- W empik go
Żony i kochanki komunistów - ebook
Żony i kochanki komunistów - ebook
Co wiemy o kobietach Lenina, Stalina, Mao, Ceaușescu, Che Guevary i Castro?
Komunistyczni przywódcy byli postaciami co najmniej kontrowersyjnymi, ale nie brakowało im charyzmy, która przyciągała do nich tłumy kobiet.
Czy decydowała o tym miłość, naiwna wiara w komunizm, wspólnota poglądów i ideałów? A może cyniczna kalkulacja? Czy życie u boku czerwonych wodzów przyniosło tym kobietom szczęście? Historia dowodzi, że w większości przypadków naznaczone było traumą i cierpieniem. Nie odstraszało to jednak potencjalnych kandydatek do roli partnerki komunistycznego wodza.
Iwona Kienzler, autorka bestsellerowych biografii historycznych, ujawnia, dlaczego wiele kobiet decydowało się dzielić swe życie z krwawymi dyktatorami i despotami.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67654-76-0 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marksizmu w tym wkład niemały.
Lenin i Stalin krwią kraj zalali,
Ideę braterstwa przez to zbrukali.
Sami w dostatku się pławili,
Dla swych kobiet nie byli mili.
Mao z nich wszystkich najgorszy był,
Żony i dzieci niechęcią zbył.
Ceaușescu pozwolił swej żonie,
By na nauki zasiadła tronie,
Choć wcale kształcona nie była,
Władzą honoris causa zdobyła.
Che mało o kobietach myślał,
Castro do Boliwii go wysłał.
Jego śmierć mu była na rękę,
Che zaś sławę zdobył za swą mękę.
Castro wybawcą był w swym kraju,
Kobiety wiódł do miłości raju.
Dzieje przywódców różne bywały,
Ich ludom szczęścia nie dały.
Kobiety lgnęły do czerwonych,
Zapachem zwabione mamony.
Albo władza ich przyciągała,
Lecz im szczęścia też nigdy nie dała.Wstęp
Dziś nikt nie ośmieliłby się polemizować ze stwierdzeniem brytyjskiego historyka, filozofa politycznego, a zarazem polityka, Johna Emericha Edwarda Dalberga-Actona, szerzej znanego jako Lord Acton. Mawiał on: „Władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie”. W historii mamy aż nadto przykładów królów, książąt, rozmaitych despotów, tyranów i dyktatorów zdemoralizowanych nieograniczoną władzą nad podległym im ludem. Niewielu z nich potrafiło znaleźć w sobie tyle siły, aby przeciwstawić się silnej pokusie. Wierzyli, iż jako jednostki nietuzinkowe i nieomylni geniusze mają prawo sprawować bezwzględne rządy. Do dziś wyczyny rzymskich cesarzy, w rodzaju Kaliguli, Nerona czy Heliogabala, budzą zdumienie, oburzenie, a w niektórych przypadkach wręcz grozę, podobnie jak poczynania wielu rosyjskich carów, króla Anglii Henryka VIII czy francuskich monarchów. Nawet bycie namaszczonym przez Boga nie chroniło przed nadużyciami, bo wśród papieży, którzy przecież także dziś są władcami absolutnymi, niemało było takich, co pełnymi garściami korzystali z uroków władzy. Wystarczy wspomnieć chociażby niesławnego Aleksandra VI, czyli Rodriga Borgię. Ale i polscy biskupi, opływający w dostatki i przywileje, nie wiedli życia pobożnych, skromnych owieczek bożych...
Władcom absolutnym, niezależnie od tego, czy na ich głowie widniał cesarski diadem, korona królewska, czy też papieska tiara bądź infuła biskupia, nieobce było rozpasanie seksualne. Wielu z nich miało całe swoje haremy, o ile oczywiście byli heterykami. A o cesarskich, królewskich, papieskich i biskupich bękartach napisano opasłe tomy. Bo władza jest jak afrodyzjak i nawet z osobnika o odrażającej powierzchowności potrafi uczynić istnego donżuana, do którego łoża najpiękniejsze damy i panny będą się ustawiać w kolejce. Zwłaszcza że bycie kochanką mężczyzny posiadającego władzę oznacza także dostęp do pieniędzy, luksusów i przywilejów. A co, jeżeli którejś z pań zdarzy się rozkochać w sobie takiego władcę i zagościć w jego życiu na dłużej? Za plecami niejednego przywódcy stała przecież kobieta umiejętnie pociągająca za sznurki. Nie na darmo Napoleon Bonaparte, kiedy nie można było ustalić przyczyny jakiegoś problemu, głośno wołał: „Cherchez la femme!” – „Szukajcie kobiety!”. I w większości przypadków faktycznie znajdowano jakąś damę, której zakulisowe poczynania i wpływ, jaki miała na ustosunkowanego mężczyznę, wywołały kłopotliwą sytuację. Zresztą o samym cesarzu Francuzów, wielkim miłośniku kobiecych wdzięków, mawiano, iż wiele decyzji podjął pod dyktando swoich kochanek, a jednej z nich, pani Walewskiej, miał nawet podarować Księstwo Warszawskie.
Ale nie uciekajmy za daleko w przeszłość – także na początku XXI stulecia wystawny tryb życia i liczne romanse kosztowały króla Hiszpanii, Juana Carlosa I, utratę tronu. A przecież ten monarcha nie był władcą absolutnym. Hiszpania jest monarchią parlamentarną, władza króla ogranicza się tam do funkcji reprezentacyjnych, a jej kwintesencją jest łacińska sentencja rex regnat, sed non gubernat – „król panuje, ale nie rządzi”. Ta zasada obowiązuje zresztą w zdecydowanej większości europejskich monarchii, poza Liechtensteinem i Monako oraz oczywiście Watykanem. Jednak blask korony okazuje się wystarczającym magnesem, by przyciągnąć kobiety, czego dowodem są chociażby perypetie miłosne aktualnego króla Wielkiej Brytanii, Karola III. Znacznie większą władzę niż koronowani władcy posiadali i posiadają jednak dyktatorzy, których w XX wieku nie brakowało. Ubiegłe stulecie dało światu również zbrodnicze systemy totalitarne, w których jednostka jest całkowicie podporządkowana państwu: faszyzm, nazizm i komunizm. Totalitaryzm słusznie bywa nazywany dżumą XX wieku.
Zdaniem historyków wszystkie wymienione wyżej systemy zrodziły się na skutek załamania systemu klasowego, co nastąpiło na przełomie XIX i XX stulecia. Swoje dołożyła również tragedia I wojny światowej. Część ludzkości, uwiedziona utopijnymi wizjami roztaczanymi przez umiejętnie szafujących argumentami ideologów, dobrowolnie oddała się we władanie totalitaryzmu – systemu, który nie jest niczym innym, jak współczesną formą niewolnictwa. Celem włoskich faszystów, hitlerowskich dyktatorów czy komunistycznych przywódców było zniewolenie człowieka. I to nie tylko fizyczne, ale także, a właściwie przede wszystkim – duchowe. Panowanie nad jednostką miało obejmować nie tylko kontrolę jej czynów, ale także wypowiedzi, a nawet myśli. Systemy totalitarne stworzyły też dyktatorów, władców absolutnych, którzy niczym starożytni despoci sprawowali nieograniczoną władzę, otoczeni niemal boskim kultem.
Podczas gdy o życiu prywatnym Mussoliniego, Hitlera oraz innych przedstawicieli władzy faszystowskiej wiemy sporo, biografie przywódców komunistycznych nadal kryją wiele tajemnic. Wodzowie faszystowskich Włoch i hitlerowskich Niemiec bardzo szybko doczekali się potępienia jako twórcy zbrodniczych systemów i – przynajmniej oficjalnie – nikt ich nie gloryfikuje w ich ojczystych krajach. Tymczasem komunistyczni dyktatorzy, w rodzaju Lenina czy Mao Zedonga, wciąż są poważani przez współczesnych obywateli Rosji i Chin. Wprawdzie Stalina z cokołu skutecznie strącił Chruszczow, ale obecny dyktator, Władimir Putin, skutecznie tego pierwszego rehabilituje, a kremlowska propaganda przedstawia generalissimusa jako genialnego dowódcę i stratega, dzięki któremu sukcesy bohaterskiej Armii Czerwonej znacznie przewyższyły dokonania aliantów. Wedle tej narracji to radzieckie wojska zdecydowały o pokonaniu III Rzeszy. O zbrodniach Stalina przeciwko ludzkości, w tym także wobec obywateli państwa, którym przyszło mu władać, w ogóle się nie wspomina. Z kolei postaci Mao Zedonga nie otacza już wprawdzie religijny kult, jaki towarzyszył mu za życia, ale Wielki Sternik nadal jest powszechnie szanowany i podziwiany w Państwie Środka. Nie można zapominać o charyzmatycznym Che Guevarze, uwielbianym przez antyglobalistów oraz różnej maści bojowników o wolność jednostki i podziwianym przez celebrytów w rodzaju Angeliny Jolie czy Johnny’ego Deppa, którzy dali się uwieść legendzie „błędnego rycerza rewolucji kubańskiej”. Co ciekawe, ostatnio w Rumunii zauważa się zmianę podejścia do osoby Nicolae Ceaușescu, co przejawia się w marginalizowaniu znaczenia jego zbrodni. A przecież wszyscy z wymienionych mają ręce unurzane w krwi niewinnych ofiar – i to liczonych w milionach!
Na szczęście, dzięki uporowi współczesnych badaczy i historyków, skrupulatnie przeczesujących wcześniej zamknięte na głucho archiwa i rozmawiających z ludźmi, którzy pamiętają panowanie czerwonych dyktatorów czy znają je z opowieści dziadków lub rodziców, udało się ukazać prawdziwe oblicze komunistycznych przywódców, a przy okazji także ustalić nieco więcej szczegółów na temat ich życia prywatnego. Jak się można domyślić, napisane na nowo biografie bardzo się różnią od tego, co jeszcze stosunkowo niedawno można było znaleźć w oficjalnych dokumentach i podręcznikach historii. Przy tej okazji przyjrzano się także partnerkom czerwonych wodzów. Wbrew oficjalnej propagandzie, przedstawiającej ich jako ascetycznych mężów stanu, żaden z owych wodzów, począwszy od Lenina, poprzez Stalina, a na Che Guevarze skończywszy, nie stronił od damskiego towarzystwa. Ewenementem w tym gronie jest kubański przywódca Fidel Castro, o którego miłosnych podbojach krążą legendy do dziś rozpalające wyobraźnię wyznających kult macho Kubańczyków.
Niniejsza publikacja przedstawia kobiety, które wybrały życie u boku okrutnych komunistycznych despotów. Jest również próbą odpowiedzi na pytanie, czym się one kierowały, decydując się na związki z tyranami. Czy była to ślepa miłość, nieokiełzana namiętność podsycana afrodyzjakiem władzy? A może zwyczajne wyrachowanie i zimna kalkulacja? Co sprawiło, że trwały u boku tyranów i zbrodniarzy? Czy odegrały istotną rolę w państwach, którymi władali ich partnerzy?
Poznajmy fascynujące losy kobiet czerwonych wodzów – żon, kochanek i partnerek komunistycznych przywódców, które dzieląc życie z tyranami, musiały być gotowe na wiele wyrzeczeń i poświęceń.1. Nadieżda Konstantinowna Krupska, od 1898 roku żona Włodzimierza Lenina
2. Inessa Fiodorowna Armand, właściwie Elisabeth-Inès Stéphane d’Herbenville, kochanka Włodzimierza Lenina
Rozdział 1
Miłość i walka klas
– kobiety w życiu
Włodzimierza Lenina
Dziewczyna zakochana w marksizmie
Pierwsi biografowie Włodzimierza Iljicza Lenina – których w zasadzie należałoby uznać za hagiografów, bowiem początkowo w Kraju Rad, a potem we wszystkich państwach bloku wschodniego oficjalna propaganda otaczała bolszewickiego przywódcę nimbem świętości – szerokim łukiem omijali drażliwy temat jego życia erotycznego. Informacji o tym próżno szukać też w poświęconych Leninowi publikacjach pióra zachodnich historyków, mających przecież bardzo ograniczony dostęp do bazy źródłowej. Rąbka tajemnicy uchylić mogła biografia przywódcy napisana przez Lwa Trockiego, dysponującego sprawnym piórem, ale pomimo że działacz nosił się z zamiarem jej stworzenia, publikacja nigdy nie powstała. Przez długie lata z oficjalnych opracowań biograficznych można się było dowiedzieć jedynie, że w 1898 roku Lenin poślubił Nadieżdę Krupską, która była dla niego nie tylko żoną, ale przede wszystkim partnerką w chlubnym dziele przygotowywania rewolucji, a potem – tworzenia nowego państwa na gruzach zburzonego imperium Romanowów. W podobnym duchu oficjalna propaganda odmalowywała wizerunek samej Nadieżdy, pozbawiając ją przy tej okazji atrybutów kobiecości. Jak czytamy w pracy Łukasza Kurdybachy Rola Nadieżdy K. Krupskiej w dziedzinie pedagogiki i oświaty pozaszkolnej z 1970 roku, Krupska „w 1890 roku wstąpiła w Piotrogrodzie do studenckiego kółka marksistowskiego. Przeczytała wówczas drugi raz Kapitał i przedyskutowała najważniejsze zagadnienia z towarzyszami z kółka, przestudiowała niektóre dzieła Engelsa i rozpoczęła aktywną, oświatowo-ideową działalność w ruchu robotniczym. Po poznaniu Lenina w 1893 r. przystąpiła do współpracy z nim nad przygotowywaniem rewolucji. Jej działalność organizacyjno-uświadamiająca zmieniała często formy i miejsca w zależności od potrzeb i warunków”. Krótko mówiąc: urodzona rewolucjonistka, żyjąca tylko dla idei, niezainteresowana przyziemnymi sprawami – wprost wymarzona partnerka dla towarzysza Lenina. Po śmierci małżonka, kiedy została usunięta w cień przez nienawidzącego jej do szpiku kości Stalina, celowo umniejszano rolę Nadieżdy w życiu bolszewickiego wodza. Oficjalna propaganda starała się uczynić z niej bezpłciową lalkę i stworzyć wrażenie, że erotyka i seks nie leżały w kręgu zainteresowań pochłoniętego ideologią rewolucyjną Lenina. „Wystarczy jeden rzut oka na Krupską, a zrozumiecie, że nie interesował się kobietami” – stwierdził kiedyś złośliwie Ilja Erenburg, znany rosyjski pisarz. Jak się przekonamy, twierdzenie o braku urody małżonki Lenina jest równie fałszywe, jak teza o braku zainteresowania wodza kobietami.
Nadieżda Konstantinowna Krupska przyszła na świat 26 lutego 1869 roku w Petersburgu, a zdaniem niektórych badaczy – miała polskie korzenie. Według historyka Jana Ciechanowicza, autora publikacji pt. Polonobolszewia. Jak polska szlachta komunizowała rosyjskie imperium, jej ojciec wywodził się z rodu Krupskich herbu Lewart. Jak można przeczytać w tomie I dzieła N. Szaposzikowa Heraldica, wydanego w Petersburgu w roku 1900: „Ród Krupskich herbu Lewart dowodził swego szlachetnego pochodzenia od protoplasty Jana Krupskiego, hetmana wojsk rosyjskich, posiadającego majątek (ok. 1668) w województwie Witebskim”. A Ciechanowicz dodaje: „Z tej właśnie szlacheckiej rodziny, polskiej i katolickiej, wywodziła się Nadzieja Krupska, myślicielka i działaczka socjalistyczna”. Inne źródła wiążą rodzinę działaczki z Krupskimi herbu Korczak, pierwszymi właścicielami zamku w Krupem na Chełmszczyźnie, wzniesionego w 1492 roku przez Jerzego Krupskiego. Ewidentnie propolskie sympatie jej ojca, Konstantego, mogą wskazywać na polskie korzenie rodziny.
Ojciec Nadieżdy, Konstanty Krupski, urodził się w Kazaniu, gdzie mieszkali jego rodzice, którym nie dane było cieszyć się długim życiem. Wcześnie osierocony nastolatek wstąpił do korpusu kadetów w Petersburgu, a po ukończeniu szkolenia jako dziewiętnastoletni oficer trafił do Królestwa Polskiego, gdzie właśnie wybuchło powstanie styczniowe. Chociaż ojciec Nadieżdy nigdy otwarcie nie opowiedział się po stronie powstańców, to ponoć skrycie sprzyjał buntowszczykom. Po powrocie do Petersburga wstąpił do Akademii Wojskowo-Prawniczej, ale najwyraźniej umiejętnie łączył naukę z życiem rodzinnym, skoro już w 1868 roku ożenił się z Elizawietą (Elżbietą) Tistrową, guwernantką z guberni wileńskiej. Matka Nadieżdy była osobą wykształconą, miała bowiem za sobą naukę w powołanym do życia w 1829 roku petersburskim Pawłowskim Instytucie dla Panien Sierot – placówce, która przyjmowała osierocone córki niedziedzicznej szlachty. Państwo Krupscy doczekali się tylko jednej córki, urodzonej w 1869 roku Nadieżdy. Po ukończeniu studiów Konstanty powrócił na ziemie polskie, by objąć funkcję naczelnika powiatowego w Grójcu koło Warszawy. Tam też przyszła małżonka Lenina spędziła pierwsze lata swojego dzieciństwa.
Jak wynikało z anonimowych donosów spływających na ręce generała-feldmarszałka hrabiego von Berga, ostatniego namiestnika Królestwa Polskiego, który wsławił się stłumieniem powstania styczniowego, Konstanty Krupski nie był bynajmniej wzorowym carskim urzędnikiem. „Nieznani mieszkańcy miasta Grójca wiernopoddańczo donosili, że naczelnik powiatu kapitan Krupski nie bywa w cerkwi prawosławnej, nie chodzi do spowiedzi. Kapitan Krupski rozmawia z Polakami po polsku; nawet z kucharką członkowie jego rodziny rozmawiają po polsku, donosił inny «patriota». Czyta książki Mickiewicza, urządza przyjęcia, na które zaprasza Polaków. Swą nieletnią córkę uczy rozmawiać po polsku. Krupski i jego żona tańczą z Polakami mazura i poloneza. Żona Krupskiego grywa na fortepianie utwory polskiego kompozytora Chopina”. Na domiar złego – jako naczelnik powiatowy zamiast aresztu wybudował w Grójcu szpital i zabronił likwidacji polskiego cmentarza. Z donosów wynikało również, że w czasie powstania styczniowego Krupski wspomagał buntowników, prowadząc swoją kompanię strzelecką w niewłaściwym kierunku tylko po to, żeby nie doprowadzić do bezpośredniego starcia z powstańcami.
Takie zachowanie nie mogło ujść płazem. Generał rozkazał postawić nielojalnego wojskowego przed sądem w Warszawie. Groziło mu wieloletnie więzienie, ale Konstanty, mający za sobą edukację w Akademii Wojskowo-Prawniczej, doskonale się orientował w meandrach prawa i kiedy bronił się przed trybunałem, skutecznie obalił dwadzieścia jeden z dwudziestu dwóch punktów oskarżenia. Pozostał ostatni, z pozoru zupełnie absurdalny – Krupski miał zbierać dane o sytuacji chałupników, parobków i robotników, w sobie tylko wiadomym celu, a to wystarczyło, by zarzucić mu nadużycie władzy. Wprawdzie uniknął więzienia, ale musiał odejść z wojska i pokryć koszty postępowania sądowego, co znacznie uszczupliło rodzinny budżet. Taką wersję wydarzeń znajdziemy w publikacji Ciechanowicza, z kolei biograf Lenina, Dymitr Wołkogonow, w swojej książce Lenin. Prorok raju, apostoł piekła, twierdzi, iż ojciec Nadieżdy był w jakiś sposób powiązany z organizacją Ziemla i Wola (Ziemia i Wolność), założoną przez Aleksandra Hercena i Nikołaja Czernyszewskiego, która stawiała sobie za cel przygotowanie chłopskiej rewolucji. Wołkogonow nie precyzuje, czy Krupski należał do wspomnianej organizacji, czy tylko z nią sympatyzował, ale nie mogło to pozostać bez wpływu na jego karierę – Konstanty został zwolniony z wojska i postawiony przed sądem. Wprawdzie ostatecznie oczyszczono go z zarzutów, ale jednocześnie pozbawiono prawa pełnienia urzędów państwowych. Jeszcze inną wersję wydarzeń podaje w swojej publikacji Lenin. Dyktator Victor Sebestyen – kiedy Nadia miała zaledwie pięć lat, Krupski miał zostać zwolniony z armii za rzekome nieprawidłowości w prowadzeniu rachunków pułkowych. Według innych źródeł postawiono mu zarzut zaniedbywania obowiązków służbowych, ponieważ nie iluminował kancelarii w dniach świąt państwowych.
Tak czy inaczej, o powrocie na stanowisko naczelnika w Grójcu mógł zapomnieć, wobec czego Krupscy spakowali się i wrócili do Petersburga. Konstanty imał się później rozmaitych zajęć: przez pewien czas próbował zarządzać majątkiem ziemskim i przez krótki okres pracował jako inspektor fabryczny, ale nie utrzymał się dłużej na żadnym stanowisku.
Mała Nadieżda odziedziczyła po matce pasję pedagogiczną, a może po prostu od dziecka była przygotowywana do zarabiania na własne utrzymanie. W czasach, w których przyszło jej dorastać, praca nauczycielki lub guwernantki była w zasadzie jedynym sposobem na zdobycie niezależności finansowej. Jeżeli wierzyć Ariadnie Żukowej, autorce artykułu Lekcje N.K. Krupskiej, zamieszczonego w 1989 roku na łamach pisma „Chudożnik”: „Gdy Krupska miała jedenaście lat, bez końca rysowała w zeszycie domki z szyldem «SZKOŁA» – marzyła zostać wiejską nauczycielką. Rodzina już w bardzo wczesnym okresie ukształtowała w sercu dziewczynki dążenie do ideałów sprawiedliwości, humanizmu, dobroci. Gdy dziewczynka miała osiem lat, w roku 1877, wybuchła wojna rosyjsko-turecka, społeczeństwo rosyjskie ogarnięte zostało czadem wojującego szowinizmu; a jednak rodzice pozwalali jej bawić się z wziętym do niewoli tureckim chłopczykiem i uczyli współczuć cierpieniom tych, którzy są w obozie «wroga». Było to zupełnym zaprzeczeniem stereotypu mentalności rosyjskiej, nakazującego nieprzyjaciół tylko nienawidzić i bezlitośnie «likwidować»”.
Być może w tym, niewątpliwie panegirycznym, tekście jest sporo przesady, ale trzeba przyznać, że Konstanty był wolnomyślicielem i w tym duchu wychowywał swoją jedynaczkę. Kiedy Nadia miała zaledwie czternaście lat, jej ojciec umarł i obie z matką, z którą była bardzo związana, utrzymywały się odtąd ze skromnej renty. Przyszła małżonka wodza rewolucji odczuwała osobistą urazę wobec carskiego reżimu, który tak podle potraktował jej ukochanego ojca.
Matka, chcąc utrzymać siebie i córkę, zdecydowała się wynajmować lokatorom pokoje w swoim petersburskim mieszkaniu. Elizawieta nie była materiałem na rewolucjonistkę, zresztą polityka nigdy nie leżała w opcji zainteresowań tej niewątpliwie inteligentnej, ale też pobożnej i bogobojnej kobiety. Pani Krupska była jednak zwolenniczką edukacji kobiet, dlatego robiła, co mogła, by zapewnić swojej jedynaczce stosowne wykształcenie. A Nadieżda jej nie zawiodła. Wprawdzie nie uchodziła za szczególnie bystrą i inteligentną uczennicę, ale nadrabiała to pracowitością i pilnością, dzięki czemu w 1886 roku ukończyła ze złotym medalem petersburskie Gimnazjum Żeńskie księżnej Oboleńskiej i podjęła dalsze kształcenie na kursach pedagogicznych. Pewną ciekawostką jest fakt, że po latach w tym samym budynku, w którym kształciła się Krupska, w czasach ZSRR mieściła się Szkoła Podstawowa numer 193, której absolwentem jest... Władimir Putin.
Jej koleżanka ze szkolnej ławy, przyszła dziennikarka, Ariadna Tyrkowa-Wiliams, zapamiętała Nadię jako nieśmiałą i bardzo spokojną dziewczynę: „W gimnazjum Nadia nie miała wielbicieli, nie jeździła na łyżwach, nie tańczyła, rozmawiała tylko z koleżankami szkolnymi i przyjaciółkami matki. W ich ciasnym mieszkaniu pachniało cebulą, kapustą, ciastem i nigdy nie spotkałam tam gości”. Ariadna wspomniała, iż wprawdzie jej przyjaciółka nie grzeszyła polotem, ale miała za to złote serce. Cechowała ją także wierność poglądom i przekonaniom: „Nadia powoli się ruszała i powoli myślała. Za to kiedy już zrozumiała i przetrawiła informację – za nic nie zmieniała zdania”. Brak powodzenia u mężczyzn oznaczał ryzyko staropanieństwa, co bardzo martwiło matkę Nadii, z utęsknieniem czekającą na adoratorów córki. Natomiast sama Nadieżda wydawała się pogodzona z losem. „Jestem jak przyroda rosyjska, nie wyróżniam się jaskrawymi barwami” – powiedziała matce.
Pannie Krupskiej może brakowało urody, ale ambicji i chęci do nauki nie można było jej odmówić, skoro po ukończeniu gimnazjum zapisała się na funkcjonujące w Petersburgu do 1878 roku Kursy Wyższe Żeńskie, zwane od nazwiska ich założyciela profesora Konstantina Bestużewa-Riumina – Bestużewskimi. Była to swego rodzaju namiastka szkoły wyższej dla kobiet, bowiem w owych czasach droga na uniwersytet pozostawała jeszcze zamknięta dla płci pięknej. Niestety pomimo swej nazwy i naprawdę wysokiego poziomu nauczania Kursy nie miały oficjalnego statusu szkoły wyższej. Mimo to cieszyły się dużą popularnością nie tylko wśród Rosjanek – uczyły się tam także Polki i Bułgarki, przy czym zdecydowana większość studentek wybierała nauki przyrodnicze. Nie wiemy, co konkretnie studiowała Krupska, ale szkoła bardzo szybko ją rozczarowała, więc porzuciła naukę po niespełna roku.
Nadia podjęła pracę w szkole wieczorowej dla dorosłych, założonej przez fabrykantów filantropów dla robotników z ich zakładów. Placówka znajdowała się w ubogiej i zaniedbanej robotniczej dzielnicy Petersburga, a Nadieżda, kiedy po raz pierwszy zetknęła się z warunkami, w jakich żyli najubożsi obywatele imperium, przeżyła prawdziwy szok. Według części badaczy Nadia została marksistką wcześniej niż jej przyszły małżonek, bo ideologią tą zainteresowała się jeszcze jako gimnazjalistka, pod wpływem Mikołaja Izaakowicza Utina, lidera rosyjskiej sekcji Pierwszej Międzynarodówki, przyjaciela domu, który opiekował się Elizawietą i jej córką po śmierci Konstantyna. To właśnie zaszczepione przez niego poglądy miały skłonić młodą dziewczynę do podjęcia pracy w charakterze nauczycielki w szkole dla robotników, których uczyła pisania i liczenia, a z czasem również historii, arytmetyki i literatury rosyjskiej. Po latach, wspominając ten etap swojego życia, nazwie go „swoim uniwersytetem”.
Większość biografów Krupskiej i Lenina twierdzi, że z ideologią marksistowską Nadia zetknęła się dopiero na wspomnianych Kursach Bestużewskich. Po latach z pewnym zażenowaniem przyzna się, że lektura Kapitału Marksa okazała się dla niej początkowo zbyt trudna, ale kiedy przeczytała fragment: „Wybija godzina kapitalistycznej własności prywatnej. Wywłaszczyciele zostają wywłaszczeni”, zrozumiała, że ma do czynienia z dziełem epokowym, które zmieni historię ludzkości. Ponoć kiedy czytała owe zdania, jej „serce biło tak głośno, że można je było usłyszeć”. Potraktowała słowa Marksa jako „dzwon żałobny bijący dla kapitalizmu, obwieszczający, że wkrótce grabieżcom zostanie odebrany ich łup”. W efekcie dosłownie zatopiła się w lekturze Kapitału, dzięki której odnalazła swoją życiową drogę: „Jakbym piła żywą wodę ze źródła. Ani akty terrorystyczne, ani Tołstojowskie samodoskonalenie się – jedyna droga to potężny ruch robotniczy”. Powziętemu wówczas postanowieniu pozostała wierna do końca życia – już jako dojrzała kobieta, wdowa po wodzu rewolucji, przyznała: „Marksizm dał mi tak ogromne szczęście, jakiego tylko człowiek może sobie życzyć: wiedzę – dokąd należy zdążać, i spokojną pewność końcowego wyniku sprawy, której poświęciłam życie”.
Jak widać, Krupska jako urodzona idealistka i zapalona marksistka miewała romantyczne porywy, ale nie brakowało jej też zmysłu praktycznego. Pracując jako nauczycielka, wzięła dodatkowe pół etatu na stanowisku kopistki w administracji dworca kolejowego – wyłącznie dlatego, że dzięki tej posadzie mogła korzystać z przywileju darmowych podróży koleją, a co za tym idzie, wygodnie docierać na nielegalne spotkania.
Oczy lemura
Kiedy 13 lutego 1894 roku Nadieżda na zebraniu w mieszkaniu Roberta Kłassona po raz pierwszy spotkała swojego przyszłego małżonka, nie była zachwycona jego powierzchownością. Trudno się dziwić dziewczynie, bo przyszły wódz rewolucji, mówiąc oględnie, nie należał do przystojnych. Aleksander Nikołajewicz Potriesow, który spotkał Lenina, kiedy ten był zaledwie dwudziestopięcioletnim mężczyzną, zauważał, iż „Uljanow był młody tylko według dokumentów. Na pierwszy rzut oka wyglądał na nie mniej niż 35–40 lat. Blada cera, łysina, nie licząc resztek włosów na skroniach i rzadkiej, rudej brody, chytre, przymrużone oczy, którymi spode łba patrzył na rozmówcę, mocny, ochrypły głos”. Z kolei Gleb Maksymilianowicz Krżyżanowski, jeden z najbliższych współpracowników Lenina, w szkicu mu poświęconym, zauważał, iż Włodzimierz Iljicz był człowiekiem niewyróżniającym się z tłumu. „Niewysokiej postury, w zwykłej sukiennej czapce, nie zwracał na siebie uwagi i łatwo mógł zniknąć z oczu w pierwszej lepszej dzielnicy robotniczej. Miła, smagła twarz, o lekko azjatyckich rysach – to właściwie wszystko, co można powiedzieć o jego powierzchowności. Ubrany w prostą sukmanę, bez trudu wtopiłby się w tłum nadwołżańskich wieśniaków” – pisał. Krżyżanowski jednocześnie zwrócił uwagę na oczy Włodzimierza Iljicza, które opisał jako „niezwykłe, przeszywające, pełne wewnętrznej siły i energii, ciemnobrązowe”. Oczy Lenina przykuły także uwagę Aleksandra Kuprina, który tak pisał w swojej publikacji Fotografia chwili: „Nie mogłem oderwać wzroku od jego oczu , są wąskie, poza tym Lenin zwykle je mruży, zapewne z powodu krótkowzroczności. W rzucanych z nagła szybkich spojrzeniach można czasem dostrzec wyraz chytrości. Najbardziej jednak zdumiał mnie ich kolor . Zeszłego lata, w paryskim zoo, widząc oczy lemura, powiedziałem sobie z ukontentowaniem: oto wreszcie znalazłem kolor oczu Lenina! Różnica polega tylko na tym, że źrenice lemura są większe i bardziej niespokojne, a u Lenina to zaledwie punkciki, jak od ukłucia szpilką, z których czasem tryskają błękitne iskry”. W dodatku był niski, miał bowiem 1,65 metra wzrostu, ale dość mocno zbudowany. Po ojcu odziedziczył wadę wymowy – nie wymawiał prawidłowo głoski „r”. Nie przeszkadzało mu to jednak w wygłaszaniu płomiennych mów i uczestniczeniu w gorących, przenikniętych sporym ładunkiem intelektualnym dysputach, w których miażdżył swoich oponentów, uciekając się do ostrych słów. Przeciwników nazywał łajdakami, filistrami, kretynami, plugawymi szumowinami, zdrajcami klasy, głupimi starymi pannami, gadułami, tępakami, a nawet gówniarzami, dziwkami i cipami. Kiedy oponent nie znalazł w sobie siły, żeby udowodnić Uljanowi, że nie jest ani tępakiem, ani tym bardziej dziwką, po prostu ustępował mu pola, najczęściej wychodząc z zebrania. Jeden z późniejszych współpracowników Lenina, słynący z poczucia humoru Lew Martow, zapytany w 1917 roku, czy – pomimo że jest ateistą – sądzi, iż istnieje życie po śmierci, odparł dowcipnie: „Och, mam nadzieję, że nie. Moim zdaniem jedna zdrowa egzystencja w zupełności wystarczy: myślicie, że to byłoby zabawne nieustannie spierać się z Leninem nawet po śmierci i w zaświatach wysłuchiwać jego rynsztokowych wyzwisk?”.
Wypracowany przez Lenina styl okazał się zadziwiająco skuteczny. Mało tego, udało mu się z czasem zmienić dyskusje ówczesnej lewicy na bardziej surowe i agresywne, co potem przejęli jego naśladowcy i spadkobiercy we wszystkich krajach bloku wschodniego. Debata polityczna nie była już dyskusją, ale wymianą ostrych inwektyw i zniewag, zresztą ten styl, polegający na zdyskredytowaniu oponenta, do dziś kultywuje Putin i jego podwładni, na czele z Ławrowem.
Pomimo owych wad i niedostatków urody Lenin podobał się wielu przedstawicielkom płci pięknej. Zachwycała się nim chociażby Róża Luksemburg, której uwagę przykuła czaszka Uljanowa: „Patrz na tę wspaniałą czaszkę – pisała po kongresie socjalistycznym, w którym brał udział Lenin. – To czaszka prawdziwego rosyjskiego chłopa, z pewnymi azjatyckimi naleciałościami. Ta czaszka może rozwalić mury. Może się przy tym rozpęknie, ale nie ustąpi”. Zachwyt działaczki podzielało wiele innych dam, niekoniecznie rewolucjonistek. Kto wie, może Nadieżdę zauroczyła charyzma mówcy, a może uległa urokowi „lemurzych oczu” Wołodii...
Najwyraźniej panna Krupska przypadła do gustu Leninowi, skoro zaczęli spotykać się na gruncie prywatnym, pomimo że dziewczyna ponoć nie była urodziwa. Pytanie tylko, czy Nadieżda była rzeczywiście tak brzydka i nieatrakcyjna, jak chcą tego przywoływana przyjaciółka i Erenburg? Nieliczne zachowane fotografie z czasów młodości świadczą o czymś innym. „Była arystokratką, księżniczką pozwalającą sobie na stylowo szokujące eskapady, pisarze prawdopodobnie nie nazwaliby jej rzadką pięknością, ale mogliby wspomnieć o jej łukowatych brwiach, ładnych, wysokich kościach policzkowych i prostym podbródku – zauważa jeden z rosyjskich historyków. – Mogliby wspomnieć o jej nieco zbyt pełnych wargach, uznając je za zmysłowe, i jej głęboko zamyślonych oczach, które niekiedy ukazują fotografie By tak rzec, chciała wyglądać jak przeciwieństwo frywolnej księżniczki, zachowując jednak aurę mieszczańskiej solidności. W tym czasie nosiła nieodmiennie ciemną suknię z długimi rękawami, pozbawioną ozdób poza nieco bufiastymi ramionami i kołnierzykiem, który ładnie okalał jej szyję. Bujne włosy, z przedziałkiem nieco z boku, zaczesywała gładko do tyłu w prostą i surową fryzurę. Nie wyglądała bezbarwnie , a przypuszczenie, że jej konserwatywny styl odpowiadał smakowi , wydaje się trafne. Była młodą kobietą, której oczywiste lekceważenie frywolności wymownie świadczyło o oddaniu znacznie ważniejszym sprawom”. Być może faktycznie nie chadzała na randki w gimnazjum, ale jako dwudziestodwulatka, krótko po rozpoczęciu pracy w szkole, widywała się z młodym inżynierem, członkiem nielegalnego kółka dyskusyjnego, do którego sama również należała. Wiadomo, że spotykała się z nim kilkakrotnie i raz poszli do teatru, za co dostała burę od jednej z koleżanek-towarzyszek, której zdaniem osoby zaangażowane w działalność rewolucyjną nie powinny razem chadzać w takie miejsca. Romans, o ile w ogóle do niego doszło, skończył się jednak dość szybko, bo mężczyzna opuścił kółko, obawiając się, iż ściągnie na jego członków Ochranę, której zainteresowanie ostatnio wzbudził. Wtedy też na dobre zniknął z życia Nadii, a ona sama zapewniała każdego, że straciła zainteresowanie „burżuazyjnymi osobistymi stosunkami z mężczyznami”. To właśnie na spotkaniach owego kółka Nadia zetknęła się z rewolucjonistami in spe w rodzaju przyszłego bohatera Października Iwana Babuszkina, który zresztą nader często odprowadzał ją do domu. Zdaniem wielu – na odprowadzaniu się nie kończyło. Intymne relacje miały łączyć Nadię także z prowadzącym zajęcia, przystojnym Robertem Kłassonem, ale to tylko hipoteza stawiana przez niektórych biografów. Faktem natomiast jest, że Tyrkowa, kiedy spotkała dawną koleżankę z gimnazjum, była pozytywnie zaskoczona przemianą, jaka się w niej dokonała: „Pełne, ładnie zarysowane usta, matowa, jasna cera, którą od policzków do brody zdobił delikatny rumieniec”.
Skąd zatem opinia o brzydocie Krupskiej? Wydaje się, że winna temu jest choroba Gravesa – Basedowa, na którą zapadła w młodości, a której objawy rozwinęły się u niej krótko po ślubie. U chorych występuje powiększenie gruczołu tarczycy, czemu towarzyszą objawy typowe dla jej nadczynności, wpływające także na wygląd zewnętrzny chorego: zmiany skórne charakterystyczne dla autoimmunologicznego zapalenia tkanek miękkich skóry, wytrzeszcz gałek ocznych oraz akropachia tarczycowa, czyli niebolesny obrzęk palców rąk i stóp, z towarzyszącym temu podokostnowym zgrubieniem kości. U niektórych chorych obserwuje się również bielactwo i łysienie plackowate. Szczęście w nieszczęściu – te ostatnie objawy ominęły Nadieżdę, która miała jednak wyraźny wytrzeszcz oczu, a z czasem również nadwagę. Choroba mogła też wpłynąć na jej bezpłodność, bo kobiecie nie dane było nigdy zostać matką.
Tak czy inaczej, wkrótce zaczęła się regularnie spotykać z Uljanowem, a Włodzimierz stał się częstym gościem w domu Krupskich. Pretekstem do odwiedzin było z jego strony zainteresowanie robotnikami fabrycznymi, których Nadia uczyła w szkole wieczorowej. Możemy się domyślać, że pani Krupska nie była zachwycona adoratorem córki. Był od Nadii młodszy i niższy, w dodatku niezbyt przystojny. A co gorsza – nie miał stałego zatrudnienia. Matka Nadieżdy zawsze wypowiadała się krytycznie o „ludziach, którzy nie zajmują się żadną prawdziwą pracą”. On sam zdawał się bardziej zainteresowany polityką niż Nadią, bo to właśnie polityka była jedynym tematem rozmów dwojga młodych ludzi. I chyba panna Krupska nie zawojowała jego serca, skoro umawiał się wówczas również z jej koleżanką, dowcipną i inteligentną Apolinarią Jakubową. Ponoć to właśnie w niej, a nie w Nadii, widział swoją przyszłą małżonkę. Miał się jej nawet oświadczyć, ale Apolinaria kochała Konstantina Tachtieriewa, wydawcę rewolucyjnej gazety „Raboczaja Myśl”, i odrzuciła Iljicza.
Ukochany synek, uwielbiany brat
Człowiek znany jako Włodzimierz Iljicz Lenin urodził się 22 kwietnia (według obowiązującego w ówczesnej Rosji kalendarza juliańskiego – 10 kwietnia) 1870 roku jako Włodzimierz (Władimir) Iljicz Uljanow w cichym i prowincjonalnym miasteczku Symbirsk nad Wołgą, które z czasem zostało przemianowane na Uljanowsk. Lenin to pseudonim, utworzony zapewne od nazwy rosyjskiej rzeki Leny. Uljanow wybrał go na swoje nazwisko dopiero w 1902 roku; zresztą nie był to jedyny pseudonim, którym się posługiwał. Swoje artykuły i korespondencję podpisywał także: Wł. Iljin oraz nazwiskami K. Tulin, Pietrow, Jacob Richter lub inicjałami W.U.
Ojciec przyszłego twórcy ZSRR, Ilja Nikołajewicz Uljanow, pedagog z wykształcenia, pracował na stanowisku inspektora szkół państwowych guberni symbirskiej, a z czasem objął funkcję kuratora. On sam wywodził się z Astrachania, z niezamożnej rodziny mieszczańskiej, natomiast jego ojciec był wcześniej poddanym chłopem. W 1823 roku Ilja Nikołajewicz ożenił się z córką lekarza, A.D. Blanka – Marią Aleksandrowną. Radziecka historiografia ukrywała fakt, iż, biorąc pod uwagę kwestie genetyczne, przyszły wódz rewolucji legitymował się rosyjsko-kałmucko-żydowsko-niemiecko-szwedzkim pochodzeniem. Jego ojciec mógł pochwalić się kałmuckimi przodkami, z kolei babcia Lenina po kądzieli, Anna Grigoriewna Grosskopf, wywodziła się z zamożnego rodu o niemiecko-szwedzkich korzeniach. Natomiast za sprawą jego dziadka ze strony matki w żyłach przyszłego przywódcy komunistycznego płynęła żydowska krew. Ojciec Marii Aleksandrowny, lekarz medycyny Israil Blank, był bowiem zasymilowanym i przechrzczonym Żydem, który zmienił imię na Aleksander. Przy tej okazji przybrał również patronimikum od swojego ojca chrzestnego, Dmitrija Baranowa, stając się Aleksandrem Dmitrowiczem Blankiem. Pochodzenie Lenina nie było czymś wyjątkowym, wszak na ogromnym obszarze imperium Romanowów mieszały się ze sobą najróżniejsze rasy. Prawda była jednak starannie ukrywana przez radziecką propagandę, wszak wódz rosyjskiej rewolucji musiał być stuprocentowym Rosjaninem.
Włodzimierz Iljicz wychowywał się w szczęśliwej, kochającej się i stosunkowo licznej rodzinie, która zajmowała obszerny i wygodny dom przy ulicy Moskiewskiej, w eleganckiej części Symbirska, gdzie mieszkali wyżsi urzędnicy państwowi oraz oficerowie. Budynek był otoczony zadbanym ogrodem pełnym jabłoni, śliw i wiśni oraz krzewów bzu, zaś lato rodzina Uljanowów spędzała w majątku Kokuszkino. Państwo Uljanowie poza Wołodią doczekali się jeszcze trzech synów i czterech córek, ale wieku dojrzałego dożyło oprócz Włodzimierza pięcioro z nich: urodzona w 1804 roku Anna, Aleksander, który przyszedł na świat w 1866 roku, Olga, która urodziła się w roku 1871, Dmitrij, który narodził się trzy lata później, oraz Maria, urodzona w 1878 roku. Dwójka pozostałych dzieci, urodzona w 1868 roku Olga i młodszy od niej o pięć lat Mikołaj, zmarła w dzieciństwie. Wydaje się zresztą, że imię Olga było wyjątkowo pechowe w rodzinie Uljanowów, skoro druga córka o tym imieniu przeżyła zaledwie dwadzieścia lat.
W 1869 roku Uljanowowie osiedli w Symbirsku i wiedli dostatnie życie dość zamożnej mieszczańskiej rodziny, a dzieciństwo Włodzimierza nie różniło się niczym od dzieciństwa większości dzieci z tej warstwy. Z całą pewnością jako mały chłopiec nie zajmował się obmyślaniem planów przyszłej rewolucji, chociaż właśnie to chcieli wmówić czytelnikom jego radzieccy biografowie. W domu panowała intelektualna atmosfera, o którą dbali zarówno Maria, jak i jej małżonek, dzięki czemu z natury niebywale inteligentny Wołodia doskonale radził sobie w szkole. Wprawdzie z reguły trzymał się na uboczu i był typowym odludkiem, ale bardzo szybko wyrobił sobie wśród kolegów wielki autorytet, a inni uczniowie nazywali go „chodzącą encyklopedią”. „Ani w niższych klasach, ani później nie brał udziału w dziecięcych i młodzieżowych zabawach i żartach, zawsze trzymał się na uboczu, zajęty albo nauką, albo jakąś inną pracą pisemną – wspominał jeden z uczniów gimnazjum. – Nawet gdy przechodziliśmy z sali do sali, Uljanow trzymał nos w książce i czytał, wędrując tam i z powrotem pod oknami. Jedyną rozrywką, jaką lubił, była gra w szachy, którą zazwyczaj kończył zwycięstwem, nawet jeśli grał z kilkoma przeciwnikami jednocześnie”.
Radzieccy biografowie, pisząc o wodzu rewolucji, powoływali się na wielki wpływ, jaki na młodego Włodzimierza wywarł jego ojciec, Ilja Uljanow, wielbiciel dzieł Nikołaja Dobrolubowa. Sama Nadieżda Krupska twierdziła, że „Dobrolubow podbił szczere serce Ilji Nikołajewicza, co ukierunkowało jego pracę jako kuratora szkół państwowych i wychowawcy młodego Lenina oraz innych dzieci, które wszystkie stały się rewolucjonistami”. Potem biografowie powtarzali to twierdzenie jak mantrę, nie zdając sobie sprawy z jego nieprawdziwości. Należy powątpiewać, czy w obszernej bibliotece Uljanowów, której półki uginały się pod ciężarem dzieł klasyków rosyjskich i najlepszych zagranicznych autorów, w ogóle znalazło się miejsce dla publikacji Dobrolubowa. Nawiasem mówiąc, ulubioną lekturą młodego Lenina była Chata wuja Toma pióra Harriet Beecher Stowe, a wraz z braćmi i siostrami lubił bawić się żołnierzykami.
O ile ojciec stawiał małemu Wołodii dość wysokie wymagania, o tyle matka rozpieszczała syna. Z pewnością z całej gromadki swoich dzieci kochała go najbardziej i uważała go za wyjątkowe dziecko. Roztaczała nad nim troskliwą opiekę jeszcze długo po tym, jak jej syn wyrósł z krótkich spodenek. Wspierała go finansowo do końca swego życia, podobnie zresztą postępowały uwielbiające go bezgranicznie siostry.
Uljanow był wykształconym pedagogiem o postępowych poglądach, co jednak nie oznaczało, jak życzyliby sobie biografowie Lenina, iż był rewolucjonistą. Wręcz przeciwnie – jego nowoczesne zapatrywania dotyczyły głównie sposobu edukacji młodzieży, a nie wprowadzania zmian w życiu społecznym, zwłaszcza na drodze zamachów i rewolucji. Swoim dzieciom i uczniom przybliżał sylwetkę cara Aleksandra II, którego uważał za jednego z najlepszych władców w historii Rosji, gdyż to właśnie za jego panowania chłopi uzyskali wolność osobistą, w guberniach zaczął funkcjonować samorząd, uniwersytety otrzymały większą autonomię, zaś prawnicy mogli zrzeszać się w korporacje zawodowe. Dzięki temu Rosja wkroczyła na drogę stopniowych reform w kierunku demokracji. Zdaniem pana Uljanowa, człowieka wierzącego i religijnego (jak na ironię, z jego grobu w 1921 roku usunięto krzyż, widomy znak jego religijnych przekonań), to właśnie taką drogę należało obrać w przyszłości. Był wiernym Kościoła prawosławnego i chociaż jego żona pozostała luteranką, dopilnował, aby dzieci zostały wychowane w wierze prawosławnej. Jak zauważyła jego córka Anna, nigdy „nie był rewolucjonistą i chciał ustrzec od tej idei młodzież”. Jak się przekonamy, akurat ten zamiar zupełnie się nie powiódł. Jako pierwszy na drogę rewolucyjnej walki wkroczył najstarszy z braci Uljanowów – Aleksander. I przyszło mu za to zapłacić najwyższą cenę.
Szczęśliwe, beztroskie dzieciństwo Włodzimierza i jego rodzeństwa przerwała wielka tragedia, jaką dla wszystkich była śmierć ojca rodziny Ilji Uljanowa, który od jakiegoś czasu cierpiał na wysokie ciśnienie. W styczniu 1886 roku ojciec przyszłego wodza rewolucji zmarł na udar.
Buntowszczyk Aleksander Uljanow
Wbrew apologetom Lenina, twierdzącym, że w młodości przyszły przywódca Października był bardzo zżyty ze starszym bratem, wydaje się, iż relacje między nimi nie były zbyt dobre. Dla młodszego o cztery lata Wołodii Sasza był kimś w rodzaju herosa, wzorem do naśladowania. Aleksander, z natury poważny i nieco melancholijny, bardzo dobrze się czuł w tej roli. Z czasem jednak stonowanego i nieco ponurego Saszę zaczęło drażnić zachowanie Włodzimierza, który z wiekiem przeobrażał się w zadufanego, egocentrycznego nastolatka, w dodatku grubianina. Bez wątpienia wpływ na taki stan rzeczy miały bałwochwalczy podziw i miłość, jakimi obdarzała go matka. Reszta rodzeństwa, oczywiście poza Saszą, traktowała Wołodię jak geniusza, a koledzy z klasy mieli go za autorytet. Młodzieniec szybko nabrał przekonania o swojej intelektualnej wyższości nad innymi. Już jako uczeń wyrobił w sobie przekonanie, iż powinien być przywódcą, i zdarzało mu się okazywać rażącą nietolerancję wobec odmiennych poglądów.
W roku 1887 jak grom z jasnego nieba na rodzinę spadła wiadomość o aresztowaniu Saszy, który był uczestnikiem spisku na życie cara Aleksandra III. Całe to ryzykowne przedsięwzięcie, nawiasem mówiąc – zorganizowane po amatorsku, było zamysłem członków petersburskiej frakcji organizacji rewolucyjnej o nazwie Narodna Wola. Cesarz miał zginąć 1 marca w drodze z Pałacu Zimowego do soboru Świętego Aleksandra Newskiego. Spiskowcy postanowili użyć specjalnie skonstruowanej bomby wypełnionej trucizną, co miało zapewnić, że Aleksander zginie, nawet jeżeli w wyniku samego wybuchu odniesie tylko lekkie obrażenia. Mózgiem całej operacji był Polak studiujący na wydziale matematyczno-przyrodniczym petersburskiej uczelni, Józef Łukaszewicz, rodowity wilnianin, wywodzący się z rodziny o patriotycznych tradycjach. Plan zabicia Aleksandra III opracowywał razem z innym studentem o radykalnych zapatrywaniach, Piotrem Szewyriowem. Obaj powołali do życia tajną organizację Narodna Wola, do której wstępowało wielu innych studentów, zarówno Rosjan, jak i Polaków. Wśród tych ostatnich znalazł się Bronisław Piłsudski, starszy brat przyszłego Marszałka i pogromcy wojsk bolszewickich w bitwie warszawskiej. Bronisław pomagał w rozprowadzaniu ulotek, które przywoził do Wilna, w czym na miejscu wspomagał go jego młodszy brat, Józef, zwany przez bliskich Ziukiem.
Aleksander Uljanow, podobnie jak ojciec, nie miał natury rewolucjonisty. Był łagodnym i spokojnym młodym człowiekiem, mającym zadatki na naukowca i badacza. Początkowo bardzo sceptycznie odnosił się do działalności kółek studenckich i całej ideologii marksistowskiej, z którą zapoznawał go Szewyriow, głośno nawołujący do obalenia cara za pomocą zamachu. Założyciel Narodnej Woli argumentował, że dopiero usunięcie tyrana otworzy drogę do zorganizowania społeczeństwa opartego na sprawiedliwych zasadach. Młodszy z braci Uljanowów wyzna po latach swojej przyszłej małżonce, że nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie, że Aleksander zostanie rewolucjonistą – przecież „Rewolucjonista nie oddaje się badaniu robaków”...
Dlaczego zatem Sasza dołączył do spiskowców? Najprawdopodobniej stało się to po brutalnym rozpędzeniu studenckiej demonstracji w listopadzie 1886 roku, kiedy kilkunastu jego kolegów aresztowano i zesłano na Syberię. Wówczas Sasza zrozumiał, że jedyną skuteczną metodą walki z reżimem jest terror.
Co ciekawe, pieniądze na przeprowadzenie zamachu pochodziły od Aleksandra Uljanowa, a konkretnie ze sprzedaży złotego medalu, który otrzymał za pracę o budowie słodkowodnych pierścienic. Materiał wypełniający bomby został zaprojektowany przez Łukaszewicza, natomiast materiały do produkcji miały pochodzić z Wilna, gdzie od jakiegoś czasu działała grupa rewolucyjna Tytusa Paszkowskiego, który jako właściciel składu aptecznego miał nieograniczony dostęp do chemikaliów. Na Litwę wysłano niejakiego Michała Kenczera, który przywiózł stamtąd do Petersburga zestaw związków chemicznych. Wykorzystano je do budowy trzech bomb, ale spiskowcy nigdy nie zdążyli ich użyć. 28 lutego 1887 roku kilku z nich bezskutecznie czekało na Newskim Prospekcie, by w czasie mającego się odbyć przejazdu cesarza rzucić bombę. Ponieważ przejazd się nie odbył, następnego dnia podjęto kolejną próbę. I tym razem do niczego nie doszło, a zziębnięci zamachowcy udali się do pobliskiej knajpki, żeby się ogrzać i zjeść coś ciepłego. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że obserwują ich agenci Ochrany, którzy postanowili prewencyjnie zatrzymać jednego z nich. Znaleziono przy nim dwie bomby, a trzecią ujawnił sam, kiedy próbował ją zdetonować w obecności żandarmów. Wkrótce aresztowano pozostałych spiskowców, na czele z Uljanowem i Bronisławem Piłsudskim. Pojmanych szybko postawiono przed sądem. Po trwającym pięć dni procesie 25 kwietnia wydano wyrok: Pachomij Andriejuszkin, Wasilij Generałow, Wasilij Osipanow, Piotr Szewyriow i Aleksander Uljanow zostali skazani na śmierć przez powieszenie.
Zdruzgotana pani Uljanow bezzwłocznie pospieszyła do Petersburga, by osobiście przedłożyć carowi podanie o ułaskawienie syna. Na tym zresztą nie poprzestała – niemal codziennie odwiedzała Saszę w więzieniu, błagając go, by złożył petycję o ułaskawienie, ale młodzieniec odmawiał. I właśnie ten brak skruchy sprawił, że podanie pani Uljanow o łaskę i zamianę kary śmierci na długoletnią katorgę spotkało się z odmową. Cała rodzina Uljanowów do końca łudziła się, że Sasza jednak ujdzie z życiem, ale nadzieja okazała się płonna. Wyrok wykonano 8 maja 1887 roku w Szlisselburgu, w dniu, kiedy Włodzimierz zdawał w gimnazjum egzamin z geometrii. Jedyną pociechą dla zbolałej matki była świadomość, że jej syn, podobnie jak reszta skazańców, wprawdzie odmówił przyjęcia ostatniego namaszczenia, ale z nabożną czcią ucałował podany mu przez popa krzyż, co zdaniem pani Uljanow mogło sprawić, że dobry Bóg odpuści mu jego przewiny...
Bronisław Piłsudski miał znacznie więcej szczęścia, bo wprawdzie również został skazany na śmierć, ale dzięki interwencji jego ojca i sowitej łapówce ostatecznie wyrok zamieniono na katorgę. Z życiem uszedł również Łukaszewicz, którego skazano na bezterminową katorgę w Twierdzy Szlisselburskiej i który doczekał amnestii. Ofiarą represji padł także dwudziestoletni Józef Piłsudski, pełniący marginalną rolę w przygotowaniu zamachu na cara. Prewencyjnie skazano go na pięcioletnie zesłanie na wschodnią Syberię.
Śmierć brata bez wątpienia była traumatycznym przeżyciem dla młodego Włodzimierza i wzbudziła w nim nienawiść do caratu, a z czasem także do całej burżuazji, bowiem wszyscy krewni i znajomi odwrócili się od Uljanowów. Zrozpaczona Maria, nie mogąc znieść tej sytuacji, postanowiła sprzedać dom i wyprowadzić się z Symbirska. Nabył go od niej szef miejscowej policji, który dziwnym trafem nie miał wyrzutów sumienia z powodu zakupu nieruchomości od krewnych terrorysty.
Siostra Lenina, Anna, wspominała, jakoby Wołodia zareagował na śmierć brata słowami: „Nie, nie pójdziemy tą drogą. Powinniśmy znaleźć inną drogę”. Apologeci i czciciele Lenina otrzymali tym samym oczywisty dowód na to, że przyszły przywódca rewolucji w jednej chwili się zradykalizował i obrał drogę walki z caratem. Jest w tym jednak sporo przesady – kiedy Aleksandra powieszono w Twierdzy Szlisselburskiej, Wołodia nie miał jeszcze żadnych konkretnych poglądów politycznych ani nie działał w żadnej organizacji wywrotowej. Los Saszy był dla niego bolesną lekcją, z której w przyszłości wyciągnął jeden wniosek – nie ma potrzeby, by osobiście angażował się w działalność rewolucyjną, o wiele rozsądniej będzie przewodzić masom.