Zostań dla mnie. Tom 4 - ebook
Zostań dla mnie. Tom 4 - ebook
Jacob robi karierę filmową w Hollywood. Jako przystojny kawaler jest obiektem zainteresowania paparazzi i prasy plotkarskiej. Nie pasuje do małego Sugarloaf, ale zgodnie z ostatnią wolą ojca musi tu spędzić sześć miesięcy. Kiedy spotyka Brennę Allen, jego świat staje na głowie. Czy wykorzysta szansę na prawdziwą miłość i znajdzie powód, by zostać w swoim rodzinnym miasteczku?
„Hollywood nauczył mnie wszystkiego, co wiem o związkach, prócz tego, jak w nich trwać. Jako aktor stałem się mistrzem udawania. Udawania, że koszmarne dzieciństwo nie miało na mnie wpływu. Udawania, że wszystko w porządku. Udawania, że wiem, jak ocalić siebie, dziewczynę, cały ten przeklęty świat.
Zawsze jednak znałem prawdę – nie jestem niczyim bohaterem.
Do czasu, kiedy muszę wrócić do Sugarloaf na sześć miesięcy, a Brenna Allen daje mi szansę udowodnienia, że mogę zostać jej bohaterem. Ona jest wszystkim, czego pragnąłem, a czego nie mogę mieć. Jej złamane serce, piękna twarz i cudowne dzieci wywracają mój świat do góry nogami. Zamiast przygotowywać się do następnej głównej roli, zaczynam reżyserować sztukę teatralną w miejscowym gimnazjum.
Wszystko dla samotnej matki z małego miasteczka.
Byle tylko zobaczyć jej uśmiech.
Im dłużej tu jestem, tym bardziej chcę zostać. Dla niej. Zacząć życie od nowa w miejscu, do którego nigdy nie chciałem wracać.
Kiedy jednak wszystko się komplikuje, muszę zdecydować, czy dla kobiety, którą kocham, lepiej będzie, jeśli zostanę czy wyjadę?”
Czwarta część opowieści, której bohaterami są bracia Connor, Declan, Sean i Jacob Arrowoodowie. Po śmierci znienawidzonego ojca powracają w rodzinne strony, by wypełnić jego ostatnią wolę. Każdego z nich czeka konfrontacja z przeszłością i własnymi uczuciami. Każdy musi podjąć decyzję, która radykalnie odmieni jego życie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1723-7 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bip, bip, bip.
Wrr!
Niemożliwe. Już wpół do siódmej? Przecież dopiero co zasnęłam.
Obracam się na bok i patrzę na budzik. Niestety, to prawda. Czas ruszyć tyłek. Przesuwam ręką po prześcieradle i dotykam zimnego miejsca. Mam ochotę ryczeć. Od ośmiu miesięcy przeżywam to samo od nowa. Szukam go, tęsknię za nim, chcę poczuć jego ciepło, ale Luke’a już nie ma.
– Mamo! – słyszę w końcu wrzask Melanie. – Wstawaj!
Siadam na łóżku, opuszczam nogi na podłogę i zamykam oczy.
Dam radę. Tak jak każdego dnia, od dawna. Dzieci mnie potrzebują, a ja nie mogę ich zawieść, nawet jeśli ból jest tak wielki, że chcę odpuścić.
Dziesięć dni temu wprowadziliśmy się do nowego domu. Stoi na pustkowiu, ale w pobliżu rodziny mojego męża – mojego zmarłego męża – i miejsca jego pochówku.
Staram się skupić na oddychaniu, uchwycić się czegoś, co pozwoli uwierzyć, że wszystko się ułoży. Kiedyś. Ale teraz jestem sama, a to boli. Nie mam u boku Luke’a, brak mi jego wsparcia. To on mnie przekonywał, że jestem wojowniczką i zawsze znajdę jakieś wyjście. Teraz sama muszę mobilizować siły i przypominać sobie, że Luke nie wyjechał na kolejną misję, lecz odszedł na zawsze. Został pochowany, a ja już nigdy nie usłyszę jego głosu.
Kiedy sfinalizowałam zakup tego domu, powinnam skakać z radości. A ja usiadłam na zimnym krześle i ze łzami w oczach podpisałam dokumenty tylko w swoim imieniu. Nie było żartów i śmiechu przy dodawaniu kolejnego miejsca do naszej długiej listy dotychczasowych adresów.
Wlepiam wzrok w sufit. W sercu narasta ból.
– Mamo! Sebastian siedzi w łazience! Muszę się uczesać!
Powoli wypuszczam powietrze z płuc.
– Idę.
Zaciskam zęby, wstaję, wkładam szlafrok i wychodzę z pokoju, szurając nogami.
Melanie wybałusza oczy na mój widok.
– Boże! – woła.
– Tak świetnie wyglądam? – żartuję. To oczywiste. Od tygodnia prawie nie spałam, przepłakałam pół nocy, ale chyba nie jest aż tak źle.
– No… trochę ci wessało oczy. Ciocia Cybil by się przestraszyła.
– Minęło dopiero parę miesięcy.
Poza tym Cybil nie pisnęłaby słowa. Kiedy ją poznałam, byłyśmy żonami żołnierzy. Siedziałyśmy w bazie Pensacola bez rodziny i przyjaciół. Byłam wtedy w ciąży. Cybil, urocza dziewczyna z Południa, z silnym akcentem i ze złotym sercem, stała się moją najlepszą przyjaciółką. Tak było przez dwanaście lat.
Cybil jest jak brzoskwinia. Na zewnątrz miękka, słodka, delikatna. Wewnątrz – pestka. Twarda i wytrzymała. To moja opoka. Bardzo mi jej brakuje.
Mel wzdycha i przenosi wzrok na drzwi łazienki.
– Wiem.
Wiem, że ona wie. Wszystkim nam było trudno. Biliśmy się z myślami, czy wracać do rodzinnego miasta Luke’a. Nie żeby nie podobały nam się okolica czy bliskość jego rodziny. Przeprowadzka oznaczała kolejną zmianę w życiu.
Byliśmy rodziną wojskową. Zawsze stacjonowaliśmy w bazie. Zawsze zatrzymywaliśmy samochód o wschodzie i zachodzie słońca, żeby wysłuchać hymnu. Mieszkaliśmy w ciasnych domach, w których wiecznie coś się psuło. Ale na tym polegało nasze życie.
Kiedy kolejny raz tuliłam Sebastiana, gdy szlochał na dźwięk przelatujących nad domem odrzutowców, stwierdziłam, że musimy zmienić miejsce. Ryk silników przestał budzić radość, że za sterami może siedzieć jego tata, a stał się ciągłym przypomnieniem, że Luke nigdy więcej nie poleci.
Opuściłam bazę, zamieszkałam z teściami i zaczęłam szukać miejsca do życia. Wtedy pojawiło się ogłoszenie o sprzedaży tego domu. Dzięki jednej z nauczycielek, którą poznałam w nowej pracy, mogłam szybko skorzystać z okazji. Niestety dom jest dość mały, a dzieci nie mają osobnych łazienek.
– On musi wreszcie wyjść!
– Melanie, gwarantuję ci, że nikt nie zwróci uwagi na twoją nieidealną fryzurę.
– Tego nie wiesz. A jeśli tutejsze laski są wredne? A chłopcy nie lubią dziewczyn bez makijażu? Czemu nie mogę skorzystać z twojej łazienki? Czemu nie pozwalasz mi używać kredki do oczu?
Życie nastolatki wchodzącej w wiek dojrzewania obfituje w dramaty.
– Potrzebuję swojej łazienki. Muszę się przygotować do wyjścia. A co do reszty… Masz dwanaście lat, twój tata nie chciał, żebyś się malowała, a ja będę się tego trzymać, bo on nie żyje.
Melanie patrzy mi w oczy przez chwilę.
– Przepraszam, mamo. Nie powinnam tak mówić…
Moja słodka córeczka. Zawsze taka opiekuńcza. Ma dopiero dwanaście lat, ale jest nad wiek dojrzała. Dojrzalsza od niejednego dorosłego, jakiego znam. Takie życie dziecka zawodowego żołnierza. Dorasta wcześniej, rozumiejąc, że rodzina przypomina oddział, i na każdym spoczywa jakaś odpowiedzialność.
Straciła ojca i jej dzieciństwo definitywnie się skończyło. Zniknęła gdzieś małolata głównie zainteresowana modą i urodą. Weszła w rolę dorosłego, a ja robię wszystko, co w mojej mocy, żeby znowu była dzieckiem.
– Nie przepraszaj, skarbie. To ja przepraszam. Nie powinnam tracić panowania nad sobą.
Melanie czeka, aż mój oddech się wyrówna. Przygryza dolną wargę.
– Ogarnę siebie i Sebastiana do szkoły.
– Nie ma potrzeby. Muszę zebrać się w sobie. To pierwszy dzień dla nas wszystkich.
Luke mawiał, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Czuł, że przeznaczenie istnieje i że spotkaliśmy się właśnie dzięki niemu. Nie wiem, czy to prawda, ale nigdy nie polemizowałam z tym przekonaniem. Miałam osiemnaście lat, poznałam pilota i wpadłam po uszy. Kilka miesięcy później byłam już żoną i w ciąży z Melanie.
Nikt nie wierzył, że nasze małżeństwo przetrwa. I nie przetrwało, ale w inny sposób.
– Czy babcia zrobiła nam lunch? – pyta Melanie.
Mam nadzieję, że tak. Rozpakowywałam się, kiedy ona szykowała rzeczy na dzisiaj.
– Powiedziała, że przygotowała go wczoraj wieczorem.
– Pamiętała, że kanapka dla Sebastiana musi być bez skórki?
– Przekazałam jej wszystkie instrukcje.
Melanie wzdycha, podejrzewając, że babcia mnie nie posłuchała.
– Jest w tym beznadziejna tak jak tata. On też nie robi kanapek jak trzeba.
Po tych słowach nagle sztywnieje, zdając sobie sprawę z przejęzyczenia. Nigdy nie wspomina Luke’a. Udaje, że wyjechał na misję i że na naszą rodzinę wcale nie spadło niewyobrażalne cierpienie. Bardzo przeżyła śmierć ojca. Luke był jej światem.
Jej bohaterem.
O takim ojcu marzy każda dziewczynka. Nie zawsze mógł być z nami, ale Melanie i Sebastian nie czuli się zaniedbywani. Chociaż pracę zawsze stawiał na pierwszym miejscu, dzieci nigdy tego nie odczuły. To ja miałam wszystko na głowie, ale zaakceptowałam swoją rolę. Zajmowałam się naszymi pociechami. Pilnowałam, żeby dom działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Kiedy coś się psuło, naprawiałam to bez szemrania.
Nikt mi nie powiedział, co robić, kiedy sama poczuję się jak zepsuta część, ani co się stanie, gdy samolot runie na ziemię.
– Każdy się stara – mówię z lekkim uśmiechem, wdzięczna teściowej za chęć pomocy.
– Sprawdzę tę kanapkę, bo Sebastian ciągle okupuje łazienkę! – ostatnią kwestię Melanie wykrzykuje tak, że się krzywię. Potem zbiega po schodach, przez co nie słyszy cichego śmiechu brata zza drzwi łazienki.
– Synu, daję ci pięć minut. Umycie zębów i uczesanie się nie zajmuje więcej czasu.
– Dobrze, mamo!
Sebastian ma jedenaście lat i siedzi w łazience tylko po to, żeby wkurzyć siostrę. Kocham swoje dzieci, ale naprawdę dzisiaj dają mi popalić. A bardzo liczyłam na to, że wszystko pójdzie gładko.
To ich pierwszy dzień w szkole w Sugarloaf. Poznali kilkoro miejscowych dzieci, kiedy regularnie przyjeżdżaliśmy w odwiedziny do Sylvii i Dennisa; wszystko inne jest jednak dla nich nieznane. Dotąd zmiana szkoły nie była dla nich problemem, ale nie tym razem. Zostawiliśmy za sobą życie wojskowej rodziny. Dzieci żołnierzy żyły w komitywie. Rozumiały, jak trudno uczyć się co rok gdzie indziej, dlatego były bardziej otwarte na nowych w klasie.
Teraz Melanie i Sebastian idą do szkoły, w której dzieci znają się od urodzenia.
Niecałą minutę później Sebastian staje w drzwiach mojej sypialni.
– Jak wyglądam? – pyta.
Najpierw patrzę na jego ciemnobrązowe włosy i odziedziczony po ojcu uśmiech, któremu nie sposób się oprzeć. Potem zauważam strój i jęczę.
– Myślałam, że wczoraj wieczorem przygotowałeś z babcią ubranie na dzisiaj.
– Bo przygotowałem.
– I w tym chcesz pójść pierwszego dnia do nowej klasy?
– Babcia mówi, że to stylowe ciuchy.
Prycham. Można o nich powiedzieć wszystko, ale nie to, że są stylowe.
– Kochanie, to nie pasuje. Włóż dżinsy, które ci kupiłam.
– A koszula?
Nie mam ochoty chandryczyć się o strój, więc mówię:
– Dobra. Jeśli tobie się podoba, to mnie też.
Moja teściowa uwielbia krzykliwe kolory i zwierzęce motywy. Wszystko w paski albo kropki nosi z upodobaniem. Ja mam inny gust, ale ona i Sebastian od dawna zgadzają się w kwestii stylu. Powiedziała mu kiedyś: „Ubieraj się tak, jakby świat należał do ciebie”. Skoro jemu podoba się ta koszula, nie będę mu jej obrzydzać.
Jakiemuś Bruce’owi, Troyowi albo innemu miejscowemu osiłkowi może się nie spodobać taka koszula – trudno, Sebastian da radę. Od dawna umie budzić w ludziach sympatię. To uroczy chłopak, który uwielbia nas rozśmieszać, zabawiać żartami i muzyką. Pisze piosenki, gra na gitarze i zbiera same piątki. Jestem z niego dumna.
– Szkoda, że nie ma z nami taty.
– Ja też żałuję.
– Jemu podobałaby się moja koszula.
Połykam łzy.
– Kupiłby sobie podobną.
Luke nie miał wyczucia stylu, ale utwierdzał Sebastiana w przekonaniu, że można nosić, co się chce. Gdyby on – dzielny pilot myśliwca marynarki wojennej – włożył koszulę w zebrę, nasz syn zrobiłby to samo.
– Myślisz, że patrzy na mnie dzisiaj z nieba?
– Na pewno.
Sebastian smutnieje.
– Tęsknię za nim.
Posyłam mu delikatny uśmiech, który mówi: rozumiem, chciałabym, żeby było inaczej, ale nie mogę tego naprawić.
– Wiem, że tęsknisz, ale to chyba dobrze, że jesteśmy tu, gdzie babcia i dziadek, co?
Kiwa głową, w jego oczach jednak widać zawód.
– Tak.
– To nie to samo, oczywiście. – Nic nie poprawi naszej sytuacji. Dawanie mu fałszywej nadziei tylko pogorszy sprawę.
Zostaliśmy sami.
Nie stanowimy już czteroosobowej rodziny Allenów. Jest nas troje, przypominamy koło z brakującą szprychą, które na zawsze pozostanie uszkodzone.
Straciłam ukochanego męża i ojca dzieci z powodu usterki technicznej. Tyle przeprosin. Tyle przepłakanych nocy. Zastanawiania się, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby Luke nie zaciągnął się ponownie trzy miesiące wcześniej.
Gdyby mnie wtedy nie zawiódł.
Gdyby kochał mnie na tyle mocno, żeby nie iść tamtego dnia do pracy, tak jak mi obiecał.
Gdyby…
To „gdyby” jest snem, który się nie ziści, ponieważ Luke’a zabrała nam rzeczywistość.
– Ale mam ciebie – odpowiada cicho.
– Zawsze.
Rzuca się ku mnie z rozpostartymi ramionami. Chwytam go w objęcia. Jego uściski są najlepsze. Pełne ciepła i miłości.
Wspina się na palce, całuje mnie w policzek i ściska jeszcze mocniej.
– Kocham cię, mamo.
– Ja też cię kocham.
Pojawia się Melanie.
– Kryzys zażegnany – oznajmia.
– Dziękuję. – Posyłam jej uśmiech.
Mel rzuca się do łazienki.
– Kretyn! – woła.
– Siostry. – Sebastian przewraca oczami.
Kiedy oboje szykują się do wyjścia, idę do swojej łazienki. Wkładam żakiet i spodnie. Mam nadzieję, że wyglądam w tym dobrze: nowocześnie i zarazem profesjonalnie. Praca w charakterze okręgowego pedagoga szkolnego sprawi, że trochę zwolnię. Kalifornia była trudna. Dzieci, z którymi się stykałam, potrzebowały pomocy we wszystkich sferach życia. Miały kłopoty, począwszy od takich z narkotykami, gangami, przemocą, po te z zaliczaniem testów na koniec roku i dostawaniem się do college’u. Każdy dzień był inny. Uwielbiałam pomagać.
Tutaj, pani Symonds, dyrektorka szkoły, powiedziała mi, żebym przygotowała się psychicznie na takie dni, kiedy sama będę szukać problemów do rozwiązania.
Mimo to jestem podekscytowana na myśl o czekających mnie wyzwaniach.
Dzieci stoją na dole z plecakami. W powietrzu czuję napięcie.
– Gotowi? – rzucam.
Oboje kiwają głowami. Nasza rodzina ma swoją tradycję związaną z pierwszym dniem w nowej szkole. Chcę, żeby to jedno pozostało niezmienione. Melanie i Sebastian idą do pokoju, trącając się łokciami i walcząc o pierwszeństwo.
– Nie pchaj się, gnojku – syczy Mel.
– Ty się nie pchaj! Głupia jesteś.
Rodzeństwo…
– Przestańcie. Oboje.
– Ona wszystko słyszy – mówi zdumiony Sebastian.
– Żebyś wiedział. A teraz przestańcie się wydurniać. Ciasto czeka.
Wchodzą do aneksu kuchennego i łapią talerz. To coś, co Luke i ja wymyśliliśmy po pierwszej przeprowadzce do kolejnej bazy. Pierwszego dnia jemy na śniadanie ciasto i mówimy na głos życzenia. Chociaż to nie jest nowa szkoła w nowej bazie, ale pierwszy dzień w Pensylwanii, a tradycja jest tradycją. Wprawdzie cukier, tłuszcz i lukier nie są zdrowe, ale dzisiaj to nieważne.
W każdym kawałku ciasta jest płonąca świeczka. Jeśli życzenie ma się spełnić, musi być wypowiedziane głośno.
– Melanie, ty pierwsza.
Podnosi ciasto i patrzy na płomień świeczki.
– Obym w tym roku miała same piątki i wreszcie znalazła sobie chłopaka.
Sebastian parska śmiechem.
– Żaden chłopak nie będzie chciał z tobą chodzić. Nawet się nie malujesz.
– Sebastianie!
Mały wzrusza ramionami.
Mel piorunuje go wzrokiem i zdmuchuje świeczkę.
– Teraz ty, mamo.
Chcę w tym roku się nie rozsypać.
Dzieci nie muszą tego słyszeć. Unoszę więc ciasto i wypowiadam życzenie, które może się spełnić.
– Oby ten rok przyniósł nam nowe przyjaźnie i mnóstwo radości. I mam nadzieję, że pokochamy nowy dom.
– Piękne życzenia, mamo – mówi Melanie miękko.
– Nudne – dodaje Sebastian kąśliwie.
– Teraz ty, Panie Przygodo.
Sebastian uśmiecha się i zamyka oczy.
– Żebym przestał tak bardzo tęsknić za tatą, poznał fajnych kumpli i spotkał Jacoba Arrowooda. Wtedy powiem mu, że jest świetny, a on zabierze mnie na plan i zostanę sławnym aktorem.
Melanie i ja wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Jedno z życzeń Sebastiana wkrótce może się spełnić.
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji