Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich - ebook

Książka powstała na podstawie sławnego archiwum Jana Rodowicza – Anody, relacji żołnierzy batalionów, dokumentów, listów, pamiętników, konsultacji z matkami poległych. Autor prowadzi swych bohaterów – spadkobierców ideałów Kamieni na szaniec – przez barykady powstańcze od Woli poprzez Starówkę po Czerniaków. Spotykamy na kartach najsłynniejsze postaci Szarych Szeregów: Andrzeja Romockiego – Morro, Piotra Pomiana, Stanisława Leopolda, Czarnego Jasia – Wuttke, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.Iskry wydały epopeję druha Kamińskiego po raz pierwszy w roku 1957. Obecne wydanie wzbogacono unikatowymi zdjęciami bohaterów, a także wstępem Barbary Wachowicz.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0287-8
Rozmiar pliku: 9,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O autorze

Alek­san­der Ka­miń­ski – mój Oj­ciec – zna­ny jest przede wszyst­kim jako au­tor „Ka­mie­ni na sza­niec”, słyn­nej opo­wie­ści o pod­ziem­nej wal­ce har­ce­rzy „Sza­rych Sze­re­gów”. „Zoś­ka i Pa­ra­sol” mia­ła być dru­gą czę­ścią za­mie­rzo­nej try­lo­gii, Oj­ciec my­ślał bo­wiem jesz­cze o trze­cim to­mie, po­świę­co­nym po­wo­jen­nym lo­som bo­ha­te­rów.

Pod­czas oku­pa­cji na­pi­sał tak­że „Wiel­ką grę” (1942), któ­ra była pod­ręcz­ni­kiem dla kon­spi­ra­to­rów, i „Przo­dow­ni­ka” (1944) – prze­zna­czo­ne­go dla kie­row­ni­ków od­dzia­łów „Za­wi­szy”. Był też przez pięć lat na­czel­nym re­dak­to­rem „Biu­le­ty­nu In­for­ma­cyj­ne­go”, któ­ry – jako ty­go­dnik, a w okre­sie Po­wsta­nia War­szaw­skie­go dzien­nik – osią­gnął naj­wyż­szy na­kład wśród pism wo­jen­nej Eu­ro­py.

Naj­czę­ściej mówi się i pi­sze o ów­cze­snych do­ko­na­niach mego Ojca. Są one naj­le­piej zna­ne. We wrze­śniu 1939 roku przy­je­chał ze Ślą­ska do War­sza­wy, by wziąć udział w jej obro­nie, a po ka­pi­tu­la­cji za­czął or­ga­ni­zo­wać har­cer­skie pod­zie­mie. Wkrót­ce po­wsta­ła kie­ro­wa­na przez Nie­go or­ga­ni­za­cja „Wa­wer”. Oj­ciec był du­cho­wym przy­wód­cą i wy­cho­waw­cą „Sza­rych Sze­re­gów”, od kwiet­nia 1941 roku sze­fem Okrę­gu War­szaw­skie­go Biu­ra In­for­ma­cji i Pro­pa­gan­dy AK oraz re­fe­ren­tem kontr­wy­wia­du Od­dzia­łu II Ko­men­dy Głów­nej ZWZ AK.

W jaki spo­sób ukształ­to­wa­ły się Jego losy i po­sta­wa? Co spra­wi­ło, że Jego ce­lem była służ­ba: Pol­sce, spo­łe­czeń­stwu, har­cer­stwu, sła­bym i prze­śla­do­wa­nym, na­uce? Cze­mu za­wdzię­czał nie­zwy­kły ta­lent or­ga­ni­za­cyj­ny i twór­czą ak­tyw­ność w każ­dym okre­sie ży­cia?

Uro­dził się w War­sza­wie 28 stycz­nia 1903 roku. Jego oj­ciec był far­ma­ceu­tą, mat­ka przy­wę­dro­wa­ła do War­sza­wy spod Łę­czy­cy. Na ro­dzin­nych fo­to­gra­fiach wi­docz­ne jest ra­czej po­do­bień­stwo do mat­ki. Dzie­ciń­stwo za­kłó­co­ne zo­sta­ło wy­jaz­dem ro­dzi­ny do Ki­jo­wa i wcze­sną śmier­cią ojca. Alek­san­der miał wte­dy osiem lat. Mógł skoń­czyć tyl­ko czte­ro­kla­so­wą szko­łę ele­men­tar­ną i mu­siał – jako dwu­na­sto­let­ni chło­piec – pod­jąć pra­cę, aby po­móc mat­ce. Zo­stał goń­cem w ban­ku. Wy­niósł stam­tąd waż­ną umie­jęt­ność pi­sa­nia na ma­szy­nie.

Kie­dy miał nie­ca­łe czter­na­ście lat, na­stą­pi­ło roz­sta­nie z mat­ką. Po­gu­bi­li się w cza­sie po­dró­ży, prze­sia­da­jąc się na ja­kiejś więk­szej sta­cji w Ro­sji czy na Ukra­inie, gdy wo­kół sza­la­ła re­wo­lu­cja. Stra­cił wów­czas mat­kę z oczu na pięć lat. Od­naj­dzie ją do­pie­ro jako osiem­na­sto­let­ni mło­dzie­niec. Tym­cza­sem zo­stał zu­peł­nie sam. Wuja, u któ­re­go po­cząt­ko­wo miesz­kał, za­mor­do­wa­no. On sam zaś oca­lał, bo nie było go w tym cza­sie w domu.

W Hu­ma­niu wszedł w pol­skie śro­do­wi­sko har­cer­skie. Tu zna­lazł ser­decz­nych przy­ja­ciół i dru­ży­nę, któ­ra sta­ła się jego ro­dzi­ną. W tym wła­śnie cza­sie, gdy for­mo­wał się jego cha­rak­ter, gdy wy­zna­czał so­bie cel i bu­do­wał sys­tem war­to­ści, żył ży­ciem har­ce­rza pol­skie­go na ob­czyź­nie. Ide­ały or­ga­ni­za­cji sta­ły się jego ide­ała­mi, a tę­sk­no­ta za Pol­ską zmie­nia­ła się stop­nio­wo w go­rą­cy pa­trio­tyzm. Czy­tał Mic­kie­wi­cza i Sło­wac­kie­go, ale przede wszyst­kim chło­nął try­lo­gię Sien­kie­wi­cza. W niej znaj­do­wał bo­ha­te­rów god­nych na­śla­do­wa­nia. Zna­ko­mi­ta opie­kun­ka Bi­blio­te­ki Pol­skiej w Hu­ma­niu, ser­decz­nie za­in­te­re­so­wa­na zdol­nym i in­te­li­gent­nym chłop­cem, kształ­to­wa­ła Jego ser­ce i umysł.

Był spraw­ny, sil­ny, szyb­ki, za­rad­ny, we­so­ły; Jego spo­so­bem na ży­cie było upo­rczy­we do­sko­na­le­nie się, umac­nia­nie cha­rak­te­ru, sil­nej woli, ini­cja­ty­wy. Umiał zor­ga­ni­zo­wać wy­rąb lasu, by ogrzać szko­łę i in­ter­nat, obro­nić pra­wo­sław­ne­go popa przed na­pa­ścią bol­sze­wi­ków, wy­cią­gnąć z wody to­piel­ca, za­ra­biać ko­pa­niem gro­bów i wy­ro­bem cu­kier­ków. Jego pierw­szą pod­ziem­ną or­ga­ni­za­cją sta­ło się roz­wią­za­ne w 1920 roku przez bol­sze­wi­ków hu­mań­skie gniaz­do har­cer­skie.

W lu­tym na­stęp­ne­go roku opu­ścił Hu­mań i nie­le­gal­nie, pod ostrza­łem, prze­kro­czył gra­ni­cę Pol­ski, by roz­po­cząć – uwień­czo­ne po­wo­dze­niem – po­szu­ki­wa­nia mat­ki.

Po przy­jeź­dzie do Pol­ski pra­co­wał i miesz­kał w Prusz­ko­wie w bur­sie dla chłop­ców. W 1922 roku zdał ma­tu­rę, wstą­pił na uni­wer­sy­tet. Stu­dio­wał hi­sto­rię i ar­che­olo­gię. Pra­cę ma­gi­ster­ską – o bał­tyc­kim ple­mie­niu Ja­dź­win­gów pod­bi­tym w XIII wie­ku przez osad­ni­ków z Ma­zow­sza – na­pi­sał w 1928 roku. Przez cały ten czas dzia­łał w har­cer­stwie: był ko­men­dan­tem huf­ca prusz­kow­skie­go, or­ga­ni­zo­wał obo­zy i kur­sy, wi­zy­to­wał dru­ży­ny; wresz­cie zo­stał harc­mi­strzem. Pi­sał opo­wia­da­nia i ar­ty­ku­ły do „Zni­cza”, „Iskier”, „Pło­my­ka”, „Wy­cho­waw­cy”, „Harc­mi­strza” i „Na tro­pie”. Wciąż sta­wiał so­bie wy­so­kie wy­ma­ga­nia, har­to­wał wolę i cha­rak­ter, ulep­szał or­ga­ni­za­cję dnia, po­dej­mo­wał ko­lej­ne za­da­nia, zdo­by­wał nowe umie­jęt­no­ści. No­tat­ki z tego okre­su po­ka­zu­ją, jak kon­tro­lo­wał re­ali­za­cję za­mie­rzeń, oce­niał za­nie­dba­nia i suk­ce­sy. Tych ostat­nich było wię­cej.

Dwa eta­py ży­cia za­wa­ży­ły na Jego syl­wet­ce. Pierw­szy – hu­mań­ski – gdy wstą­pił do har­cer­stwa i cał­ko­wi­cie zi­den­ty­fi­ko­wał się z jego sys­te­mem war­to­ści.

Dru­gi – prusz­kow­ski – kie­dy to in­ten­syw­nie i wszech­stron­nie rzeź­bił swą oso­bo­wość. Wów­czas to w kon­tak­tach z przy­ja­ciół­mi, w dys­ku­sjach zro­dził się cel ży­cia: służ­ba.

Po stu­diach w 1930 roku oże­nił się z har­cer­ką z Prusz­ko­wa, stu­dent­ką hi­sto­rii i ar­che­olo­gii. Ra­zem po­dró­żo­wa­li po Fran­cji, urzą­dza­li dom. W tym cza­sie Alek­san­dra po­wo­ła­no do woj­ska. Tam wła­śnie za­czę­ły się kło­po­ty ze zdro­wiem: za­zię­bie­nie i ostry atak gruź­li­cy (na tę cho­ro­bę wcze­śniej zmar­ła Jego mat­ka), któ­ra od­tąd bę­dzie to­wa­rzy­szyć Mu nie­prze­rwa­nie, nisz­cząc płu­ca i ner­ki, osła­bia­jąc ser­ce. Po­by­ty w szpi­ta­lach i sa­na­to­riach, ope­ra­cje sta­ną się nie­od­łącz­nym ele­men­tem ży­cia mego Ojca. Ata­ki cho­ro­by przy­pa­da­ły zwy­kle na okre­sy in­nych klęsk, po­li­tycz­nych i oso­bi­stych. Le­ka­rze zdu­mie­wa­li się, że czło­wiek po­zba­wio­ny po­waż­nej czę­ści płuc i jed­nej ner­ki mógł tak in­ten­syw­nie dzia­łać i nie­prze­rwa­nie pra­co­wać.

W la­tach 1933-1939 or­ga­ni­zo­wał i pro­wa­dził kur­sy dla ka­dry har­cer­skiej w Bren­nej, Nie­ro­dzi­miu i Gór­kach Wiel­kich na Ślą­sku Cie­szyń­skim.To tam od­by­wa­ły się nie­za­po­mnia­ne ko­min­ki i obo­zy. Tam ła­do­wa­ły się ener­gią i ide­ami umy­sły in­struk­to­rów z ca­łej Pol­ski, a tak­że z za­gra­ni­cy. Uczest­ni­cy kur­sów wią­za­li się na za­wsze ca­łym ser­cem z gó­rec­kim ośrod­kiem i jego ko­men­dan­tem – dru­hem Ka­miń­skim „Ka­my­kiem”.

W tym wła­śnie cza­sie opra­co­wy­wał On kon­cep­cję sys­te­mu zu­cho­we­go. Opie­ra­jąc się na do­świad­cze­niach an­giel­skich „wil­cząt”, ob­my­ślał cy­kle za­baw spraw­no­ścio­wych, do­sto­so­wa­nych do wy­obraź­ni pol­skich dzie­ci, two­rzył na­wet pio­sen­ki i tań­ce. W Gór­kach od­by­wa­ły się pierw­sze pró­by tych gier i za­baw, tam też po­wsta­ła zu­cho­wa try­lo­gia-in­struk­taż: „An­tek Cwa­niak”, „Książ­ka wo­dza zu­chów”, „Krąg Rady”. Alek­san­der pa­mię­tał ze swo­ich lat dzie­cin­nych, jak waż­ne jest, by chło­piec zna­lazł praw­dzi­wych przy­ja­ciół, by mógł się ba­wić w gro­ma­dzie ró­wie­śni­ków, by uczył się od­wa­gi. To­też je­den z naj­waż­niej­szych punk­tów pra­wa zu­cho­we­go brzmiał: „Zuch jest dziel­ny”. Lata gó­rec­kie to naj­szczę­śliw­sze cza­sy w ży­ciu „Ka­my­ka”.

W koń­cu lat trzy­dzie­stych Alek­san­der wcie­lił swą me­to­dę w ży­cie. Kil­ka klas szko­ły w Mi­ko­ło­wie koło Ka­to­wic było po­lem do­świad­czal­nym. Wy­ni­ki oka­za­ły się re­we­la­cyj­ne.

Kie­dy 1 wrze­śnia 1939 roku wy­bu­chła woj­na, Oj­ciec wsiadł na ro­wer (trans­port ko­le­jo­wy zdez­or­ga­ni­zo­wa­ny, auta nie było) i po­je­chał do sto­li­cy. Wziął udział w obro­nie War­sza­wy, a po ka­pi­tu­la­cji zor­ga­ni­zo­wał pierw­sze for­my pod­ziem­ne­go opo­ru. Już 27 wrze­śnia wraz z gro­nem in­struk­to­rów har­cer­skich po­sta­no­wił nie prze­ry­wać pra­cy i przy­go­to­wy­wać się do wal­ki zbroj­nej. Po­wsta­ły „Sza­re Sze­re­gi”. Jako ko­men­dant szko­ły gó­rec­kiej był zna­ny więk­szo­ści in­struk­to­rów i cie­szył się ogrom­nym za­ufa­niem i au­to­ry­te­tem, co zna­ko­mi­cie uła­twia­ło Mu two­rze­nie sie­ci kon­tak­tów i or­ga­ni­zo­wa­nie grup kon­spi­ra­cyj­nych. Bę­dąc człon­kiem „Pa­sie­ki” – Kwa­te­ry Głów­nej „Sza­rych Sze­re­gów”, nie za­nie­dby­wał wy­cho­waw­czej funk­cji pod­ziem­ne­go har­cer­stwa, kwe­stii kształ­ce­nia, bu­do­wy wi­zji przy­szłej Pol­ski.

W li­sto­pa­dzie za­czął wy­da­wać „Biu­le­tyn In­for­ma­cyj­ny”, któ­re­go był ini­cja­to­rem i na­czel­nym re­dak­to­rem. Zda­wał so­bie spra­wę, że ma w ręku broń sil­niej­szą niż ka­ra­bin – sło­wo. Mu­sia­ło ono wspie­rać w ra­zie klę­ski, ale i ostrze­gać przed bez­pod­staw­ną na­dzie­ją. Praw­dzi­wa in­for­ma­cja mu­sia­ła do­trzeć wszę­dzie, do naj­od­le­glej­szych za­kąt­ków. „Biu­le­tyn” stał się naj­po­pu­lar­niej­szą ga­ze­tą kon­spi­ra­cyj­ną w Pol­sce, a jego na­kład do­cho­dził do 47 ty­się­cy. Był to fe­no­men or­ga­ni­za­cyj­ny: ga­ze­ta wy­cho­dzi­ła zdu­mie­wa­ją­co re­gu­lar­nie, za­wie­ra­ła świa­to­wy ser­wis in­for­ma­cyj­ny, wie­ści przy­wo­żo­ne przez ku­rie­rów z ca­łe­go kra­ju. Ar­ty­kuł wstęp­ny pi­sał z re­gu­ły Oj­ciec. Ce­lem „Biu­le­ty­nu” było pod­trzy­my­wa­nie du­cha pol­skie­go, pięt­no­wa­nie szmal­cow­ni­ków i sza­brow­ni­ków, obro­na sła­bych, a wśród nich Ży­dów.

W grud­niu 1940 roku po­wstał „Wa­wer”. Alek­san­der był jego twór­cą i ko­men­dan­tem. Przez ak­cje ma­łe­go sa­bo­ta­żu i ulicz­ną pro­pa­gan­dę „Wa­wer” po­bu­dzał pol­skie spo­łe­czeń­stwo do opo­ru wo­bec oku­pan­ta. „Ka­myk” oso­bi­ście uczest­ni­czył w pierw­szej se­rii tych ak­cji. Jako szef kon­spi­ra­cyj­nych or­ga­ni­za­cji wy­ma­gał wie­le od sie­bie i od in­nych. Przede wszyst­kim że­la­znej punk­tu­al­no­ści i słow­no­ści, a tak­że in­wen­cji. Na­le­ża­ło uni­kać zbęd­nych kon­tak­tów to­wa­rzy­skich, do­cho­wy­wać ta­jem­ni­cy, nie zdra­dzać szcze­gó­łów dzia­ła­nia na­wet naj­bliż­szej oso­bie, być roz­waż­nym i zdy­scy­pli­no­wa­nym. Każ­da lek­ko­myśl­ność gro­zi­ła wię­zie­niem i śmier­cią.

Pi­sał o tym w „Wiel­kiej grze”, za­le­ca­jąc mło­dym lu­dziom pra­cę nad cha­rak­te­rem i sa­mo­kształ­ce­nie. Książ­ka była pod­ręcz­ni­kiem kon­spi­ra­to­ra, to­też – wy­da­na przez taj­ne Woj­sko­we Za­kła­dy Wy­daw­ni­cze w 2 ty­sią­cach eg­zem­pla­rzy – zo­sta­ła na po­le­ce­nie Ko­men­dy Głów­nej AK na­tych­miast wy­co­fa­na i znisz­czo­na. Oba­wia­no się, że umoż­li­wi Niem­com roz­szy­fro­wa­nie me­tod dzia­ła­nia pod­ziem­nych or­ga­ni­za­cji. Za­cho­wa­ło się za­le­d­wie kil­ka eg­zem­pla­rzy.

W pod­zie­miu uży­wał pseu­do­ni­mów: „Kaź­mier­czak”, „Fak­tor”, „Fa­bry­kant”, „Hu­bert”. Czę­sto zmie­niał na­zwi­ska i miesz­ka­nia. Ci, któ­rzy sty­ka­li się z Nim w la­tach oku­pa­cji, pod­kre­śla­ją Jego nie­sły­cha­ny ta­lent or­ga­ni­za­cyj­ny, dar prze­wi­dy­wa­nia, po­my­sło­wość. „Biu­le­tyn”, któ­ry wy­cho­dził nie­prze­rwa­nie przez pięć lat, nie miał ani jed­nej wpad­ki. A prze­cież była to ogrom­na ma­chi­na, rów­nież tech­nicz­na i kol­por­ta­żo­wa.

Oj­ciec, sta­le się ukry­wa­jąc, nie mógł miesz­kać z ro­dzi­ną. Po­cząt­ko­wo wraz z Nim zmie­nia­ły­śmy ad­re­sy, jed­nak po fali aresz­to­wań je­sie­nią 1941 roku na­stą­pi­ło roz­sta­nie. Tyl­ko krót­kie mie­sią­ce wa­ka­cyj­ne spę­dza­li­śmy ra­zem.

Kie­dy wy­bu­chło po­wsta­nie, Oj­ciec za­jął się przede wszyst­kim „Biu­le­ty­nem”, któ­ry stał się wów­czas dzien­ni­kiem Ko­men­dy Głów­nej AK. Wy­da­wa­ny był od 1 sierp­nia do 4 paź­dzier­ni­ka 1944 roku, kie­dy to po ogło­sze­niu ka­pi­tu­la­cji po­wstań­cy wzię­ci do nie­wo­li wy­ma­sze­ro­wa­li z mia­sta.

Po upad­ku po­wsta­nia Oj­ciec zna­lazł się u ro­dzi­ny w Skier­nie­wi­cach, a od wio­sny 1945 roku roz­po­czął pra­cę na uni­wer­sy­te­cie w Ło­dzi na ka­te­drach pe­da­go­gi­ki spo­łecz­nej i ogól­nej.

Nowa sy­tu­acja po­li­tycz­na – prze­gra­na Ar­mii Kra­jo­wej zwią­za­nej z rzą­dem pol­skim na emi­gra­cji – i re­pre­sje ze stro­ny wła­dzy na­ka­zy­wa­ły od­su­nię­cie się od dzia­łal­no­ści har­cer­skiej i po­li­tycz­nej. Oj­ciec ze­rwał kon­tak­ty z or­ga­ni­za­cją, któ­ra w la­tach 1949-1950 zo­sta­ła prze­kształ­co­na w dzie­cię­cą i mło­dzie­żo­wą przy­bu­dów­kę ZMP i par­tii. Aresz­to­wa­nia, pro­ce­sy i wy­ro­ki, ja­kie do­tknę­ły akow­ców w la­tach 1948-1956, omi­nę­ły Alek­san­dra. Nie omi­nę­ły Go jed­nak re­pre­sje: był sta­le pod ob­ser­wa­cją Urzę­du Bez­pie­czeń­stwa, wzy­wa­ny na prze­słu­cha­nia do War­sza­wy i „od­wie­dza­ny” w łódz­kim domu. (Usi­ło­wa­no na­wet wpro­wa­dzić agen­ta UB do miesz­ka­nia ro­dzi­ców). Z po­cząt­kiem 1950 roku zo­stał usu­nię­ty z uni­wer­sy­te­tu i przez sie­dem lat po­zo­sta­wał bez pra­cy, otrzy­mu­jąc ni­ską ren­tę cho­ro­bo­wą. Na uczel­nię po­wró­cił do­pie­ro w 1958 roku. Z łódz­ką ka­te­drą pe­da­go­gi­ki spo­łecz­nej zwią­za­ny był aż do eme­ry­tu­ry (1973).

W 1947 roku uzy­skał sto­pień dok­to­ra fi­lo­zo­fii na pod­sta­wie pra­cy pt. „Me­to­da har­cer­ska w wy­cho­wa­niu i na­ucza­niu szkol­nym”, w któ­rej wy­ko­rzy­stał do­świad­cze­nia przed­wo­jen­ne­go eks­pe­ry­men­tu szkol­ne­go w Mi­ko­ło­wie. W okre­sie bez­ro­bo­cia za­jął się hi­sto­rią i teo­rią pol­skich związ­ków mło­dzie­ży od XVIII wie­ku. Kie­dy po­wró­cił na uni­wer­sy­tet, pra­ca ta sta­ła się pod­sta­wą ha­bi­li­ta­cji w 1959 roku. W trzy lata póź­niej ob­jął kie­row­nic­two ka­te­dry pe­da­go­gi­ki spo­łecz­nej, aw 1969 roku zo­stał mia­no­wa­ny pro­fe­so­rem.

Pa­sjo­no­wa­ły Go zwłasz­cza spra­wy śro­do­wi­ska spo­łecz­ne­go sa­mo­rzą­dów uczniow­skich, kul­tu­ra spę­dza­nia wol­ne­go cza­su. Ana­li­zę teo­re­tycz­ną po­wsta­wa­nia w Pol­sce róż­no­rod­nych związ­ków mło­dzie­ży uwa­żał za swo­je wiel­kie od­kry­cie. Za­jął się rów­nież ge­ria­trią – na­uką o sta­ro­ści, zwłasz­cza zaś przy­go­to­wy­wa­niem lu­dzi do przy­ję­cia i jak naj­lep­sze­go prze­ży­cia sta­ro­ści.

Jako wy­cho­waw­ca nie był mo­ra­li­za­to­rem. Za­chę­cał do pra­cy nad sobą i do dziel­no­ści za­rów­no sied­mio­let­nich chłop­ców, jak i oso­by star­sze. Za­chę­cał do ak­tyw­no­ści, do wier­no­ści war­to­ściom. Pi­sał też o lu­dziach god­nych na­śla­do­wa­nia, przede wszyst­kim o har­cer­zach, któ­rzy „na śmierć idą po ko­lei, jak ka­mie­nie przez Boga rzu­ca­ne na sza­niec”.

Książ­ką o nich jest wła­śnie „Zoś­ka i Pa­ra­sol”. Za­miar na­pi­sa­nia dal­sze­go cią­gu „Ka­mie­ni” zro­dził się za­pew­ne w cza­sie po­wsta­nia, choć może i wcze­śniej. Po śmier­ci „Zoś­ki”, „Ru­de­go” i „Alka” ich przy­ja­cie­le i pod­ko­mend­ni na­zwa­li pseu­do­ni­ma­mi po­le­głych do­wód­ców swo­je od­dzia­ły. Po­wstał więc ba­ta­lion „Zoś­ka”, kom­pa­nia „Rudy” i plu­ton „Alek”. Było to wy­ra­zem woli, by ci ko­le­dzy i do­wód­cy żyli da­lej, byli wciąż w wal­czą­cych od­dzia­łach. Oj­ciec zro­zu­miał tę in­ten­cję.

Zbie­ra­nie ma­te­ria­łów do książ­ki roz­po­czął bar­dzo wcze­śnie, bo już w 1946 roku. Wal­ka i upa­dek po­wsta­nia były wciąż jesz­cze żywe w ob­ra­zie mia­sta i w pa­mię­ci tych, któ­rzy prze­ży­li. Ka­miń­ski zbie­rał do­ku­men­ty i re­la­cje. Naj­cen­niej­szym uni­ka­to­wym źró­dłem było ar­chi­wum Jana Ro­do­wi­cza „Ano­dy”, któ­ry gro­ma­dził, po­rząd­ko­wał i ko­men­to­wał ma­te­ria­ły, spo­rzą­dzał no­tat­ki i za­chę­cał do tego in­nych, sło­wem – był praw­dzi­wym biu­rem hi­sto­rycz­nym. Aresz­to­wa­ny przez Urząd Bez­pie­czeń­stwa, zo­stał za­mor­do­wa­ny w śledz­twie 6 stycz­nia 1949 roku. Ar­chi­wum za­gi­nę­ło na kil­ka lat, a Oj­ciec za­nie­chał wów­czas pra­cy nad książ­ką.

Pod ko­niec Jego przy­mu­so­wej bez­czyn­no­ści za­wo­do­wej, gdy po śmier­ci Sta­li­na roz­po­czął się okres od­wil­ży – od­ży­ła myśl o książ­ce. Przy­ja­cie­le i sza­ro­sze­re­gow­cy py­ta­li o nią, do­po­mi­na­li się i po­na­gla­li.

W stycz­niu 1956 roku re­dak­tor „Iskier”, Ry­szard Wa­si­ta, przy­je­chał do Ojca do Ło­dzi i roz­po­czę­ły się roz­mo­wy o wy­da­niu no­wej opo­wie­ści, po­świę­co­nej wal­ce żoł­nie­rzy „Sza­rych Sze­re­gów”, przede wszyst­kim w po­wsta­niu. Jed­no­cze­śnie Sta­ni­sław Bro­niew­ski „Or­sza” sy­gna­li­zo­wał z War­sza­wy, że prze­cho­wa­ło się wie­le waż­nych ma­te­ria­łów, zdjęć i wspo­mnień. Śro­do­wi­sko akow­skie uwa­ża­ło, że trze­ba pu­blicz­nie ujaw­nić praw­dę o po­wsta­niu i wal­czą­cej w nim mło­dzie­ży, aby ofia­ra jej ży­cia po­zo­sta­ła w pa­mię­ci i nie była da­rem­na.

W do­dat­ku zda­rzył się naj­praw­dziw­szy cud: od­na­la­zło się ar­chi­wum „Ano­dy”. Prze­ka­zy­wa­ne z rąk do rąk przez ro­dzi­nę i bli­skich, a po śmier­ci Ro­do­wi­cza ukry­wa­ne, prze­no­szo­ne z miej­sca na miej­sce, do biur i miesz­kań, do­tar­ło w pew­nym mo­men­cie do rąk pani Ma­rii Pasz­ko­wicz, bi­blio­te­kar­ki z Hu­ma­nia, za­przy­jaź­nio­nej z moim Oj­cem. Wie­dząc, że za­mie­rza On pi­sać książ­kę, za­wia­do­mi­ła go o swo­im zna­le­zi­sku. Od­po­wie­dział: „Pra­gnę Pani bar­dzo go­rą­co po­dzię­ko­wać za po­moc w zdo­by­ciu ma­te­ria­łu źró­dło­we­go. Gdy­bym miał spo­sób my­śle­nia me­ta­fi­zycz­ny, uwa­żał­bym Pani ini­cja­ty­wę za cud. Ja te ma­te­ria­ły mia­łem w ręku w la­tach 1946-1947, po­ro­bi­łem na­wet wy­cią­gi z nie­któ­rych wspo­mnień (nie­ste­ty zbyt zwię­złe), ale gdy te­raz usi­ło­wa­łem te ma­te­ria­ły od­szu­kać – pró­by nie da­wa­ły żad­ne­go wy­ni­ku. Raz jesz­cze dzię­ku­ję za nie­zwy­kle szczę­śli­we po­śred­nic­two”.

Książ­ka ukoń­czo­na zo­sta­ła w grud­niu 1956 i wy­da­na przez „Iskry” we wrze­śniu na­stęp­ne­go roku.

„Zoś­ka i Pa­ra­sol” to opo­wieść inna niż „Ka­mie­nie na sza­niec”, któ­re pi­sa­ne były jak w go­rącz­ce, w cią­gu kil­ku ty­go­dni, z żar­li­wej po­trze­by ser­ca i dla po­krze­pie­nia serc. Nowa książ­ka po­wsta­wa­ła po­wo­li w dzie­sięć lat po opi­sy­wa­nych wy­da­rze­niach, na pod­sta­wie wspo­mnień, pa­mięt­ni­ków, do­ku­men­tów i in­nych ma­te­ria­łów, z dba­ło­ścią o wier­ność szcze­gó­łów. A tak­że – z nie­za­tar­tym ob­ra­zem tam­tych dni, z żywą pa­mię­cią o tylu dziel­nych dziew­czę­tach i chłop­cach, któ­rzy po­le­gli, z nie­słab­ną­cym bó­lem prze­gra­nej.

Druh „Ka­myk” zo­stał przy­ję­ty po śmier­ci przez swych bo­ha­te­rów. Jego grób włą­czo­no do kwa­te­ry ba­ta­lio­nu „Zoś­ka” na Cmen­ta­rzu Woj­sko­wym na Po­wąz­kach. Oj­ciec spo­czął pod ta­kim sa­mym brzo­zo­wym krzy­żem, jaki stoi na mo­gi­łach „Zoś­ki”, „Ru­de­go”, „Alka” i in­nych har­ce­rzy z „Sza­rych Sze­re­gów” peł­nią­cych wiecz­ną war­tę.

Ewa Rze­tel­ska-Fe­lesz­ko

War­sza­wa, gru­dzień 1993Od autora

Au­tor nie jest po­wie­ścio­pi­sa­rzem, a książ­ka, któ­rą czy­tel­nik otrzy­mu­je – nie jest po­wie­ścią.

„Zoś­ka i Pa­ra­sol” sta­no­wi re­la­cję o zda­rze­niach praw­dzi­wych, o lu­dziach praw­dzi­wych, o sy­tu­acjach rze­czy­wi­stych. Jed­nak­że opo­wieść ta nie jest opra­co­wa­niem hi­sto­rycz­nym. Nie tyl­ko dla­te­go, że au­tor nie­któ­re sy­tu­acje od­twa­rza pla­stycz­nie i świat uczuć trak­tu­je po­dob­nie jak świat zda­rzeń ze­wnętrz­nych, a bo­ha­te­ro­wie opo­wie­ści czu­ją i prze­ma­wia­ją tak, jak tego je­dy­nie wol­no się było do­my­ślać. Au­tor usi­ło­wał wpraw­dzie jak naj­wier­niej od­two­rzyć rze­czy­wi­stość na pod­sta­wie wła­snych wspo­mnień i spra­woz­dań tych uczest­ni­ków walk, któ­rym los dał do­cze­kać chwi­li obec­nej, ale nie miał ani za­mia­ru, ani moż­li­wo­ści ś c i s ł e g o i p e ł n e g o przed­sta­wie­nia dzie­jów „Zoś­ki” i „Pa­ra­so­la”. Za­mia­rem au­to­ra było uka­za­nie czło­wie­ka, któ­ry był uczest­ni­kiem walk oby­dwu ba­ta­lio­nów, uka­za­nie mło­dzie­ży pol­skiej w la­tach okrut­nej woj­ny i oku­pa­cji, uka­za­nie lu­dzi po­sta­wio­nych wo­bec naj­trud­niej­szych prób cha­rak­te­ru i prób wier­no­ści naj­wyż­szym war­to­ściom.

Mło­dzież „Zoś­ki” i „Pa­ra­so­la” nie sta­no­wi­ła gru­py wy­jąt­ko­wej pod wzglę­dem ofiar­no­ści i bo­ha­ter­stwa wśród jak­że licz­nych od­dzia­łów Ar­mii Kra­jo­wej i in­nych grup wal­czą­cych. Pol­ska mło­dzież w tym cięż­kim okre­sie ujaw­ni­ła bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek swe war­to­ści. Jed­nak­że mło­dzi lu­dzie „Zoś­ki” i „Pa­ra­so­la” swo­ją wal­kę i służ­bę poj­mo­wa­li sze­rzej niż nie­któ­re inne od­dzia­ły ru­chu zbroj­ne­go: pra­gnę­li słu­żyć kra­jo­wi „dziś, ju­tro i po­ju­trze”, aby w ży­cie pol­skie wpro­wa­dzać ide­ały bra­ter­stwa i bez­in­te­re­sow­nej, ofiar­nej służ­by oraz po­sta­wę świa­do­me­go oby­wa­te­la, dźwi­ga­ją­ce­go z wła­snej chę­ci współ­od­po­wie­dzial­ność za losy na­ro­du i pań­stwa pod­czas woj­ny i po­ko­ju. Dą­że­nia te re­ali­zo­wa­ne były w wal­ce z wro­giem oraz w wal­ce z wła­sny­mi sła­bo­ścia­mi i błę­da­mi.

Au­tor z ko­niecz­no­ści sze­rzej przed­sta­wia tyl­ko kil­ka syl­we­tek spo­śród wie­lu se­tek żoł­nie­rzy „Zoś­ki” i „Pa­ra­so­la”, z któ­rych pra­wie każ­dy za­słu­gi­wał­by na wspo­mnie­nie, oraz opi­su­je tyl­ko głów­ne ak­cje dy­wer­syj­ne i naj­waż­niej­sze wal­ki po­wstań­cze oby­dwu ba­ta­lio­nów. Opra­co­wa­nie hi­sto­rii tych ba­ta­lio­nów po­win­no dać peł­nię praw­dy, uka­zać licz­niej­sze syl­wet­ki żoł­nie­rzy i wszyst­kie ich pra­ce.

Łódź, 1956I. Batalion „Zośka”

Zoś­ka to imię wo­jen­ne Ta­de­usza Za­wadz­kie­go. Był w cza­sach oku­pa­cji nie­miec­kiej przy­wód­cą ze­spo­łu har­cer­skie­go, któ­ry za­sły­nął w War­sza­wie z ak­cji ma­łe­go sa­bo­ta­żu i dy­wer­sji. Na­ro­dzi­ny tego ze­spo­łu się­ga­ją po­cząt­ków oku­pa­cji.

Póź­ną je­sie­nią 1939 roku har­ce­rze 23. Dru­ży­ny War­szaw­skiej zwią­za­li się naj­pierw z Pol­ską Lu­do­wą Ak­cją Nie­pod­le­gło­ścio­wą, po­tem byli łącz­ni­ka­mi w ko­mór­ce kon­spi­ra­cyj­nej zaj­mu­ją­cej się kon­tak­to­wa­niem więź­niów po­li­tycz­nych ze świa­tem ze­wnętrz­nym za po­mo­cą gryp­sów. Od 1941 roku wy­ko­ny­wa­li ak­cje ma­łe­go sa­bo­ta­żu w ra­mach or­ga­ni­za­cji „Wa­wer”. Od li­sto­pa­da 1942 roku ukształ­to­wa­li się – jako Gru­py Sztur­mo­we – w od­dział dy­wer­sji. Przez cały czas do­wód­cą tej mło­dzie­ży był Ta­de­usz Za­wadz­ki. Ze wzglę­du na rysy twa­rzy i de­li­kat­ność ko­le­dzy na­zy­wa­li go Zoś­ką. Z bie­giem cza­su do­wo­dze­nie Zoś­ki prze­kro­czy­ło ramy ma­cie­rzy­stej dru­ży­ny – w Gru­pach Sztur­mo­wych zna­la­zła się tak­że star­sza mło­dzież in­nych dru­żyn har­cer­skich War­sza­wy oraz nie­wiel­ka li­czeb­nie or­ga­ni­za­cja „Przy­szłość”, zwa­na krót­ko „Pet” (od grec­kiej na­zwy pierw­szej li­te­ry). Pet wy­wo­dził się z daw­ne­go pol­skie­go związ­ku mło­dzie­ży szkół śred­nich, zaj­mu­ją­ce­go się sa­mo­kształ­ce­niem. W okre­sie oku­pa­cji war­szaw­ska or­ga­ni­za­cja Petu złą­czy­ła się z har­cer­stwem. Oto jaki był ro­do­wód war­szaw­skich Grup Sztur­mo­wych.

Wio­sną 1943 roku aresz­to­wa­no naj­ser­decz­niej­sze­go przy­ja­cie­la Zoś­ki – Ru­de­go. Zoś­ka po­sta­no­wił wraz ze swy­mi to­wa­rzy­sza­mi oca­lić przy­ja­cie­la – było to słyn­ne od­bi­cie pod Ar­se­na­łem więź­niów od­wo­żo­nych z ge­sta­pow­skie­go śledz­twa do wię­zie­nia na Pa­wiak. Ru­de­go od­bi­to, lecz krót­ko­trwa­ła była ra­dość: po­twor­nie ska­to­wa­ny zmarł w kil­ka dni po oswo­bo­dze­niu, a rów­no­cze­śnie od­szedł w za­świa­ty cięż­ko ran­ny w ak­cji pod Ar­se­na­łem dru­gi przy­ja­ciel Zoś­ki – Alek.

Co czuł Zoś­ka po stra­cie Ru­de­go i Alka – zby­tecz­ne mó­wić. Wal­czył jed­nak da­lej z wro­giem na cze­le swo­ich Grup Sztur­mo­wych. Aż oto w sierp­niu 1943 roku, prze­ła­mu­jąc im­pas po­tycz­ki pod Sie­czy­cha­mi, dał wpraw­dzie swe­mu od­dzia­ło­wi zwy­cię­stwo, ale sam otrzy­mał kulę w pierś. Śmier­tel­ną.

Trój­ka przy­ja­ciół – Zoś­ka, Rudy i Alek – do­stą­pi­ła rzad­kie­go przy­wi­le­ju: żyła jesz­cze przez pe­wien czas tak­że po śmier­ci, choć w swo­istej po­sta­ci. Mó­wić bę­dzie o tym na­sza opo­wieść.

Piasz­czy­stą ma­zo­wiec­ką dro­gą wle­cze się za­przę­gnię­ty w jed­ne­go ko­nia chłop­ski wóz. Na nim – sty­gną­ce cia­ło do­wód­cy wy­pra­wy na Sie­czy­chy, Zoś­ki. Do­oko­ła wozu idą w mil­cze­niu jego to­wa­rzy­sze. Mrok sierp­nio­wej nocy rzed­nie, na wscho­dzie nie­bo na­bie­ra to­nów ja­sno­nie­bie­ska­wych. Idą przy­gar­bie­ni, po­sza­rza­li, z rę­ka­mi na de­skach wozu, na kło­ni­cach, na uprzę­ży ko­nia. Gdy te­ren się wzno­si, na­tę­ża­ją mię­śnie, aby do­po­móc ko­nio­wi. Mi­ja­ją pola i la­ski świer­ko­we. An­drzej Mor­ro ostroż­nie uno­si gło­wę po­le­głe­go, mosz­cząc ze sło­my wgłę­bio­ne pod­wyż­sze­nie. Gdy bla­dość świ­tu po­zwo­li wy­raź­nie do­strzec szcze­gó­ły, Dłu­gi zdej­mie kurt­kę i przy­kry­je nią pierś Zoś­ki.

Wia­do­mość o tym, że Zoś­ka po­legł, w cią­gu kil­ku­dzie­się­ciu go­dzin obie­gła w War­sza­wie wszyst­kich jego przy­ja­ciół i bli­skich. Przej­mu­ją­cy ból i ostry nie­po­kój szar­pał ser­ca. Zda­wa­ło się, że ja­kaś ka­ta­stro­fa za­wi­sła nad bra­ter­ską gro­ma­dą mło­dych lu­dzi. Prze­cież zgi­nął ktoś, do kogo się tak bar­dzo gar­nę­li, kto urze­czy­wist­niał to wszyst­ko, do cze­go tę­sk­ni­li, cze­go pra­gnę­li, co było ich ma­rze­niem.

Ko­men­dant War­szaw­skiej Cho­rą­gwi Sza­rych Sze­re­gów po­wia­do­mił od­dzia­ły o śmier­ci Zoś­ki spe­cjal­nym roz­ka­zem:

Zoś­ka, ko­men­dant Grup Sztur­mo­wych Wi­sły, nie żyje. Zgi­nął śmier­cią zwy­kłe­go żoł­nie­rza, choć żoł­nie­rzem był nie­zwy­kłym. Łą­czył w so­bie wy­so­ki ta­lent or­ga­ni­za­cyj­ny i rzad­ko spo­ty­ka­ny re­alizm pra­cy z nie­prze­cięt­nym po­zio­mem ide­owym. Na tych ce­chach swe­go cha­rak­te­ru bu­do­wał i two­rzył nowy styl pra­cy woj­sko­wej i har­cer­skiej.

Wo­bec tak bo­le­sne­go cio­su wszel­kie sło­wa, wszel­kie ze­wnętrz­ne ozna­ki uczcze­nia Zoś­ki są ni­czym. Istot­na treść we­wnętrz­na na­szej o nim pa­mię­ci po­le­gać musi na nie­zmor­do­wa­nym i nie­ustan­nym wy­sił­ku, aby do zwy­cię­skie­go koń­ca do­pro­wa­dzić to dzie­ło, któ­re on – nasz druh, przy­ja­ciel i do­wód­ca – wspól­nie z nami za­czął i pro­wa­dził.

Przez Boga na wiecz­ną war­tę po­wo­ła­ny, nie bę­dzie dzie­ła tego z nami koń­czył. Duch jego czuj­ny za ży­cia – te­raz straż wie­czy­stą nad nami peł­nić bę­dzie.

Za­rzą­dzam, aby od dnia dzi­siej­sze­go po­cząw­szy przez dwa ty­go­dnie wszyst­kie od­pra­wy w Ulu Wi­sła roz­po­czy­na­ły się jed­no­mi­nu­to­wą ci­szą dla uczcze­nia jego pa­mię­ci… Cz! B. Praw­dzic hm.

Przez dwa ty­go­dnie na kil­ku­set zbiór­kach war­szaw­skich Sza­rych Sze­re­gów naj­pierw – jak na­ka­zał roz­kaz – mi­nu­to­wa ci­sza. A po­tem – już bez roz­ka­zu – mo­dli­twa i krót­kie uwa­gi o tym, któ­ry po­legł.

Śmierć Zoś­ki za­mknę­ła pierw­szy okres dzie­jów sza­ro­sze­re­go­wych Grup Sztur­mo­wych. Za­czy­nał się nowy okres. Oma­wia­nie i przy­go­to­wy­wa­nie re­or­ga­ni­za­cji roz­po­czę­to jesz­cze za ży­cia Zoś­ki. U jej pod­sta­wy le­ża­ły ten­den­cje woj­ska do ujed­no­li­ce­nia or­ga­ni­za­cyj­ne­go oraz roz­rost Grup Sztur­mo­wych. Li­czy­ły one obec­nie oko­ło trzy­stu lu­dzi. Do­wo­dze­nie ta­kim ze­spo­łem w wa­run­kach kon­spi­ra­cji sta­wa­ło się uciąż­li­we.

Odej­ście Zoś­ki przy­śpie­szy­ło bieg rze­czy. Wszyst­kie war­szaw­skie od­dzia­ły Grup Sztur­mo­wych, do­tych­czas po­dzie­lo­ne na za­stę­py, dru­ży­ny i huf­ce, zo­sta­ły sku­pio­ne w trzech kom­pa­niach. Dwie z tych kom­pa­nii utwo­rzy­ły ba­ta­lion. Trze­cia zo­sta­ła wy­dzie­lo­na do za­dań spe­cjal­nych – do wal­ki z ge­sta­po. Kom­pa­nie skła­da­ły się z plu­to­nów, plu­to­ny – z dru­żyn. Do­wód­cą ba­ta­lio­nu zo­stał harc­mistrz-po­rucz­nik Je­rzy. Do­wód­cą kom­pa­nii wy­dzie­lo­nej ka­pi­tan Pług, współ­pra­cu­ją­cy z Gru­pa­mi Sztur­mo­wy­mi od po­cząt­ku dy­wer­sji, je­den z wy­bit­niej­szych ofi­ce­rów Ke­dy­wu. Po­zo­sta­łe sta­no­wi­ska ofi­cer­skie i pod­ofi­cer­skie ob­sa­dzo­no wy­łącz­nie przez naj­bar­dziej zdol­nych do­wód­ców Grup, do­tych­cza­so­wych huf­co­wych i dru­ży­no­wych Sza­rych Sze­re­gów.

Po­cząt­ko­wo nie do­ce­nia­no po­tę­gi tkwią­cej w tra­dy­cyj­nych, przez stu­le­cia kształ­to­wa­nych for­mach. To nie tyl­ko nowe na­zwy przy­szły na miej­sce nazw daw­nych, to mło­dzież Grup Sztur­mo­wych zo­sta­ła ob­ję­ta – jak­że po­cząt­ko­wo de­li­kat­nie i nie­znacz­nie – przez jed­ną z naj­star­szych i naj­bar­dziej zwar­tych in­sty­tu­cji, przez woj­sko.

W tym okre­sie do­wód­cy Grup Sztur­mo­wych uczy­ni­li na pół świa­do­mie krok ma­ją­cy wzmóc od­dzia­ły­wa­nie na przy­szłe, nowe ży­cie Grup wszyst­kie­go tego, co było w do­tych­cza­so­wym ich do­rob­ku do­bre i war­to­ścio­we. Nowo utwo­rzo­ny ba­ta­lion zo­stał jak­by ze­spo­lo­ny z oso­bą Zoś­ki, stał się ba­ta­lio­nem „Zoś­ka”.

Ini­cja­ty­wa wy­szła od dwóch An­drze­jów: Dłu­gie­go i Mor­ro. Nie pro­po­no­wa­li, aby ba­ta­lion stał się ba­ta­lio­nem imie­nia po­rucz­ni­ka Za­wadz­kie­go-Zoś­ki. Nie, miał to być ba­ta­lion „Zoś­ka”! Sta­ną się Zoś­ką usto­krot­nio­nym.

Pra­wie cały „Sad” Ru­de­go zna­lazł się w jed­nej z or­ga­ni­zo­wa­nych kom­pa­nii, któ­ra z miej­sca przy­bra­ła na­zwę „Rudy”. O Alka na­to­miast o mało nie wy­buchł za­targ. Chłop­cy, któ­rzy z Al­kiem współ­ży­li i wal­czy­li, zna­leź­li się w jed­nym z plu­to­nów kom­pa­nii „Rudy”. Gdy usły­sze­li, że za­no­si się na na­zwa­nie in­nej kom­pa­nii imie­niem ich przy­ja­cie­la i do­wód­cy, za­pro­te­sto­wa­li za­pal­czy­wie. Alek musi po­zo­stać z nimi, z ich plu­to­nem! Nie było rady – je­den z plu­to­nów kom­pa­nii „Rudy” mu­siał zo­stać plu­to­nem „Alek”.

Rów­nież przy­ja­cie­le Fel­ka – któ­re­go ko­le­żeń­ska tro­ska o pod­ko­mend­nych oraz bo­ha­ter­ska śmierć w ak­cji pod Czar­no­ci­nem sta­wa­ły się sym­bo­lem – naj­pierw ze­spo­li­li z jego imie­niem pierw­szą kom­pa­nię, ale po re­or­ga­ni­za­cji „za­bra­li go” ze sobą do jed­ne­go z plu­to­nów „Ru­de­go”! I od­tąd za­miast kom­pa­nii „Fe­lek” był plu­ton „Fe­lek”. Du­chy po­le­głych to­wa­rzy­szy­ły, jak z tego wi­dać, swym ży­ją­cym przy­ja­cio­łom, a nie or­ga­ni­za­cyj­nym for­mom.

Wła­ści­wym bo­ha­te­rem na­szej opo­wie­ści jest wiel­ki z e s p ó ł mło­dzie­ży Grup Sztur­mo­wych. Ale po­nie­waż dla toku opo­wia­da­nia po­żą­da­ne jest wy­su­nię­cie paru po­sta­ci, wo­kół któ­rych sku­pi się nar­ra­cja, nie­chże nimi będą An­drzej Mor­ro i Je­re­mi. Pri­mi in­ter­pa­res – jak ma­wia­li Rzy­mia­nie.

An­drzej Mor­ro za­czął zwra­cać na sie­bie uwa­gę w okre­sie ma­łe­go sa­bo­ta­żu, a w okre­sie dy­wer­sji miał już moc­ną po­zy­cję. Zoś­ka ce­nił go bar­dzo i ty­po­wał na jed­ne­go ze swych na­stęp­ców.

Był o kil­ka lat młod­szy od twór­ców Grup Sztur­mo­wych. Tam­tych woj­na za­sko­czy­ła po peł­nych ma­tu­rach, jego – po „ma­łej ma­tu­rze”. Był wy­so­kim, po­staw­nym chłop­cem o ja­snych blond wło­sach, nie­bie­skich oczach i po­dłuż­nej, re­gu­lar­nej twa­rzy. Gdy Niem­cy za­ję­li War­sza­wę i lu­dzie z ko­niecz­no­ści ze­tknę­li się z hi­tle­row­sko-ra­si­stow­ski­mi teo­ria­mi, ko­le­dzy za­czę­li po­kpi­wać, iż An­drzej jest ty­po­wym nor­dy­kiem. Szes­na­sto­let­ni wów­czas An­drzej był w roz­pa­czy. Pró­bo­wał udo­wad­niać, że nor­dy­kiem nie jest, gdyż tę­czów­ki ma nie­zu­peł­nie nie­bie­skie, a na twa­rzy tro­chę pie­gów, któ­rych nie uwzględ­nia­ją żad­ne ra­si­stow­skie cha­rak­te­ry­sty­ki czy­stych Ger­ma­nów. Nie po­mo­gło – ko­le­dzy, wy­czu­wa­jąc, iż tra­fi­li na „sła­by punkt” An­drze­ja, upo­rczy­wie gło­si­li jego nor­dyc­kość. Nie­szczę­śli­wy chło­piec dźwi­gał przez wie­le pierw­szych mie­się­cy oku­pa­cji ta­jem­ną udrę­kę swej nor­dyc­ko­ści, aż po pew­nym cza­sie prze­sta­li się tym in­te­re­so­wać ko­le­dzy i za­po­mniał o tym sam An­drzej.

Za­po­mniał tym ła­twiej, iż te­raz za­czę­ły do­cie­rać doń nowe gło­sy o jego wy­glą­dzie – gło­sy dziew­cząt. Że jest przy­stoj­ny. Tyl­ko war­gi ma zbyt chło­pię­ce, pra­wie dzie­cin­ne. An­drzej więc za­czął za­sta­na­wiać się, czy nie ma ja­kie­go spo­so­bu na nada­nie war­gom bar­dziej mę­skie­go wy­ra­zu, ale wnet mach­nął i na to ręką.

Mło­dy czło­wiek z każ­dym mie­sią­cem oku­pa­cji co­raz mniej in­te­re­so­wał się swym wy­glą­dem ze­wnętrz­nym, a co­raz bar­dziej po­grą­żał w świat we­wnętrz­ny, świat my­śli. Fak­ty co­dzien­nej hi­tle­row­skiej prze­mo­cy wy­wo­ły­wa­ły moc­ne, gwał­tow­ne pra­gnie­nie spra­wie­dli­wo­ści i praw­dy. Nie wia­do­mo, kie­dy i jak, nie­mal z mie­sią­ca na mie­siąc, uro­czy chło­piec prze­kształ­cał się co­raz wy­raź­niej w gor­li­we­go wy­znaw­cę tych idei. Na sto­sun­kach ko­le­żeń­skich ta An­drze­jo­wa prze­mia­na za­wa­ży o tyle, iż dla przy­ja­ciół An­drzej Mor­ro sta­nie się nie­ja­ko czło­wie­kiem o dwóch du­szach: miły kom­pan, wier­ny to­wa­rzysz – w pew­nych chwi­lach zmie­nia się na­gle w bez­kom­pro­mi­so­we­go, twar­de­go gło­si­cie­la praw­dy. An­drzej – uro­czy ko­le­ga, przy­cią­ga i ze­spa­la, An­drzej – upo­rczy­wy re­ali­za­tor czy­stej li­nii po­stę­po­wa­nia, tak­że wpraw­dzie po­cią­ga nie­któ­rych, lecz zra­ża in­nych. Zwa­no go nie­kie­dy An­drze­jem Fi­lo­zo­fem.

An­drzej jest wy­ro­bio­ny spor­to­wo. Na przed­wo­jen­nych mię­dzysz­kol­nych za­wo­dach zdo­był pierw­sze miej­sce w sko­ku o tycz­ce. Był do­brym strzel­cem. Do­brze i chęt­nie gry­wał w ko­szy­ków­kę, siat­ków­kę i pił­kę noż­ną. Do­bra kon­dy­cja fi­zycz­na sta­nie się w woj­sko­wych pe­ry­pe­tiach An­drze­ja bar­dzo cen­ną opra­wą dla jego war­to­ści we­wnętrz­nych. Po­łą­cze­nie tych dwóch cech dać może w okre­sach wal­ki zbroj­nej szcze­gól­nie ko­rzyst­ne wy­ni­ki. W wy­pad­ku An­drze­ja tak wła­śnie się za­po­wia­da­ło, gdyż cha­rak­ter i umysł mło­de­go czło­wie­ka nie były na niż­szym po­zio­mie niż jego sprę­ży­stość mię­śnio­wa. Za­rów­no małą, przed­wo­jen­ną ma­tu­rę, jak i ma­tu­rę „wiel­ką”, ro­bio­ną na kon­spi­ra­cyj­nych kom­ple­tach, zdał na „bar­dzo do­brze”. Po­nad­to wy­róż­niał się w uczniow­skim ży­ciu spo­łecz­nym, gdzie przez trzy lata był prze­wod­ni­czą­cym sa­mo­rzą­du.

Oj­ciec An­drze­ja był in­dy­wi­du­al­no­ścią wy­bit­ną. Wy­wie­rał nie­zwy­kły urok na całą ro­dzi­nę. Po­tra­fił za­przy­jaź­nić się z oby­dwo­ma sy­na­mi (An­drzej miał o dwa lata młod­sze­go bra­ta, któ­ry te­raz z nim ra­zem na­le­żał do Grup Sztur­mo­wych). Owo­cem tej przy­jaź­ni stał się fakt może drob­ny, lecz cha­rak­te­ry­stycz­ny: gdy trze­ba było wy­brać pseu­do­nim kon­spi­ra­cyj­ny, An­drzej po­dał: „Mor­ro”. Był to pseu­do­nim jego ojca z kon­spi­ra­cyj­nych cza­sów po­przed­niej ge­ne­ra­cji, utwo­rzo­ny z prze­sta­wie­nia dwóch pierw­szych sy­lab na­zwi­ska Ro­moc­ki. An­drzej po tra­gicz­nej śmier­ci ojca w 1940 roku pra­gnął stać się jego kon­ty­nu­acją, być jak on dzia­ła­czem spo­łecz­nym – żoł­nie­rzem. A mat­ka? Z mat­ką moż­na było pro­wa­dzić nie­koń­czą­ce się „za­sad­ni­cze” roz­mo­wy i dys­ku­sje, była więc „rów­ną” mamą.

W Sza­rych Sze­re­gach An­drzej czuł się świet­nie, był prze­cież har­ce­rzem od lat chło­pię­cych. Służ­bę peł­nił w huf­cu Ru­de­go, zwa­nym „Sad”. Nie­win­na ta na­zwa sta­no­wi­ła kryp­to­nim wy­ra­zów sa­bo­taż i dy­wer­sja. Za­przy­jaź­nił się z Ru­dym i z Zoś­ką. Śmierć ich wstrzą­snę­ła nim. Gdy pierw­sze i naj­sil­niej­sze wra­że­nie prze­mi­nę­ło, po­wta­rzał upo­rczy­wie: „Mu­si­my Zoś­kę i Ru­de­go za­stą­pić, mu­szą trwać w na­szej pra­cy”.

Miał te­raz dwa­dzie­ścia lat i usta­lo­ny cha­rak­ter. Po­sia­dał sze­ro­kie, lecz roz­pro­szo­ne za­in­te­re­so­wa­nia spo­łecz­ne, po­li­tycz­ne, kul­tu­ral­ne. Pra­gnął, za za­chę­tą ojca, stu­dio­wać w Szko­le Nauk Po­li­tycz­nych, wiel­bił sprę­ży­stość w my­śle­niu i dzia­ła­niu. Uczył się ję­zy­ków. Wie­le my­ślał i dys­ku­to­wał.

Gdy doj­dzie do wy­da­rzeń opi­sa­nych w na­stęp­nym roz­dzia­le, An­drzej Mor­ro bę­dzie „świe­żo upie­czo­nym” do­wód­cą swe­go ma­cie­rzy­ste­go plu­to­nu „Sad”, w „świe­żo upie­czo­nej” kom­pa­nii „Rudy”. Trzy mie­sią­ce póź­niej, w grud­niu 1943 roku, zo­sta­nie do­wód­cą tej kom­pa­nii.

A Je­re­mi? O Je­re­mim bę­dzie wła­ści­wiej po­wie­dzieć w in­nym miej­scu.V. Zamach na Kutscherę

Gdy dwie kom­pa­nie „Zoś­ki” ope­ro­wa­ły w ra­mach ak­cji, któ­ra mia­ła zre­flek­to­wać oku­pan­ta kontr­ter­ro­rem wy­sa­dza­nych po­cią­gów, w tym sa­mym cza­sie kom­pa­nia wy­dzie­lo­na otrzy­ma­ła po­le­ce­nie ude­rze­nia w ośro­dek woli i sym­bol hi­tle­row­skiej zbrod­ni­czo­ści, hi­tle­row­skich okru­cieństw i mor­dów w Pol­sce:

Kut­sche­ra!

Był to mło­dy ge­ne­rał SS. Do War­sza­wy przy­był wcze­sną je­sie­nią 1943 roku jako kie­row­nik bez­pie­czeń­stwa „dys­tryk­tu” war­szaw­skie­go. Po­przed­nio z po­le­ce­nia Him­m­le­ra nisz­czył ruch opo­ru w Cze­cho­sło­wa­cji, Da­nii i Ho­lan­dii. Wśród hi­tle­row­skiej eli­ty ucho­dził za spe­cja­li­stę w ope­ro­wa­niu bez­względ­nym, ma­so­wym ter­ro­rem. To on roz­pla­no­wał i urze­czy­wist­niał po­twor­no­ści ma­so­wych roz­strze­li­wań nie­win­nych lu­dzi na uli­cach War­sza­wy, aby za­stra­szyć spo­łe­czeń­stwo, wy­izo­lo­wać pol­ski ruch nie­pod­le­gło­ścio­wy i stwo­rzyć wo­kół nie­go pust­kę spo­łecz­ną. To jego na­zwi­sko kry­ło się za ano­ni­mem: „Do­wód­ca SS i po­li­cji” każ­dej czer­wo­nej płach­ty afi­szów śmier­ci. Miał za kil­ka mie­się­cy po­ślu­bić cór­kę Him­m­le­ra, mi­ni­stra SS i po­li­cji hi­tle­row­skiej Rze­szy, bez­przy­kład­nym więc, de­mon­stra­cyj­nym okru­cień­stwem chciał wi­dać umoc­nić swo­ją po­zy­cję w hi­tle­row­skiej gru­pie rzą­dzą­cej. Na­zwi­sko jego mia­ło się ze­spo­lić z suk­ce­sem uspo­ko­je­nia naj­bar­dziej nie­pod­le­głe­go mia­sta w oku­po­wa­nej Eu­ro­pie.

Dwóch mło­dych, dwu­dzie­sto­let­nich lu­dzi przy­stą­pi­ło w ma­łym po­ko­iku na Żo­li­bo­rzu do roz­pra­co­wy­wa­nia pla­nu za­ma­chu na Kut­sche­rę: Je­re­mi i Bro­nek Lot. Oby­dwaj po bez­błęd­nie zor­ga­ni­zo­wa­nej przed pa­ro­ma mie­sią­ca­mi ak­cji na Bürc­kla czu­li się w do­sko­na­łej for­mie. Ze­spo­li­li się w przy­jaź­ni, mie­li (może odro­bi­nę prze­sad­ne) za­ufa­nie do sie­bie i do swych to­wa­rzy­szy. Je­re­mi co­dzien­nie wy­ska­ki­wał te­raz wcze­snym ran­kiem z łóż­ka ze śpie­wem, pie­śnia­mi bu­dził mat­kę i sio­strę. Śpie­wa­jąc, mył się do pasa w zim­nej wo­dzie. A jego druh – Bro­nek Lot – sta­rał się wpa­dać do przy­ja­cie­la jak naj­czę­ściej, aby na­cie­szyć się we wspól­nych z nim roz­mo­wach o rze­czach waż­nych i bła­hych i aby bo­daj móc po­pa­trzeć na Kry­się. Je­re­mi ja­koś nie orien­to­wał się, że Bro­nek wpa­da nie tyl­ko do nie­go, a gdy tu jest – sio­stra spo­glą­da nań czę­ściej niż na in­nych jego ko­le­gów. Bro­nek znał Kry­się od daw­na, ale do­pie­ro te­raz, w ostat­nich dniach za­uwa­żył ją na­praw­dę i za­czął się jej jak­by z ukry­cia przy­glą­dać.

W okre­sie naj­strasz­niej­sze­go ter­ro­ru do­bra for­ma psy­chicz­na oby­dwu przy­ja­ciół nie zma­la­ła, usta­ły tyl­ko we­so­łe śpie­wy. Ich wia­ra w sie­bie, w mło­dość, w słusz­ność wal­ki wy­ra­ża­ła się te­raz w tward­szym niż zwy­kle kro­ku, w wy­so­ko no­szo­nej gło­wie i w le­d­wo uchwyt­nym za­ostrze­niu ry­sów twa­rzy. Je­dy­nie gdy Bro­nek roz­ma­wiał z Kry­sią, jego bar­dzo jesz­cze mło­dzień­cza twarz przy­bie­ra­ła po daw­ne­mu ła­god­ny wy­raz, a ofen­syw­ny nie­co nos tra­cił swą zwy­kłą pew­ność sie­bie.

Tak więc Je­re­mi i Bro­nek otrzy­ma­li nie­zwy­kłe za­da­nie: opra­co­wać za­mach na Kut­sche­rę. Nad tymi przy­go­to­waw­czy­mi pra­ca­mi Pług czu­wał uważ­nie. Po­sta­wił tyl­ko jed­no żą­da­nie: Je­re­mi nie może do­wo­dzić ak­cją. Była to re­ali­za­cja za­sa­dy przy­ję­tej przed kil­ko­ma mie­sią­ca­mi przez Kie­row­nic­two Dy­wer­sji, za­sa­dy, któ­ra wy­ra­ża­ła się w ję­zy­ku bo­jow­ców la­pi­dar­nym zwro­tem: „nie trza­skać czo­łów­ki!”. W pierw­szym okre­sie dy­wer­sji za­rów­no do­wo­dze­nie w ak­cjach, jak na­wet udział w nich re­zer­wo­wa­no dla naj­bar­dziej wy­róż­nia­ją­cych się bo­jow­ców i dla naj­zdol­niej­szych do­wód­ców. Cho­dzi­ło o wy­pró­bo­wa­nie me­tod i wy­szko­le­nie ka­dry. W sze­re­gu ko­lej­nych ak­cji do­wo­dzi­li i uczest­ni­czy­li nie­mal ci sami lu­dzie. Dało to w re­zul­ta­cie za­stra­sza­ją­ce stra­ty wła­śnie wśród naj­bar­dziej wy­ro­bio­nych i war­to­ścio­wych lu­dzi.

Śmierć Zoś­ki, któ­ry oso­bi­ście brał udział nie­mal w każ­dej ak­cji, spo­wo­do­wa­ła ener­gicz­ne wy­stą­pie­nie kie­row­nic­twa Sza­rych Sze­re­gów wo­bec Ko­men­dy Ar­mii Kra­jo­wej i od daw­na na­ra­sta­ją­ca de­cy­zja zo­sta­ła osta­tecz­nie prze­są­dzo­na: za­rzą­dzo­no, iż za­rów­no do udzia­łu w ak­cjach, jak i do do­wo­dze­nia nimi na­le­ży przy­dzie­lać co­raz inne ze­spo­ły i wy­zna­czać co­raz in­nych do­wód­ców. Na­le­ży chro­nić tych, co się już wy­ro­bi­li, a z dru­giej stro­ny – na­le­ży dać szan­sę wy­ra­bia­nia się in­nym. W myśl tej za­sa­dy Je­re­mie­mu, któ­ry do­wo­dził – i to do­brze do­wo­dził – w za­ma­chu na Bürc­kla, nie wol­no było brać udzia­łu w za­ma­chu na Kut­sche­rę. Na­to­miast Bro­nek Lot, któ­ry w za­ma­chu na Bürc­kla uczest­ni­czył jako je­den z wy­ko­naw­ców i zło­żył wów­czas do­wo­dy zim­nej krwi, od­wa­gi i by­stro­ści, miał te­raz ob­jąć sta­no­wi­sko do­wód­cy. Na­le­ża­ło mu się to zresz­tą tak­że dla­te­go, że ak­cję miał wy­ko­nać pierw­szy plu­ton. Bro­nek otrzy­mał nie­daw­no no­mi­na­cję na do­wód­cę tego plu­to­nu.

Zresz­tą do­wo­dze­nie w tej hi­sto­rycz­nej ak­cji za­wdzię­czał Bro­nek Pie­tra­sze­wicz nie tyl­ko od­wa­dze, zim­nej krwi i funk­cji do­wód­cy plu­to­nu. Za­wdzię­czał je przede wszyst­kim in­te­li­gen­cji i wy­so­kiej kla­sie mo­ral­nej, jaka ce­cho­wa­ła tego mło­de­go czło­wie­ka. W Gru­pach Sztur­mo­wych wi­dzi­my wie­le peł­nych i zhar­mo­ni­zo­wa­nych jed­no­stek, któ­re łą­czy­ły od­wa­gę bo­jo­wą z czy­sto­ścią in­ten­cji, cha­rak­ter z in­te­li­gen­cją. By­ło­by na­iw­no­ścią przy­pusz­czać, że mamy tu do czy­nie­nia ze zja­wi­skiem przy­pad­ko­wym. Nie­zwy­kła at­mos­fe­ra wal­ki z oku­pan­tem oraz szcze­gól­ne na­pię­cie ide­owe pa­nu­ją­ce w Sza­rych Sze­re­gach pod­cią­ga­ło lu­dzi, sprzy­ja­ło ujaw­nia­niu się i roz­wi­ja­niu wszyst­kie­go tego, co w czło­wie­ku jest na­praw­dę war­to­ścio­we.

Czas przejść do opi­su jed­ne­go z naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych wy­da­rzeń w hi­sto­rii oku­po­wa­ne­go kra­ju.

1 lu­te­go 1944 roku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: