gości. I nikt, nawet Guderian, nie mogą wiedzieć o tym, co znajduje się w podziemiach._
_– Omówmy dokładnie kolejne etapy budowy, co wiemy i co możemy powiedzieć. – Alexander czknął i sprowadził rozmowę na właściwe tory._
_– Pod kasynem oficerskim wszystko zgodnie z planem. Stamtąd do willi Guderiana została połowa drogi._
_– Czyli tu wszystko gra. Ale to tylko drobiazg. Jak na poligonie?_
_– Drobiazg nie drobiazg – obruszył się Hans. – Tunel to może i bagatela, zaledwie droga ewakuacyjna. Ale to wszystko pod Domem Oficera… To już niełatwa sprawa._
_– Napijmy się – skwitował Wilhelm. – Na trzeźwo trudno o tym gadać._
_– Trzeźwi to my już od długiej chwili nie jesteśmy – zauważył ponuro Hans._
_– Dobra. Co na poligonie od strony Westfalenhof_⁵_?_
_– Wszystko zgodnie z planem. Pierwszy etap zakończony. Wykonane, zabetonowane i zasypane. Kolejne wykopy w trakcie – zdał relację Wilhelm._
_– U mnie podobnie. Choć zdarzyły się niezręczne pytania. Wrangel_⁶ _powstał na tyle dawno, że prace budowlane wokół niego wzbudziły niezdrowe emocje. Uciszyłem je, oczywiście. Wyobraźcie sobie, że któryś z tych parszywych roboli chciał postawić ciekawskiemu koledze krzyż._
_– Tylko jednemu? Pochowałeś tylko jednego? – zakpił Hans._
_Alexander spojrzał na niego, uśmiechając się krzywo._
_– Na początek wystarczyło tych dwóch – odparł drwiąco._
_– Debile. Gdybyśmy chcieli takich uhonorować, to mieliby groby na cmentarzu – skwitował Wilhelm. – Nad tym się zresztą będziemy głowić później, teraz musimy rozwiązać sprawę robotników po zakończonych pracach… Niemniej u mnie też wszystko zgodnie z planem. Zbudujemy pod poligonem to pieprzone miasto._
_– Nie, skądże – zaprotestował Hans. – Zbudujemy potężną podziemną infrastrukturę. Coś więcej niż miasto. To coś, czego nie ma nigdzie indziej na świecie_⁷_._
_– Podziemny poligon – rzucił ze śmiechem Wilhelm._
_– To jeszcze coś więcej, panowie. Poligon, laboratorium, mieszkania, lazaret, magazyn, skarbiec… wszystko – stwierdził Alexander._
_– Wszystko – powtórzyli pozostali._
_– Wypijmy za to, panowie – westchnął Hans._
_– A z tymi robotnikami… Nie sądzicie, że sprawa sama się wyjaśni już niedługo? – zapytał Alexander po kolejnym kieliszku._
_– Co masz na myśli? – zaciekawił się Wilhelm._
_– Przecież Guderian nie przyjeżdża tu bez powodu – zauważył Alexander._
_– Co masz na myśli? – Hans powtórzył pytanie Wilhelma._
_– Mniemam, że Führer ma wielki plan. Nie darmo przecież nas zbroi. Austria, Czechy poszły szybko. Polaczków nie da się pokojowo przekonać do naszej wielkiej niemieckiej idei, nie wiadomo czemu mają o sobie tak wysokie mniemanie. Do nich trzeba wejść i pokazać im, gdzie ich miejsce._
_– I uważasz, że Guderian… – zastanowił się głośno Wilhelm._
_– Panowie, ułóżmy należycie te puzzle. Jest dwudziesty drugi sierpnia trzydziestego dziewiątego roku. Być może – Alexander podniósł palec, gestykulując niczym sam Hitler – to ważny czas. Dziewiętnasty Korpus otrzymał nazwę Sztab Fortyfikacyjny „Pomorze”_⁸_. Mamy tutaj Trzecią Dywizję Pancerną, dwie zmotoryzowane dywizje piechoty, drugą i dwudziestą oraz dodatkowe jednostki, między innymi Dwudziestą Trzecią Dywizję Piechoty z Poczdamu. Ja oczywiście wiem, że korpus przybył tu, by chronić „umocnienia polowe wzdłuż granicy Rzeszy przed polską agresją”. Ale czy my, panowie, w to wierzymy? Korpus przybył tutaj pod dowództwem kogoś, kto wymyślił blitzkrieg. Tak po prostu? Na wschodnią granicę naszego kraju?_
_– Myślisz? Szybkie manewry, element zaskoczenia, duża mobilizacja wojsk w jednym miejscu… – wymienił Wilhelm._
_– Nie cieszmy się, panowie – wtrącił Hans. – Takie rzeczy są ściśle tajne. Lepiej o tym nie wiedzieć._
_– I tak wiemy za dużo – zgodził się Alexander._
_– Jedno tylko jest pocieszające – stwierdził Wilhelm. – Łatwo będzie pozbyć się świadków budowy. Na wojnie niemal wszystko da się ukryć._
_– Wojna? Czy ty użyłeś słowa „wojna”? – zareagował gwałtownie Hans._
_– Ja nie słyszałem – odpowiedział stanowczo Alexander. – Napijmy się, panowie._ROZDZIAŁ 1. TERAZ
Rozdział 1
Teraz
Weronika przewróciła oczami. Amadeusz znów szykował te swoje „niespodzianki”. Z uśmiechem spojrzała na wielki pęk żonkili i pochyliła się, niemal przytulając twarz do kwiatów. Przymknęła oczy. Wciągnęła powietrze i z rozczarowaniem podniosła głowę. Nie pachniały.
– To nie narcyzy – westchnęła.
Po raz pierwszy przyjechała do Bornego Sulinowa trzy lata temu. Jej chłopak Amadeusz opowiadał o swoim rodzinnym mieście jak o raju, zdecydowanie utraconym i kategorycznie wartym odzyskania.
Jeszcze wtedy nie podjęła żadnej decyzji. Jeszcze była na studiach. Jeszcze wszystko mogła.
Rodzice Amadeusza przyjęli ją z otwartymi ramionami. Krystyna i Florian powtarzali, że czekali na taką córkę i witają ją w rodzinie, a przecież była wtedy zaledwie dziewczyną Amadeusza.
Na początku miała wrażenie, że ojciec chłopaka prezentował spory dystans, lecz po kilku rozmowach okazał serdeczność. Wyraźnie zapalił się, gdy Weronika przyznała, że ceni miejsca z historią. Od razu zaznaczył, że w Bornem znajdzie mnóstwo opowieści, które wciąż budzą zainteresowanie.
– Właściwie jest tak, jakbyśmy chodzili między byłymi mieszkańcami – stwierdził.
– Lubię takie historie poczuć i zrozumieć, a czasem nawet zdarza mi się śnić o takich ludziach. Choć ich już między nami nie ma, to pamięć o nich jest wciąż żywa – odpowiedziała Weronika.
– Ciekawe rzeczy opowiadasz – ożywił się Florian. – To musi być niezwykłe. Takie odczuwanie już nieistniejącego świata.
– Od zawsze miałam… taką przypadłość. Ale to, takie tam, bajdurzenie trochę. – Dziewczyna się speszyła.
Mężczyzna uśmiechnął się i machnął ręką.
– Krystyna też ma taką słabość. Znajdziecie wspólne tematy.
I faktycznie, z matką chłopaka szybko znalazła nić porozumienia. Kobieta także była farmaceutką, podobnie jak Weronika, choć od lat nie pracowała w zawodzie. Nie miała takiej potrzeby. Zajęła się dzieckiem i prowadzeniem domu, satysfakcję sprawiało jej dbanie o ogród i szykowanie zapraw w słoikach. Nie tęskniła do pracy, dawno zresztą straciła niezbędne upra-wnienia. Pozostały fascynacje i łatwość rozmawiania na tematy medyczne.
Pewnie to dzięki Krystynie dziewczyna czuła, że jest na właściwym miejscu. I że wszystko może. I że powinna być szczęśliwa.
– Co ja wymyślam – wyszeptała Weronika. – Jestem szczęśliwa.
I była to prawda. Za chwilę będzie miała świat u swoich stóp.
Relacja z Amadeuszem przekształciła się w trwały związek, w którym padły już poważne deklaracje. W tym czasie skończyła studia i podjęła decyzję o przeprowadzce na Pojezierze Drawskie. I to właśnie teraz się działo.
Amadeusz wciąż szykował jej „niespodzianki”. Niektóre cieszyły ją bardziej, inne mniej. Na przykład muzyka… Podzielił się z nią swoją ukochaną piosenką, której Weronika nie uważała nawet za „piosenkę”, przynajmniej nie w ścisłym znaczeniu tego słowa, choć trudno byłoby jej narzeczonemu odmówić wyrafinowanego gustu muzycznego.
_Poranna wiadomość_ Republiki nie była nastrojowym kawałkiem, którego chciałaby słuchać na romantycznej, przytulanej randce. Niespokojny klimat i nerwowe szepty trudno było uznać za liryczne.
Przede wszystkim niepokojące było odliczanie.
_Thirteen, twelve, eleven, ten, nine, eight, seven, six, five, four, three, two, one, zero – zero – zero – zero…_
_– Słyszałaś to, słyszałaś?_
_(…)_
_– Wiesz, co się będzie działo za chwilę tutaj?_
_– Nie dotykaj, nie dotykaj_⁹.
I kolejne odliczanie. Tym razem od szesnastu. Po kolei w dół, do zera, wciągająco, magnetycznie, hipnotyzująco…
To nie była romantyczna, otulająca piosenka, a jednak Weronika z każdym kolejnym odsłuchaniem coraz bardziej ceniła ten niepokojący, Kafkowski w nastroju utwór, który w kilkunastu wersach zaskakująco trafnie opisywał trudny historyczny moment. Stan wojenny. Strach. Wojna za progiem. Czołgi na ulicach. Cenzura, puste półki, groza zdrady i więzienia. A wszystko zaklęte w dwudziestu wersach.
– Historia jest widocznie moim przeznaczeniem. – Weronika powiedziała kiedyś ze śmiechem w rozmowie z przyszłym teściem. – Jestem w stanie uznać za ulubiony utwór nawet ten, który powoduje ciarki na plecach, tylko dlatego, że mistrzowsko i oszczędnie opisuje trudny czas.
– Może minęłaś się z powołaniem? – rzucił wtedy Florian.
– Faktycznie, pewnie powinnam studiować coś innego – przytaknęła rozbawiona.
– Powinnaś być medium – powiedział z zimnym uśmiechem.
Weronika pomyślała, że w jej życiu ucieczka od przeszłości po prostu się nie udaje. Przecież nawet decyzja o przeprowadzce na Pojezierze Drawskie zawierała zgodę na życie w cieniu skomplikowanej historii. Tutaj nie dawało się o niej zapomnieć. Borne Sulinowo, urocze miasteczko z dostępem do bajecznego jeziora, malowniczo położone wśród lasów i z bardzo skomplikowanymi dziejami. Magiczne miejsce, dokładnie tak je postrzegała. Czuła to za każdym razem, gdy tu przyjeżdżała. Aż zdecydowała się osiedlić na stałe.
Wakacje mają to do siebie, że zaburzają realny ogląd sytuacji. Pomiędzy plażowaniem nad jeziorem Pile a romantycznymi spacerami po okolicznych lasach łatwo uznać, że to idealne miejsce do życia. A gdy z zachwytem opowiada ci o takim miejscu twój ukochany? Do motyli w brzuchu dochodzi świadomość, że tutaj tanio, za grosze, dostaniesz mieszkanie. Łatwo zdobędziesz pracę, a przyszli teściowie pomogą ci w adaptacji, bo już cię lubią. I ty lubisz ich. Do tego wszędzie blisko. Będzie tak pięknie.
Weronice, pomimo celnego trafienia strzałą Amora, udało się utrzymać resztki rozsądku jeszcze przez kilka miesięcy po pierwszym przyjeździe tutaj. Unikała deklaracji. Nie podejmowała decyzji. Odwlekała je na „aż skończę studia”. Zwierzała się mamie, mówiła jej o Amadeuszu, o Bornem Sulinowie. Rozmawiała z koleżankami. I za każdym razem, w każdej opowieści zarówno jej narzeczony, jak i jego ukochane miasteczko jawiły się jako Eden. Raj, którego nie należy utracić. Człowiek ideał. Miejsce marzeń. We własnych słowach Weronika nie znajdowała żadnych wad ani w chłopaku, ani w Bornem Sulinowie. Chciała coś znaleźć – jakąś skazę, usterkę, defekt, coś, co pozwoliłoby powiedzieć: to nie jest miejsce dla mnie. Albo: to nie facet dla mnie. Szukała w sobie powodów do niechęci, ale niczego takiego nie znajdowała. Zatem po prostu uznała, że to najlepsze miejsce do życia.
Ukończyła farmację. Marzyła o niej od dzieciństwa. Wychowała się w niezbyt bogatej rodzinie, wprawdzie pełnej ciepła, pozbawionej jednak jakichkolwiek ambicji naukowych. Matka pracowała w szkole, owszem, ale jako pomoc kuchenna. Ścieżka zawodowa w rodzinie od końca wojny była podobna. Bo pokolenia wcześniejsze, przedwojenne, żyły na wschodzie, we własnym majątku, zajmując się uprawą roli i doglądaniem trzody. Po repatriacji zaś z dawnego życia nic nie zostało. Trzeba było nauczyć się żyć zupełnie inaczej i chwytać to, co oferował świat. A dawał oszczędnie. Zatem ostatnie dziesięciolecia upływały przedstawicielom jej rodziny w zakładzie samochodowym, w hucie miedzi lub przy odkrywkach. I tak pokolenie po pokoleniu.
Dlatego kiedy dziewięcioletnia Weronika na rodzinnej imprezie odpowiedziała bez zastanowienia na pytanie lekko podpitego wujka: „Ja zostanę panią z apteki”, wzbudziła gejzery śmiechu.
– Córuś, żebyś ty zawodówkę skończyła – spuentowała wtedy jej mama, skądinąd serdeczna, a nawet przeurocza kobieta.
Ten dialog w rodzinie przeszedł do legendy. Kiedy Weronika obroniła magisterkę, przyjechała do domu i zażyczyła sobie wielkiej imprezy. Przyjechali wszyscy krewni i znajomi królika. Ciocie, wujkowie, kuzyni, znajomi. Punktem centralnym rodzinnego spotkania było przemówienie Weroniki. Oznajmiła wtedy, że to dopiero początek. Że zamierza zrobić doktorat, potem habilitację i zakończyć profesurą.
Tradycja została zachowana. Całe towarzystwo zachichotało.
Różnica była taka, że jako dziewczynka śmiała się razem z krewnymi. Teraz spokojnie przeczekała rechot podpitych wujów, by na koniec dodać:
– Poprzednio nie wierzyliście. Teraz zachowujecie się tak samo. Wtedy byłam dziewczynką i udowodnienie wam, że wszystko jest możliwe, zajęło mi kilkanaście lat. Teraz potrwa to krócej.
Uciszyła tym drwinę.
Matka przytuliła ją i pogłaskała po włosach obciętych na twarzowego boba. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, więc milczała. Wierzyła jednak w córkę. Zresztą… od dawna już wiedziała, że tak właśnie będzie. Że Weronika skończy studia i będzie panią z apteki. Nie mówiła o tym, bo i po co? Przyszedł czas, to wszyscy się dowiedzieli. A nie lubiła opowiadać o swojej wiedzy. Nie wiedziała, skąd się ona bierze. Nie umiała jej wytłumaczyć. Przeczucia? Wizje? Intuicja? Po prostu pewne rzeczy wiedziała wbrew wszystkim i wszystkiemu.
Weronika miała to po niej i Jolanta wiedziała o tym od momentu, w którym córka dostała pierwszego ataku.
Podczas tamtego uroczystego obiadu zgromadzeni dokończyli toast czym tam kto miał, winem, wódką, sokiem, i nie wracali więcej do tematu. Problem polegał na tym, że realizacja deklaracji Weroniki nie była aż tak prosta. Dziewczyna była wprawdzie dobrą, a nawet wyróżniającą się studentką, jednak – wbrew buńczucznym zapowiedziom jednego z wykładowców – nie zaproponowano jej pozostania na uczelni, choć bardzo tego chciała i była właściwie pewna… Doktorat można robić także poza uczelnią, wiadomo, ale chciała zostać, a facet wydawał się całkowicie pod jej urokiem. Uwiodła go na zimno, z konkretnym założeniem i przekonaniem, że cel uświęca środki. Dopóki była w jego łóżku, on też wierzył, że to realne.
A potem przyszła rzeczywistość. W niej okazało się, że uczelnia nie ma etatów. Częścią prawdziwego życia było także to, że nikt nie szukał świeżo mianowanych farmaceutek. Z wyjątkiem tych, na które czekała sieć rodzinnych aptek.
Weronika nie miała po kim odziedziczyć ani jednej. I nie mogła znaleźć pracy. Dorywczo zatrudniła ją jedna z koleżanek. Na zastępstwo, na czas określony. Dziewczyna miała nadzieję, że swoim zaangażowaniem zasłuży na etat, że wreszcie znajdzie swoje miejsce w aptece przekazywanej z pokolenia na pokolenie. W dobrej rodzinnej atmosferze. Ale po zakończeniu umowy po prostu uprzejmie się z nią pożegnano. A potem zwyczajnie nie mogła nigdzie się zaczepić.
Tydzień. Miesiąc. Dwa. Jolanta, choć chciała, bo bardzo kochała swoją córkę, nie mogła jej długo wspierać finansowo. Była daleko, dokarmianie rosołem nie wchodziło w grę, a rezerwy rodziny zostały już dotkliwie nadszarpnięte w ciągu kilku lat studiów Weroniki. Dziewczyna musiała jak najszybciej znaleźć rozwiązanie. I zdawała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy było bardzo proste. Wystarczyło mieć stały dopływ pieniędzy. Wystarczyło przyjąć propozycję Amadeusza.
Jego nagabywania trafiły zatem na idealny moment w jej życiu. Mieszkania w Bornem Sulinowie ciągle były tanie. W porównaniu z Warszawą – można było nabyć je za bezcen. W tej niewielkiej miejscowości czekali na nią również ukochany oraz jego rodzina, a także – co było nie bez znaczenia, a może i nawet najważniejsze – perspektywa własnej apteki.
Przyszli teściowie mieli zasoby – finansowe, towarzyskie i wszelkie inne. Znali, kogo trzeba. I obiecali, że w Bornem Sulinowie znajdzie się apteka, którą Weronika będzie mogła przejąć. Więc po kilku towarzyskich wakacyjnych wizytach w uroczym miasteczku się przeprowadziła. I zaręczyła.
Dlaczego zatem odkładała datę ślubu?
Miała tutaj wszystko.
Niewielkie, ale własne mieszkanie w poradzieckim bloku. Weronika podejrzewała, że jego „taniość” stanowiła wynik interwencji przyszłych teściów, wygodniej jednak było nie wnikać. Miała własne lokum i perspektywę pracy. Niewielki kredyt na razie spłacali rodzice, musiała jednak szybko przejąć ten obowiązek. Dla jej matki i ojca był to spory finansowy wysiłek.
Amadeusz oświadczył się niedługo po jej przyjeździe do Bornego Sulinowa. Nawet się nie zastanawiała, oczywiście, że przyjęła awanse. Czekała na nie już od dłuższego czasu. Może w ogóle po to tu przyjechała? Żeby usłyszeć romantyczne wyznanie, na brzegu jeziora, z zachodzącym słońcem w tle i nie całkiem przypadkową widownią, która entuzjastycznie biła brawo?
Oczywiście, że zamierzała wyjść za mąż za Amadeusza. Zadała pytanie i sama sobie odpowiedziała! A jednak odwlekała datę ślubu. Przyszła teściowa nie poganiała, przynajmniej pozornie. Bo czy można za nacisk uznać wygłaszane z uśmiechem komentarze, że „brzuch zmusi ją do małżeńskiej przysięgi”?
Weronika nie chciała być do niczego zmuszana.
Owszem, kochała Amadeusza. Owszem, zamierzała wyjść za niego za mąż. Owszem, lubiła swoich przyszłych teściów.
Nie cierpiała jednak tego miejsca.
Gubiła się w historii Bornego Sulinowa. Zbyt dużo było tu cierpienia, które wciąż odczuwała. W snach, w dreszczu, który czasem przebiegał jej po plecach, w szeptach niesionych przez wiatr. Za wiele tu było ruin, które nigdy nie miały zostać odbudowane. Za dużo tajemnic, które wcale nie oczekiwały wyjaśnienia. Weronika czuła się przytłoczona.
Miała niespełna trzydzieści lat i swoje potrzeby. Oczywiście, Amadeusz deklarował, że zapewni jej wszystko. Seks był znakomity. Rodzinne obiady przepyszne. Właściwie nie miała problemów. A jednak…
Do najbliższej sieciowej drogerii, po której chciałaby po prostu połazić i powybierać z półek – cienie, szminki, pudry, kremy, balsamy, pianki, lakiery – miała dwadzieścia kilometrów. Na zakupy mogła się wybrać do Biedronki, Dino lub jednego z trzech sklepów wielobranżowych. Jeden z nich uważała za ciekawy relikt minionych czasów. Małżeństwo, które żyło tutaj w czasie okupacji radzieckiej, po sowieckim kontrakcie wróciło „do siebie”, po czym uznało, że ich miejsce jest właśnie tutaj. Ponownie się przeprowadzili. Wrócili do Polski i w Bornem otworzyli restaurację i sklep.
Od dwudziestu lat ich lokal serwował takie same potrawy i miał klientów, którzy właśnie dla tych smaków tutaj wracali. Niegdyś kantyna przeznaczona była wyłącznie dla oficerów niemieckich „Stralsund”, potem radzieckich. Właściwie trudno się dziwić, bo położona była strategicznie, blisko budynków administracji wojskowej. Dzisiaj właścicielka, a właściwie żona właściciela restauracji „Sasza”, zachęcała do skosztowania potraw, pokazując segregator ze zdjęciami apetycznych półmisków i twierdząc, że od początku istnienia restauracji ich smaki się nie zmieniły.
I była to prawda. Smaki były takie same, od prawie ćwierćwiecza wyśmienite, a półmiski wypełnione po brzegi. Ile jednak można było stołować się w restauracji? Tubylcy bywali tu tylko czasami, za to regularnie wracali przyjezdni. Mieszkańcy zwykle jadali w domu. Albo u teściowej…
Znajdujący się obok restauracji sklep oferował smaki Wschodu. Rosyjskie i ukraińskie piwa, chleby, herbaty, puszki. Szczególne wzięcie miały wieprzowe tuszonki, perfekcyjne do rozsmarowania na grubej pajdzie chleba. Jednym słowem – same pyszności.
Weronika uwielbiała tu przychodzić. To też ją zwiodło. Jak wiele innych rzeczy. Rodzinne obiadki, życzliwość, romantyczne popołudnia nad jeziorem. Spokojna praca to był pretekst, ważny, bardzo nawet, wręcz przeważający, ale wszystko tu składało się na zachęcający obraz. Dlatego tu przyjechała.
Mama trochę ją zniechęcała. Czasem krzywiła się nieco, mówiąc, że krąży tu za dużo cieni.
– Nie muszę tam być, żeby to widzieć – odpowiadała na zarzut, że przecież nigdy nie była w Bornem Sulinowie. – To za daleko, córciu – mówiła.
Szybko jednak przyjęła do wiadomości, że brak zawodowych perspektyw zmusza córkę do przeprowadzki. Zaakceptowała tę zmianę po tym, jak Weronika kilkakrotnie powtórzyła:
– Mamo, to nie koniec świata!
A matka uznała, że skoro to nie koniec świata, to należy zamilknąć i zjeść pierogi z serem. To było jej mistrzowskie danie i doskonale wiedziała, że bez względu na najpyszniejsze nawet jedzenie u „Saszy” lub u teściowej – za jej pierogami córka będzie tęsknić.
Czy była to forma przekupstwa? A może po prostu matczyna miłość, wyrażona w ten najbardziej oczywisty ze sposobów?
Pierogi były znakomite, jak zawsze. To wtedy Weronika podjęła ostateczną decyzję. Skoro nawet mama uznała, że przeprowadzka nie jest takim złym pomysłem…
Pierwsze tygodnie w Bornem Sulinowie wydawały jej się bajkowe. Była wiosna, jak teraz. Wszystko wokół kwitło, pachniało i śpiewało. Słońce odbijało się od tafli jeziora. Zabytkowe wille schowane w zadbanych ogrodach zachwycały rajskimi fasadami. Nawet ruiny poradzieckich, wielopiętrowych budynków stawały się bajkową scenerią dla zachodzącego słońca. W lasach przyroda pyszniła się jaskrawą zielenią. Historia tego miejsca wychodziła z każdego zakamarka. Przyszli teściowie zaakceptowali Weronikę jak córkę. A do tego Amadeusz zachowywał się dokładnie tak, jak powinien zakochany chłopak.
Oświadczył się na plaży nad jeziorem Pile, w promieniach zachodzącego słońca. Przytargał koszyk piknikowy, Weronika żartowała, że jest głodomorem ulegającym swojej matce.
– Zawsze cię dokarmia.
W koszyku czekał dobrze schłodzony szampan. Prawdziwy, francuski. Do tego plastikowe kieliszki. „Pragmatyzm Amadeusza kłóci się z tym romantycznym wydarzeniem” – pomyślała Weronika, uśmiechając się. Chłopak, a może jego matka, bo nie było wątpliwości, że została wtajemniczona w ten urokliwy plan, spakowali croissanty i słoiczek brzoskwiniowej marmolady. Razem z łyżeczkami.
Perfekcyjna sceneria. Perfekcyjny narzeczony. Perfekcyjna narzeczona.
Takie też miało być życie Weroniki. We własnej aptece, we własnym mieszkaniu, a wkrótce prawdopodobnie w domu, bo taki prezent ślubny zaoferowali teściowie. W otoczeniu życzliwych, kochających ludzi.
Czego chcieć więcej?
Weronikę czekała świetlana przyszłość.
Dlaczego zatem wciąż nie chciała założyć kremowych pantofelków wyszywanych perełkami?
Dlaczego z dnia na dzień czuła się coraz gorzej?ROZDZIAŁ 2. TERAZ
Rozdział 2
Teraz
Weronika starała się przystosować. Bardzo. Ucieszyła się z nowego życia, uradowała mieszkaniem. Już niedługo miała cieszyć się z pracy w aptece i własnego domu.
I czekała na ślub. To miał być najwspanialszy dzień jej życia. Nie, właściwie to nie tak. To będzie najwspanialszy dzień jej życia!
Oczywiście, że przyjęła oświadczyny Amadeusza. Były takie romantyczne! Wprost instagramowe. Należało je oczywiście uwiecznić. Amadeusz, poza pierścionkiem i koszem piknikowym z szampanem, zadbał także o fotografa. Mężczyzna stawił się na miejscu o umówionej porze. Dokładnie o złotej godzinie, kiedy miękkie światło wypełnia wszystkie kontury łagodnością. Pojawił się w polu widzenia Weroniki w momencie, w którym narzeczony chwycił ją w pasie, podniósł i okręcił dookoła.
W pierwszej chwili nie zrozumiała. Cieszyła się, jak przystało na dziewczynę, która właśnie przyjęła oświadczyny nad brzegiem jeziora odbijającego zachodzące na czerwono słońce. Życie miało być pasmem sukcesów.
Co z tego, że zanim powiedziała „tak” – serce na moment jej stanęło? Chwilowa niepewność rozlała się w głowie i duszy. Wątpliwość, która na szczęście błyskawicznie przeminęła. Tak jej się przynajmniej wydawało. A może to dlatego, że przemknęło jej przez myśl, iż zamiast typowego złotego pierścionka z brylantem, z całą pewnością drogiego, ale jednak dość oklepanego, wolałaby artystycznie oprawiony w srebro bursztyn?
Za to profesjonalne zdjęcia wyszły wspaniale i przepięknie prezentowały się na Instagramie. Weronika, oczywiście, teoretycznie została poproszona o zgodę na ich zamieszczenie, jednak w sposób, który nie pozostawił jej wyboru.
– Zobacz, fantastyczne! – oznajmił Amadeusz. – Wybierzmy, które zamieścimy.
Decyzja była trudna, zdjęcia prezentowały się bajkowo, choć Weronika usunęłaby wszystkie fotki ze sobą na pierwszym planie.
– Tu jestem skrzywiona. Ależ grubo wyglądam! No chyba nie zamierzasz tego opublikować? Okropnie wyszłam – narzekała.
Amadeusz był innego zdania. Jemu podobały się wszystkie fotografie. W końcu wybrali osiem, choć liczba mnoga decydentów jest tu pewnym nadużyciem. Tak naprawdę każdą fotografię przeforsował szczęśliwy narzeczony.
Weronika godziła się w końcu na każdą propozycję, bo odczuwała zmęczenie dyskusją. Niekończącym się: a może jednak? Ostatecznie zatem stanęło na zdjęciach wybranych przez Amadeusza. Obiektywnie pięknych.
W przygotowaniach do ślubu wiele rzeczy postanowiła odpuścić. Tak było wygodniej. Sala weselna? Jej wybór to idealne zajęcie dla przyszłej teściowej. Znała dobrze okolicę, wiedziała, gdzie szukać odpowiedniej lokalizacji. No i potrafiła negocjować, co też nie było bez znaczenia. Zresztą Krystyna się do tego paliła.
Lista gości? Weronika przygotowała swoją. Zgodnie z sugestią umieściła na niej nie tylko rodziców i najbliższe wujostwo, ale także dalszych pociotków i kuzynów. Musiała skonsultować się telefonicznie z matką, by przypomnieć sobie wszystkie imiona i uzyskać adresy. Excelowa lista obejmowała osiemdziesiąt osób, co spotkało się z umiarkowanym entuzjazmem przyszłej teściowej. Matka Amadeusza, Krystyna, oczekiwała co najmniej setki.
– Ale i z osiemdziesięcioma sobie poradzimy – stwierdziła pogodnie.
Większość ślubnych przygotowań Weronika z ulgą oddała w ręce teściowej, która już od dnia zaręczyn oczekiwała z ust przyszłej synowej słowa „mamo”. Dziewczyna jednak nie była na to gotowa.
– Ona jest taka skromna – mawiała Krystyna do swoich przyjaciółek.
– To dobrze wróży – mruczały tamte.
Była jednak jedna rzecz, której Weronika nie zamierzała oddać w niczyje ręce. Suknia ślubna.
Weronika miała dokładne wyobrażenie tej najważniejszej kreacji w życiu. Miała być skromna. Kremowa i dopasowana niczym elastyczna tuba. Gładka, z gorsetową górą. Do tego, w marzeniach Weroniki, suknia musiała mieć tren i ten miał być zaprzeczeniem skromności. Oczekiwała białej koronki na kremowej podszewce i mnóstwa perełek ułożonych w kwiatowe wzory. Welon za to powinien być gładki, choć gęsto zmarszczony na efektowym koku upiętym na samym czubku głowy. Niezbyt długi, żeby nie odwracał uwagi od trenu.
Problem polegał na tym, że w Bornem Sulinowie nie było salonu sukien ślubnych z prawdziwego zdarzenia. Konieczny był wyjazd do Szczecinka, Piły lub jeszcze dalej, może nawet do samego Poznania.
Nikt nie zamierzał stawać dziewczynie na przeszkodzie. Mogła wybierać, co tylko chciała, koszt nie stanowił problemu.
– Wybierz, dziecko, co tylko sobie zamarzyłaś – przekonywała Krystyna.
Co jej mąż Florian potwierdzał kiwnięciem głowy.
– Może coś na zamówienie – zasugerował i podsunął Weronice album ze wzorami starych koronek.
Przyjęła to ze zdumieniem.
– Lubi pan robótki ręczne? Koronki?
– Pan? – Florian zareagował gwałtownym uniesieniem ramion.
– Tata – odpowiedziała z lekko wymuszonym uśmiechem. – Lubisz koronki, tato?
– To nie są zwykłe koronki – odpowiedział tajemniczo i z lekką urazą. – To wzory, które zaprojektowano na królewskie ślubne kreacje.
Weronika uniosła brwi w zdumieniu.
– Mąż interesuje się takimi ciekawostkami – wtrąciła Krystyna. – Wszystko, co historyczne, go pasjonuje.
– Tylko jeśli jest piękne – odparował Florian, całując żonę w policzek. – Przyciąga mnie wszystko, co najpiękniejsze. Stąd też moja kolekcja dzieł sztuki w salonie. – Uśmiechnął się. – Skromna, na miarę możliwości, ale i tak ciesząca moje oczy.
– Wydaje mi się, że jest całkiem nieskromna – odparła Weronika, która już kilkakrotnie przyglądała się artystycznie, niczym w muzealnych gablotach, ustawionym i podświetlonym przedmiotom.
– To i tak nic w porównaniu z pięknem kobiet, które mnie otaczają. – Florian aż zmrużył oczy z zadowolenia. Pochwały pod adresem jego kolekcji wyraźnie łechtały mu ego.
– Myślę jednak, że zamawianie ręcznie robionej koronki byłoby zbyt drogie – powiedziała ostrożnie Weronika.
– Kosztami się nie przejmuj – zapewniła po raz kolejny Krystyna. – Będziesz mieć taką suknię, jaką sobie wymarzysz. Masz być piękna i szczęśliwa.
– Fantastycznie – odpowiedziała Weronika, czując jednak dreszcz niepewności.
„To mam być piękna czy szczęśliwa?” – przemknęło jej przez głowę.
Obejrzała album i pomyślała z niesmakiem, że jednak moda przez kilka ostatnich wieków znacząco się zmieniła.
„Nie interesują mnie ani koronki armeńskie, ani klockowe, choćby najpiękniejsze” – myślała. „Chcę koronkową gipiurę. Gęsto haftowaną, częściowo wypukłą, kremową. Nie musi mieć historycznych odniesień”.
Zatem nie konsultując tego z nikim, któregoś dnia Weronika wsiadła do auta i ruszyła w dwudziestokilometrową podróż do Szczecinka. Odwiedziła salon, w którym dominowały lekkie suknie w stylu boho. Zupełnie jej nie przekonały. Znalazła jedną zbliżoną do wyobrażeń, jednak śnieżnobiałą. Właścicielka salonu z szerokim uśmiechem odwodziła Weronikę od pomysłu kremowej sukni ślubnej.
– Proszę pani, do ślubu koniecznie biała. Tego dnia każda dziewczyna potrzebuje śnieżnej bieli! – tłumaczyła. A na hasło „tren” zareagowała kpiącym uśmieszkiem. – Tego już nikt dzisiaj nie zakłada – stwierdziła z wyższością, a może nawet ze wstrętem. – Moda na tren księżniczki dawno minęła. Teraz nastał czas na kwiatowe wzory i zwiewne spódnice. Romantyczne, delikatne, z głębokimi rozcięciami i siateczkowymi rękawami z fantazyjnymi falbankami.
– Rozumiem – odpowiedziała Weronika grzecznie. Przymierzyła jeszcze jedną suknię, udając zadowolenie i cierpliwie znosząc zachwyty właścicielki salonu.
– Idealna – rozpływała się kobieta. – Dokładnie taka, jaka powinna być. Perfekcyjna panna młoda.
Weronika okręcała się wokół własnej osi. Wygłosiła też kilka pochwał na temat kreacji.
– Przyjadę jeszcze z narzeczonym – powiedziała na do widzenia.
– Ależ absolutnie nie! – zaprotestowała kobieta. – Pod żadnym pozorem. Pan młody ma zobaczyć suknię dopiero w kościele.
„A ja myślałam, że ma mnie zobaczyć, a nie suknię” – pomyślała Weronika. Głośno jednak powiedziała:
– Oczywiście. Przyjadę z mamą.
Wtedy po raz pierwszy nazwała teściową mamą, choć nikomu tego nie powiedziała.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Wtedy pod nazwą Groß Born.
2. Wizyta Hitlera w Groß Born, otwarcie poligonu, przemówienie w Kasynie Oficerskim – to są fakty. Spotkanie, które tutaj opisuję, jest fikcyjne i służy wyłącznie fabule niniejszej powieści.
3. W wielu źródłach można znaleźć informacje, że Hitler zasypiał późno w nocy lub raczej nad ranem. Często pracował w nocy. W nocy także podjadał – życzył sobie w tym czasie nawet kilku „przekąsek”. Poza tym faktycznie oglądał filmy, które miały stanowić dla niego odskocznię od „ciężkiej pracy”. Za: https://histmag.org/Jeden-dzien-z-zycia-Hitlera-4829; dostęp: 5 grudnia 2024.
4. Mowa o dawnej kantynie oficerskiej w Bornem Sulinowie (Kommandantur Kantine). Była to stołówka dla oficerów niemieckich, później radzieckich, tych pełniących służbę w pobliskich budynkach administracji wojskowej. Stołówek żołnierskich było w Bornem Sulinowie oczywiście więcej. Tę, a także wiele innych cennych informacji o Bornem Sulinowie można znaleźć tutaj: https://zrot.pl/wp-content/uploads/2023/12/Borne-Sulinowo-ulotka-ZROT-07-2023_compressed.pdf; dostęp: 5 grudnia 2024.
5. Dzisiaj Kłomino. Za czasów radzieckich Гpoдoк, czyli Gródek.
6. Jeden z bunkrów na poligonie Groß Born. Jego nazwa własna „Wrangel” ustanowiona została na cześć Friedricha Heinricha Ernsta Grafa von Wrangel, pruskiego marszałka polnego zwanego przez żołnierzy „Papa Wrangel”. Bunkier został wybudowany w latach 1935–1936.
7. Są dwa miasta w Niemczech, architektonicznie niemal bliźniaczo podobne do Bornego Sulinowa, czyli Groß Born. To Wünsdorf i Bergen. Wünsdorf zasłynęło ogromnym kompleksem podziemnych bunkrów i schronów. Niektóre sięgały około 18 metrów w głąb ziemi i miały po pięć kondygnacji. Mogło tam przetrwać przez dwa tygodnie nawet ponad trzy tysiące osób. Wyposażone były w pełną łączność ze światem i znakomicie zakamuflowane. Po zakończeniu II wojny światowej stacjonowały tam wojska radzieckie. Mieszkało w nich około 40 000 Rosjan. Za: http://www.bunkrowo.pl/portal/wideo/kompleksy-zeppelin-oraz-maybach-zossen-wunsdorf/, https://aviatorurbex.pl/2021/01/12/zakazane-miasto-wunsdorf-waldstad/ oraz https://odkrywca.pl/bucher-und-bunkerstadt-wunsdorf-duza-galeria-zdjec/; dostęp 29 stycznia 2025.
8. Czyli „Befestigungsstab Pommern”.
9. Utwór _Poranna wiadomość_ – tekst i muzyka: Grzegorz Ciechowski – pochodzi z drugiego studyjnego albumu zespołu Republika z roku 1984, zatytułowanego _Nieustanne tango_. Był na tej płycie ostatnim, dziewiątym utworem. Fragmenty tekstu za: https://genius.com/Republika-poranna-wiadomosc-lyrics; dostęp: 1 grudnia 2024. Ta piosenka jest swoistym protest songiem, żywym komentarzem do wybuchu stanu wojennego. I rzeczywiście nie nadaje się na romantyczne tete-à-tete, natomiast bez wątpienia ta muzyka jest czymś, co wciąga i hipnotyzuje…
Album został wydany przez wytwórnię Polton w bardzo małym nakładzie oraz został zapakowany w złej jakości okładkę, co w tamtym czasie „braków wszystkiego” zdarzało się, niestety, w różnych obszarach życia. Niemniej akurat w tym przypadku złe decyzje dotyczącego tegoż albumu spowodowane zostały zmianą na stanowisku dyrektora firmy Polton i idącą za tym zmianą polityki firmy. Już w czasie nagrywania albumu _Nieustanne tango_ Polton zrezygnował z podpisanej z Republiką umowy i w wyniku tej decyzji zmniejszono jego nakład. Został wydany zaledwie w 46 000 egzemplarzy. Sprawa trafiła do sądu, lecz została przez zespół przegrana. Za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nieustanne_tango; dostęp: 1 grudnia 2024.
BESTSELLERY
- EBOOK
36,90 zł 51,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
27,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
27,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
23,90 zł 32,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,90 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.