- W empik go
Zrozpaczeni w literaturze: Studium literackie - ebook
Zrozpaczeni w literaturze: Studium literackie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 225 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
"Dlaczegóż takie jak ja istoty snuć się mają pomiędzy ziemią, a niebem?" – mówi Szekspir w Hamlecie.
Te słowa, jakby wieszczym wypowiedziane duchem, dają się zastosować do całego kierunku literatury, który odezwał się tak odrębnemi tonami w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku.
Jestto literatura zrozpaczenia, nazwana od jednego z głównych koryfeuszów swoich Byroniczną, chociaż Byron nie był ani pierwszym, ani jedynym jej przedstawicielem. Niesłusznie też byłoby kłaść na karb jednego człowieka, lub nawet grupy ludzi, chociażby obdarzonych największym geniuszem, to, co było wytworem wieku.
Literatura nie jest oderwanym objawem myśli ludzkiej; łączy się ona z wypadkami dziejowemi, z wiedzą i wiarą chwili, jak roślina łączy się korzeniami z ziemią, na której wyrasta.
Nie można jednak zaprzeczyć, że w kierunku Zrozpaczeni w literaturze.
tym było coś epidemicznego. Geniusze które pierwsze głosić zaczęły pieśń rozpaczy, były takiej miary, że pociągnęły świat w kolej przez siebie wyżłobioną i narzuciły mu swoje myśli, uczucia, wzgardy, przekleństwa. Ale kierunek ten odpowiadał także potrzebie czasu, był skutkiem ogólnego prądu, na którego wyrobienie wpłynęły nietylko indywidualne, ale powszechne przyczyny.
Czemże bowiem jest zrozpaczenie? Dysharmonią pomiędzy pragnieniem a rzeczywistością – przeświadczeniem o niepodobieństwie wcielenia marzeń, a wreszcie poczuciem znikomości istnienia, wstrętem do nieodzownych konieczności życie: starości, kalectwa, śmierci, lub wstrętem do ułomności ludzkiej natury.
Każdy z tych czynników wystarcza, by wyrobić posępne poglądy i wprawić w drżenie studżwięczna strunę bólu. Każdy też ma swoich przedstawicieli, którzy za jego sprawą wkroczyli w wiekuisty Hades cierpień bez osłody, bólów bez końca.
Zrozpaczenie więc ma swoję racyą, bytu w samejże istocie natury naszej, odzywać się musi w danej chwili w każdym szerszym umyśle. Jestto jeden z wiecznie odzywających się dźwięków ludzkiego ducha, a jeśli dźwięk ten w jednej epoce rozrósł się nadmiernie, niepodobna winować o to pewnych tylko indywidualności, lub przypisywać jedynie ich wpływowi nastrój całej literatury.
Chorobliwość tego nastroju stanowi właściwie nie sama rozpacz, zrozumiała dla każdego z żyjących, ale rozpacz przechodząca w stan chroniczny, lubowanie się w niej, wyszukiwanie wszystkich ujemnych stron bytu, zwątpienie przenikające wszystkie uczucia i stosunki ludzkie, a nadewszystko potarganie wszystkich moralnych węzłów.
To stanowi właśnie główną cechę bohaterów owej epoki, to odróżnia stanowczo ten moment literatury od wszystkich innych momentów. Oprócz więc przyczyn, działających ogólnie w danej chwili na każdego człowieka, musiały być przyczyny szczególne, właściwe tej właśnie dziejowej chwili, które, podsycając posępne poglądy i pozbawiając ich przeciwważników, powlokły kirem horyzonty myśli.
Na to, by zrozpaczenie zagłuszyło wszelkie inne dźwięki ludzkiego ducha, by pochłonęło wszystkie miękkie uczucia, by zajęło miejsce przyjaźni, miłości, cnoty, wiary i zapanowało samowładnie w piersi poety, trzeba żeby grunt był przygotowany, czyli żeby w piersi tej nie istniał żaden syntetyczny pierwiastek, zdolny stawić mu czoło i ocalić cokolwiek z rozbicia nadziei. Trzeba nadto, by syntetyczne pierwiastki zagłuszone były również w łonie mas, bo inaczej głos poety, nie znajdując oddźwięku, musiałby skonać bez echa.
Kiedy człowiek wśród cierpień i burz życia może ideał swój przenieść w świat lepszy i czekać spełnienia aspiracyj swoich w zagrobowej przyszłości; kiedy, odwracając oczy od nędz ziemskich, znajdzie odpoczynek w oczekiwaniu nieśmiertelnej sprawiedliwości – wówczas jeszcze, jakakolwiek spotkałaby go dola, rozpaczać nie może. Zrozpaczenie bowiem jest owocem zwątpienia i koniecznie z niem iść musi w parze.
Ale jeśli ognista wyobraźnia wytworzyła marzenia niedościgłe; jeśli serce ukochało gorąco sprawiedliwość, cnotę i wysokie abstrakcyjne pojęcia, stanowiące szlachetny skarb ludzkości; jeśli człowiek wchodził w życie pełen prostoty i wiary, a te omylone zostały; jeśli tam, gdzie dawał uczucie, spotkał zawód; jeśli płacono mu kłamstwem za prawdę, zdradą za szczerość, szyderstwem za wylanie: jeśli patrzyć musiał na poniżenie tego co wielkie, na tryumf nikczemności; jeśli widział, jak miejsce, należne zasłudze, podstępem brała nieudolność, a świat skarłowaciały czcił to co godne pogardy i niedość że bił pokłony złotemu cielcowi, ale jeszcze stroił go we wszystkie cnoty i pozory; jeśli jeszcze, odwracając wzrok od ziemi wyludnionej z ideałów, podnosił go w niebo wyludnione z bogów – to zrozumieć łatwo, że rozpacz jego musiała stawać się tem głębszą, tem silniejszą, im bogatszą była natura, im zdolniejszą czuć goręcej, głębiej myśleć i gwałtowniej pożądać.
Są to wiekuiste przyczyny, które wiecznie działają i działać nie przestaną na człowieka, tylko że, stosownie do indywidualnej" siły i panującego prądu, wyrabiają one szlachetne protesty, dzieła napiętnowane żądzą zmienienia kierunku świata, lub też nieprawidłowy nastrój umysłu i pomięszanie wszystkich pojęć.
Miazmaty moralne podobne są w tym względzie do fizycznych miazmatów: rzadko przyjmują się w zupełnie zdrowym organizmie – potrzebują trafić na właściwe usposobienie, by wyrobić chorobliwe wypadki. Są nietylko indywidua, ale chwile, w których miazmaty te giną bez śladu; są inne, w których wytwarzają groźne epidemie. Początek naszego wieku był właśnie taką złowrogą chwilą. Indywidualna niewiara znajdowała echo i odbicie w ogólnym sceptycyzmie, zrozpaczenie jednostki w zrozpaczeniu ogólnem.
Złożyło się na to wiele bardzo powodów. Czasy przeszłe, a mianowicie wiek osiemnasty, zostawiły nam po sobie tę smutną spuściznę, chociaż choroba trapiąca początek naszego stulecia nieznaną mu była nawet z nazwiska. Miał on zbyt wiele innych rzeczy do roboty, miał jakiś cel niewyraźny wprawdzie, ale pożądany gwałtownie, ku któremu dążył potęgą myślicieli swoich, a wreszcie budzącem się z wiekowego uśpienia poczuciem mas. Wiek-to był szczególny i złożony z rozmaitych pierwiastków, kłócących się wzajemnie, które musiały koniecznie doprowadzić do dziejowej katastrofy, mianowicie też we Francyi, jako przodownicy cywilizacyi, w której w owej chwili skupiły się losy ludzkości. Na szczycie piramidy społecznej rozsiadło się ostateczne zepsucie, rozpasanie wszelkich żądz, starganie wszelkich węzłów, zamącenie pojęć. Naród, który widział na swojem czele takiego Dubois, taką. Dubarry, musiał z konieczności nauczyć się nic nie szanować i patrzyć na swywolę i zbrodnię z jednaką obojętnością. Dernoralizacya, idąca zgóry, przesiąkała średnie warstwy społeczne, a w dole samym masy przygnębione i ciemne niekiedy tylko głuchem drganiem poczuć dawały że istnieją one także, że cierpią, że pożądają.
A pośród górnych, brudnych żywiołów i brutalnej siły na dole, grupa myślicieli i utopistów marzyła o szczęściu powszechnem, o złotym wieku ludzkości, stawiając go zwykle przez dziwne przeinaczenie pojęć w stanie barbarzyństwa, który wielbiono powszechnie, jako tak zwany stan natury. Więc Voltaire, Rousseau, Diderot, każdy po swojemu, stawiali za wzór pierwotną szczęśliwość i niewinność świata, które cywilizacya jakoby zniweczyć miała.
Teorya każda, silnie ugruntowana, prędzej lub później musi wejść w praktykę, a przynajmniej musi ku temu dążyć. Filozofowie więc francuzcy zaczęli w dobrej wierze zastanawiać się nad sposobami usunięcia złego, a skoro do stanu natury powrócić było niepodobnem, zaczęli tworzyć utopie społeczne najrozmaitszych form i barw, jedne nieprawdopodobniejsze od drugich.
Jeśli jednak zachodziła trudność w określeniu tego, do czego dążyć należało, i zgodzeniu się na jedno określenie, nierównie było łatwiej zrozumieć to, co stało na zawadzie przeprowadzeniu szalonych marzeń i dziwacznych planów.
Encyklopedyści, zburzywszy gmach religii, zaprzeczywszy człowiekowi wszelkiej zagrobowej przyszłości, uczuli się w obowiązku dać mu coś na to miejsce i wierzyć zaczęli, że za ich sprawą zejdzie nad masami jutrzenka szczęścia, a ten tradycyjny padół płaczu zmieniony być może w nowy Eden przedgrzechowego Adama.
Było to zaiste piękne marzenie. Marzeniem tem upoili się oni tak dalece, że stało się ono ich wiarą. Świat przyjął ją na słowo, bo świat widział niemożliwość dalszego statu quo. Spróchniałe podwaliny społeczne kruszyły się na każdym kroku, wiara niebiańska była obalona, a świat potrzebuje ideału.
Potrzebowano wierzyć, więc wierzono (bo i w cóż nie wierzono wówczas) iż pociągnięciem pióra mażą się i wytwarzają obyczaje, przekształca społeczeństwo. Wierzono nawet, iż ogłaszając prawem wolność, równość i braterstwo, można zapewnić ich panowanie na ziemi, zniweczyć dźwignię własnego interesu i zmienić sprężyny działań ludzkich.
Były to piękne, młodzieńcze chwile ludzkości, kiedy naród cały, jednem pchnięty uczuciem, o – głaszał prawa człowieka i wykonywał na nie przysięgę. Świat wprawdzie odwrócił oczy od niebios, nie szukał po za grobem rozwiązania zagadki swego losu, ule zato z jakąż miłością patrzył na ziemię, jak próbował ziścić na niej królestwo Boże, z jaką wiarą spoglądał w przyszłość! Nie znano wówczas czczej kontemplacyi, mglistej melancholii, a tem bardziej zrozpaczenia. Ziemia rozbrzmiewała hymnem na cześć dobroczynnej natury i odrodzonego spółeczeństwa.
Ludzie pracowali gorączkowo nad burzeniem wszystkiego, co istniało dotąd i tak byli zajęci tą robotą, że nie zastanawiali się nad tem, co na to miejsce postawią. Było to może następstwem przekonania, że pierwotny ustrój świata był doskonałym, sądzono więc że za obaleniem narzuconych zapór, stósunki same ułożą się do równowagi. W każdym razie, burzenie nie szło tak łatwo; każda cegła, usuwana z budynku, pociągała za sobą cegłę inną, aż przychodziła kolej i na te, które oszczędzać zamierzano.
Burzyciele nie mieli czasu na bezcelowe cierpienia, nieznane zwykle ludziom czynu, bo czyn każdy wypływać musi z wiary że pożytecznym będzie. Ludzie 89 roku mieli swoję wiarę negacyjną… w wielu rzeczach, ale po większej części szczerą. Ta wiara była zrazu przewodnią gwiazdą rewolucyi francuzkiej, która chciała świat stary wzruszyć w posadach i pchnąć na tory nowe, nie powolną pracą pokoleń, ale jednym zamachem zjednoczonych sił kilku inteligencyj, i urabiać posłuszną glinę ludzką w kształty, jakie dla niej marzono. Owo tytaniczne marzenie wrzało niemal w każdej piersi. Świat, rozkuty z pęt społecznego porządku, rozkoszował się jak dziecię i rwał do cudnych mirażów, które mu pokazywano niebacznie. Wypadki musiały zawieść podobne nadzieje, okazać nicość szlachetnych marzeń, a jeśli nie zniweczyły aspiracyj ludzkości, dowiodły że dzień, w którymby one ciałem stać się mogły, jest jeszcze bardzo odległy, i że żaden z tych, co ze szczytów myśli dojrzeli ziemię obiecaną., nie mógł dostąpić jej królestwa.
Nastała walka wściekła, zamęt wszystkich pojęć i stronnictw. Zdrada zbroiła się słowami wykradzionemi z ust postępu, postęp cofał się do barbarzyństwa. Mordowano w imię braterstwa, krępowano ciała i sumienia w imię wolności, równość stała się hasłem tyranii.
Zwycięztwo szlachetnych pierwiastków okazało się bardziej krwawe od ucisku, a łagodne doktryny miłośników społeczeństwa doprowadziły do gilotyny. To starczyło zaiste cło zrozpaczenia ludzi dobrej woli. Było to ostateczne bankructwo pokolenia, co zamknąwszy przed sobą szranki wieczności, byt swój stawiło na kartę powszechnego szczęścia i zawiedzione zostało.
Wprawdzie rewolucya francuzka była w rezultacie olbrzymim krokiem naprzód, ale tego nie mogli zrozumieć ci, co marzyli o bezwzględnem przetworzeniu społecznem. Było to wcale co innego, niż ich marzenia, nie nato burzyli, by stare uciski istniały, nie nato, by ludzkość cierpiała dalej.
Później, z odległości lat wielu, spojrzano spokojniej na tę wielką, przegraną utopistów osiemnastego wieku, sformułowano prawa rządzące biegiem wypadków. Zrozumiano iż rzecz, powstała w głowie myślicieli, musi wsiąknąć wprzód w krew i życie narodu, być wiarą, najniższych warstw towarzyskich, zanim stać się może faktem. Zrozumiano że obyczaje, nawyknienia, zboczenia wy – robione wiekami, nie dadzą, się wykorzenić odrazu, zapomocą rządowego dekretu, choćby wydała go sama Konwencya lub Komitet zbawienia publicznego, bo z kolei zboczenia te wytwarzają, znowu konieczności sobie właściwe. Zrozumiano że burzenie nie jest jeszcze budowaniem, i na miejscu usiłowań jednostki, postawiono dziejową Nemezys, czyli bezosobisty fatalistyczny pierwiastek, z którego, z koleją czasów, determinizm zrodzić się musiał.
Łatwo pojąć że te filozoficzne pewniki, owoc gorzkiego doświadczenia, wyrobione po czasie, nie były wstanie pocieszyć tych, co padli ofiarą ich nieznajomości.
Ludzie widzieli w gruzach gmach stawiany z zapałem, widzieli że owa wiara, której tyle poświęcili, która utrzymywała ich gorączkową energią, słodziła bóle, łagodziła nawet wyrzuty sumienia, okazała się znikomą marą.
Ich zawód zaciężył na początkach tego wieku i zatruł nowe pokolenie, które rozglądając się wkoło, znalazło tylko gruzy i zgliszcza. Wiara niebieska, zarówno jak ziemska, przebrzmiała, ideały zostały rozwiane, a olbrzymie wysilenia i zbrodnie nie wywalczyły nic – nie zmieniły postaci świata i zostawiły przyszłości trudniejsze może jeszcze zagadnienia do rozwiązania.
Pokolenie to zaczęło szukać przyczyny przegranej swych ojców i doszło do przekonania, że wiekuistym wrogiem ludzkości jest sam człowiek. Jemu to zaczęto wyrzucać wszystkie cierpienia i zawody, on to stał się celem nienawiści i głównym winowajcą.
A tymczasem przed oczyma przerażonego społeczeństwa, które straciło wiarę w siebie, stanęło do rozwiązania problemata, przechodzące jego siły i pojęcia. W dziedzinie faktów pokolenie to spotkało słusznie obudzone pragnienia mas, które domagały się praw nie w granicach już im udzielonych, ale wkraczających w nieskończoność. Zaspokojenie jednego żądania natychmiast budziło drugie. W dziedzinie moralnej rozszalałe instynkta nie spotykały żadnych zapór. Do tej chwili etyka wiata spoczywała na teologicznych podstawach, niedziw więc że z usunięciem wiary nie ostał się ani jeden obowiązek, ani jedno prawo moralne. Lękliwi cofali się przed ostatecznemi wynikami faktów spełnionych i zatrzymywali w biegu myśl własną, ale potężne umysły nie mogły się zaspokoić żadnym półśrodkiem, ani półwiarą.
Wówczas-to powiał nad światem smętny wicher zwątpienia, a jak huragan pastwi się nad szczytami, tak on dotykał głównie tytanów myśli, którzy znowu przykładem swoim, porywającą, siłą, geniuszu, szerzyli wkoło zatrute pierwiastki, jakie pożerały ich samych. Były-to ofiary, byli-to twórcy umysłowej zarazy. Każdy naród odczuł ją po swojemu, każdy autor wcielił w formę sobie właściwą. A przytem zaraza ta, na podobieństwo fizycznej choroby, miała swoje wyraźne okresy, związane nicią jednakich przyczyn i przeradzające się jedne w drugie.