Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zrozumieć Amelię - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 czerwca 2021
Ebook
36,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Zrozumieć Amelię - ebook

Wciągająca i przerażająca powieść łącząca historię kryminalną z dramatem rodzinnym

Kate Baron, prawniczka i samotna matka, odbiera telefon ze szkoły swojej córki. Amelia – inteligentna, zdolna piętnastolatka – została przyłapana na ściąganiu. Gdy kobieta dociera do prywatnej szkoły, dowiaduje się, że córka nie żyje – skoczyła z dachu. Zrozpaczona matka wierzy w policyjną wersję zdarzeń aż do chwili, gdy dostaje anonimowego SMS-a.

Kate zamierza poznać prawdę – bez względu na konsekwencje. Przegląda maile córki, jej SMS-y i wpisy na Facebooku, rekonstruując z urywków prawdziwe życie Amelii. Odkrywa, dlaczego feralnego dnia znalazła się na dachu Grace Hall i jak naprawdę zginęła...

Historia o sekretach i kłamstwach, przyjaciołach i prześladowcach oraz o tym, jak daleko może posunąć się matka, by zrehabilitować córkę, której życia nie była w stanie ocalić.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-355-7
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

GRA­CE­FULLY

gRa­Ce­FULLY

5 WRZE­ŚNIA

Ponie­waż jest 176 defi­ni­cji słowa LOSER w urban­dic­tio­nary.com, nie nabi­jaj sta­ty­styki.

Cześć, suki!

Ach, roz­po­czę­cie nowego roku. A ja wra­cam do całego tego gówna, któ­rego opis nie nadaje się do druku…

Tak więc kiedy wy wszyst­kie spę­dza­ły­ście lato w Southamp­ton, na Nan­tuc­ket albo na połu­dniu Fran­cji, udo­sko­na­la­jąc grę w tenisa lub pas de deux, tre­nu­jąc do pierw­szego mara­tonu bądź delek­tu­jąc się swo­imi suk­ce­sami w ostat­nich mistrzo­stwach sza­cho­wych, ja w tym cza­sie śle­dzi­łam ruchy uko­cha­nych pra­cow­ni­ków naszego wydziału. Pan Zarit­ski wyje­chał do Ber­ke­ley w Kali­for­nii, aby na obo­zie nauko­wym uczyć super­by­strza­ków z tam­tej­szego uni­wer­sy­tetu. Podobno rodzice dopro­wa­dzili do tego, że zwol­niono go w dru­gim tygo­dniu, bo cuch­nął. Pani Pearl zna­la­zła sobie laty­no­skiego kochanka i w Miami nauczyła się tań­czyć na rurze. Żar­tuję. Oczy­wi­ście nie miała żad­nego kochanka. Bo czy w ogóle ktoś chciałby się z nią prze­spać?

No i słodki, wspa­niały pan Woodho­use. Któż nie chciałby zoba­czyć go w obci­słych kąpie­lów­kach? Nie­stety, miej­sce jego pobytu w tych gorą­cych mie­sią­cach pozo­staje nie­znane, choć wiem z pew­nego źró­dła, że spę­dził co naj­mniej jeden długi week­end wtu­lony w Liv, naszą kochaną pro­fe­sor od angiel­skiego. Mogę na to powie­dzieć tylko: brawo!

Jeśli cho­dzi o was, posta­ram się rela­cjo­no­wać wyda­rze­nia końca lata na pod­sta­wie napły­wa­ją­cych infor­ma­cji – przy­sy­łaj­cie mi je na gra­ce­ful­ly­[email protected]. Bo zaczyna się kolejny rok: każdy fra­jer będzie miał szansę wresz­cie być cool, a tłu­ścio­chy mogą się stać szczu­pla­kami.

I te same stare pyta­nia: Czy śliczna mała Dylan kie­dy­kol­wiek się przy­zna, kogo bzyka? Czy Heather i Rachel kie­dy­kol­wiek przy­znają, że bzy­kają się ze sobą? Czy Zadie będzie się trzy­mała z dala od wię­zie­nia wystar­cza­jąco długo, żeby skoń­czyć szkołę? Z którą dziew­czyną z ostat­niego roku nasze cia­cho z dru­giego roku prze­śpi się naj­pierw? Kim jest ten Ian Gre­ene i czy jest aż tak sek­sowny, jak suge­rują zdję­cia na jego pro­filu? Coś mi mówi, że marne szanse. Ale to wy dowie­cie się jako pierw­sze.

Tym­cza­sem czyść­cie na błysk swoje nowe buciki i pamię­taj­cie o pro­mien­nym uśmie­chu. Zapnij­cie też pasy. Bo to będzie nie­zła jazda…AME­LIA

Ame­lia

14 WRZE­ŚNIA, 7.37

AME­LIA

kiedy się dowie­dzia­łeś?

BEN

o czym?

AME­LIA

że wolisz chło­pa­ków

BEN

nie wiem, chyba zawsze wie­dzia­łem

AME­LIA

aku­rat

BEN

to prawda, serio

AME­LIA

i po pro­stu wszyst­kim powie­dzia­łeś

BEN

w sumie tak; kto się przej­muje co ludzie myślą

AME­LIA

nie wyobra­żam sobie, żebym była cze­goś tak pewna. Albo tak odważna

BEN

może sama sie­bie zasko­czysz

AME­LIA

eee tam

BEN

jesteś sil­niej­sza, niż myślisz

AME­LIA

dzięki. co ja bym bez cie­bie zro­biła

BEN

umarła? lubię myśleć że czy­jeś życie ode mnie zależy

AME­LIA

ha, ha. kiedy się spo­tkamy w realu?

BEN

a to nie jest w realu?

AME­LIA

wiesz o co mi cho­dzi

BEN

może za parę tygo­dni będę w NYC; mój tata wyjeż­dża służ­bowo

AME­LIA

i będę mogła cię spo­tkać?

BEN

pew­nie

AME­LIA

OMG! Naprawdę? Nie mogę się docze­kać!!!KATE

Kate

24 PAŹ­DZIER­NIKA

Kate wie­działa, że Vic­tor nie jest zado­wo­lony, jesz­cze zanim pod­nio­sła wzrok znad nota­tek i zoba­czyła złość malu­jącą się na jego twa­rzy. W pomiesz­cze­niu pano­wała cisza; wszy­scy – pię­cioro praw­ni­ków z kan­ce­la­rii Slone, Thayer oraz dzie­się­cioro z Asso­cia­ted Mutual Bank – cze­kali, aż Vic­tor Starke coś powie. Tym­cza­sem on odchy­lił się na opar­cie krze­sła i splótł ręce na brzu­chu. Ze swo­imi szpa­ko­wa­tymi wło­sami i w ide­al­nie leżą­cym, szy­tym na miarę gar­ni­tu­rze wyda­wał się przy­stojny i pełen god­no­ści, mimo oczy­wi­stego poiry­to­wa­nia.

W tej kło­po­tli­wej ciszy Kate zabur­czało w brzu­chu. Odchrząk­nęła i poru­szyła się lekko z nadzieją, że nikt tego nie usły­szał. Dziś rano była za bar­dzo zde­ner­wo­wana, by coś zjeść. Cze­kało ją to spo­tka­nie, ale szy­ko­wała się rów­nież na dys­ku­sję z Ame­lią. Do dys­ku­sji nie doszło. Ame­lia wybie­gła do szkoły z uśmie­chem na twa­rzy i rado­śnie macha­jąc jej na do widze­nia. Zosta­wiła Kate z nad­wyżką nie­wy­ko­rzy­sta­nej adre­na­liny i już spóź­nioną do pracy.

Kate spoj­rzała tęsk­nie na impo­nu­jącą kom­po­zy­cję z baj­gli, owo­ców i sło­dy­czy uło­żoną na bocz­nym stole w sali kon­fe­ren­cyj­nej. Gdy pro­wa­dziło się spo­tka­nie z klien­tem, zastę­pu­jąc Jeremy’ego Fir­tha, uko­cha­nego szefa działu pro­ce­so­wego w Slone, Thayer, nie wsta­wało się w środku spo­tka­nia, żeby się­gnąć po prze­ką­skę.

– Zda­jesz sobie sprawę – zwró­cił się Vic­tor do Kate – że sta­wie­nie się na to wezwa­nie do sądu unie­ważni jakie­kol­wiek póź­niej­sze sprze­ciwy?

– Rozu­miem twoją fru­stra­cję, Vic­to­rze – odparła spo­koj­nie Kate – ale Komi­sja Papie­rów War­to­ścio­wych i Giełd ma prawo…

– Ma prawo? – wark­nął Vic­tor. – Powie­dział­bym raczej, że działa na wyrost.

Kate wytrzy­mała spoj­rze­nie Vic­tora zdra­dza­jące, że jego złość osią­gnęła nie­mal apo­geum. Teraz nie­zde­cy­do­wa­nie, nawet naj­drob­niej­sze, byłoby fatalne w skut­kach: Vic­tor z pew­no­ścią zażą­dałby spo­tka­nia z Jere­mym. Choć Kate była part­ne­rem, to mimo wszystko wciąż młod­szym part­ne­rem. Musiała pora­dzić sobie z tym sama.

– I co z tego będziemy mieli? Czy to nie… – Zanim Vic­tor dokoń­czył, w sali kon­fe­ren­cyj­nej ku zasko­cze­niu wszyst­kich zadzwo­nił tele­fon.

Rebecca, młod­sza asy­stentka, pospie­szyła ode­brać.

Vic­tor znów zwró­cił się do Kate:

– Chcę, żeby nasze zastrze­że­nia tra­fiły do ofi­cjal­nego pro­to­kołu, i chcę mieć budżet na cały ten baj­zel, zanim kto­kol­wiek otwo­rzy choć jedno pudło z papie­rami. Zrób to, a dosta­niesz swój zbiór doku­men­tów, zgoda?

Zupeł­nie jakby myślał, że Kate liczy na jakieś dodat­kowe korzy­ści. W rze­czy­wi­sto­ści ona w ogóle na tym nie zyska. Jedyny plus jest taki, że Jeremy doceni jej pracę. A to oczy­wi­ście ma zna­cze­nie. Bycie jed­nym z ulu­bio­nych uczniów Jeremy’ego ma zna­cze­nie, duże zna­cze­nie.

– Oczy­wi­ście, Vic­to­rze – odparła Kate. – Na pewno zro­bimy wszystko, żeby…

– Prze­pra­szam, Kate. – Tuż przy swoim uchu usły­szała prze­stra­szony szept.

Pod­nio­sła wzrok i zoba­czyła Rebeccę naj­wy­raź­niej zaże­no­waną tym, że jej prze­szka­dza.

– Prze­pra­szam, ale dzwoni twoja sekre­tarka. Mówi, że masz pilną roz­mowę i musisz ode­brać.

Kate poczuła, że się rumieni. Ode­bra­nie tele­fonu pod­czas spo­tka­nia z Vic­to­rem Star­kiem było jesz­cze gor­sze niż się­gnię­cie po baj­gla. Beatrice, sekre­tarka Kate, ni­gdy nie pozwo­li­łaby sobie na coś takiego, ale z powodu cho­roby nie przy­szła do pracy. Co prawda Kate pole­ciła wcze­śniej Rebecce, żeby infor­mo­wała ją o naj­waż­niej­szych roz­mo­wach. Spo­dzie­wała się tele­fonu od asy­stenta sędziego w spra­wie wnio­sku o okre­sowy zakaz zbli­ża­nia się, wydany dla jed­nego z klien­tów. I ten aku­rat musiała ode­brać.

– Pań­stwo wyba­czą – powie­działa, sta­ra­jąc się mówić takim tonem, jakby wszy­scy spo­dzie­wali się tego zakłó­ce­nia. – To potrwa tylko chwilę.

Gdy szła, by pod­nieść słu­chawkę, w pokoju zapa­no­wało mil­cze­nie, a ona czuła na sobie spoj­rze­nia zebra­nych. Wci­snęła miga­jący guzik „hold” i wtedy na szczę­ście roz­mowa za jej ple­cami znów ożyła. Wspól­nicy Vic­tora posłusz­nie wybuch­nęli śmie­chem, zapewne po jed­nym z jego dow­ci­pów.

– Tu Kate Baron.

– Dzień dobry, pani Baron – powie­działa kobieta po dru­giej stro­nie. – Mówi Pearl, pro­dzie­kan do spraw uczniów w Grace Hall.

Pilna roz­mowa, którą powinna ode­brać. Jak to moż­liwe, że nawet nie pomy­ślała o córce?

– Z Ame­lią wszystko w porządku? – Kate poczuła szyb­sze bicie serca.

– Tak, tak, nic jej nie jest – odparła pani Pearl z cie­niem roz­draż­nie­nia w gło­sie. – Ale doszło do pew­nego incy­dentu. Ame­lia została zawie­szona na trzy dni ze skut­kiem natych­mia­sto­wym. Musi pani tu przy­je­chać, pod­pi­sać for­mu­larz i zabrać ją do domu.

– Zawie­szona? O czym pani mówi?

Ame­lia ni­gdy dotąd nie wpa­ko­wała się w kło­poty. Nauczy­ciele uwa­żali, że uczyć ją to praw­dziwa przy­jem­ność – była bystra, kre­atywna, wni­kliwa i sku­piona. Miała świetne wyniki w spo­rcie, anga­żo­wała się w nie­mal każdą dzia­łal­ność dodat­kową. Raz w mie­siącu ochot­ni­czo pra­co­wała w CHIPS-ie, jadło­dajni dla ubo­gich, i regu­lar­nie poma­gała w przy­go­to­wa­niu szkol­nych imprez. Zawie­szona? Nie, nie Ame­lia. Mimo potwor­nego obcią­że­nia pracą Kate znała swoją córkę. Naprawdę ją znała. Musiało zajść jakieś nie­po­ro­zu­mie­nie.

– Tak, Ame­lia została zawie­szona na trzy dni – powtó­rzyła pani Pearl. – Z oczy­wi­stych powo­dów możemy ją prze­ka­zać wyłącz­nie opie­ku­nowi albo rodzi­cowi. Czy to dla pani pro­blem, pani Baron, żeby tu przy­je­chać i ją ode­brać? Zda­jemy sobie sprawę, że pra­cuje pani na Man­hat­ta­nie, a z ojcem Ame­lii nie ma kon­taktu. Nie­stety, takie zasady panują w naszej szkole.

Kate usi­ło­wała nie przyj­mo­wać postawy defen­syw­nej. Nie była nawet pewna, czy to, co sły­szy w gło­sie pani Pearl, jest kry­tyką. Zbyt wiele lat musiała zno­sić cudzą kry­tykę, nie­wy­godne pyta­nia, dziwne spoj­rze­nia i kiep­sko zawo­alo­waną dez­apro­batę. Jesz­cze jako stu­dentka prawa zaszła w nie­pla­no­waną ciążę i oznaj­miła, że ją donosi. Jej rodzice uznali to za prze­jaw sza­leń­stwa i chyba do dziś nie zmie­nili zda­nia. Z pew­no­ścią ta decy­zja nie była w stylu Kate, która zwy­kle robiła wła­ściwe rze­czy we wła­ści­wym cza­sie. Pomyłki zda­rzały się jej tylko w spra­wach zwią­za­nych z męż­czy­znami. Posta­no­wie­nie o uro­dze­niu dziecka nie przy­szło jej łatwo, ale nie żało­wała, że je pod­jęła.

– Zaraz przy­jadę. Czy może mi pani cho­ciaż powie­dzieć, co ona… – Kate prze­rwała. Jako praw­niczka zdała sobie sprawę, że powinna sta­ran­nie dobie­rać słowa. Nie zamie­rzała przy­zna­wać, że jej córka jest winna. – O co kon­kret­nie oskar­żono Ame­lię?

– Oba­wiam się, że nie mogę dys­ku­to­wać o spra­wach dys­cy­pli­nar­nych przez tele­fon – odparła pani Pearl. – Obo­wią­zują nas zasady pouf­no­ści, pro­ce­dury. Na pewno to pani rozu­mie. Dyrek­tor Woodho­use tu na miej­scu poda pani szcze­góły. Kiedy dokład­nie pani przy­je­dzie?

Kate zer­k­nęła na zega­rek.

– Będę za dwa­dzie­ścia minut.

– Jeśli dwa­dzie­ścia minut to naj­lep­sze, na co panią stać – stwier­dziła pani Pearl i zabrzmiało to tak, jakby miała ochotę powie­dzieć coś o wiele mniej przy­chyl­nego.

Dwa­dzie­ścia minut było o wiele zbyt opty­mi­stycz­nym zało­że­niem. Vic­tor kate­go­rycz­nie się sprze­ci­wił, gdy Kate spró­bo­wała zakoń­czyć spo­tka­nie wcze­śniej. W tej sytu­acji musiała wezwać Jeremy’ego.

– Nie­na­wi­dzę tego robić – powie­działa mu na kory­ta­rzu przed salą kon­fe­ren­cyjną.

I naprawdę nie­na­wi­dziła. To było coś, czego bez­dzietny i od dawna roz­wie­dziony Daniel, jej super­am­bitny kolega z roku na stu­diach praw­ni­czych, a teraz młod­szy part­ner w fir­mie tak jak ona, ni­gdy by nie zro­bił, nawet gdyby miał krwo­tok wewnętrzny.

– Tylko że dzwo­nili ze szkoły Ame­lii. Muszę jechać ją ode­brać.

– Żaden pro­blem. Tak naprawdę ura­to­wa­łaś mnie przed spo­tka­niem z Verą i ekipą od prac wykoń­cze­nio­wych w nowym miesz­ka­niu. Wolał­bym dys­ku­sję z Attylą niż roz­mowy o ścia­nach nośnych – odparł Jeremy z jed­nym ze swo­ich popi­so­wych uśmie­chów. Prze­su­nął dło­nią po przed­wcze­śnie posi­wia­łych wło­sach. Był wysoki, przy­stojny i jak zwy­kle ele­gancki w koszuli w różowe prążki. – Wszystko w porządku?

– Nie wiem – odparła Kate. – Naj­wy­raź­niej Ame­lia wpa­ko­wała się w jakieś kło­poty, choć to nie­praw­do­po­dobne. Ona się nie pakuje w kło­poty.

– Ame­lia? Dopiero co wychwa­la­łem ją w reko­men­da­cji na letni pro­gram w Prin­ce­ton, więc może jestem ten­den­cyjny, ale zde­cy­do­wa­nie tego nie kupuję. – Jeremy współ­czu­jąco poło­żył dłoń na ramie­niu Kate i znów się uśmiech­nął. – Wiesz, jakie są te pry­watne szkoły. Naj­pierw obwi­niają, dopiero potem zadają pyta­nia. Cokol­wiek się stało, ist­nieje jakieś roz­sądne wyja­śnie­nie.

Niby nic, a Kate poczuła się tro­chę lepiej. To był cały Jeremy, zawsze z ide­al­nym wyczu­ciem. Wyda­wało się auten­tyczne nawet Kate, która miała prawo do scep­ty­cy­zmu.

– Vic­tor nie jest zado­wo­lony – powie­działa, wska­zu­jąc na zamknięte drzwi sali kon­fe­ren­cyj­nej. – Czuję się tro­chę tak, jak­bym rzu­cała cię na pożar­cie wil­kom.

– Nie przej­muj się. – Jeremy non­sza­lancko mach­nął ręką.

Potra­fił pra­co­wać aż do świtu, rano pójść do sądu na prze­graną sprawę i rów­no­cze­śnie sta­wić czoło wzbu­rzo­nemu prze­ciw­ni­kowi i nie­za­do­wo­lo­nemu klien­towi, na doda­tek ni­gdy nie tra­cił podej­ścia typu „prze­cież wszy­scy jeste­śmy przy­ja­ciółmi”.

– Pora­dzę sobie z Vic­to­rem Star­kiem. Zaj­mij się Ame­lią.

Kate wybrała metro, by unik­nąć kor­ków w Mid­town, mimo to miała aż czter­dzie­ści pięć minut spóź­nie­nia, gdy pociąg numer 2 nie­spo­dzie­wa­nie zatrzy­mał się tuż przed Nevins Street. Czter­dzie­ści pięć, pięć­dzie­siąt minut… Tyle mniej wię­cej spóźni się do Grace Hall. O ile dopi­sze jej szczę­ście. Dyrek­tor i pani Pearl na pewno uznają to za dowód, że jest kiep­skim rodzi­cem. Spóź­niona matka, wyko­le­jone dziecko. Wnio­sek nasu­wał się sam.

Im wię­cej Kate się nad tym zasta­na­wiała, tym bar­dziej była prze­ko­nana, że Ame­lię oskar­żono o coś poważ­nego. Szkoła Grace Hall szczy­ciła się tym, że jest libe­ralna, otwarta i nasta­wiona na roz­wój uczniów. Została zało­żona dwie­ście lat wcze­śniej przez grupę inte­lek­tu­ali­stów z Nowego Jorku: dra­ma­tur­gów, arty­stów i poli­ty­ków. Sza­no­wano ją za świetną kadrę i nie­zrów­nany pro­gram przed­mio­tów zwią­za­nych ze sztuką. Choć Grace Hall czę­sto wymie­niano obok naj­star­szych man­hat­tań­skich szkół pry­wat­nych – Dal­ton, Col­le­giate, Tri­nity – znaj­do­wała się na Bro­okly­nie, co ozna­czało powią­za­nia z bohemą. Jako taka stro­niła od pod­ręcz­ni­ków i stan­dar­do­wych testów, pre­fe­ru­jąc naukę poprzez doświad­cza­nie. Ogra­ni­czona liczba zasad for­mal­nych utrud­niała Kate odgad­nię­cie, co musiałby zro­bić uczeń, żeby uza­sad­niało to jego zawie­sze­nie.

Nagle pociąg syk­nął, szarp­nął, prze­je­chał kilka metrów do przodu, po czym znów się zatrzy­mał. Kate spoj­rzała na zega­rek. Co naj­mniej godzina i pięć minut spóź­nie­nia. Zostały jej jesz­cze cztery przy­stanki_. Niech to szlag._ Zawsze się spóź­niała, na wszystko. Wstała i pode­szła do drzwi wagonu, czu­jąc ogar­nia­jące ją wąt­pli­wo­ści.

Ostat­nio Ame­lia wyda­wała się roz­ko­ja­rzona, nawet tro­chę humo­rza­sta. Miała pięt­na­ście lat i to czę­ściowo uspra­wie­dli­wiało fochy, a jed­nak cho­dziło chyba o coś wię­cej. Na przy­kład te jej pyta­nia o ojca. I to w kółko powta­rzane wyja­śnie­nie Kate, że po jed­nym krót­kim spo­tka­niu wyje­chał uczyć dzieci w Gha­nie i ni­gdy nie wró­cił, naj­wy­raź­niej nie wystar­czało. No i Ame­lia zale­d­wie poprzed­niego ranka wysko­czyła z tym absur­dal­nym pyta­niem, czy może spę­dzić semestr za gra­nicą.

– Mamo, nie mogła­byś po pro­stu zostać i przez jedną minutę mnie posłu­chać?

Ame­lia z rękami skrzy­żo­wa­nymi na pier­siach opie­rała się o kuchenny blat. Z dłu­gimi jasnymi wło­sami, które falami opa­dały jej na ramiona, i z tymi nie­sa­mo­wi­tymi oczami – jedno nie­bie­skie, dru­gie piwne – lśnią­cymi w cie­płym poran­nym świe­tle, wyda­wała się o wiele star­sza i wyż­sza niż zale­d­wie dzień wcze­śniej. Miała piękną twarz w kształ­cie serca, z wyso­kimi kośćmi policz­ko­wymi odzie­dzi­czo­nymi po Kate. Wyglą­dała sek­sow­nie w dżin­so­wych bio­drów­kach i obci­słej koszulce bez ręka­wów. Na szczę­ście wciąż było w niej coś z dziecka, małego urwisa.

– Tak, Ame­lio, mogę cię posłu­chać. Przez minutę – odparła Kate, pró­bu­jąc zacho­wać cier­pli­wość.

Zapro­po­no­wała wła­śnie wyjazd na Ber­mudy w Święto Dzięk­czy­nie­nia. Skwa­szony wyraz twa­rzy dowo­dził, że Ame­lia potrak­to­wała to rów­nie entu­zja­stycz­nie jak zapo­wiedź spę­dze­nia week­endu u den­ty­sty.

– Zawsze mam czas, żeby cię wysłu­chać.

– Chcę spę­dzić następny semestr w Paryżu – powie­działa Ame­lia.

– W Paryżu?

Kate wepchnęła do torby lap­top i kilka teczek z aktami, po czym pod­jęła poszu­ki­wa­nia tele­fonu, który zosta­wiła chyba na bla­cie. Prze­su­nęła ręką po wło­sach. Wciąż były wil­gotne, choć byłaby gotowa przy­siąc, że je wysu­szyła. Ame­lia wpa­try­wała się w nią czuj­nie.

– Cały semestr? Paryż jest strasz­nie daleko.

Mimo naj­lep­szych chęci Kate czuła iry­ta­cję. Oczy­wi­ście Ame­lia umyśl­nie nalega, by prze­pro­wa­dzić tę roz­mowę aku­rat teraz, gdy wie, że matka jest już spóź­niona. Kate zasta­na­wiała się cza­sem, czy Ame­lia nie jest lep­szym stra­te­giem, niż można by sądzić. Pozwa­lała córce na wiele rze­czy: późne powroty do domu, noco­wa­nie u kole­ża­nek, imprezy, bo Ame­lia pytała ją o zgodę, gdy Kate była zestre­so­wana albo się spie­szyła. Semestr w Euro­pie to zupeł­nie inna histo­ria. Kate nie zamie­rzała ulec tylko dla­tego, że tak byłoby łatwiej. Ale byłoby. O wiele, wiele łatwiej.

– Jakie to ma w ogóle zna­cze­nie? – Ame­lia wydała z sie­bie pełen roz­draż­nie­nia gar­dłowy dźwięk. – I tak cię ni­gdy nie ma.

Dłu­gie godziny pracy Kate zazwy­czaj nie wywo­ły­wały skarg Ame­lii. Kate zawsze zakła­dała – a może raczej miała nadzieję – że jest tak dla­tego, że Ame­lia zna tylko życie z samotną matką, która ma wyma­ga­jącą pracę. Mimo to przy­go­to­wy­wała się psy­chicz­nie na odkry­cie, że jej córka i tak jest świa­doma ist­nie­nia tych luk, bo ich gorącz­kowe zapy­cha­nie miło­ścią macie­rzyń­ską nie na wiele się zda­wało.

– Ame­lio, daj spo­kój. To nie fair. Poza tym semestr za gra­nicą spę­dza się w col­lege’u, nie w szkole śred­niej.

– To będzie kształ­cące.

Kate spoj­rzała na córkę z nadzieją, że dostrzeże w jej oczach iskierki humoru. Nic z tego. Ame­lia mówiła cał­ko­wi­cie poważ­nie.

– Ame­lio, chcia­ła­bym móc odwo­łać to spo­tka­nie i zostać, żeby z tobą poroz­ma­wiać – powie­działa szcze­rze Kate. – Ale naprawdę nie mogę. Pro­szę, czy mogły­by­śmy wró­cić do tego tematu dziś wie­czo­rem?

– Po pro­stu powiedz „tak”, mamo! – wrza­snęła Ame­lia.

Kate aż pod­sko­czyła. Jej córka zazwy­czaj nie wrzesz­czała, zwłasz­cza nie na nią.

– To naprawdę łatwe. Posłu­chaj: „tak”! Po pro­stu.

I to jest to, pomy­ślała Kate. Jest ofi­cjal­nie nasto­latką. Od tej pory będzie „ona prze­ciwko mnie”, nie „my dwie prze­ciwko całemu światu”.

Pech chciał, że wbrew swoim naj­szczer­szym chę­ciom Kate wró­ciła do domu za późno (znów spóź­niona, zawsze spóź­niona), by roz­ma­wiać o tym seme­strze za gra­nicą. Była jed­nak gotowa następ­nego ranka – tego ranka. Obu­dziła się nawet wcze­śniej, choć spo­tka­nie z Vic­to­rem z pew­no­ścią miało być jed­nym z bar­dziej stre­su­ją­cych w jej karie­rze. Potrze­bo­wała dużo czasu na roz­mowę z Ame­lią o Paryżu. Zamie­rzała sta­now­czo obsta­wać przy odmo­wie, ale zapro­po­no­wać, że wybiorą się tam razem na Gwiazdkę. Zamie­rzała też prze­pro­sić, że tak czę­sto nie ma jej w domu, zwłasz­cza ostat­nio. Wciąż uda­wało jej się utrzy­mać piąt­kowe wyj­ścia z Ame­lią na kola­cję i wyj­ścia do kina w nie­dzielę. Jed­nak ich week­en­dowe wypady zostały znacz­nie ogra­ni­czone.

Od wcze­snego dzie­ciń­stwa Ame­lii Kate sta­rała się zor­ga­ni­zo­wać co naj­mniej jedną wycieczkę w każdy week­end. Show na Broad­wayu, wystawa w Metro­po­li­tan Museum, Festi­wal Kwit­ną­cej Wiśni w bro­oklyń­skim ogro­dzie bota­nicz­nym, Parada Syren na Coney Island. Roz­ra­sta­jąca się sprawa Asso­cia­ted Mutual Bank pochła­niała jed­nak coraz wię­cej czasu. Poza tym Ame­lia miała sporo swo­ich zajęć: hokej na tra­wie, klub fran­cu­ski, pracę ochot­ni­czą, spo­tka­nia z przy­ja­ciółmi. Ostat­nio ona rów­nież zawsze się dokądś spie­szyła.

Kate wciąż stała przy drzwiach metra, stu­diu­jąc odbi­cie swo­jej zmę­czo­nej twa­rzy w dłu­giej szy­bie. Z gło­śni­ków dobiegł kom­pu­te­rowy głos:

– Chwi­lowo wstrzy­muje nas ruch pocią­gów przed nami. Pro­simy o cier­pli­wość.

Koniec koń­ców tego ranka Kate nie poroz­ma­wiała z Ame­lią o swo­jej pracy, o Paryżu ani o czym­kol­wiek innym. Nie­po­trzeb­nie się zamar­twiała i nasta­wiała psy­chicz­nie. Ame­lia po pro­stu zeszła na dół, roz­pro­mie­niona i szczę­śliwa, i oświad­czyła, że jed­nak nie chce jechać do Paryża. Oczy­wi­ście ta nagła rezy­gna­cja była podej­rzana. Co z tego? Kate wciąż nie mogła uwie­rzyć, że Ame­lia zro­biła coś tak złego, by to uza­sad­niało zawie­sze­nie. W ostat­nich dniach zacho­wy­wała się jed­nak nieco dziw­nie… Mimo wszystko mogła coś prze­skro­bać.

Kate znów zer­k­nęła na zega­rek. Godzina i dzie­sięć minut spóź­nie­nia. Cho­lera. Jest okropną, okropną matką. Praca i samo­dzielne wycho­wy­wa­nie dziecka to zbyt wiele. Nie pozo­sta­wał jej mar­gi­nes na błąd. Dosta­wała z innych firm praw­ni­czych oferty pracy, które pozwa­la­łyby jej na wię­cej ela­stycz­no­ści – i przy­no­si­łyby mniej (choć nie za mało) pie­nię­dzy. To nie pie­nią­dze były rze­czy­wi­stym powo­dem, dla któ­rego Kate nie zmie­niała pracy. Lubiła ją i była w niej dobra, a to spra­wiało, że czuła się kom­pe­tentna. Suk­ces – naj­pierw na stu­diach, potem w życiu zawo­do­wym – dawał jej poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. A to nie byle co, zwłasz­cza że na hory­zon­cie nie dostrze­gała ryce­rza na bia­łym koniu.

Nie nale­żała do kobiet cze­ka­ją­cych na ratu­nek. Koniec, kropka. Poszła na kilka ran­dek z banal­nego powodu: czuła, że powinna to zro­bić. Przy­ja­ciele też czę­sto nale­gali, że umó­wią ją z kimś. Ale ona ni­gdy nie miała szczę­ścia do związ­ków – ani w szkole śred­niej, ani w col­lege’u, ani na stu­diach. Tak naprawdę naj­zdrow­szy zwią­zek stwo­rzyła z Sethem, który, będąc z nią, odkrył, że jest gejem. Przed Sethem miała innych chło­pa­ków, zazwy­czaj w podob­nym typie, czyli peł­nych rezerwy emo­cjo­nal­nej. Teraz, jako trzy­dzie­sto­ośmio­latka, zda­wała sobie sprawę, że jej kiep­ski gust przy wybo­rze part­ne­rów jest mocno zwią­zany z wycho­wa­niem, jakie ode­brała. Choć to wcale nie ozna­czało, że cokol­wiek mogła w tej spra­wie zmie­nić.

Trudno powie­dzieć, czy męż­czyźni, z któ­rymi spo­ty­kała się ostat­nio, byli nie­wła­ściwi, czy po pro­stu ona nie miała dla nich czasu pomię­dzy pracą a Ame­lią. Nie­mniej żaden z nich nie utrzy­mał się na dłu­żej. Dzięki temu życie wyda­wało się nieco łatwiej­sze. Tylko że z tego powodu mogła nie uro­dzić dru­giego dziecka. W takim razie mło­dzień­cza „wpadka” – tego cza­ru­ją­cego okre­śle­nia jej matka uży­wała bez zająk­nię­cia nawet wtedy, gdy Ame­lia stała się tak duża, by je zro­zu­mieć – mogła pozo­stać jedy­naczką. Ta myśl nie do końca paso­wała Kate, była jed­nak nie­sa­mo­wi­cie wygodna.

Nim pociąg dotarł wresz­cie na Grand Army Plaza, Kate miała godzinę i pięt­na­ście minut spóź­nie­nia. W końcu drzwi otwo­rzyły się z sykiem. Natych­miast wysko­czyła na peron i pobie­gła po scho­dach, czu­jąc przy­spie­szone bicie serca.

Na górze, sta­nąw­szy na chod­niku, zamru­gała, ośle­piona świa­tłem. Osła­nia­jąc oczy dło­nią, ruszyła szyb­kim kro­kiem i skrę­ciła w Pro­spect Park West. O tej porze na dwu­pa­smo­wej jed­no­kie­run­ko­wej ulicy pano­wała cisza. Wyso­kie obcasy butów, które Kate wło­żyła na spo­tka­nie z klien­tem, gło­śno stu­kały o beton. Po dru­giej stro­nie ulicy cią­gnął się park pełen klo­nów. Nie była w nim od lat. Teraz, pod koniec paź­dzier­nika, drzewa przy­brały jaskrawe barwy. Liście zaczęły opa­dać i leżały grubą war­stwą wzdłuż ogro­dze­nia.

Po pięt­na­stu latach miesz­ka­nia w Park Slope Kate wciąż bar­dziej u sie­bie czuła się w biu­rze, nie na Bro­okly­nie. Pra­gnęła wycho­wy­wać Ame­lię w jakimś spo­koj­nym miej­scu. Park Slope z pew­no­ścią speł­niało te warunki. Ludzie wcho­dzący do skle­pów miej­sco­wej koope­ra­tywy spo­żyw­czej, sterty towa­rów na ulicy wyło­żone po to, żeby zabrał je ktoś potrze­bu­jący, i her­me­tyczne grupki ubra­nych z nie­dbałą ele­gan­cją rodzin na pla­cach zabaw obok ich domów z ele­wa­cją z pia­skowca, war­tych wiele milio­nów… Wszystko to two­rzyło przy­ja­zną atmos­ferę, ale wciąż wyda­wało jej się uro­czymi szcze­gó­łami z życia kogoś innego.

Kate obser­wo­wała dwie typowe matki z Park Slope. Atrak­cyjne i nowo­cze­sne, bez osten­ta­cyj­nego hip­ster­stwa, roz­ma­wiały ze sobą, wycho­dząc z parku. Każda jedną ręką popy­chała ele­gancki spor­towy wózek, drugą pro­wa­dziła dziecko. W uchwy­tach na napoje tkwiły eko­lo­giczne butelki z wodą. Kobiety szły i śmiały się, nie zwra­ca­jąc uwagi na malu­chy, które ledwo za nimi nadą­żały. Kate poczuła się tak, jakby ni­gdy nie miała wła­snego dziecka.

Zawsze pla­no­wała, że będzie miała rodzinę. Co naj­mniej dwójkę dzieci, może nawet trójkę. Z początku nie brała pod uwagę posia­da­nia jedy­naka. Zbyt dobrze pamię­tała swoje nie­zbyt szczę­śliwe samotne dzie­ciń­stwo. Dotarło jed­nak do niej, że jedy­nak nie musi być trak­to­wany jak minia­tu­rowy doro­sły. Zakła­dała też, że dzieci – bez względu na to, ile ich będzie – zja­wią się póź­niej. O wiele, wiele póź­niej. Naj­pierw zamie­rzała sku­pić się na karie­rze, pójść naprzód, tak jak wpo­iła jej matka, Gret­chen, pro­fe­sor eme­ri­tus neu­ro­lo­gii na wydziale medy­cyny Uni­wer­sy­tetu w Chi­cago. Naj­pierw kariera. Dzieci tylko pod warun­kiem, że wystar­czy czasu.

Jej życie poto­czyło się jed­nak ina­czej. Nie chciała sko­rzy­stać z żad­nej z opcji „pora­dze­nia sobie” ze swoją „nie­for­tunną sytu­acją”, które na siłę pod­su­wała jej Gret­chen. Może i podzi­wiała zawo­dowe suk­cesy matki, lecz nie chciała jej naśla­do­wać pod żad­nym innym wzglę­dem. Potrak­to­wała swoją ciążę jak znak, któ­rego zigno­ro­wa­nie dopro­wa­dzi­łoby ją do zguby. I jako szansę na coś wię­cej.

Macie­rzyń­stwo oczy­wi­ście było trudne, zwłasz­cza że została samotną matką w wieku dwu­dzie­stu czte­rech lat, gdy wciąż stu­dio­wała prawo. Mimo to prze­trwała. Prze­trwały. Praw­dzi­wym wyba­wie­niem dla Kate i Ame­lii była Leelah, nia­nia opie­ku­jąca się Ame­lią nie­prze­rwa­nie przez pięt­na­ście lat. Cie­pło, empa­tia i świetna kuch­nia Leelah pozwo­liły im prze­trwać te lata. Kate z wiel­kim żalem ogra­ni­czyła jej godziny, by zaj­mo­wała się tylko goto­wa­niem i sprzą­ta­niem, kiedy Ame­lia była w szkole. Ubie­głej jesieni Ame­lia uparła się, że jest duża i nie potrze­buje niani. Kate zabra­kło siły, by wal­czyć z córką i posta­wić na swoim. Obie jed­nak tęsk­niły za Leelah: Ame­lia bar­dziej, niż była gotowa przy­znać; Kate bar­dziej, niż cza­sem była w sta­nie znieść.

Kate przy­sta­nęła. Kobiety z wóz­kami prze­szły przed nią przez ulicę. Ruszyła za nimi, gdy skrę­ciły w Gar­field. Patrzyła na ich wąskie bio­dra w spodniach do jogi, na wysoko upięte podobne kucyki koły­szące się w prawo i w lewo.

– Patrz, ile wozów stra­żac­kich – zdzi­wiła się jedna z kobiet, zatrzy­mu­jąc się na rogu ulicy tak nagle, że Kate nie­mal wpa­dła na jej ide­al­nie wyrzeź­bione pośladki. – Stoją pod szkołą?

– O Boże, mam nadzieję, że nie – powie­działa druga, wspi­na­jąc się na palce, żeby lepiej widzieć. – W każ­dym razie nie wyglą­dają, jakby się spie­szyli. To na pewno jakiś fał­szywy alarm.

Kate spoj­rzała w stronę wozów stra­żac­kich blo­ku­ją­cych połowę Gar­field Street. Stały przed bocz­nym wej­ściem do Grace Hall Upper School, bogato zdo­bio­nej sta­rej rezy­den­cji, która wyglą­dała jak wspa­niała biblio­teka. Pod sąsied­nim budyn­kiem w podob­nym stylu – Grace Hall Lower School – par­ko­wało kilka wozów poli­cyj­nych. Oba budynki z ele­wa­cjami z pia­skowca zostały prze­jęte przez szkołę dawno temu i wyre­mon­to­wane. Stra­żacy krę­cili się po chod­niku, roz­ma­wiali w grup­kach, nie­któ­rzy w mil­cze­niu opie­rali się o swoje wozy.

Stała tam też karetka z wyłą­czo­nymi świa­tłami i zamknię­tymi drzwiami. Jeśli rze­czy­wi­ście doszło do pożaru albo jakie­goś innego wypadku, teraz było po wszyst­kim. Albo był to fał­szywy alarm.

Chyba Ame­lia nie uru­cho­miła alarmu prze­ciw­po­ża­ro­wego? Nie, takie rze­czy robili tylko mło­do­ciani prze­stępcy. Bez względu na to, w jakim była ostat­nio nastroju, bez względu na te bzdury z seme­strem za gra­nicą czy jakiś głę­boki i nagły kry­zys egzy­sten­cjalny w związku z nie­obec­no­ścią ojca Ame­lia ni­gdy nie była i nie będzie mło­do­cia­nym prze­stępcą.

Kate wzięła głę­boki oddech i gło­śno wes­tchnęła. Wyż­sza z matek sto­ją­cych przed nią wzdry­gnęła się i odwró­ciła na pię­cie. Przy­cią­gnęła do sie­bie córeczkę o twa­rzy che­ru­binka, ubraną w puchatą różową kami­zelkę. Kate uśmiech­nęła się nie­zręcz­nie i wysu­nęła się przed nie. Pró­bo­wała doj­rzeć, co jest za karetką. Po dru­giej stro­nie ulicy umun­du­ro­wany poli­cjant roz­ma­wiał z siwo­włosą kobietą w brą­zo­wym swe­trze. Kobieta trzy­mała na smy­czy trzę­są­cego się pie­ska. Mocno obej­mo­wała się ramio­nami.

Ludzi nie prze­słu­chi­wano z powodu alar­mów poża­ro­wych. Kate spoj­rzała w górę na okna budynku. Gdzie są dzieci? Powinny prze­cież przy­ci­skać twa­rze do szyb i spraw­dzać, skąd to zamie­sza­nie. Kate zdała sobie sprawę, że pode­szła bli­żej.

– Więc naj­pierw usły­szała pani krzyk? – zapy­tał poli­cjant siwo­włosą kobietę. – Czy ten dźwięk?

Krzyk. Dźwięk. Kate patrzyła, jak dwóch poli­cjan­tów wycho­dzi fron­to­wymi drzwiami szkoły, scho­dzi po scho­dach i skręca na boczny dzie­dzi­niec. Obser­wu­jąc ich z nie­po­ko­jem, wresz­cie zdała sobie sprawę, gdzie naprawdę trwa akcja. Zebrał się tam przy­naj­mniej tuzin poli­cjan­tów. Wciąż jed­nak nie było widać pośpie­chu. Nie wyda­wało jej się to dobrym zna­kiem. Tak naprawdę zaczy­nało się wyda­wać strasz­nym zna­kiem.

– Pro­szę pani – usły­szała dono­śny głos tuż przy uchu – pro­szę przejść z powro­tem na drugą stronę ulicy. Musimy oczy­ścić ten teren z ludzi.

Poczuła dłoń na ramie­niu, twardą i nie­przy­ja­zną. Odwró­ciła się i ujrzała ogrom­nego poli­cjanta. Miał zie­mi­stą cerę i chło­pięce rysy twa­rzy.

– Pro­szę pani – powtó­rzył, tym razem odro­binę mniej natar­czy­wie – prze­pra­szam, ta strona ulicy jest zamknięta dla pie­szych.

– Moja córka jest w szkole. – Kate odwró­ciła się, by spoj­rzeć na budy­nek.

Alarm bom­bowy, zarazki wąglika, strze­la­nina? Gdzie się podziały wszyst­kie dzieci? Serce Kate biło coraz szyb­ciej.

– Muszę ode­brać moją córkę. Dzwo­nili po mnie. Już jestem spóź­niona.

Poli­cjant przy­glą­dał jej się długo, mru­żąc oczy, jakby siłą woli chciał spra­wić, żeby znik­nęła.

– W porządku, chyba mogę pójść to spraw­dzić – powie­dział w końcu ze scep­tyczną miną. – Ale i tak musi pani zacze­kać tam. – Wska­zał na drugą stronę ulicy. – Jak się nazywa córka?

– Ame­lia. Ame­lia Baron. Dzwo­nili z gabi­netu dyrek­tora, że została zawie­szona. Powie­dzieli, że mam przy­je­chać ją ode­brać. – Kate natych­miast poża­ło­wała, że o tym wspo­mniała. Poli­cjant może być mniej skłonny do pomocy, jeśli pomy­śli, że Ame­lia jest uczen­nicą spra­wia­jącą kło­poty. Może nawet te kło­poty. – Pro­szę zacze­kać! – zawo­łała. – Może mi pan cho­ciaż powie­dzieć, co się stało?

– Wciąż pró­bu­jemy to usta­lić. – Odwró­cił się, by spoj­rzeć w stronę budynku, więc jego głos stał się mniej wyraźny. Potem znów popa­trzył na Kate i jesz­cze raz wska­zał ręką. – Pro­szę tam przejść! Zaraz wrócę.

Kate nie poszła tam, gdzie jej wska­zał. Wspięła się na palce, by widzieć, co teraz dzieje się na tyl­nym podwó­rzu. Kil­ku­na­stu męż­czyzn, w mun­du­rach i ciem­nych cywil­nych ubra­niach, utwo­rzyło nie­wielki krąg bli­sko ściany budynku. Ich plecy two­rzyły pochy­lony mur. Wyglą­dało to tak, jakby coś ukry­wali. Coś strasz­nego.

Ktoś jest ranny albo gorzej. Kate była tego pewna. Doszło do jakiejś walki? Zbłą­kana kula? Co prawda był to Bro­oklyn. Zabu­do­wany domami z brą­zo­wego pia­skowca, ale wciąż Bro­oklyn. Zda­rzały się tu różne rze­czy.

Poli­cjant, który ją zatrzy­mał, znik­nął we fron­to­wych drzwiach szkoły. Wtedy ona pod­bie­gła do ogro­dze­nia od strony bocz­nego podwó­rza. Sto­jący tam męż­czyźni osła­niali oczy, patrząc w górę, w stronę dachu. Kate też tam spoj­rzała. Nie dostrze­gła nic prócz nie­ska­zi­tel­nie utrzy­ma­nej fasady.

Gdy znów spu­ściła wzrok, dostrze­gła lukę mię­dzy dwoma poli­cjan­tami, a dalej but. Czarny, na pła­skim obca­sie, leżał na boku jak mar­twe zwie­rzę. Leżało tam coś jesz­cze, coś o wiele więk­szego. Coś przy­kry­tego płachtą.

Serce Kate biło mocno, gdy zaci­skała palce na prę­tach z kutego żelaza. Jesz­cze raz spoj­rzała na but. Taki fason nosiło wiele dziew­czyn do obci­słych dżin­sów albo leg­gin­sów. Ame­lia miała chyba brą­zowe? Kate powinna to wie­dzieć. Powinna znać kolor butów wła­snej córki.

– Pani Baron? – usły­szała męski głos.

Odwró­ciła się gwał­tow­nie, szy­ku­jąc się na to, że ten sam poli­cjant o dzie­cię­cych rysach zaraz jej powie, że nie powinna tu być. Zoba­czyła jed­nak atrak­cyj­nego męż­czy­znę o wyglą­dzie praw­dzi­wego twar­dziela, ubra­nego w dżinsy i spor­tową bluzę z kap­tu­rem. Był mniej wię­cej w wieku Kate. Wyra­zi­sta kan­cia­sta twarz i ogo­lona głowa har­mo­ni­zo­wały z jego stro­jem. Miał tę sprę­żoną ener­gię bok­sera albo może prze­stępcy, który w następ­nej chwili rzuci się do ucieczki. Na jego szyi wisiała odznaka.

– To pani jest Kate Baron? – spy­tał, pod­cho­dząc o krok bli­żej.

Mówił z ostrym bro­oklyń­skim akcen­tem pasu­ją­cym do całej reszty, lecz pró­bo­wał zacho­wy­wać się łagod­nie. Kate się to nie spodo­bało, zanie­po­ko­iło ją. Za ple­cami twar­dziela zoba­czyła poli­cjanta, z któ­rym przed­tem roz­ma­wiała. Stał na scho­dach z jakąś szpa­ko­watą kobietą w czer­wo­nych oku­la­rach. Gapili się na nią.

– Gdzie jest Ame­lia?! – Kate usły­szała wła­sny krzyk. A może krzy­czał ktoś inny? Brzmiało to jak jej głos, ale nie czuła słów wydo­by­wa­ją­cych się ze swo­ich ust. – Co się stało?!

– Jestem detek­tyw Molina. – Wycią­gnął rękę, by dotknąć jej ramie­nia, ale powstrzy­mał się w ostat­niej chwili. Pod ręka­wem bluzy Kate dostrze­gła wyta­tu­owany krzyż. – Mogłaby pani pójść ze mną?

Coś było nie tak. Nie chciała ni­gdzie iść z tym detek­ty­wem. Chciała, żeby ją ode­słał tam, dokąd wysy­łano wszyst­kich gapiów. Żeby powie­dział jej, że prze­szka­dza.

– Nie. – Kate szarp­nęła się odru­chowo. Jej serce biło jak sza­lone. – Dla­czego?

– Już dobrze, pro­szę pani. – Ujął ją silną dło­nią za łokieć i pocią­gnął lekko ku sobie. Teraz jego głos był cich­szy, ostroż­niej­szy, jakby Kate miała jakąś potworną ranę głowy, z któ­rej ist­nie­nia nie zda­wała sobie sprawy. – Pro­szę po pro­stu pójść ze mną i usiąść.

Zamknęła oczy i spró­bo­wała sobie przy­po­mnieć stopy Ame­lii tego ranka, gdy szczę­śliwa pobie­gła do drzwi. Matki powinny wie­dzieć, jakie buty noszą ich dzieci. Powinny spraw­dzać takie rze­czy. Poczuła, że kręci jej się w gło­wie.

– Nie chcę sia­dać – powie­działa, ogar­nięta paniką. – Niech mi pan po pro­stu powie, co się stało. Natych­miast!

– Już dobrze, pani Baron, już dobrze – powie­dział cicho detek­tyw Molina. – Zda­rzył się wypa­dek.

– Ame­lii nic nie jest, prawda? – zapy­tała Kate, opie­ra­jąc się o ogro­dze­nie. Dla­czego nikt się nie śpie­szy? Dla­czego karetka tam po pro­stu stoi? Gdzie są te wszyst­kie miga­jące świa­tła? – Nie mogło jej się nic stać. Muszę ją zoba­czyć. Potrze­buję jej. Gdzie ona jest?

Powinna ucie­kać. Była tego pewna. Powinna pójść gdzieś daleko, gdzie nikt nie będzie jej mógł nic powie­dzieć. Zamiast tego powoli osu­nęła się na zimny chod­nik. Sie­działa tak z kola­nami przy­cią­gnię­tymi pod brodę, przy­ci­ska­jąc do nich mocno usta, jakby szy­ko­wała się do lądo­wa­nia awa­ryj­nego.

Ucie­kaj, pomy­ślała, ucie­kaj. Ale było za późno.

Przez ostat­nią długą chwilę sły­szała tylko bicie swo­jego serca. Czuła ucisk dopa­so­wa­nych bio­dró­wek.

– Pani córka, Ame­lia… – Detek­tyw kuc­nął tuż przy niej – Ona spa­dła z dachu, pani Baron. Nie­stety… nie­stety, nie prze­żyła upadku. Przy­kro mi, pani Baron. Pani córka, Ame­lia, nie żyje.GRA­CE­FULLY

gRa­Ce­FULLY

12 WRZE­ŚNIA

Ponie­waż jest 176 defi­ni­cji słowa _loser_ w urban­dic­tio­nary.com, nie nabi­jaj sta­ty­styki.

Cześć suki,

no to jedźmy z tym gów­nem, które nie nadaje się do druku…

Ach, kluby. Miej­sce, w któ­rym wy, zde­spe­ro­wane karie­ro­wiczki, może­cie wresz­cie się­gnąć ręką do tego śli­skiego wyż­szego szcze­bla. Niech każda z was pamięta tylko, że nie ma nic zaszczyt­nego w tym, że przy­glą­dają się jej cyc­kom albo cipce, zamiast gapić się na kan­dy­datkę sie­dzącą obok. Nic nowego pod słoń­cem…

Z dru­giej strony… Może myślę tak dla­tego, że wciąż cze­kam, aż ktoś mnie wyrwie?

Plotka głosi, że Tudo­rzy i Devon­kill pró­bują zwięk­szyć swoją popu­lar­ność dzięki hard­co­ro­wym otrzę­si­nom, Sroki myślą nie­sza­blo­nowo – ha, ha – o tego­rocz­nych zapro­sze­niach, a w Wolf’s Gate szy­kuje się wielka bry­tyj­ska inwa­zja.

Skoro mowa o wiel­kich bry­tyj­skich inwa­zjach: ile dziew­czyn zacią­gnie do łóżka Ian Gre­ene? Mamy dopiero drugi tydzień szkoły, a sły­szę, że zbliża się do liczb dwu­cy­fro­wych. I wiele pięk­nych pań usta­wia się w kolejce, żeby je prze­le­ciał – nasze stałe pusz­czal­skie Sylvia Golde, Susan Dolan i Ken­dall Valen, by wymie­nić tylko trzy.

A Dylan Crosby? Nasza droga, piękna, tajem­ni­cza Dylan? Nie, ona nie jest jedną z nich. Nie jestem pewna, z kim się zadaje, ale to nie ten typ, który by się usta­wiał po cokol­wiek w kolejce.

Wieść głosi, że Geo­rge McDon­nell i Han­nah Albert wresz­cie skon­su­mo­wali wie­lo­let­nią obse­sję na swoim punk­cie. Z kolei Car­ter Rose ma na oku pewną ści­ska­jącą nogi laskę z dru­giej klasy. Och, biedny Car­terze, oszczędź sobie trudu. Ten pas cnoty nie dopu­ści żad­nego męż­czy­zny.

Cze­kaj­cie na ciąg dal­szy. Mam sen­sa­cyjny mate­riał o ludziach, któ­rzy dostali warun­kową zgodę na pozo­sta­nie w szkole… Myślę, że chyba zamiesz­czę go w cało­ści w następ­nym wpi­sie. To zna­czy – MSZ – jeśli nie potra­fisz sobie pora­dzić w takiej cichej, spo­koj­nej szkółce jak nasza, zasłu­gu­jesz na to, żeby wszy­scy się z cie­bie nabi­jali.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: