- promocja
Zwycięstwo albo śmierć - ebook
Zwycięstwo albo śmierć - ebook
Napisana z rozmachem, ambitna, porywająca wyobraźnię space opera.
Kevin J. Anderson.
Wojna z Obcymi wkracza w decydującą fazę. Perspektywa rychłego zwycięstwa podsyca tlące się od dawna wewnętrzne konflikty. Politycy walczą o przyszłe splendory i wpływy, nie dbając o to, jak wysoką cenę przyjdzie zapłacić za militarny sukces. Wielki admirał Farland stawia na szali wszystko, by nie dopuścić do blamażu i klęski floty. Henryan Święcki musi zmierzyć się nie tylko z bolesną prawdą o motywach, którymi kierują się obecni przywódcy Federacji, ale również z nie mniej mrocznymi demonami własnej przeszłości.
Kto wyjdzie zwycięsko z kolejnych prób? Kto przetrwa, a komu nie będzie to dane? Kto naprawdę za tym wszystkim stoi?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie na kartach ostatniego tomu cyklu „Pola dawno zapomnianych bitew”.
W Polach dawno zapomnianych bitew Robert J. Szmidt wykazał się niezwykle bogatą wyobraźnią, opowiadając swoją historię z ogromnym wdziękiem i oryginalnością. Szczerze polecam. Mike Resnick, laureat nagród Hugo i Nebula.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-875-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Autor kreuje łatwo przyswajalną wizję przyszłości, zbudowaną z klasycznych i dobrze znanych elementów, doprawioną odrobiną humoru, wartką akcją i zakamuflowanym nieco głębszym przesłaniem. (…) Szmidt serwuje bardzo popową, lekką lekturę z atrakcyjnym zakończeniem będącą jednocześnie obietnicą znacznie większego rozmachu i rozwinięcia zaprezentowanego świata w dalszych częściach. Warto czekać”.
www.dzikabanda.pl
„Zimny i brutalny jest wszechświat kosmicznych żołnierzy przyszłości z prozy Roberta J. Szmidta. (…) Jest misja, przymus, odpowiedzialność i smutek. I jeszcze wola przetrwania”.
Republika kobiet – Sylwia Skorstad
„Robert J. Szmidt – człowiek, od którego zaczęło się odrodzenie polskiej fantastyki w XXI wieku, który wymyślił i prowadził magazyn »Science Fiction«, kiedy wszyscy pukali się w głowę, że to totalny bezsens, wydał właśnie nową książkę. (…) To bardzo dobra, rozrywkowa space opera z ciekawymi bohaterami, wartką akcją i niepokojącymi pytaniami”.
Aleksander Kusz, szortal.com
OPINIE Z PORTALU LUBIMYCZYTAĆ (362 OCENY, ŚREDNIA OCENA: 7,38/10)
„Z taką książką nawet najbardziej ponury dzień człowiekowi nie przeszkadza. Żeby nie rozwlekać: _Łatwo być Bogiem_ to stara dobra fantastyka, ale napisana po filmowemu. Chwilami miałem wrażenie, że oglądam rasowe SF w kinie”.
Wojtek Grabowski
„Ta powieść zupełnie mnie nie zaskoczyła. Czemu? Bowiem po tym autorze spodziewałem się dokładnie takiej prozy: ciekawej, dynamicznej fantastyki ze znakiem wysokiej jakości, która pod wierzchnią, rozrywkową warstwą stara się pytać o rzeczy ważne i znaczące. I to właśnie w najnowszej książce Szmidta dostałem”.
Konrad
„Moim zdaniem dzięki powieści _Łatwo być Bogiem_ Robert Szmidt staje w szeregu wielkich mistrzów fantastyki, takich jak Asimov, Clarke czy Aldiss. Autor serwuje nam klasyczną, twardą kosmiczną fantastykę. I okazuje się, że z takiej fantastyki się nie wyrasta. Książka jest napisana świetnym językiem – żywym, autentycznym. I naprawdę trudno odrywać się od czytania”.
McRap1972
O TOMIE DRUGIM NAPISANO:
„(…) wprowadza powiew świeżości do tego gatunku. Świetni bohaterowie, dynamiczna walka, plastyczne opisy. Czego chcieć więcej? Moja ocena to 9/10”.
Ksiazkinawieczor.blogspot.com
„Powiedzieć, że druga część cyklu »Pola dawno zapomnianych bitew« Roberta J. Szmidta okazała się równie dobra, jak otwierająca serię powieść _Łatwo być Bogiem_, to jawne kłamstwo. _Ucieczka z raju_ okazuje się książką jeszcze lepszą, świetnie rozwijającą niektóre wątło naszkicowane wątki swojej poprzedniczki (…). Z najnowszej książki Roberta J. Szmidta jestem zadowolony jak diabli!”
Gloskultury.pl
„Szmidt w najlepszej formie – to chyba wystarczająca rekomendacja tej książki zawarta w jednym zdaniu. Każdy fan Roberta po tej kwestii powinien sięgnąć po tę pozycję, a ci, którzy z prozą Szmidta się dotychczas nie spotkali (są tacy?), powinni nadrobić braki”.
polacyniegesi.qs.pl
„Lektura kolejnych rozdziałów jest jak zjadanie pączka: przyjemna, z każdym kęsem coraz lepsza i z czekającą wewnątrz niespodzianką. Drugi tom cyklu »Pola dawno zapomnianych bitew« potwierdza, że Robert Szmidt ma świetne pomysły i potrafi doskonale prowadzić czytelnika… na manowce”.
geek-woman.blogspot.com
OPINIE Z PORTALU LUBIMYCZYTAĆ (179 OCEN, ŚREDNIA OCENA: 7,85/10)
„Polecam każdemu miłośnikowi fantastyki i science fiction! Nie zawiedziecie się, słowo harcerza!”
Wojtek Grabowski
„Fantastyczne rozwinięcie wątków zasygnalizowanych w pierwszym tomie, do tego szczypta zagadek i niesłabnąca akcja. Bohaterowie, z którymi można się zżyć i za których trzyma się kciuki, wydarzenia, które nie pozostawiają obojętnym. A to wszystko rozgrywa się w kosmosie, którego wizja nadzwyczajnie do mnie przemawia. Może dlatego, że wychowałam się na filmach space operowych, które ta książka mi przypomina? Stare dobre SF w najlepszym wydaniu! Polecam gorąco”.
Jadche
„Pełnokrwiści bohaterowie, a do tego akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Działo się tyle, że starczyłoby na kilka książek. Intrygi, podejścia, ratowanie całych planet, wojsko, flota kosmiczna, wojna, Obcy – miodzio”.
Jacek WesołowskiJEDEN
_System Anzio, Sektor Sierra,_
_04.03.2355_
– Wypełniony ekskrementami worek z ludzkiej skóry! – warknął z odrazą Farland, gdy hologram w jego gabinecie zgasł po zakończeniu rozmowy.
Rutta milczał. Rozumiał gniew przyjaciela. Od pewnego czasu on także odczuwał rosnący niepokój, ilekroć pion łączności przysyłał powiadomienie o nawiązaniu łączności kwantowej z Ziemią. Każda kolejna rozmowa z Modo – albo Xiao – była nie krokiem, lecz susem w kierunku przysłowiowej przepaści. Oparty na zwykłym szantażu kruchy sojusz, który wielki admirał zdołał uzyskać w wyniku twardych negocjacji z panią kanclerz, mógł się rozpaść w każdej chwili. I to tak naprawdę z niczyjej winy.
Sto dni spokoju, o jakie poprosiła w początkach grudnia Modo, dobiegało właśnie końca, a po sondach, którymi flota zainfekowała t’iru, nadal nie było śladu. Nie tak to miało wyglądać, pomyślał z goryczą Farland, wspominając pamiętny tydzień po pyrrusowym zwycięstwie, gdy niesiony falą sukcesu postawił się Radzie i odnotował kolejny sukces, zmuszając polityków do tego, by zagwarantowali połączonym flotom przetrwanie najgorętszego okresu tej wojny.
Układ wydawał się prosty. Modo przedstawi opinii publicznej dalekosiężne plany związane z wprowadzeniem do służby okrętów piątej generacji i poprosi opozycję o zwyczajowe sto dni na ich realizację, dzięki czemu nie dojdzie do zdziesiątkowania sił przestrzennych Federacji w szeregu bezsensownych – zarówno ze strategicznego, jak i taktycznego punktu widzenia – bitew, a będący aktualnie u władzy politycy zachowają do wiosny stanowiska i co ważniejsze, głowy.
Przystając na ten układ, wielki admirał i pani kanclerz byli święcie przekonani, że hybrydowe sondy wrócą do znanej człowiekowi przestrzeni nie później niż po miesiącu od zainfekowania uszkodzonej jednostki Obcych, co powinno umożliwić ludziom spokojne przeprowadzenie modernizacji uzbrojenia. Problem jednak w tym, że przewidywania najtęższych głów Federacji okazały się, oględnie mówiąc, zbyt optymistyczne, nazywając zaś rzecz po imieniu: zupełnie nietrafione. Nic więc dziwnego, że im więcej czasu upływało, tym atmosfera robiła się bardziej nerwowa, a członkowie Rady i sztabowcy trzeciego metasektora traktowali się coraz nieprzychylniej. Na Ziemi zaczęto nawet przebąkiwać o potencjalnym fiasku operacji: albo ma’lahn dzięki swej przewadze technologicznej zdołali wykryć znajdujące się na ich okrętach obce obiekty, albo sondy hybrydowe zostały poważnie uszkodzone czy nawet zniszczone podczas infekowania t’iru.
Pod koniec stycznia Modo i Xiao zaczęli dyplomatycznie naciskać na Farlanda, próbując wybadać, czy niepowodzenie operacji zaważy na jego stanowisku. Wielki admirał pozostał jednak nieugięty. Pierwsze okręty piątej generacji, budowane w stoczniach każdego metasektora Federacji dzięki funduszom uzyskanym z nacjonalizacji trzech megakorporacji, mogły wejść do służby już na początku lutego – oczywiście pod warunkiem, że flota skróci okres testów przestrzennych do niezbędnego minimum. Przy regulaminowym podejściu do sprawy pancerniki zdolne nawiązać równorzędną walkę z t’iru powinny osiągnąć pełną sprawność bojową parę tygodni później, niespełna dobę czy dwie przed upływem stu dni, o które prosiła Modo.
Na czym więc polegał problem?
Ze względów czysto propagandowych Ziemia nalegała, by podjąć działania zaczepne natychmiast po sformowaniu zespołów uderzeniowych, natomiast dowódca trzeciego metasektora upierał się, żeby respektować przedstawiony przez niego terminarz, ponieważ samym sprzętem wojen się nie wygrywa, czego admiralicja i Rada zdawały się nie brać pod uwagę. Modo odparła jego zarzuty, przywołując dostarczone przez Xiao raporty, z których wynikało, że od kilku miesięcy we wszystkich najlepszych akademiach kadeci ćwiczą wyłącznie na symulatorach sprzętu nowej generacji, by bez trudu przesiąść się na wprowadzane do służby jednostki, ledwie te opuszczą doki.
I jak tu wytłumaczyć przekonanym o własnej wyższości zabiurkowym weteranom, gotowym oddać ostatnią kroplę krwi swoich podwładnych, oraz walczącej o stołki jeszcze bardziej cynicznej cywilbandzie, że posyłanie na wojnę dzieciaków, nawet jeśli zostały doskonale wyszkolone, nie tylko nie zagwarantuje sukcesu, lecz wręcz może przynieść porażkę? Jak namówić decydentów, by nie podejmowali zbędnego ryzyka? Jak przekonać polityków i wspierających ich admirałów, żeby po stu dniach okresu ochronnego odczekali jeszcze kilka tygodni, aż wytypowani przez sztab trzeciego metasektora oficerowie i marynarze ukończą kursy przystosowujące ich do służby na okrętach nowej generacji?
Na te pytania wielki admirał nie znał odpowiedzi, za to każda kolejna rozmowa z Modo utwierdzała go w przekonaniu, że porozumienie raczej nie jest możliwe. Milczeniem pomijano uwagi rzucane przez Farlanda – między innymi o tym, że pierwsza przegrana z udziałem okrętów piątej generacji złamie i tak już mizerne morale floty, co może mieć straszne skutki dla dalszych losów tej wojny.
Wielki admirał jako praktyk doskonale wiedział, czym skończy się wysłanie na front żółtodziobów znających tajniki walki wyłącznie z symulatorów, i z tego względu ani myślał przystać na którąkolwiek z wysuwanych przez polityków propozycji, choć te pojawiały się coraz częściej i były coraz bardziej kuriozalne. Najpierw Modo i Xiao podejmowali próby renegocjowania układu, później zaczęło dochodzić do niemal codziennych słownych utarczek z Ziemią. Początkowe prośby i sugestie zmieniły się z czasem w żądania, a nawet otwarte groźby, jednakże to Farland miał lepsze karty.
Niestety zaakceptowany przez obie strony okres spokoju kończył się już trzynastego marca o północy. Po upływie setnego dnia Rada rozpocznie bezpardonową walkę nie tyle o Rubieże, ile o zachowanie stołków. A zagrożony polityk nie powstrzyma się przed popełnieniem błędu, nawet gdy ceną będzie kompletna zagłada Federacji… Tymczasem człowiek, którego Modo i Xiao mylnie identyfikowali jako przeciwnika, trzymał w szachu tylko jedno z nich.
Farland nie wątpił, że współpracownicy poświęcą panią kanclerz, nie przejmując się tym, że wraz z jej głową spadnie też parę innych, choć już mniej ważnych czerepów. W ich świecie bowiem liczyła się tylko realna władza. Utraciwszy ją, obecni członkowie Rady przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie i będą musieli ustąpić miejsca, co dla nich będzie po stokroć gorsze niż najbardziej bolesna śmierć u steru. Zwłaszcza że sukces mieli już tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki…
– Dwa pieprzone tygodnie! – rzucił wielki admirał, spoglądając nieobecnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. – Tyle nam zabraknie do zrealizowania planu!
– Ja bym nie tracił nadziei… – zaczął Rutta, ale sam umilkł, uświadomiwszy sobie, że jakiekolwiek próby pocieszenia przyjaciela są z góry skazane na niepowodzenie.
– Słyszałeś takie powiedzenie: nadzieja jest matką głupich? – zadrwił w odpowiedzi wielki admirał.
– Słyszałem – przyznał generał. – Co nam jednak pozostaje?
– Modlić się o to, by sondy nie wróciły aż do setnego dnia? – Farland odwrócił się do zastępcy. Choć jego słowa zabrzmiały jak żart, minę miał nadal zasępioną.
– A czy to by coś zmieniło?
– Zyskalibyśmy trochę czasu. Wiesz dobrze, że pełnej analizy danych z kilku miesięcy obserwacji nie zrobisz w tydzień, co oznacza, że w takiej sytuacji nie musielibyśmy walczyć o przesunięcie terminu.
– Theo, zapominasz, że im chodzi przede wszystkim o przejęcie całkowitej kontroli nad tymi pancernikami.
Obaj wiedzieli, że argument z kadetami ma na celu nie tylko przyśpieszenie debiutu piątej generacji. Admiralicja napierała na oddanie nowych okrętów w ręce narybku, ponieważ w razie ewentualnych problemów wszystkie załogi najpotężniejszych jednostek staną murem po stronie Ziemi, której zawdzięczają niemal wszystko, i zdecydowanie odrzucą ofertę przyłączenia się do buntu samozwańczego watażki z Rubieży. Natomiast zespoły uderzeniowe obsadzone niemal wyłącznie weteranami ostatniej kampanii mogłyby zagrozić obecnej władzy bardziej niż podbijający znaną przestrzeń Obcy.
– Nie zapominam. Uwierz mi… – Farland spuścił głowę. – Wiem, że to głupie, ale coś jednak każe mi wierzyć, że nie mamy do czynienia z samobójcami. Ci ludzie nie zaszliby tak wysoko, gdyby nie mieli instynktu samozachowawczego. Na pewno w końcu zrozumieją, że…
– Oni rozumieją tylko jedno. – Rutta wykorzystał wahanie przyjaciela, by wpaść mu w słowo. – Aby pozostać u steru, muszą się nas pozbyć. I są na to gotowi, ponieważ to ludzie pozbawieni skrupułów.
– Otóż, przyjacielu, nie do końca – obruszył się wielki admirał. – Przecież…
– Ja mówię o tym, jak oni postrzegają swoje położenie – skontrował generał. – Czują się zagrożeni i za wszelką cenę pragną nas zneutralizować. Kto wie, czy ciebie nie boją się bardziej niż Obcych, których prędzej czy później pokonają, wprowadzając do służby kolejne pancerniki piątej generacji na miejsce zniszczonych. Nawet gdyby mieli zbudować ich setki. Dziś, po nacjonalizacji, stać ich na taki wydatek.
– A załogi? Kilka niepowodzeń i zabraknie chętnych do udziału w straceńczych misjach…
– Nie oszukuj się, Theo. Skuteczną propagandą wypiorą miliony mózgów. To chyba jedyne, w czym są naprawdę dobrzy.
Farland pokręcił głową niezmiernie powoli, jakby ruch ten sprawiał mu trudność albo ból.
– Zatem cokolwiek zrobimy, mamy przesrane. To chciałeś powiedzieć?
– Jeśli nie zdarzy się jakiś cud… – Rutta zamilkł, widząc, że komunikator sygnalizuje nadejście połączenia.
Nad biurkiem dowódcy trzeciego metasektora pojawiło się holograficzne popiersie Święckiego.
– Obawiam się, że mamy jedną – zameldował zwięźle generał major, nie zawracając sobie głowy regulaminem. – Otrzymaliśmy meldunek, że OPFF _Miecz_ wykrył sygnał sondy na Harare.
– No nie.
Farland zbladł. Rutta westchnął ciężko. Ich reakcja nie uszła uwagi Henryana. Wielki admirał nie dzielił się z nim refleksjami po każdej rozmowie z Ziemią, lecz nie trzeba było geniusza, by zrozumieć, dlaczego admiralicja nawiązuje ostatnimi czasy tak częste kontakty ze sztabem trzeciego metasektora. A Święcki do głupców nie należał. Poza tym Rutta przedyskutował z nim otwarcie kilka najważniejszych kwestii.
– Jeśli można… – dodał, otoczywszy się uprzednio polem ochronnym.
Generał zerknął na przełożonego, ale ten był zbyt przybity wiadomością, by to zauważyć.
– Myślę, że to nie najlepsza pora… – spróbował uniku Rutta.
– Chyba wiem, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić.
Wielki admirał podniósł wzrok, lecz nie było to pełne zainteresowania spojrzenie, jakiego Henryan się spodziewał.
– Największy bohater Federacji chce nas uraczyć kolejną życiową mądrością? – rzucił kąśliwym tonem.
Nie miał nastroju na pogaduszki z podwładnymi. Jego plany właśnie legły w gruzach, podobnie jak kariera, a kto wie, czy nie życie. Musiał się z tym faktem uporać, i to najlepiej w samotności.
– Raczej chce pomóc w rozwiązaniu najbardziej palącego problemu – odpowiedział Święcki, nie reagując na zaczepkę.
Rutta położył dłoń na ramieniu Farlanda, widząc, że ten lada moment eksploduje. Udało mu się powstrzymać detonację przyjaciela, ale na pewno go nie rozbroił. Wielki admirał skrzywił się, jakby musiał przełknąć kęs czegoś wyjątkowo kwaśnego.
– Na jakiż to pomysł wpadł tym razem najszybciej awansujący oficer Galaktyki? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Szczerze mówiąc, to nie jest mój pomysł, tylko generała…
Henryan kłamie w żywe oczy, pomyślał Rutta, lecz nie zaprotestował. Wyczuł bowiem, że prosty wybieg Święckiego ma pomóc wyłożyć sprawę.
– Ten, o którym rozmawialiśmy wczoraj czy dzisiaj rano? – zapytał, podejmując grę.
– Chodzi o ten drugi, dotyczący kadetów – odparł bez mrugnięcia okiem Henryan.
– Streszczajcie się, generale majorze – rzucił zniecierpliwiony Farland.
Głos miał już spokojniejszy, a prawa dłoń przestała mu drżeć, co świadczyło o tym, że napad furii powoli mija, jednakże jego rozmówcy zdawali sobie sprawę, iż wystarczy zaledwie iskierka, by wyzwolić reakcję łańcuchową, która skończy się śmiercionośnym wybuchem.
– Tak jest. – Święcki spojrzał przełożonemu prosto w oczy. – Mamy spore szanse na ośmieszenie Xiao i jego projektu obsadzenia pancerników piątej generacji kadetami.
– Jak? – zapytał przez wciąż ściśnięte gardło wielki admirał.
– Chcą wojny, dajmy im wojnę – wypalił bez namysłu Henryan.
– Czyli?
– Program Feniks.
Farland przytaknął machinalnie, jakby wypuścił to stwierdzenie drugim uchem, po czym zaśmiał się chrapliwie.
– Na symulatorach?
– Nie. Zapakujemy ich na _Odyna_.
– Xiao nigdy na to nie pozwoli – rzekł przygaszonym tonem Rutta po kilku sekundach milczenia.
– Admiralicja nie musi o niczym wiedzieć… – Święcki uśmiechnął się krzywo, w charakterystyczny dla niego sposób.
Cisza się przedłużała. Farland i Rutta musieli sobie przemyśleć rzuconą propozycję.
Pierwszy odezwał się wielki admirał:
– Powiedzmy, że zrobimy to za plecami admiralicji. Co dalej?
Henryan nie potrzebował dodatkowej zachęty.
– Wybierzmy najlepszą uczelnię, to znaczy taką, na której kadeci osiągnęli ostatnio na symulatorach najwyższą średnią. Dzięki temu admiralicja nie będzie mogła podważyć wyników testu, twierdząc na przykład, że poszliśmy po linii najmniejszego oporu. Jest taka w drugim metasektorze, kilka pasów stąd. Szkoła admirała Atanasio.
– Przesłużyłem z tym starym draniem dwie dekady. – Farland potrząsnął zdecydowanie głową, jakby nie spodobał mu się ten pomysł. – Straszny służbista z niego. Nigdy nie pójdzie na taki numer.
– Jestem innego zdania – wtrącił Henryan.
– O, znacie go lepiej niż ja, choć nigdy wcześniej o nim nie słyszeliście! – Wielki admirał znów zaczynał się irytować.
– Nie muszę go znać…
– Naprawdę?
– Naprawdę. Wystarczy, że jego też nie wtajemniczymy w nasz plan.
Farland zaczerpnął tchu, jakby zamierzał wygłosić dłuższą przemowę, ale zaraz zamknął usta i opadł ciężko na oparcie fotela.
– Genialne – rzucił moment później, nie kryjąc sarkazmu. – Widzę tylko jeden słaby punkt.
Święcki posłał mu zdziwione spojrzenie.
– Przemyślałem wszystko bardzo dokładnie… – zaczął ostrożnie.
– Nawet to, że nikt nigdy nie dowie się o naszej śmiałej akcji, ponieważ admiralicja utajni jej wyniki na… powiedzmy… wieczność, niezwłocznie po tym, jak wszyscy trzej zostaniemy rozstrzelani za udział w spisku mającym na celu obalenie Rady?
Rutta poczuł na plecach ciarki, lecz Henryan tylko uśmiechnął się zagadkowo.
– Ma pan całkowitą rację, sir. Dlatego musimy przeprowadzić ten test przed obiektywami największych mediów.
Farland, który popijał właśnie wodę, parsknął tak głośno, jakby się zadławił. Rutta zrobił wielkie oczy.
– Wszystko pięknie, ale wyjaśnijcie mi, jak zamierzacie wkręcić w tę akcje media, które… o czym wszyscy doskonale wiemy… chodzą na pasku Modo? – zapytał generał, gdy przyjaciel odtrącił jego dłoń.
– To zadanie w sam raz dla największego bohatera Federacji – zażartował Święcki, ale zaraz spoważniał, widząc posiniałe policzki Farlanda. – Dzięki wysiłkom propagandystów zostałem także „symbolem nadziei”, jak nazwała mnie ostatnio Loisabelle Lane z „Daily Planet”. Wykorzystajmy ten fakt.
– W jaki sposób?
– To bardzo proste. Proponuję…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki