Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Żona alchemika - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 lipca 2022
Ebook
32,99 zł
Audiobook
32,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żona alchemika - ebook

Kiedy młoda i piękna Weronika von Stiber dowiaduje się o śmierci męża, słynnego alchemika, ze wszystkich sił pragnie zacząć życie od nowa. Nie jest to jednak łatwe, ponieważ okoliczności jego zgonu pozostają niejasne. Młoda wdowa postanawia wyruszyć do Pragi, żeby uzyskać odpowiedzi na dręczące ją pytania. Wówczas w jej życiu pojawia się dwóch mężczyzn: pochodzący z Krakowa alchemik Michael Sendivogius oraz tajemniczy człowiek w złotej masce.

Jaką rolę każdy z nich odegra w życiu Weroniki? Co ukrywał przed nią jej zmarły mąż?

Paulina Kuzawińska zaprasza do świata, w którym, niczym w alchemicznej fiolce, przenikają się nieposkromione męskie ambicje, niełatwa miłość i wielkie tajemnice. Wraz z bohaterami odbędziemy podróż z mrocznego zamku Krawarz przez złotą Pragę czasów Rudolfa II Habsburga aż do Krakowa, na dwór Zygmunta III Wazy.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67388-07-8
Rozmiar pliku: 804 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Zobaczyłam ich na tle śniegu, na długo zanim zjawili się u bram zamku. Czyżby zatem rację mieli ci, którzy twierdzili, że mam w sobie coś z wieszczki lub z czarownicy, i od dawna omijali z daleka nasze mury? Czy zadziałało wówczas jasnowidzenie czy intuicja? A może po prostu mój nawyk wypatrywania przez ostrołukowe okno z widokiem na trakt odchodzący od drogi łączącej Śląsk, w granicach cesarstwa Habsburgów, z Najjaśniejszą Rzecząpospolitą? Zimą nie widywano na nim zbyt wielu podróżnych. Ja jednak spoglądałam na niego uparcie, dopóki oczy nie zaszły mi łzami. Czyniłam tak codziennie od niemal trzech lat – a dokładniej od dnia, w którym wreszcie zrozumiałam, że mój mąż i pan tych ziem, Alexander Sethon, naprawdę przepadł bez wieści.

Czasami, zwłaszcza zimą, kiedy śnieg w górach błękitniał o zmierzchu, wyobraźnia i cienie lasu płatały mi figle. Tuman mgły przybierał kształt powracającego rycerza. Jęk targanej wiatrem gałęzi zmieniał się w odległe wołanie, przyzywające i groźne, które przenikało nawet do mych snów. Budziłam się wtedy przestraszona, z sercem tłukącym się w piersi jak bijąca skrzydłami kuropatwa, którą podstępnie schwytano w sieci.

To dlatego tamtego wieczoru nie od razu dałam wiarę własnym zmysłom. Oszukiwały mnie zbyt długo – tak jak kiedyś oszukało mnie serce. Zamarłam z twarzą niemal przyklejoną do szyby, na której mróz wymalował gąszcz srebrnych paproci niczym załamujące światło witraże. Tamborek z niedokończonym haftem opadł na me kolana. Ukłułam się igłą w palec – ale nawet tego nie poczułam. Kropelka krwi skapnęła na białe płótno, plamiąc je intensywną czerwienią.

– Weroniko... – dobiegł mnie głos Wandy, która jak zwykle przypatrywała mi się ukradkiem znad własnego haftu.

Niemal wszystko wokół mnie na tę jedną chwilę zniknęło. Jak przez mgłę słyszałam radosne szczebiotanie Hanny. Moja trzyletnia córeczka bawiła się parą drewnianych koników na rozpostartych przed kominkiem wilczych skórach w towarzystwie karliczki, którą nazywaliśmy Niedźwiedzie Uszko. Karliczka i Hanna były praktycznie tego samego wzrostu – z daleka ktoś mógłby pomyśleć, że są bliźniaczkami.

Dwaj jeźdźcy znajdowali się coraz bliżej. Konie z mozołem brnęły przez zaspy białego puchu. Ich oddechy uciekały w nadciągający zmrok kłębami gęstej pary. Słońce już prawie zaszło. Co jakiś czas podróżnych skrywał cień wysokich, czarnych świerków, z których wiatr zdmuchiwał długie smugi bieli. Poczułam ostre ukłucie chłodu, mimo że w komnacie na kominku trzaskał ogień, ja zaś byłam okryta podbitym futrem płaszczem, który spływał aż do ziemi. Stopy dodatkowo grzał mi ulubiony pies Alexandra – Strzała. Płowy ogar o posiwiałym pysku z grubymi faflami i o zwisających, aksamitnych uszach warował u mych nóg. Nawet drzemiąc, zachowywał czujność – co jakiś czas unosił głowę i wpatrywał się we mnie wiernymi, wilgotnymi oczyma o barwie bałtyckiego bursztynu.

W pewnej chwili i on się poruszył. Westchnął, przechylił głowę, nastawiając uszu. Potem zerwał się z posłania i zaskowytał – przenikliwie, tęsknie i wyczekująco.

Dopiero wtedy naprawdę uwierzyłam w to, co ujrzałam. Wyostrzone, czujne zmysły zwierzęcia dodały mi wiary wówczas, gdy nie potrafiłam już zawierzyć własnym.

Jak to się właściwie stało? Jak doszło do tego, że stałam się tak niepewna siebie? – owa niepokojąca myśl prędko przemknęła mi przez głowę, kiedy poderwałam się z wysokiego krzesła. Była jak szybkie, ukradkowe spojrzenie w bezlitosne zwierciadło, które z każdym dniem zdradza ci wyraźniej, jak prędko upływa czas. Przejrzałam się w tamtej króciutkiej chwili jak w szybie, w którą wpatrywałam się już przez setki wieczorów. W swoich oczach dostrzegłam zarówno pytanie, jak i odpowiedź.

To małżeństwo z Alexandrem Sethonem tak mnie zmieniło – a jakiś czas potem jego nieoczekiwane zniknięcie.

Haft zsunął się z mych kolan na posadzkę wyłożoną warstwą świeżo ściętych świerkowych gałązek, które izolowały od przenikliwego chłodu. Dzięki nim w komnacie unosił się ostrawy, żywiczny zapach. Zbiegałam schodami donżonu ku zimnej zamkowej sieni i furcie prowadzącej na dziedziniec. Moja starsza o dziesięć lat owdowiała siostra musiała oczywiście pomyśleć, że oszalałam – że znów coś mi się zdaje, że widzę rzeczy, których nie ma. Przed snem zapewne nie omieszka podsunąć mi odrobiny laudanum – zalecanego w pismach Paracelsusa wywaru z domieszką opium, którego sama według mnie nadużywała.

– Otworzyć bramę! – zawołałam do strażnika.

Ostre zimowe powietrze zapiekło w płucach, a moje słowa poszybowały w dal wraz z podmuchem wiatru.

Potężny mechanizm zastękał i zaterkotał, grube łańcuchy zazgrzytały niczym dzwoniące o siebie olbrzymie zęby. Mimo zapadającego zmierzchu biel śniegu na dziedzińcu zakłuła mnie w oczy – musiałam je zmrużyć. Strzała wykorzystał moment mej nieuwagi i natychmiast wysforował się do przodu, jak gdyby nagle odnalazł zgubiony dawno trop i pognał za nim z rosnącym podekscytowaniem.

Bałam się za nim pobiec. Czekałam, aż żelazna kratownica całkiem się uniesie. Zresztą nogi jak gdyby wrosły mi w ziemię – niczym biblijnej żonie Lota, która zamieniła się w słup soli. Płatki śniegu spadały z ciemniejącego nieba coraz gęściej na moje czarne włosy i ramiona okryte czerwonym płaszczem. Razem z nimi opadały na mnie niepewność i niepokój. Zacisnęłam ukryte w futrzanych rękawach dłonie. Opuszki palców mrowiły mnie od cienkich igiełek zimna.

Aż w końcu to usłyszałam.

Szczekanie psa i kląskanie końskich podków na częściowo odśnieżonym bruku w krystalicznie czystym, zimowym powietrzu niosło się niemal nieziemskim echem. Brzmiało jak gdyby nie z tego świata.

Całą sobą poczułam, że za chwilę wszystko się zmieni. Zdarzy się coś, co wyrwie mnie z trwającego od trzech lat marazmu, życia w bezustannym wyczekiwaniu. I z całą pewnością wpłynie na moją przyszłość – oraz na przyszłość mojego dziecka, które przyszło na świat pod nieobecność swego ojca.

Czy to możliwe, że mój zaginiony mąż, Alexander Sethon, powrócił?

Dwóch jeźdźców wjechało na dziedziniec. Zatrzymali się przede mną.

Mężczyzna w długiej, podbitej futrem szubie i w futrzanej czapce ozdobionej pęczkiem ciemnych piór zeskoczył z konia i skłonił się głęboko.

– Jestem Michael Sendivogius herbu Ostoja, radca jego cesarskiej mości Rudolfa. Szukam Weroniki z domu von Stiber, pani na zamku Krawarz, małżonki cesarskiego dworzanina imć Alexandra Sethona.

Głos był głęboki, niski i dźwięczny, nieco ochrypły. Jego brzmienie sprawiło, że po mych plecach przewędrowały ciarki.

– Oto jestem. – Nieznacznie skinęłam głową, a przybysz utkwił w mych źrenicach swe czarne oczy.

Czy dostrzegł trawiące mnie od wewnątrz ból i rozczarowanie?

Odwzajemniłam jego lustrujące spojrzenie.

Bez wątpienia nie był duchem ani demonem zimy – ale nie był też moim mężem. Wiatr i śnieg upodobniły go do postaci nie z tego świata. Jego oddech zmieniał się w pulsujący obłok przed jego twarzą, częściowo zniekształcając rysy. Gęstą brodę oblepiły mu maleńkie kryształki lodu. Jego włosy i ramiona również były przyprószone bielą i w pierwszej sekundzie pomyślałam, że mam przed sobą siwiuteńkiego starca – lecz jego oczy wskazywały na coś innego. Na zimnie połyskiwały gorączkowym światłem niczym węgle żarzące się w palenisku.

– Przybywam z wieściami z Drezna.

– Z Drezna? – powtórzyłam jak echo.

– Wybuchł pożar... – Mężczyzna urwał i nagle przechylił się do przodu.

Osunął się na kolana na śnieg u mych nóg. Upadając, chwycił się poły płaszcza i bezwiednie, mocno przyciągnął mnie do siebie. Pomimo grubych szat poczułam żar bijący od jego ciała i gorąco jego oddechu, które niespodziewanie smagnęło moje usta i policzki.

Wstrzymałam dech.

– Mój pan jest ranny! – Usłyszałam wołanie jego sługi, który w tym samym momencie pochwycił wpół ciało omdlewającego mężczyzny.

Odsunęłam się pospiesznie i wtedy zobaczyłam, że śnieg w miejscu, gdzie wcześniej stał przybysz, jest zbrukany krwią. W zimowym krajobrazie gór wypełnionym odcieniami czerni i bieli ta czerwień zdawała się skupiać w sobie wszystkie utracone kolory świata. Przykuła mój wzrok niczym rozkwitająca róża.

– Napadnięto nas na szlaku... Raubritterzy...

Naraz zbiegło się kilku zamkowych sług.

– Zanieście tego człowieka do środka! Johanie, sprowadźcie felczera Mateusza! – rozkazałam.

– Brat Kostka zna się na leczeniu... – zauważył nieśmiało młody chłopak w czapce z owczej wełny.

– Czy kwestionujesz moje polecenia? – Uniosłam brew. Twarz miałam stężałą i bladą.

– Nie, pani...

– A więc czyńcie, co kazałam!

Słudzy zniknęli z rannym we wnętrzu donżonu. Ja nadal stałam na dziedzińcu. Gardło mi się ścisnęło, mięśnie znieruchomiały, a stopy wrosły w zmrożoną ziemię.

Straszne przeczucie wzrastało w głębi mej piersi.

Płatki śniegu wirowały tak samo jak moje myśli. Topiły się na policzkach, osiadały na falowanych włosach niczym roje umierających motyli. Z tego mroźnego letargu wyrwało mnie psie skowytanie. Strzała wcisnął włochaty łeb pod moją zgrabiałą dłoń, dopominając się pieszczoty. Zanurzając w kosmatą sierść bolące palce, odszukałam tchnienie ożywczego ciepła płynącego od innej żywej istoty. To wystarczyło.

Odwróciłam się i ruszyłam do zamkowej furty z sercem wypełnionym niepokojem.

* *

W mrocznej zamkowej sieni Strzała zapamiętale strząsał śnieg z grzbietu. Tuż za progiem poczułam na sobie spojrzenie Wandy. Było chłodniejsze niż białe płatki topniejące na mych włosach. Moja owdowiała, starsza siostra schodziła po kamiennych schodach, na których krawędzi tańczył odblask pochodni. Płaszcz zwisał luźno na jej wychudzonych postami ramionach.

– Kazałam służce ułożyć twoją córkę do snu – szepnęła. – Podobno mamy przenocować w zamku obcego mężczyznę. Wiesz, co to oznacza. Jeszcze mało ci plotek na twój temat? – Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona.

Plotki. Tylko to obchodziło moją siostrę. Mimo że nosiłyśmy bardzo stare i szanowane nazwisko, odkąd pamiętałam, liczyło się tylko to, co powiedzą o nas inni. „Taki właśnie jest los kobiet” – mawiała Wanda. – „Tak jak klejnoty, podlegamy wiecznej ocenie”.

Właśnie dlatego Wanda przeniosła się do Krawarza po zaginięciu Alexandra. Kiedy w dodatku się okazało, że noszę w łonie jego dziecko, przyjechała przede wszystkim po to, żeby swoim dostojnym wdowieństwem osłaniać moją nieszczęsną reputację.

Reputację kobiety, która będzie miała dziecko bez męża – gdyż ten ostatni z dnia na dzień rozpłynął się w powietrzu.

Skoro odszedł, na pewno na to zasłużyłam.

Może nawet własnoręcznie się go pozbyłam?...

Pogłoski zaczęły krążyć kilka miesięcy po tym, jak mój mąż wyjechał na polowanie, po czym nigdy więcej nie dał znaku życia. Poszukiwania spełzły na niczym. Byłam w rozpaczy. Wówczas się dowiedziałam, że jestem brzemienna. Miałam wrażenie, że nowe istnienie zagnieździło się we mnie niczym pasożyt i wysysało ze mnie łapczywie wszystkie życiodajne soki. Mościło się w ciemnej, ciepłej jamie mego ciała, bez pytania cal po calu zagarniając je na własność – niczym lis bezpańską, mroczną norę, która odtąd miała należeć już do niego. Dokuczały mi mdłości i straszliwe boleści, ale najgorsza ze wszystkiego była niepewność. Nocami, szlochając w poduszkę, głośno wołałam imię Alexandra.

Niektórzy zaczęli twierdzić, że po zmroku na zamku Krawarz zawodzą duchy.

Urodziłam Hannę pół roku po zniknięciu człowieka, któremu ślubowałam wierność i posłuszeństwo. Urodziłam dziecko, żyjąc bez męża. To wystarczyło, żeby zaczęły krążyć legendy. Nagle zaczęto traktować mnie jak trędowatą.

Gdyby nie Wanda, byłoby mi jeszcze trudniej. Po narodzinach Hanny z czasem zadomowiła się w Krawarzu – i coraz częściej zauważałam, że zachowuje się jak pani na zamku. Pozwalałam jej na to, wycofana, przygwożdżona samotnością. Nie byłam już ani żoną, ani wdową. Bez wiedzy o losie mojego męża i z dzieckiem u boku sama o sobie myślałam, że znalazłam się poza nawiasem społeczeństwa. Pozwoliłam siostrze, by wyręczała mnie we wszystkim. Z każdym dniem wycofywałam się w krąg własnych obaw i nadziei, koncentrując się na wychowaniu Hanny. Niestety, nieustające posty i umartwienia, które zalecał mi kaznodzieja przyjęty pod nasz dach przez Wandę, zabierały mi coraz więcej fizycznej siły i odporności.

– A więc? Kim właściwie jest ten obcy? – Usłyszałam natarczywe pytanie Wandy, które rozdarło ciemną zasłonę mych skłębionych myśli.

Spojrzałam jej prosto w oczy.

– Nazywa się Michael Sendivogius i pieczętuje się herbem Ostoja. To radca cesarza. I wcale nie jest obcy. Jest przyjacielem Alexandra – rzekłam ze spokojem, który zaskoczył nawet mnie samą.

– Przyjacielem? – powtórzyła z powątpiewaniem Wanda.

Zrozumiałam, co ma na myśli.

Przecież mój mąż, Alexander Sethon, nie miał praktycznie żadnych przyjaciół.

Jakiś czas po naszym ślubie przestał wyjeżdżać do Pragi. Uważał, że skoro się ożenił, powinien rozluźnić stosunki z cesarskim dworem. Powtarzał, że mnie kocha i że chce poświęcić czas swojej młodej, pięknej żonie. Początkowo niezmiernie mnie to cieszyło. Wyszłam za niego w wieku siedemnastu lat, wnosząc w wianie zamek i – co zdarzało się niezmiernie rzadko – byłam w nim naprawdę zakochana. Uważałam, iż jego decyzja to znak, że jestem dla męża naprawdę ważna – i szczerze mówiąc, odczuwałam dumę. Cieszyłam się moim nowym życiem, przywilejami żony. Byłam pewna miłości starszego o dziesięć lat męża, który wybrał nasze wspólne, ciche życie w zamku zamiast kariery na pełnym przepychu praskim dworze i zmienności łaski cesarza.

Nie podejrzewałam, że pod tym wszystkim kiełkowało ziarnko tajemnicy.

Mój mąż miał sekrety, których nikomu nie chciał zdradzić.

W którym momencie przegapiłam pierwsze niepokojące oznaki?

Alexander coraz częściej znikał nocami z mego łoża i zaszywał się w samotności z księgami, po które ja nie miałam prawa sięgać.

Najwyraźniej nie byłam jedynym powodem, dla którego postanowił ukryć się w tych górach. Czyżby nie mówiąc mi o niczym, Alexander utracił łaskę cesarza? Coś go gnębiło. Wzrastał w nim sekretny mrok.

Bolało mnie to. Czy mąż się mną znudził? W listach Wanda tłumaczyła mi, że to normalne, że taka jest w małżeństwie kolej rzeczy.

Lecz za tym wszystkim kryło się coś więcej. Kiedy to zrozumiałam, było już za późno.

Alexander coraz bardziej stronił od ludzi – aż w końcu przepadł bez wieści.

– Wiesz, że teraz tylko ja troszczę się o ciebie. Musimy być ostrożne. To obcy człowiek i nic o nim nie wiesz. Może wcale nie być tym, za kogo się podaje – rzekła Wanda, intensywnie się we mnie wpatrując.

Wiem o nim więcej, niż możesz przypuszczać! – pomyślałam z nagłą żarliwością, ale tylko powoli skinęłam głową. Pierwszy raz od dawna poczułam, że chcę sprzeciwić się mojej starszej siostrze. Zrobiłabym o wiele, wiele więcej, żeby tylko dowiedzieć się prawdy o losie Alexandra. Przyjęcie rannego przybysza pod nasz dach, kiedy wokół panowała sroga zima, stanowiło doprawdy znikomą cenę. Zresztą, czyż chrześcijańskie miłosierdzie nie nakazywało pomóc człowiekowi w potrzebie?

Być może Wanda ujrzała decyzję w mych oczach, gdyż powiedziała:

– Mam nadzieję, że dowiesz się czegoś, co cię pocieszy.

Głaszcząc palcami kościane paciorki różańca, który zawsze nosiła przy sobie, udała się do swoich komnat.

Moje serce uderzało coraz mocniej. To była prawda. Czułam się tak, jak gdybym znała Michaela Sendivogiusa, choć nie spotkałam go wcześniej ani razu. Miałam nawet wrażenie, że znam go od wieków – tych wszystkich bezlitośnie leniwych stuleci, w które oczekiwanie na powrót męża zmieniło ostatnie lata mojego życia.

I doprawdy wiedziałam o nim więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać...

Czyż nie czytałam wielokrotnie wszystkich listów, które ten człowiek napisał do Alexandra?

To była moja głęboko skrywana tajemnica. Mój sekret, który w najbliższych dniach zapewne wyjdzie na jaw.

Ukryłam te listy bardzo dokładnie, żeby nikt ich nie znalazł.

Do tej pory niektóre zawarte w nich łacińskie zdania cichuteńko rezonowały w mym umyśle. O pewnych ustępach rozmyślałam w głębokiej ciemności, leżąc w ogromnym łożu, które zionęło pustką po moim mężu. Te słowa, te zdania... Kiedy je czytałam, wyobrażałam sobie, że były skierowane do mnie. To one pomogły mi poradzić sobie z najgłębszym żalem i z największą samotnością. W najtrudniejszych chwilach znaczyły dla mnie tyle co przyjaciel, który mnie pocieszał. Dodawały mi więcej otuchy niż pogardliwe, wyniosłe współczucie Wandy – za które i tak byłam wdzięczna. Doprawdy nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym przypadkiem nie odnalazła tych kartek gęsto zapisanych czarnym inkaustem. Gdybym pewnej nocy po urodzeniu Hanny nie odważyła się wreszcie otworzyć drzwi osobistego gabinetu Alexandra.

2.

To było niespełna trzy miesiące po narodzinach córki. Jej pojawienie się na świecie kazało mi zebrać się w końcu na odwagę. Nadszedł ów moment, którego nie mogłam już dłużej odwlekać. Po trudach porodu i połogu moje ciało stopniowo wróciło do dawnej sprawności. Częściowo odzyskałam też utracony hart ducha.

Pewnej nocy stanęłam naprzeciw zaryglowanych drzwi w narożnej wieżyczce, na której szczyt wiodły strome kamienne schody. W dłoniach ściskałam płonący lichtarz oraz pęk kluczy na żelaznej obręczy. Ich ciężar niemal przygniatał mnie do podłogi. Dygotałam z chłodu, a klucze pobrzękiwały w mojej dłoni niczym łańcuchy u nóg skazańca. Obawiałam się wejścia do środka, ale teraz nie mogłam już zawrócić.

Dla mojej nowo narodzonej córki musiałam odkryć prawdę.

Podskórnie czułam, że coś mi umknęło. Jeżeli miałam rację, to musiało znajdować się właśnie tutaj. W zamkniętym przez Alexandra gabinecie, w którym mój mąż zaszywał się nocami.

Wypróbowałam klucze jeden po drugim. Za każdym razem czułam w piersiach coraz większy niepokój – mieszankę płochliwej nadziei i narastającej desperacji. Wreszcie zamek wydał głuche stęknięcie. Wstrzymałam oddech, naciskając ciężką klamkę. Zawiasy wciąż były dobrze naoliwione – nie dobył się z nich nawet najlżejszy jęk protestu.

Stanęłam w progu. Przez pojedyncze, zakratowane okno w narożnej wieżyczce wpadał do środka blask księżyca. Omiotłam spojrzeniem zaskakująco przestronne pomieszczenie.

Srebrzyste światło odbijało się w rzędach słojów spiętrzonych na półkach pod kamiennymi ścianami, wędrowało labiryntem szklanych i miedzianych rurek łączących ze sobą retorty i alembiki. Spływało nimi ku szklanemu naczyniu w kształcie kuli, które tkwiło pod uniesioną pokrywą pieca. Piec musiał być kiedyś często używany – w palenisku dostrzegłam zimne, skawalone resztki popiołu, blade i lśniące niczym ogołocone z mięsa kości.

Cicho jak wąż wśliznęłam się do gabinetu. Uniosłam wyżej lichtarz z zatkniętą w nim świecą. Płomyk zatrzepotał niespokojnie jak złoty motyl, gotów odfrunąć i pozostawić mnie samą w ciemności.

Odetchnęłam głęboko. Poczułam niejasny wewnętrzny opór. Naszła mnie myśl, że przecież ślubowałam posłuszeństwo, a teraz sprzeciwiam się woli mojego męża.

Lecz jego tu nie było. Nie było go zbyt długo, by kiedykolwiek miał do mnie wrócić. Nasze szczęśliwe chwile przeminęły za szybko i już nie miały się więcej powtórzyć.

Poczułam wzbierającą w gardle grudę goryczy i oczy niespodziewanie zaszły mi łzami. Razem z nimi pod powieki napłynęły mieniące się różnymi barwami wspomnienia.

Kiedy ojciec oznajmił mi, że szkocki szlachcic i dworzanin cesarza, Alexander Sethon, poprosił o moją rękę, skończyłam właśnie szesnaście lat. Byłam ufna i naprawdę szczęśliwa. Ojciec zawarł znajomość z dziesięć lat starszym ode mnie Alexandrem w czasie wyjazdu na dwór cesarza do Pragi. Mój przyszły mąż zauroczył go tak bardzo, że ojciec zaprosił go do spędzenia u nas kilku tygodni. W tym czasie mieli głównie polować. Pięknie prezentował się na koniu, kiedy wjechał na zamkowy dziedziniec: wysoki, lekko opalony, o przenikliwym spojrzeniu. Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia – jego poważna twarz, melancholijne niebieskie oczy i to, w jaki sposób się wypowiadał. Imponowało mi, że był człowiekiem o rozległym wykształceniu i niezwykle szerokich horyzontach. Życiowe doświadczenie, którego mi brakowało, zdobywał w trakcie licznych zagranicznych podróży. Niewątpliwie potrafił z pasją opowiadać, lecz przede wszystkim był doskonałym słuchaczem, a tę cechę nieczęsto spotykałam u mężczyzn. Może właśnie dlatego, że pochodził ze Szkocji, Alexander Sethon wydawał mi się taki inny. Wyjątkowy. Gdy na mnie spoglądał, serce biło mi szybciej.

Służki nieraz powtarzały, że jestem piękna. Takie stwierdzenia były mi dotychczas obojętne. Jednak podczas pobytu Alexandra w naszym zamku po raz pierwszy spojrzałam na swoje lustrzane odbicie obcymi oczyma – i uradowałam się tym, co zobaczyłam. Poczułam przypływ wdzięczności za to, czym tak rozrzutnie obdarował mnie szczęśliwy los. Aż do tej pory przyjmowałam jego niezasłużone dary za oczywistość niewartą mych rozmyślań. Coś się jednak zmieniło. Nagle poczułam, że wiotka kibić, wysklepione policzki, modre oczy i włosy czarne jak krucze pióra są mym błogosławieństwem. Chciałam być piękna – nie dla siebie, lecz dla Alexandra.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: