Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zwierzenia Mikołaja Restifa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zwierzenia Mikołaja Restifa - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 324 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. PA­ŁAC HO­LEN­DER­SKI

W lip­cu roku 1757 miesz­kał w Pa­ry­żu pe­wien mło­dy męż­czy­zna lat dwu­dzie­stu pię­ciu, wy­ko­nu­ją­cy za­wód skła­da­cza w dru­kar­ni, któ­ra się mie­ści­ła w ga­le­riach Luw­ru, na­zy­wa­ny w warsz­ta­cie po pro­stu Mi­ko­ła­jem i zna­ny tam tyl­ko z imie­nia, bo na­zwi­sko trzy­mał w re­zer­wie do cza­su, aż bę­dzie mógł za­ło­żyć ja­kieś przed­się­bior­stwo albo dojść do wy­bit­ne­go sta­no­wi­ska. Nie my­śl­cie jed­nak, że był to czło­wiek am­bit­ny, nic poza mi­ło­ścią nie zaj­mo­wa­ło jego my­śli i chęt­nie by po­świę­cił dla niej na­wet sła­wę, któ­rej może był god­ny, choć nig­dy jej nie zdo­był.

Kto­kol­wiek w tych cza­sach od­wie­dzał Ko­me­dię Fran­cu­ską, ten na pew­no za­uwa­żył w pierw­szym rzę­dzie par­te­ru po­cią­głą twarz z or­lim no­sem, o bru­nat­nej ce­rze ze śla­da­mi ospy, o czar­nych, peł­nych wy­ra­zu oczach, któ­rej zu­chwa­ły wy­gląd zła­go­dzo­ny był wi­docz­ną sub­tel­no­ścią ry­sów. Ten nie­brzyd­ki zresz­tą ka­wa­ler o smu­kłej fi­gu­rze i kształt­nych, mu­sku­lar­nych no­gach, sta­ran­nie obu­ty, ale jak na by­wal­ca kró­lew­skie­go te­atru ubra­ny nie­co za skrom­nie, po­kry­wał swo­je ubó­stwo wdzię­kiem męż­czy­zny przy­zwy­cza­jo­ne­go do błysz­cze­nia na ba­lach pu­blicz­nych. Był to wła­śnie ro­bot­nik Mi­ko­łaj, któ­ry pra­wie każ­de­go wie­czo­ru po­świę­cał spo­rą część dzien­ne­go za­rob­ku, aby roz­ko­szo­wać się sce­ną, okla­ski­wał bez opa­mię­ta­nia ar­cy­dzie­ła re­per­tu­aru ko­micz­ne­go (tra­ge­dyj nie lu­bił) i oka­zy­wał szcze­gól­ny en­tu­zjazm dla pięk­nej pan­ny Gu­éant, cie­szą­cej się w owym cza­sie du­żym po­wo­dze­niem w Wy­cho­wa­ni­cy i My­lą­cych po­zo­rach.

Nie ma nic bar­dziej nie­bez­piecz­ne­go dla lu­dzi skłon­nych do ma­rzy­ciel­stwa niż po­waż­na mi­łość do oso­by z te­atru; taka mi­łość to nie­ustan­ne oszu­stwo, to cho­ro­bli­wa mrzon­ka, to przy­wi­dze­nie sza­leń­ca, któ­ry splą­tał swo­je ży­cie z nie­zisz­czal­ną chi­me­rą i czu­je się szczę­śli­wy do­pó­ty, do­pó­ki nie wy­cho­dzi ze sta­nu pra­gnie­nia i aspi­ra­cji, ale z chwi­lą kie­dy chce do­tknąć bó­stwa, chi­me­ra roz­pły­wa się w oczach.

Od roku już Mi­ko­łaj po­dzi­wiał pan­nę Gu­éant w sztucz­nym świe­tle pa­ją­ka i ram­py, aż któ­re­goś wie­czo­ru przy­szło mu do gło­wy po­pa­trzyć na nią bar­dziej z bli­ska. Sta­nął przy wyj­ściu dla ak­to­rów, któ­re łą­czy­ło się wte­dy z pa­sa­żem pro­wa­dzą­cym do Car­re­fo­ur de­Bus­sy. Małe drzwicz­ki te­atru były gę­sto ob­sta­wio­ne przez lo­ka­jów, no­si­cie­li lek­tyk i nie­szczę­śli­wych wzdy­cha­czy, któ­rzy po­dob­nie jak Mi­ko­łaj pło­nę­li nie­śmia­łą na­mięt­no­ścią do tej lub owej z ak­to­rek. Byli to prze­waż­nie su­biek­ci skle­po­wi, stu­den­ci albo też wsty­dli­wi po­eci, przy­bie­ga­ją­cy z ka­wiar­ni Pro­co­pe, gdzie pod­czas an­trak­tu na­pi­sa­li ma­dry­gał lub so­net. Co in­ne­go szlach­ta, są­dow­ni­cy, za­rząd­cy ma­jąt­ków i dzien­ni­ka­rze, ci nie do­cho­dzi­li do ta­kiej osta­tecz­no­ści. Prze­do­sta­wa­li się do gma­chu te­atru dzię­ki szcze­gól­nym wzglę­dom czy środ­kom pie­nięż­nym i naj­czę­ściej ku wiel­kiej roz­pa­czy zgro­ma­dzo­nych na uli­cy świad­ków to­wa­rzy­szy­li ak­tor­kom wra­ca­ją­cym do domu.

W tym to za­kąt­ku Mi­ko­łaj upa­jał się ja­ło­wym szczę­ściem po­dzi­wia­jąc wy­smu­klą ta­lię, olśnie­wa­ją­cą cerę, uro­czą nóż­kę pięk­nej pan­ny Gu­éant, któ­ra zwy­kle po wyj­ściu z te­atru wsia­da­ła do lek­ty­ki i ka­za­ła się nieść pro­sto do domu. Mi­ko­łaj na­brał zwy­cza­ju cho­dze­nia za lek­ty­ką aż do sa­me­go koń­ca; wi­dział, jak pan­na Gu­éant wy­sia­da, i nig­dy nie za­uwa­żył, aby ja­kiś ka­wa­ler ją od­pro­wa­dzał. Po­su­wał swo­ją dzie­ci­na­dę tak da­le­ko, że tra­cił część nocy na spa­ce­ro­wa­niu pod okna­mi ak­tor­ki, śle­dząc grę świa­teł i cie­ni na za­sło­nach, jak gdy­by mo­gło to mieć dla nie­go ja­kieś, choć­by naj­mniej­sze zna­cze­nie, kie­dy w rze­czy­wi­sto­ści on, ży­ją­cy z pra­cy rąk ubo­gi widz te­atral­ny, prze­nig­dy nie śmiał­by zbli­żyć się do tej, któ­ra za­my­ka­ła drzwi przed bo­ga­cza­mi i wiel­ki­mi pa­na­mi.

Któ­re­goś wie­czo­ru po wyj­ściu z te­atru pan­na Gu­éant za­miast, jak zwy­kle, wziąć lek­ty­ką, po­szła przed sie­bie pie­szo po­da­jąc ra­mię jed­nej ze swo­ich to­wa­rzy­szek, mi­nę­ła pa­saż i u wy­lo­tu wsko­czy­ła do cze­ka­ją­ce­go na nią po­wo­zu, któ­ry szyb­ko ru­szył. Mi­ko­łaj po­biegł w jej tro­py; ko­nie pę­dzi­ły tak pręd­ko, że wkrót­ce wpadł w za­dysz­kę. Do­pó­ki po­wóz je­chał uli­ca­mi, nie było jesz­cze naj­go­rzej; ale whet za­czę­ła się dłu­ga se­ria wy­brze­ży, gdzie po­ścig zde­cy­do­wa­nie prze­ra­stał jego siły. Na szczę­ście, pod osło­ną nocy ucze­pił się po­wo­zu, zła­pał od­dech i je­chał tak, za­chwy­co­ny tą po­zy­cją, ale ser­ce miał zra­nio­ne za­zdro­ścią. Było to dla nie­go oczy­wi­ste, że po­wóz zdą­ża do ja­kie­goś ustron­ne­go dom­ku. Na­iw­na wy­cho­wa­ni­ca, któ­rą tyl­ko co po­dzi­wiał na sce­nie, tym ra­zem mia­ła wstą­pić w ja­kieś ta­jem­ni­cze związ­ki.

Ale ja­kież miał pra­wo ten nie­mą­dry by­wa­lec te­atral­ny, prze­ję­ty jesz­cze nie­daw­nym spek­ta­klem i wy­nie­sio­ną z nie­go sce­nicz­ną ułu­dą, zaj­mo­wać się noc­ny­mi wy­pra­wa­mi pięk­nej pan­ny Gu­éant? Gdy­by tego wie­czo­ru gra­ła w My­lą­cych po­zo­rach, a nie w

Wy­cho­wa­ni­cy, czy uczu­cia Mi­ko­ła­ja by­ły­by ta­kie same? Ko­chał ko­bie­tę ide­al­ną, sko­ro nig­dy nie przy­szło mu na myśl zbli­żyć się do niej; ale ser­ce ludz­kie jest ule­pio­ne ze sprzecz­no­ści. Od­tąd Mi­ko­łaj czuł się za­ko­cha­ny w ko­bie­cie, a nie tyl­ko w ak­tor­ce. Miał od­wa­gę ba­dać jej se­kre­ty i był zde­cy­do­wa­ny wtrą­cić się w ra­zie po­trze­by do tej noc­nej przy­go­dy, tak samo, jak to się zda­rza cza­sem, że w ma­rze­niach sen­nych bu­dzi się w nas po­czu­cie re­al­no­ści i że chce­my za wszel­ką cenę po­ło­żyć im kres.

Po­wóz prze­je­chał mo­sty, za­pu­ścił się w uli­ce na pra­wym brze­gu i wresz­cie przy­sta­nął na dzie­dziń­cu domu w dziel­ni­cy Tem­pie. Mi­ko­łaj ze­śli­znął się na zie­mię nie do­strze­żo­ny przez do­zor­cę i po­czuł się za­kło­po­ta­ny swo­ją sy­tu­acją. Tym­cza­sem usły­szał ła­god­ny sto­no­wa­ny głos pan­ny Gu­éant, któ­ra po­wie­dzia­ła do swo­jej to­wa­rzysz­ki:

– Wy­siądź pierw­sza, Ju­nio.

Ju­nia! Na dźwięk tego imie­nia za­mglo­ne wspo­mnie­nie prze­mknę­ło przez gło­wę Mi­ko­ła­ja: tak było na imię nie­ja­kiej pan­nie Pru­dhom­me, tan­cer­ce z Ope­ry Ko­micz­nej, któ­rą kie­dyś spo­tkał na wy­ciecz­ce za mia­stem.

Po­szedł, aby jej po­dać rękę w chwi­li, kie­dy wy­sia­da­ła z po­wo­zu.

– Aha, pan też na przy­ję­cie? – spy­ta­ła po­zna­jąc Mi­ko­ła­ja. Za­nim zdo­łał od­po­wie­dzieć, pan­na Gu­éant, któ­ra mia­ła wy­siąść za Ju­nią, opar­ła się lek­ko na jego ra­mie­niu. Wra­że­nie było tak sil­ne, że Mi­ko­łaj stra­cił mowę. W tej sa­mej chwi­li ja­kiś puł­kow­nik dra­go­nów, któ­ry wy­szedł na spo­tka­nie pań, po­wie­dział spoj­rzaw­szy na nie­go:

– Pan­no Gu­éant, oto je­den z pani naj­wier­niej­szych wiel­bi­cie­li.

Rze­czy­wi­ście, czę­sto wi­dy­wał Mi­ko­ła­ja w te­atrze, kie­dy ten, jak zwy­kle, z za­pa­łem okla­ski­wał pięk­ną ak­tor­kę. Pan­na Gu­éant ob­ró­ci­ła się do mło­de­go męż­czy­zny i ze swo­im naj­bar­dziej uro­czym uśmie­chem po­wie­dzia­ła naj­bar­dziej wzru­sza­ją­cym to­nem:

– Je­stem za­chwy­co­na, że spo­ty­kam pana wśród go­ści.

Mi­ko­łaj był prze­ra­żo­ny: ten głos, zna­jo­my ze sce­ny, te­raz oto zwra­cał się wprost do nie­go, ta uwiel­bia­na po­stać ze­szła z pie­de­sta­łu i uśmiech­nę­ła się do nie­go, peł­na ży­cia. Star­czy­ło mu na tyle przy­tom­no­ści umy­słu, że od­po­wie­dział:

– Pani, je­stem tyl­ko mi­ło­śni­kiem te­atru, za­chwy­co­nym, że mogę pa­nią po­dzi­wiać dłu­żej.

Prze­ni­ka­ło go to szcze­gól­ne wra­że­nie, ja­kie­go do­świad­cza­ją ci, któ­rzy po raz pierw­szy wi­dzą z bli­ska ko­bie­tę zna­ną ze sce­ny, wra­że­nie, że za­wie­ra­ją zna­jo­mość z oso­bą, któ­rą do­brze zna­ją. Naj­czę­ściej zda­rza się tak, że nie­ba­wem spo­strze­ga­ją wiel­ką róż­ni­cę: sub­ret­ka jest bez dow­ci­pu, ko­kiet­ka – bez wdzię­ku, wiel­ka mi­ło­śni­ca – bez ser­ca, a poza tym świa­tła ram­py tak da­le­ce zmie­nia­ją rysy twa­rzy! Tym­cza­sem pan­na Gu­éant wy­cho­dzi­ła zwy­cię­sko z tych wszyst­kich po­rów­nań. Mi­ko­łaj pa­trzył oszo­ło­mio­ny na jej śnież­ną szy­ję i fa­lu­ją­cą ki­bić, kie­dy wcho­dzi­ła po scho­dach opar­ta na ra­mie­niu puł­kow­ni­ka.

– No więc? Na co pan cze­ka? – po­wie­dzia­ła pan­na Pru­dhom­me. – Pro­szę mi po­dać ra­mię i wejdź­my.

Mi­ko­łaj po­wo­li wra­cał do sie­bie. Tego dnia, na szczę­ście, miał na so­bie nie­po­szla­ko­wa­ną bie­li­znę, nowe pra­wie ubra­nie z lu­stry­ny, w koń­cu wy­glą­dał przy­zwo­icie, zresz­tą wi­dział mi­ja­ją­cych go in­nych go­ści bar­dziej nie­dba­le ubra­nych niż on.

– Gdzie my wła­ści­wie je­ste­śmy? – spy­tał po ci­chu Ju­nii (pan­ny Pru­dhom­me) i wcho­dząc po scho­dach wy­ło­żył jej po­wód swo­je­go za­kło­po­ta­nia. Ta wy­bu­chła śmie­chem i po­wie­dzia­ła:

– Mój przy­ja­cie­lu, bądź spo­koj­ny, co do męż­czyzn, to są tu sami ksią­żę­ta i po­eci, jak mówi pan de Vol­ta­ire. To­wa­rzy­stwo jest mie­sza­ne… Czy nie jest pan po tro­sze księ­ciem?

– Po­cho­dzę od ce­sa­rza Per­ti­na­xa – po­wie­dział po­waż­nie Mi­ko­łaj. – Mój dzia­dek prze­cho­wu­je w Ni­tri, w Bur­gun­dii, na­sze drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne, prze­pi­so­wo spo­rzą­dzo­ne.

– No więc! To wy­star­czy – po­wie­dzia­ła Ju­nia nie za­sta­na­wia­jąc się nad wia­ry­god­no­ścią tych wy­ja­śnień. – Wo­la­ła­bym pana jako po­etę, bo mógł­by pan za­re­cy­to­wać coś lek­kie­go przy de­se­rze; ale co za róż­ni­ca? Ksią­żę to już cał­kiem nie­źle, a zresz­tą ja pana wpro­wa­dzam.

– Ale gdzie je­ste­śmy?

– Je­ste­śmy – po­wie­dzia­ła Ju­nia – w pa­ła­cu Ho­len­der­skim, am­ba­sa­dor We­ne­cji wy­da­je tu dzi­siaj przy­ję­cie.

We­szli do sali (do tej sa­mej, gdzie póź­niej Be­au­mar­cha­is, któ­ry zaj­mo­wał ten dom, za­in­sta­lo­wał so­bie bi­lard). Mi­ko­łaj, któ­re­mu od cza­su, jak za­miesz­kał w Pa­ry­żu, w cią­gu kil­ku mie­się­cy nie zda­rzy­ło się zjeść ko­la­cji w in­nym lo­ka­lu, jak tyl­ko U Świ­niar­ków, był oszo­ło­mio­ny wy­staw­no­ścią sto­łu, przy któ­rym miał usiąść. W jego po­wierz­chow­no­ści było jed­nak tyle dys­tynk­cji, że gdzie­kol­wiek by się zna­lazł, wszę­dzie by był na swo­im miej­scu. Dzi­wio­no się tyl­ko, że go nie zna­no, ile że były tu wy­łącz­nie zna­ko­mi­to­ści świa­to­we­go to­wa­rzy­stwa i li­te­ra­tu­ry. Ko­bie­ty były to ak­tor­ki z róż­nych te­atrów. Po­dzi­wia­no pan­nę Hus, dow­cip­ną, wy­zy­wa­ją­cą, ale mniej pięk­ną niż pan­na Gu­éant; smu­kłą i po­wiew­ną pan­nę Ha­lard; pan­nę Ar­no­uld, któ­ra zdo­by­ła już so­bie roz­głos w roli Psy­che w Fe­stach

pa­fij­skich; mło­dziut­ką Ro­za­lią Le­vas­seur z Ko­me­dii Wło­skiej, któ­ra spro­wa­dzi­ła ze sobą ja­kie­goś la­bu­sia; da­lej pan­ny Gu­imard i Ca­mar­go dru­gą, któ­ra była pierw­szą tan­cer­ką w Te­atrze Fran­cu­skim. Pani Fa­vart sie­dzia­ła po le­wej ręce Mi­ko­ła­ja. Oto­czo­ny tak świet­nym krę­giem słyn­nych pięk­no­ści, Mi­ko­łaj nie od­ry­wał oczu od pan­ny Gu­éant, usa­do­wio­nej przy dru­gim koń­cu sto­łu obok puł­kow­ni­ka, któ­ry ją wpro­wa­dził. Ju­nia do­ku­cza­ła mu z tego po­wo­du i do­pro­wa­dzi­ła do tego, że opo­wie­dział jej całą hi­sto­rię swo­jej na­mięt­no­ści.

– To nie­we­so­łe dla mnie – po­wie­dzia­ła ze śmie­chem – bo mam tyl­ko pana za ka­wa­le­ra; ale nie szko­dzi, pan mnie bar­dzo bawi.

Kie­dy się ko­la­cja skoń­czy­ła, Ro­za­lia Le­vas­seur, któ­ra mia­ła miły głos, za­śpie­wa­ła kil­ka ku­ple­tów; pan­na Ar­no­uld wy­gło­si­ła wiersz Bla­de pło­mie­nie; pan­na Hus ode­gra­ła sce­nę z Mo­li­ére'a; pani Fa­vart za­śpie­wa­ła aryj­kę ze Słu­żą­cej pa­nią; Gu­imard, Ha­lard, Pru­dhom­me i Ca­mar­go dru­ga wy­ko­na­ły frag­ment ba­le­to­wy z Me dei, pan­na Gu­éant ode­gra­ła sce­nę z li­stem z Wy­cho wa­ni­cy. Po­tem przy­szła ko­lej na po­etów: każ­dy za­re­cy­to­wał swój wiersz albo od­śpie­wał pio­sen­kę. Była już póź­na noc; naj­zna­ko­mit­si au­to­rzy, wiel­kie oso­bi­sto­ści, sło­wem cięż­ka po­wa­ga od­je­cha­ła. Kół­ko sta­ło się bar­dziej in­tym­ne; Gréco­urt wy­re­cy­to­wał jed­ną ze swo­ich ba­jek; po­eta na­zwi­skiem Rob­bé od­czy­tał po­emat prze­ciw­ko księ­ciu de Con­ti, któ­ry dał mu dwa­dzie­ścia ty­się­cy liw­rów za nie­ogło­sze­nie go dru­kiem. Pi­ron wy­re­cy­to­wał kil­ka na­mięt­nych strof w du­chu tej epo­ki, któ­ra nie uzna­wa­ła ni­cze­go, na­wet mi­ło­ści. Ze­bra­ni czu­li jesz­cze dreszcz wy­wo­ła­ny tą gwał­tow­ną po­ezją, kie­dy pani Fa­vart, zwra­ca­jąc się do są­sia­da z pra­wej stro­ny, po­wie­dzia­ła:

– Te­raz ko­lej na pana.

Mi­ko­łaj za­wa­hał się, tym bar­dziej że oczy pięk­nej pan­ny Gu­éant były w ten chwi­li zwró­co­ne na nie­go. Chcąc mu do­dać otu­chy, spy­ta­ła z cza­row­nym uśmie­chem:

– Pan nam coś po­wie?

– To jest mały ksią­żę! – za­wo­ła­ła Ju­nia. – On się nie na­da­je, on nic nie na­pi­sał… To po­to­mek ce­sa­rza Per. Per.

Mi­ko­łaj za­czer­wie­nił się aż po uszy.

– Per­ti­na­xa, o wła­śnie! – do­koń­czy­ła Ju­nia.

Am­ba­sa­dor We­ne­cji ścią­gnął brew: nie bar­dzo wie­rzył w po­tom­ków ce­sa­rzy rzym­skich i, na­le­żąc sa­me­mu do rodu Mo­ce­ni­go, wpi­sa­ne­go do zło­tej księ­gi We­ne­cji, chlu­bił się, że zna wszyst­kie naj­więk­sze na­zwi­ska Eu­ro­py. Mi­ko­łaj po­czuł, że bę­dzie zgu­bio­ny, je­że­li się nie wy­tłu­ma­czy. Pod­niósł się i za­czął wy­wo­dzić swo­ją ge­ne­alo­gię; opo­wie­dział, jak to He­lvius Per­ti­nax, syn na­stęp­cy Com­mo­du­sa, zdo­łał unik­nąć śmier­ci, któ­rą chciał mu zgo­to­wać Ka­ra­kal­la, i schro­niw­szy się w Ape­ni­nach po­ślu­bił Di­dię Ju­lia­nę, cór­kę rów­nież prze­śla­do­wa­ne­go ce­sa­rza Ju­lia­na. La­buś to­wa­rzy­szą­cy Ro­za­lii Le­vas­seur, któ­ry miał nie­ja­kie pre­ten­sje do uczo­no­ści, sły­sząc tę ar­gu­men­ta­cję po­trzą­snął gło­wą, na co Mi­ko­łaj wy­re­cy­to­wał w naj­czyst­szej ła­ci­nie akt ślu­bu dwoj­ga mał­żon­ków i przy­to­czył mnó­stwo in­nych tek­stów. Księ­żyk uznał się za po­ko­na­ne­go, Mi­ko­łaj spo­koj­nie wy­li­czył po­tom­ków He­lviu­sa i Di­dii aż do Oli­briu­sa Per­ti­na­xa, o któ­rym wia­do­mo, że był łow­czym kró­la Chil­pe­ry­ka, po­tem jesz­cze nie­skoń­czo­ną licz­bę Per­ti­na­xów, lu­dzi roz­ma­itych kon­dy­cji, kup­ców, pro­ku­ra­to­rów, straż­ni­ków, aż do sześć­dzie­sią­te­go po­tom­ka ce­sa­rza Per­ti­na­xa, na­zwa­ne­go Mi­ko­ła­jem Re­stif, któ­re to na­zwi­sko jest prze­kła­dem na­zwi­ska ła­ciń­skie­go wpro­wa­dzo­nym od cza­su, jak za­czę­to w ak­tach pu­blicz­nych uży­wać wy­łącz­nie ję­zy­ka fran­cu­skie­go.

To­wa­rzy­stwo nie by­ło­by słu­cha­ło tego dłu­gie­go wy­li­cze­nia, gdy­by nie to, że uwa­gi, któ­re Mi­ko­łaj do­da­wał w naj­waż­niej­szych miej­scach, prze­ko­na­ły wszyst­kich, iż była to kry­ty­ka wszel­kich ge­ne­alo­gii. Po­eci i ak­tor­ki śmie­li się z ca­łe­go ser­ca; wiel­cy pa­no­wie, któ­rzy zna­leź­li się w to­wa­rzy­stwie, chcie­li oka­zać swo­je po­czu­cie hu­mo­ru, więc przyj­mo­wa­li z uzna­niem jaw­ną iro­nię tego po­pi­su. We­rwa i oży­wie­nie ga­wę­dzia­rza zjed­ny­wa­ło mu wszyst­kie gło­sy. Za­in­te­re­so­wa­nie było tak wiel­kie, a Mi­ko­łaj, opo­wia­da­jąc przy wy­li­cza­nych imio­nach roz­ma­ite aneg­do­ty, po­tra­fił tak umie­jęt­nie trzy­mać umy­sły w na­pię­ciu, że kie­dy do­szedł do swo­jej oso­by, po­pro­szo­no go, aby opo­wie­dział coś z wła­sne­go ży­cia. Zgo­dził się opo­wie­dzieć o swo­jej pierw­szej mi­ło­ści.

Wzglę­dy oka­zy­wa­ne Mi­ko­ła­jo­wi przez pa­nie zra­zi­ły kil­ku na­dę­tych go­ści, któ­rzy się też nie­za­dłu­go wy­nie­śli, tak że na sali po­zo­sta­ło tyl­ko małe życz­li­we kół­ko słu­cha­czy. Wy­zna­nia były wte­dy w mo­dzie. Spo­wiedź Mi­ko­ła­ja była krót­ka, żar­li­wa, z ozna­ka­mi na­iw­nej amo­ral­no­ści, któ­re po­cią­ga­ły wul­gar­nych słu­cha­czy ; ale do­cho­dząc w swo­im opo­wia­da­niu do praw­dzi­wie ludz­kie­go pier­wiast­ka, uka­zał się ta­kim, ja­kim był w głę­bi, szla­chet­nie i szcze­rze od­da­ny go­rą­ce­mu uczu­ciu; po­tra­fił prze­jąć wzru­sze­niem to fry­wol­ne to­wa­rzy­stwo i roz­bu­dzić w tych za­gu­bio­nych ser­cach iskier­kę czy­stej mi­ło­ści wcze­sne­go wie­ku. Na­wet pan­na Gu­éant, rów­nie zim­na, jak pięk­na, któ­ra ucho­dzi­ła za oso­bę roz­waż­ną, nie mo­gła się obro­nić przed żywą sym­pa­tią do tego mło­de­go czło­wie­ka, któ­ry miał tak czu­łą i wraż­li­wą du­szę. Przy ostat­nich sce­nach opo­wia­da­nia, któ­re Mi­ko­łaj koń­czył zdła­wio­nym gło­sem i ze łza­mi w oczach, za­wo­ła­ła:

– Czy to moż­li­we? Czy moż­na aż tak bar­dzo ko­chać?

– O tak, pani – za­wo­łał Mi­ko­łaj – to wszyst­ko jest praw­dą, tak samo jak ro­do­wód Per­ti­na­xów. Co do oso­by, któ­rą ko­cha­łem, to była po­dob­na do pani, mia­ła chy­ba coś z pani ry­sów i pani uśmie­chu; nic mnie nie może po­cie­szyć po jej utra­cie, chy­ba tyl­ko moż­ność po­dzi­wia­nia pani.

Wte­dy ze­rwa­ła się bu­rza okla­sków. Kil­ku en­tu­zja­stów nie wa­ha­ło się twier­dzić, że mają przed sobą po­wie­ścio­pi­sa­rza świet­niej­sze­go niż Pre­vost d'Exi­les, czul­sze­go niż Ar­naud, po­waż­niej­sze­go niż Crébil­lon syn i że chwi­la­mi ten po­wie­ścio­pi­sarz daje świa­dec­two nie zna­ne­go do­tąd re­ali­zmu. No i ubo­gi wy­rob­nik zo­stał przy­ję­ty na rów­nej sto­pie przez świet­ne na­zwi­ska, świet­ne umy­sły i świet­ne wy­uz­da­ne pięk­no­ści tego cza­su. Dal­sza jego dro­ga w ży­ciu świa­to­wym za­le­ża­ła już tyl­ko od nie­go. Jed­nak­że wszyst­ko, co mó­wił, było praw­dą; uwa­żał się za po­tom­ka Per­ti­na­xa i opo­wia­dał o swo­jej mi­ło­ści do ko­bie­ty, któ­ra umar­ła na kil­ka mie­się­cy przed­tem. A że było to ser­ce nie zno­szą­ce pust­ki, więc mi­łość ide­al­na i na wskroś po­etyc­ka do pan­ny Gu­éant po­wo­li je po­cie­szy­ła po stra­cie tam­tej, któ­rej ślad po­zo­sta­wał jesz­cze cią­gle żywy.

Po­dob­no ta ko­la­cja mia­ła dzi­wacz­ne za­koń­cze­nie, zresz­tą za­koń­cze­nie dość czę­sto spo­ty­ka­ne na tego ro­dza­ju noc­nych przy­ję­ciach. Na dany sy­gnał świa­tła po­ga­sły i w ciem­no­ści za­czę­ła się za­ba­wa w śle­pą bab­kę; był to po­dob­no osta­tecz­ny cel tego spo­tka­nia; przy­najm­niej dla wta­jem­ni­czo­nych, któ­rzy nie od­je­cha­li ze zwy­kły­mi go­ść­mi. Każ­dy miał pra­wo od­pro­wa­dzić damę, któ­rą schwy­tał po ciem­ku w tym chwi­lo­wym za­mie­sza­niu. Ofi­cjal­ni ko­chan­ko­wie ła­two się ro­ze­zna­wa­li; ale raz do­ko­na­ny, choć­by przy­pad­ko­wy wy­bór był uświę­co­ny. Mi­ko­łaj nie­ocze­ki­wa­nie po­czuł czy­jąś dłoń, któ­ra uję­ła go za rękę i po­cią­gnę­ła o kil­ka kro­ków, wte­dy po­da­no mu dru­gą dłoń, cie­płą i drżą­cą; była to dłoń pan­ny Gu­éant, któ­ra go po­pro­si­ła, aby ją od­pro­wa­dził. Kie­dy scho­dzi­li ukry­ty­mi scho­da­mi na dzie­dzi­niec, usły­szał głos wo­ła­ją­cej za nimi Ju­nii: – Po­świę­cam się, będę po­cie­sza­ła puł­kow­ni­ka.II. KTO TO BYŁ MI­KO­ŁAJ

W trzy­dzie­ści lat póź­niej ten sam męż­czy­zna, zna­ny już wte­dy pod swo­im ro­do­wym na­zwi­skiem Re­stif, do któ­re­go do­rzu­cił La­bre­ton­ne, od wiej­skie­go go­spo­dar­stwa ojca, miał oka­zję wró­cić do pa­ła­cu Ho­len­der­skie­go przy sta­rej uli­cy Tem­pie, na­le­żą­ce­go w tym cza­sie do Be­au­mar­cha­is. Uczest­ni­kom tam­te­go spo­tka­nia przy­pa­dły w udzia­le róż­ne losy. Am­ba­sa­dor We­ne­cji, któ­re­go ni­sko sza­co­wa­no w świe­cie i uwa­ża­no nie­kie­dy za szpie­ga i oszu­sta, mar­nie skoń­czył, do­ści­gnię­ty wy­ro­kiem Rady Dzie­się­ciu; pięk­na pan­na Gu­éant umar­ła na cho­ro­bę pier­sio­wą i Mi­ko­łaj dłu­go ją opła­ki­wał, choć zdo­łał na­wią­zać z nią tyl­ko prze­lot­ny zwią­zek. Co do nie­go sa­me­go, to nie był to już daw­ny ubo­gi ro­bot­nik dru­kar­ski; stał się mi­strzem w swo­im za­wo­dzie i, co wię­cej, łą­czył go w oso­bli­wy spo­sób z za­ję­cia­mi li­te­ra­ta i fi­lo­zo­fa. Je­że­li ra­czył jesz­cze imać się pra­cy ręcz­nej, to przed­tem za­wie­szał obok sie­bie na kół­ku ak­sa­mit­ną kurt­kę i szpa­dę. A zresz­tą skła­dał tyl­ko swo­je wła­sne dzie­ła i oka­zał się tak nie­zmier­nie płod­ny, że nie za­da­wał już so­bie tru­du pi­sa­nia: sto­jąc przed basz­tą, z bla­skiem za­pa­łu w oczach, łą­czył li­te­ry na swo­im win­kie­la­ku ukła­da­jąc na­tchnio­ne i na­je­żo­ne błę­da­mi stro­ni­ce, któ­re ude­rza­ły wszyst­kich czy­tel­ni­ków nie­zwy­kłą or­to­gra­fią i za­mie­rzo­ny­mi dzi­wo­lą­ga­mi. Z re­gu­ły uży­wał w tym sa­mym to­mie czcio­nek róż­ne­go roz­mia­ru i zmie­niał je za­leż­nie od zna­cze­nia, ja­kie przy­pi­sy­wał temu lub tam­te­mu okre­so­wi. Cy­ce­ro był czcion­ką na­mięt­no­ści, nada­wał się do miejsc efek­tow­nych, bor­gis – do zwy­kłe­go skrom­ne­go opo­wia­da­nia i do ob­ser­wa­cji mo­ral­nych, an­ty­kwa gro­ma­dzi­ła na nie­wiel­kiej prze­strze­ni ty­sią­ce nud­nych, ale ko­niecz­nych szcze­gó­łów. Cza­sa­mi po­do­ba­ło mu się spró­bo­wać no­we­go sys­te­mu or­to­gra­fii; nie­spo­dzia­nie po­wia­da­miał o tym czy­tel­ni­ka w na­wia­sie, po czym cią­gnął da­lej swój roz­dział, bądź to usu­wa­jąc część sa­mo­gło­sek, jak w pi­śmie arab­skim, bądź za­kłó­ca­jąc spół­gło­ski; za­stę­po­wał tedy c przez s, s przez t, tę zno­wu li­te­rę przez c itd., za­wsze we­dług pra­wi­deł, któ­re ob­szer­nie roz­wi­jał w od­sy­ła­czach. Dość czę­sto, chcąc za­zna­czyć na mo­dłę ła­ciń­ską dłu­gie i krót­kie gło­ski, wpro­wa­dzał w środ­ku wy­ra­zów duże li­te­ry albo li­te­ry z drob­niej­sze­go skła­du; naj­czę­ściej ak­cen­to­wał w oso­bli­wy spo­sób sa­mo­gło­ski i szcze­gól­nie nad­uży­wał zna­ku ac­cent aigu. Ale żad­na z tych eks­cen­trycz­no­ści nie zra­ża­ła nie­zli­czo­nych czy­tel­ni­ków Chło­pa wy­ko­le­jo­ne­go, Współ­cze­snych i Nocy pa­ry­skich; był to w owym cza­sie mod­ny ga­wę­dziarz, roz­głos i po­wo­dze­nie ksią­żek, któ­re wy­pusz­czał na ry­nek w pół­to­mo­wych ze­szy­tach, nie da się z ni­czym po­rów­nać, chy­ba z suk­ce­sem osią­gnię­tym u nas przez nie­któ­re ro­mans-feu­il­le­tons. Od­na­leźć tu moż­na taki sam tok opo­wia­da­nia za­pie­ra­ją­cy dech w pier­si, prze­cię­ty dia­lo­ga­mi, któ­re przy­najm­niej w za­mie­rze­niu są za­wsze dra­ma­tycz­ne, na­gro­ma­dze­nie epi­zo­dów, zbie­ra­ni­nę ty­pów kre­ślo­nych wiel­ki­mi kre­cha­mi, sztucz­nych, ale przej­mu­ją­cych sy­tu­acji, wiecz­ne po­lo­wa­nie na naj­bar­dziej zde­pra­wo­wa­ne oby­cza­je, na naj­bar­dziej wy­uz­da­ne ob­ra­zy, ja­kich może do­star­czyć wiel­ka sto­li­ca w epo­ce ze­psu­cia, a wszyst­ko to ob­fi­cie za­pra­wia­ne hu­ma­ni­tar­ny­mi lub fi­lo­zo­ficz­ny­mi mak­sy­ma­mi i re­for­ma­tor­ski­mi pro­jek­ta­mi, gdzie prze­bły­sku­je ja­kiś bez­ład­ny, ale nie­za­prze­czal­ny ge­niusz, któ­ry spra­wił, że na­zwa­no tego dziw­ne­go pi­sa­rza Ja­nem Ja­ku­bem z hal.

Nie było to byle co; tym­cza­sem jako czło­wiek Re­stif był chy­ba lep­szy od swo­ich ksią­żek; miał do­bre in­ten­cje po­mi­mo wy­bry­ków roz­kieł­zna­nej wy­obraź­ni. Czę­sto ca­ły­mi no­ca­mi prze­bie­gał uli­ce, za­glą­dał do naj­bar­dziej cuch­ną­cych nor i od­wie­dzał ja­ski­nie oprysz­ków, już to dla ob­ser­wa­cji, już to z my­ślą o tym, aby uda­rem­nić zło i uczy­nić coś do­bre­go. Brał na sie­bie, jak mó­wił, rolę Pio­tra Spra­wie­dli­we­go nie z ra­cji kró­lew­skie­go ma­je­sta­tu, ale z po­win­no­ści mo­ra­li­sty. Te same pre­ten­sje mo­ral­ne ro­ścił so­bie w ży­ciu to­wa­rzy­skim, pa­su­jąc się na roz­jem­cę w kłót­niach i roz­dź­wię­kach ro­dzin­nych lub na po­śred­ni­ka w do­brym i złym. Przy­pi­sy­wał so­bie rów­nież tę za­słu­gę, że pod­czas swo­ich noc­nych wę­dró­wek po­cie­szył i wspo­mógł nie­jed­ne­go nę­dza­rza, że oca­lił kil­ka dziew­cząt od hań­by i zbru­ka­nia: za co po­win­no mu się wy­ba­czyć wie­le jego błę­dów i po­my­łek.

Re­stif jest przede wszyst­kim zna­ny jako po­wie­ścio­pi­sarz; na­pi­sał jed­nak rów­nież kil­ka to­mów fi­lo­zo­ficz­nych, mo­ral­nych i na­wet po­li­tycz­nych; tyle że nie ogło­sił ich pod swo­im na­zwi­skiem. Fi­lo­zo­fia pana Mi­ko­ła­ja za­wie­ra cały sys­tem pan­te­istycz­ny, w któ­rym Re­stif usi­łu­je na mo­dłę fi­lo­zo­fów tej epo­ki wy­ja­śnić ist­nie­nie świa­ta i lu­dzi se­rią ak­tów stwo­rze­nia albo ra­czej ko­lej­nych, spon­ta­nicz­nych roz­kwi­tów; ten sys­tem ma wie­le wspól­ne­go z ko­smo­go­nią Fo­urie­ra, któ­ry mógł od nie­go nie­jed­no za­po­ży­czyć. W swo­jej my­śli po­li­tycz­nej i mo­ral­nej Re­stif jest po pro­stu ko­mu­ni­stą. We­dług nie­go wła­sność jest źró­dłem wszel­kiej zlej skłon­no­ści, wszel­kie­go wy­stęp­ku, wszel­kie­go ze­psu­cia; jego pro­jek­ty re­for­my spo­łecz­nej są ob­szer­nie wy­ło­żo­ne w książ­kach za­ty­tu­ło­wa­nych: An­tro­po­giat, Gy­no­graf, Po­ino­graf itp., któ­re mogą po­świad­czyć, że no­wo­cze­śni my­śli­cie­le nie wy­na­leź­li w tej dzie­dzi­nie nic no­we­go. Te same zresz­tą idee zja­wia­ją się w wie­lu jego po­wie­ściach. Dru­gi tom Współ­cze­snych za­wie­ra cały sys­tem wy­mia­ny za­pro­wa­dzo­ny przez pra­cow­ni­ków i kup­ców, miesz­kań­ców tej sa­mej uli­cy, któ­rzy two­rzą mię­dzy sobą wspól­no­tę ma­ją­cą już cha­rak­ter f alan­ste­iii.

Po­wróć­my przede wszyst­kim do bio­gra­fii tego oso­bli­we­go umy­słu; uryw­ki swo­je­go ży­cio­ry­su Mi­ko­łaj po­roz­sie­wał po wie­lu utwo­rach, gdzie ma­lu­je sie­bie pod róż­ny­mi imio­na­mi, do któ­rych póź­niej dał klu­cze. W se­rii sztuk te­atral­nych i dia­lo­gów sce­nicz­nych, któ­rą za­ty­tu­ło­wał Dra­mat ży­cia, wpadł na dzi­wacz­ny po­mysł przed­sta­wie­nia, jak w ma­gicz­nej la­tar­ni, głów­nych scen ze swo­jej eg­zy­sten­cji: za­czy­na się to od pierw­szych igra­szek mło­do­ści, a koń­czy po ma­sa­krze 2 wrze­śnia, nad któ­rą au­tor gorz­ko bo­le­je.

Inna książ­ka, Ser­ce ludz­kie od­sło­nię­te, dro­bia­zgo­wo opi­su­je wszyst­kie do­zna­nia tego pra­co­wi­te­go i burz­li­we­go ży­cia. Tyl­ko pię­ciu lu­dzi przed Re­sti­fem po­wzię­ło zu­chwa­ły pro­jekt od­ma­lo­wa­nia sie­bie: świę­ty Au­gu­styn, Mon­ta­igne, kar­dy­nał de Retz, Je­re­miasz Car­da­no i Ro­us­se­au. Jak do­tąd, tyl­ko ci dwaj ostat­ni cał­ko­wi­cie po­świę­ci­li swo­ją mi­łość wła­sną; Re­stif może po­szedł jesz­cze da­lej. „W sześć­dzie­sią­tym roku ży­cia, przy­gnie­cio­ny dłu­ga­mi, wy­czer­pa­ny cho­ro­ba­mi, je­stem zmu­szo­ny ob­na­żyć swo­ją mo­ral­ność, aby prze­trwać jesz­cze kil­ka dni, jak An­glik, któ­ry sprze­da­je swo­je cia­ło”.

Czy­ta­jąc to wy­zna­nie, któ­re mu­sia­ło mu przy­spo­rzyć wie­le cier­pie­nia, trud­no się oprzeć li­to­ści dla bied­ne­go star­ca, któ­ry sto­jąc nad gro­bem zdo­by­wa się na od­wa­gę i ener­gię roz­pa­czy, za­czy­na od­grze­by­wać błę­dy mło­do­ści i grze­chy wie­ku doj­rza­łe­go, i może je wy­ol­brzy­miać umyśl­nie, aby za­spo­ko­ić zde­pra­wo­wa­ny gust epo­ki, któ­ra wiel­bi­ła Fau­bla­sa i Val­mon­ta.

Od tego cza­su nad­uży­wa­no tego na­der re­ali­stycz­ne­go try­bu po­stę­po­wa­nia, któ­ry po­le­ga na trak­to­wa­niu wła­snej oso­by jako przed­mio­tu ana­to­micz­ne­go; bę­dzie­my się tu­taj sta­ra­li wy­cią­gnąć z tego na­ukę, aby ją skie­ro­wać na stu­dio­wa­nie pew­nych jed­no­stek, u któ­rych za­pa­trze­nie w sie­bie do­cho­dzi do naj­smut­niej­szych ilu­zji i wy­wo­łu­je naj­bar­dziej nie­wy­tłu­ma­czal­ne wy­zna­nia. Bę­dzie­my pró­bo­wa­li opo­wie­dzieć prze­bieg tej dziw­nej eg­zy­sten­cji, bez żad­ne­go uprze­dze­nia i bez żad­nej sym­pa­tii, na pod­sta­wie do­ku­men­tów do­star­czo­nych przez sa­me­go au­to­ra, wy­cią­ga­jąc z jego zwie­rzeń po­ucza­ją­cy wnio­sek, że nie­szczę­ścia spa­da­ły na nie­go jak zsy­ła­ne z nie­ba kary za prze­wi­nie­nia. Na­sza epo­ka jest rów­nie spra­gnio­na pa­mięt­ni­ków i wy­znań, jak mi­nio­ne stu­le­cie, współ­cze­śni jed­nak pi­sa­rze nie by­wa­ją tak da­le­ce pro­sto­dusz­ni i otwar­ci. Bę­dzie to w każ­dym ra­zie po­rów­na­nie po­ży­tecz­ne, je­śli praw­da może mieć w so­bie coś z przy­cią­ga­ją­cej siły po­wie­ści.III. DZIE­CIŃ­STWO

Wieś Saci leży w Szam­pa­nii na po­gra­ni­czu Bur­gun­dii, o pięć­dzie­siąt mil od Pa­ry­ża i trzy mile od Au­xer­re, prze­cię­ta wzdłuż ca­łe­go ob­sza­ru tyl­ko jed­ną uli­cą z set­ką za­bu­do­wań po każ­dej stro­nie. Na jed­nym z jej koń­ców, na­zy­wa­nym Gór­ną Bra­mą, po przej­ściu przez rze­czuł­kę Far­ge na­tra­fia się na obej­ście La­bre­ton­ne, któ­re­go bia­łe mury od­ci­na­ją się na tle zie­lo­nych la­sów i wzgórz. Tu­taj wła­śnie uro­dził się Mi­ko­łaj Re­stif, któ­re­go dzia­dek, czło­wiek wy­kształ­co­ny i ma­ją­cy ko­li­ga­cje w są­dow­nic­twie, uwa­żał się za po­tom­ka ce­sa­rza Per­ti­na­xa. Wol­no niech bę­dzie są­dzić, że drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne, któ­re z tą my­ślą spo­rzą­dził, było je­dy­nie żar­tem ośmie­sza­ją­cym pre­ten­sje kil­ku szlach­ci­ców z są­siedz­twa, któ­rych go­ścił przy swo­im sto­le. Jak­kol­wiek tam było, ro­dzi­na Re­sti­fów była sza­no­wa­na w oko­li­cy ze wzglę­du na mie­nie i sto­sun­ki: wie­lu jej człon­ków po­szło na służ­bę Ko­ścio­ła; z po­cząt­ku mia­no za­miar skie­ro­wać mło­de­go Mi­ko­ła­ja na tę samą dro­gę, ale jego nie­za­leż­na i na­wet tro­chę dzi­ka na­tu­ra przez dłu­gi czas sta­wa­ła tym pro­jek­tom na prze­szko­dzie. Chło­piec czuł się do­brze tyl­ko wśród pa­stu­chów w la­sach Saci i Ni­tri, z ocho­tą dzie­lił ich wę­drow­ne ży­cie i tru­dy. Miał ja­kieś dwa­na­ście lat, kie­dy nie­spo­dzia­nie nada­rzy­ły się sprzy­ja­ją­ce tym upodo­ba­niom oko­licz­no­ści. Pa­stuch jego ojca imie­niem Ja­qu­ot wy­ru­szył na­gle, bez uprze­dze­nia z piel­grzym­ką na Mont-Sa­int-Mi­chel, co dla chłop­ców z oko­li­cy mia­ło ta­kie samo zna­cze­nie, jak dla dziew­czyn uda­nie się do Ali­ce-Sa­in­te-Re­ine. Chło­piec, któ­ry nie wy­brał się na Mont-Sa­int-Mi­chel, ucho­dził za tchó­rza. Tak samo wy­da­wa­ło się ja­kimś uszczerb­kiem dla skrom­no­ści mło­dej dziew­czy­ny, je­że­li nie od­wie­dzi­ła gro­bu pięk­nej kró­lo­wej Ali­ce, dzie­wi­cy nad dzie­wi­ca­mi. Po znik­nię­ciu Ja­qu­ota nie było komu pil­no­wać sta­da. Mi­ko­łaj na­tych­miast za­ofia­ro­wał się za­stą­pić pa­stu­cha. Ro­dzi­ce się wa­ha­li: chło­piec był jesz­cze mały, a wil­ki czę­sto uka­zy­wa­ły się w oko­li­cy; ale nie było na fer­mie ni­ko­go od­po­wied­nie­go; po­dróż Ja­qu­ota mia­ła trwać dwa ty­go­dnie i mia­no­wa­no Mi­ko­ła­ja pa­stu­chem w za­stęp­stwie.

Jaka ra­dość! Ja­kie upo­je­nie pierw­szym dniem wol­no­ści! Oto wy­cho­dzi o brza­sku dnia z za­gro­dy La­bre­ton­ne pro­wa­dząc za sobą trzy tę­gie psy – Pin­car­da, Ro­bil­lar­da i Fri­qu­eta. Dwa naj­sil­niej­sze ba­ra­ny nio­sły na ple­cach za­pas żyw­no­ści z bu­tel­ką wody za­pra­wio­nej wi­nem i z chle­bem dla psów. Oto jest wol­ny, wol­ny w sa­mot­no­ści! Od­dy­cha peł­ną pier­sią, pierw­szy raz czu­je, że żyje… Bia­łe ob­ło­ki su­ną­ce po nie­bie, plisz­ki ko­ły­szą­ce się na wzgó­rzach, je­sien­ne kwiat­ki bez list­ków i bez za­pa­chu, jed­no­staj­ny, ci­chut­ki śpiew sa­mot­nej bia­ło­rzyt­ki, w od­da­li zie­lo­ne łąki ską­pa­ne we mgle, wszyst­ko to wtrą­ca go w słod­kie roz­ma­rze­nie. Prze­cho­dząc koło krza­ka, gdzie przed dwo­ma mie­sią­ca­mi Ja­qu­ot po­ka­zał mu gniaz­do dzwoń­ców, my­śli o bied­nym pa­stu­chu, któ­re­go za­stę­pu­je, o nie­bez­pie­czeń­stwach, na ja­kie się na­ra­ża w swo­jej śmia­łej po­dró­ży. Oczy za­cho­dzą mu łza­mi, wy­obraź­nia go uno­si i po raz pierw­szy za­czy­na ukła­dać wier­sze na me­lo­dią piel­grzy­mów do Świę­te­go Ja­ku­ba, któ­rą za­sły­szał od że­bra­ków.

Otóż i pierw­szy krok na nie­bez­piecz­nej dro­dze. Mi­ko­łaj źle oce­niał swo­je upodo­ba­nie do sa­mot­no­ści. To upodo­ba­nie nie za­po­wia­da­ło pa­stu­cha, ale po­etę. Bia­da ba­ra­nom, któ­re za­pę­dza do naj­dzik­szych za­kąt­ków, naj­uboż­szych w pa­szę! Chło­piec lubi ru­iny ka­pli­cy Świę­tej Mag­da­le­ny i czę­sto tu za­cho­dzi pod pre­tek­stem zbie­ra­nia je­żyn; a tym­cza­sem to miej­sce pod­szep­tu­je mu słod­kie, me­lan­cho­lij­ne my­śli. Nie ko­niec na tym. Koło lasu Za par­kiem, na­prze­ciw win­nic Mont­gré, cią­gnę­ła się mrocz­na, ob­rę­bio­na wiel­ki­mi drze­wa­mi ko­tli­na. Mi­ko­łaj z po­cząt­ku bał się tam za­pusz­czać; przy­po­mi­na­ły mu się czę­sto opo­wia­da­ne przez Ja­quo-ta hi­sto­ryj­ki o zło­dzie­jach i ka­cer­zach prze­mie­nio­nych w dzi­kie be­stie. Ale zwie­rzę­ta, mniej bo­jaź­li­we od pa­stu­cha, same ska­czą do ko­tli­ny. Sta­do jest mie­sza­ne,-kozy wspi­na­ją się po za­ro­ślach, ba­ran­ki szczy­pią tra­wę, pro­sia­ki grze­bią w zie­mi, szu­ka­jąc pew­ne­go ga­tun­ku dzi­kiej mar­chwi, któ­rą chło­pi na­zy­wa­ją écha­vie. Mi­ko­łaj szedł za nimi, chcąc przy­pil­no­wać, aby się zbyt­nio nie od­da­li­ły, gdy na­raz za­uwa­żył pod dę­bem wiel­kie­go, czar­ne­go odyń­ca, któ­ry miał ocho­tę po­fi­glo­wać i przy­łą­czył się do cze­re­dy bar­dziej ucy­wi­li­zo­wa­nych pro­siąt. Mło­do­cia­ny pa­stuch drżał rów­no­cze­śnie ze zgro­zy i ra­do­ści, bo wi­dok tego zwie­rzę­cia wzma­gał jesz­cze bar­dziej dzi­ki cha­rak­ter ustro­nia, któ­re mia­ło dla nie­go tyle uro­ku. Sta­rał się nie po­ru­szać w li­sto­wiu. Po chwi­li je­lo­nek, a po­tem za­jąc przy­bie­gły po­ba­wić się w po­bli­żu na skra­ju traw­ni­ka; po­tem du­dek przy­siadł na gru­bej gru­szy z tego ga­tun­ku, któ­ry ro­dzi grusz­ki na­zy­wa­ne przez chło­pów mio­dów­ka­mi. Roz­ma­rzo­ny chło­piec miał wra­że­nie, że prze­nie­sio­no go do kra­iny cza­rów; na­gle w za­ro­ślach wilk uka­zał swo­ją pło­wą sierść, spi­cza­sty nos i dwo­je oczu świe­cą­cych jak roz­pa­lo­ne wę­gle… Psy się rzu­ci­ły za nim w po­ścig – i że­gnaj, pięk­ny ob­ra­zie, je­lon­ku, za­jącz­ku, odyń­cu! Na­wet du­dek, ptak Sa­lo­mo­na, ule­ciał; tyle że, jak na zle­ce­nie do­brej wróż­ki, wska­zał mu drze­wo ro­dzą­ce mio­dów­ki, tak de­li­kat­ne i słod­kie, że psz­czo­ły je po­że­ra­ją. Mi­ko­łaj na­peł­nił kie­sze­nie tymi owo­ca­mi i po­tem ob­dzie­lił nimi bra­ci i sio­stry.

My­śląc o tym wszyst­kim, Mi­ko­łaj po­wie­dział so­bie: „Ta ko­tli­na nie na­le­ży do ni­ko­go… Zaj­mę ją, bę­dzie moja: to moje małe kró­le­stwo! Mu­szę tu wy­sta­wić ja­kiś znak na do­wód po­sia­da­nia, jak to zwy­kle dzie­je się w Bi­blii, któ­rą czy­ta mój oj­ciec”. Przez wie­le dni pra­co­wał nad wznie­sie­niem kop­ca. Kie­dy już był go­to­wy, przy­szło mu na myśl, zno­wu pod wpły­wem Bi­blii, zło­żyć na nim prze­pi­so­wą ofia­rę. „Stwo­rze­nie wol­ne, jak ja – po­wie­dział so­bie – któ­re nie po­trze­bu­je ni­czy­jej po­mo­cy, po­win­no być rów­no­cze­śnie kró­lem, ka­pła­nem, sę­dzią, pa­stu­chem, pie­ka­rzem, rol­ni­kiem i my­śli­wym”. Z ra­cji tych licz­nych ty­tu­łów za­czął upa­try­wać so­bie ofia­rę, aż uda­ło mu się do­się­gnąć z pro­cy dra­pież­ne­go pta­ka zwa­ne­go my­szo­ło­wem, uwa­żał, że po­stą­pił z nim spra­wie­dli­wie, bo dra­pież­nik za­kłó­cał spo­kój i bez­pie­czeń­stwo go­ści tej ko­tli­ny. Być może jego su­mie­nie za­prze­czy­ło temu ro­zu­mo­wa­niu, kie­dy po­znał z cza­sem har­mo­nię uni­wer­sal­ną i zro­zu­miał po­ży­tecz­ność stwo­rzeń szko­dli­wych. I my też za­trzy­mu­je­my się przy tej dzie­ci­na­dzie tyl­ko po to, aby za­sy­gna­li­zo­wać mi­stycz­ne za­bar­wie­nie pierw­szych idei tego ma­rzy­cie­la. Tym­cza­sem trze­ba było zna­leźć świad­ków dla tego aktu re­li­gij­ne­go. Koło po­łu­dnia, po za­koń­cze­niu po­ran­nych prac pro­wa­dzi się zwie­rzę­ta po­cią­go­we na pa­stwi­sko. Mi­ko­łaj za­cze­kał do tej go­dzi­ny i przy­wo­łał okrzy­ka­mi pa­stu­chów, któ­rzy prze­cho­dzi­li w po­bli­żu. Na­tych­miast przy­bie­gli do nie­go zwy­kli to­wa­rzy­sze jego za­baw, jak rów­nież dwie ład­ne pa­stusz­ki, Ma­ria Fo­uare i Mag­da­le­na Piat. „Chodź­cie! Chodź­cie! – wo­łał Mi­ko­łaj. – Chcę wam po­ka­zać moją do­li­nę, moją gru­szę, no i mo­je­go odyń­ca, i mo­je­go dud­ka”. (Ale te stwo­rze­nia wzbra­nia­ły się przyjść na we­zwa­nie wła­ści­cie­la) . Mi­ko­łaj wy­ło­żył gro­mad­ce swo­je pra­wo za­ję­cia utwier­dzo­ne przez ko­piec i oł­tarz. Uzna­no to pra­wo za nie­na­ru­szal­ne. Wte­dy za­czął się ce­re­mo­niał: pod­pa­lo­no tro­chę su­che­go drze­wa i rzu­co­no do ogni­ska wnętrz­no­ści pta­ka zgod­nie z pa­triar­chal­nym ry­tu­ałem; po­tem Mi­ko­łaj po­ło­żył na ma­łym sto­sie cia­ło pta­ka i za­im­pro­wi­zo­wał mo­dli­twę, do któ­rej do­dał kil­ka wer­se­tów z psal­mów. Stał wy­pro­sto­wa­ny, po­waż­ny, prze­ję­ty wiel­ko­ścią swo­je­go dzia­ła­nia; po­tem roz­dzie­lił mię­dzy obec­nych upie­czo­ne szcząt­ki pta­ka, sam po­łknął pierw­szy ka­wa­łek mię­sa, któ­re oka­za­ło się okrop­nie nie­smacz­ne. Tyl­ko trzy jego psy z ra­do­ścią się ura­czy­ły reszt­ka­mi tej ry­tu­al­nej kuch­ni.

Kto by mógł wte­dy prze­wi­dzieć, że ten za­po­bie­gli­wy po­sia­dacz sta­nie się jed­nym z za­go­rza­łych ko­mu­ni­stów, któ­rych dok­try­ny mia­ły roz­pa­lić epo­kę re­wo­lu­cyj­ną. W każ­dym ra­zie jego urosz­cze­nia wy­wo­ły­wa­ły za­zdrość wśród pa­stu­chów z Saci; bo ta­jem­ni­ca zo­sta­ła wy­kry­ta, ofia­rę z pta­ka uzna­no za ohyd­ną pro­fa­na­cję świę­to­ści i ksiądz To­masz, przy­rod­ni brat Mi­ko­ła­ja, prze­by­wa­ją­cy o kil­ka mil od Saci, umyśl­nie przy­je­chał do La­bre­ton­ne, aby dać baty ma­łe­mu he­re­ty­ko­wi; ksiądz mo­ty­wo­wał to ostre po­ucze­nie tym, że jako bli­ski krew­ny wi­no­waj­cy po­śred­nio od­po­wia­dał za jego grze­chy. Bied­ny czło­wiek nie po­my­ślał, że się bar­dzo nie­roz­waż­nie an­ga­żu­je wo­bec nie­ba.

Mi­ko­łaj miał dwóch przy­rod­nich bra­ci, któ­rych rzad­ko wi­dy­wa­no w ro­dzi­nie; star­szy był pro­bosz­czem w Co­ur­gis; młod­szy, któ­re­go­śmy przed chwi­lą po­zna­li, ksiądz To­masz, był pre­cep­to­rem u jan­se­ni­stów w Bi­cêtre i od­wie­dzał ro­dzi­nę pod­czas wa­ka­cji. Kie­dy od­jeż­dżał tego roku, po­wie­rzo­no mu ma­łe­go bra­cisz­ka, któ­re­mu wy­pa­da­ło na­resz­cie wpo­ić ja­kieś po­waż­niej­sze my­śli. Prze­pra­wi­li się do Au­xer­re na kry­pie. Ksiądz To­masz był to wy­so­ki chu­dy mło­dzie­niec z pla­ma­mi wą­tro­bia­rza na po­cią­głej twa­rzy, o świe­cą­cej pie­go­wa­tej ce­rze, or­lim no­sie i czar­nych gę­stych brwiach, jak u wszyst­kich Re­sti­fów. Był sku­pio­ny w so­bie i pe­łen wi­go­ru, choć na to nie wy­glą­dał, miał wy­bu­cho­wy i gwał­tow­ny tem­pe­ra­ment, któ­ry zdo­łał opa­no­wać że­la­zną wolą i upo­rczy­wą wal­ką. Z chwi­lą kie­dy umie­ścił Mi­ko­ła­ja mię­dzy in­ny­mi dzieć­mi w Bi­cêtre, za­czął trak­to­wać go jak ob­ce­go. Kie­dy chło­piec zna­lazł się sam w gro­ma­dzie tych księ­żul­ków, jak ich okre­ślał, za­gu­bio­ny w dłu­gich skle­pio­nych ko­ry­ta­rzach tego klasz­tor­ne­go wię­zie­nia, chwy­ci­ła go tę­sk­no­ta za do­mem. Mo­no­to­nia ćwi­czeń re­li­gij­nych by­najm­niej go nie ba­wi­ła, a książ­ki z bi­blio­te­ki, Pro­win­cjał­ki Pas­ca­la, Pró­by Ni­co­le'a, Ży­cie i cuda dia­ko­na Pâri­sa, Ży­cie pana Tis­sard i inne dzie­ła jan­se­ni­stycz­ne rów­nież nie przy­pa­da­ły mu do gu­stu. Póź­niej­szy pi­sarz miał jed­nak wspo­mi­nać z roz­czu­le­niem lek­cje jan­se­ni­stów. We­dług nie­go Pas­cal, Ra­ci­ne i inni pi­sa­rze z Port-Roy­al za­wdzię­cza­li edu­ka­cji jan­se­ni­stycz­nej by­strość i ści­słość ro­zu­mo­wa­nia, do­kład­ność, umie­jęt­ność za­głę­bia­nia się w szcze­gó­ły, czy­stość wy­sło­wie­nia, ce­chy tym bar­dziej za­dzi­wia­ją­ce, że je­zu­ici w tym cza­sie wy­pro­du­ko­wa­li je­dy­nie An­na­tów, Caus­si­nów itp. To dla­te­go, że jan­se­ni­ści, po­waż­ni, skłon­ni do re­flek­sji, uczą my­śleć in­ten­syw­niej, wcze­śniej i owoc­niej niż mo­li­ni­ści; sprzecz­no­ścia­mi po­bu­dza­ją na­mięt­no­ści; wy­twa­rza­ją lo­gi­ków, któ­rzy sta­ją się skoń­czo­ny­mi de­wo­ta­mi albo zde­cy­do­wa­ny­mi fi­lo­zo­fa­mi. Mo­li­ni­sta jest uprzej­miej­szy, nie są­dzi, iżby czło­wiek miał za­wsze Boga przed ocza­mi, aby drżeć przy każ­dym uczyn­ku, przy każ­dym ak­cie woli; ale mniej zdol­ny do re­flek­sji, to­le­ran­cyj­ny, po­wierz­chow­ny, czę­ściej do­cho­dzi do obo­jęt­no­ści, niż tam­ten do bez­boż­no­ści.

Tym­cza­sem w sy­tu­acji jan­se­ni­stów w Bi­cêtre go­to­wa­ły się po­waż­ne zmia­ny. Ar­cy­bi­skup Gi­got de Bel­le-fond, któ­ry ich po­pie­rał, roz­stał się ze świa­tem i miej­sce jego za­jął Krzysz­tof de Be­au­mont. Ten mia­no­wał no­we­go rek­to­ra, któ­ry od pierw­sze­go dnia swo­jej in­sta­la­cji pa­trzył się krzy­wym okiem na na­uczy­cie­la chó­ru dzie­cię­ce­go i na wy­cho­waw­ców jan­se­ni­stycz­nych. Ten in­truz był to czło­wiek po­pę­dli­wy i pe­łen złych za­mia­rów; za­żą­dał, aby mu po­ka­za­no bi­blio­te­kę, i ścią­gnął brwi na wi­dok ksią­żek kon­tro­wer­syj­nych, któ­rych ksiądz To­masz na­wet nie pró­bo­wał ukryć, chlu­biąc się swo­imi uczu­cia­mi. Rek­tor za­czął wy­krzy­ki­wać, że ta­kie książ­ki nie po­win­ny znaj­do­wać się w bi­blio­te­ce dla dzie­ci.

– Na po­zna­nie praw­dy nig­dy nie jest za wcze­śnie – od­po­wie­dział ksiądz To­masz.

– Świe­żo upie­czo­ny kle­ry­ku, ty chciał­byś nas uczyć re­li­gii! – za­wo­łał rek­tor.

Upo­ko­rzo­ny na­uczy­ciel za­milkł. Ucznio­wie cie­szy­li się z tej sce­ny z nie­ubła­ga­ną zło­śli­wo­ścią mło­de­go wie­ku. Od książ­ki do książ­ki, rek­tor tra­fił na Nowy Te­sta­ment z ob­ja­śnie­nia­mi Qu­esne­la.

– No, nie – po­wie­dział – to już sprze­ci­wia się spe­cjal­ne­mu orze­cze­niu Ko­ścio­ła!

I ze zgro­zą rzu­cił książ­kę na pod­ło­gę. Bied­ny ksiądz To­masz pod­niósł ją po­kor­nie i uca­ło­wał zbru­ka­ną okład­kę.

– Czy ksiądz po­my­ślał – za­py­tał rek­to­ra – że mie­ści się tu cały tekst ewan­ge­lii?

Rek­tor, jesz­cze bar­dziej roz­gnie­wa­ny, chciał za­brać uczniom wszyst­kie eg­zem­pla­rze No­we­go Te­sta­men­tu. Wte­dy ksiądz To­masz pod­niósł głos:

– O mój Boże! – za­wo­łał. – Two­je dzie­ci bądą po­zba­wio­ne Sło­wa!

Tym ra­zem ucznio­wie sta­nę­li po stro­nie na­uczy­cie­la. Mi­ko­łaj ośmie­lił się po­dejść do rek­to­ra i po­wie­dział:

– Wiem to od mo­je­go ojca i wie­rzę mu bar­dziej niż księ­dzu, że to jest Te­sta­ment Je­zu­sa Chry­stu­sa.

– Twój oj­ciec był hu­ge­no­tem – od­po­wie­dział rek­tor.

Sło­wo to było wte­dy sy­no­ni­mem ate­usza. Sce­na skoń­czy­ła się in­ter­wen­cją dwóch księ­ży z za­kła­du, któ­rzy za­ję­li się uspo­ka­ja­niem umy­słów; ale ksiądz To­masz po­czuł, że trze­ba po­rzu­cić miej­sce. W rze­czy sa­mej, w kil­ka dni póź­niej uprze­dzo­no go, że ma być wy­da­ny roz­kaz wy­gna­nia jan­se­ni­stów. Prze­zor­nie ubiegł to za­rzą­dze­nie. Ucznio­wie zo­sta­li ode­sła­ni do ro­dzi­ców, po czym na­uczy­ciel ze swo­im za­stęp­cą i Mi­ko­ła­jem ru­szył w dro­gę po­wrot­ną do Saci.IV. JO­ASIA RO­US­SE­AU

Wra­ca­jąc do ro­dzin­nej wsi Mi­ko­łaj drżał z ra­do­sne­go pod­nie­ce­nia; kie­dy zo­ba­czył wzgó­rza Dłu­gie­go Zbo­cza, ser­ce za­czę­ło w nim ska­kać i łzy po­pły­nę­ły ob­fi­cie. Wkrót­ce zo­ba­czył Ven­den­je­au, Far­ge, Triom­fra­id i wresz­cie las Za par­kiem, opo­dal któ­re­go znaj­do­wa­ła się jego ko­tli­na. Chciał się po­dzie­lić swo­ją ra­do­ścią z księ­dzem To­ma­szem i za­pu­ścił się w ma­low­ni­czy opis, na co tam­ten od­po­wie­dział:

– Wnio­sku­ję, że to wszyst­ko jest bar­dzo wzru­sza­ją­ce, sko­ro pła­czesz; ale zbli­ża­my się do Saci, zmów­my go­dzin­ki, za­nim doj­dzie­my.

Ksiądz To­masz nie czuł się do­brze w domu oj­cow­skim. Na­za­jutrz za­pro­wa­dził Mi­ko­ła­ja do star­sze­go bra­ta, pro­bosz­cza w Co­ur­gis, aby uczyć chłop­ca ła­ci­ny. Baj­ki Fe­dro­sa i eklo­gi We­rgi­liu­sza otwar­ły wkrót­ce przed wy­obraź­nią Mi­ko­ła­ja nowe, peł­ne uro­ku wid­no­krę­gi. W nie­dzie­le i świę­ta ko­ściół się za­peł­niał tłu­mem dziew­cząt, na któ­re rzu­cał ukrad­ko­we spoj­rze­nia. W dzień Wiel­ka­no­cy los jego się roz­strzy­gnął. Wiel­ka msza była od­pra­wio­na z dia­ko­nem i sub­dia­ko­nem: dźwię­ki or­ga­nów, za­pach ka­dzi­dła, prze­pych na­bo­żeń­stwa, wszyst­ko to na­raz wpro­wa­dzi­ło go w unie­sie­nie; czuł się jak pi­ja­ny. Pod­czas Ofia­ro­wa­nia wi­dać było ko­mu­niant­ki prze­su­wa­ją­ce się w pięk­nych stro­jach, za nimi ich mat­ki i sio­stry. Na sa­mym koń­cu szła mło­da dziew­czy­na, wy­so­ka, pięk­na i skrom­na, o bla­dej ce­rze, „jak gdy­by dla do­da­nia więk­sze­go bla­sku ru­mień­com wsty­du”; była ubra­na z lep­szym sma­kiem niż jej to­wa­rzysz­ki, jej po­sta­wa, stroj­ność, uro­da, jej dzie­wi­cza cera, wszyst­ko było wcie­le­niem ide­al­nej po­sta­ci dziew­czę­cej, o któ­rej ma­rzą mło­de du­sze. Po za­koń­cze­niu mszy Mi­ko­łaj wy­szedł za nią. Nie­biań­ska pięk­ność po­ru­sza­ła się har­mo­nij­nym kro­kiem, jaki się zwy­kle przy­pi­su­je an­tycz­nym gra­cjom. Za­trzy­ma­ła się spo­strze­ga­jąc go­spo­dy­nię pro­bosz­cza, Mał­go­rza­tę Pâris. Ta po­de­szła do mło­dej dziew­czy­ny i po­wie­dzia­ła:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: