- W empik go
Zszywacz (do) dusz - ebook
Zszywacz (do) dusz - ebook
Tomasz prowadzi nudne życie. Ma prawie trzydzieści lat i nadal mieszka z rodzicami. Pracuje w korporacji, gdzie wykonuje mrówczą i bezsensowną pracę. Jego świat to monotonia, powtarzalność, brak pasji oraz związek, który jest tylko ucieczką od samotności.
Mężczyzna rozumie, że powinien zmienić swoje życie, ale nie bardzo wie, jak to zrobić. Przypadek sprawia, że odkupuje wycieczkę do Indii, gdzie od starego sprzedawcy ziół kupuje „magiczną herbatę”. Gdy decyduje się jej spróbować, nagle trafia do innego świata – snu, w którym może zmieniać wszystko, bo tylko od niego zależy, jak potoczą się sprawy.
Narkotyczny świat pomaga chłopakowi zrozumieć samego siebie – odnaleźć nadzieję w przyjaźni, radość w poznawaniu innych, a także miłość do dużo starszej sąsiadki Alicji. Wszystko ma jednak swoją cenę i Tomasz przestaje rozpoznawać granicę między światem realnym a światem snów. Staje przed wyborem, czy lepiej jest być szczęśliwym ze świadomością, że żyje w iluzji, czy walczyć w codzienności o miłość, która może być najsilniejszym narkotykiem?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-316-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby przyrównać życie do tańca, okazałoby się, że kiedy nauczyliśmy się już większości kroków, muzyka nagle przestała grać. A niektórzy są fatalnymi tancerzami. Tak jak Tomek. Sytuacja, z której by nie spojrzeć strony, przedstawiała się po prostu źle i to w dniu, kiedy miało być dobrze.
– TOMASZ! ZA DZIESIĘĆ ÓSMA!
Głos z kuchni należał do matki dwudziestoośmioletniego Tomka, który nie potrafił jakoś opuścić domu rodziców. Zresztą komu to się teraz opłaca? Jak nie mieszkasz z rodzicami, to znaczy, że akurat mieszkasz w akademiku albo masz dużo szczęścia. Tak czy inaczej, irytujący głos jego matki mógł oznaczać tylko jedno: już jest spóźniony. Szybkie śniadanie, prysznic i biegiem na autobus.
– Pamiętaj odebrać samochód i pamiętaj, że obiecałeś mnie zawieźć do sklepu po pracy! – krzyknęła na pożegnanie.
Wpychając koszulę w spodnie, z torbą zawieszoną na szyi, lawirując między przechodniami na chodniku i przeskakując kałuże, Tomasz myślał jedynie o tym, żeby zdążyć na autobus do pracy. Dlaczego musiał zaspać akurat dzisiaj? Dzisiaj przecież zaczęła się jego terapia pozytywnego myślenia, którą z każdą minutą właśnie trafiał szlag. „Dlaczego” stanowiło pytanie retoryczne. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, gdy myślał o wczorajszym seansie „Gwiezdnych wojen”.
– Użyj pieprzonej mocy, Luke – powiedział pod nosem, gdy zobaczył autobus stojący na przystanku.
Ostatkiem sił dobiegł do niego i wpadł do środka. Zdyszany, ale zadowolony z siebie, zajął pierwsze wolne miejsce. Trasa wiodła z przedmieścia do centrum miasta, dobre pół godziny miał dla siebie i zazwyczaj spędzał je na czytaniu książek. Dzisiaj w torbie miał książeczkę jakiegoś doktora, superpsychologa, który z uśmiechem na twarzy wołał z okładki: „Zmień swoje myślenie, a zmienisz swój świat”. Psycholog mu to poleciła. To nie był jego wybór. Tak jak to, że tuż przed nim usiadł facet w wełnianym swetrze. W samym środku lipca! Idioci, normalnie wszędzie idioci. Cuchnęło od niego na kilometr, aż Tomaszowi załzawiły się oczy. Ale spokojnie. Nie ma smrodu, nie ma niczego. „Jesteś oceanem spokoju” – pomyślał. Psycholog poleciła mu też jogę. A poza tym dzisiaj czuł się w nastroju Jedi, jak Obi-Wan Kenobi. Wyciszy się, a jego intuicja powie mu, kiedy wysiąść. Ale wszak męska intuicja nie istnieje…
– Ja pierniczę! – wrzasnął, zrywając się z siedzenia. – Może pan zatrzymać autobus?! Przespałem swój przystanek.
Podbiegł do kierowcy, wręcz błagając go na kolanach. A potem leciał sprintem przez centrum, ile sił w nogach. Wpadł przez szklane, obrotowe drzwi do wysokiego, stalowego budynku korporacji Hexatron, zajmującej się reklamą, przewozem, organizacją konferencji, magazynowaniem rzeczy, produkcją napojów energetycznych, torebek na psie odchody i Bóg jeden raczy wiedzieć czym jeszcze. Tomek miał to naprawdę serdecznie w nosie. Dwadzieścia minut dłużej będzie musiał siedzieć w pracy! Wjechał windą na swoje piętro, wbił się w swój sześcian i odetchnął.
– Ale będziesz miał przesrane. – Gruby, rudy jegomość w ogromnych okularach, które wyszły z mody chyba jeszcze w epoce pary, wyszczerzony od ucha do ucha, wychylił się zza przegrody.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – rzucił Tomek, ciężko dysząc.
– Nie wiesz, że szef przylazł dzisiaj wcześnie rano, bo coś mu odbiło, i wszystkich sprawdzał. Powiedział, że potrąci z pensji spóźnionym.
– Dzięki, stary, naprawdę wielkie dzięki. Ty to potrafisz człowieka pocieszyć.
– No, nie podniecaj się tak. Dzisiaj losowanie, kto pojedzie do Indii, może trafisz na swój szczęśliwy numerek?
– Darek, daj człowiekowi spokój – wtrącił się Łukasz.
Tomek spojrzał na niego przez ramię, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Łukasz był jego przeciwieństwem. Lekko nażelowany, dobrze zbudowany i przede wszystkim pewny siebie. Psycholog powiedziała Tomkowi, że podświadomie nienawidzi swojego kolegi z pracy, ponieważ zazdrości mu jego cech. To nie była prawda. Tomek nienawidził go całkiem świadomie.
– Tomek pewnie nie miał ŻADNEGO numerku od roku – dokończył Łukasz, zarażając śmiechem okoliczne osoby.
– Czekaj, Łukasz, czekaj. Mam coś dla ciebie… – Tomek wsadził dłoń w przednią kieszeń koszuli, skąd wyciągnął sztywno wyprostowany środkowy palec.
– Nie wiem, co robisz, dzieciaku – mówił Łukasz, nie odwracając się do niego – ale schowaj to, zanim wydłubiesz sobie oko.
Słowo „dzieciaku” w ustach dwa lata młodszego faceta brzmiało dla Tomka jak dobry powód, żeby kogoś strzelić w gębę, ale darował sobie. Zawsze sobie odpuszczał, wmawiając, że jest dojrzalszy od tego zniewieściałego chłopczyka. Czas zabrać się do pracy. Odpalił komputer, a potem program ze swoimi słupkami, wziął kartki, na których były słupki cyfr, czasami jakiś wykres. Liczył te słupki, grupował, skreślał, dopisywał, cały dzień w słupkach, do zarżnięcia. Jego praca była tak monotonna i przewidywalna, że tylko czekał, kiedy zatrudnią do niej robota. No dobra, może właściwie każda praca jest monotonna, ale kiedy po kilku godzinach wgapiania się w słupki miał dosyć, odchylał się na krześle i przyglądał ludziom. Większość z nich biegała, niektórzy coś krzyczeli. Zachowywali się, jakby mieli jakąś misję. Znał takich, którzy pracy poświęcali więcej czasu niż rodzinie. Jakby to, co robili, było najważniejsze na świecie, a bez ich nagłej decyzji wszystko by się posypało. A przecież każdy z nich, co nieraz się zdarzało, był zastępowalny. Cała ta mrówcza robota to tylko kropla w morzu decyzji i przedsięwzięć. Czasami Tomek miał wrażenie, że niektórym ludziom dano pracę jedynie po to, aby mieli co robić, a nie by do czegoś służyła. To samo myślał o swoich słupkach. Gdyby go zabrakło, na jego miejsce przyszedłby jakiś młody chłopak, syn znajomego szefa albo stażysta odwalający czarną robotę za śmieszne pieniądze. Tomek przyszedł do tej pracy trzy lata temu, mówił, że tylko na chwilę, ale cóż… Raz na jakiś czas przeglądał oferty, ale stwierdzał, że nowa praca byłaby jak wpadnięcie z deszczu pod rynnę. Więc po co? Po co zmieniać pracę, która nie zmieni niczego?
– To jak będzie? – Natrętny głos Łukasza przebijał się przez myśli.
Gdy tylko Sandra wychodziła z sekretariatu dyrektora, otaczały ją męskie ukradkowe spojrzenia. I jeden palant o imieniu Łukasz, który za wszelką cenę próbował ją poderwać. I szczerze? Tomek zastanawiał się, jakim cudem jeszcze mu się to nie udało.
– Podaj mi choć jeden rozsądny powód, dla którego miałabym ci ulec – odpowiedziała Sandra, obdarzając Łukasza swoim promiennym uśmiechem podnoszącym na duchu.
– Ponieważ mamy możliwości, jesteśmy dorośli i nie ma żadnych przeszkód, żebyśmy mieli nie spróbować siebie nawzajem. Kiedy masz możliwości i okazję, jak z tego nie skorzystać? Nawet Tomek ci to powie. Co nie?
Tomek nie patrzył na nich. Giął ołówek w palcach. Jak zwykle szukał w głowie ciętej riposty i jak zwykle jej nie znalazł.
– Każda decyzja powinna być przemyślana. Bardziej rozsądna niż emocjonalna – odpowiedział spokojnie.
– Widzisz? – Łukasz zatrzymał dziewczynę tuż przy biurku Tomka. – Tak mówią ludzie, którzy boją się skorzystać z szansy. Pomyśl, gdyby ludzie nie ryzykowali, już dawno albo by wyginęli, albo ciągle chodzili owłosieni, a na banana wołali „jup, jup”. A poza tym… to nie przypadek, że znaleźliśmy się akurat tutaj… razem.
– Dobra, posłuchaj. – Sandra zatrzymała się, jej długie, lśniące włosy pofalowały wraz z jej ruchami. – Jeżeli dzisiaj bilety do Indii przypadną nam obojgu, umówię się z tobą i będę naprawdę bardzo miła przez całą podróż. OK?
– Wszyscy to słyszeli? – krzyknął Łukasz. – Panie i panowie, mamy zakład!
– W naszym oddziale jest ponad setka pracowników, nie wiem, czemu się łudzisz – odpowiedziała z uśmiechem.
– Skarbie, szczęście sprzyja ryzykantom.
Sandra zniknęła w korytarzu, charakterystycznie kołysząc biodrami, a szczęśliwy Łukasz od razu poleciał do znajomego, który był odpowiedzialny za kupony losujących. Tomek obiecał sobie, że jeżeli ten palant dopnie swego, on znajdzie w internecie, jak się konstruuje bombę, i zamontuje ją w tyłku Łukasza.
– Idziesz? – padło nagle pytanie od grubego, wiecznie wyszczerzonego Darka. – Zaraz będzie losowanie.
Cały wydział zgromadził się w sali konferencyjnej, z wypiekami na twarzy i pełny nadziei. Kierownik działu stał ze szklaną misą, z której miał wyciągnąć dwa nazwiska. Na telewizorze za nim wyświetlano akurat jakąś reklamę Hexatronu. Szef gadał coś pod nosem, a gruby Darek wszystko komentował.
– Patrz, jak się napalili. Tak właśnie współcześnie trenuje się niewolników – mówił, siorbiąc wodę. – Firma wydaje grube miliony na reklamy i podwyżki dla kierowników, ale nie stać jej, żeby dać pracownikom podwyżkę, więc co roku losują dwie osoby, które pojadą za granicę. I przez cały ten rok wszyscy czekamy jak psy z wywalonym jęzorem, aż ktoś nam rzuci ochłapy ze stołu.
– Darek, to nie jest tak, że ci ludzie na górze nic nie robią. – Tomek bardziej był skoncentrowany na niewielkiej, żółtej karteczce wędrującej po ludziach.
– Ale czy robią sześć razy więcej od innych, że zarabiają sześć razy więcej?
Kartka dotarła w końcu do Tomka. Ktoś szepnął mu, żeby przekazał dalej, do Sandry. Chłopak sprawdził, co jest napisane w środku: „Ale jak nam się nie uda, to i tak się ze mną umówisz?”. Tomek podał ją dalej, ciekawy odpowiedzi. W tym czasie szef sięgnął do misy i zakręcił dłonią kilka razy. Powiedział jakieś nazwisko i wszyscy zaczęli bić brawo. Żółta karteczka wracała.
– Hej, hej, stary. Gratulacje. – Ludzie poklepywali Łukasza stojącego niedaleko Tomka.
– Ha, ha! – Łukasz podskoczył z zachwytu. – Tak się właśnie spełniają marzenia.
OK. Tomasz oficjalnie nienawidził typa, który uważał, że cały świat kręci się wokół niego. A na dodatek był przekonany, że Łukasz maczał w tym wszystkim palce i nazwiska jego i Sandry znajdują się tam w znacznie większej liczbie. Mimo to przekazał dalej karteczkę z napisem „Farciarz”. Szef znów zanurzył rękę w szklanej misie i w Tomku aż zawrzało, kiedy usłyszał nazwisko. Jedyne, co Tomasz uznałby za większą porażkę oprócz wylosowania nazwiska Sandry, to gdyby padło jego własne.
– Darek Monet – przeczytał szef, brutalnie wdzierając się w myśli Tomka.
Gruby Darek stojący obok zaczął swój zwycięski taniec brzucha, wywołując gromki śmiech albo spojrzenia politowania. Tomasz też rżał jak koń, choć z zupełnie innego powodu.
– Hej, hej. Leeecimy razem. Babeczki, słońce i seks, seks, seks – darł się Darek.
– A co, gumową lalę też zabierasz? – zawołał Łukasz.
Darek nie zwrócił na to uwagi, wystrzelił jak z procy po swój bilet i w mgnieniu oka stał przy kierowniku.
– Szefie, te wycieczki to był naprawdę znakomity pomysł – powiedział, wyciągając rękę po kopertę z biletem
Tomka już dawno przestało dziwić, że Darek w firmie miał pseudonim „Dwie twarze”, „Wazelina” albo jeszcze gorzej. Kolejna żółta kartka wędrowała wśród tłumu i trafiła w ręce Tomasza. Krótkie pytanie brzmiało: „I co teraz?”. Szef gratulował zwycięzcom loterii, zanudzając pracowników jakąś infantylną anegdotą z jednej ze swoich licznych podróży. Tomasza bardziej jednak interesowała wracająca kartka. Przeczytał ją i podszedł do Łukasza, wyciągając do niego dłoń.
– Gratulacje, stary – powiedział z lekkim przekąsem i zostawił Łukasza z krótką odpowiedzią Sandry na karteczce: „Teraz musisz zdecydować. Ja czy Indie”. Tomek uśmiechał się do siebie w duchu. Jednak jego siostra miała rację: „Albo rybki, albo akwarium”.
Z dzikim poczuciem satysfakcji Tomek wyszedł z pracy. To była zaleta porannego, nieznośnego wstawania – wcześnie kończył. Zasuwał właśnie przez park do mechanika, gdy zobaczył jakiegoś ulicznego iluzjonistę czy podobnego mu dziwaka, który wmawiał ludziom, że można wsadzić telefon komórkowy w butelkę czy coś w tym stylu. Brodatego faceta otaczał tłum ludzi, którzy gotowi byli podzielić się z nim swoimi pieniędzmi. Tomka zawsze to śmieszyło. Wszyscy wiedzieli, że to sztuczka, nie ma w tym żadnej magii, żadnego hokus-pokus, a i tak wpatrywali się w takie sztuczki z otwartymi ustami. Więcej nawet. Płacili za to, żeby chociaż na chwilę być oszukanymi. Odczarowana rzeczywistość przytłaczała ich na tyle, że ratunkiem była każda forma ucieczki. Zwłaszcza w nieralny świat z książek czy filmów. Gdyby jego życie zawrzeć w książce, ta nosiłaby dramatyczny tytuł „28 lat nudy”. Chociaż kto wie… Màrquezowi udało się z tytułem „100 lat samotności”.
– Sześćset osiemdziesiąt za wszystko. – Bezduszny głos mechanika z warsztatu rozwiał wszelkie myśli.
– Siedem stów za naprawę samochodu? – warknął Tomek. – Coś pan tam wymienił? Silnik? Była mowa, że są problemy z chłodnicą. Koszt miał nie przekroczyć pół tysiąca.
– Ale jeszcze klocki hamulcowe, dokręcenie odpadającego wydechu, wymiana oleju…
– Dobra, dobra. Jasne. Zaraz mi pan powie, że pozłacane śruby wstawiliście. Bierz pan kasę i do widzenia.
Tomek wsadził facetowi pieniądze w brudne łapsko i wziął swoją żółtą, trzydrzwiową mydelniczkę produkowaną w czasach jego dziadka. To wszystko bzdury. Ważne, że samochód odpalał i posuwał się do przodu po ulicach. Po godzinie od wyjścia z pracy chłopak zajechał pod szkołę, w której uczyła jego matka, krótko ścięta blondynka, pełna energii i dziwnych pomysłów.
– Najpierw po zakupy, potem podjedziemy do fryzjera, na chwilę skoczymy do Joli i do domu – zakomenderowała, gdy tylko wsiadła do samochodu.
Tomek, chociaż niechętnie, przytaknął i ruszył slalomem po mieście.
– Wiesz, jakie mamy teraz jazdy w pracy? – Mama Joanna była typem osoby niezwykle gadatliwej. – Zwalniają nauczycieli, jak mogą. Wszędzie szukają cięć. Wszędzie! Przyczepili się nawet do tego, że zużywamy za dużo papieru toaletowego. Ostatnio przyszła taka matka, która stwierdziła, że nauczycielki w torbach wynoszą obiady, które powinny należeć się dzieciom. I że ona wyczuła u jednej z nauczycielek mięso. Rozumiesz to?
– Nie. Jakaś zwariowana.
– Pół dnia się z tego śmiałyśmy. – Mama na chwilę zamilkła, jak zwykle zniknęła we własnym świecie, a potem jakby przypomniała sobie o synu siedzącym tuż obok i z pełną czułością w głosie zapytała: – A jak u ciebie minął dzień? Działo się coś ciekawego?
– Nie. Jak zwykle słupki, słupki, słupki.
Zamilkli oboje, stojąc w kolejnym korku, co w godzinach szczytu nie było niczym niezwykłym.
– Znaczy coś się zdarzyło. W pracy mieliśmy takie głupie losowanie. Decydowano, kto poleci do Indii.
– Ale nie wygrałeś? – zapytała z pewną dozą ostrożności.
– Nie. – Na chwilę zamilkł. – Czemu miałem wrażenie, że odetchnęłaś z ulgą, kiedy to powiedziałem?
– A na ile miałbyś zniknąć?
– Tydzień.
– Od kiedy?
– W sobotę, za dwa dni.
– No właśnie. – Mama pokręciła głową. – Robimy imieninowego grilla wieczorem, a rano obiecałeś ojcu pomóc porąbać drewno. Już nie mówiąc o tym, że wręcz przyrzekłeś do końca miesiąca skończyć układać podłogę na strychu.
– Pomogę tacie jutro po pracy. Ale nie wiem, czy normalnie przepuściłbym okazję do wyjazdu.
– Wiesz, podróże są fajne, ale właściwie wszędzie jest tak samo.
– No i – żachnął się chłopak – musiałbym przez tydzień znosić grubego Darka, a tego mój umysł chyba nie wytrzyma. Nawet nie wiem, czy to byłby bardziej odpoczynek, czy męczarnia. A poza tym może z Kaśką byśmy gdzieś się wybrali na weekend. Zobaczymy.
– Sam wiesz, co jest dla ciebie najlepsze.
Tomek jednak nie wiedział, co jest dla niego najlepsze. Przez całą podróż do domu zastanawiał się, czemu czuje taki przytłaczający niedowład duszy. Miał wrażenie, jakby przez większość czasu tylko spał i liczył słupki, szukając chociaż odrobiny jakiejkolwiek ekscytacji w internecie i na imprezach ze znajomymi. Czuł, że nic nie zależy od niego. Żadna decyzja, jakby wszystko zostało postanowione, zanim jeszcze się urodził. Politycy mówili: „Tak wyglądają twoje państwo i władza sprawowana przez ludzi, którzy zasłużyli się dla kraju jeszcze przed twoim urodzeniem”, nauczyciele mówili: „Tak wygląda twoja ścieżka życia, idziesz do szkoły, na studia i znajdujesz pracę”, rodzice mówili: „Uczysz się, idziesz do pracy, zakładasz rodzinę, płodzisz dzieci i umierasz”. Wszystko zostało przewidziane. A co z tymi, którzy zmienili swoją ścieżkę życia? Co z tymi, którzy rzucili szkołę, a jednak dorobili się fortuny? Albo postawili wszystko na jedną kartę i zostali aktorami, co z tymi ludźmi? I wtedy wszyscy oświeceni mówią: „A zobacz, ilu się nie udało, ilu teraz pewnie zasila szeregi bezdomnych. Słyszymy tylko o wyjątkach, które jakimś cudem stanęły na piedestale”. I Tomek pomimo ambicji szczerze wierzył w ich słowa.
Zresztą jakim cudem miał o czymkolwiek decydować, jeśli nie mógł zdecydować nawet o własnym czasie? Mamie u fryzjera zeszło chyba z pół godziny, drugie tyle u koleżanki, na co nie omieszkał głośno się poskarżyć. Trzy godziny po skończeniu pracy był w domu. Szybki prysznic, jakiś obiad. Wieczorem Kasia zaprosiła go do siebie. Sprawdził więc, czy ma dwie najważniejsze rzeczy na p, czyli perfumy i prezerwatywę, po czym ruszył z powrotem z obrzeży miasta do centrum. Szczerze liczył na to, że dzisiaj będzie jedna z jego szczęśliwych nocy, ale kiedy Kaśka otworzyła mu drzwi, wiedział, że ta noc skończy się tak samo jak większość.
– Cześć, wchodź. – Przywitała go skromnym pocałunkiem w policzek. – Łeb mi rozsadza cały dzień.
Dziewczyna beznamiętnie usiadła na łóżku, trzymając się za skronie. Wszystko, począwszy od jej zachowania, a skończywszy na ubiorze, krzyczało: „Odejdź!”. Jej krótkie, kręcone włosy były w nieładzie, w dresowe spodnie wytarła czekoladę, której resztki leżały koło łóżka, a słowa brzmiały jak groźba. Nieobeznany z kobietami mężczyzna – taki jak Tomasz – momentalnie się zniechęca albo, co gorsza, nie rezygnuje z nadziei na seks. Doświadczony mężczyzna wie, że kobieta w takim stanie potrzebuje z jakiegoś powodu pocieszenia. Ale Tomek, nasz Tomek, ciągle miał nadzieję.
– Co się stało? – zapytał, siadając na łóżku. – Znów coś w pracy?
– Nieważne.
Jej nie spodobało się słowo „znów”, jego do czerwoności doprowadziło „nieważne”. Kurde, jak coś może być nieważne, a jednocześnie tak ważne, że psuje humor na cały dzień?
– Jasne – odpuścił, rzucając portfelem z prezerwatywą na drugi koniec pokoju, na biurko. – To co robimy?
– Nie wiem.
– Może skończylibyśmy oglądać serial?
– Może. Włącz, niech coś leci.
– Tylko który? Ten o mordercy, o lekarzu, jakiś komediowy?
– Powiedziałam, że jaki chcesz! Nawet pieprzonego serialu nie potrafisz wybrać?
– O co ci chodzi? Już włączyłem.
Nic nie odpowiedziała. Położyli się i wgapiali w ekran laptopa, oboje wściekli na siebie jak osy. Tomek nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Niezależnie od tego, czy akurat byli na siebie źli, czy nie, spędzali przed tym cholernym monitorem większość czasu. Albo seriale, albo strony internetowe ze śmiesznymi obrazkami. Nie to było jednak najgorsze, że beznadziejność tego była bezdenna, ale to, że zdawali sobie z tego sprawę. Ba! Do niektórych seriali podchodzili nawet entuzjastycznie, choć zżerały im czas i pochłaniały świadomość. Ale szczerze? Co innego mieli robić? Może rozmawiać?
– Łukasza wylosowali dzisiaj w pracy. Leci do Indii.
– Sam? – zapytała Kaśka, ciągle jakby obruszona.
– Nie, z grubym Darkiem. Pomyślałem sobie, że może zrezygnowałabyś z półrocznego spotkania w swojej pracy choć raz i wyjechalibyśmy gdzieś na weekend? Spędzilibyśmy trochę czasu razem.
– A ty znów snujesz jakieś plany i myślisz, że się zrealizują, bo ty tak chcesz. To mój drugi rok w tej firmie. Nie mogę z tego zrezygnować. Nie chcę nawet, bo czuję się w obowiązku tam być.
– Znów dwa dni cię nie będzie. I oczywiście rano jakieś bzdury, a wieczorem pijecie. Nawet nie wiem, co tam się dzieje.
– Przestań być zazdrosny! Nie robię nic złego. Zresztą będzie tam Kamil, może jakoś przeżyjesz. – Kaśka wstała z łóżka, żeby napić się wody, ręce zaczęły się jej trząść.
– Nie o to chodzi. Chciałem, byśmy pobyli trochę razem.
– Zawsze o to chodzi. Potem muszę przez trzy dni nie wiadomo za co cię przepraszać i udobruchać. Serdecznie mam tego dosyć.
– A ja mam dosyć twojego durnego humoru. Nie mogę nic powiedzieć, żebyś się bez przyczyny nie wściekła.
– Jasne, obróć kota ogonem i zwal wszystko na mnie. Że jestem zła, nieczuła i nie wiadomo co jeszcze! Sam za to nie mogłeś nawet zapytać, jak było w mojej przeklętej pracy!
– Pytałem! Powiedziałaś, że nieważne. – Tomasz wkurzył się niesamowicie, oskarżenia latały niczym noże, przecinając powietrze i zdrowy rozsądek. – To co, mam błagać, żebyś mi powiedziała? Może ja też mam zły humor.
– Tak, wszystko moja wina!
– A pocałuj mnie w dupę. – Tomek wstał, zabrał portfel i wyszedł na korytarz, po czym zaczął nakładać buty.
– I co, jak zwykle uciekniesz?
Tomek nic nie odpowiedział.
– Tomasz!
– Co?! – warknął.
– Nie skończyliśmy rozmawiać. Uspokój się!
– Teraz ty mi mówisz, żebym się uspokoił? Teraz to ja mam wszystko w dupie!
– Świetnie, czyli nawet nie chcesz ze mną rozmawiać? – Kasia była na skraju płaczu. – Ja ci nigdy takich rzeczy nie mówię!
– Nie da się z tobą w takim stanie rozmawiać. Twoje słowa w ogóle nie mają sensu.
– Jeszcze powiedz, że głupia jestem i nielogiczna. – Zaczęła płakać.
– Wiesz co, mam tego serdecznie dosyć.
– Tomek!
Ale on wyszedł. Emocje buzowały w nim jak szalone i szczerze powiedziawszy, dobrze wiedział, że sam już nie mówi do rzeczy. Jadąc samochodem, zastanawiał się, jak w ogóle do tego doszło. Czemu ostatnio nie mogli się dogadać? A może nigdy nie mogli? Może zawsze różnili się temperamentem? On wiecznie spokojny, wręcz nudny, ona wulkan energii, tej pozytywnej i negatywnej. Mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, ale mówią też, że z czasem najlepiej być z osobą, z którą łączy cię najwięcej. Cała ta przeklęta filozofia miłości nadawała się do śmieci.
Tomek zajechał pod dom. Z piętra doleciał go śmiech rodziców zachwycających się jakimś komediowym show. On po cichu, niczym złodziej, na palcach udał się do swojego pokoju. Niewielkie pomieszczenie miało być jego całym światem i schronieniem, a okazało się po prostu grajdołkiem, do tego zagraconym i chaotycznym. Ubrania były porozrzucane dosłownie wszędzie. Szafa, biurko i łóżko stanowiły jedyne meble.
Tomasz nie miał ochoty, aby rodzice się dowiedzieli, że już wrócił. Nie zamierzał opowiadać o kłótni. Nie zapalał nawet światła. Zrzucił ubrania i wsunął się do łóżka z laptopem. Popatrzył na pudełko chusteczek stojące na biurku. Ta noc jeszcze nie była stracona, może przecież nieco sobie ulżyć… Włączył odpowiednią stronę i powoli zabrał się do roboty. Film niezbyt obfitował w akcję i Tomek czekał porządne dziesięć minut, zanim zaczęło się rozkręcać. Powolnymi ruchami wprowadzał się w nastrój, gdy nagle dostał SMS-a. Momentalnie zatrzymał film i z jeszcze ciepłym przyrodzeniem w ręku zobaczył wiadomość. Pisała Kasia: „Ale widzimy się jutro na imprezie?”. Odpisał, ale poczuł się jakoś wyjątkowo głupio. Wyszedł na balkon zażyć nieco świeżego powietrza. Jasne chmury wędrowały po ciemnym niebie rozświetlonym przez księżyc w pełni. Tomek znów zaczął się zastanawiać, czemu świat jest taki przewidywalny. Jutro wstanie słońce, on pójdzie do pracy i nawet jeśli postanowi zaszaleć na imprezie, tak naprawdę nic się nie zmieni. Nie zaatakują nas smoki, nie przylecą kosmici, nic. Pamiętał, że kiedy był jeszcze mały, wyobrażał sobie nieraz, że Jezus przyjdzie nagle i niespodziewanie. Zagrają trąby i już. I że to się stanie jeszcze za jego życia, ale jakoś tak z czasem przestał w to wierzyć. Wierzył za to w zębatki codzienności, które łamały ludzi i sprawiały, że czas paskudnie szybko uciekał. I kiedy myśli Tomka zawędrowały daleko, jego oczy wypatrzyły w ogrodzie obok sąsiadkę. Czterdziestoparoletnia kobieta wyglądała na nienaruszoną przez ząb czasu. Niby nie pławiła się w luksusie, ale biła od niej jakaś aura dostojności. Nawet teraz siedziała w jacuzzi. Pozdrowiła go, a on się jej ukłonił.
– Co tu robisz? – Nie mówiła zbyt głośno, ale w nocnej ciszy dało się ją usłyszeć bez problemu.
– Chowam się przed złymi myślami – odparł ponuro.
– W taką noc jak dzisiaj raczej ucieka się do tych dobrych.
– Chyba nie mam zbytnio takich wspomnień.
– Pora to zmienić – powiedziała kokieteryjnie.
Wstała. Nie miała na sobie nic oprócz płaszcza z ociekającej wody. Jej boskie, nagie ciało błyszczało w promieniach księżyca. Narzuciła na siebie szlafrok, wzięła kieliszek i kierując się do domu, rzuciła:
– Miłego wieczoru. Jakbyś chciał pogadać, wpadnij na drinka.
A potem schowała się w domu jakby nigdy nic. Tomek z mocno bijącym sercem wrócił do pokoju. Część jego woli popychała go do tego, by zszedł i zapukał do drzwi sąsiadki. Gdyby to był film z jego udziałem, pewnie już by naciskał namiętnie na dzwonek. Znając jednak życie, raczej by się tylko wygłupił, bo ona chyba żartowała, prawda? Dorosłe kobiety nie zaczepiają swoich sąsiadów ot tak sobie. Może była zboczona? Albo to nimfomanka? I co na to jej mąż? Nie, nie, nie. Nie będzie sobie marnował całkiem udanego życia przez jakieś durnoty. Zasiadł do laptopa z wciąż spauzowanym filmem pornograficznym, w którym przerośnięte cycki zasłaniały większą część ekranu. Jakoś stracił na nie apetyt. Odłożył komputer, mając przed oczyma piersi zupełnie mniejsze, ale zdecydowanie bardziej prawdziwe. A jego sny były pełne pożądania.