- promocja
- W empik go
Zwiadowcy 11. Zaginione historie - ebook
Zwiadowcy 11. Zaginione historie - ebook
Zaginione historie” rzucają nieco światła na nieznane dotąd przygody i doświadczenia bohaterów, w intrygujący sposób rozszerzają tematy, poruszone w poprzednich książkach. Co wydarzyło się po wydarzeniach opisanych w „Cesarzu Nihon-Ja”? Kim był Halt, zanim został zwiadowcą? W jakich okolicznościach zginął ojciec Willa? Co dzieje sie z konikami zwiadowców, gdy zakończą służbę?
„Zaginione historie” powstały na wyraźne życzenie milionów fanów na całym świecie.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-153-1 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Republika Stanów Aralanu
(dawniej średniowieczne Królestwo Araluenu)
Lipiec 1896 roku
Profesor Giles MacFarlane jęknął cicho, pocierając obolałe plecy. Robił się zbyt stary, aby przez długi czas kucać i delikatnie usuwać pył z wykopalisk. A wszystko po to, by wydobyć kolejne znalezisko z ziemi, która tak długo je więziła.
Razem ze swoim zespołem natrafił na te ruiny zamku już przed laty. Sporządzili plan trójkątnego obrysu głównych murów – zaiste, niezwykły kształt, jak na zamek. Postrzępiony kikut prastarej wieży warownej wznosił się pośrodku oczyszczonej przez archeologów przestrzeni. Zwalona wieża miała teraz ledwie cztery metry wysokości. Mimo że z budowli zostały tylko ruiny, MacFarlane widział, że niegdyś budziła respekt swoją potęgą.
Pierwszy sezon wykopalisk spędzili na wyznaczaniu zewnętrznych granic zamczyska. W kolejnym roku zaczęli kopać sieć przecinających się rowów, by przekonać się, co kryją ziemia i kamienie nagromadzone przez dwanaście stuleci.
Teraz, w trzecim sezonie, zajmowali się już precyzyjniejszą pracą i zaczynali docierać do prastarych skarbów. Tu sprzączka od pasa. Tam grot strzały. Nóż. Pęknięta chochla. Biżuteria o wyglądzie charakterystycznym dla połowy siódmego wieku wspólnej ery.
Pewnego doniosłego dnia wydobyli granitową tablicę, na której wyrzeźbiono podobiznę odyńca o ostrych kłach. To właśnie znalezisko pozwoliło zidentyfikować zamek ponad wszelką wątpliwość.
– To Zamek Redmont – powiedział wtedy MacFarlane swoim skupionym pomocnikom.
Zamek Redmont. Rówieśnik słynnego Zamku Araluen. Siedziba barona Aralda, znanego jako jeden z najwierniejszych sług legendarnego króla Duncana. Jeśli Redmont naprawdę istniał, to bez wątpienia wszystkie opowieści o jego mieszkańcach znajdowały oparcie w faktach. Z nadzieją wykraczającą poza granice zdrowego rozsądku profesor pomyślał, że być może uda mu się znaleźć dowód na istnienie tajemniczych zwiadowców Araluenu. Byłoby to odkrycie niezwykłej wagi.
Sezon trwał, kopano coraz głębsze rowy, a nikt nie natrafił na znalezisko równie ważne jak granitowa tablica. MacFarlane i jego ludzie musieli się zadowolić przeciętnymi wynikami wykopalisk, takimi jak zwyczajne metalowe narzędzia i ozdoby, ceramiczne skorupy i szczątki naczyń kuchennych.
Szukali, kopali i machali szczotkami, każdego dnia licząc, że odkryją swojego Świętego Graala. Gdy jednak letni sezon minął, MacFarlane zaczął tracić nadzieję. Przynajmniej jeśli chodzi o ten rok.
– Panie profesorze! Panie profesorze!
Profesor wstał i znowu potarł plecy, usłyszawszy, że ktoś go woła. Jedna z młodych wolontariuszek, uzupełniających opłacaną grupę z uczelni, biegła w jego stronę i machała. Zmarszczył brwi. Na terenie wykopalisk nie należało poruszać się tak nierozważnie. Lekkie potknięcie mogło zniszczyć efekty całych tygodni mozolnej pracy. Potem rozpoznał Audrey, jedną ze swoich ulubienic, i rysy mu złagodniały. Była młoda. Młodzi mieli prawo do lekkomyślności.
Znalazła się przy nim i stanęła, z trudem odzyskując dech.
– Tak, Audrey, o co chodzi? – spytał, odczekawszy chwilę.
Wciąż dysząc, wskazała ręką w dół zbocza, ku rzece Tarb.
– Za rzeką – wysapała. – W gąszczu drzew i krzewów. Znaleźliśmy zarys dawnej chaty.
Wzruszył ramionami, nieporuszony tą informacją.
– Była tam wioska – stwierdził. – To żadne zaskoczenie.
Audrey jednak pokręciła głową i chwyciła go za rękę, by poprowadzić w dół wzgórza.
– To daleko za granicą wioski – odparła. – Chata stała samotnie. Musi pan to zobaczyć!
MacFarlane zawahał się. Czekał go długi marsz w dół, a potem jeszcze dłuższy z powrotem na górę. Potem jednak wzruszył ramionami. Pomyślał, że taki entuzjazm, jak u tej dziewczyny, należy wspierać, a nie tępić. Pozwolił, by poprowadziła go krętą ścieżką.
Przeszli po starym moście na drugą stronę rzeki. Wykorzystując każdą okazję do nauki, pokazał Audrey, że podpory po obu stronach są starsze od reszty.
– Część środkowa jest znacznie nowsza – powiedział.
– Te mosty projektowano tak, by środkowe przęsło dało się usunąć albo zniszczyć w razie ataku.
Normalnie dziewczyna wsłuchiwałaby się w każde jego słowo. Traktowała profesora jak swojego bohatera. Dziś jednak gorączkowo pragnęła pokazać mu, co znalazła.
– Tak, tak – bąknęła z roztargnieniem, delikatnie go popędzając.
Uśmiechnął się pobłażliwie, gdy szarpała go za rękaw, odciągając od pozostałości dawnej wioski. Weszli do lasu i musieli podążać trudniejszą, wąską ścieżką między rozłożystymi drzewami i gęstym poszyciem. W końcu Audrey zboczyła ze ścieżki i, zgięta w pół, zaczęła się przedzierać przez plątaninę pnączy. MacFarlane ruszył za nią niezdarnie, po czym zatrzymał się ze zdziwieniem, znalazłszy się na niewielkiej polanie, okolonej starymi dębami i znacznie młodszymi dereniami.
– Jakim cudem to znalazłaś? – spytał, a ona się zarumieniła.
– Oj… bo… eee… potrzebowałam ustronnego miejsca… wie pan… – wyjąkała z zakłopotaniem.
Skinął głową i machnął ręką.
– Nieważne.
Poprowadziła go naprzód. W miejscu, które wskazała ręką, jego wprawne oko dostrzegło charakterystyczny kontur niewielkiej chaty. Budynek w większości już zgnił, ma się rozumieć. Pozostały jednak szczątki pionowych filarów.
– Dąb – stwierdził. – Przetrwa wieki.
Wciąż wyraźnie było widać zarysy pomieszczeń i dzielących je ścian – ślady na wieki wryte w ziemię, mimo że same budowle dawno zniknęły. A płaska, równa powierzchnia klepisk w środku stanowiła świadectwo aż nazbyt oczywiste.
– Z tyłu mogła być stajnia – powiedziała, podświadomie ściszając głos w tym starożytnym miejscu. – Znalazłam kilka kawałków metalu, część wygląda na sprzączki od uprzęży. I resztki wiadra.
MacFarlane zatoczył powolny krąg, przyglądając się konturowi budynku.
– Inny układ niż w domach w wiosce – powiedział, właściwie do siebie. – Zupełnie inny.
Zrobił kilka kroków, chcąc z grubsza oszacować rozmiary chaty, a potem nagle się zatrzymał.
– Słyszałaś to?
Audrey pokiwała głową, szeroko otwierając oczy.
– Pański ostatni krok. Zabrzmiał tak, jakby pod ziemią była pusta przestrzeń.
Razem opadli na kolana i zaczęli rozgarniać ziemię oraz stertę liści. Dziewczyna poobcierała sobie knykcie i znowu usłyszeli odgłos, świadczący o pustej przestrzeni pod spodem. MacFarlane nigdzie się nie ruszał bez małej, ręcznej łopatki za paskiem. Teraz ją wyjął i zaczął odrzucać ziemię na bok. Po chwili narzędzie zadudniło o coś twardego – twardego, ale i sprężystego.
Pracując w szybkim tempie i raz po raz sprawdzając, czy podłoże wciąż wydaje ten głuchy odgłos, odsłonił prostokąt o wymiarach mniej więcej czterdzieści na pięćdziesiąt centymetrów. Audrey nachyliła się i zmiotła resztkę ziemi ze środka. Patrzyli na stare, wysuszone drewno. Z jednej strony osadzono mosiężny pierścień. Profesor delikatnie wsunął pod niego łopatkę i podważył.
Drewniana płyta uniosła się, pękła i rozpadła, odsłaniając wyłożoną kamieniami przestrzeń poniżej.
Przestrzeń, w której stała stara skrzynia z drewna i mosiądzu.
Profesor znowu posłużył się łopatką, by otworzyć wieko. Audrey położyła dłoń na jego ręce, by go powstrzymać.
– Powinniśmy to robić? – spytała. Wiedziała, że normalnie MacFarlane zawsze podejmował wszelkie starania, by ochronić znaleziska przed zniszczeniem.
Popatrzył na nią.
– Nie – przyznał. – Ale nie chcę dłużej czekać.
Wieko otwarło się z zaskakującą łatwością. Mosiężne zawiasy, pomyślał. Gdyby były żelazne, już dawno rozpadłyby się w rdzawy pył. Ledwie powstrzymując entuzjazm, lekko odchylił wieko i zajrzał do środka.
Skrzynia pełna była manuskryptów na pergaminie albo welinie, które teraz stały się kruche i delikatne. Powoli podniósł jedną stronicę. Krawędzie się pokruszyły, ale część środkowa pozostała nietknięta. Pochylił się, by odcyfrować ciasno zapisane słowa. Ostrożnie przestudiował pozostałe strony, podnosząc je z wprawną dbałością i odczytując nazwiska, miejsca, opisy wydarzeń.
Potem delikatnie odłożył rękopisy i odchylił się, siedząc w kucki, z oczami błyszczącymi z podniecenia.
– Audrey – odezwał się – wiesz, co znaleźliśmy?
Pokręciła głową. Jego reakcja bez wątpienia świadczyła, że odkrycie było ważne. Nie, pomyślała, więcej niż ważne: bezprecedensowe.
– Co to jest? – spytała.
MacFarlane odchylił głowę i roześmiał się, wciąż nie mogąc uwierzyć.
– Nigdy nie wiedzieliśmy, co się z nimi stało – powiedział, a gdy przekręciła głowę w niewypowiedzianym pytaniu, wyjaśnił dokładniej. – Ze zwiadowcami. Z Haltem, Willem Treatym i pozostałymi. Kroniki i legendy wspominają o nich tylko do momentu powrotu z wyprawy do Nihon-Ja. Ale teraz mamy to.
– Ale co to jest, panie profesorze?
Roześmiał się w głos.
– To dalszy ciąg tej historii, dziewczyno! Znaleźliśmy Zaginione Opowieści Araluenu!
To były trzy długie i ciężkie dni.
Will objeżdżał wioski wokół Zamku Redmont. Robił to regularnie, utrzymując kontakt z wieśniakami i ich przywódcami, trzymając rękę na pulsie w bieżących sprawach. Czasami, jak się przekonał, plotki, które wydają się błahe, mogą pomóc w razie przyszłych kłopotów i tarć w obrębie lenna.
Było to rutynowe postępowanie zwiadowców, dla których informacja, choćby na pozór nieistotna, stanowiła element niezbędny do życia.
Teraz, późnym popołudniem, gdy wracał zdrożony do chaty wśród drzew, z zaskoczeniem zobaczył światło w oknach i sylwetkę kogoś siedzącego na małym ganku.
Zaskoczenie ustąpiło miejsca ogromnej radości, gdy rozpoznał Halta. Ostatnio dawny nauczyciel bywał nieczęstym gościem Willa, bowiem większość czasu spędzał w komnatach, które lady Pauline urządziła dla niego w zamku.
Will zsunął się z siodła i z ulgą rozprostował zmęczone mięśnie.
– Czołem – powiedział. – Co cię sprowadza? Mam nadzieję, że nastawiłeś kawę.
– Kawa gotowa – odrzekł Halt. – Zajmij się domem, a potem dołącz do mnie. Muszę z tobą porozmawiać.
– W jego głosie pobrzmiewało napięcie.
Nadzwyczaj zaciekawiony Will poprowadził Wyrwija do stajni za chatą, rozkulbaczył, oczyścił, po czym dał obroku i świeżej wody. Konik z wdzięcznością trącił łbem jego ramię. Will poklepał zwierzę po szyi, po czym skierował się z powrotem do chaty.
Halt wciąż przebywał na ganku. Na niewielkim stoliku parowały dwa kubki gorącej kawy; Will usiadł na jednym z krzeseł z drewna i płótna, po czym z wdzięcznością pociągnął łyk krzepiącego naparu. Poczuł, jak ciepło rozchodzi się po zmarzniętych, zesztywniałych mięśniach. Nadciągała zima, przez cały dzień wiał zimny, przeszywający wiatr.
Wbił spojrzenie w Halta. Siwobrody zwiadowca wydawał się dziwnie niespokojny. I pomimo deklaracji, że musi porozmawiać z Willem, po zwyczajowym powitaniu nie sprawiał wrażenia skorego do rozmowy.
– Masz mi coś do powiedzenia? – ponaglił go Will.
Wyraźnie nieswój, Halt zmienił pozycję na krześle.
Później, z wyraźnym wysiłkiem, zaczął mówić:
– Powinieneś o czymś wiedzieć – oznajmił. – Powinienem był powiedzieć ci o tym już dawno. Ale po prostu… chwila nigdy nie wydawała się odpowiednia.
Ciekawość Willa narastała. Nigdy nie widział Halta w tak niepewnym nastroju. Czekał, dając mentorowi czas na poukładanie myśli.
– Pauline uważa, że pora, bym ci powiedział – dodał Halt. – Podobnie Arald. Oboje wiedzą od jakiegoś czasu. Może więc powinienem po prostu… mieć to za sobą.
– Czy to coś złego? – spytał Will, a jego rozmówca pierwszy raz od kilku minut spojrzał prosto na niego.
– Nie jestem pewien – odrzekł powoli. – Możesz tak uznać.
Przez chwilę Will zastanawiał się, czy chce usłyszeć, co starszy zwiadowca ma do powiedzenia. Potem, widząc zmieszanie na jego twarzy, zrozumiał, że – na dobre czy na złe – nauczyciel musi zrzucić ten ciężar z piersi. Gestem dał mu znak, by kontynuował.
Halt milczał jeszcze przez kilka chwil, po czym znowu zaczął mówić.
– Zaczęło się podczas ostatniej bitwy z siłami Morgaratha na wrzosowiskach Hackham. Przełamaliśmy ich frontalny atak i zmuszaliśmy ich do odwrotu. Ale skupili się na prawym skrzydle, gdzie znaleźli słaby punkt w naszych liniach…