- W empik go
Życie ciężko wchodzi bez popity - ebook
Życie ciężko wchodzi bez popity - ebook
Pisząc tamten strumień świadomości – bo tak trzeba go nazwać – nigdy nie przysłaniał mi cel, by ujrzał on kiedyś światło dzienne. Proces wylewania się tych historii na papier traktowałem w gruncie rzeczy jako formę terapii. Po długim czasie, kiedy udało się postawić ostatnią kropkę, kiedy myślałem, że zamknąłem pewien etap swojego życia, zaczęła – na początku nieśmiało – przebijać się myśl o wypuszczeniu tego w świat…
Jest to rozdział w moim życiu największych rozczarowań i bólów, a każdy z nich był tak mocny, że zapowiadał nieuchronny koniec świata.
Rozdział największej romantyczności i uniesień.
Rozdział, w którym to absolutnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, jaką drogę wybrać i w jakim kierunku się rozwinąć.
Niewątpliwie rozdział, w którym moje wnętrze nie było jeszcze ulepione, a przylepiało się do niego wszystko.
Patrząc na to z perspektywy czasu, widzę, jak bardzo byłem kruchy i samotny, tęskniący za czymś czego nie potrafiłem nazwać, za sztampami i wmawianymi sloganami: praca, kariera, miłość.
A teraz myślę sobie, że warto to wszytko walić.
Piotr Nerlewski - polski aktor teatralny i filmowy
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66995-30-7 |
Rozmiar pliku: | 377 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To koniec – pomyślałem. Uprzedziłem jej słowa, odwracając się na pięcie, założyłem słuchawki na uszy i ruszyłem w nieznanym kierunku.
Od tej chwili już nic nie musiałem, poczułem, że kamień ciążący mi na sercu spadł prosto pod nogi. Zgniotłem go z mściwą satysfakcją, pękł na drobne kawałeczki. Uniósł się pył, który podrażnił moje nozdrza.
W głowie miałem pustkę, tępą zawiechę, w słuchawkach napierdalał chamski rap, a ja szedłem żwawo, jak po prochach. Mijałem bloki, wyprzedzałem ludzi, włączając piąty bieg, i powtarzałem słowa pieśni o złym świecie i dupach. Wyciągnąłem szluga. Nie obejrzę się, nie ma szans. Decyzja została podjęta i tego się będę trzymał, nie daj Boże, idzie za mną ta wariatka, zobaczę ją, znowu mi zmięknie serce i końca nie będzie widać tej telenoweli robionej miękkim chujem. Jeszcze się z nią ożenię i będę szczęśliwym człowiekiem, a po co? Po co komu coś, co nazywamy spełnieniem?
Szedłem w poczuciu, że właśnie teraz mógłbym wszystko. I każdy krok jest potwierdzeniem moich aspiracji, mojego celu, moich pragnień, a przede wszystkim mojego wkurwienia. Szybciej i szybciej, aż iskry sypią mi się spod butów. Szybciej, zapierdalam, coraz mniej styczności z ziemią. Moje ciało pragnie zemsty, zemsty na tych wszystkich sprzedajnych hienach, za wszystko. Potykam się o jakże zawsze prosty polski chodnik, kurwa, wypadam z rytmu. Coś siedzi we mnie, a ja nie mam nad tym czymś kontroli. Komuś zaraz stanie się krzywda!
Spojrzałem na telefon. Nie miałem żadnych nieodebranych połączeń i żadnych wiadomości. Była godzina 21.05. Skoro to ta godzina, to chodzę tak bez celu dopiero dziesięć minut. Dopiero, kurwa! Kichnąłem. Popatrzyłem na rękę pełną pyłu, który wcześniej zalegał mi w nozdrzach. Nic takiego, to tylko pozostałość po mojej kobiecie.
I wtedy zobaczyłem blok. Niczym się nie wyróżniał, ot betonowy klocek pomazany sprayem. Mój kumpel w tym bloku mieszka, stary znajomy. Czemu nie? – pomyślałem. Mój mózg działał jak rozgrzana lokomotywa. Już dawno nie byłem na piwku u znajomych. Po pierwsze dlatego, że zawsze gdzieś biegłem – praca, szkoła i od miesięcy ciągle to samo, a po drugie mając do wyboru spędzanie czasu z kobietą czy z kumplami, zawsze wybierałem tę pierwszą opcję. Bo kobieta często się awanturowała, gdy wybierałem wieczorek z paczką kumpli. Mówiła: „Fajnie masz, znowu kumple są dla ciebie ważniejsi! Wiesz, jak ja teraz się czuję? Jeśli chcesz, to bądź sobie z nimi, bo ja tego tolerować nie będę”. Pomijam to, co działo się potem: kłótnia, płacz, godzenie się, seks (zawsze wtedy najlepszy), znowu kłótnia, znowu płacz. Trwało to parę godzin i nie było warte tego seksu, do którego dochodziło w przerwie między kolejnymi awanturami.
Wcisnąłem numer 24, zdjąłem słuchawki i rzuciłem papierosa na ziemię. Patrzyłem, jak żar oddzielił się od całej reszty, jakby w poszukiwaniu wolności.
– Czyli co, zerwałeś z nią?
Pokiwałem głową.
– Można powiedzieć, że uprzedziłem jej zamiar.
– No to ładnie, ale wydaje mi się, że długo bez siebie nie pożyjecie – powiedział Tomek, ów stary znajomy, który w dawnych czasach pomagał mi przeżyć podobne sytuacje.
– Nie Tomeczku, to koniec. Chcę zacząć nowe życie, normalne. Na razie bez kobiet.
– I niby jak chcesz to zrobić? Jesteś zbyt kochliwy, zbyt dobrze cię znam.
Do moich uszu dobiegł dźwięk esemesa.
– Chyba nie muszę ci mówić, że jeśli chcesz zacząć nowe życie, nie powinieneś odpowiadać.
Chciało mi się płakać, ale skasowałem. Wiem, jakby to się skończyło: odczytałbym, odpisał i z poczucia winy bym ją przeprosił (na to czeka) i znowu chciał z nią być.
Właśnie otwieraliśmy drugą flaszkę wyborowej. Mówiłem, że idę na piwo? Oszukałem was. Piliśmy w szybkim tempie, bo miałem ochotę porządnie się złoić, skurwić się jak świnia. Chciałem zapomnieć. W połowie picia zacząłem czuć, że tracę kontrolę. Odpływałem w nieznane – jaki to dobry stan, pomyślałem. Do tego papierosik, towarzystwo kumpla i można tak codziennie; tylko niech ktoś mi za to płaci. Zaczęły się rozmowy o marzeniach, życiu, miłości, kobietach – zawsze to samo, jednak nigdy nie tak samo. Płacz, wzajemne pocieszanie się, śmiech, zwątpienie, brak wiary i próba znalezienia jej w sobie, gdzieś na samym dnie pod strachem i całą resztą.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
_Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki._