Żuan Don. Biografia Jeremiego Przybory - ebook
Żuan Don. Biografia Jeremiego Przybory - ebook
Pełna, wnikliwa biografia Jeremiego Przybory
Twórca legendarnego Kabaretu Starszych Panów. Niekwestionowany geniusz słowa o wyrafinowanym poczuciu humoru, poeta (choć sam wolał określenie: lirycysta). Mistrz.
Wychował się w nietypowej rodzinie, w latach 30. był guwernerem rosyjskiego hrabiego, w czasie wojny prowadził sklep, a w czasie powstania warszawskiego był głosem Polskiego Radia. Choć jego radiowa kariera rozpoczęła się przez przypadek, całe życie był związany właśnie z nim.
Przedwojenny dżentelmen, przystojny i szarmancki, uroczy i kochliwy. Jego sercem rządziły kobiety, niekwestionowaną królową była Agnieszka Osiecka. Prawdziwą miłość i szczęście znalazł dopiero w trzecim małżeństwie, z Alicją Wirth.
Żuan Don to nakreślony z niespotykanym rozmachem barwny, wielowymiarowy i nieoczywisty portret jednego z najciekawszych artystów powojennej Polski. Historia Jeremiego Przybory, rozpięta na tle trzech epok, to również opowieść o ludziach (Jerzym Wasowskim, Kalinie Jędrusik, Irenie Kwiatkowskiej, Edwardzie Dziewońskim, Magdzie Umer, Grzegorzu Turnale i wielu innych). Opowieść o ponadczasowej konstelacji gwiazd, która fascynuje do dziś.
Maria Wilczek-Krupa – teoretyk muzyki w Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, historyk, publicystka, autorka bardzo dobrze przyjętych i nagradzanych biografii: Kilar. Geniusz o dwóch twarzach oraz Górecki. Geniusz i upór.
Pisze powoli. Zostawia przestrzeń na domysły i nie boi się współczesnego języka. Bohaterów swoich książek nie odlewa z brązu.
Zafascynowana „życiem i jego przejawami”, jak mawiał Żuan Don, wytrwale (przez blisko pięć lat!) i nie licząc czasu, dokumentowała świat Starszego Pana B. Czytała, badała, rozmawiała, podawała w wątpliwość. I ujawniła: prawdziwą historię Jeremiego Przybory, przesyconą miłością, poezją i atmosferą dwudziestowiecznej Warszawy. Wielowymiarową i trudną. Owianą tajemnicami i zawierającą szczegóły, o których nie wiedział on sam.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6881-4 |
Rozmiar pliku: | 16 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie znałam Jeremiego Przybory. Urodziłam się piętnaście lat po premierze _Kabaretu Starszych Panów_, ale rosłam w przekonaniu, że w lesie żyją lwyby, a osculati to rodzaj przekleństwa. No bo skoro przed każdą wakacyjną wycieczką słyszałam zapowiedź: „Na grzyby, na lwy by!”, a ojciec, uderzywszy się przypadkowo w palec, syczał „osssculati”, to jak mogłoby inaczej być? Moi rodzice mówili w domu Przyborą, tak jak Przybora mówił w domu Boyem. Świat _Kabaretu_… był – na przekór chronologii – światem mojego dzieciństwa.
Dopiero później dowiedziałam się, że nieczuły i podły Vincente Osculati, w piosence Starszych Panów przedstawiony jako Portugalczyk, w rzeczywistości powinien być Włochem – pisał o tym w bardzo zabawny sposób Marcin Sendecki na łamach „Przekroju”1 . Otóż w latach pięćdziesiątych Polska Rzeczpospolita Ludowa nie utrzymywała stosunków dyplomatycznych z Portugalią, Włochów zaś przebywało na jej terenie wielu. Sam Przybora opowiadał w wywiadach, że bohater jego tekstu był portugalskim przyrodnikiem. I rzeczywiście – Gaetano Osculati zajmował się w dziewiętnastym stuleciu badaniem brazylijskiej flory, tyle że… był Włochem. W 1959 roku, kiedy Przybora pisał o nim piosenkę, Polska zacieśniała kontakty z Włoską Partią Komunistyczną, a zatem facet świnia „jak nóż bezlitosny”, co „naciął dziewcząt jak róż w kraju sosny”, nie mógł stamtąd pochodzić.
Przeczytałam tę historię właśnie wtedy, gdy rodzące się marzenie o napisaniu biografii Starszego Pana B przybierało w moim umyśle realne kształty, ale bliżsi i dalsi znajomi od razu wylali mi kubeł zimnej wody na łeb:
– Zjedzą cię.
Kto? Oczywiście – warszawka. Bo ja przecież jestem z krakówka. Moja mama, urodzona w Warszawie i kochająca rodzinne miasto, obrugała mnie za uleganie stereotypom, a Ewa, moja siostra mieszkająca w stolicy i też wychowana na „lwybach”, wcisnęła do ręki numer telefonu do syna Jeremiego Przybory.
Serce podchodziło mi do gardła, kiedy wsiadałam do taksówki na Dworcu Centralnym i podawałam adres agencji reklamowej, którą współtworzył Kot Przybora i do której zaprosił mnie na pierwszą rozmowę o tacie. Ruszyliśmy i nagle z głośników popłynęła melodia _Warszawa da się lubić_. Droga minęła na opowieściach o zakamarkach Śródmieścia (taksówkarz był bowiem od pokoleń związany ze stolicą), a kiedy dojechaliśmy do Wilanowa, Wiesław Michnikowski zaśpiewał: „Jeżeli kochać, jeżeli kochać, jeżeli kochać… Jeżeli kochać, to nie indywidualnie. Jak się zakochać, to tylko we dwóch!”. I to była najwspanialsza zachęta.
W pracy nad biografiami miałam już ustalone trzy podstawowe zasady. Pierwsza to zażyłość. Nauczył mnie tego Wojciech Kilar, uświadamiając mi, że jeśli będę pisała o nim wyłącznie jako o mistrzu albo cenzurowała dialogi i słowo „kawałki” zamieniała na „utwory”, to oddalę czytelnika od prawdy. Druga dotyczy wiarygodności i nieulegania pokusie (ani tym bardziej naciskom) obłożenia bohatera brązem, bo ideały nie istnieją i dzierganie koronkowych postaci postępujących tylko szlachetnie zawsze trąci fałszem. Dlatego chociaż uważam się za admiratorkę poezji Jeremiego Przybory, nie malowałam jego portretu w półprzyklęku jak Styka, a w rozdziale o Kalinie Jędrusik nie wykropkowałam jej przekleństw, w myśl porzekadła Agnieszki Osieckiej, że nie ma nic gorszego niż popadanie w landrynę. Trzecia moja zasada opierała się, jak w ruchu drogowym, na ograniczonym zaufaniu do wszystkich. Każdy może się mylić i gdybyśmy nie podawali w wątpliwość tez wygłaszanych przez autorytety, Osculati nadal byłby Portugalczykiem, a mucha miałaby (za Arystotelesem) osiem nóg. Ta właśnie reguła okazała się w biografii Przybory kluczowa i pozwoliła ujawnić szczegóły, o których nie wiedział on sam.
Moje literackie śledztwo (pisanie biografii to praca detektywistyczna) samo ułożyło się w tryptyk, co – mam nadzieję – ucieszyłoby bohatera rozmiłowanego w tej formie. Nawy boczne objęły okresy względnej stabilizacji życiowej, jakimi były „bachorstwo” trwające do śmierci ojca (srogiego skądinąd) oraz dojrzałość i zmierzch u boku trzeciej żony Alicji. W środkowej części zaś opisałam przede wszystkim to, co złożyło się na tytuł jego biografii – _Żuan Don_ był bowiem jedynym pewnikiem, z którym rozpoczynałam pisanie.
W tej dłubaninie były ważne nie tylko opublikowane teksty (obszerna twórczość Przybory i bogata „literatura przedmiotu”, jak powiedzieliby akademicy), ale i inne źródła – od rękopisów, dzienników i listów poprzez dokumenty pisane cyrylicą i stare nekrologi prasowe aż do inskrypcji nagrobnych. Swoją drogą to fascynujące, ile może powiedzieć o człowieku jego grób! Nagrobek Xymeny Zaniewskiej na przykład – kwiatowa kompozycja metaloplastyczna zaprojektowana przez jej syna Iwona – kolorowy i w pewnym sensie szalony, jak przyjaciółka Jeremiego za życia, i tak odmienny od prostego grobu Przyborów, ułożonego (jakżeby inaczej) w tryptyk. Ważne były także zdjęcia, szczególnie jedno – wycięte z gazety i podarowane mi przez Annę Rzeźnicką podczas mojej pierwszej wizyty w Pacewie, przedstawiające Jeremiego i Alicję na tle pacewskiego ogrodu. Jeździło to zdjęcie ze mną w samochodzie i słuchało, jak do niego przemawiam, aż nagle zniknęło, wyrzucone niechcący ze śmieciami na stacji benzynowej. A potem wróciło, bo mój mąż Krzysiek, widząc postępującą rozpacz, pojechał na tę stację, odszukał kubeł, do którego wyrzucił papiery, i wyszperał z niego pamiątkę. Towarzyszyła mi przez lata pracy nad książką, obok podobizny Michnikowskiego podarowanej mi przez Zofię Kucównę.
I tu do akcji wkraczają ludzie – najmocniejszy filar przeszło czteroletniego śledztwa (jeszcze nigdy nie pisałam biografii tak długo!). To z ich pamięci zrodziła się historia Jeremiego Przybory, utkana nie tylko z faktów, ale przede wszystkim z nastrojów i przeżyć. Kot i jego żona Ania udostępnili mi fotografie i listy, ale przede wszystkim wprowadzili do domu, w którym wciągająca opowieść o Starszym Panu B odbijała się w biedermeierach przywiezionych z jego dawnego mieszkania w Śródmieściu – i był to dom, z którego nie chciało się wyjść. Marta, córka Jeremiego i Mery, podarowała mi intrygującą relację ze związku jej ojca z Osiecką, a wnuczka Anna Ludwika i prawnuczka Julia – wielowymiarowy obraz babci, dziadka i jego najbliższej rodziny. Przejmująco o przybranej mamie, a drugiej żonie Jeremiego – Idze – opowiadała Joanna Berens-Tomczyńska, zaprzyjaźniona także z ostatnią miłością Przybory, Alicją. Sportretowanie Jesiennej Dziewczyny okazało się szczególnie trudne, w innym świetle przedstawiali ją bowiem najbliżsi (w tym sam Jeremi, siostra Magda Zarachowicz czy Kot), a w innym – Anna Ludwika i Marta. Alicja bowiem stanęła między mężem a jego córką w jesieni jego życia i echa tego konfliktu rezonują w rodzinie Przybory do dziś.
Jestem wdzięczna wszystkim, którzy przybliżyli mi jego świat. Magdzie Umer za barwną opowieść o miłości do Jeremiego, Alicji oraz do Agnieszki Osieckiej. Agacie Wirth, córce Jesiennej Dziewczyny, za udostępnienie wojennych pamiętników mamy, napisanych w roku pobytu w obozach i stanowiących najbardziej wstrząsający dokument, z jakim się zetknęłam w pracy detektywa-biografa. Magdzie i Marcinowi Stajewskim za odsłonięcie kulis wieloletniej przyjaźni i archiwum pełne listów i zdjęć. Krystynie Sordylowej i Mirkowi Smarzowi, którzy organizowali codzienność Starszego Pana B po odejściu Alicji, za przejmujące świadectwo jego ostatnich dni, Mirkowi także za gawędy o głogach, Krystynie za ulubione pierogi Przybory. Jerzemu Derflowi i Włodzimierzowi Nahornemu za przybliżenie warszawskiej sylwetki Jeremiego-sąsiada. Annie Rzeźnickiej, Renacie Mackiewicz, Krystynie Zapert, Sławomirowi Ziemnickiemu i Kazimierzowi Rutce za złożony z zapachów, smaków i barw pejzaż białobrzeskiego Pacewa. Barbarze Wrzesińskiej za humor, energię i odważne przyjęcie na siebie roli tej pierwszej, która złamała Żuan Donowi serce. Monice i Grzegorzowi Wasowskim za odkrycie kuluarów współpracy tandemu JJ i kolorową opowieść o Wuju, Tadeuszowi Jeżakowi za relację z procesu powstawania _Kabaretu Starszych Panów_ z pierwszej, operatorskiej ręki, Katarzynie Wińskiej, Krzysztofowi Maternie, Januszowi Józefowiczowi, Zofii Kucównie i świętej pamięci Barbarze Krafftównie za wgląd w twórczość Jeremiego od kuchni. „Polski Oxford”, którym posługiwał się w poetyckim warsztacie Przybora, pomogli mi ujarzmić językoznawcy i badacze literatury polskiej: Ewa Miodońska-Brookes, Jan Miodek oraz Krzysztof Wróblewski. Całą humorystyczną twórczość (poetycką, prozatorską, radiową, telewizyjną) omówiłam podczas fantastycznego wielogodzinnego spotkania z redaktorką _Dzieł (niemal) wszystkich_ Teresą Drozdą, która należy do najbardziej świadomych i zapalonych „przyborologów”, jakich widział świat. Podobny błysk w oku zauważyłam u Grzegorza Turnaua, kiedy opowiadał mi o szczegółach realizacji płyty _Café Sułtan_ i ostatnim wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu” przez mistrza. I u Waldka Skowrońskiego, któremu zawdzięczam wgląd w telewizyjne archiwa i możliwość zajrzenia w najgłębsze zakamarki spuścizny Jeremiego Przybory prezentowanej na małym ekranie (archiwalne materiały radiowe, w tym komunikaty czytane przez młodego Jeremiego w 1939 roku i nagrania powstańczej „Błyskawicy”, udostępnili mi pracownicy Polskiego Radia Joanna Mitko i Stefan Kruczkowski).
Te i inne opowieści (o Xymenie Zaniewskiej barwnie opowiadał jej syn, o Jerzym Wasowskim – poetka Anna Borowa, o Kalinie Jędrusik – producent filmowy Andrzej Wyszyński) stworzyły uniwersum Starszego Pana B, które wciągnęło nie tylko mnie, ale i moich najbliższych. Mama opowiadała o przedwojennej Warszawie. Starsza córka pomagała mi spisywać rozmowy. Siostra fotografowała Pacew i towarzyszyła mi w poszukiwaniach grobu matki Jeremiego Przybory, Jadwigi, w podwarszawskich Radziejowicach. Mąż uczestniczył w przeczesywaniu archiwów i to on odkodował nieczytelną inskrypcję nagrobną Jadwigi, wodząc palcem po żłobieniach na płycie. Nie wyobrażam sobie pracy nad biografią Przybory bez wsparcia, które od nich dostałam. I bez wydawniczej pomocy otrzymanej od trzech redaktorek ze Znaku: Katarzyny Przybylskiej, Doroty Gruszki i – nade wszystko – od Idy Świerkockiej, pracującej z zaangażowaniem i wielkim wyczuciem nad tekstem.
Ale _Żuan Don_ to nie tylko historia Jeremiego Przybory. To także opowieść o mieście, z którym musiałam się zmierzyć zarówno w jego wojennej, straszącej ruinami odsłonie, jak i w wersji współczesnej, co to niby miała mnie zjeść, a wbrew przewidywaniom przyjęła z otwartymi ramionami i sercem. I za to ci, Warszawo, dziękuję.– Suza muza laperuza…
_Niespodziewany koniec lata_
_Od ust mi odjął wiśnie…_
_Czy jeszcze w ustach smak ich ma pan?_
_Czy ja się panu przyśnię?_
_Czy nam się przyśni jeszcze to_
_za wcześnie zgasłe lato?_
_Czy nawet w snach nie będzie go_
_i lata zniknie fantom?_
Niespodziewany koniec lata _(1980)_1
– … klemencjozo walerjano di butejlo haba kuk trzydzieści dziewięć i pół! – mruczała pod nosem babka, daremnie próbując wcisnąć końcówkę nici w wąskie gardło igły.
Zaklęcie zwykle działało, gdy stojąc nad zarumienioną od piecowego żaru kucharką, modliła się do wszystkich świętych, by w cieście nie było zakalca. Igła natomiast pozostawała odporna na jej egzorcyzmy. Po kilku próbach babka skapitulowała, odłożyła narzędzie i spojrzała na męża. Grał niepokojąco smutną melodię na skrzypcach, a teraz z nabożeństwem układał amatiego w miękkim futerale. Miał tak nieszczęśliwą minę, że babce ścisnęło się serce.
– Coś ty, kochanie, taki zdupiesiały?
Zamiast odpowiedzi otrzymała spojrzenie sponiewieranego psa, wkrótce zawieszone na zieleni ogrodu Saskiego wypełniającej okno. Zaniepokojona ruszyła z fotela.
– Coś tam wysroczył?
I tym razem odpowiedziała jej cisza. Za długo jednak nazywała się Kozłowska, by nie wiedzieć, o co mu chodzi. Oczywiście o córkę. Jadzia od kilkunastu lat nosiła nazwisko Przyborzyna i wszystko wskazywało na to, że wkrótce nie będzie miała ku temu powodów. Ich zięć, Stefan Przybora, zlisił się bowiem (jak oceniła jego postępek teściowa) i zainteresował się niejaką Władką, o dwie dekady młodszą kobietą z sąsiedztwa. Stanisław był zdruzgotany zarówno faktem zdrady Stefana, jak i reakcją żony na ten czyn. Babka bowiem – choć w pierwszej chwili wściekła się na zięcia (nie tyle z powodu niedochowania wierności Jadzi, ile za to, że w pewien sposób porzucił także ją) – nadal bez mrugnięcia okiem przyjmowała słodkości, które przysyłał jej z okazji imienin czy świąt. Dziadek Stanisław uważał to za wystarczający powód do zdenerwowania.
Wobec jego upartego milczenia babka, włożywszy płaszcz, zarządziła wyjście na spacer, jednocześnie zaś stwierdziła stanowczo, że mężowie odchodzą od żon i wiążą się z innymi, zwykle młodszymi paniami, i żeby Stanisław nie robił z tego tragedii, bo mu pierdząca żyłka pęknie2.
Nie wiadomo, skąd w nienagannie wychowanej babce Kozłowskiej wzięła się skłonność do tak śmiałego języka. Nie był to zresztą szczyt jej możliwości. Umiejętność zabawy słowem i inwencja językowa przyniosły jej sympatię rodziny za życia, po śmierci zaś przeszły do rodzinnej legendy. Przy babce dziadek wydawał się, po pierwsze, ogromny, po drugie, milczący (mówił niewiele, bo i tak nie miał przy niej szans). Emocje wyrażał, grając na skrzypcach, najchętniej przy fortepianowym akompaniamencie córki Jadzi. W życiu zawodowym był ważną personą: zgodnie z rodzinnym przekazem – kasjerem ordynacji (kimś w rodzaju głównego księgowego) w rezydencji Zamoyskich, wedle treści nekrologu zamieszczonego w „Kurjerze Warszawskim” z 23 września 1917 roku – administratorem pałacu i sekretarzem hrabiego ordynata Zamoyskiego3. Zarabiał dobrze, mieszkał z rodziną w kamienicy czynszowej przylegającej do klasycystycznej oficyny Pałacu Błękitnego przy Senatorskiej w Warszawie, w przestronnym mieszkaniu z oknami wychodzącymi z jednej strony na ogród „hrabski”, z drugiej na dziedziniec, wozownie, stajnie i pomieszczenia dla służby. Poza muzyką kochał książki – w bogatym księgozbiorze miał egzemplarz _Ludzi bezdomnych_ z osobistą dedykacją autora. Stefan Żeromski był kolegą z pracy dziadka Kozłowskiego – przez siedem lat pełnił obowiązki bibliotekarza w błękitnej posiadłości ordynatów Zamoyskich.
Środowisko i lata, w których żyli państwo Kozłowscy, tłumaczą w pewnym stopniu absurdalną reakcję babki na tragedię małżeńską Jadwigi. Rzecz działa się w trakcie I wojny światowej oraz w dwudziestoleciu międzywojennym, a zatem w czasach, w których zdrady, romanse i awantury miłosne wyższych sfer nie były rzadkością. Na ich tle numer, który Stefan Przybora wywinął Jadzi, wypadał blado. Co innego zapowiadany rozwód, na który trudno było patrzeć przez palce, tym bardziej że wiązał się ze zmianą wyznania Stefana z katolickiego na ewangelicko-augsburskie. Ale i to babka wytłumaczyła sobie bez trudu, przedkładając miłą adorację ze strony zięcia nad rozbite małżeństwo córki, która nie wiadomo czemu zgadzała się potulnie na wszystko, grożąc od czasu do czasu, że się zabije, zamiast za pomocą modnej w tamtych czasach parasolki uprzytomnić Władce, że popełnia błąd. A kiedy Stanisław zaczynał nieśmiało mamrotać, że występek Stefana woła o pomstę do nieba, babka ucinała krótko:
– Pierdolajdum klajstrum, mój drogi!
Co w tłumaczeniu z babkowego na polski oznaczało, że dziadek opowiada głupoty.
Istnieje jeszcze jeden prawdopodobny powód, dla którego babka Kozłowska nie przejęła się zbytnio rozwodem Jadwigi. Nie była bowiem jej biologiczną matką, lecz jedynie macochą, opiekującą się córką męża dopiero od dziewiątego roku jej życia. Dziadek Stanisław ożenił się z nią jako wdowiec, w wieku czterdziestu dziewięciu lat (babka miała wtedy lat czterdzieści trzy).
Żadne z czworga dzieci (państwo Kozłowscy wychowywali trzech synów i córkę – prawdopodobnie z pierwszego małżeństwa dziadka) nie przejęło jej zamiłowania do oryginalnego języka. Skłonności do parafrazowania polszczyzny nie przejawiało także starsze potomstwo Jadwigi: Wiesław i Halina. Dopiero najmłodszego z wnuków, Jeremiego, dosięgło piętno przybranej babki Kozłowskiej. I to na tyle mocno, że w jego wspomnieniach żyła intensywnie do późnej starości, chociaż fizycznie pamiętał ją przede wszystkim z pogrzebu.
Dzieciństwo w ogóle rysowało się w jego umyśle jako kalejdoskop barwnych, oderwanych od siebie fantomów, zawieszonych pomiędzy rzeczywistością a snem. Czereśniowa aleja w Miedzyniu. Wspomniany pogrzeb babki, w którym uczestniczył wraz z ojcem, i jego słowa tak niepasujące do człowieka omijającego szerokim łukiem kościoły: „Bez Boga będzie ci ciężko w życiu”. Mama śpiewająca piosenkę o Matysku, co na niego przyszła kryska. Trumny ze zwłokami uczestników kampanii polsko-bolszewickiej wyprowadzane z bramy Szpitala Ujazdowskiego4 zlokalizowanego naprzeciwko okien salonu na Wiejskiej. Przyjemna fizjonomia macochy, którą zobaczył zamiast spodziewanego potwora o przerażającej twarzy. Milcząca postać i zdupiesiała mina dziadka Stanisława.
Babce uchodziły na sucho wszystkie grubiańskie uwagi. Dzięki wulgaroneologizmom wypowiadanym ze swadą, humorem i wdziękiem pozostała nieśmiertelna (choć pozbawiona imienia) w pamięci rodzinnej Przyborów. Tłumaczy to późniejszą zaskakującą aprobatę, z jaką wytworny, ułożony Jeremi przyjął soczysty i bezpardonowy język Kaliny Jędrusik. A także pomysłowość, wyrafinowanie i śmiałość w żonglowaniu słowem i tworzeniu tekstów takich jak ten:
Oj! Ząb, zupa, dąb, zupa, ząb!
Ząb, zupa, dąb, zupa, dąb! ząb!
Ząb, ząb, zupa, dąb, zupa, dąb! ząb!
Ząb!
(…)
I zamiast w życiu wcale
nie szukać innych zalet
i się radować trwale,
że ból nie krzywi gąb –
wy znów będziecie chcieli
pieniędzy i niedzieli,
i innych dupereli,
wciąż ostrząc na nie ząb!5
To wszystko przez babkę.
_Dalsza część w wersji pełnej_Akt I
Dziecko szczęścia
1 Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytowane w tekście piosenki Jeremiego Przybory pochodzą ze zbioru jego tekstów Dzieła (niemal) wszystkie, red. Teresa Drozda, t. 1–2, Znak, Kraków 2015–2016.
2 O śmiałym i zaskakująco wulgarnym języku babki Kozłowskiej pisał sam Jeremi Przybora, m.in. w Autoportrecie z piosenką (opublikowanym w zbiorze Dzieła (niemal) wszystkie, t. 2, dz. cyt., s. 1213–1344, o języku babki s. 1217–1218) oraz w zbiorze Przymknięte oko Opaczności. Memuarów części wszystkie będącym trzecim tomem Dzieł (niemal) wszystkich (Znak, Kraków 2016, s. 32–34).
3 „Kurjer Warszawski” 1917, nr 263, s. 6. W nekrologu podano, że Stanisław Kozłowski urodził się w 1839 roku, zmarł 20 września 1917. Został pochowany na cmentarzu Powązkowskim, w grobowcu rodzinnym Kozłowskich. Przybora pisze o stanowisku administracyjnym dziadka zarówno w Autoportrecie z piosenką (dz. cyt.), jak i w Przymkniętym oku Opaczności (dz. cyt.).
4 Szpital Ujazdowski utworzono około 1772 roku w byłym zamku królewskim w Ujazdowie. Został rozwiązany w styczniu 1945.
5 Fragment piosenki z 1967 roku pochodzącej z Divertimenta op. 5 „Stomatologicznego” (Dzieła (niemal) wszystkie, t. 2, dz. cyt., s. 439–440), pierwotnie napisanej do „poematu starogermańskiego” Ząb Hugona dla Rozgłośni Warszawskiej w 1948 roku.