Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Żółty - ebook

Data wydania:
8 kwietnia 2025
Ebook
37,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żółty - ebook

Manipulacja to narzędzie okrutne i bardzo skuteczne. Co można nim osiągnąć?

Właściwie wszystko…

Weronika przyjeżdża do Bornego Sulinowa z miłości. Tu wychodzi za mąż, tu podejmuje pracę w aptece, tu urządza świeżo wyremontowany dla niej dom. Tu ma być szczęśliwa.

W tym pięknym czasie przeszkadzają jej jednak dziwne wizje. Pełne przemocy, krwi i tajemnic, które zdają się sięgać kilkadziesiąt lat wstecz.

Co ma wspólnego burzliwa historia Bornego Sulinowa z Weroniką, młodą absolwentką farmacji? Czy Niemcy zostawili pod miastem tajemnicze tunele? Czy coś w nich ukryli? I czy Rosjanie o tym wiedzieli? I dlaczego te pytania nieustannie dręczą Weronikę?

Tajemnica goni tajemnicę. W Bornem Sulinowie nic nie wygląda na takie, jakie jest naprawdę.

 

Kategoria: Katalog
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-798-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG. LATA 1938–1939

Pro­log

Lata 1938–1939

_Poli­gon utwo­rzono w tysiąc dzie­więć­set dwu­na­stym roku na rubie­żach pań­stwa, w słabo zalud­nio­nej oko­licy, na zie­miach nie­uro­dzaj­nych i od wie­ków okre­śla­nych mia­nem Czar­cich Wrzo­so­wisk, Teu­fel­she­ide._

_Pod koniec lat dwu­dzie­stych roz­po­częło się pla­no­wa­nie, a w ty-siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stym ruszyły pierw­sze prace w tere­nie. Budowa – rok póź­niej. Wał Pomor­ski jako umoc­nie­nie wschod­niej gra­nicy pań­stwa uwa­żano za dobry pomysł. Na począ­tek – dwa­dzie­ścia bun­krów. W trzy­dzie­stym czwar­tym – pozo­stałe. Wyko­rzy­stano natu­ralne ukształ­to­wa­nie terenu. Jeziora, prze­smyki mię­dzy akwe­nami, rzeki, pagórki, lasy, wąwozy, bagna… Zbu­do­wano tamę, zaporę, sztuczny zbior­nik. Wszystko zapla­no­wano na pod­sta­wie dokład­nych badań tere­no­wych i szcze­gó­ło­wych map._

_Pozo­stało tylko ofi­cjalne otwar­cie. Obec­ność przy­wódcy wszy­scy uwa­żali za kwe­stię oczy­wi­stą, oso­bi­ście prze­cież uznał przed­się­wzię­cie za dobry pomysł, słu­żący inte­re­som Trze­ciej Rze­szy. Dzie­więt­na­stego sierp­nia tysiąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego ósmego roku Adolf Hitler odwie­dził Borne Suli­nowo_¹_. Był pod ogrom­nym wra­że­niem mia­sta, umoc­nień i całego poli­gonu. Spę­dził tu dwa dni. Bar­dzo ważne dwa dni. Hitler zwie­dził oko­licę i z zado­wo­le­niem przy­jął inspek­cję. Pierw­szego wie­czoru zwo­łał zebra­nie, na które zapro­szeni zostali tylko trzej ofi­ce­ro­wie_²_. Ści­śle dobrani. Ale nawet oni prze­szli kon­trolę oso­bi­stą, zanim weszli do pokoju, w któ­rym ocze­ki­wał Wielki Wódz._

_– W tym miej­scu powsta­nie… dodat­kowy obwód – powie­dział Hitler, robiąc teatralną prze­rwę w środku zda­nia i celu­jąc pal­cem w mapę. – To infor­ma­cje dla wybra­nych. Robot­nicy nie mogą wie­dzieć, gdzie się znaj­dują. Po wyko­na­nej pracy należy ich usu­nąć._

_– Dodat­kowy bun­kier? – zapy­tał pierw­szy z męż­czyzn, lekko się jąka­jąc. – Rozu­miem, że ade­kwat­nie duży i o spe­cjal­nych zabez­pie­cze­niach. Oczy­wi­ście, Mein Führer._

_Hitler spoj­rzał nań lodo­wato. Męż­czy­zna poczuł pot ciek­nący pod koł­nie­rzem koszuli._

_– Czy to zna­czy, że… – zaczął drugi, Hitler jed­nak prze­rwał mu mach­nię­ciem ręki._

_– Zna­cie się na budow­nic­twie. A przy­naj­mniej powin­ni­ście, od dzi­siaj. Zakła­dam więc, że wie­cie, jak to zro­bić. Plany zało­że­nia są tutaj. – Prze­niósł palec wska­zu­jący i oparł go na sko­ro­szy­cie. – Uważ­nie je prze­stu­diuj­cie. Są ści­śle tajne. Każdy uczest­nik pro­jektu ma wie­dzieć wyłącz­nie to, co nie­zbędne. Tylko na mój oso­bi­sty roz­kaz te doku­menty mogą zostać oka­zane komuś innemu._

_Męż­czyźni się­gnęli po teczki. W mil­cze­niu prze­glą­dali ich zawar­tość._

_– Ale… – ode­zwał się znów pierw­szy z ofi­ce­rów._

_Hitler prze­szył go wzro­kiem. Śmia­łek sku­lił się niczym małe dziecko i zamilkł._

_– Jakieś zastrze­że­nia? – zapy­tał chłodno przy­wódca._

_– To bar­dzo bli­sko Groß Born – odwa­żył się zauwa­żyć jeden z ofi­ce­rów. – Tak ogromne przed­się­wzię­cie wymaga…_

_– Uda się wyłącz­nie w oko­licy mia­sta i w cza­sie wiel­kiej budowy. – Hitler nie dał mu dokoń­czyć. – Na poli­go­nie, gdzie powstają bun­kry i schrony, obec­ność robot­ni­ków, sprzętu oraz mate­ria­łów budow­la­nych jest czymś natu­ral­nym. Czas i loka­li­za­cja zostały zatem dogłęb­nie prze­my­ślane._

_– Oczy­wi­ście, Mein Führer. – Ofi­cer chrząk­nął i opu­ścił wzrok._

_– Coś jesz­cze? – Hitler zmie­rzył sie­dzą­cych przed nim męż­czyzn suro­wym spoj­rze­niem._

_– A czy loka­li­za­cja osiem­dzie­siąt kilo­me­trów od gra­nicy jest… – Drugi z ofi­ce­rów zawie­sił pyta­nie._

_– Naj­wła­ściw­sza – oświad­czył bez­par­do­nowo Wielki Wódz. – Bada­nia w imię obrony naszych gra­nic są konieczne, a zasto­so­wa­nie wyna­laz­ków w prak­tyce słuszne. Każda nowa broń musi zostać spraw­dzona, czyż nie? Na naszych zie­miach prze­cież nie będziemy jej testo­wać, poli­gon i tereny… obce są wła­ściw­sze. Czy coś jesz­cze panów cie­kawi?_

_– To ogromny kom­pleks… – stwier­dził trzeci z męż­czyzn._

_– Pod­ziemne mia­sto – dodał drugi._

_– Czy to pyta­nia? – Hitler spoj­rzał na nich wynio­śle._

_– Nie. Wszystko jasne, Mein Führer._

_– Wy dwaj może­cie odejść – roz­ka­zał wska­za­nym ofi­ce­rom, któ­rzy natych­miast opu­ścili pomiesz­cze­nie. – Jesteś oso­bi­ście odpo­wie­dzialny za to przed­się­wzię­cie – zwró­cił się Hitler bez­na­mięt­nie do trze­ciego z ofi­ce­rów._

_– Tak jest! – Wybra­niec strze­lił obca­sami i skie­ro­wał się do drzwi._

_– Dokąd? – zatrzy­mał go głos Hitlera. – Sia­daj._

_Kwa­drans póź­niej, tuż po wyj­ściu ze strze­żo­nego pomiesz­cze­nia, ofi­cer pomy­ślał, że wcale nie chciałby tego usły­szeć. I że nie ma poję­cia, co z tą wie­dzą zro­bić._

_W kwa­te­rze cze­kała na niego kola­cja. Stra­cił na nią ochotę, bez­myśl­nie patrzył na posi­łek, choć lubił wie­czo­rami zjeść wyszu­kane dania._

_– Czy coś panu dolega? – zapy­tał ordy­nans, zanie­po­ko­jony nie tyle sta­nem zdro­wia prze­ło­żo­nego, ile nie­moż­li­wymi do prze­wi­dze­nia kon­se­kwen­cjami. Każde nie­ty­powe zacho­wa­nie ofi­cera nio­sło ryzyko. Klasę miał na zewnątrz, w zaci­szu kwa­tery nie ską­pił prze­mocy._

_– Wynoś się – usły­szał w odpo­wie­dzi. – Albo nie. Przy­nieś mi butelkę gor­bat­schowa. Dobrze schło­dzoną._

_Ordy­nans poło­żył lewą rękę na ple­cach, kiw­nął głową i stuk­nął obca­sami._

_Ofi­cer pił i prze­kli­nał. Wyobra­żał sobie Hitlera spo­ży­wa­ją­cego swój legen­darny nocny „pod­wie­czo­rek”. Może w trak­cie seansu któ­re­goś z ulu­bio­nych fil­mów. Zarówno wódz, jak i jego obar­czony nie­chcianą wie­dzą pod­władny zasnęli około pią­tej nad ranem_³_._

*

_Hitler wyje­chał, trzej ofi­ce­ro­wie nato­miast uni­kali sie­bie jak ognia. Omi­jali się nawet w Kom­man­dan­tur Kan­tine_⁴_._

_Aż w końcu traf spra­wił, że z któ­rejś uro­czy­sto­ści wyszli razem._

_– Mam butelkę schło­dzo­nej ory­gi­nal­nej Dan­zi­ger Gol­dwas­ser – powie­dział jeden z nich._

_– U mnie zawsze czeka zimny gor­bat­schow._

_– Ja też poślę po coś od sie­bie._

_Ruszyli Adolf Hitler Straße, mieli do przej­ścia około stu metrów. Nie roz­ma­wiali na ulicy. Szli obok sie­bie rów­nym kro­kiem, wpa­trzeni przed sie­bie, wypro­sto­wani jak struny._

_Dopiero po trze­cim kie­liszku zaczęli roz­ma­wiać, wcze­śniej zale­d­wie wymie­niali ofi­cjalne komu­ni­katy._

_– Heinz Gude­rian tu zjeż­dża – oznaj­mił Hans._

_– Z całym swoim kor­pu­sem – dodał Wil­helm._

_– Zrobi się tłoczno – skwi­to­wał Ale­xan­der._

_– Wszystko przy­go­to­wane. – Hans wzru­szył ramio­nami. – Willa Gude­riana wygląda jak zamek pośród drzew. Pod­jazd ma iście pała­cowy._

_– Tam nawet piw­nice są luk­su­sowe. Wie­cie, że można się w nich zgu­bić? Tunele jak w labi­ryn­cie._

_– Ja myślę, że na to wszystko są plany. Dale­ko­siężne._

_Zgod­nie poki­wali gło­wami._

_– Tunele to są poni­żej willi – stwier­dził Ale­xan­der, zaci­ska­jąc szczęki._

_– Wiemy. Ale zej­ście stam­tąd nie jest jesz­cze gotowe – dodał Wil­helm. – Kiedy willa będzie zamiesz­kana, pro­wa­dze­nie robót budow­la­nych sta­nie się bar­dzo trudne. Trzeba przy­spie­szyć prace._

_– To duży dom. Dwu­pię­trowy, dla kilku ofi­cer­skich rodzin i całej cze­redy gości. I nikt, nawet Gude­rian, nie mogą wie­dzieć o tym, co znaj­duje się w pod­zie­miach._

_– Omówmy dokład­nie kolejne etapy budowy, co wiemy i co możemy powie­dzieć. – Ale­xan­der czknął i spro­wa­dził roz­mowę na wła­ściwe tory._

_– Pod kasy­nem ofi­cer­skim wszystko zgod­nie z pla­nem. Stam­tąd do willi Gude­riana została połowa drogi._

_– Czyli tu wszystko gra. Ale to tylko dro­biazg. Jak na poli­go­nie?_

_– Dro­biazg nie dro­biazg – obru­szył się Hans. – Tunel to może i baga­tela, zale­d­wie droga ewa­ku­acyjna. Ale to wszystko pod Domem Ofi­cera… To już nie­ła­twa sprawa._

_– Napijmy się – skwi­to­wał Wil­helm. – Na trzeźwo trudno o tym gadać._

_– Trzeźwi to my już od dłu­giej chwili nie jeste­śmy – zauwa­żył ponuro Hans._

_– Dobra. Co na poli­go­nie od strony West­fa­len­hof_⁵_?_

_– Wszystko zgod­nie z pla­nem. Pierw­szy etap zakoń­czony. Wyko­nane, zabe­to­no­wane i zasy­pane. Kolejne wykopy w trak­cie – zdał rela­cję Wil­helm._

_– U mnie podob­nie. Choć zda­rzyły się nie­zręczne pyta­nia. Wran­gel_⁶ _powstał na tyle dawno, że prace budow­lane wokół niego wzbu­dziły nie­zdrowe emo­cje. Uci­szy­łem je, oczy­wi­ście. Wyobraź­cie sobie, że któ­ryś z tych par­szy­wych roboli chciał posta­wić cie­kaw­skiemu kole­dze krzyż._

_– Tylko jed­nemu? Pocho­wa­łeś tylko jed­nego? – zakpił Hans._

_Ale­xan­der spoj­rzał na niego, uśmie­cha­jąc się krzywo._

_– Na począ­tek wystar­czyło tych dwóch – odparł drwiąco._

_– Debile. Gdy­by­śmy chcieli takich uho­no­ro­wać, to mie­liby groby na cmen­ta­rzu – skwi­to­wał Wil­helm. – Nad tym się zresztą będziemy gło­wić póź­niej, teraz musimy roz­wią­zać sprawę robot­ni­ków po zakoń­czo­nych pra­cach… Nie­mniej u mnie też wszystko zgod­nie z pla­nem. Zbu­du­jemy pod poli­go­nem to pie­przone mia­sto._

_– Nie, skądże – zapro­te­sto­wał Hans. – Zbu­du­jemy potężną pod­ziemną infra­struk­turę. Coś wię­cej niż mia­sto. To coś, czego nie ma ni­gdzie indziej na świe­cie_⁷_._

_– Pod­ziemny poli­gon – rzu­cił ze śmie­chem Wil­helm._

_– To jesz­cze coś wię­cej, pano­wie. Poli­gon, labo­ra­to­rium, miesz­ka­nia, laza­ret, maga­zyn, skar­biec… wszystko – stwier­dził Ale­xan­der._

_– Wszystko – powtó­rzyli pozo­stali._

_– Wypijmy za to, pano­wie – wes­tchnął Hans._

_– A z tymi robot­ni­kami… Nie sądzi­cie, że sprawa sama się wyja­śni już nie­długo? – zapy­tał Ale­xan­der po kolej­nym kie­liszku._

_– Co masz na myśli? – zacie­ka­wił się Wil­helm._

_– Prze­cież Gude­rian nie przy­jeż­dża tu bez powodu – zauwa­żył Ale­xan­der._

_– Co masz na myśli? – Hans powtó­rzył pyta­nie Wil­helma._

_– Mnie­mam, że Führer ma wielki plan. Nie darmo prze­cież nas zbroi. Austria, Cze­chy poszły szybko. Polacz­ków nie da się poko­jowo prze­ko­nać do naszej wiel­kiej nie­miec­kiej idei, nie wia­domo czemu mają o sobie tak wyso­kie mnie­ma­nie. Do nich trzeba wejść i poka­zać im, gdzie ich miej­sce._

_– I uwa­żasz, że Gude­rian… – zasta­no­wił się gło­śno Wil­helm._

_– Pano­wie, ułóżmy nale­ży­cie te puz­zle. Jest dwu­dzie­sty drugi sierp­nia trzy­dzie­stego dzie­wią­tego roku. Być może – Ale­xan­der pod­niósł palec, gesty­ku­lu­jąc niczym sam Hitler – to ważny czas. Dzie­więt­na­sty Kor­pus otrzy­mał nazwę Sztab For­ty­fi­ka­cyjny „Pomo­rze”_⁸_. Mamy tutaj Trze­cią Dywi­zję Pan­cerną, dwie zmo­to­ry­zo­wane dywi­zje pie­choty, drugą i dwu­dzie­stą oraz dodat­kowe jed­nostki, mię­dzy innymi Dwu­dzie­stą Trze­cią Dywi­zję Pie­choty z Pocz­damu. Ja oczy­wi­ście wiem, że kor­pus przy­był tu, by chro­nić „umoc­nie­nia polowe wzdłuż gra­nicy Rze­szy przed pol­ską agre­sją”. Ale czy my, pano­wie, w to wie­rzymy? Kor­pus przy­był tutaj pod dowódz­twem kogoś, kto wymy­ślił blitz­krieg. Tak po pro­stu? Na wschod­nią gra­nicę naszego kraju?_

_– Myślisz? Szyb­kie manewry, ele­ment zasko­cze­nia, duża mobi­li­za­cja wojsk w jed­nym miej­scu… – wymie­nił Wil­helm._

_– Nie cieszmy się, pano­wie – wtrą­cił Hans. – Takie rze­czy są ści­śle tajne. Lepiej o tym nie wie­dzieć._

_– I tak wiemy za dużo – zgo­dził się Ale­xan­der._

_– Jedno tylko jest pocie­sza­jące – stwier­dził Wil­helm. – Łatwo będzie pozbyć się świad­ków budowy. Na woj­nie nie­mal wszystko da się ukryć._

_– Wojna? Czy ty uży­łeś słowa „wojna”? – zare­ago­wał gwał­tow­nie Hans._

_– Ja nie sły­sza­łem – odpo­wie­dział sta­now­czo Ale­xan­der. – Napijmy się, pano­wie._ROZDZIAŁ 1. TERAZ

Roz­dział 1

Teraz

Wero­nika prze­wró­ciła oczami. Ama­de­usz znów szy­ko­wał te swoje „nie­spo­dzianki”. Z uśmie­chem spoj­rzała na wielki pęk żon­kili i pochy­liła się, nie­mal przy­tu­la­jąc twarz do kwia­tów. Przy­mknęła oczy. Wcią­gnęła powie­trze i z roz­cza­ro­wa­niem pod­nio­sła głowę. Nie pach­niały.

– To nie nar­cyzy – wes­tchnęła.

Po raz pierw­szy przy­je­chała do Bor­nego Suli­nowa trzy lata temu. Jej chło­pak Ama­de­usz opo­wia­dał o swoim rodzin­nym mie­ście jak o raju, zde­cy­do­wa­nie utra­co­nym i kate­go­rycz­nie war­tym odzy­ska­nia.

Jesz­cze wtedy nie pod­jęła żad­nej decy­zji. Jesz­cze była na stu­diach. Jesz­cze wszystko mogła.

Rodzice Ama­de­usza przy­jęli ją z otwar­tymi ramio­nami. Kry­styna i Flo­rian powta­rzali, że cze­kali na taką córkę i witają ją w rodzi­nie, a prze­cież była wtedy zale­d­wie dziew­czyną Ama­de­usza.

Na początku miała wra­że­nie, że ojciec chło­paka pre­zen­to­wał spory dystans, lecz po kilku roz­mo­wach oka­zał ser­decz­ność. Wyraź­nie zapa­lił się, gdy Wero­nika przy­znała, że ceni miej­sca z histo­rią. Od razu zazna­czył, że w Bor­nem znaj­dzie mnó­stwo opo­wie­ści, które wciąż budzą zain­te­re­so­wa­nie.

– Wła­ści­wie jest tak, jak­by­śmy cho­dzili mię­dzy byłymi miesz­kań­cami – stwier­dził.

– Lubię takie histo­rie poczuć i zro­zu­mieć, a cza­sem nawet zda­rza mi się śnić o takich ludziach. Choć ich już mię­dzy nami nie ma, to pamięć o nich jest wciąż żywa – odpo­wie­działa Wero­nika.

– Cie­kawe rze­czy opo­wia­dasz – oży­wił się Flo­rian. – To musi być nie­zwy­kłe. Takie odczu­wa­nie już nie­ist­nie­ją­cego świata.

– Od zawsze mia­łam… taką przy­pa­dłość. Ale to, takie tam, baj­du­rze­nie tro­chę. – Dziew­czyna się spe­szyła.

Męż­czy­zna uśmiech­nął się i mach­nął ręką.

– Kry­styna też ma taką sła­bość. Znaj­dzie­cie wspólne tematy.

I fak­tycz­nie, z matką chło­paka szybko zna­la­zła nić poro­zu­mie­nia. Kobieta także była far­ma­ceutką, podob­nie jak Wero­nika, choć od lat nie pra­co­wała w zawo­dzie. Nie miała takiej potrzeby. Zajęła się dziec­kiem i pro­wa­dze­niem domu, satys­fak­cję spra­wiało jej dba­nie o ogród i szy­ko­wa­nie zapraw w sło­ikach. Nie tęsk­niła do pracy, dawno zresztą stra­ciła nie­zbędne upra-wnie­nia. Pozo­stały fascy­na­cje i łatwość roz­ma­wia­nia na tematy medyczne.

Pew­nie to dzięki Kry­sty­nie dziew­czyna czuła, że jest na wła­ści­wym miej­scu. I że wszystko może. I że powinna być szczę­śliwa.

– Co ja wymy­ślam – wyszep­tała Wero­nika. – Jestem szczę­śliwa.

I była to prawda. Za chwilę będzie miała świat u swo­ich stóp.

Rela­cja z Ama­de­uszem prze­kształ­ciła się w trwały zwią­zek, w któ­rym padły już poważne dekla­ra­cje. W tym cza­sie skoń­czyła stu­dia i pod­jęła decy­zję o prze­pro­wadzce na Poje­zie­rze Draw­skie. I to wła­śnie teraz się działo.

Ama­de­usz wciąż szy­ko­wał jej „nie­spo­dzianki”. Nie­które cie­szyły ją bar­dziej, inne mniej. Na przy­kład muzyka… Podzie­lił się z nią swoją uko­chaną pio­senką, któ­rej Wero­nika nie uwa­żała nawet za „pio­senkę”, przy­naj­mniej nie w ści­słym zna­cze­niu tego słowa, choć trudno byłoby jej narze­czo­nemu odmó­wić wyra­fi­no­wa­nego gustu muzycz­nego.

_Poranna wia­do­mość_ Repu­bliki nie była nastro­jo­wym kawał­kiem, któ­rego chcia­łaby słu­chać na roman­tycz­nej, przy­tu­la­nej randce. Nie­spo­kojny kli­mat i ner­wowe szepty trudno było uznać za liryczne.

Przede wszyst­kim nie­po­ko­jące było odli­cza­nie.

_Thir­teen, twe­lve, ele­ven, ten, nine, eight, seven, six, five, four, three, two, one, zero – zero – zero – zero…_

_– Sły­sza­łaś to, sły­sza­łaś?_

_(…)_

_– Wiesz, co się będzie działo za chwilę tutaj?_

_– Nie doty­kaj, nie doty­kaj_⁹.

I kolejne odli­cza­nie. Tym razem od szes­na­stu. Po kolei w dół, do zera, wcią­ga­jąco, magne­tycz­nie, hip­no­ty­zu­jąco…

To nie była roman­tyczna, otu­la­jąca pio­senka, a jed­nak Wero­nika z każ­dym kolej­nym odsłu­cha­niem coraz bar­dziej ceniła ten nie­po­ko­jący, Kaf­kow­ski w nastroju utwór, który w kil­ku­na­stu wer­sach zaska­ku­jąco traf­nie opi­sy­wał trudny histo­ryczny moment. Stan wojenny. Strach. Wojna za pro­giem. Czołgi na uli­cach. Cen­zura, puste półki, groza zdrady i wię­zie­nia. A wszystko zaklęte w dwu­dzie­stu wer­sach.

– Histo­ria jest widocz­nie moim prze­zna­cze­niem. – Wero­nika powie­działa kie­dyś ze śmie­chem w roz­mo­wie z przy­szłym teściem. – Jestem w sta­nie uznać za ulu­biony utwór nawet ten, który powo­duje ciarki na ple­cach, tylko dla­tego, że mistrzow­sko i oszczęd­nie opi­suje trudny czas.

– Może minę­łaś się z powo­ła­niem? – rzu­cił wtedy Flo­rian.

– Fak­tycz­nie, pew­nie powin­nam stu­dio­wać coś innego – przy­tak­nęła roz­ba­wiona.

– Powin­naś być medium – powie­dział z zim­nym uśmie­chem.

Wero­nika pomy­ślała, że w jej życiu ucieczka od prze­szło­ści po pro­stu się nie udaje. Prze­cież nawet decy­zja o prze­pro­wadzce na Poje­zie­rze Draw­skie zawie­rała zgodę na życie w cie­niu skom­pli­ko­wa­nej histo­rii. Tutaj nie dawało się o niej zapo­mnieć. Borne Suli­nowo, uro­cze mia­steczko z dostę­pem do bajecz­nego jeziora, malow­ni­czo poło­żone wśród lasów i z bar­dzo skom­pli­ko­wa­nymi dzie­jami. Magiczne miej­sce, dokład­nie tak je postrze­gała. Czuła to za każ­dym razem, gdy tu przy­jeż­dżała. Aż zde­cy­do­wała się osie­dlić na stałe.

Waka­cje mają to do sie­bie, że zabu­rzają realny ogląd sytu­acji. Pomię­dzy pla­żo­wa­niem nad jezio­rem Pile a roman­tycz­nymi spa­ce­rami po oko­licz­nych lasach łatwo uznać, że to ide­alne miej­sce do życia. A gdy z zachwy­tem opo­wiada ci o takim miej­scu twój uko­chany? Do motyli w brzu­chu docho­dzi świa­do­mość, że tutaj tanio, za gro­sze, dosta­niesz miesz­ka­nie. Łatwo zdo­bę­dziesz pracę, a przy­szli teścio­wie pomogą ci w adap­ta­cji, bo już cię lubią. I ty lubisz ich. Do tego wszę­dzie bli­sko. Będzie tak pięk­nie.

Wero­nice, pomimo cel­nego tra­fie­nia strzałą Amora, udało się utrzy­mać resztki roz­sądku jesz­cze przez kilka mie­sięcy po pierw­szym przy­jeź­dzie tutaj. Uni­kała dekla­ra­cji. Nie podej­mo­wała decy­zji. Odwle­kała je na „aż skoń­czę stu­dia”. Zwie­rzała się mamie, mówiła jej o Ama­de­uszu, o Bor­nem Suli­no­wie. Roz­ma­wiała z kole­żan­kami. I za każ­dym razem, w każ­dej opo­wie­ści zarówno jej narze­czony, jak i jego uko­chane mia­steczko jawiły się jako Eden. Raj, któ­rego nie należy utra­cić. Czło­wiek ideał. Miej­sce marzeń. We wła­snych sło­wach Wero­nika nie znaj­do­wała żad­nych wad ani w chło­paku, ani w Bor­nem Suli­no­wie. Chciała coś zna­leźć – jakąś skazę, usterkę, defekt, coś, co pozwo­li­łoby powie­dzieć: to nie jest miej­sce dla mnie. Albo: to nie facet dla mnie. Szu­kała w sobie powo­dów do nie­chęci, ale niczego takiego nie znaj­do­wała. Zatem po pro­stu uznała, że to naj­lep­sze miej­sce do życia.

Ukoń­czyła far­ma­cję. Marzyła o niej od dzie­ciń­stwa. Wycho­wała się w nie­zbyt boga­tej rodzi­nie, wpraw­dzie peł­nej cie­pła, pozba­wio­nej jed­nak jakich­kol­wiek ambi­cji nauko­wych. Matka pra­co­wała w szkole, ow­szem, ale jako pomoc kuchenna. Ścieżka zawo­dowa w rodzi­nie od końca wojny była podobna. Bo poko­le­nia wcze­śniej­sze, przed­wo­jenne, żyły na wscho­dzie, we wła­snym majątku, zaj­mu­jąc się uprawą roli i doglą­da­niem trzody. Po repa­tria­cji zaś z daw­nego życia nic nie zostało. Trzeba było nauczyć się żyć zupeł­nie ina­czej i chwy­tać to, co ofe­ro­wał świat. A dawał oszczęd­nie. Zatem ostat­nie dzie­się­cio­le­cia upły­wały przed­sta­wi­cie­lom jej rodziny w zakła­dzie samo­cho­do­wym, w hucie mie­dzi lub przy odkryw­kach. I tak poko­le­nie po poko­le­niu.

Dla­tego kiedy dzie­wię­cio­let­nia Wero­nika na rodzin­nej impre­zie odpo­wie­działa bez zasta­no­wie­nia na pyta­nie lekko pod­pi­tego wujka: „Ja zostanę panią z apteki”, wzbu­dziła gej­zery śmie­chu.

– Córuś, żebyś ty zawo­dówkę skoń­czyła – spu­en­to­wała wtedy jej mama, skąd­inąd ser­deczna, a nawet prze­uro­cza kobieta.

Ten dia­log w rodzi­nie prze­szedł do legendy. Kiedy Wero­nika obro­niła magi­sterkę, przy­je­chała do domu i zaży­czyła sobie wiel­kiej imprezy. Przy­je­chali wszy­scy krewni i zna­jomi kró­lika. Cio­cie, wuj­ko­wie, kuzyni, zna­jomi. Punk­tem cen­tral­nym rodzin­nego spo­tka­nia było prze­mó­wie­nie Wero­niki. Oznaj­miła wtedy, że to dopiero począ­tek. Że zamie­rza zro­bić dok­to­rat, potem habi­li­ta­cję i zakoń­czyć pro­fe­surą.

Tra­dy­cja została zacho­wana. Całe towa­rzy­stwo zachi­cho­tało.

Róż­nica była taka, że jako dziew­czynka śmiała się razem z krew­nymi. Teraz spo­koj­nie prze­cze­kała rechot pod­pi­tych wujów, by na koniec dodać:

– Poprzed­nio nie wie­rzy­li­ście. Teraz zacho­wu­je­cie się tak samo. Wtedy byłam dziew­czynką i udo­wod­nie­nie wam, że wszystko jest moż­liwe, zajęło mi kil­ka­na­ście lat. Teraz potrwa to kró­cej.

Uci­szyła tym drwinę.

Matka przy­tu­liła ją i pogła­skała po wło­sach obcię­tych na twa­rzo­wego boba. Nie bar­dzo wie­działa, co powie­dzieć, więc mil­czała. Wie­rzyła jed­nak w córkę. Zresztą… od dawna już wie­działa, że tak wła­śnie będzie. Że Wero­nika skoń­czy stu­dia i będzie panią z apteki. Nie mówiła o tym, bo i po co? Przy­szedł czas, to wszy­scy się dowie­dzieli. A nie lubiła opo­wia­dać o swo­jej wie­dzy. Nie wie­działa, skąd się ona bie­rze. Nie umiała jej wytłu­ma­czyć. Prze­czu­cia? Wizje? Intu­icja? Po pro­stu pewne rze­czy wie­działa wbrew wszyst­kim i wszyst­kiemu.

Wero­nika miała to po niej i Jolanta wie­działa o tym od momentu, w któ­rym córka dostała pierw­szego ataku.

Pod­czas tam­tego uro­czy­stego obiadu zgro­ma­dzeni dokoń­czyli toast czym tam kto miał, winem, wódką, sokiem, i nie wra­cali wię­cej do tematu. Pro­blem pole­gał na tym, że reali­za­cja dekla­ra­cji Wero­niki nie była aż tak pro­sta. Dziew­czyna była wpraw­dzie dobrą, a nawet wyróż­nia­jącą się stu­dentką, jed­nak – wbrew buń­czucz­nym zapo­wie­dziom jed­nego z wykła­dow­ców – nie zapro­po­no­wano jej pozo­sta­nia na uczelni, choć bar­dzo tego chciała i była wła­ści­wie pewna… Dok­to­rat można robić także poza uczel­nią, wia­domo, ale chciała zostać, a facet wyda­wał się cał­ko­wi­cie pod jej uro­kiem. Uwio­dła go na zimno, z kon­kret­nym zało­że­niem i prze­ko­na­niem, że cel uświęca środki. Dopóki była w jego łóżku, on też wie­rzył, że to realne.

A potem przy­szła rze­czy­wi­stość. W niej oka­zało się, że uczel­nia nie ma eta­tów. Czę­ścią praw­dzi­wego życia było także to, że nikt nie szu­kał świeżo mia­no­wa­nych far­ma­ceu­tek. Z wyjąt­kiem tych, na które cze­kała sieć rodzin­nych aptek.

Wero­nika nie miała po kim odzie­dzi­czyć ani jed­nej. I nie mogła zna­leźć pracy. Doryw­czo zatrud­niła ją jedna z kole­ża­nek. Na zastęp­stwo, na czas okre­ślony. Dziew­czyna miała nadzieję, że swoim zaan­ga­żo­wa­niem zasłuży na etat, że wresz­cie znaj­dzie swoje miej­sce w aptece prze­ka­zy­wa­nej z poko­le­nia na poko­le­nie. W dobrej rodzin­nej atmos­fe­rze. Ale po zakoń­cze­niu umowy po pro­stu uprzej­mie się z nią poże­gnano. A potem zwy­czaj­nie nie mogła ni­gdzie się zacze­pić.

Tydzień. Mie­siąc. Dwa. Jolanta, choć chciała, bo bar­dzo kochała swoją córkę, nie mogła jej długo wspie­rać finan­sowo. Była daleko, dokar­mia­nie roso­łem nie wcho­dziło w grę, a rezerwy rodziny zostały już dotkli­wie nad­szarp­nięte w ciągu kilku lat stu­diów Wero­niki. Dziew­czyna musiała jak naj­szyb­ciej zna­leźć roz­wią­za­nie. I zda­wała sobie sprawę, że w grun­cie rze­czy było bar­dzo pro­ste. Wystar­czyło mieć stały dopływ pie­nię­dzy. Wystar­czyło przy­jąć pro­po­zy­cję Ama­de­usza.

Jego naga­by­wa­nia tra­fiły zatem na ide­alny moment w jej życiu. Miesz­ka­nia w Bor­nem Suli­no­wie cią­gle były tanie. W porów­na­niu z War­szawą – można było nabyć je za bez­cen. W tej nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści cze­kali na nią rów­nież uko­chany oraz jego rodzina, a także – co było nie bez zna­cze­nia, a może i nawet naj­waż­niej­sze – per­spek­tywa wła­snej apteki.

Przy­szli teścio­wie mieli zasoby – finan­sowe, towa­rzy­skie i wszel­kie inne. Znali, kogo trzeba. I obie­cali, że w Bor­nem Suli­no­wie znaj­dzie się apteka, którą Wero­nika będzie mogła prze­jąć. Więc po kilku towa­rzy­skich waka­cyj­nych wizy­tach w uro­czym mia­steczku się prze­pro­wa­dziła. I zarę­czyła.

Dla­czego zatem odkła­dała datę ślubu?

Miała tutaj wszystko.

Nie­wiel­kie, ale wła­sne miesz­ka­nie w pora­dziec­kim bloku. Wero­nika podej­rze­wała, że jego „taniość” sta­no­wiła wynik inter­wen­cji przy­szłych teściów, wygod­niej jed­nak było nie wni­kać. Miała wła­sne lokum i per­spek­tywę pracy. Nie­wielki kre­dyt na razie spła­cali rodzice, musiała jed­nak szybko prze­jąć ten obo­wią­zek. Dla jej matki i ojca był to spory finan­sowy wysi­łek.

Ama­de­usz oświad­czył się nie­długo po jej przy­jeź­dzie do Bor­nego Suli­nowa. Nawet się nie zasta­na­wiała, oczy­wi­ście, że przy­jęła awanse. Cze­kała na nie już od dłuż­szego czasu. Może w ogóle po to tu przy­je­chała? Żeby usły­szeć roman­tyczne wyzna­nie, na brzegu jeziora, z zacho­dzą­cym słoń­cem w tle i nie cał­kiem przy­pad­kową widow­nią, która entu­zja­stycz­nie biła brawo?

Oczy­wi­ście, że zamie­rzała wyjść za mąż za Ama­de­usza. Zadała pyta­nie i sama sobie odpo­wie­działa! A jed­nak odwle­kała datę ślubu. Przy­szła teściowa nie poga­niała, przy­naj­mniej pozor­nie. Bo czy można za nacisk uznać wygła­szane z uśmie­chem komen­ta­rze, że „brzuch zmusi ją do mał­żeń­skiej przy­sięgi”?

Wero­nika nie chciała być do niczego zmu­szana.

Ow­szem, kochała Ama­de­usza. Ow­szem, zamie­rzała wyjść za niego za mąż. Ow­szem, lubiła swo­ich przy­szłych teściów.

Nie cier­piała jed­nak tego miej­sca.

Gubiła się w histo­rii Bor­nego Suli­nowa. Zbyt dużo było tu cier­pie­nia, które wciąż odczu­wała. W snach, w dresz­czu, który cza­sem prze­bie­gał jej po ple­cach, w szep­tach nie­sio­nych przez wiatr. Za wiele tu było ruin, które ni­gdy nie miały zostać odbu­do­wane. Za dużo tajem­nic, które wcale nie ocze­ki­wały wyja­śnie­nia. Wero­nika czuła się przy­tło­czona.

Miała nie­spełna trzy­dzie­ści lat i swoje potrzeby. Oczy­wi­ście, Ama­de­usz dekla­ro­wał, że zapewni jej wszystko. Seks był zna­ko­mity. Rodzinne obiady prze­pyszne. Wła­ści­wie nie miała pro­ble­mów. A jed­nak…

Do naj­bliż­szej sie­cio­wej dro­ge­rii, po któ­rej chcia­łaby po pro­stu poła­zić i powy­bie­rać z pó­łek – cie­nie, szminki, pudry, kremy, bal­samy, pianki, lakiery – miała dwa­dzie­ścia kilo­me­trów. Na zakupy mogła się wybrać do Bie­dronki, Dino lub jed­nego z trzech skle­pów wie­lo­bran­żo­wych. Jeden z nich uwa­żała za cie­kawy relikt minio­nych cza­sów. Mał­żeń­stwo, które żyło tutaj w cza­sie oku­pa­cji radziec­kiej, po sowiec­kim kontr­ak­cie wró­ciło „do sie­bie”, po czym uznało, że ich miej­sce jest wła­śnie tutaj. Ponow­nie się prze­pro­wa­dzili. Wró­cili do Pol­ski i w Bor­nem otwo­rzyli restau­ra­cję i sklep.

Od dwu­dzie­stu lat ich lokal ser­wo­wał takie same potrawy i miał klien­tów, któ­rzy wła­śnie dla tych sma­ków tutaj wra­cali. Nie­gdyś kan­tyna prze­zna­czona była wyłącz­nie dla ofi­ce­rów nie­miec­kich „Stral­sund”, potem radziec­kich. Wła­ści­wie trudno się dzi­wić, bo poło­żona była stra­te­gicz­nie, bli­sko budyn­ków admi­ni­stra­cji woj­sko­wej. Dzi­siaj wła­ści­cielka, a wła­ści­wie żona wła­ści­ciela restau­ra­cji „Sasza”, zachę­cała do skosz­to­wa­nia potraw, poka­zu­jąc segre­ga­tor ze zdję­ciami ape­tycz­nych pół­mi­sków i twier­dząc, że od początku ist­nie­nia restau­ra­cji ich smaki się nie zmie­niły.

I była to prawda. Smaki były takie same, od pra­wie ćwierć­wie­cza wyśmie­nite, a pół­mi­ski wypeł­nione po brzegi. Ile jed­nak można było sto­ło­wać się w restau­ra­cji? Tubylcy bywali tu tylko cza­sami, za to regu­lar­nie wra­cali przy­jezdni. Miesz­kańcy zwy­kle jadali w domu. Albo u teścio­wej…

Znaj­du­jący się obok restau­ra­cji sklep ofe­ro­wał smaki Wschodu. Rosyj­skie i ukra­iń­skie piwa, chleby, her­baty, puszki. Szcze­gólne wzię­cie miały wie­przowe tuszonki, per­fek­cyjne do roz­sma­ro­wa­nia na gru­bej paj­dzie chleba. Jed­nym sło­wem – same pysz­no­ści.

Wero­nika uwiel­biała tu przy­cho­dzić. To też ją zwio­dło. Jak wiele innych rze­czy. Rodzinne obiadki, życz­li­wość, roman­tyczne popo­łu­dnia nad jezio­rem. Spo­kojna praca to był pre­tekst, ważny, bar­dzo nawet, wręcz prze­wa­ża­jący, ale wszystko tu skła­dało się na zachę­ca­jący obraz. Dla­tego tu przy­je­chała.

Mama tro­chę ją znie­chę­cała. Cza­sem krzy­wiła się nieco, mówiąc, że krąży tu za dużo cieni.

– Nie muszę tam być, żeby to widzieć – odpo­wia­dała na zarzut, że prze­cież ni­gdy nie była w Bor­nem Suli­no­wie. – To za daleko, cór­ciu – mówiła.

Szybko jed­nak przy­jęła do wia­do­mo­ści, że brak zawo­do­wych per­spek­tyw zmu­sza córkę do prze­pro­wadzki. Zaak­cep­to­wała tę zmianę po tym, jak Wero­nika kil­ka­krot­nie powtó­rzyła:

– Mamo, to nie koniec świata!

A matka uznała, że skoro to nie koniec świata, to należy zamilk­nąć i zjeść pie­rogi z serem. To było jej mistrzow­skie danie i dosko­nale wie­działa, że bez względu na naj­pysz­niej­sze nawet jedze­nie u „Saszy” lub u teścio­wej – za jej pie­ro­gami córka będzie tęsk­nić.

Czy była to forma prze­kup­stwa? A może po pro­stu mat­czyna miłość, wyra­żona w ten naj­bar­dziej oczy­wi­sty ze spo­so­bów?

Pie­rogi były zna­ko­mite, jak zawsze. To wtedy Wero­nika pod­jęła osta­teczną decy­zję. Skoro nawet mama uznała, że prze­pro­wadzka nie jest takim złym pomy­słem…

Pierw­sze tygo­dnie w Bor­nem Suli­no­wie wyda­wały jej się baj­kowe. Była wio­sna, jak teraz. Wszystko wokół kwi­tło, pach­niało i śpie­wało. Słońce odbi­jało się od tafli jeziora. Zabyt­kowe wille scho­wane w zadba­nych ogro­dach zachwy­cały raj­skimi fasa­dami. Nawet ruiny pora­dziec­kich, wie­lo­pię­tro­wych budyn­ków sta­wały się baj­kową sce­ne­rią dla zacho­dzą­cego słońca. W lasach przy­roda pysz­niła się jaskrawą zie­le­nią. Histo­ria tego miej­sca wycho­dziła z każ­dego zaka­marka. Przy­szli teścio­wie zaak­cep­to­wali Wero­nikę jak córkę. A do tego Ama­de­usz zacho­wy­wał się dokład­nie tak, jak powi­nien zako­chany chło­pak.

Oświad­czył się na plaży nad jezio­rem Pile, w pro­mie­niach zacho­dzą­cego słońca. Przy­tar­gał koszyk pik­ni­kowy, Wero­nika żar­to­wała, że jest gło­do­mo­rem ule­ga­ją­cym swo­jej matce.

– Zawsze cię dokar­mia.

W koszyku cze­kał dobrze schło­dzony szam­pan. Praw­dziwy, fran­cu­ski. Do tego pla­sti­kowe kie­liszki. „Prag­ma­tyzm Ama­de­usza kłóci się z tym roman­tycz­nym wyda­rze­niem” – pomy­ślała Wero­nika, uśmie­cha­jąc się. Chło­pak, a może jego matka, bo nie było wąt­pli­wo­ści, że została wta­jem­ni­czona w ten uro­kliwy plan, spa­ko­wali cro­is­santy i sło­iczek brzo­skwi­nio­wej mar­mo­lady. Razem z łyżecz­kami.

Per­fek­cyjna sce­ne­ria. Per­fek­cyjny narze­czony. Per­fek­cyjna narze­czona.

Takie też miało być życie Wero­niki. We wła­snej aptece, we wła­snym miesz­ka­niu, a wkrótce praw­do­po­dob­nie w domu, bo taki pre­zent ślubny zaofe­ro­wali teścio­wie. W oto­cze­niu życz­li­wych, kocha­ją­cych ludzi.

Czego chcieć wię­cej?

Wero­nikę cze­kała świe­tlana przy­szłość.

Dla­czego zatem wciąż nie chciała zało­żyć kre­mo­wych pan­to­fel­ków wyszy­wa­nych pereł­kami?

Dla­czego z dnia na dzień czuła się coraz gorzej?ROZDZIAŁ 2. TERAZ

Roz­dział 2

Teraz

Wero­nika sta­rała się przy­sto­so­wać. Bar­dzo. Ucie­szyła się z nowego życia, ura­do­wała miesz­ka­niem. Już nie­długo miała cie­szyć się z pracy w aptece i wła­snego domu.

I cze­kała na ślub. To miał być naj­wspa­nial­szy dzień jej życia. Nie, wła­ści­wie to nie tak. To będzie naj­wspa­nial­szy dzień jej życia!

Oczy­wi­ście, że przy­jęła oświad­czyny Ama­de­usza. Były takie roman­tyczne! Wprost insta­gra­mowe. Nale­żało je oczy­wi­ście uwiecz­nić. Ama­de­usz, poza pier­ścion­kiem i koszem pik­ni­ko­wym z szam­pa­nem, zadbał także o foto­grafa. Męż­czy­zna sta­wił się na miej­scu o umó­wio­nej porze. Dokład­nie o zło­tej godzi­nie, kiedy mięk­kie świa­tło wypeł­nia wszyst­kie kon­tury łagod­no­ścią. Poja­wił się w polu widze­nia Wero­niki w momen­cie, w któ­rym narze­czony chwy­cił ją w pasie, pod­niósł i okrę­cił dookoła.

W pierw­szej chwili nie zro­zu­miała. Cie­szyła się, jak przy­stało na dziew­czynę, która wła­śnie przy­jęła oświad­czyny nad brze­giem jeziora odbi­ja­ją­cego zacho­dzące na czer­wono słońce. Życie miało być pasmem suk­ce­sów.

Co z tego, że zanim powie­działa „tak” – serce na moment jej sta­nęło? Chwi­lowa nie­pew­ność roz­lała się w gło­wie i duszy. Wąt­pli­wość, która na szczę­ście bły­ska­wicz­nie prze­mi­nęła. Tak jej się przy­naj­mniej wyda­wało. A może to dla­tego, że prze­mknęło jej przez myśl, iż zamiast typo­wego zło­tego pier­ścionka z bry­lan­tem, z całą pew­no­ścią dro­giego, ale jed­nak dość okle­pa­nego, wola­łaby arty­stycz­nie opra­wiony w sre­bro bursz­tyn?

Za to pro­fe­sjo­nalne zdję­cia wyszły wspa­niale i prze­pięk­nie pre­zen­to­wały się na Insta­gra­mie. Wero­nika, oczy­wi­ście, teo­re­tycz­nie została popro­szona o zgodę na ich zamiesz­cze­nie, jed­nak w spo­sób, który nie pozo­sta­wił jej wyboru.

– Zobacz, fan­ta­styczne! – oznaj­mił Ama­de­usz. – Wybierzmy, które zamie­ścimy.

Decy­zja była trudna, zdję­cia pre­zen­to­wały się baj­kowo, choć Wero­nika usu­nę­łaby wszyst­kie fotki ze sobą na pierw­szym pla­nie.

– Tu jestem skrzy­wiona. Ależ grubo wyglą­dam! No chyba nie zamie­rzasz tego opu­bli­ko­wać? Okrop­nie wyszłam – narze­kała.

Ama­de­usz był innego zda­nia. Jemu podo­bały się wszyst­kie foto­gra­fie. W końcu wybrali osiem, choć liczba mnoga decy­den­tów jest tu pew­nym nad­uży­ciem. Tak naprawdę każdą foto­gra­fię prze­for­so­wał szczę­śliwy narze­czony.

Wero­nika godziła się w końcu na każdą pro­po­zy­cję, bo odczu­wała zmę­cze­nie dys­ku­sją. Nie­koń­czą­cym się: a może jed­nak? Osta­tecz­nie zatem sta­nęło na zdję­ciach wybra­nych przez Ama­de­usza. Obiek­tyw­nie pięk­nych.

W przy­go­to­wa­niach do ślubu wiele rze­czy posta­no­wiła odpu­ścić. Tak było wygod­niej. Sala weselna? Jej wybór to ide­alne zaję­cie dla przy­szłej teścio­wej. Znała dobrze oko­licę, wie­działa, gdzie szu­kać odpo­wied­niej loka­li­za­cji. No i potra­fiła nego­cjo­wać, co też nie było bez zna­cze­nia. Zresztą Kry­styna się do tego paliła.

Lista gości? Wero­nika przy­go­to­wała swoją. Zgod­nie z suge­stią umie­ściła na niej nie tylko rodzi­ców i naj­bliż­sze wujo­stwo, ale także dal­szych pociot­ków i kuzy­nów. Musiała skon­sul­to­wać się tele­fo­nicz­nie z matką, by przy­po­mnieć sobie wszyst­kie imiona i uzy­skać adresy. Exce­lowa lista obej­mo­wała osiem­dzie­siąt osób, co spo­tkało się z umiar­ko­wa­nym entu­zja­zmem przy­szłej teścio­wej. Matka Ama­de­usza, Kry­styna, ocze­ki­wała co naj­mniej setki.

– Ale i z osiem­dzie­się­cioma sobie pora­dzimy – stwier­dziła pogod­nie.

Więk­szość ślub­nych przy­go­to­wań Wero­nika z ulgą oddała w ręce teścio­wej, która już od dnia zarę­czyn ocze­ki­wała z ust przy­szłej syno­wej słowa „mamo”. Dziew­czyna jed­nak nie była na to gotowa.

– Ona jest taka skromna – mawiała Kry­styna do swo­ich przy­ja­ció­łek.

– To dobrze wróży – mru­czały tamte.

Była jed­nak jedna rzecz, któ­rej Wero­nika nie zamie­rzała oddać w niczyje ręce. Suk­nia ślubna.

Wero­nika miała dokładne wyobra­że­nie tej naj­waż­niej­szej kre­acji w życiu. Miała być skromna. Kre­mowa i dopa­so­wana niczym ela­styczna tuba. Gładka, z gor­se­tową górą. Do tego, w marze­niach Wero­niki, suk­nia musiała mieć tren i ten miał być zaprze­cze­niem skrom­no­ści. Ocze­ki­wała bia­łej koronki na kre­mo­wej pod­szewce i mnó­stwa pere­łek uło­żo­nych w kwia­towe wzory. Welon za to powi­nien być gładki, choć gęsto zmarsz­czony na efek­to­wym koku upię­tym na samym czubku głowy. Nie­zbyt długi, żeby nie odwra­cał uwagi od trenu.

Pro­blem pole­gał na tym, że w Bor­nem Suli­no­wie nie było salonu sukien ślub­nych z praw­dzi­wego zda­rze­nia. Konieczny był wyjazd do Szcze­cinka, Piły lub jesz­cze dalej, może nawet do samego Pozna­nia.

Nikt nie zamie­rzał sta­wać dziew­czy­nie na prze­szko­dzie. Mogła wybie­rać, co tylko chciała, koszt nie sta­no­wił pro­blemu.

– Wybierz, dziecko, co tylko sobie zama­rzy­łaś – prze­ko­ny­wała Kry­styna.

Co jej mąż Flo­rian potwier­dzał kiw­nię­ciem głowy.

– Może coś na zamó­wie­nie – zasu­ge­ro­wał i pod­su­nął Wero­nice album ze wzo­rami sta­rych koro­nek.

Przy­jęła to ze zdu­mie­niem.

– Lubi pan robótki ręczne? Koronki?

– Pan? – Flo­rian zare­ago­wał gwał­tow­nym unie­sie­niem ramion.

– Tata – odpo­wie­działa z lekko wymu­szo­nym uśmie­chem. – Lubisz koronki, tato?

– To nie są zwy­kłe koronki – odpo­wie­dział tajem­ni­czo i z lekką urazą. – To wzory, które zapro­jek­to­wano na kró­lew­skie ślubne kre­acje.

Wero­nika unio­sła brwi w zdu­mie­niu.

– Mąż inte­re­suje się takimi cie­ka­wost­kami – wtrą­ciła Kry­styna. – Wszystko, co histo­ryczne, go pasjo­nuje.

– Tylko jeśli jest piękne – odpa­ro­wał Flo­rian, cału­jąc żonę w poli­czek. – Przy­ciąga mnie wszystko, co naj­pięk­niej­sze. Stąd też moja kolek­cja dzieł sztuki w salo­nie. – Uśmiech­nął się. – Skromna, na miarę moż­li­wo­ści, ale i tak cie­sząca moje oczy.

– Wydaje mi się, że jest cał­kiem nie­skromna – odparła Wero­nika, która już kil­ka­krot­nie przy­glą­dała się arty­stycz­nie, niczym w muze­al­nych gablo­tach, usta­wio­nym i pod­świe­tlo­nym przed­mio­tom.

– To i tak nic w porów­na­niu z pięk­nem kobiet, które mnie ota­czają. – Flo­rian aż zmru­żył oczy z zado­wo­le­nia. Pochwały pod adre­sem jego kolek­cji wyraź­nie łech­tały mu ego.

– Myślę jed­nak, że zama­wia­nie ręcz­nie robio­nej koronki byłoby zbyt dro­gie – powie­działa ostroż­nie Wero­nika.

– Kosz­tami się nie przej­muj – zapew­niła po raz kolejny Kry­styna. – Będziesz mieć taką suk­nię, jaką sobie wyma­rzysz. Masz być piękna i szczę­śliwa.

– Fan­ta­stycz­nie – odpo­wie­działa Wero­nika, czu­jąc jed­nak dreszcz nie­pew­no­ści.

„To mam być piękna czy szczę­śliwa?” – prze­mknęło jej przez głowę.

Obej­rzała album i pomy­ślała z nie­sma­kiem, że jed­nak moda przez kilka ostat­nich wie­ków zna­cząco się zmie­niła.

„Nie inte­re­sują mnie ani koronki armeń­skie, ani kloc­kowe, choćby naj­pięk­niej­sze” – myślała. „Chcę koron­kową gipiurę. Gęsto hafto­waną, czę­ściowo wypu­kłą, kre­mową. Nie musi mieć histo­rycz­nych odnie­sień”.

Zatem nie kon­sul­tu­jąc tego z nikim, któ­re­goś dnia Wero­nika wsia­dła do auta i ruszyła w dwu­dzie­sto­ki­lo­me­trową podróż do Szcze­cinka. Odwie­dziła salon, w któ­rym domi­no­wały lek­kie suk­nie w stylu boho. Zupeł­nie jej nie prze­ko­nały. Zna­la­zła jedną zbli­żoną do wyobra­żeń, jed­nak śnież­no­białą. Wła­ści­cielka salonu z sze­ro­kim uśmie­chem odwo­dziła Wero­nikę od pomy­słu kre­mo­wej sukni ślub­nej.

– Pro­szę pani, do ślubu koniecz­nie biała. Tego dnia każda dziew­czyna potrze­buje śnież­nej bieli! – tłu­ma­czyła. A na hasło „tren” zare­ago­wała kpią­cym uśmiesz­kiem. – Tego już nikt dzi­siaj nie zakłada – stwier­dziła z wyż­szo­ścią, a może nawet ze wstrę­tem. – Moda na tren księż­niczki dawno minęła. Teraz nastał czas na kwia­towe wzory i zwiewne spód­nice. Roman­tyczne, deli­katne, z głę­bo­kimi roz­cię­ciami i sia­tecz­ko­wymi ręka­wami z fan­ta­zyj­nymi fal­ban­kami.

– Rozu­miem – odpo­wie­działa Wero­nika grzecz­nie. Przy­mie­rzyła jesz­cze jedną suk­nię, uda­jąc zado­wo­le­nie i cier­pli­wie zno­sząc zachwyty wła­ści­cielki salonu.

– Ide­alna – roz­pły­wała się kobieta. – Dokład­nie taka, jaka powinna być. Per­fek­cyjna panna młoda.

Wero­nika okrę­cała się wokół wła­snej osi. Wygło­siła też kilka pochwał na temat kre­acji.

– Przy­jadę jesz­cze z narze­czo­nym – powie­działa na do widze­nia.

– Ależ abso­lut­nie nie! – zapro­te­sto­wała kobieta. – Pod żad­nym pozo­rem. Pan młody ma zoba­czyć suk­nię dopiero w kościele.

„A ja myśla­łam, że ma mnie zoba­czyć, a nie suk­nię” – pomy­ślała Wero­nika. Gło­śno jed­nak powie­działa:

– Oczy­wi­ście. Przy­jadę z mamą.

Wtedy po raz pierw­szy nazwała teściową mamą, choć nikomu tego nie powie­działa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Wtedy pod nazwą Groß Born.

2. Wizyta Hitlera w Groß Born, otwar­cie poli­gonu, prze­mó­wie­nie w Kasy­nie Ofi­cer­skim – to są fakty. Spo­tka­nie, które tutaj opi­suję, jest fik­cyjne i służy wyłącz­nie fabule niniej­szej powie­ści.

3. W wielu źró­dłach można zna­leźć infor­ma­cje, że Hitler zasy­piał późno w nocy lub raczej nad ranem. Czę­sto pra­co­wał w nocy. W nocy także pod­ja­dał – życzył sobie w tym cza­sie nawet kilku „prze­ką­sek”. Poza tym fak­tycz­nie oglą­dał filmy, które miały sta­no­wić dla niego odskocz­nię od „cięż­kiej pracy”. Za: https://hist­mag.org/Jeden-dzien-z-zycia-Hitlera-4829; dostęp: 5 grud­nia 2024.

4. Mowa o daw­nej kan­ty­nie ofi­cer­skiej w Bor­nem Suli­no­wie (Kom­man­dan­tur Kan­tine). Była to sto­łówka dla ofi­ce­rów nie­miec­kich, póź­niej radziec­kich, tych peł­nią­cych służbę w pobli­skich budyn­kach admi­ni­stra­cji woj­sko­wej. Sto­łó­wek żoł­nier­skich było w Bor­nem Suli­no­wie oczy­wi­ście wię­cej. Tę, a także wiele innych cen­nych infor­ma­cji o Bor­nem Suli­no­wie można zna­leźć tutaj: https://zrot.pl/wp-con­tent/uplo­ads/2023/12/Borne-Suli­nowo-ulotka-ZROT-07-2023_compressed.pdf; dostęp: 5 grud­nia 2024.

5. Dzi­siaj Kło­mino. Za cza­sów radziec­kich Гpoдoк, czyli Gró­dek.

6. Jeden z bun­krów na poli­go­nie Groß Born. Jego nazwa wła­sna „Wran­gel” usta­no­wiona została na cześć Frie­dri­cha Hein­ri­cha Ern­sta Grafa von Wran­gel, pru­skiego mar­szałka polnego zwa­nego przez żoł­nie­rzy „Papa Wran­gel”. Bun­kier został wybu­do­wany w latach 1935–1936.

7. Są dwa mia­sta w Niem­czech, archi­tek­to­nicz­nie nie­mal bliź­nia­czo podobne do Bor­nego Suli­nowa, czyli Groß Born. To Wünsdorf i Ber­gen. Wünsdorf zasły­nęło ogrom­nym kom­plek­sem pod­ziem­nych bun­krów i schro­nów. Nie­które się­gały około 18 metrów w głąb ziemi i miały po pięć kon­dy­gna­cji. Mogło tam prze­trwać przez dwa tygo­dnie nawet ponad trzy tysiące osób. Wypo­sa­żone były w pełną łącz­ność ze świa­tem i zna­ko­mi­cie zaka­mu­flo­wane. Po zakoń­cze­niu II wojny świa­to­wej sta­cjo­no­wały tam woj­ska radziec­kie. Miesz­kało w nich około 40 000 Rosjan. Za: http://www.bun­krowo.pl/por­tal/wideo/kom­pleksy-zep­pe­lin-oraz-may­bach-zos­sen-wuns­dorf/, https://avia­to­rur­bex.pl/2021/01/12/zaka­zane-mia­sto-wuns­dorf-wald­stad/ oraz https://odkrywca.pl/bucher-und-bun­ker­stadt-wuns­dorf-duza-gale­ria-zdjec/; dostęp 29 stycz­nia 2025.

8. Czyli „Befe­sti­gungs­stab Pom­mern”.

9. Utwór _Poranna wia­do­mość_ – tekst i muzyka: Grze­gorz Cie­chow­ski – pocho­dzi z dru­giego stu­dyj­nego albumu zespołu Repu­blika z roku 1984, zaty­tu­ło­wa­nego _Nie­ustanne tango_. Był na tej pły­cie ostat­nim, dzie­wią­tym utwo­rem. Frag­menty tek­stu za: https://genius.com/Repu­blika-poranna-wia­do­mosc-lyrics; dostęp: 1 grud­nia 2024. Ta pio­senka jest swo­istym pro­test son­giem, żywym komen­ta­rzem do wybu­chu stanu wojen­nego. I rze­czy­wi­ście nie nadaje się na roman­tyczne tete-à-tete, nato­miast bez wąt­pie­nia ta muzyka jest czymś, co wciąga i hip­no­ty­zuje…
Album został wydany przez wytwór­nię Polton w bar­dzo małym nakła­dzie oraz został zapa­ko­wany w złej jako­ści okładkę, co w tam­tym cza­sie „bra­ków wszyst­kiego” zda­rzało się, nie­stety, w róż­nych obsza­rach życia. Nie­mniej aku­rat w tym przy­padku złe decy­zje doty­czą­cego tegoż albumu spo­wo­do­wane zostały zmianą na sta­no­wi­sku dyrek­tora firmy Polton i idącą za tym zmianą poli­tyki firmy. Już w cza­sie nagry­wa­nia albumu _Nie­ustanne tango_ Polton zre­zy­gno­wał z pod­pi­sa­nej z Repu­bliką umowy i w wyniku tej decy­zji zmniej­szono jego nakład. Został wydany zale­d­wie w 46 000 egzem­pla­rzy. Sprawa tra­fiła do sądu, lecz została przez zespół prze­grana. Za: https://pl.wiki­pe­dia.org/wiki/Nieustanne_tango; dostęp: 1 grud­nia 2024.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: