Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zwykła głupia historia miłosna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zwykła głupia historia miłosna - ebook

Zabawna i seksowna historia miłosna dla każdego, kto wierzy w bratnie dusze – nawet jeśli nigdy by się do tego nie przyznał.
Molly Marks zarabia na życie, pisząc hollywoodzkie komedie romantyczne, być może dlatego miłość traktuje jak biznes. Zna wszystkie jej chwyty i zanim zacznie jakiś związek, już wie, że to się musi skończyć. Jej pierwszą miłością był szkolny przyjaciel Seth, którego porzuciła dzień przed ukończeniem szkoły. Nie widzieli się przez piętnaście lat. Aż do policealnego zjazdu, podczas którego zrządzeniem losu (czy przyjaciół?) zostaje zmuszona do dzielenia stolika z Sethem. Ups, niezręczna sytuacja. Tym bardziej, że Seth jest naiwnym romantykiem wierzącym w wielką, prawdziwą miłość i dwie połówki szukające się po świecie, by się znaleźć, oczywiście. Pomimo to jest jednym najznakomitszych prawników rozwodowych w Chicago. Przystojny, z ugruntowaną pozycją zawodową, niezależny finansowo jest atrakcyjną partią dla wielu pań. Korzystając z tego, Seth chętnie poszukuje „tej jedynej” podczas niezliczonych randek i pospiesznych związków. Gdyby nie to, że Molly Marks kiedyś bardzo go zawiodła, uraziła i porzuciła, już dawno umiałby się w kimś zakochać. Gdyby nie to, że Molly… ta Molly, która właśnie siada obok niego na piętnastym zjeździe absolwentów.

Po zbyt wielu kieliszkach martini i pijackim zbliżeniu postanawiają się założyć: kto trafniej przewidzi los pięciu par przed kolejnym zjazdem.
Haczyk?
Piątą parą są oni sami.
Molly zapewnia Setha, że ich historia to opowieść o złamanym sercu.
Seth ma pięć lat na to, by udowodnić jej, jak ona bardzo się myli.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68226-30-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Molly

Je­śli kie­dy­kol­wiek bę­dzie­cie go­spo­da­rzami przy­ję­cia, które od­bywa się w wy­na­ję­tym bia­łym na­mio­cie, mo­że­cie być pewni, że ja, Molly Marks, z przy­kro­ścią od­mó­wię udziału.

Je­śli ów na­miot bę­dzie przy­ozdo­biony kwia­tami, na które se­zon już dawno mi­nął, ty­sią­cami lam­pek oraz bo­gato zdo­bio­nymi wi­niet­kami z na­zwi­skami go­ści – i je­śli do tego znajdą się tam par­kiet do tańca, or­kie­stra we­selna i po­dest do wzno­sze­nia to­a­stów – bądź­cie pewni, że będę was do­pin­go­wać, moi dro­dzy przy­ja­ciele, z od­le­gło­ści se­tek ki­lo­me­trów.

Nie bierz­cie tego do sie­bie. Mam pew­ność, że bę­dzie­cie do­sko­na­łymi go­spo­da­rzami tego do­nio­słego wy­da­rze­nia.

Wy­na­jęty biały na­miot jest po­mni­kiem pu­blicz­nego oka­zy­wa­nia uczuć, a mnie ta­kie sen­ty­menty okrut­nie draż­nią. Je­śli z ja­kichś po­wo­dów mu­szę już oka­zy­wać uczu­cia – fuj! – to wolę to ro­bić w za­ci­szu do­mo­wym, przy za­cią­gnię­tych za­sło­nach i zga­szo­nym świe­tle, w szla­froku po­pla­mio­nym cze­ko­ladą i sau­vi­gnon blanc.

Ro­zu­mie­cie za­tem, dla­czego tej par­nej nocy pod roz­gwież­dżo­nym nie­bem, na wy­spie sły­ną­cej z plaż o pia­sku barwy szam­pana, wy­ka­zuję się en­tu­zja­zmem ko­biety chwie­ją­cej się na ob­ca­sach nad kra­wę­dzią swo­jego tro­pi­kal­nego gro­bowca.

Z od­dali, oświe­tlona per­ło­wym bla­skiem flo­rydz­kiego księ­życa w pełni, zbliża się do nas żar­łoczna biała pasz­cza na­miotu wiel­ko­ści statku wy­ciecz­ko­wego.

A pod nią ude­ko­ro­wany sztuczną bu­gen­willą, oświe­tlony fio­le­to­wymi i ró­żo­wymi re­flek­to­rami ban­ner ra­do­sną czcionką ob­wiesz­cza:

WI­TAMY NA 15. ZJEŹ­DZIE AB­SOL­WEN­TÓW

LI­CEUM PALM BAY

ROCZ­NIK 2003!!!

Trzy zło­wiesz­cze wy­krzyk­niki.

Przy­znam, że w in­nych oko­licz­no­ściach – gdy­bym na przy­kład była inną osobą – mo­gła­bym na­zwać tę ra­do­sną at­mos­ferę „speł­nie­niem ma­rzeń”.

W końcu po­wie­trze jest prze­sy­cone za­pa­chem ja­śminu i kwia­tów po­ma­rań­czy, a znad Za­toki Mek­sy­kań­skiej do­la­tuje słona bryza. Bam­bu­sowe po­chod­nie roz­świe­tlają par­kiet mi­go­czą­cym bla­skiem. Jest bar z szam­pa­nem i sta­no­wi­sko z ho­ma­rami. Ele­gancko ubrani męż­czyźni i ko­biety obej­mują się na po­wi­ta­nie, za­szczy­ca­jąc się szcze­rymi uśmie­chami. Na nie­któ­rych twa­rzach do­strze­gam na­wet łzy.

Przy­kła­dam dłoń do szyi, by po­czuć wła­sny puls. Źle zro­bi­łam, że nie łyk­nę­łam xa­naxu w ho­telu. Może uda mi się ukryć w budce ra­tow­ni­ków.

– Nie dam rady – szep­czę do mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki Dez­zie, która wraz ze swoim mę­żem Ro­bem sta­nowi naj­lep­szy sub­sty­tut osoby to­wa­rzy­szą­cej, ja­kim dys­po­nuję dzi­siej­szego wie­czoru.

Ści­ska moją dłoń z nie­umiar­ko­waną siłą – w ge­ście, który może być za­równo po­cie­sza­jący, jak i na tyle bo­le­sny, by mnie prze­stra­szyć.

– Oczy­wi­ście, że dasz radę – od­po­wiada rów­nież szep­tem.

– W ten spo­sób do­wie­dzia­łem się, że moja żona cho­dziła do obrzy­dli­wie pre­sti­żo­wej szkoły na Flo­ry­dzie – za­uważa Rob, nie­zra­żony moim zde­ner­wo­wa­niem. – Zjazd na pięt­na­sto­le­cie wy­gląda jak ce­le­bryc­kie we­sele.

– Je­śli mam być szczera, to jest dzie­sięć razy lep­sze niż na­sze we­sele – mówi Dez­zie, po czym po­ciąga mnie za sobą do sto­lika, na któ­rym usta­wiono to­rebki po­wi­talne z ce­ki­no­wymi klap­kami i spre­jami na owady. Za­trzy­mu­jemy się, by po­dzi­wiać de­ko­ra­cje, na które skła­dają się ana­nasy, or­chi­dee i wy­so­kie pra­wie na pół me­tra drzewka pal­mowe wy­sa­dzane dia­men­ci­kami.

– Wła­śnie to do­sta­jesz, gdy de­cy­du­jesz się po­ślu­bić zu­bo­ża­łego pra­cow­nika so­cjal­nego – mówi Rob. – Może sko­rzy­stamy z oka­zji i od­no­wimy przy­sięgę?

– Je­śli jest coś gor­szego od szkol­nych zjaz­dów po la­tach – stwier­dzam zgryź­li­wie – to jest to szkolny zjazd po la­tach po­łą­czony z od­no­wie­niem przy­sięgi ślub­nej. Poza tym ist­nieje ta­kie nie­pi­sane prawo, że każda para, która od­na­wia przy­sięgę, roz­staje się w ciągu roku. Za do­brze do sie­bie pa­su­je­cie, by ry­zy­ko­wać swój zwią­zek dla kilku ko­ko­so­wych kre­we­tek.

– Wi­dzę, że ktoś tu jest w świet­nym na­stroju – drwi Rob, kle­piąc mnie po ra­mie­niu.

Ma szczę­ście, że czuję się zbyt nie­szczę­śliwa, by się na nim ode­grać, bo w prze­ciw­nym ra­zie do­stałby pię­ścią w że­bra. Są z Dez­zie parą już tak długo, że Rob i ja trak­tu­jemy się jak ro­dzeń­stwo. Ta­kie, które ko­cha się ze wszyst­kich sił i oka­zuje to przez kłót­nie oraz lekką prze­moc fi­zyczną.

– W li­ceum zna­kiem roz­po­znaw­czym Molly było po­nu­rac­two – wy­ja­śnia mu Dez­zie. – W ostat­niej kla­sie do­stała ty­tuł Naj­więk­szej Pe­sy­mistki.

Od­rzu­cam włosy na plecy.

– To osią­gnię­cie, z któ­rego na­dal je­stem dumna, bar­dzo dzię­kuję. Ciężko pra­co­wa­łam na ten za­szczyt.

To była cena, jaką za­pła­ci­łam za na­sto­let­nią skłon­ność do ata­ków pa­niki. Ale nie ma się czym przej­mo­wać. Do­ro­słam, po­szłam na te­ra­pię i te­raz je­stem silną, nie­za­leżną ko­bietą z do­da­ją­cymi otu­chy re­cep­tami na kok­tajl z an­ty­de­pre­san­tów i oka­zjo­nalne benzo.

– Mogę so­bie tylko wy­obra­żać, jaka była Molly jako na­sto­latka – mówi Rob, bio­rąc z tacy prze­cho­dzą­cego kel­nera ma­leń­kie cia­steczko kra­bowe ude­ko­ro­wane odro­biną ka­wioru. – Pa­trząc, jaka nie­zno­śna jest te­raz, zga­duję, że była... nie­zbyt fajna. – Szcze­rzy się do mnie zło­śli­wie i tym ra­zem to ja kle­pię go w ra­mię.

– Rany, była na­prawdę wrzo­dem na tyłku – przy­znaje Dez­zie, obej­mu­jąc mnie czule ra­mie­niem. – Nic, tylko smutne wier­sze, czarna kawa i fe­mi­ni­styczne ty­rady w klu­bie dys­ku­syj­nym. Była jak ludz­kie wcie­le­nie ta­tu­ażu w stylu Sy­lvii Plath.

– Więc ge­ne­ral­nie nic się nie zmie­niło – pod­su­mo­wuje Rob.

– Nie­prawda – opo­nuję. – Je­stem im­pre­zową du­szą. Tylko nie tej im­prezy.

Mo­że­cie mi wie­rzyć: to prawda. Miesz­kam w Los An­ge­les i moja ka­riera za­leży od umie­jęt­no­ści pro­wa­dze­nia roz­mów przy ba­se­nach w ab­sur­dal­nie du­żych do­mach po­ło­żo­nych na wzgó­rzach Hol­ly­wood i wy­pi­ja­nia od­po­wied­niej ilo­ści szam­pana. Ocza­ro­wuję naj­lep­szych, pro­wa­dzę roz­mowy jak pierw­sza na­iwna, na­wią­zuję kon­takty bez ja­kie­go­kol­wiek wy­siłku – zu­peł­nie jak­bym sama ba­wiła się w naj­lep­sze.

Ale tamto to praw­dziwe ży­cie.

A to tu­taj to uda­wane li­ceum.

– W ta­kim ra­zie dzi­siaj – oświad­cza Rob – roz­krę­cimy cię tak, że nikt ze sta­rych zna­jo­mych cię nie roz­po­zna, co ty na to, Dez?

Dez­zie roz­gląda się po sali, nie zwra­ca­jąc na nas uwagi.

– Gdzie sie­dzimy?

– Zaj­mijmy ten sto­lik na sa­mym końcu, żeby nikt z nami nie roz­ma­wiał – su­ge­ruję.

Ude­rza mnie w ra­mię swoją ko­per­tówką. To bar­dzo ładna ko­per­tówka. Dez­zie ma wy­śmie­nity gust. Za­ło­żyła dziś krótką asy­me­tryczną su­kienkę, która tro­chę przy­po­mina kre­acje marki Comme des Ga­rçons, jed­nak gdy na jej wi­dok aż wes­tchnę­łam z za­zdro­ści, Dez­zie za­pew­niła mnie, że to po pro­stu prze­wią­zana pa­skiem, fi­ku­śnie udra­po­wana tu­nika ro­dem z naj­więk­szego domu mody na świe­cie, czyli Ama­zon.com. Lśniące czarne włosy za­cze­sała w gład­kiego boba, a usta po­cią­gnęła czer­woną po­madką, która do­sko­nale pod­kre­śla jej bladą cerę. Rob na­to­miast ma szczę­ście, że dzięki kwa­dra­to­wej szczęce jest dość przy­stojny, po­nie­waż jego wy­czu­cie stylu w naj­lep­szym wy­padku można by na­zwać lum­piar­skim. Ma na so­bie swoje co­dzienne po­mięte be­żowe chi­nosy, które dziś, je­śli można to tak na­zwać, ze­sta­wił z twe­edową ma­ry­narką, o wiele za cie­płą na tę po­godę, oraz z po­ry­so­wa­nymi czar­nymi mo­ka­sy­nami, które nie pa­sują mu do pa­ska. To dziwna para – wy­glą­dają ra­zem jak Ka­ren O z ze­społu Yeah Yeah Yeahs i Jim z The Of­fice. Ale jest mię­dzy nimi godna po­zaz­drosz­cze­nia che­mia.

– O mój Boże, Molly, mu­sisz w końcu prze­stać ma­ru­dzić – mówi Dez­zie. – Nie wi­dzia­łaś więk­szo­ści z tych lu­dzi od pięt­na­stu lat. Przy­le­cia­łaś z Los An­ge­les na Flo­rydę, któ­rej nie­na­wi­dzisz. Nie po­zwolę ci przez cały wie­czór cho­wać się za kie­lisz­kiem wina i pod sto­łem za­rzu­cać mnie i Alyssę nie­wy­bred­nymi ko­men­ta­rzami.

– Je­śli są­dzisz, że będę dziś piła coś tak ni­sko­pro­cen­to­wego jak wino, w ogóle mnie nie znasz – rzu­cam. – A poza tym wi­dzia­łam, że są tu ja­kieś au­tor­skie drinki. Któż mógłby się oprzeć Palm Bay Prep­tini?

– Jak sma­kuje no­stal­gia za pry­watną szkołą za czter­dzie­ści ty­sięcy do­la­rów rocz­nie? – chce wie­dzieć Rob.

Biorę z tacy prze­cho­dzą­cego kel­nera kie­li­szek i jed­nym hau­stem wy­chy­lam po­łowę bla­do­po­ma­rań­czo­wego płynu.

– Jak spo­cone ko­biety w su­kien­kach od Diane von Fur­sten­berg, pod­sta­rzali ta­tuś­ko­wie wy­gi­na­jący ciała w ryt­mie hip-hopu... i eee... ja­kiś rum czy coś.

Dez­zie usta­wia się w ko­lejce do sto­lika i po chwili wraca do nas z trzema wi­niet­kami.

– Zna­la­złam nas – mówi, wrę­cza­jąc mi jedną z nich.

„Molly Marks, sto­lik 8”.

Ści­ska mnie w żo­łądku.

– Chwila. Mamy przy­pi­sane miej­sca?

Dez­zie wzru­sza ra­mio­nami.

– To sprawka Ma­rian Hart. Pew­nie chciała, że­by­śmy się to­wa­rzy­sko wy­mie­szali. Wiesz, jaka ona jest.

Ma­rian Hart była prze­wod­ni­czącą na­szej klasy i kró­lową balu. Za­wsze try­skała pełną opty­mi­zmu ener­gią dy­rek­tora kre­atyw­nego statku wy­ciecz­ko­wego.

– Pro­szę, po­wiedz mi, że sie­dzimy przy tym sa­mym sto­liku – ję­czę, wy­cią­ga­jąc Dez­zie jej wi­zy­tówkę z ręki.

„Des­de­mona Chan, sto­lik 17”.

– Ja pier­dolę – mru­czę pod no­sem. – Le­piej, żeby przy­naj­mniej Alyssa była przy moim sto­liku.

Alyssa to na­sza przy­ja­ciółka, ostat­nie ogniwo nie­ro­ze­rwal­nego trio, które sfor­mo­wa­ły­śmy w dru­giej kla­sie.

– Wi­dzia­łam jej wi­zy­tówkę. Sie­dzi przy je­de­na­stce. A poza tym jej sa­mo­lot się spóź­nia i do­trze tu do­piero za ja­kąś go­dzinę. Nie ura­tuje cię. Bę­dziesz mu­siała się so­cja­li­zować.

– Nie mam kło­potu z so­cja­li­za­cją – od­gry­zam się. – Nie ra­dzę so­bie tylko z fał­szywą no­stal­gią i wy­mu­szoną ra­do­ścią.

Ze sceny roz­le­gają się dźwięki co­veru The We­ather Is Here, Wish You Were Be­au­ti­ful Jimmy’ego Buf­feta w wy­ko­na­niu ze­społu per­ku­syj­nego skła­da­ją­cego się z sa­mych bia­łych fa­ce­tów i wkra­cza na nią nie kto inny, jak sama Ma­rian Hart.

Wy­gląda nie­na­gan­nie, co nie sta­nowi za­sko­cze­nia. Swoje per­fek­cyjne blond pa­semka spięła w ele­gancki kok chi­gnon, który ja­kimś cu­dem nie roz­wala się mimo flo­rydz­kiej wil­goci, a cała reszta jej osoby wy­gląda jak re­klama marki Goop.

– Ko­chani! – pisz­czy do mi­kro­fonu. – Cu­dow­nie was wszyst­kich wi­dzieć. Przy­je­chało sto pięć­dzie­siąt osiem osób z rocz­nika li­czą­cego sto sześć­dzie­się­cioro sied­mioro uczniów, da­cie wiarę? To bę­dzie cu­downa, wspa­niała, je­dyna w swoim ro­dzaju ZA­BAWA!

Jej nie­bie­skie oczy wzno­szą się w górę ze szczerą ra­do­ścią.

Kładę głowę na ra­mie­niu Dez­zie.

– Już mi się nie po­doba. Dla­czego tu je­stem?

– Prze­cież sama chcia­łaś przy­je­chać, ty hi­po­krytko. Uszy do góry. Może się roz­krę­cisz.

Nie ma ra­cji. Z całą pew­no­ścią nie „chcia­łam” tu przy­je­chać. Zo­sta­łam do tego zmu­szona. Jako je­dyna z na­szego ma­łego kręgu miesz­kam na Za­chod­nim Wy­brzeżu, w związku z czym oka­zje do spo­tkań są wy­jąt­kowo rzad­kie, zwłasz­cza od­kąd Alyssa ma dzieci. Ale wła­śnie koń­czę pro­jekt, a nie lu­bię po­dró­żo­wać, kiedy mam wenę.

– Po­win­nam być w domu i pra­co­wać – mó­wię.

– Mo­żesz wziąć cztery dni wol­nego – za­uważa Rob. – Prze­cież nie je­steś on­ko­lo­giem.

Nie mam nic wspól­nego z me­dy­cyną ra­tu­jącą ży­cie. Za­rob­kowo zaj­muję się pi­sa­niem sce­na­riu­szy ko­me­dii ro­man­tycz­nych. Te­raz pew­nie po­my­śli­cie, że mowa o efek­tow­nych sce­nach prze­sy­co­nych sło­dy­czą, twar­dzie­lach ze łzami w oczach wy­zna­ją­cych do­zgonną mi­łość ko­bie­cie, która za­pewne pra­cuje w ja­kimś cza­so­pi­śmie i za­wsze ma roz­wiane włosy...

Po­cze­kam, aż prze­sta­nie­cie się śmiać.

Choć moja ka­riera sta­nowi odej­ście od mi­zan­tro­pij­nej wraż­li­wo­ści, z któ­rej je­stem znana, to przyj­mij­cie, pro­szę, do wia­do­mo­ści, że je­stem w tym za­ska­ku­jąco do­bra. Mam na swoim kon­cie dwa hity kina nie­za­leż­nego, które na­pi­sa­łam za­raz po ukoń­cze­niu stu­diów. Zgoda, to było osiem lat temu. Ale mój pro­du­cent pro­wa­dzi te­raz roz­mowy z jedną z gwiazd świa­to­wego for­matu w spra­wie głów­nej roli w fil­mie, nad któ­rego sce­na­riu­szem wła­śnie pra­cuję. I my­ślę, że to może być hit.

Na­wet wielki.

A moja ka­riera bar­dzo go po­trze­buje. Mam sta­bilną sy­tu­ację i stały do­pływ zle­ceń, jed­nak suk­ces, który osią­gnę­łam na po­czątku swo­jej drogi, spra­wił, że w swo­jej próż­no­ści po­my­śla­łam, że będę drugą Norą Eph­ron albo Nancy Mey­ers, pro­du­ku­jącą hit za hi­tem i za­ra­bia­jącą mi­liony. Chwi­lowo mam braki na polu „głos po­ko­le­nia mi­lio­ne­rów”.

– Za chwilę zo­staną po­dane przy­stawki – kon­ty­nu­uje Ma­rian ze sceny. – By­łoby do­brze, gdy­by­ście za­jęli swoje miej­sca. Zjemy wy­śmie­nity po­si­łek, a po­tem bę­dziemy sza­leć, jak­by­śmy znów mieli po szes­na­ście lat! Żeby nas roz­ru­szać, na każ­dym sto­liku są ze­stawy py­tań prze­ła­mu­ją­cych lody. Użyjmy ich pod­czas roz­mów, gdy bę­dziemy się za­ja­dać prze­grzeb­kami. Ży­czę nam wszyst­kim świet­nej za­bawy!

Chwy­tam Dez­zie za rękę.

– Nie wie­rzę, że będę mu­siała się z tym mie­rzyć sa­mot­nie.

– Bę­dziesz świetna, księż­niczko – za­pew­nia, wy­krę­ca­jąc się z mo­jego uchwytu. – Po­wa­lisz ich na ko­lana. Je­śli nie uro­kiem oso­bi­stym, to swoim słyn­nym zło­wro­gim spoj­rze­niem.

– Już ża­łuję.

– Patrz, ten jest nasz – zwraca się Dez do Roba, wska­zu­jąc na po­bli­ski ośmio­oso­bowy sto­lik, przy któ­rym za­sie­dli już ten nie­śmiały chło­pak, który za­ło­żył fun­dusz hed­gin­gowy oraz Chaz Lo­gan, naj­za­baw­niej­szy chło­pak w na­szej kla­sie.

– Rany, masz Chaza i mi­liar­dera? – ję­czę, mimo że skoń­czy­łam już trzy­dzie­ści trzy lata. – Je­stem za­zdro­sna.

Dez roz­gląda się po sali.

– No, no, wy­daje mi się, że twój sto­lik też bę­dzie in­te­re­su­jący.

Po­dą­żam za jej spoj­rze­niem do mniej­szego sto­lika usta­wio­nego z boku na­miotu, bli­żej plaży. Stoi na nim ta­bliczka w kształ­cie mewy z na­pi­sem: sto­lik 8.

Sie­dzi przy nim sa­motna po­stać. Seth Ru­ben­stein.

Od­dech więź­nie mi w gar­dle.

– Ożeż kurwa mać – ce­dzę przez za­ci­śnięte zęby.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: