- W empik go
Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich - ebook
Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich - ebook
Książka powstała na podstawie sławnego archiwum Jana Rodowicza – Anody, relacji żołnierzy batalionów, dokumentów, listów, pamiętników, konsultacji z matkami poległych. Autor prowadzi swych bohaterów – spadkobierców ideałów Kamieni na szaniec – przez barykady powstańcze od Woli poprzez Starówkę po Czerniaków. Spotykamy na kartach najsłynniejsze postaci Szarych Szeregów: Andrzeja Romockiego – Morro, Piotra Pomiana, Stanisława Leopolda, Czarnego Jasia – Wuttke, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.Iskry wydały epopeję druha Kamińskiego po raz pierwszy w roku 1957. Obecne wydanie wzbogacono unikatowymi zdjęciami bohaterów, a także wstępem Barbary Wachowicz.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0287-8 |
Rozmiar pliku: | 9,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aleksander Kamiński – mój Ojciec – znany jest przede wszystkim jako autor „Kamieni na szaniec”, słynnej opowieści o podziemnej walce harcerzy „Szarych Szeregów”. „Zośka i Parasol” miała być drugą częścią zamierzonej trylogii, Ojciec myślał bowiem jeszcze o trzecim tomie, poświęconym powojennym losom bohaterów.
Podczas okupacji napisał także „Wielką grę” (1942), która była podręcznikiem dla konspiratorów, i „Przodownika” (1944) – przeznaczonego dla kierowników oddziałów „Zawiszy”. Był też przez pięć lat naczelnym redaktorem „Biuletynu Informacyjnego”, który – jako tygodnik, a w okresie Powstania Warszawskiego dziennik – osiągnął najwyższy nakład wśród pism wojennej Europy.
Najczęściej mówi się i pisze o ówczesnych dokonaniach mego Ojca. Są one najlepiej znane. We wrześniu 1939 roku przyjechał ze Śląska do Warszawy, by wziąć udział w jej obronie, a po kapitulacji zaczął organizować harcerskie podziemie. Wkrótce powstała kierowana przez Niego organizacja „Wawer”. Ojciec był duchowym przywódcą i wychowawcą „Szarych Szeregów”, od kwietnia 1941 roku szefem Okręgu Warszawskiego Biura Informacji i Propagandy AK oraz referentem kontrwywiadu Oddziału II Komendy Głównej ZWZ AK.
W jaki sposób ukształtowały się Jego losy i postawa? Co sprawiło, że Jego celem była służba: Polsce, społeczeństwu, harcerstwu, słabym i prześladowanym, nauce? Czemu zawdzięczał niezwykły talent organizacyjny i twórczą aktywność w każdym okresie życia?
Urodził się w Warszawie 28 stycznia 1903 roku. Jego ojciec był farmaceutą, matka przywędrowała do Warszawy spod Łęczycy. Na rodzinnych fotografiach widoczne jest raczej podobieństwo do matki. Dzieciństwo zakłócone zostało wyjazdem rodziny do Kijowa i wczesną śmiercią ojca. Aleksander miał wtedy osiem lat. Mógł skończyć tylko czteroklasową szkołę elementarną i musiał – jako dwunastoletni chłopiec – podjąć pracę, aby pomóc matce. Został gońcem w banku. Wyniósł stamtąd ważną umiejętność pisania na maszynie.
Kiedy miał niecałe czternaście lat, nastąpiło rozstanie z matką. Pogubili się w czasie podróży, przesiadając się na jakiejś większej stacji w Rosji czy na Ukrainie, gdy wokół szalała rewolucja. Stracił wówczas matkę z oczu na pięć lat. Odnajdzie ją dopiero jako osiemnastoletni młodzieniec. Tymczasem został zupełnie sam. Wuja, u którego początkowo mieszkał, zamordowano. On sam zaś ocalał, bo nie było go w tym czasie w domu.
W Humaniu wszedł w polskie środowisko harcerskie. Tu znalazł serdecznych przyjaciół i drużynę, która stała się jego rodziną. W tym właśnie czasie, gdy formował się jego charakter, gdy wyznaczał sobie cel i budował system wartości, żył życiem harcerza polskiego na obczyźnie. Ideały organizacji stały się jego ideałami, a tęsknota za Polską zmieniała się stopniowo w gorący patriotyzm. Czytał Mickiewicza i Słowackiego, ale przede wszystkim chłonął trylogię Sienkiewicza. W niej znajdował bohaterów godnych naśladowania. Znakomita opiekunka Biblioteki Polskiej w Humaniu, serdecznie zainteresowana zdolnym i inteligentnym chłopcem, kształtowała Jego serce i umysł.
Był sprawny, silny, szybki, zaradny, wesoły; Jego sposobem na życie było uporczywe doskonalenie się, umacnianie charakteru, silnej woli, inicjatywy. Umiał zorganizować wyrąb lasu, by ogrzać szkołę i internat, obronić prawosławnego popa przed napaścią bolszewików, wyciągnąć z wody topielca, zarabiać kopaniem grobów i wyrobem cukierków. Jego pierwszą podziemną organizacją stało się rozwiązane w 1920 roku przez bolszewików humańskie gniazdo harcerskie.
W lutym następnego roku opuścił Humań i nielegalnie, pod ostrzałem, przekroczył granicę Polski, by rozpocząć – uwieńczone powodzeniem – poszukiwania matki.
Po przyjeździe do Polski pracował i mieszkał w Pruszkowie w bursie dla chłopców. W 1922 roku zdał maturę, wstąpił na uniwersytet. Studiował historię i archeologię. Pracę magisterską – o bałtyckim plemieniu Jadźwingów podbitym w XIII wieku przez osadników z Mazowsza – napisał w 1928 roku. Przez cały ten czas działał w harcerstwie: był komendantem hufca pruszkowskiego, organizował obozy i kursy, wizytował drużyny; wreszcie został harcmistrzem. Pisał opowiadania i artykuły do „Znicza”, „Iskier”, „Płomyka”, „Wychowawcy”, „Harcmistrza” i „Na tropie”. Wciąż stawiał sobie wysokie wymagania, hartował wolę i charakter, ulepszał organizację dnia, podejmował kolejne zadania, zdobywał nowe umiejętności. Notatki z tego okresu pokazują, jak kontrolował realizację zamierzeń, oceniał zaniedbania i sukcesy. Tych ostatnich było więcej.
Dwa etapy życia zaważyły na Jego sylwetce. Pierwszy – humański – gdy wstąpił do harcerstwa i całkowicie zidentyfikował się z jego systemem wartości.
Drugi – pruszkowski – kiedy to intensywnie i wszechstronnie rzeźbił swą osobowość. Wówczas to w kontaktach z przyjaciółmi, w dyskusjach zrodził się cel życia: służba.
Po studiach w 1930 roku ożenił się z harcerką z Pruszkowa, studentką historii i archeologii. Razem podróżowali po Francji, urządzali dom. W tym czasie Aleksandra powołano do wojska. Tam właśnie zaczęły się kłopoty ze zdrowiem: zaziębienie i ostry atak gruźlicy (na tę chorobę wcześniej zmarła Jego matka), która odtąd będzie towarzyszyć Mu nieprzerwanie, niszcząc płuca i nerki, osłabiając serce. Pobyty w szpitalach i sanatoriach, operacje staną się nieodłącznym elementem życia mego Ojca. Ataki choroby przypadały zwykle na okresy innych klęsk, politycznych i osobistych. Lekarze zdumiewali się, że człowiek pozbawiony poważnej części płuc i jednej nerki mógł tak intensywnie działać i nieprzerwanie pracować.
W latach 1933-1939 organizował i prowadził kursy dla kadry harcerskiej w Brennej, Nierodzimiu i Górkach Wielkich na Śląsku Cieszyńskim.To tam odbywały się niezapomniane kominki i obozy. Tam ładowały się energią i ideami umysły instruktorów z całej Polski, a także z zagranicy. Uczestnicy kursów wiązali się na zawsze całym sercem z góreckim ośrodkiem i jego komendantem – druhem Kamińskim „Kamykiem”.
W tym właśnie czasie opracowywał On koncepcję systemu zuchowego. Opierając się na doświadczeniach angielskich „wilcząt”, obmyślał cykle zabaw sprawnościowych, dostosowanych do wyobraźni polskich dzieci, tworzył nawet piosenki i tańce. W Górkach odbywały się pierwsze próby tych gier i zabaw, tam też powstała zuchowa trylogia-instruktaż: „Antek Cwaniak”, „Książka wodza zuchów”, „Krąg Rady”. Aleksander pamiętał ze swoich lat dziecinnych, jak ważne jest, by chłopiec znalazł prawdziwych przyjaciół, by mógł się bawić w gromadzie rówieśników, by uczył się odwagi. Toteż jeden z najważniejszych punktów prawa zuchowego brzmiał: „Zuch jest dzielny”. Lata góreckie to najszczęśliwsze czasy w życiu „Kamyka”.
W końcu lat trzydziestych Aleksander wcielił swą metodę w życie. Kilka klas szkoły w Mikołowie koło Katowic było polem doświadczalnym. Wyniki okazały się rewelacyjne.
Kiedy 1 września 1939 roku wybuchła wojna, Ojciec wsiadł na rower (transport kolejowy zdezorganizowany, auta nie było) i pojechał do stolicy. Wziął udział w obronie Warszawy, a po kapitulacji zorganizował pierwsze formy podziemnego oporu. Już 27 września wraz z gronem instruktorów harcerskich postanowił nie przerywać pracy i przygotowywać się do walki zbrojnej. Powstały „Szare Szeregi”. Jako komendant szkoły góreckiej był znany większości instruktorów i cieszył się ogromnym zaufaniem i autorytetem, co znakomicie ułatwiało Mu tworzenie sieci kontaktów i organizowanie grup konspiracyjnych. Będąc członkiem „Pasieki” – Kwatery Głównej „Szarych Szeregów”, nie zaniedbywał wychowawczej funkcji podziemnego harcerstwa, kwestii kształcenia, budowy wizji przyszłej Polski.
W listopadzie zaczął wydawać „Biuletyn Informacyjny”, którego był inicjatorem i naczelnym redaktorem. Zdawał sobie sprawę, że ma w ręku broń silniejszą niż karabin – słowo. Musiało ono wspierać w razie klęski, ale i ostrzegać przed bezpodstawną nadzieją. Prawdziwa informacja musiała dotrzeć wszędzie, do najodleglejszych zakątków. „Biuletyn” stał się najpopularniejszą gazetą konspiracyjną w Polsce, a jego nakład dochodził do 47 tysięcy. Był to fenomen organizacyjny: gazeta wychodziła zdumiewająco regularnie, zawierała światowy serwis informacyjny, wieści przywożone przez kurierów z całego kraju. Artykuł wstępny pisał z reguły Ojciec. Celem „Biuletynu” było podtrzymywanie ducha polskiego, piętnowanie szmalcowników i szabrowników, obrona słabych, a wśród nich Żydów.
W grudniu 1940 roku powstał „Wawer”. Aleksander był jego twórcą i komendantem. Przez akcje małego sabotażu i uliczną propagandę „Wawer” pobudzał polskie społeczeństwo do oporu wobec okupanta. „Kamyk” osobiście uczestniczył w pierwszej serii tych akcji. Jako szef konspiracyjnych organizacji wymagał wiele od siebie i od innych. Przede wszystkim żelaznej punktualności i słowności, a także inwencji. Należało unikać zbędnych kontaktów towarzyskich, dochowywać tajemnicy, nie zdradzać szczegółów działania nawet najbliższej osobie, być rozważnym i zdyscyplinowanym. Każda lekkomyślność groziła więzieniem i śmiercią.
Pisał o tym w „Wielkiej grze”, zalecając młodym ludziom pracę nad charakterem i samokształcenie. Książka była podręcznikiem konspiratora, toteż – wydana przez tajne Wojskowe Zakłady Wydawnicze w 2 tysiącach egzemplarzy – została na polecenie Komendy Głównej AK natychmiast wycofana i zniszczona. Obawiano się, że umożliwi Niemcom rozszyfrowanie metod działania podziemnych organizacji. Zachowało się zaledwie kilka egzemplarzy.
W podziemiu używał pseudonimów: „Kaźmierczak”, „Faktor”, „Fabrykant”, „Hubert”. Często zmieniał nazwiska i mieszkania. Ci, którzy stykali się z Nim w latach okupacji, podkreślają Jego niesłychany talent organizacyjny, dar przewidywania, pomysłowość. „Biuletyn”, który wychodził nieprzerwanie przez pięć lat, nie miał ani jednej wpadki. A przecież była to ogromna machina, również techniczna i kolportażowa.
Ojciec, stale się ukrywając, nie mógł mieszkać z rodziną. Początkowo wraz z Nim zmieniałyśmy adresy, jednak po fali aresztowań jesienią 1941 roku nastąpiło rozstanie. Tylko krótkie miesiące wakacyjne spędzaliśmy razem.
Kiedy wybuchło powstanie, Ojciec zajął się przede wszystkim „Biuletynem”, który stał się wówczas dziennikiem Komendy Głównej AK. Wydawany był od 1 sierpnia do 4 października 1944 roku, kiedy to po ogłoszeniu kapitulacji powstańcy wzięci do niewoli wymaszerowali z miasta.
Po upadku powstania Ojciec znalazł się u rodziny w Skierniewicach, a od wiosny 1945 roku rozpoczął pracę na uniwersytecie w Łodzi na katedrach pedagogiki społecznej i ogólnej.
Nowa sytuacja polityczna – przegrana Armii Krajowej związanej z rządem polskim na emigracji – i represje ze strony władzy nakazywały odsunięcie się od działalności harcerskiej i politycznej. Ojciec zerwał kontakty z organizacją, która w latach 1949-1950 została przekształcona w dziecięcą i młodzieżową przybudówkę ZMP i partii. Aresztowania, procesy i wyroki, jakie dotknęły akowców w latach 1948-1956, ominęły Aleksandra. Nie ominęły Go jednak represje: był stale pod obserwacją Urzędu Bezpieczeństwa, wzywany na przesłuchania do Warszawy i „odwiedzany” w łódzkim domu. (Usiłowano nawet wprowadzić agenta UB do mieszkania rodziców). Z początkiem 1950 roku został usunięty z uniwersytetu i przez siedem lat pozostawał bez pracy, otrzymując niską rentę chorobową. Na uczelnię powrócił dopiero w 1958 roku. Z łódzką katedrą pedagogiki społecznej związany był aż do emerytury (1973).
W 1947 roku uzyskał stopień doktora filozofii na podstawie pracy pt. „Metoda harcerska w wychowaniu i nauczaniu szkolnym”, w której wykorzystał doświadczenia przedwojennego eksperymentu szkolnego w Mikołowie. W okresie bezrobocia zajął się historią i teorią polskich związków młodzieży od XVIII wieku. Kiedy powrócił na uniwersytet, praca ta stała się podstawą habilitacji w 1959 roku. W trzy lata później objął kierownictwo katedry pedagogiki społecznej, aw 1969 roku został mianowany profesorem.
Pasjonowały Go zwłaszcza sprawy środowiska społecznego samorządów uczniowskich, kultura spędzania wolnego czasu. Analizę teoretyczną powstawania w Polsce różnorodnych związków młodzieży uważał za swoje wielkie odkrycie. Zajął się również geriatrią – nauką o starości, zwłaszcza zaś przygotowywaniem ludzi do przyjęcia i jak najlepszego przeżycia starości.
Jako wychowawca nie był moralizatorem. Zachęcał do pracy nad sobą i do dzielności zarówno siedmioletnich chłopców, jak i osoby starsze. Zachęcał do aktywności, do wierności wartościom. Pisał też o ludziach godnych naśladowania, przede wszystkim o harcerzach, którzy „na śmierć idą po kolei, jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”.
Książką o nich jest właśnie „Zośka i Parasol”. Zamiar napisania dalszego ciągu „Kamieni” zrodził się zapewne w czasie powstania, choć może i wcześniej. Po śmierci „Zośki”, „Rudego” i „Alka” ich przyjaciele i podkomendni nazwali pseudonimami poległych dowódców swoje oddziały. Powstał więc batalion „Zośka”, kompania „Rudy” i pluton „Alek”. Było to wyrazem woli, by ci koledzy i dowódcy żyli dalej, byli wciąż w walczących oddziałach. Ojciec zrozumiał tę intencję.
Zbieranie materiałów do książki rozpoczął bardzo wcześnie, bo już w 1946 roku. Walka i upadek powstania były wciąż jeszcze żywe w obrazie miasta i w pamięci tych, którzy przeżyli. Kamiński zbierał dokumenty i relacje. Najcenniejszym unikatowym źródłem było archiwum Jana Rodowicza „Anody”, który gromadził, porządkował i komentował materiały, sporządzał notatki i zachęcał do tego innych, słowem – był prawdziwym biurem historycznym. Aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, został zamordowany w śledztwie 6 stycznia 1949 roku. Archiwum zaginęło na kilka lat, a Ojciec zaniechał wówczas pracy nad książką.
Pod koniec Jego przymusowej bezczynności zawodowej, gdy po śmierci Stalina rozpoczął się okres odwilży – odżyła myśl o książce. Przyjaciele i szaroszeregowcy pytali o nią, dopominali się i ponaglali.
W styczniu 1956 roku redaktor „Iskier”, Ryszard Wasita, przyjechał do Ojca do Łodzi i rozpoczęły się rozmowy o wydaniu nowej opowieści, poświęconej walce żołnierzy „Szarych Szeregów”, przede wszystkim w powstaniu. Jednocześnie Stanisław Broniewski „Orsza” sygnalizował z Warszawy, że przechowało się wiele ważnych materiałów, zdjęć i wspomnień. Środowisko akowskie uważało, że trzeba publicznie ujawnić prawdę o powstaniu i walczącej w nim młodzieży, aby ofiara jej życia pozostała w pamięci i nie była daremna.
W dodatku zdarzył się najprawdziwszy cud: odnalazło się archiwum „Anody”. Przekazywane z rąk do rąk przez rodzinę i bliskich, a po śmierci Rodowicza ukrywane, przenoszone z miejsca na miejsce, do biur i mieszkań, dotarło w pewnym momencie do rąk pani Marii Paszkowicz, bibliotekarki z Humania, zaprzyjaźnionej z moim Ojcem. Wiedząc, że zamierza On pisać książkę, zawiadomiła go o swoim znalezisku. Odpowiedział: „Pragnę Pani bardzo gorąco podziękować za pomoc w zdobyciu materiału źródłowego. Gdybym miał sposób myślenia metafizyczny, uważałbym Pani inicjatywę za cud. Ja te materiały miałem w ręku w latach 1946-1947, porobiłem nawet wyciągi z niektórych wspomnień (niestety zbyt zwięzłe), ale gdy teraz usiłowałem te materiały odszukać – próby nie dawały żadnego wyniku. Raz jeszcze dziękuję za niezwykle szczęśliwe pośrednictwo”.
Książka ukończona została w grudniu 1956 i wydana przez „Iskry” we wrześniu następnego roku.
„Zośka i Parasol” to opowieść inna niż „Kamienie na szaniec”, które pisane były jak w gorączce, w ciągu kilku tygodni, z żarliwej potrzeby serca i dla pokrzepienia serc. Nowa książka powstawała powoli w dziesięć lat po opisywanych wydarzeniach, na podstawie wspomnień, pamiętników, dokumentów i innych materiałów, z dbałością o wierność szczegółów. A także – z niezatartym obrazem tamtych dni, z żywą pamięcią o tylu dzielnych dziewczętach i chłopcach, którzy polegli, z niesłabnącym bólem przegranej.
Druh „Kamyk” został przyjęty po śmierci przez swych bohaterów. Jego grób włączono do kwatery batalionu „Zośka” na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Ojciec spoczął pod takim samym brzozowym krzyżem, jaki stoi na mogiłach „Zośki”, „Rudego”, „Alka” i innych harcerzy z „Szarych Szeregów” pełniących wieczną wartę.
Ewa Rzetelska-Feleszko
Warszawa, grudzień 1993Od autora
Autor nie jest powieściopisarzem, a książka, którą czytelnik otrzymuje – nie jest powieścią.
„Zośka i Parasol” stanowi relację o zdarzeniach prawdziwych, o ludziach prawdziwych, o sytuacjach rzeczywistych. Jednakże opowieść ta nie jest opracowaniem historycznym. Nie tylko dlatego, że autor niektóre sytuacje odtwarza plastycznie i świat uczuć traktuje podobnie jak świat zdarzeń zewnętrznych, a bohaterowie opowieści czują i przemawiają tak, jak tego jedynie wolno się było domyślać. Autor usiłował wprawdzie jak najwierniej odtworzyć rzeczywistość na podstawie własnych wspomnień i sprawozdań tych uczestników walk, którym los dał doczekać chwili obecnej, ale nie miał ani zamiaru, ani możliwości ś c i s ł e g o i p e ł n e g o przedstawienia dziejów „Zośki” i „Parasola”. Zamiarem autora było ukazanie człowieka, który był uczestnikiem walk obydwu batalionów, ukazanie młodzieży polskiej w latach okrutnej wojny i okupacji, ukazanie ludzi postawionych wobec najtrudniejszych prób charakteru i prób wierności najwyższym wartościom.
Młodzież „Zośki” i „Parasola” nie stanowiła grupy wyjątkowej pod względem ofiarności i bohaterstwa wśród jakże licznych oddziałów Armii Krajowej i innych grup walczących. Polska młodzież w tym ciężkim okresie ujawniła bardziej niż kiedykolwiek swe wartości. Jednakże młodzi ludzie „Zośki” i „Parasola” swoją walkę i służbę pojmowali szerzej niż niektóre inne oddziały ruchu zbrojnego: pragnęli służyć krajowi „dziś, jutro i pojutrze”, aby w życie polskie wprowadzać ideały braterstwa i bezinteresownej, ofiarnej służby oraz postawę świadomego obywatela, dźwigającego z własnej chęci współodpowiedzialność za losy narodu i państwa podczas wojny i pokoju. Dążenia te realizowane były w walce z wrogiem oraz w walce z własnymi słabościami i błędami.
Autor z konieczności szerzej przedstawia tylko kilka sylwetek spośród wielu setek żołnierzy „Zośki” i „Parasola”, z których prawie każdy zasługiwałby na wspomnienie, oraz opisuje tylko główne akcje dywersyjne i najważniejsze walki powstańcze obydwu batalionów. Opracowanie historii tych batalionów powinno dać pełnię prawdy, ukazać liczniejsze sylwetki żołnierzy i wszystkie ich prace.
Łódź, 1956I. Batalion „Zośka”
Zośka to imię wojenne Tadeusza Zawadzkiego. Był w czasach okupacji niemieckiej przywódcą zespołu harcerskiego, który zasłynął w Warszawie z akcji małego sabotażu i dywersji. Narodziny tego zespołu sięgają początków okupacji.
Późną jesienią 1939 roku harcerze 23. Drużyny Warszawskiej związali się najpierw z Polską Ludową Akcją Niepodległościową, potem byli łącznikami w komórce konspiracyjnej zajmującej się kontaktowaniem więźniów politycznych ze światem zewnętrznym za pomocą grypsów. Od 1941 roku wykonywali akcje małego sabotażu w ramach organizacji „Wawer”. Od listopada 1942 roku ukształtowali się – jako Grupy Szturmowe – w oddział dywersji. Przez cały czas dowódcą tej młodzieży był Tadeusz Zawadzki. Ze względu na rysy twarzy i delikatność koledzy nazywali go Zośką. Z biegiem czasu dowodzenie Zośki przekroczyło ramy macierzystej drużyny – w Grupach Szturmowych znalazła się także starsza młodzież innych drużyn harcerskich Warszawy oraz niewielka liczebnie organizacja „Przyszłość”, zwana krótko „Pet” (od greckiej nazwy pierwszej litery). Pet wywodził się z dawnego polskiego związku młodzieży szkół średnich, zajmującego się samokształceniem. W okresie okupacji warszawska organizacja Petu złączyła się z harcerstwem. Oto jaki był rodowód warszawskich Grup Szturmowych.
Wiosną 1943 roku aresztowano najserdeczniejszego przyjaciela Zośki – Rudego. Zośka postanowił wraz ze swymi towarzyszami ocalić przyjaciela – było to słynne odbicie pod Arsenałem więźniów odwożonych z gestapowskiego śledztwa do więzienia na Pawiak. Rudego odbito, lecz krótkotrwała była radość: potwornie skatowany zmarł w kilka dni po oswobodzeniu, a równocześnie odszedł w zaświaty ciężko ranny w akcji pod Arsenałem drugi przyjaciel Zośki – Alek.
Co czuł Zośka po stracie Rudego i Alka – zbyteczne mówić. Walczył jednak dalej z wrogiem na czele swoich Grup Szturmowych. Aż oto w sierpniu 1943 roku, przełamując impas potyczki pod Sieczychami, dał wprawdzie swemu oddziałowi zwycięstwo, ale sam otrzymał kulę w pierś. Śmiertelną.
Trójka przyjaciół – Zośka, Rudy i Alek – dostąpiła rzadkiego przywileju: żyła jeszcze przez pewien czas także po śmierci, choć w swoistej postaci. Mówić będzie o tym nasza opowieść.
Piaszczystą mazowiecką drogą wlecze się zaprzęgnięty w jednego konia chłopski wóz. Na nim – stygnące ciało dowódcy wyprawy na Sieczychy, Zośki. Dookoła wozu idą w milczeniu jego towarzysze. Mrok sierpniowej nocy rzednie, na wschodzie niebo nabiera tonów jasnoniebieskawych. Idą przygarbieni, poszarzali, z rękami na deskach wozu, na kłonicach, na uprzęży konia. Gdy teren się wznosi, natężają mięśnie, aby dopomóc koniowi. Mijają pola i laski świerkowe. Andrzej Morro ostrożnie unosi głowę poległego, moszcząc ze słomy wgłębione podwyższenie. Gdy bladość świtu pozwoli wyraźnie dostrzec szczegóły, Długi zdejmie kurtkę i przykryje nią pierś Zośki.
Wiadomość o tym, że Zośka poległ, w ciągu kilkudziesięciu godzin obiegła w Warszawie wszystkich jego przyjaciół i bliskich. Przejmujący ból i ostry niepokój szarpał serca. Zdawało się, że jakaś katastrofa zawisła nad braterską gromadą młodych ludzi. Przecież zginął ktoś, do kogo się tak bardzo garnęli, kto urzeczywistniał to wszystko, do czego tęsknili, czego pragnęli, co było ich marzeniem.
Komendant Warszawskiej Chorągwi Szarych Szeregów powiadomił oddziały o śmierci Zośki specjalnym rozkazem:
Zośka, komendant Grup Szturmowych Wisły, nie żyje. Zginął śmiercią zwykłego żołnierza, choć żołnierzem był niezwykłym. Łączył w sobie wysoki talent organizacyjny i rzadko spotykany realizm pracy z nieprzeciętnym poziomem ideowym. Na tych cechach swego charakteru budował i tworzył nowy styl pracy wojskowej i harcerskiej.
Wobec tak bolesnego ciosu wszelkie słowa, wszelkie zewnętrzne oznaki uczczenia Zośki są niczym. Istotna treść wewnętrzna naszej o nim pamięci polegać musi na niezmordowanym i nieustannym wysiłku, aby do zwycięskiego końca doprowadzić to dzieło, które on – nasz druh, przyjaciel i dowódca – wspólnie z nami zaczął i prowadził.
Przez Boga na wieczną wartę powołany, nie będzie dzieła tego z nami kończył. Duch jego czujny za życia – teraz straż wieczystą nad nami pełnić będzie.
Zarządzam, aby od dnia dzisiejszego począwszy przez dwa tygodnie wszystkie odprawy w Ulu Wisła rozpoczynały się jednominutową ciszą dla uczczenia jego pamięci… Cz! B. Prawdzic hm.
Przez dwa tygodnie na kilkuset zbiórkach warszawskich Szarych Szeregów najpierw – jak nakazał rozkaz – minutowa cisza. A potem – już bez rozkazu – modlitwa i krótkie uwagi o tym, który poległ.
Śmierć Zośki zamknęła pierwszy okres dziejów szaroszeregowych Grup Szturmowych. Zaczynał się nowy okres. Omawianie i przygotowywanie reorganizacji rozpoczęto jeszcze za życia Zośki. U jej podstawy leżały tendencje wojska do ujednolicenia organizacyjnego oraz rozrost Grup Szturmowych. Liczyły one obecnie około trzystu ludzi. Dowodzenie takim zespołem w warunkach konspiracji stawało się uciążliwe.
Odejście Zośki przyśpieszyło bieg rzeczy. Wszystkie warszawskie oddziały Grup Szturmowych, dotychczas podzielone na zastępy, drużyny i hufce, zostały skupione w trzech kompaniach. Dwie z tych kompanii utworzyły batalion. Trzecia została wydzielona do zadań specjalnych – do walki z gestapo. Kompanie składały się z plutonów, plutony – z drużyn. Dowódcą batalionu został harcmistrz-porucznik Jerzy. Dowódcą kompanii wydzielonej kapitan Pług, współpracujący z Grupami Szturmowymi od początku dywersji, jeden z wybitniejszych oficerów Kedywu. Pozostałe stanowiska oficerskie i podoficerskie obsadzono wyłącznie przez najbardziej zdolnych dowódców Grup, dotychczasowych hufcowych i drużynowych Szarych Szeregów.
Początkowo nie doceniano potęgi tkwiącej w tradycyjnych, przez stulecia kształtowanych formach. To nie tylko nowe nazwy przyszły na miejsce nazw dawnych, to młodzież Grup Szturmowych została objęta – jakże początkowo delikatnie i nieznacznie – przez jedną z najstarszych i najbardziej zwartych instytucji, przez wojsko.
W tym okresie dowódcy Grup Szturmowych uczynili na pół świadomie krok mający wzmóc oddziaływanie na przyszłe, nowe życie Grup wszystkiego tego, co było w dotychczasowym ich dorobku dobre i wartościowe. Nowo utworzony batalion został jakby zespolony z osobą Zośki, stał się batalionem „Zośka”.
Inicjatywa wyszła od dwóch Andrzejów: Długiego i Morro. Nie proponowali, aby batalion stał się batalionem imienia porucznika Zawadzkiego-Zośki. Nie, miał to być batalion „Zośka”! Staną się Zośką ustokrotnionym.
Prawie cały „Sad” Rudego znalazł się w jednej z organizowanych kompanii, która z miejsca przybrała nazwę „Rudy”. O Alka natomiast o mało nie wybuchł zatarg. Chłopcy, którzy z Alkiem współżyli i walczyli, znaleźli się w jednym z plutonów kompanii „Rudy”. Gdy usłyszeli, że zanosi się na nazwanie innej kompanii imieniem ich przyjaciela i dowódcy, zaprotestowali zapalczywie. Alek musi pozostać z nimi, z ich plutonem! Nie było rady – jeden z plutonów kompanii „Rudy” musiał zostać plutonem „Alek”.
Również przyjaciele Felka – którego koleżeńska troska o podkomendnych oraz bohaterska śmierć w akcji pod Czarnocinem stawały się symbolem – najpierw zespolili z jego imieniem pierwszą kompanię, ale po reorganizacji „zabrali go” ze sobą do jednego z plutonów „Rudego”! I odtąd zamiast kompanii „Felek” był pluton „Felek”. Duchy poległych towarzyszyły, jak z tego widać, swym żyjącym przyjaciołom, a nie organizacyjnym formom.
Właściwym bohaterem naszej opowieści jest wielki z e s p ó ł młodzieży Grup Szturmowych. Ale ponieważ dla toku opowiadania pożądane jest wysunięcie paru postaci, wokół których skupi się narracja, niechże nimi będą Andrzej Morro i Jeremi. Primi interpares – jak mawiali Rzymianie.
Andrzej Morro zaczął zwracać na siebie uwagę w okresie małego sabotażu, a w okresie dywersji miał już mocną pozycję. Zośka cenił go bardzo i typował na jednego ze swych następców.
Był o kilka lat młodszy od twórców Grup Szturmowych. Tamtych wojna zaskoczyła po pełnych maturach, jego – po „małej maturze”. Był wysokim, postawnym chłopcem o jasnych blond włosach, niebieskich oczach i podłużnej, regularnej twarzy. Gdy Niemcy zajęli Warszawę i ludzie z konieczności zetknęli się z hitlerowsko-rasistowskimi teoriami, koledzy zaczęli pokpiwać, iż Andrzej jest typowym nordykiem. Szesnastoletni wówczas Andrzej był w rozpaczy. Próbował udowadniać, że nordykiem nie jest, gdyż tęczówki ma niezupełnie niebieskie, a na twarzy trochę piegów, których nie uwzględniają żadne rasistowskie charakterystyki czystych Germanów. Nie pomogło – koledzy, wyczuwając, iż trafili na „słaby punkt” Andrzeja, uporczywie głosili jego nordyckość. Nieszczęśliwy chłopiec dźwigał przez wiele pierwszych miesięcy okupacji tajemną udrękę swej nordyckości, aż po pewnym czasie przestali się tym interesować koledzy i zapomniał o tym sam Andrzej.
Zapomniał tym łatwiej, iż teraz zaczęły docierać doń nowe głosy o jego wyglądzie – głosy dziewcząt. Że jest przystojny. Tylko wargi ma zbyt chłopięce, prawie dziecinne. Andrzej więc zaczął zastanawiać się, czy nie ma jakiego sposobu na nadanie wargom bardziej męskiego wyrazu, ale wnet machnął i na to ręką.
Młody człowiek z każdym miesiącem okupacji coraz mniej interesował się swym wyglądem zewnętrznym, a coraz bardziej pogrążał w świat wewnętrzny, świat myśli. Fakty codziennej hitlerowskiej przemocy wywoływały mocne, gwałtowne pragnienie sprawiedliwości i prawdy. Nie wiadomo, kiedy i jak, niemal z miesiąca na miesiąc, uroczy chłopiec przekształcał się coraz wyraźniej w gorliwego wyznawcę tych idei. Na stosunkach koleżeńskich ta Andrzejowa przemiana zaważy o tyle, iż dla przyjaciół Andrzej Morro stanie się niejako człowiekiem o dwóch duszach: miły kompan, wierny towarzysz – w pewnych chwilach zmienia się nagle w bezkompromisowego, twardego głosiciela prawdy. Andrzej – uroczy kolega, przyciąga i zespala, Andrzej – uporczywy realizator czystej linii postępowania, także wprawdzie pociąga niektórych, lecz zraża innych. Zwano go niekiedy Andrzejem Filozofem.
Andrzej jest wyrobiony sportowo. Na przedwojennych międzyszkolnych zawodach zdobył pierwsze miejsce w skoku o tyczce. Był dobrym strzelcem. Dobrze i chętnie grywał w koszykówkę, siatkówkę i piłkę nożną. Dobra kondycja fizyczna stanie się w wojskowych perypetiach Andrzeja bardzo cenną oprawą dla jego wartości wewnętrznych. Połączenie tych dwóch cech dać może w okresach walki zbrojnej szczególnie korzystne wyniki. W wypadku Andrzeja tak właśnie się zapowiadało, gdyż charakter i umysł młodego człowieka nie były na niższym poziomie niż jego sprężystość mięśniowa. Zarówno małą, przedwojenną maturę, jak i maturę „wielką”, robioną na konspiracyjnych kompletach, zdał na „bardzo dobrze”. Ponadto wyróżniał się w uczniowskim życiu społecznym, gdzie przez trzy lata był przewodniczącym samorządu.
Ojciec Andrzeja był indywidualnością wybitną. Wywierał niezwykły urok na całą rodzinę. Potrafił zaprzyjaźnić się z obydwoma synami (Andrzej miał o dwa lata młodszego brata, który teraz z nim razem należał do Grup Szturmowych). Owocem tej przyjaźni stał się fakt może drobny, lecz charakterystyczny: gdy trzeba było wybrać pseudonim konspiracyjny, Andrzej podał: „Morro”. Był to pseudonim jego ojca z konspiracyjnych czasów poprzedniej generacji, utworzony z przestawienia dwóch pierwszych sylab nazwiska Romocki. Andrzej po tragicznej śmierci ojca w 1940 roku pragnął stać się jego kontynuacją, być jak on działaczem społecznym – żołnierzem. A matka? Z matką można było prowadzić niekończące się „zasadnicze” rozmowy i dyskusje, była więc „równą” mamą.
W Szarych Szeregach Andrzej czuł się świetnie, był przecież harcerzem od lat chłopięcych. Służbę pełnił w hufcu Rudego, zwanym „Sad”. Niewinna ta nazwa stanowiła kryptonim wyrazów sabotaż i dywersja. Zaprzyjaźnił się z Rudym i z Zośką. Śmierć ich wstrząsnęła nim. Gdy pierwsze i najsilniejsze wrażenie przeminęło, powtarzał uporczywie: „Musimy Zośkę i Rudego zastąpić, muszą trwać w naszej pracy”.
Miał teraz dwadzieścia lat i ustalony charakter. Posiadał szerokie, lecz rozproszone zainteresowania społeczne, polityczne, kulturalne. Pragnął, za zachętą ojca, studiować w Szkole Nauk Politycznych, wielbił sprężystość w myśleniu i działaniu. Uczył się języków. Wiele myślał i dyskutował.
Gdy dojdzie do wydarzeń opisanych w następnym rozdziale, Andrzej Morro będzie „świeżo upieczonym” dowódcą swego macierzystego plutonu „Sad”, w „świeżo upieczonej” kompanii „Rudy”. Trzy miesiące później, w grudniu 1943 roku, zostanie dowódcą tej kompanii.
A Jeremi? O Jeremim będzie właściwiej powiedzieć w innym miejscu.V. Zamach na Kutscherę
Gdy dwie kompanie „Zośki” operowały w ramach akcji, która miała zreflektować okupanta kontrterrorem wysadzanych pociągów, w tym samym czasie kompania wydzielona otrzymała polecenie uderzenia w ośrodek woli i symbol hitlerowskiej zbrodniczości, hitlerowskich okrucieństw i mordów w Polsce:
Kutschera!
Był to młody generał SS. Do Warszawy przybył wczesną jesienią 1943 roku jako kierownik bezpieczeństwa „dystryktu” warszawskiego. Poprzednio z polecenia Himmlera niszczył ruch oporu w Czechosłowacji, Danii i Holandii. Wśród hitlerowskiej elity uchodził za specjalistę w operowaniu bezwzględnym, masowym terrorem. To on rozplanował i urzeczywistniał potworności masowych rozstrzeliwań niewinnych ludzi na ulicach Warszawy, aby zastraszyć społeczeństwo, wyizolować polski ruch niepodległościowy i stworzyć wokół niego pustkę społeczną. To jego nazwisko kryło się za anonimem: „Dowódca SS i policji” każdej czerwonej płachty afiszów śmierci. Miał za kilka miesięcy poślubić córkę Himmlera, ministra SS i policji hitlerowskiej Rzeszy, bezprzykładnym więc, demonstracyjnym okrucieństwem chciał widać umocnić swoją pozycję w hitlerowskiej grupie rządzącej. Nazwisko jego miało się zespolić z sukcesem uspokojenia najbardziej niepodległego miasta w okupowanej Europie.
Dwóch młodych, dwudziestoletnich ludzi przystąpiło w małym pokoiku na Żoliborzu do rozpracowywania planu zamachu na Kutscherę: Jeremi i Bronek Lot. Obydwaj po bezbłędnie zorganizowanej przed paroma miesiącami akcji na Bürckla czuli się w doskonałej formie. Zespolili się w przyjaźni, mieli (może odrobinę przesadne) zaufanie do siebie i do swych towarzyszy. Jeremi codziennie wyskakiwał teraz wczesnym rankiem z łóżka ze śpiewem, pieśniami budził matkę i siostrę. Śpiewając, mył się do pasa w zimnej wodzie. A jego druh – Bronek Lot – starał się wpadać do przyjaciela jak najczęściej, aby nacieszyć się we wspólnych z nim rozmowach o rzeczach ważnych i błahych i aby bodaj móc popatrzeć na Krysię. Jeremi jakoś nie orientował się, że Bronek wpada nie tylko do niego, a gdy tu jest – siostra spogląda nań częściej niż na innych jego kolegów. Bronek znał Krysię od dawna, ale dopiero teraz, w ostatnich dniach zauważył ją naprawdę i zaczął się jej jakby z ukrycia przyglądać.
W okresie najstraszniejszego terroru dobra forma psychiczna obydwu przyjaciół nie zmalała, ustały tylko wesołe śpiewy. Ich wiara w siebie, w młodość, w słuszność walki wyrażała się teraz w twardszym niż zwykle kroku, w wysoko noszonej głowie i w ledwo uchwytnym zaostrzeniu rysów twarzy. Jedynie gdy Bronek rozmawiał z Krysią, jego bardzo jeszcze młodzieńcza twarz przybierała po dawnemu łagodny wyraz, a ofensywny nieco nos tracił swą zwykłą pewność siebie.
Tak więc Jeremi i Bronek otrzymali niezwykłe zadanie: opracować zamach na Kutscherę. Nad tymi przygotowawczymi pracami Pług czuwał uważnie. Postawił tylko jedno żądanie: Jeremi nie może dowodzić akcją. Była to realizacja zasady przyjętej przed kilkoma miesiącami przez Kierownictwo Dywersji, zasady, która wyrażała się w języku bojowców lapidarnym zwrotem: „nie trzaskać czołówki!”. W pierwszym okresie dywersji zarówno dowodzenie w akcjach, jak nawet udział w nich rezerwowano dla najbardziej wyróżniających się bojowców i dla najzdolniejszych dowódców. Chodziło o wypróbowanie metod i wyszkolenie kadry. W szeregu kolejnych akcji dowodzili i uczestniczyli niemal ci sami ludzie. Dało to w rezultacie zastraszające straty właśnie wśród najbardziej wyrobionych i wartościowych ludzi.
Śmierć Zośki, który osobiście brał udział niemal w każdej akcji, spowodowała energiczne wystąpienie kierownictwa Szarych Szeregów wobec Komendy Armii Krajowej i od dawna narastająca decyzja została ostatecznie przesądzona: zarządzono, iż zarówno do udziału w akcjach, jak i do dowodzenia nimi należy przydzielać coraz inne zespoły i wyznaczać coraz innych dowódców. Należy chronić tych, co się już wyrobili, a z drugiej strony – należy dać szansę wyrabiania się innym. W myśl tej zasady Jeremiemu, który dowodził – i to dobrze dowodził – w zamachu na Bürckla, nie wolno było brać udziału w zamachu na Kutscherę. Natomiast Bronek Lot, który w zamachu na Bürckla uczestniczył jako jeden z wykonawców i złożył wówczas dowody zimnej krwi, odwagi i bystrości, miał teraz objąć stanowisko dowódcy. Należało mu się to zresztą także dlatego, że akcję miał wykonać pierwszy pluton. Bronek otrzymał niedawno nominację na dowódcę tego plutonu.
Zresztą dowodzenie w tej historycznej akcji zawdzięczał Bronek Pietraszewicz nie tylko odwadze, zimnej krwi i funkcji dowódcy plutonu. Zawdzięczał je przede wszystkim inteligencji i wysokiej klasie moralnej, jaka cechowała tego młodego człowieka. W Grupach Szturmowych widzimy wiele pełnych i zharmonizowanych jednostek, które łączyły odwagę bojową z czystością intencji, charakter z inteligencją. Byłoby naiwnością przypuszczać, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem przypadkowym. Niezwykła atmosfera walki z okupantem oraz szczególne napięcie ideowe panujące w Szarych Szeregach podciągało ludzi, sprzyjało ujawnianiu się i rozwijaniu wszystkiego tego, co w człowieku jest naprawdę wartościowe.
Czas przejść do opisu jednego z najbardziej dramatycznych wydarzeń w historii okupowanego kraju.
1 lutego 1944 roku.