Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żuk w pudełku oraz 99 innych eksperymentów myślowych - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
2 listopada 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Żuk w pudełku oraz 99 innych eksperymentów myślowych - ebook

Zabawna i intrygująca książka, będąca gimnastyką dla umysłu, wyzwaniem dla myślowych nawyków i stereotypów, a przede wszystkim znakomitą rozrywką.

Julian Baggini stawia przed czytelnikiem nie lada wyzwanie. W stu krótkich historyjkach opisuje sto problemów filozoficznych, nad którymi głowią się najtęższe umysły: czy jest coś, co nie podlega wątpliwościom? Na czym polega sprawiedliwość? Jaki jest sens śmierci. Czy Bóg mógł stworzyć świat, w którym byłoby mniej cierpienia? Czy lepiej uratować kilkanaście obcych osób, czy jedną bliską? Czy można tak kogoś okraść, że ten nie poniesie straty? Co jest gorsze: zabić kogoś, czy pozwolić komuś umrzeć? Co jest lepsze: Beethoven czy befsztyk chateaubriand? Rossini czy martini? Shakespeare czy Britney Spears? Czy pod osłoną niewidzialności ujawnia się prawdziwy charakter człowieka? I czy nie lepiej byłoby wymienić polityków na superkomputery?

Każdy z epizodów w atrakcyjny i zaskakujący sposób przedstawia problem filozoficzny lub moralny i zachęca do własnych rozważań.

 

Dobrze napisane i wciągające wprowadzenie do głównych filozoficznych problemów dotyczących tożsamości, wiedzy, moralności i racjonalności. To najlepszy rodzaj popularyzacji: książka Bagginiego jest wystarczająco zabawna, by w przystępny sposób przedstawiać trudne zagadnienia, ale bezkompromisowa, jeśli chodzi o wnioski wyciągane z historyjek.

„Scotland on Sunday"

 

Baggini bada obiegowe prawdy, opinie, które przyjmujemy za pewnik, w zabawny sposób rozkładając je na czynniki pierwsze.

„The Times"

Oto nieprawdopodobne opowieści na granicy tego, co mieści się w głowie!

„The Guardian"

 

Uzależniająca lektura, niczym torba miniaturowych intelektualnych smakołyków.

„The Big Issue"

 

Ta książka jest jak sudoku filozofii moralnej.

„New Statesman"

 

Wciągająca lektura. Warto do niej wracać - kiedy mamy ochotę się posprzeczać, ale nie mamy z kim.

„Sunday Herald"

Kategoria: Nauki społeczne
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-323-8
Rozmiar pliku: 747 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Wyobraźnia bez rozumu to po prostu fantazja, ale rozumowi niezbędna jest pożywka wyobraźni. Po części dlatego zarówno naukowcy, jak i filozofowie zawsze posługiwali się zmyślonymi historyjkami, by precyzować swoje idee i docierać do ich granic. Celem takich eksperymentów myślowych jest pozbycie się detali, które komplikują sprawę w rzeczywistych sytuacjach, tak by możliwe było skupienie się na istocie problemu.

I tak na przykład prawdziwy dylemat etyczny zawsze będą komplikowały przypadkowe, zależne od sytuacji czynniki. Czy jedzenie mięsa jest moralnie naganne? Jeśli zastanawiasz się, czy źle postąpisz, zjadając mięso, które leży przed tobą na talerzu, powinieneś wziąć pod uwagę rozliczne kwestie. Niektóre zwierzęta są hodowane metodą przemysłową, inne w sposób humanitarny, na jeszcze inne się poluje. Niektóre pasą się na terenach, gdzie kiedyś rosły lasy tropikalne, inne na otwartych pastwiskach. Jest mięso ekologiczne, jest genetycznie modyfikowane, jest też takie, które przywozi się z drugiego końca świata. Aby ustalić etyczne za i przeciw, trzeba rozwikłać plątaninę wszystkich tych czynników i ocenić sytuację pod różnymi względami.

Eksperymenty myślowe mogą być pomocne, ponieważ – podobnie jak w eksperymentach naukowych – wyodrębnia się w nich kluczowe zmienne, po to by sprawdzić, jak one, i tylko one, wpływają na nasze rozumienie świata. Chcąc zatem rozważać etyczny aspekt jedzenia zwierząt, możemy wyobrazić sobie sytuacje, w których jakaś konkretna kwestia to jedyny czynnik, jakim różnią się dwa scenariusze. Jeśli martwi nas sposób, w jaki traktuje się zwierzęta na wielkich fermach, wyobraźmy sobie, jak zmieni sytuację dobre ich traktowanie, przy założeniu, że inne okoliczności zostają bez zmian. Badając swoje intencje, możemy zapytać, jak sytuację zmienia fakt, że kurczak, z którego zrobiono twój dewolaj, zginął przypadkiem, podczas gdy innemu celowo ukręcono głowę, jeśli wcześniej życie obu ptaków wyglądało tak samo. Możemy po prostu założyć, że wszystkie pozostałe elementy są jednakowe – wówczas jedyną kwestią, którą musimy rozstrzygnąć, jest zasadniczy problem moralny.

Eksperymenty myślowe są nie tylko bardziej eleganckie niż rzeczywistość. Mogą pomóc nam przemyśleć sytuacje, w których nie moglibyśmy albo nie chcielibyśmy naprawdę się znaleźć. Czasem wymaga to wyobrażenia sobie czegoś, co jest mało prawdopodobne albo nawet niemożliwe, dla nas w tej chwili lub dla ludzi w ogólności. Chociaż sytuacje, które każe nam się rozważać, mogą się wydać dziwaczne, w każdym eksperymencie myślowym cel jest taki sam: koncentracja na najważniejszym pojęciu lub problemie. Jeśli niemożliwy scenariusz nam to ułatwia, nie powinno nas martwić, że nie da się go zrealizować. Eksperyment ma nam tylko pomóc myśleć, a nie opisywać rzeczywistość.

Inspiracją stu historyjek zawartych w tej książce były głównie, choć nie wyłącznie, spory filozofów. Czasem wykorzystują one rzadko podważane założenia, by przewrócić je do góry nogami. Czasem sugerują sposoby rozwiązania problemów z pozoru nierozwiązywalnych. A czasem sprawiają, że dostrzegamy problem w czymś, co wcale nie wydaje się problemem, zanim nie prześledzi się wszystkich jego implikacji.

Nie jest to ani podręcznik, ani zbiór odpowiedzi na stare zagadki – raczej prowokacja, bodziec do dalszych przemyśleń. W komentarzach pod historyjkami niekiedy sugeruję sposób rozwiązania problemu, niekiedy zaś bywam adwokatem diabła: czytelnik sam musi się zorientować, z którą z tych dwóch sytuacji ma do czynienia.

Każdy fragment książki odsyła do kilku innych, jednak te odwołania również mają charakter jedynie inspiracji. Niekiedy związki między historyjkami są oczywiste. Czasem zaś takie odwołanie pozwala ujrzeć dany problem w nowym świetle.

Ta książka może być punktem wyjścia w wielu kierunkach. Ale żadna droga się na niej nie kończy.Podziękowania

Eksperyment myślowy numer 101: pisarz przyjmuje okazywane mu wsparcie, pomoc i rady, ale nie dziękuje za nie w książce. Czy jest po prostu nieuważny i roztargniony, czy też godny potępienia?

Jestem pewien, że albo jedno, albo drugie. Ale nie zapomniałem o wszystkich. Redaktorzy godni tego miana mają ogromny wpływ na ostateczny kształt książki. George Miller jest takim właśnie redaktorem, a jego wkład, od pomysłu do wykonania, jest nieoceniony. W wydawnictwie Granta pomagało mi także wiele innych wspaniałych osób: Sajidah Ahmad, Louise Campbell, Francis Hollingdale, Gail Lynch, Angela Rose, Will Salmon, Bella Shand, Colette Vella i Sarah Wasley. Lizzy Kremer nadal energicznie i umiejętnie udziela mi wskazówek i wsparcia.

By uniknąć wymieniania jednych, a pomijania drugich, chciałbym niniejszym podziękować wszystkim, którzy odpowiadali na moje pytania albo podsunęli mi jakieś źródło podczas pisania tej książki. Skłamałbym, mówiąc, że było ich zbyt wielu, by wymieniać każdego z osobna. Jest ich po prostu zbyt wielu dla kogoś, kto nie zadbał o zanotowanie wszystkich nazwisk.

Wreszcie chciałbym podziękować Jeremy’emu Stangroomowi, oficjalnie z powodu jego inteligencji, przenikliwości i niełatwych dyskusji, które były dla mnie inspiracją od wielu lat, a nieoficjalnie, dlatego że jego zdaniem podziękowania i dedykacje to zwykle autokreacja i pochlebstwa, więc naprawdę go to rozzłości.Uwaga na temat źródeł

Tam, gdzie istnieje jedno lub więcej możliwych do zidentyfikowania źródeł danego eksperymentu, podaję szczegóły na końcu historyjki. Chcę jednak podkreślić, że niekiedy moje wersje są bardzo podobne do tych w materiale źródłowym, niekiedy zaś znacznie się od nich różnią. Czytelnicy powinni więc założyć, że książki, na które się powołuję, stanowiły jedynie inspirację.

Jeśli nie podaję żadnego adresu bibliograficznego, to zwykle dlatego, że dany eksperyment myślowy został zainspirowany szerszą dyskusją, w której trudno wskazać jedno czy dwa źródła. W każdym razie nie musi to oznaczać, że jest to mój oryginalny pomysł.

Niektóre z tych historyjek mogą mieć źródła, których nie znam, i dlatego się do nich nie odwołałem. Chętnie uzupełnię wszelkie tego rodzaju braki w kolejnych wydaniach.1. Zły demon

Czy istnieje cokolwiek tak oczywistego samo przez się, że nie sposób tego podać w wątpliwość? Czy nie jest możliwe, że nasze życie to tylko sen albo że świat to zaledwie wytwór naszej wyobraźni? Choć takie koncepcje mogą się wydawać dziwne, sam fakt, że dają się pomyśleć, dowodzi, że można zwątpić w realność świata fizycznego.

Są jednak inne idee, które wydają się tak jasne i oczywiste, że muszą być prawdą. Na przykład bez względu na to, czy śpimy, czy nie, dwa plus dwa równa się cztery. Trójkąt musi mieć trzy boki niezależnie od tego, czy w świecie, prawdziwym bądź wyobrażonym, istnieją trójkąty.

Co jednak, jeśli zwodzi nas Bóg albo jakiś potężny, złośliwy demon? Czy taki zły duch nie mógłby nas przekonać, że fałsz jest oczywistą prawdą? Widzieliśmy przecież, jak hipnotyzerzy każą ludziom liczyć do dziesięciu, a ci nie zdają sobie sprawy, że pominęli siódemkę. A co z człowiekiem, który we śnie słyszy, jak zegar na wieży bije cztery razy, i myśli sobie: „Jakie to dziwne, zegar czterokrotnie wybił pierwszą!”?

Jeśli może istnieć zły demon, czy jest coś, co nie podlega wątpliwościom?

***

Źródło: Pierwsza medytacja z Medytacji o pierwszej filozofii Kartezjusza, przeł. Maria i Kazimierz Ajdukiewiczowie, Warszawa 1958 (wyd. oryg. 1641).

Filozofowie lubią znaleźć coś, co jak się wydaje, wszyscy doskonale wiedzą, i wskazać powody, dla których ostatecznie zaczynamy w to wątpić. Prawa przyrody, świat fizyczny, Bóg, dobro, inne umysły, sprawiedliwość, czas – wszystko to potrafią zakwestionować.

Aby wysunąć takie głęboko sceptyczne argumenty, filozof musi skorzystać z jedynej rzeczy, w którą zwątpić nie może: własnej zdolności racjonalnego myślenia. Można więc na przykład podważyć istnienie czasu, ponieważ jego tradycyjne pojmowanie zawiera sprzeczności. Należy do nich pogwałcenie podstawowych zasad logiki, takich jak niemożność istnienia i nieistnienia w tym samym czasie. Właśnie zdolność rozpoznania, że są to logiczne sprzeczności, pozwala filozofowi przeprowadzić racjonalny wywód i uzasadnić swoje wątpliwości.

Gdybyśmy jednak byli pod wpływem potężnego, zwodzącego nas demona, co jako pierwszy zasugerował Kartezjusz, siedemnastowieczny filozof francuski, moglibyśmy się mylić, uznając te podstawowe zasady logiki za słuszne. Mogłoby nam się wydawać, że są oczywiste i niepodważalne, ale dla kogoś w stanie hipnozy oczywiste i niepodważalne może być to, że ósemka następuje po szóstce. Śniący może być przekonany, że zegar czterokrotnie wybił pierwszą, podczas gdy wszyscy „wiemy”, że po prostu wybił czwartą.

Koncepcja zwodzącego nas demona wydaje się nieco ekstrawagancka, ale leżącą u jej podstaw wątpliwość da się sformułować w inny sposób. Możliwe że jesteśmy po prostu szaleni, a nasze szaleństwo nie pozwala nam dostrzec, że inni nie widzą świata tak jak my. Niewykluczone też, że ewolucja dała nam umysły wyposażone w wadliwy z gruntu zestaw zasad logicznych. A może uznając pewne fałszywe stwierdzenia za oczywiste prawdy, mamy większe szanse przetrwania. Kto wie, czy demon nie jest zakodowany w naszym DNA.

Genialność tego eksperymentu myślowego polega na tym, że aby ocenić jego wiarygodność, musimy polegać właśnie na zdolności, którą podważa: umiejętności sprawnego rozumowania. Rozumując najlepiej, jak umiemy, musimy ocenić, czy jesteśmy zdolni rozumować prawidłowo. Nie możemy więc oddzielić się od tej władzy umysłu, którą mamy ocenić z neutralnego punktu widzenia. To tak, jakbyśmy próbowali ocenić dokładność niepewnej wagi, ważąc na niej ją samą.

Być może to jest właśnie owoc tego eksperymentu: żeby w ogóle poważnie się nad czymś zastanowić, musimy uznać za punkt wyjścia własną zdolność logicznego myślenia. Po wnikliwym namyśle możemy zwątpić w sensowność jakiegoś konkretnego rozumowania. Ale nie możemy uznać naszej ogólnej zdolności rozumowania za wadliwą. Jesteśmy w stanie co najwyżej stwierdzić, że chyba służy nam zupełnie nieźle. Czy to wystarcza, by zrehabilitować racjonalność, czy też ją osłabia?

Patrz także:

19. Telezłuda

28. Koszmarna historia

51. Życie w kadzi

98. Maszyna szczęścia2. Proszę mnie nadać

Zdaniem Steliosa nie ma lepszego środka transportu niż teleport. Kiedyś podróż z Ziemi na Marsa oznaczała całe miesiące na zatłoczonym statku, który bynajmniej nie gwarantował bezpieczeństwa. Ale wszystko zmienił TeletransportExpress, firma Steliosa. Teraz podróż zajmuje kilka minut i jak dotąd okazuje się absolutnie bezpieczna.

Steliosa czeka jednak proces z niezadowolonym klientem, który twierdzi, że firma właściwie go zabiła. Jego rozumowanie jest proste: teleport działa w ten sposób, że skanuje mózg i ciało komórka po komórce, niszczy je, po czym przesyła informacje na Marsa, gdzie rekonstruuje podróżującego. Chociaż osoba na Marsie wygląda, czuje i myśli dokładnie tak samo jak człowiek, którego uśpiono i wysłano w kosmos, zdaniem powoda klient zostaje w istocie zamordowany i zastąpiony przez klona.

Stelios uważa, że to jakiś absurd. Sam korzystał z teleportacji kilkadziesiąt razy i wcale nie czuje się martwy. Poza tym jak klient może poważnie twierdzić, że został zabity podczas całej procedury, skoro jest zdolny podać go do sądu?

Mimo to po wejściu do teleportu, tuż przed naciśnięciem guzika rozpoczynającego procedurę rozkładania go na cząsteczki, Stelios zastanawia się przez sekundę, czy przypadkiem nie popełnia właśnie samobójstwa...

***

Źródło: Rozdział 10 Reasons and Persons Dereka Parfita, Oxford 1984.

Od czego zależy trwałość naszego istnienia? W zwykłych okolicznościach powiedzielibyśmy, że od nieprzerwanego funkcjonowania ciała. Ale ponieważ nie ma takiej części ciała, której nie dałoby się teoretycznie zastąpić sztucznym zamiennikiem, nie musi to być wcale prawda. Czy nie jest raczej tak, że istniejemy, dopóki istnieje nasza świadomość? Dzień, w którym nikt nie budzi się, myśląc, że jest mną, z moimi wspomnieniami, planami i osobowością, to dzień mojej śmierci.

Teoria tożsamości osobowej oparta na ciągłości psychologicznej wydaje się intuicyjnie przekonująca. Możemy zrozumieć historie takie jak Przemiana Kafki, w której mężczyzna budzi się rano jako żuk, właśnie dlatego, że odzwierciedlają nasze podstawowe intuicje. Natychmiast uznajemy, że mężczyzna jest żukiem, ponieważ zachował swój umysł. To ciągłość mentalna, nie fizyczna, decyduje, że jest tą samą osobą, którą był wcześniej.

Ale w przypadku teleportacji, chociaż ciągłość psychologiczna jest zachowana, nie ma zarazem wątpliwości, że powstała kopia, klon. Klon jednak nie jest tą samą jednostką co sklonowana osoba. Jest tym samym tylko w takim sensie, w jakim tożsame są dwa posągi odlane z tej samej formy: choć identyczne w każdym szczególe, stanowią odrębne całości. Gdy jeden się obtłucze, drugi pozostanie nienaruszony.

Rzecz nie w tym, że Stelios nie wie, jak działa jego urządzenie. On tylko nie rozumie, dlaczego fakt, że maszyna za każdym razem go klonuje, miałby być istotny. Dla niego ważne jest to, że wchodzi do kabiny i budzi się na innej planecie. Mechanizm fizyczny jest bez znaczenia.

Jeśli ten wywód wydaje ci się do przyjęcia, wyobraź sobie przez chwilę, że pewnej nocy, kilka lat temu, zostałeś we śnie porwany i przepuszczony przez teleport, a odtworzona osoba wróciła, nieświadoma wszystkiego, do łóżka. Gdyby coś takiego się stało, nic byś o tym nie wiedział, ponieważ twoje świadome doświadczenie życia jako nieprzerwanego istnienia byłoby dokładnie takie samo, jak gdyby nic się nie stało. W pewnym sensie fakt teleportacji niczego nie zmienia w twoim życiu i świecie.

Niewykluczone więc, że pytanie o to, czy Stelios jest klonem, czy też tą samą osobą, zostało źle zadane. Powinniśmy może raczej zapytać, co się liczy w naszym przeszłym i przyszłym doświadczeniu. A być może odpowiedzią na to pytanie jest ciągłość psychiczna, utrzymywana wszelkimi dostępnymi sposobami.

Patrz także:

38. Jestem mózgiem

46. Mózg razy dwa

65. Moc duchowa

88. Totalny zanik pamięci3. Hinduska i lód

Dhara Gupta mieszkała całe życie w wiosce w pobliżu Dżajsalmeru na pustyni w Radżastanie. Pewnego dnia w 1822 roku, gdy gotowała obiad, usłyszała jakieś hałasy. Kiedy podniosła głowę, okazało się, że to jej kuzyn, Mahavir, wrócił z podróży, w którą wyruszył przed dwoma laty. Był cały i zdrów, a przy obiedzie opowiedział o swoich przygodach.

Były to historie o zbójcach, dzikich bestiach, wielkich górach i innych niezwykłych rzeczach, które widział i których doświadczył. Ale najbardziej zdumiał Dharę, gdy oznajmił, że widział coś, co nazywa się „lód”. „Byłem w miejscach, gdzie jest tak zimno, że woda przestaje płynąć i zmienia się w twardą przezroczystą bryłę” – powiedział Mahavir. „Co dziwniejsze, nie ma żadnego stanu pośredniego, kiedy płyn gęstnieje. Woda, która swobodnie płynie, jest tylko trochę cieplejsza od tej, która stężała”.

Dhara nie chciała przy innych kwestionować prawdziwości słów kuzyna, ale nie dawała im wiary. Przeczyły całemu jej doświadczeniu. Nie wierzyła, kiedy podróżnicy opowiadali o smokach zionących ogniem, więc i teraz nie da się nabrać na tę bzdurę z lodem. Jest na to stanowczo zbyt inteligentna.

***

Źródło: Rozdział 10 O cudach, w: Badania dotyczące rozumu ludzkiego Davida Hume’a, przeł. Jan Łukasiewicz, Kazimierz Twardowski, Warszawa 1977 (wyd. oryg. London 1748).

Czy Dhara mogła mieć rację, skoro w pewnym sensie w tak oczywisty sposób się myliła? Wiemy, że opowieść Mahavira o lodzie nie była wymysłem na równi z opowieściami o smokach, ale trafnym opisem tego, co dzieje się z wodą w temperaturze zamarzania.

Dhara miała rację w tym sensie, że niekiedy mylimy się ze słusznego powodu. Dobrym przykładem są oferty typu „jeszcze dziś zostań milionerem”. Większość użytkowników poczty elektronicznej prawie codziennie dostaje wiadomości obiecujące wielki majątek w zamian za „niewielką” inwestycję. Ponieważ są to niemal bez wyjątku oszustwa i zbyt dużo czasu zajęłoby sprawdzanie po kolei ich wiarygodności, jedynym rozsądnym podejściem jest zignorować je wszystkie. W ten sposób jednak może się zdarzyć, że pewnego dnia odrzucisz prawdziwą szansę i ominą cię wielkie pieniądze. Ten akurat e-mail nie będzie oszukańczy, ale w istotnym sensie nadal będziesz miał rację, jeśli dojdziesz do wniosku, że najprawdopodobniej jest.

Ta sama ogólna zasada stosuje się do Dhary. Nie powinniśmy wierzyć we wszystko, co słyszymy na temat funkcjonowania świata. Kiedy ktoś twierdzi, że potrafi lewitować, zatrzymywać zegarki siłą umysłu albo leczyć choroby za pomocą kryształów, słusznie budzi nasz sceptycyzm. Wiemy z doświadczenia, że takie rzeczy się nie zdarzają, a doniesień o tym, że miały miejsce, nie potwierdzono, albo wręcz dowiedziono ich fałszywości. Ludzie powtarzający te rewelacje niekoniecznie jednak są oszustami: mogą się po prostu mylić albo opierać swoje twierdzenia na błędnym rozumowaniu.

Problem polega jednak na tym, że czasem naprawdę pojawia się coś, co zmusza nas do zweryfikowania dotychczasowej wiedzy. Nie możemy odrzucać jakiejś myśli tylko dlatego, że nie pasuje do naszej wizji świata. Potrzebujemy lepszego uzasadnienia, ponieważ to, co mocne i ustalone, powinno mieć większą siłę niż stojące z tym w sprzeczności twierdzenia jednego człowieka albo niewielkiej grupy osób.

W tym właśnie punkcie Dhara ma kłopot. Świadectwo jednego człowieka, choćby był jej kuzynem, nie wystarczy, by podważyć jej wiedzę o świecie naturalnym, w którym płyn nie zmienia się w ciało stałe nawet przy pozornie magicznej temperaturze. Musi jednak przyznać, że sama nie była w tych zimniejszych rejonach, które odwiedził jej kuzyn. Jej własne doświadczenie jest więc ograniczone, jeśli zaś chodzi o to, co poza nie wykracza, może się opierać tylko na słowie krewniaka. Czy nie chcąc dać mu wiary, dowodzi ciasnoty własnych horyzontów, czy też jej błąd jest w tych okolicznościach ceną, jaką płaci za to, że w wielu innych sytuacjach nie pozwoli wyprowadzić się w pole?

Patrz także:

40. Wygrywa konik na biegunach

63. Kto wie?

76. Cyberbłyskotliwość

97. Moralny uśmiech losu4. Wirtualny romans

Jak wiele osób żyjących w małżeństwie z długim stażem, Dick był znudzony swoim związkiem. Nie było już w nim namiętności. Właściwie prawie ze sobą nie sypiali. Jednak Dick nie chciał zostawiać żony. Kochał ją, była też wspaniałą matką dla ich dzieci.

Wiedział doskonale, jakie jest najczęstsze rozwiązanie tego problemu: mieć romans. Po prostu trzeba się pogodzić z tym, że część twoich potrzeb zaspokaja żona, a część kochanka. Ale Dick nie chciał zdradzać żony, był też pewien, że nie zgodziłaby się na związek otwarty, nawet jeśli on zaakceptowałby coś takiego.

Kiedy więc Dick usłyszał o firmie Cyberskok („Jeszcze lepiej niż w rzeczywistości!”), podszedł do sprawy poważnie. Firma oferowała możliwość wirtualnego romansu. Nie cyberseks z prawdziwą kobietą po drugiej stronie, ale wirtualną rzeczywistość, w której „sypia się” z całkowicie wirtualną osobą. Wrażenia będące efektem komputerowej stymulacji mózgu miały być dokładnie takie jak przy prawdziwym seksie. Dickowi proponowano wszystkie rozkosze romansu, ale bez osoby trzeciej, a zatem bez prawdziwej zdrady. Dlaczego miałby odmówić?

Dlaczego zdrada stanowi dla nas problem? Zdaniem niektórych nie powinniśmy się aż tak przejmować, ponieważ jest to jedynie efekt kulturowego warunkowania przez nierealistyczne oczekiwania związane z monogamią. Seks i miłość to dwie różne rzeczy i bylibyśmy głupi, pozwalając na zerwanie czułego związku z powodu czysto biologicznego aktu kopulacji.

Być może pragnienie monogamii jest wytworem kultury, niemniej jest w nas bardzo głęboko zakorzenione. Wiele osób, które były członkami społeczności praktykujących wolną miłość albo próbowały zamiany partnerów, stwierdziło, że nie może powstrzymać zazdrości, kiedy inni śpią z ich ukochanym czy ukochaną. Zahamowania, które tak beztrosko każe nam się odrzucić, wydają się czymś więcej niż niepożądanymi psychicznymi odchyleniami.

Skoro więc niewierność najprawdopodobniej pozostanie problemem dla większości ludzi, warto się zastanowić, co nam w niej przeszkadza. Wyobrażenie sobie, jak byśmy się czuli, wiedząc, że nasz partner korzysta z usług Cyberskoku, może nam pomóc odpowiedzieć na to pytanie. Brak obiekcji wobec cyberseksu sugerowałby, że tym, co nas rani, jest udział innej osoby. Od naszych najbardziej intymnych relacji oczekujemy wyłączności. Chcemy utrzymywać tradycyjną monogamię.

Jeśli jednak bylibyśmy przeciwni wirtualnemu romansowi, oznaczałoby to, że osoba trzecia nie gra tu najważniejszej roli. Cierpielibyśmy nie dlatego, że nasz partner zwrócił się ku komuś innemu, ale dlatego, że odwrócił się od związku z nami. Z tego punktu widzenia, kiedy Dick szuka miłosnego spełnienia w cyberusłudze, pokazuje, że przestał postrzegać swoją żonę jako osobę, z którą chce dawać wyraz swojej seksualności.

Romans jest zwykle symptomem problemów w związku, a nie ich przyczyną. Zgadza się to z diagnozą dotyczącą źródła niepokoju związanego z wirtualną kochanką Dicka. Ponieważ oczywiście prawdą jest, że jeszcze zanim po raz pierwszy skorzystał z tej stymulującej symulacji, przestał postrzegać żonę jako partnerkę erotyczną. Tak więc wirtualny romans nie jest sposobem, by poradzić sobie z problemem, ale by go uniknąć.

W prawdziwym świecie powody, dla których nie akceptujemy niewierności, są złożone, a ktoś, kto sprzeciwia się wirtualnym skokom w bok, będzie tym bardziej przeciwny romansowi z osobą z krwi i kości. Przypadek Dicka pozwala nam skupić się na tylko jednym aspekcie niewierności: na kwestii, do jakiego stopnia jest to odwrócenie się od najważniejszego dla nas związku.

Patrz także:

27. Obowiązek z głowy

44. Póki śmierć nas nie rozłączy

91. Nikt nie ucierpi

96. Najpierw rodzina5. Proszę mnie zjeść

Po czterdziestu latach wegetarianizmu Max Berger miał właśnie zasiąść do uczty złożonej z kiełbasek wieprzowych, chrupiącego smażonego bekonu oraz kotletów z piersi kurczaka. Zawsze brakowało mu smaku mięsa, ale jego zasady były silniejsze niż tęsknoty kulinarne. Teraz jednak mógł jeść z czystym sumieniem.

Kiełbaski i bekon zrobiono z mięsa Priscilli, świni, którą poznał tydzień wcześniej. Dzięki inżynierii genetycznej stworzono zwierzę, które mogło mówić i – co ważniejsze – chciało być zjedzone. Celem życia Priscilli było skończyć na czyimś talerzu; dnia, kiedy miano ją zaszlachtować, wyczekiwała z prawdziwą niecierpliwością. Powiedziała to wszystko Maksowi, zanim pospieszyła do wygodnej i humanitarnej rzeźni. Poznawszy jej historię, uznał, że niezjedzenie jej byłoby brakiem szacunku.

Mięso na kotlet pochodziło natomiast z kurczaka, którego genetyczna modyfikacja pozbawiła mózgu. Innymi słowy, wiódł życie warzywa, bez żadnej świadomości siebie, otoczenia, bólu czy przyjemności. Zabicie go było nie bardziej barbarzyńskie niż wyrwanie z ziemi marchewki.

Mimo to, kiedy przed Maksem postawiono talerz, poczuł przypływ mdłości. Czy to odruchowa reakcja, skutek wielu lat wegetarianizmu? Czy też fizyczna oznaka zupełnie usprawiedliwionego psychicznego rozdarcia? Zebrawszy się w sobie, ujął nóż i widelec...

***

Źródło: Restauracja na końcu wszechświata Douglasa Adamsa, przeł. Paweł Wieczorek, Poznań 1998 (wyd. oryg. 1980).

Troska o dobro zwierząt nie ogranicza się do niewielkiego odsetka wegetarian w populacji. I nic dziwnego, ponieważ gdyby problemem było samo zabijanie, wegetarianie nie używaliby pacek na muchy ani nie przeprowadzali deratyzacji, co wielu z nich, choć oczywiście nie wszyscy, robi bez oporów.

Twierdzenie, że hodowla i zabijanie określonych zwierząt jest złe, ma dwie podstawy. Po pierwsze, krytykuje się warunki, w jakich trzymane są zwierzęta. Tutaj problem stanowi raczej domniemane cierpienie zwierzęcia za życia niż jego śmierć. Po drugie, sprzeciw budzi samo zabijanie, odebranie życia stworzeniu, które w innym razie miałoby szansę na jakąś przyszłość.

Z pierwszym problemem można sobie poradzić, po prostu upewniając się, że zwierzę jest trzymane w dobrych warunkach. Wielu ludzi, którym dobro zwierząt leży na sercu, je mięso drobiu z chowu wolnowybiegowego albo baraninę, ponieważ owiec nie da się hodować metodą intensywną.

Nadal jednak pozostaje w mocy drugie uzasadnienie wegetarianizmu: niezgoda na akt zabijania. Czy nasze odczucia byłyby inne, gdybyśmy potrafili stworzyć zwierzęta, które nie są zainteresowane własnym przetrwaniem, ponieważ ich świadomość jest równie niewielka, jak świadomość marchewki? Czy uznalibyśmy za coś złego pozbawienie je egzystencji, o której nawet nie wiedziały? A co, gdyby zwierzę wręcz pragnęło zostać zjedzone, tak jak świnia wymyślona przez Douglasa Adamsa w Restauracji na końcu wszechświata?

W bohaterze tej powieści, Arthurze Dencie, pomysł ten budzi grozę – określa go jako „najbardziej odrażającą rzecz, o jakiej słyszał”. Wiele osób podzielałoby jego odczucia. Ale jak mówi Zaphod Beeblebrox, inna postać z tej książki, to chyba „lepsze niż zjedzenie zwierzęcia, które nie chce być zjedzone”. Reakcja Denta nie musi więc być niczym więcej jak tylko przykładem „czynnika fuj” – rodzajem instynktownej odrazy, jaką odczuwamy w zetknięciu z czymś, co jawi się jako nienaturalne, chociaż nie niesie ze sobą żadnych problemów moralnych. Transplantacje organów i transfuzje krwi również wydawały się dziwaczne, kiedy je wymyślono. Potem jednak przyzwyczailiśmy się do nich, a pogląd, że są moralnie naganne, pozostał żywy tylko w nielicznych sektach religijnych.

Można mówić o godności zwierząt albo o szacunku dla naturalnego porządku, ale czy naprawdę ktoś chciałby poważnie twierdzić, że godność gatunku kurzego zostanie podważona, jeśli stworzymy bezmózgiego kurczaka? Czy śmierć Priscilli nie jest pełna godności? I czy nawet rolnicy stosujący ekologiczne metody, którzy dobierają i krzyżują odmiany, żeby uprawiać je na dużą skalę, nie ingerują w naturalny porządek? Krótko mówiąc, czy jest jakiś dobry powód, dla którego współczesny wegetarianin nie mógłby dołączyć do uczty Maksa, kiedy tylko jego menu stanie się rzeczywistością?

Patrz także:

26. I po bólu

57. Potrawka z Mruczka

72. Uwolnić Percy’ego

91. Nikt nie ucierpi6. Koło fortuny

Marge nie była matematykiem, nie wątpiła jednak, że właśnie odkryła niezawodny system wzbogacenia się dzięki ruletce.

Przez wiele dni obserwowała w kasynie kręcące się koło. Zauważyła, że zaskakująco często wypada taka sekwencja spinów, w której kulka zatrzymuje się tylko na czarnych lub tylko na czerwonych polach. Ale trafienie pięć razy z rzędu w ten sam kolor zdarzało się bardzo rzadko, a sześć razy – tylko kilka razy dziennie.

To właśnie miał być jej system. Szanse, że kulka wpadnie w pole tego samego koloru sześć razy z rzędu, były bardzo niewielkie. Będzie więc obserwować i kiedy kulka zatrzyma się, powiedzmy, pięć razy na czerwonym, w następnej kolejce postawi na czarne. Na pewno wygra, ponieważ ten sam kolor w sześciu kolejnych ruchach trafia się bardzo rzadko. Była tak pewna siebie, że już planowała, na co wyda wygrane pieniądze.

Błąd Marge to ostrzeżenie przed granicami eksperymentów myślowych. Jej system wydaje się niezawodny, ale tylko dlatego, że już go wypróbowała i za każdym razem się sprawdzał. To znaczy, w jej wyobraźni. Jeśli hazardzista może tak łatwo dać się zwieść, wyobrażając sobie, co się stanie w hipotetycznej sytuacji, tak samo może zbłądzić filozof.

Nie chodzi jednak o to, że niekiedy rzeczywistość nie chce się dopasować do świata umysłu – Marge popełniła po prostu błąd w rozumowaniu. Pomyliła prawdopodobieństwo, że kulka w sześciu kolejnych rundach trafi w pole tego samego koloru, z prawdopodobieństwem jej trafienia w pole tego samego koloru przy założeniu, że zdarzyło się to już pięć razy z rzędu.

Wyobraźmy sobie prostą grę hazardową, w której gracze rzucają monetą. W pierwszej rundzie jest sześćdziesięciu czterech graczy, w drugiej – trzydziestu dwóch, w trzeciej – szesnastu i tak dalej, aż w ostatniej rundzie zostaje tylko dwóch. Na początku rozgrywki szanse każdego z rzucających na wygraną wynoszą jeden do sześćdziesięciu czterech. Ale w finale każdy z zawodników ma szanse pół na pół. Jednak zgodnie z logiką Marge, szanse zostają ustalone już w pierwszej rundzie. Zatem w końcowej rozgrywce, mimo że zostaje tylko dwóch graczy, Marge oceniałaby szanse każdego z nich na zwycięstwo na jeden do sześćdziesięciu czterech. Co oczywiście oznaczałoby, że prawdopodobieństwo, iż którykolwiek z nich wygra, wynosi jeden do trzydziestu dwóch!

Wracając do ruletki, jest rzeczywiście bardzo nieprawdopodobne, że kulka zatrzyma się na polu tego samego koloru sześć razy z rzędu, podobnie jak jest bardzo nieprawdopodobne (jeden do sześćdziesięciu czterech), że dana osoba wygra w rozgrywkach w rzucie monetą. Ale kiedy kulka wpadnie już kolejno pięć razy w przedział tego samego koloru, początkowe nieprawdopodobieństwo sekwencji sześciu trafień przestaje mieć znaczenie: w następnej rundzie szansa, że kulka trafi na czerwony albo czarny, wynosi nieco mniej niż jeden do dwóch (na kole są także dwa pola zielone).

Chodzi o to, że nieprawdopodobieństwo tego, co zdarzyło się w przeszłości, nie wpływa na prawdopodobieństwo tego, co dopiero ma się zdarzyć. Marge powinna była to dostrzec. Gdyby zaobserwowała, jak często seria pięciu trafień w ten sam kolor staje się serią sześciu trafień, zrozumiałaby, że szanse wynoszą w istocie nieco mniej niż jeden do dwóch. Jej błąd nie polegał więc tylko na niepoprawnym rozumowaniu, ale na wyobrażaniu sobie czegoś, co jak mogłyby potwierdzić jej obserwacje, nie miało miejsca. Kiepski z niej eksperymentator, zarówno w wyobraźni, jak i w rzeczywistości.

Patrz także:

3. Hinduska i lód

16. Noga za nogą

42. Bierz forsę i w nogi

94. Ziarnko do ziarnka7. Kiedy nikt nie wygrywa

Szeregowy Sacks miał za chwilę zrobić coś strasznego. Rozkazano mu najpierw zgwałcić, a następnie zamordować pojmaną kobietę, o której wiedział, że jest tylko niewinnym cywilem, z niewłaściwej akurat grupy etnicznej. Nie miał wątpliwości, że będzie to ogromna niesprawiedliwość – właściwie zbrodnia wojenna.

Ale po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że nie ma wyjścia. Jeśli posłucha rozkazu, postara się, by ofiara cierpiała najmniej jak to możliwe. Jeśli odmówi jego wykonania, zastrzelą go, a więźniarka i tak zostanie zgwałcona i zabita, być może bardziej brutalnie. Będzie więc najlepiej dla wszystkich, jeśli postąpi tak, jak mu kazano.

Rozumowanie wydawało się dość jasne, ale oczywiście go nie uspokoiło. Jak to możliwe, że zrobi coś najlepszego w tych okolicznościach, a zarazem tak strasznie złego?

Jeśli nie ja, zrobi to ktoś inny – to raczej marne usprawiedliwienie niemoralnego postępowania. Jesteś odpowiedzialny za czynione zło, niezależnie od tego, czy inni i tak by je popełnili, czy nie. Jeśli dostrzegłszy na ulicy kabriolet z kluczykami w stacyjce, wskakujesz do niego i odjeżdżasz, twój czyn nie przestaje być kradzieżą tylko dlatego, że za jakiś czas ktoś inny zapewne zrobiłby to samo.

W przypadku Sacksa jest jednak pewna subtelna i ważna różnica. Mówi on bowiem: „Jeśli ja tego nie zrobię, zrobi to kto inny, a konsekwencje będą o wiele gorsze”. Sacks nie poddaje się po prostu złu, które ma się dokonać; dąży do tego, by wydarzyła się możliwie najlepsza rzecz – albo możliwie najmniej zła – osiągalna w tej sytuacji.

W zwykłych okolicznościach wydawałoby się czymś doskonale moralnym uczynić co w naszej mocy, by choć po części zapobiec cierpieniu. Najlepsze, co może zrobić Sacks, to ocalić własne życie i sprawić, by więźniarka zginęła możliwie bezbolesną śmiercią. Ale takie rozumowanie prowadzi go do popełnienia gwałtu i morderstwa, których z pewnością nie da się uznać za czyny moralne.

Trudno się oprzeć pokusie wyobrażenia sobie trzeciej drogi postępowania – Sacks mógłby na przykład zastrzelić więźniarkę i siebie. Ale musimy ją odpędzić, ponieważ w eksperymentach myślowych kontrolujemy zmienne, a w tym pytamy, co powinien zrobić ów szeregowy, jeśli ma przed sobą tylko dwie możliwości – wykonać rozkaz lub odmówić. Celem postawienia sprawy w ten właśnie sposób jest zmuszenie nas do konfrontacji z problemem moralnym. W przeciwnym razie skupilibyśmy się na obmyślaniu drogi obejścia istniejącego dylematu.

Niektórzy pewnie stwierdzą, że są sytuacje, w których nie ma dobrego rozwiązania. Cokolwiek postanowimy, niemoralnego czynu nie da się uniknąć. W takich okolicznościach powinniśmy dążyć do mniejszego zła. Zgodnie z tym poglądem Sacks podejmuje najlepszą z możliwych decyzji, a zarazem postępuje źle. Ale to rozwiązanie rodzi tylko kolejny problem. Skoro Sacks postępuje najlepiej, jak może, czy należy go winić albo karać za to, co zrobił? A jeśli nie zasługuje na potępienie ani karę, chyba nie uczynił nic złego?

Być może należałoby odpowiedzieć, że niekiedy działanie samo w sobie bywa złe, lecz jego sprawca jest bez winy. Czyn był zły, ale popełniając go, nie postąpił źle. To wydaje się logiczne. Czy jednak takie rozwiązanie odzwierciedla złożoność świata, czy też stanowi wyrafinowany unik, mający usprawiedliwić to, czego usprawiedliwić się nie da?

Można też powiedzieć, że cel nie uświęca środków. Sacks powinien odmówić. Zginie, a więźniarka będzie bardziej cierpieć, jednak z punktu widzenia moralności nie ma wyboru. W ten sposób zachowa prawość, ale czy to szlachetniejszy cel niż ocalenie własnego życia i ulżenie komuś w cierpieniu?

Patrz także:

44. Póki śmierć nas nie rozłączy

55. Zrównoważony rozwój

82. Darmozjad

91. Nikt nie ucierpi8. Dobry Bóg

Oto Bóg przemówił do filozofa:

– Jam jest Bóg, twój pan, i źródło wszelkiego dobra. Dlaczegóż więc mnie ignorujesz, bezbożny filozofie?

Na co odrzekł filozof:

– By odpowiedzieć na to pytanie, muszę ci najpierw zadać kilka innych. Nakazujesz nam czynić to, co dobre. Ale czy to jest dobre, ponieważ ty to nakazujesz, czy też nakazujesz, ponieważ to jest dobre?

– Hmm – powiedział Bóg. – Dobre, bo ja to nakazuję?

– Jest to oczywiście błędna odpowiedź, wasza wszechmocność! Jeśli dobro jest dobrem tylko dlatego, że ty tak mówisz, mógłbyś, gdybyś chciał, sprawić, by torturowanie dzieci było dobre. Ale to byłoby absurdem, prawda?

– Oczywiście! – odparł Bóg. – Chciałem cię tylko wypróbować. Jeszcze raz, jaka była druga możliwość?

– Wybierasz dobro, ponieważ jest dobrem. Ale z tego wynika wyraźnie, że dobro wcale nie zależy od ciebie. Tak więc nie musimy poznawać Boga, by wiedzieć, co jest dobre.

– Mimo to – odparł Bóg – musisz przyznać, że napisałem kilka niezłych podręczników na ten temat...

***

Źródło: Eutyfron Platona, 380 r. p.n.e.

Kiedy chodziłem do szkoły, śpiewaliśmy psalm, w którym zrównywano Boga z niemal wszystkimi możliwymi pozytywnymi cechami. Śpiewaliśmy, że Bóg jest miłością, Bóg jest dobrem, Bóg jest prawdą i Bóg jest pięknem. Nic dziwnego, że ostatnie słowa refrenu brzmiały: „Chwalmy Pana!”.

Idea, że Bóg jest dobry, nie jest jednak jednoznaczna. Mogłoby z niej wynikać, że Bóg jest dobry w takim samym sensie jak ciastko albo jak Janek. W tych przypadkach „jest” przypisuje czemuś atrybut albo cechę, taką jak dobroć albo niebieskość. Ale zdanie „Bóg jest dobry” można rozumieć tak jak zdanie „Woda to H2O” albo: „Platon jest autorem Państwa”. Tutaj „jest” wskazuje na tożsamość: jedna rzecz jest identyczna z drugą.

W psalmie „jest” zdaje się wskazywać na tożsamość, a nie przypisywać atrybut. Bóg nie jest pełen miłości, ale jest miłością, nie jest piękny, ale jest pięknem. Nie chodzi o to, że Bóg po prostu ma wszystkie te wspaniałe cechy, on nimi jest. Stąd zdanie „Bóg jest dobrem” sugeruje, że pojęcia Boga i dobra są nierozerwalnie związane, że istotą dobra jest Bóg.

Gdyby tak było, nie dziwiłby wyznawany przez wielu ludzi pogląd, że nie ma moralności bez Boga. Jeśli dobra nie da się oddzielić od Boga, świecka moralność to sprzeczność sama w sobie.

Przytoczona na początku hipotetyczna rozmowa zdaje się jednak jasno dowodzić, że nie może tak być. Bóg jest dobry, gdyż wybiera to, co już jest dobre. Nie czyni czegoś dobrym poprzez swój wybór, lecz wybiera to, ponieważ jest dobre.

Niektórzy mogliby zaprotestować, że to rozumowanie działa tylko dlatego, że rozdziela coś, czego rozdzielić nie sposób. Jeśli Bóg naprawdę jest dobry, nie ma sensu rozważać dylematu, w którym oddziela się dobro od Boga. Ale jako że zupełnie sensowne wydaje się pytanie, czy dobro jest dobrem, ponieważ Bóg je nakazuje, czy też Bóg je nakazuje, ponieważ jest dobrem, ten sprzeciw tylko pozostawia problem bez odpowiedzi.

Nawet jeśli dobro i Bóg są naprawdę jednym, wciąż możemy zasadnie pytać, co świadczy o tej tożsamości. Odpowiedź byłaby z pewnością taka, że wiemy, co jest dobre, i to pozwala nam zgodnie z prawdą twierdzić, że Bóg jest dobry. Gdyby Bóg pochwalał niepotrzebne tortury, wiedzielibyśmy, że nie jest dobry. Ten argument pokazuje, że możemy zrozumieć naturę dobra niezależnie od Boga. Dowodzi też, że moralność bez Boga nie jest oksymoronem.

Patrz także:

17. Bolesny problem tortur

57. Potrawka z Mruczka

58. Boski nakaz

95. Problem zła9. Większy brat

Do siedemdziesiątej trzeciej serii Big Brothera producenci wprowadzili nową szatańską zabawkę: Pierre’a. Konsultant programu – psycholog – objaśnił jej działanie:

– Jak wiemy, myśleniem i działaniem steruje mózg, który jest czymś całkowicie materialnym. Dzięki obecnej wiedzy o prawach fizyki możemy precyzyjnie przewidzieć reakcje ludzkiego mózgu – a zatem myśli człowieka – w obliczu wydarzeń w jego otoczeniu.

Po wejściu do domu Wielkiego Brata skaner mózgu określa stany mózgów wszystkich uczestników. Nasz superkomputer Pierre kontroluje różne bodźce, na które są oni wystawieni, i dzięki temu jest w stanie przewidzieć, jakie będzie ich przyszłe zachowanie.

Oczywiście wszystko to jest tak szatańsko skomplikowane, że technika ta ma swoje ścisłe ograniczenia. Dlatego właśnie najlepiej działa w kontrolowanym, zamkniętym środowisku takim jak dom Wielkiego Brata, a zachowania można przewidywać jedynie z kilkuminutowym wyprzedzeniem, ponieważ niewielkie błędy w prognozach szybko złożyłyby się na poważne przekłamania. Ale dla widzów obserwowanie, jak komputer antycypuje reakcje uczestników, nadal będzie atrakcyjne. W pewnym sensie Pierre pozna ich umysły lepiej niż oni sami.

***

Źródło: Teza determinizmu sformułowana przez francuskiego matematyka Pierre’a Simona Laplace’a (1749–1827).

Francuski uczony Pierre Laplace sugerował, że gdybyśmy znali zarówno prawa fizyki, jak i miejsce każdej cząsteczki we wszechświecie, moglibyśmy przewidzieć wszelkie przyszłe wydarzenia. Teoria kwantowa wykazała, że to nieprawda, ponieważ nie wszystkie procesy przyczynowo-skutkowe są zdeterminowane przez wcześniejsze warunki. We wszechświecie jest więcej nieokreśloności, niż przypuszczał Laplace.

Niemniej, zjawiska kwantowe mogą się pojawić tylko na poziomie najmniejszych cząstek, a większość obiektów na świecie rzeczywiście zachowuje się tak, jakby były ściśle zdeterminowane przez wcześniejsze przyczyny, zgodnie z poglądami Laplace’a. Wydaje się więc, że moglibyśmy zająć stanowisko nieco skromniejsze niż pozycja wszystkowidzącego Laplace’owskiego obserwatora i z niego formułować ograniczone prognozy. Krótko mówiąc, komputer z Big Brothera nadal jest teoretycznie możliwy.

Bardzo niepokojące byłoby oglądanie programu, któremu towarzyszyłyby przewidywania Pierre’a. Zobaczylibyśmy, jak ludzie raz po raz reagują dokładnie tak, jak zapowiedział komputer, który znał jedynie fizyczny stan ich mózgów oraz otoczenia. Uczestnicy podejmowaliby takie decyzje, jakie według obliczeń komputera najprawdopodobniej mieli podjąć. Innymi słowy, zachowywaliby się nie jak swobodni sprawcy własnych działań, podejmujący autonomiczne decyzje, lecz jak automaty.

Jak powinniśmy zareagować na taki projekt? Jeden sposób to zanegować możliwość jego realizacji. Ludzie naprawdę mają wolną wolę, co oznacza, że żaden komputer nigdy nie zrobi tego, co robiłby hipotetyczny Pierre. Jednak wygląda to na proste odrzucenie czegoś, co nam się nie podoba. Musimy wiedzieć, dlaczego Pierre nie może istnieć, a nie tylko poprzestać na zapewnieniu, że tak jest.

Nie wystarczy odwołać się do kwantowej nieokreśloności. Nawet jeśli to prawda, że teoria kwantowa wprowadza więcej nieprzewidywalności, niż dopuszcza nasz eksperyment myślowy, możemy go poprawić, zastępując całkowicie przewidywalny proces przyczynowy takim, który zawiera nieprzewidywalne, przypadkowe elementy. Nasze działania nie będą jednak bardziej swobodne jako efekt przypadkowego procesu przyczynowego, niż kiedy są ściśle zdeterminowane. Okazuje się, że aby istniała wolna wola, powinniśmy zupełnie wyrwać się z fizycznego łańcucha przyczyn i skutków. A tego, jak się wydaje, nie jesteśmy w stanie zrobić.

Inna odpowiedź na ten problem to przyjąć, że Pierre jest możliwy, ale w pewnym istotnym sensie nie zagraża wolnej woli. Można przecież oddzielić pojęcia przewidywalności i wolności. Często na przykład potrafimy przewidzieć, co zamówi do jedzenia albo do picia nasz przyjaciel, nie wnosimy z tego jednak, że jego wybór nie jest już wolnym wyborem. Skoro tak, dlaczego mielibyśmy sądzić, że możliwość przewidzenia wszystkich zachowań danej osoby przeczyłaby jej wolności?

Tylko czy rzeczywiście idea wolnej woli da się w ten sposób obronić? Czym jest wolność, jeśli nie możliwością kierowania się własnym wyborem, niezależnie od tego, co się działo aż do chwili jego dokonania?

Patrz także:

36. Sprawiedliwość prewencyjna

39. Chiński pokój

64. Sprzątnąć? Nie sprzątnąć?

92. Autorząd10. Zasłona niewiedzy

Przed dwudziestoma obywatelami, wybranymi do stworzenia kolonii na Marsie, stanęło niezwykłe zadanie. Na Czerwonej Planecie będą mieli do dyspozycji różne dobra, w tym mieszkanie, żywność i napoje oraz przedmioty zbytku. Zanim tam polecą, muszą tylko zdecydować, na jakich zasadach te dobra będą rozdzielane. Ale co najważniejsze, nie znają jeszcze zakresu swoich obowiązków. Czy praca będzie wyłącznie fizyczna, czy wyłącznie umysłowa? Wymagająca dużej inteligencji czy też odpowiednia dla ludzi, którym stymulacja intelektualna nie jest tak bardzo potrzebna?

Najpierw zaproponowano, żeby wszystko dzielić po równo: od każdego według możliwości, każdemu według potrzeb. Ale potem ktoś wniósł sprzeciw. Jeśli będzie dużo pracy, a ktoś odmówi wykonania swojej części, chyba nie byłoby sprawiedliwie, gdyby mimo to dostał swoją porcję tortu? Powinny być jakieś zachęty do działania na rzecz wszystkich.

Sprzeciw przyjęto, konsekwencją były jednak dalsze problemy. Wydawało się, że sprawiedliwość nie jest równoznaczna z dawaniem wszystkim po równo. Ale czym w takim razie jest?

***

Źródło: Rozdział 3 Teorii sprawiedliwości Johna Rawlsa, przeł. Maciej Panufnik, Jarosław Pasek, Adam Romaniuk, Warszawa 1994 (wyd. oryg. Cambridge, Massachusetts, 1971).

Zgodnie z koncepcją filozofa polityki Johna Rawlsa, chociaż koloniści jeszcze nie wiedzą, czym jest sprawiedliwość, są w idealnym położeniu, by próbować to odkryć. Muszą bowiem zdecydować, jak sprawiedliwie podzielić różne dobra, pozostając za zasłoną niewiedzy, która nie pozwala im poznać warunków życia w kolonii. Można zatem mieć pewność, że ich decyzje będą całkowicie bezstronne. Na przykład, ponieważ nikt nie wie, czy na Marsie większą wartość będzie miała praca fizyczna czy umysłowa, koloniści nie powinni stawiać na system, w którym jeden z tych rodzajów pracy byłby lepiej wynagradzany. Zdecydują się raczej traktować ludzi o różnych umiejętnościach tak samo, co istotnie wydaje się sprawiedliwe.

Zdaniem Rawlsa, jeśli chcemy wiedzieć, czym jest sprawiedliwość na Ziemi, powinniśmy sobie wyobrazić, że jesteśmy w podobnej sytuacji. Dodatkowo musimy jednak przyjąć, że nie wiemy, czy będziemy inteligentni czy głupi, sprytni czy niezdarni, sprawni fizycznie czy chorowici. W ten sposób uda nam się stworzyć absolutnie bezstronne zasady podziału dóbr, które nikogo nie będą dyskryminowały.

Rawls uważał, że gdybyśmy przeprowadzili ten proces racjonalnie, doszlibyśmy do systemu, dzięki któremu osoby w najgorszym położeniu miałyby się tak dobrze, jak to tylko możliwe. A to dlatego, że nie wiedzielibyśmy, czy sami nie znajdziemy się na marginesie społeczeństwa. Zadbalibyśmy więc przezornie o to, by posiadać tak dużo jak to możliwe, nawet jeśli będziemy mieli pecha. Wszystko to prowadzi do tradycyjnej formy liberalnej demokracji socjalnej, w której dopuszcza się pewne różnice warunków życia, jeśli tylko nie powstają one kosztem osób w najgorszym położeniu.

Czy takie rozwiązanie jest jednak naprawdę sprawiedliwe albo racjonalne? A może nie ma żadnej niesprawiedliwości w tym, że pozwolimy utonąć ludziom o najmniejszych możliwościach? Czy nie jest czymś zupełnie racjonalnym liczyć na to, że doskonale poradzimy sobie w życiu, zamiast z ostrożności optować za społeczeństwem, w którym pechowcy są chronieni? Czy nie przestajemy być bezstronni, kiedy kierujemy się tym, co nam samym może się przydarzyć w społeczeństwie, a nie tym, co jest po prostu sprawiedliwe i słuszne?

Zwolennicy Rawlsa wierzą, że zasłona niewiedzy to najlepsze dostępne nam narzędzie, pozwalające zdecydować, jak powinno wyglądać sprawiedliwe społeczeństwo. Zdaniem krytyków coś takiego nie istnieje: kiedy stajemy za zasłoną, podejmujemy decyzje zgodnie z naszymi obecnymi poglądami politycznymi i przeświadczeniami. Można ją zatem uznać albo za najbardziej użyteczny, albo najbardziej bezużyteczny eksperyment myślowy w historii filozofii polityki.

Patrz także:

22. Szalupa

29. Jego życie w twoich rękach

87. Sprawiedliwa nierówność

100. Bar Pod Murzynkiem
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: