- W empik go
Zwierciadło doskonałości chrześcijańskiej dla sług i gospodarzy każdego stanu. Tom 1 - ebook
Zwierciadło doskonałości chrześcijańskiej dla sług i gospodarzy każdego stanu. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 353 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niniejsze pisemko zostało w r. 1848. ukończone i w tymże czasie uzyskało pozwolenie od Konsystorza Arcybiskupiego jeneralnego poznańskiego wyjścia na widok publiczny. Okoliczności nieprzyjazne były powodem, że mi je w rękopiśmie odesłano napowrót; zachęcony przez niektórych ziomków, przesyłam na nowo przerobione powtórnie na rodzinną ziemię.
Nazwałem to dziełko: ZWIERCIADŁEM DOSKONAŁOŚCI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ dla sług i gospodarzy każdego stanu, dla dania czytającym sposobności przypatrzenia się jednej i drugiej stronie w miarę prawideł objawionych przez Chrystusa Pana.
Stósunek sług do gospodarzy zwykło się liczyć do najniższych lub najpośledniejszych w rzeczach domowych; mylnie wszelakoż, ponieważ i on się gruntuje, jak każdy inszy, na miłości i wzajemnym szacunku. Tę prawdę w myśl chrześciaństwa rozjaśnić i rozprowadzić jest tego pisemka szczególnem zadaniem.
Ile mi wiadomo, nikt się od dawna nie zajmował u nas rozbiorem tego przedmiotu, ni zwracał powszechnej uwagi na onegoż istotne znaczenie. – Być może, iż się tą robotą zająwszy, dogodzę ziomkom i potrzebie ich serca odpowiem!
Na dobrego wypracować się sługę lub gospodarza i w każdem przedsięwzięciu umieć się do zasad chrześcijaństwa stósować, jest rzeczą wielkiej wagi; – zwłaszcza w kraju rolniczym, którego wszystka ludność rozkłada się na sługi i gospodarzy, rozpatrzenie się w tym stósunku, ze stanowiska chrześcijańskiego zdaje się konieczne. Za poprawą spółeczną boleśnie wzdychamy; jest więc pora, tam zacząć, w czem się najwięcej popsuło. Wychodzenie gospodarzy ze sługami i odwrotnie opiera się na jakowejs mechanicznej praktyce, – zwyczajami uświęconej, bynajmniej na przepisach chrześcijaństwa. Zamiast tam działać żywa miłość, zobopólna ufność i życzliwość zagnieździło się z jednej strony srogie i nieludzkie poniżanie i lekceważenie sługi; a z drugiej brzydka nienawiść i zemsta naprzeciw panu lub gospodarzowi.
Obiedwie strony ciężko błądzą, ponieważ obiedwie zeszły z prostej drogi, wytykanej przez kościół Chrystusów. Spostrzeżenie się na błędzie i znalezienie drogi odbieżonej jest rzeczą naglącą, jeżeli nam wewnętrzne odrodzenie leży na sercu.
Osnowa tego dziełka zamyka historyą doświadczonego sługi i dotyka rozlicznych gałęzi pożycia domowego. W rozprowadzaniu tejże osnowy posługiwałem się obrazami, branemi żywcem z kraju naszego, a zaś zasady czerpałem, – jak wyznaję – z ducha chrześcijaństwa. – Te zasady płyną przez całe to dziełko gdyby zdrój czystej wody; gdy zaś pożycie u nas w tym punkcie wyjawia się nader brudno i nieczysto, lubo nie bez wyjątku.
Podczas opowiadania tej historyi nie miałem zamiaru żadnego dotknąć stanu; gdyż każdy jest ważny, – przeznaczony do pracy w winnicy pańskiej i spraw spółecznych. – Każdy niesie osobne brzemię obowiązków i praw, aby jednych dopełniając, a używając drugich, odnosił owoce ztąd zebrane do życia ogólnego, i niemi zasilał dobro powszechne. Zamiłowawszy każdy stan, odsłaniałem co w jednym lub drugim zdrożnego, a co przykładnego. Nie uprzedzam czytelnika sądem moim; po przeczytaniu niech sam wypowie: w czem przesada – a w czem prawda. Mam nadzieję, że wielu rzekną ze mną: zbiegliśmy z drogi prostej, pobłądziliśmy, i do domu pokoju, zgody i jedności prędzej nie trafimy, aż westchnimy w niebo, w piersi się uderzemy i Zbawiciela wraz z Jego Kościołem za przewodnika wezwiemy! Oby to pisemko do tego postanowienia stało się pobudką!
Pisałem w Freiburgu Badeńskim w miesiącu Styczniu 1852.
"Wy Sługi i Gospodarze kochajcie się nawzajem z całego serca; bądźcie sobie bracią; pomagajcie sobie wzajem – nie, bo tak Pan Jezus przykazał i Kościoł naucza. "
Kiedy u nas po wsiach roboty poustawają, zwykle nie wiedzą, co począć; zwłaszcza w święta i długie zimowe wieczory. Gdy się w tym czasie co nowego zjawi do wsi, – ruch wielki, radość wielka! Choć się tylko żyd idący za kupnem lub zarobkiem pokaże w jakiej wiosce, psy pierwsze wybiegają przeciw niemu; za niemi biegną dzieci, – a matki, ojcowie i kto moie wychodzi, – patrzy – co się dzieje. Taka to wielka ciekawość za nowiną! Cóż dopiero, gdy się jaka kolasa zbliża ku dworowi: mamo! – papo! – goście jadą! – (krzyczą uradowane dzieci, – a rodzice, ciotunia, panny, – wszystko, co żyje, – wygląda, z której to strony, i zgaduje jedno nad drugie – kto jedzie; – i cieszy się, że się przecie rozerwie, – nudy zabije!….
Zkądże ta wielka radość, – ten wielki ruch? Łatwa odpowiedź! Dusza żąda pokrzepiania. – Wszakże podczas wiosny, lata i jesieni ręce prarują, ciało wytęża siły na kawałek chleba, a dusza przez ten czas spoczywa. Prawda, – że ją ma pokrzepiać nabożeństwo codzienne, niedzielne i świąteczne; ale jakież to pokrzepienie? Kiedy pacierz odmawia się albo ustami tylko, – że ani dusza o nim nie wie, – albo się go wcale nie odmawia. Na Mszy św. lub kazaniu bywa się raczej ciałem niż duszą; – patrzy się na xiędza odprawiającego o nabożeństwo, – a nie rozmyśla się, ni pojmuje, co z ambony głosi, – co przy ołtarzu robi, i czego przy spowiedzi naucza. Przyjdzie się z Kościoła, to znowu do gospodarstwa, – a dusza jak spała, – tak śpi.
Owoż gdy kto obcy zajrzy do wsi, – dusza się budzi, – trzeźwi i żąda na pokarm to nowin, to zabaw, – to nauki. Gdyby to miano po domach nauczające i budujące książki, a osobliwie chęć do czytania; obsiadłoby się stół, – jedno czytałoby głośno, – a drudzy słuchali i nauczali się pożytecznych rzeczy. Byłby to dla duszy pokarm pożywny i pokrzepiający; dusza dostawszy zasiłku, nie nudziłaby się i oświecała. Nie jeden grosz zostałby w kieszeni, który gospodarz i parobek wyniesie w takich czasach do gościnca; a kobiety i dziewuchy nie miałyby czasu do plotków, – próżnych i gorszących gawęd. Po dworach zaś nie spijałoby się butelek i nie grano w karty. Naczytawszy się, porozmawiałoby się ze sobą o tem i owem, i byłaby to rozrywka wzmacniająca duszę. W książkach religijnych i obyczajowych znajdują się rzeczy bardzo dla duszy pożywne; bo ją albo wprowadzają w zadziwienie, albo ją smucą, bawią, albo ją nareszcie napełniają miłością ku Panu Bogu i bliźniemu. Otóż książki takie wprawiają duszę w stan rozmaity i przez to ją ćwiczą i utrzymują w czynności. O takie książki starajcie się, osobliwie wy chat mieszkańcy; proście o nie X. Proboszcza lub Państwo, jeźli samo religijne i bogobojne, obsiadajcie stoły i czytajcie. Rozpowiadajcie, coście czytali, – a zobaczycie, co to wasza dusza nabierze światła; i jak to wam będzie miło na sercu, ie się też inszymi poczujecie ludźmi.
Nie dziw zatem, ie zjawienie się uczciwego Grześka, wprawiło całą wieś Sędziwój w ruch wielki, – radość wielką. Był Grześko małym chłopcem, gdy go rodzice odumarli; a byli to biedni komornicy, niemogący mu wiele ani drugiemu bratu i siostrze w puściźnie zostawić, – krowę podobno, – starą odzież i trochę sprzętów domowych. Za to dali im błogosławieństwo rodzicielskie, – nauczyli wszystko trojga przykładnego odmawiania pacierza w domu i w Kościele. Grześko poszedł w służbę, której nie opuścił aż do późnego wieku. Chłopcem był, gdy ze wsi wyszedł, a starcem gdy do niej wrócił. Przeszło sześćdziesiąt lat służył po różnych miejscach, niemal u każdego stanu osób; – a gdy utracił ostatniego pana i siły mu też ustały, postanowił wrócić pod strzechę rodzinną.
W tym celu tak sobie mówił: jeźli zastanę kogo ze swoich przy życiu, – przycisnę się do niego, – podzielę z nim grosz uciułany, – a przytem będę Pana Boga chwalił i w pokoju oczekiwał szczęśliwej śmierci! Takie miał Grześko zamiary, – przyszedłszy do Sędziwoja.
Grześko (boć go tak brat, siostra i insi krewni nazywali, chociaż wyglądał wspaniale gdyby pan) miał wiele do powiedzenia, bo też to przez owe sześćdziesiąt lat bardzo wiele widział i słyszał. Osobliwie miał co niemiara do opowiadania o gospodarzach, państwie i o sługach. A było ku zimie, gdy do wsi rodzinnej wrócił; otoż częścią z własnej ochoty, częścią na żądanie krewnych i sąsiadów, postanowił w czasie wolnym opowiadać, co mu sięo tem wszystkiem osobliwego widziało.
Z tego opowiadania Grześkowego pokazuje się, co to za ważny zachodzi stosunek między gospodarstwem a sługami, i jak to ten stosunek nauka Pana Jezusa pięknie wyświeca. Co razem zebrawszy, tę książkę składa, którą niech czytają sługi i gospodarstwo w każdym polskim domu. Niech to robią w celu rozpędzenia nudów i pokrzepienia duszy; – a co większa w celu zachowywania i ustalania takiego między sobą chrześciańskiego związku, do jakiego to całe opowiadanie zmierza.
Grześko co przyobiecał, tego i dotrzymał, rozpoczął w pewną niedzielę po południu opowiadać przygody swojego życia, i to pasmo opowiadania ciągnął w każdym czasie wolnym. A naszło się do izby jego siostry, przy której się zawiesił, mnóstwo osób ze wsi. Dworskich nawet wzięła ciekawość. Gdy w izbie ucichło, Grześko w te się odezwał słowa:
W Imię Pana Boga opowiem wam, moi bracia, co mi się w przeciągu lat upłynionych przydarzyło, czegom się nauczył i doświadczył. Wiedzcie, ie mi się w życiu nastręczały liczne drogi, któremi mógłbym był chodzić; alem ja obrał jednę tylko drogę, a tą drogą jest Pan Jezus. Nam prostaczkom ta droga najlepiej przystoi, dla tego że jest prosta i otwarta; i z nas każdy może po niej tem pewniej chodzić, że ją nam wszystkim wytyka i pokazuje nasz Kościół święty. Kto po niej postępuje, ten widzi, że wszystkie insze drogi, co sobie ludzie bez Pana Jezusa porobili, są to manowce, nie prowadzące do zbawienia – ale potępienia.
Nie bez małego zawstydzenia muszę wam jednak wyznać, że i ja mimo najszczerszej chęci zbaczałem z tej drogi i niekiedy po manowcach błądziłem. Przy pomocy boskiej pomiarkowałem się wszelakoż, złe przedsięwzięcia obżałowałem i znowu się na ową prostą wydostałem drogę. Przyczyną mojej niestateczności mogło być i to, że nas trojga zawcześnie rodzice odumarli; i ja już w dziesiątym roku w służbę pójść musiałem, gdzie mnie od tej prostej drogi często odwodzono. Nieboszczka matka, Panie świeć nad jej duszą, nie była w stanie więcej mnie nauczyć jak pacierza i miłości ku Kościołowi. Odmawiałem też pacierz z uwagą i nabożeństwem i do Kościoła chodziłem z ochotą i tam się zachowywałem skromnie, – klęcząc modliłem się, kazania słuchałem, i nie jedno zachowałem, co mi wpadło do głowy. Pierwsza spowiedź i komunia wywarła na mnie wpływ nader skuteczny, bo do tych błędów, którem wyznał na spowiedzi i które mi X. Proboszcz zganił, wielką uczułem odrazę, i do większych nigdym się niewracał. Prawda, że się z zwrastającym wiekiem różne do człeka przywiązywały narowy, lecz i te przez codzienne odmawianie pacierza, – częste chodzenie do Kościoła, na nabożeństwo, spowiadanie się i komunikowanie, odpędzałem od siebie.
Nieboszczka matka, niech jej Pan Bóg da niebo, zasiała tedy dobre nasienie w sercu i rozumie moim, i ja jej za to wdzięczniejszy jestem, aniżeli gdyby mi co niemiara zostawiła pieniędzy. Bo z tego nasienia wyrósł owoc, który mi wszelkie przykrości osładzał, tudzież przeciw pokusom mocy i odwagi dodawał; gdy zaś pieniądze bez tego nasienia stawają się zawsze pobudką do złego.
Mówię wam bracia, że przez pacierz i miłość ku Kościołowi założyła we mnie nieboszczka matka fundament do Religii. Nauczyła mię przez to znać i kochać Pana Boga i bliźniego, i z każdą się rzeczą dobrze obchodzić. Religia jest to węzeł łączący nasze serca i umysły z Panem Bogiem, oraz jednoczący człowieka z człowiekiem, gdyby brata z bratem. Taką to Religią jest nasza ś. Religia. Tej to Religii nauczył nas Pan Jezus i do niej jedynym kluczem jest pacierz i miłość ku Kościołowi. –
Ile razy przychodzi mi mówić o tej ś. Religii, nie mogę tego uczynić bez głębokiego wzruszenia! Rozważmy, co za zbawienne skutki wydało pośród ludzi słowo ś. Ewanieli, rozumie się tam, gdzie w nie uwierzono i za drogę życia obrano. Gdzie ono swą moc rozwinęło, tam znikło bałwochwalstwo, a nastała wiara i miłość w żywego i osobistego Boga! Książęta i rządzcy świata zamiast chłostą poddanych, byli ich ojcami, przewodnikami na drodze prowadzącej do czasowego i wiecznego uszczęśliwienia; i z tego względu zowią się do dziś namiestnikami boskimi. Niewola ustała i człowiek niejako bydlę, ale jak brat pokochał brata. W stosunkach rodzinnych powstał i rozmnażał się pokój boży; a miłość wzajemna opasywała wszystkich członków rodziny (od czego i sług nie wyjmując) gdyby wstęga przymierza!
W rzeczy samej – w którym domu lub gospodarstwie zamiłowano tę świętą Religią, tam niewątpliwie pełnią sumiennie powinności; tam panuje wzajemna wierność i miłość między małżeństwem, rodzicami, a dziećmi czeladzią a gospodarzami: słowem tam nie zbywa na karności i sprawiedliwości. Taki dom oznacza się przez to samo pracowitością, umiarkowaniem, trzeźwością i porządkiem; każdy z członków takiego domu pospiesza w pomoc ubogiemu, choremu, wsparcia lub usługi potrzebującemu. Nikt z osób takich nieodmawia posłuszeństwa zwierzchności duchownej i świeckiej; bo go też zwierzchność chrześciańska nigdy nie wiedzie do złego i niczego nad siły nie wymaga. Taki żywot pędząc, z jakążże spokojnością oczekuje się śmierci, tego miłego przejścia od czasowej do wiecznej Ojczyzny? Z jakiemże upragnieniem oczekuje się przy schyłku życia na Patia Jezusa, który poszedł naprzód, aby pilnującym ścieżek swoich mieszkanie zgotował u Ojca niebieskiego i weń ich wprowadził?
Ach boska Religio, ileż mocy i światła w sobie zamykasz!
Nie dziwcie się, że z taką żywością mówię o Religii; bo byli tacy, jak się dowiecie, którzy mi ją głęboko wpoili, i ona tak się szczelnie zrosła z życiem mojem, z każdą myślą i słowem, iż niczego nie mogę bez niej myśleć, mówie, a cóż… dopiero działać. Niech was ani to nie dziwi, że mam o niej wiele do mówienia, ponieważ przychodzę do was z plonem tych owoców, którem przez długie pasmo dni moich zbierał.
Nie byłem w przeciągu mojego życia czem inszem tylko sługą, i nieobracałem się tylko między gospodarstwem różnego stanu i zatrudnienia, zatem i ta historja nie moie się do czego inszego ściągać, jedynie do stosunków zachodzących między służbą a gospodarstwem. Nie usłyszycie też inszej rzeczy, jeno osobliwości, dotyczące się tegoż przedmiotu.: ci
Po pogrzebie nieboszczki matki. Panie świeć nad jej duszą, poszliśmy wszyscy troje wedle zwyczaju do gościńca z krewnymi i przyjaciółmi, i płakaliśmy rzewnie. Paweł Szydełko, mój chrzestny, wziąwszy mię za rękę i do serca przytuliwszy rzekł: nie płacz chłopcze; wezmę cię do siebie, – przenocujesz… – a jutro zaprowadzę cię do Bartłomiejowej siostry do Rychłowa; nie ma dzieci ani dziewki, – sama się jeno po domu kolace, to cię przyjmie. Prawdę mówiąc, jest to gdyrała: ale on dobry człowiek. Cyt, Grześku, cyt! – To powiedziawszy, dał mi w rękę kawał chleba, ze swojej szklanki trochę popić, miodu i pocieszał, jako mógł. Ztamtąd poszedłem do niego, – a nazajutrz ze świtaniem puściliśmy się w drogę. Około południa stanęliśmy w miejscu.
Bartłomiejowie przyjęli Pawła po ludzku; postawili do jedzenia, co najlepszego mieli; co tam ze sobą względem mnie rozmawiali nie wiem. Gospodyni obróciwszy się rzekła: że mogę u nich zostać; – dadzą mi przyodziewek i jeść, – za co będę pasał gęsi i robił, co rozkażą. Jam na to nic nie odpowiedział, – a Paweł przydał: abym był do roboty rączy i usłuchany, a włos mi z głowy nie spadnie i będzie mi dobrze. Nie bawiwszy pożegnał się i poszedł, a mnie w oczach łzy stanęły, widząc go odchodzącego; bo mi się żal zrobiło za nieboszczką matką i za wami moja siostro i ty bracie.
Bartłomiej był chałupnikiem; małe posiadał gospodarstwo, – parę koni, dwie krowy, kilka świń, gęsi i owiec; chował parobka dla odrabiania pańskiego. On był to człowiek cichy i dobrego serca; ale ona kobieta gwałtowna, zjadliwa i prędka; lada rzecz wprawiała ją w złość, – czego w sobie zataić nie mogąc, co chwila wybuchała z krzykiem i obelżywemi słowy. Pierwszego zaraz wieczora nie uszedłem jej gniewu; kazała mi przynieść gałęzi z podwórka i na kominku rozniecić. Gałęzie były mokre, niechciały się palić; dmuchałem, żem ledwo duszy nie wydmuchał, – nic nie poradziło; – podkładałem to słomy, to łuczywa, – lecz i to na próżno. Ona była u doju; – powróciwszy i nie widząc ognia, – nuż na mnie: mazgaju, – ognia rozpalić nie umiesz, – a zryć to umiesz! Odepchnęła mię od kominka, – i sama się zajęła rozpaleniem; ale i onej szło trudno; – więc się znowu złościć! Na to wszedł mąż; – a ona na niego, – że się o drwa nie stara, – że samą jej mokrzyznę zwozi; – i ciągle takie krzyki i hałasy! – Tego całego wieczora nie mogła się uspokoić; – wciąż mi wydawała rozkazy, – a com wziął w rękę, – to było złe, – to nowe przezwiska odbierałam.