Życie do zwrotu - ebook
Życie do zwrotu - ebook
Magdalena cały swój czas poświęca pracy w szpitalu. Wiedzie spokojne, przewidywalne, ale i samotne życie. Jej światem wstrząsa pozew od mężczyzny, który podaje się za jej syna. Tym bardziej że – mimo podejmowanych prób poczęcia metodą in vitro – nigdy nie urodziła dziecka… W tej trudnej sytuacji znajduje oparcie w Hubercie, poznanym przypadkowo wdowcu.
Kacper od pierwszego wejrzenia zakochuje się w tajemniczej Kindze, która przychodzi do niego, żeby zakryć tatuażem szpecącą bliznę. Dziewczyna nie ma zamiaru zwierzać się tatuażyście, jednak chłopak tak łatwo nie odpuści. Zrobi wszystko, żeby się do niej zbliżyć.
W jaki sposób los na zawsze splecie życia czwórki bohaterów? Czy znajdą zrozumienie dla swoich działań z przeszłości? Czy pozwolą sobie na szczęście w przyszłości?
To nie tylko opowieść o niesłabnącym pragnieniu bycia rodzicem i szukaniu własnej tożsamości, ale również o mierzeniu się z konsekwencjami swoich decyzji.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-832-4 |
Rozmiar pliku: | 976 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest uosobieniem wrogości. Z zaciśniętymi pięściami i napiętymi mięśniami ramion. Wpatruje się we mnie wściekłym wzrokiem. Nie wiem, czego ode mnie chce. Wpadł na oddział i narobił tyle rabanu, że w końcu mnie wezwano. Teraz pielęgniarki dzwonią po ochronę. To nie robi na nim wrażenia.
– Znalazłem cię – mówi. W jego głosie triumf miesza się z pogardą. – Nie wywiniesz się z tego.
Gorączkowo próbuję sobie przypomnieć, kim on jest. Wydaje się znajomy, pewnie to rodzina któregoś z moich pacjentów, ale nie kojarzę którego.
– Może wyjaśni mi pan spokojnie, o co chodzi? – Próbuję załagodzić sytuację.
– Spokojnie? – Kręci głową. Na jego obojczyku dostrzegam fragment tatuażu. Jedno przedramię też ma pokryte kolorowymi wzorami. Wygląda przez to jeszcze groźniej. – Po czymś takim? – Przeczesuje dłonią ciemne włosy. – Zmuszę cię, żebyś to wyjaśniła i za to odpowiedziała.
Słyszę krzyki nadbiegających ochroniarzy. Dopadają do nas i łapią mężczyznę. On im na to pozwala. Zupełnie nie ma zamiaru się wyrywać, nie walczy. Opada z niego napięcie, jakby zdał sobie sprawę, że to koniec. I wtedy przestaje wyglądać jak ktoś groźny i gotowy do ataku. Dociera do mnie, że to młody chłopak. Może mieć najwyżej dwadzieścia lat.ROZDZIAŁ 1
Magdalena
Zamknęłam się w pokoju lekarzy i próbowałam dojść do siebie. Kończyłam pracę za jakąś godzinę i chciałam jeszcze zajrzeć do kilku pacjentów, ale nadal nie byłam w stanie. Musiałam się trochę uspokoić.
Ktoś zapukał do drzwi, a potem wszedł bez czekania na pozwolenie.
Drgnęłam zaniepokojona, ale kiedy zobaczyłam Anetę, odetchnęłam z ulgą.
– Rozmawiałam z ordynatorem. Możesz wyjść dziś wcześniej. I tak od samego rana operowałaś. – Uśmiechnęła się do mnie. – Zawsze jesteś tu pierwsza i wychodzisz ostatnia. Dziś chyba jest dobry moment, żebyś zrobiła sobie wolne i trochę odetchnęła.
– Nie wiem, czy to się uda. – Zacisnęłam powieki.
– Uda się. Mam dzisiaj dyżur. Gdyby coś się działo, będę trzymała rękę na pulsie. – Puściła do mnie oko. – A tym facetem się nie przejmuj. Nie on pierwszy musiał wykrzyczeć swoje niezadowolenie. Chyba nie ma osoby, która uważałaby, że polski system opieki zdrowotnej działa dobrze… Akurat tym razem trafiło na ciebie.
Pokiwałam głową, choć obie dobrze wiedziałyśmy, że on nie miał pretensji do systemu opieki zdrowotnej. Jemu chodziło konkretnie o mnie.
– Zupełnie go nie pamiętam. Nie wiem, czyj to krewny.
Aneta wzięła krzesło i usiadła obok mnie.
– Ja nie pamiętam, żeby były jakieś większe problemy z twoimi pacjentami. W ostatnich miesiącach było dość spokojnie, prawda?
Potwierdziłam. W ciągu minionego roku zmarła tylko dwójka dzieci, które operowałam. Ale znałam ich rodziny od dawna. Najbliżsi wiedzieli, jakie ryzyko podejmowaliśmy. Zatem to musiał być ktoś sprzed roku. Aż tak dobrej pamięci nie miałam…
Zdjęłam kitel i narzuciłam na ramiona kurtkę. Zamierzałam szybko przebiec przez parking i schronić się w samochodzie. Miałam na dziś dość kontaktów z ludźmi. Potrzebowałam samotności. Chłopaka już dawno nie było w budynku, ale ja nadal cała się trzęsłam z nerwów. A jeśli czekał na mnie na zewnątrz? Nietrudno było znaleźć parking personelu. A tam nie było ochroniarzy…
Zanim wyszłam ze szpitala, rozejrzałam się po placu zastawionym samochodami. W dłoni ściskałam kluczyki. Na zewnątrz kropiło. Otworzyłam drzwi i pobiegłam w stronę swojego auta.
Nikt na mnie nie czekał, mimo to zablokowałam drzwi od środka. Przekręciłam kluczyk, czekając na znajomy dźwięk silnika, ale usłyszałam coś, czego się nie spodziewałam. Samochód nie chciał odpalić. Wydawało mi się, że już prawie zaskoczył, ale w końcu zakaszlał i musiałam odpuścić.
Zdenerwowana położyłam ręce na kierownicy i wsparłam na nich czoło. Co za koszmarny dzień!
Nie wiem, jak długo tak siedziałam. Pewnie powinnam zadzwonić do swojego mechanika i poprosić o holowanie do warsztatu, doszłam jednak do wniosku, że to może poczekać kilka minut, a nawet kilka godzin.
Kiedy ktoś zastukał w szybę mojego auta, podskoczyłam jak oparzona. To musiał być ten chłopak. Nawet na niego nie spojrzałam, tylko nerwowo wyszarpnęłam komórkę z torebki. Już miałam dzwonić na policję, gdy usłyszałam głos:
– Nic się pani nie stało?
Głos nie należał do chłopaka awanturującego się na oddziale. Zerknęłam na mężczyznę, który mógł być w podobnym wieku co ja. Mimo szpakowatych włosów miał całkiem przystojną twarz.
Opuściłam szybę.
– Dziękuję, ze mną wszystko w porządku.
Uśmiechnął się.
– Cieszę się. A z samochodem?
– Trochę gorzej – przyznałam.
– Mogę zerknąć?
Przez chwilę wpatrywałam się w niego, nie wiedząc, jak zareagować. Przez moją głowę przewinęła się lista podejrzanych powodów tego, dlaczego jakiś mężczyzna chciałby mi pomóc. Może był zboczeńcem czyhającym na samotne kobiety? Albo chciał wyłudzić ode mnie pieniądze?
Musiał dostrzec moją konsternację.
– Proszę tylko otworzyć maskę.
Nie poruszyłam się, choć mężczyzna zdawał się nie mieć złych zamiarów.
Sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął z portfela wizytówkę i podał mi ją.
„Hubert Kowalski – mechanika samochodowa”.
Odetchnęłam głęboko, ale na tyle dyskretnie, żeby tego nie zauważył. Sięgnęłam do dźwigni otwierającej maskę. Mężczyzna znów się do mnie uśmiechnął i ruszył zajrzeć do mojego samochodu.
Kilka minut później poczułam się na tyle pewnie, żeby wysiąść. Deszcz przestał padać, nieśmiało wyszło słońce i nagle zrobiło się całkiem przyjemnie.
Podeszłam do mężczyzny.
– Zbyt wiele tu nie wskóram – oznajmił. – Spróbuj zapalić, chciałbym posłuchać, co tam się dzieje.
Spełniłam jego polecenie, ale zaraz kazał mi przestać.
– Świecą się jakieś kontrolki?
Zerknęłam na deskę.
– Tak.
Podszedł do mnie i pokiwał głową.
– Mam pomysł, co mogło się stać, ale samochód musi trafić do warsztatu.
Nie powiedział niczego, czego bym się nie spodziewała.
– Jeśli się zgodzisz, to wszystkim się zajmę i wieczorem będzie gotowy.
Teraz mnie zaskoczył.
– Powiedz, że nie jesteś poszukiwaczem frajerek, którym kradniesz samochody, a w najlepszym wypadku naciągasz na kosztowną naprawę.
Zrobił zdziwioną minę.
– Skąd taka myśl?
– Mój samochód działa bez zarzutu, aż tu nagle się psuje, a ty pojawiasz się znikąd i chcesz mi pomóc.
– Faktycznie. – Podrapał się po głowie. – Nie będę ci się narzucał. Zadzwoń do swojego mechanika. Niestety będziesz też musiała zamówić taksówkę.
Pokiwałam głową, ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie ruszyłam się z miejsca. Mężczyzna też nie.
– Słuchaj – zaczął niepewnie. – Rozumiem, że z samochodem poradzisz sobie sama, ale może kiedyś dałabyś się zaprosić na kawę lub… – Przygryzł wargę. Całkiem apetycznie wyglądającą wargę.
Nie umawiałam się z nikim od… bardzo dawna. Nie wiedziałabym nawet, jak się zachować.
Milczałam przez dłuższą chwilę, rozważając jego propozycję. W normalnych okolicznościach od razu bym odmówiła. Nie potrzebowałam więcej kłopotów. Ale w Hubercie było coś takiego, co mnie do niego przyciągało. Podobał mi się. Tak zwyczajnie. I poczułam się nagle tak, jakbym miała o dwadzieścia lat mniej.
– Przepraszam – powiedział, źle interpretując moje milczenie. – Wiem, że to głupio zabrzmiało, ale czuję, że miło spędzilibyśmy czas. Nie będę ci się więcej narzucał. Jeśli pozwolisz, poczekam, aż przyjedzie twoja taksówka.
Chciał dopilnować, żeby nic mi się nie stało. Nie sądziłam, że tacy mężczyźni jeszcze istnieją.
Zadzwoniłam najpierw do warsztatu samochodowego. Mój mechanik powiedział, że dopiero jutro może odholować samochód, a zajmie się nim najwcześniej za kilka dni. W dodatku nie potrafiłam mu wytłumaczyć, co się stało. Hubert dał mi znak, żebym przekazała mu komórkę. Zaczął opisywać usterkę, a po chwili się roześmiał. Wyglądało na to, że mężczyźni się znają.
– Powinieneś się cieszyć, że masz tak lojalną klientkę – powiedział. – Ja zrobiłbym to od ręki, ale i tak nie chce się zgodzić. – Puścił do mnie oko i oddał mi telefon.
– Niech się pani zgodzi. Hubert ma największy warsztat w mieście. Jeśli zajmie się samochodem od ręki, to proszę skorzystać – zarekomendował mój fachowiec.
– D… dobrze – wyjąkałam.
•
Poczułam się nieswojo, siedząc w jego samochodzie. Poczekał, aż zapnę pas, jakby bał się, że mogę uciec. Cóż, czułam, że dziś wszystko jest możliwe, ale nie spodziewałam się od losu miłych niespodzianek.
– Mój warsztat jest niedaleko. Pojedziemy tam i poczekamy, aż mój pracownik zholuje twoje auto. Zrobię od razu wycenę i będziesz mogła zdecydować, czy mamy się zająć naprawą.
– Dziękuję.
– Nie ma sprawy.
– Mogę zapytać, jak mnie wypatrzyłeś? Parking dla personelu jest oddzielony od tego dla pacjentów.
Ruszył i po chwili płynnie włączył się w sznur innych samochodów. Mimowolnie zerknęłam na jego duże dłonie spoczywające na kierownicy. Wyglądały na silne i pewne, takie, które mogą dać poczucie bezpieczeństwa, gdy cię obejmują.
– Siedziałem na ławce, tej pod dużym klonem.
Stamtąd rzeczywiście mógł mnie dobrze widzieć. Ale co tam robił?
– Czekałem na kogoś. Umówiliśmy się, ale pokręciłem albo godziny, albo miejsce. A ty? Pracujesz tam?
– Tak.
Zaśmiał się krótko.
– Nie jestem fanem szpitali, lekarzy i igieł, więc na wszelki wypadek nie zapytam cię o to, czym dokładnie się zajmujesz. – Zerknął na mnie. – Możemy się umówić, że na razie będziesz mnie przekonywać, że pracujesz w administracji?
Uśmiechnęłam się do niego.
– Możemy. Zresztą i tak nic bym ci nie zrobiła.
– Bardzo mnie to cieszy.
Podjechaliśmy pod duży warsztat. Na parkingu przed budynkiem stało kilkanaście samochodów. Pewnie czekały w kolejce do naprawy. Wyglądało na to, że ja do niej nie trafiłam.
– Musimy chwilę poczekać. – Hubert zgasił silnik. – Może dasz się namówić na kawę? Mamy tu obok bardzo miłą kawiarnię. Często podsyłamy im klientów.
Patrzyłam w jego błękitne, wesołe oczy i zastanawiałam się, kim jest ten mężczyzna. I jak wiele zmieni w moim życiu. Przez moment się wahałam, ale coś mnie do niego przyciągało. Chciałam go poznać. Dawno już niczego takiego nie czułam.
– Kawa brzmi dobrze – powiedziałam.
Hubert wysiadł i okrążył samochód, żeby otworzyć mi drzwi. Najpierw zaprowadził mnie do warsztatu. Przywołał jednego z pracowników i dał mu kluczyki do mojej mazdy.
– Już się robi, szefie. – Chłopak wsunął kluczyki do kieszeni. – Mam potem na niego zerknąć?
– Nie, sam to zrobię.
Szefie. Czyli to wszystko należało do niego. To nie był zwyczajny warsztat, taki z jednym kanałem i trzema mechanikami. Naliczyłam osiem stanowisk, przy których uwijało się wielu ludzi.
– Będziemy obok. Zadzwoń, gdy wrócisz.
Zamówiłam sobie cappuccino, a Hubert wziął podwójne americano. Kelnerka próbowała go jeszcze namówić na ciastko, mówiąc, że ma to, które lubi, ale odmówił, tłumacząc się dbaniem o sylwetkę. Na moje oko nie miał się czym przejmować. Jak na faceta sporo po czterdziestce, prezentował się naprawdę dobrze. Zero brzuszka, żadnych zakoli. Wyglądał mi na kogoś, kto przed pracą biega, a wieczorem spotyka się ze znajomymi, żeby pograć w kosza.
W końcu to ja skusiłam się na ciastko. Po takim dniu każdy lekarz przepisałby mi odrobinę cukru na poprawę nastroju. Hubert przyglądał mi się, gdy wbiłam widelczyk w apetycznie wyglądający deser.
– Chcesz spróbować?
– Wiem, jak smakuje. – Uśmiechnął się. – Właśnie ponoszę konsekwencje swojego rozsądku.
Przekroiłam ciastko na pół i podsunęłam talerzyk bliżej Huberta.
– Teraz będzie i miło, i rozsądnie dla nas obojga.
Bez wahania wpakował sobie do ust kawałek ciastka. Kiedy poruszył ręką, coś mignęło mi na jego palcu. Obrączka?
Przyjrzałam się lepiej. Wcześniej jej nie zauważyłam. Poczułam się jak skończona idiotka. Dałam się zaprosić żonatemu mężczyźnie.
– Coś się stało? – Hubert musiał zauważyć moją minę.
– Jesteś żonaty. – Zabrzmiało to jak oskarżenie. Może nie powinnam się tak do niego odnosić, w końcu niczego mi nie obiecywał. Poza tym, że mi pomoże. Teraz też nie robiliśmy niczego niestosownego. Piliśmy tylko kawę.
– Byłem. – Spoważniał.
– Nadal nosisz obrączkę.
– No tak. – Ściągnął brwi. – Na lewej ręce.
– Czyli jesteś wdowcem?
Przytaknął.
– Przykro mi – powiedziałam, czując coraz większe zakłopotanie. – Nie chciałam poruszać bolesnego tematu.
– W porządku, to stare dzieje. Joanna zmarła siedemnaście lat temu.
– A ty nadal nosisz obrączkę?
Przeczesał dłonią włosy nad karkiem.
– Będziesz się śmiać, gdy ci powiem, że robię tak dlatego, żeby odstraszać kobiety?
Otworzyłam szeroko oczy.
– To nie jest śmieszne. Ale bardzo intrygujące.
– Kobiety przesadnie reagują na samotnego faceta. Nie byłem w stanie spokojnie odprowadzić syna do przedszkola, bo uwieszało się na mnie kilka mam i nie dawało mi spokoju. Bycie wdowcem na rynku wtórnym w takich momentach bywa stresujące. Zwłaszcza gdy podrywa cię wychowawczyni syna, a ty nie masz najmniejszej ochoty na spotkania z nią. Dlatego noszę obrączkę. W pierwszej chwili mało kto kojarzy, że to lewa
ręka.
– Rozumiem. To z pewnością musiało być straszne. – Próbowałam się nie uśmiechnąć.
– Nie krytykuj. Naprawdę nie wiedziałem, co zrobić.
Moją uwagę przykuła inna część jego opowieści.
– Masz syna?
– Tak. Teraz to już stary koń. Właśnie poszedł na swoje. – Hubert upił łyk kawy. – A ty masz dzieci?
Zaprzeczyłam. Nie chciałam nic mówić, bo bałam się, że głos mi zadrży. Nieświadomie poruszył najbardziej drażliwy dla mnie temat.
– Powinienem jeszcze zapytać, czy masz męża albo z kimś jesteś.
Na jego twarzy odmalowało się napięcie. Zupełnie jakby przez ten krótki spędzony razem czas zdążył mnie już polubić. Chyba względem mnie nie zamierzał używać swojej obrączki jako tarczy.
– Jestem rozwiedziona. – Przygryzłam wargę. – Kiedyś myślałam, że nasze małżeństwo będzie trwać wiecznie i wszystko przetrzyma, ale się pomyliłam. Może jest w tym trochę mojej winy. Bardzo dużo pracuję.
– Wydaje mi się, że wina w takich kwestiach zawsze leży gdzieś pośrodku.
Może miał rację. Przez wiele lat stopniowo się od siebie oddalaliśmy. Zupełnie jakbyśmy czuli, że będąc razem, nie możemy już liczyć na nic dobrego. Nasz związek nie będzie tak pełen miłości jak na początku.
Zadzwonił telefon Huberta. Odebrał, zamienił z kimś kilka zdań, a potem spojrzał na mnie.
– Twój samochód już tu jest. Zajmę się nim. Chcesz iść ze mną czy posiedzisz tu sobie w miłym otoczeniu?
Nie rozumiałam swojej reakcji, ale nie byłam w stanie jeszcze się z nim rozstać.
W warsztacie wzbudziliśmy małą sensację. Początkowo nie wiedziałam dlaczego, ale wiele się wyjaśniło, gdy przeszliśmy do sklepu z częściami. Za ladą stał mężczyzna podobny do Huberta, ale trochę niższy i bardziej muskularny.
– Nie wierzę – powiedział zduszonym głosem.
Hubert zgromił go spojrzeniem i zapytał o jakieś części do mojego samochodu. Mężczyzna powiedział, żeby zajrzał na zaplecze, bo coś tam powinno być. Po chwili zostaliśmy sami, a ja poczułam się nieswojo.
– Czy mogę spytać, skąd pani zna mojego brata?
A więc byli braćmi, to wyjaśniało podobieństwo.
– Poznałam go dzisiaj. Nie odpalił mi samochód, a pański brat zaproponował pomoc.
Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego.
– Mówimy o tym samym człowieku? Zaczepił panią i…
– No tak.
– Aha. – Skrzyżował ręce na szerokiej piersi. – To w sumie dobrze. Nie pamiętam, żeby w ostatnim dziesięcioleciu zagadnął jakąś kobietę, ale nie mam nic przeciwko temu.
– Słyszę cię! – krzyknął Hubert z zaplecza. – Jeszcze jedno słowo!
Mężczyzna za ladą tylko się zaśmiał.
– Dobra, już milczę. Nie zmarnuję ci jedynej od lat szansy na randkę.
Poczułam, że się czerwienię.
– My nie…
Brat Huberta pochylił się w moją stronę.
– Jeśli pani gdzieś nie zaprosi, to ja to zrobię. – Puścił do mnie oko.
Co tu się działo?
Hubert wyszedł z częściami, zgromił brata spojrzeniem, po czym wyjaśnił, że musi iść się przebrać. Kiedy wyszedł z pomieszczenia dla pracowników, zaparło mi dech w piersiach.
Miał na sobie wytarte dżinsy i białą koszulkę. Wyglądał jak aktor z amerykańskich filmów o miłości na prowincji. Z wrażenia aż zaschło mi w ustach.
– To co? – Zatarł dłonie. – Ja biorę się do pracy, a ty opowiedz mi o sobie.ROZDZIAŁ 2
Kacper
Próbowałem ogarnąć system zapisów w grafiku i przygotować sobie stanowisko pracy. Miałem jeszcze przysiąść nad projektami i zadzwonić do dwóch klientów umówionych na przyszły tydzień.
Właśnie odpaliłem laptop i przeszukiwałem kroje czcionek, próbując dopasować coś do szkicu leżącego na moich kolanach, kiedy do studia weszła dziewczyna. Początkowo nie zwróciłem na nią większej uwagi. Rozmawiała z Marcelem i pytała o wolne terminy. Usłyszała to, co wszyscy: że trzeba czekać kilka miesięcy. Do właściciela studia ponad rok.
– Nie da się zrobić tego wcześniej? – W jej głosie wychwyciłem desperację.
Nie była jedną z wielu klientek, które narzekały, że ktoś nie wytatuuje im motylka od ręki. Naprawdę jej zależało.
– Właśnie przyjęliśmy nowego artystę. Do niego czeka się tylko kilka tygodni, bo dopiero zapełnia grafik.
Nadstawiłem uszu, bo mówili o mnie.
– Nie widziałam jego prac. – Dziewczyna nagle stała się ostrożna.
– Możesz z nim porozmawiać. Zdaje się, że teraz ma czas.
– Dobrze – powiedziała szybko.
Zupełnie jakbym był papierem toaletowym rzuconym do sklepu w czasach głębokiej komuny. Byłem dostępny, więc mnie wzięła. Marcel zajrzał do mnie i uniósł pytająco brwi. Wiedział, że ich słyszałem.
– Jasne. Chętnie z nią pogadam.
Spodziewałem się młodej dziewczyny, ale chyba nie aż tak. Nie tatuowałem nikogo poniżej osiemnastki, nawet za zgodą rodziców. Takie miałem zasady. Już chciałem zapytać, czy jest pełnoletnia, gdy spojrzałem jej w oczy. Niemal zupełnie czarne. Takie, że nie wiadomo, gdzie kończy się źrenica. Wielkie oczy pełne niepokoju.
Przepadłem, zanim jeszcze zdążyła się odezwać.
– Podobno masz wolne terminy w najbliższym czasie… – Przestąpiła z nogi na nogę, wyraźnie speszona tym, że się na nią gapię.
Próbowałem się otrząsnąć. Odchrząknąłem. Odsunąłem z siedziska kanapy szkice i zrobiłem dziewczynie miejsce obok siebie.
– Tak. Najbliższy za dwa tygodnie. Jeśli ci pasuje.
Przysiadła koło mnie niepewnie. Niemożliwe, żeby się mnie bała. Fakt, byłem wytatuowany i dość wysoki, a gdy marszczyłem brwi, ponoć wyglądałem groźnie. Ale nie byłem groźny. A ona była spięta.
– Nie da się wcześniej? – Założyła za ucho kosmyk czarnych kręconych włosów.
Dlaczego tak bardzo jej zależało?
– Masz gotowy wzór? – zapytałem.
– Nie. – Skrzywiła się.
– W kilka dni coś zaprojektuję. A jeśli chodzi ci o trochę większy tatuaż, to potrzebujemy na to całego dnia. Mały mógłbym zrobić ci od ręki, gdybyś wiedziała, co to ma być.
Wzięła głęboki wdech i przygryzła wargę.
– To nie będzie małe.
– Okej – powiedziałem ostrożnie. Zaczynało mnie coraz bardziej interesować to, czego mi nie mówiła.
Sięgnąłem po czystą kartkę.
– Jak masz na imię?
– Kinga.
Podpisałem kartkę jej imieniem.
– Czarny czy kolorowy?
Od razu odpowiedziała, że kolorowy. Tego była pewna. Nie miała też problemów ze wskazaniem miejsca: dotknęła brzucha w dość nietypowym, jak na tatuaż, punkcie.
– Mógłbym ci zaproponować inne miejsce?
Szybko pokręciła głową.
– Tu i nigdzie indziej.
– Blizna?
– Tak.
– Stara czy świeża?
Zbiłem ją z tropu. Chyba przestraszyła się, że za chwilę mogę ją spławić. Czyli dość świeża blizna.
– Jeśli mi ją pokażesz, ocenię, czy będę mógł ją tatuować.
Zamknęła na chwilę oczy. Kilka sekund później je otworzyła. Spojrzała na mnie i zdjęła skórzaną kurtkę. Podciągnęła sweter. Brzydka szrama szpeciła górną część brzucha dziewczyny. Wcale mnie nie dziwiło, że chciała to zakryć.
– W porządku. Możemy rezerwować termin. Jak tylko mi powiesz, co mam ci wytatuować.
Nie wiedziała. Zadałem jej kilka typowych pytań, ale donikąd nas to nie zaprowadziło.
– Dobra – byłem bliski kapitulacji – powiedz mi, czym się interesujesz.
Przewróciła oczami.
– Lubię muzykę. Mocniejsze brzmienie. Gram na gitarze elektrycznej w zespole.
Wow.
Byłem kupiony. Zrobię jej taki tatuaż, o jakim nawet nie śniła. A potem spróbuję się z nią umówić.
– Podpowiedz mi coś jeszcze. Studiujesz? Pracujesz?
– Chodzę do technikum. – Zaczerwieniła się.
– Ale masz skończone osiemnaście lat? – Musiałem się upewnić.
– Mam. Chcesz zobaczyć dowód? – Zdenerwowała się.
Próbowałem rozkminić, czy drażliwym tematem był wiek, czy szkoła.
– Co to za technikum?
– Elektryczniak. Jestem na mechatronice.
Resztkami sił podtrzymałem szczękę, żeby nie opadła. Nie dość, że dziewczyna była piękna w taki egzotyczny, nieoczywisty sposób, to jeszcze musiała być piekielnie inteligentna. Taki kierunek to pewnie sama fizyka i matma.
– Pokażę ci kilka moich rysunków, a ty powiedz, co ci się podoba.
Kiedy Kinga wyszła, ciągle nie mieliśmy niczego konkretnego. Postanowiła zdać się na mnie.
Przez kilka dni pracowałem tylko nad tym projektem. Myślałem o tej dziewczynie bez przerwy. Nie potrafiłem zrozumieć, co się ze mną działo.ROZDZIAŁ 3
Magdalena
Od dnia, gdy poznałam Huberta, minął już prawie tydzień, a ja nie mogłam przestać o nim myśleć. Wymieniliśmy się numerami telefonów, ale od tamtego czasu nie zadzwonił. Początkowo tłumaczyłam sobie, że pewnie jest zajęty, w końcu ja też miałam w pracy urwanie głowy. Ale z upływem czasu było mi coraz bardziej przykro. Zupełnie jakby w te kilka godzin moje serce się do niego przywiązało. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Ostatnio zmagałam się z takimi problemami, gdy byłam nastolatką. A teraz? Odpowiedzialna kobieta po czterdziestce, która nie może przestać myśleć o facecie? Myślałam, że taki los nigdy mnie nie spotka.
Musiałam jednak jakoś wrócić do rzeczywistości. Spędziłam z Hubertem miłe chwile i to wszystko.
Zrobiłam zakupy i pojechałam zawieźć je mamie. Zastałam ją nad krzyżówką.
– A co ty tak źle wyglądasz? – Obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. – Taki makijaż w twoim wieku? To niestosowne.
Rzeczywiście postanowiłam się umalować. Po spotkaniu z Hubertem pomyślałam, że może powinnam coś zrobić, żeby zainteresować sobą facetów. Wreszcie byłam na to gotowa.
– Mam dopiero czterdzieści lat. – Próbowałam się bronić.
– Czterdzieści siedem, prawie osiem – poprawiła mnie.
Zerknęłam w lustro. Wydawało mi się, że wyglądałam dobrze, ale może jednak…
– Ja przez całe życie wcale się nie malowałam. A twój ojciec zawsze mnie chwalił, że mam taką piękną cerę. To dzięki temu, że nie trułam jej chemią z kosmetyków.
Znałam te jej teorie, słyszałam je już nie raz. Mimo to po raz kolejny wygłosiła swoją tyradę, a ja w tym czasie w milczeniu rozpakowywałam zakupy.
– A te jogurty to po co mi kupiłaś? Przecież wiesz, że ja nie jem takich rzeczy. Sama chemia.
Zacisnęłam zęby.
– Te są bio i mają korzystne szczepy bakterii.
– Lepiej je sobie zabierz. Pan Zdzisiu twierdzi, że te wszystkie napisy na opakowaniach to oszustwo. Oni ciągle kłamią.
Gdybym nie znała mojej matki od czterdziestu siedmiu, no, prawie ośmiu lat, pomyślałabym, że dopada ją demencja lub alzheimer. Ale nie. Ona zawsze była właśnie taka. Wszystko wiedziała najlepiej, a jeśli czegoś nie była pewna, to pan Zdzisiu, sąsiad, zabierał głos i zdradzał jej prawdy o świecie. Nie liczyło się to, że ja skończyłam studia, a on zawodówkę. Po prostu wszystko wiedział i już.
Wzięłam jogurty, bo nie chciało mi się z nią kłócić.
– Potrzebujesz jeszcze czegoś? – zapytałam z nadzieją, że tak nie będzie i za chwilę znajdę się już w domu.
– Posiedziałabyś ze mną. – Zrobiła smutną minę. – Ciągle jestem sama. Razem spędziłybyśmy miło czas.
Szczerze w to wątpiłam, ale ona zawsze potrafiła wywołać we mnie wyrzuty sumienia, więc zostałam.
•
Wieczorem, już leżąc w łóżku, wpisałam w wyszukiwarkę nazwisko Huberta. Na ekranie telefonu najpierw wyświetliła się strona jego warsztatu. Później znalazłam kilka informacji o tym, że był sponsorem nagród w jakimś konkursie, a jeszcze niżej… Zdjęcia. Hubert w kombinezonie obok samochodu rajdowego. Na kolejnym z pucharem w rękach i uśmiechniętą kobietą u boku. Na jeszcze innym widać było kręcącego się wokół mężczyzny malca. Zdjęcia musiały pochodzić sprzed kilkunastu lat.
Powiększyłam to, na którym Hubert stał sam, i przez jakiś czas wpatrywałam się w jego oczy.ROZDZIAŁ 4
Kacper
Adwokat spojrzał na mnie jak na szaleńca.
– Nie wygra pan tej sprawy. Nie woli pan po prostu spotkać się z tą kobietą i wszystko z nią wyjaśnić?
Tak, pewnie tak byłoby najprościej. W pewnym sensie. Ale pod wieloma względami to było cholernie skomplikowane. Nawet nie wiedziałem, jak należało nazwać to, co mi zrobiła. Zostawiła mnie na pastwę losu. Nie żebym się skarżył, bo w sumie miałem szczęście. Po prostu nie mieściło mi się w głowie, że można postąpić w ten sposób. Oddać część siebie i zapomnieć. Musiałem spojrzeć jej w oczy i pragnąłem tylko tego, żeby sąd zmusił ją do wyjaśnienia mi dlaczego. Sam nie byłbym w stanie z nią rozmawiać. Byłem na nią zbyt wściekły.
– Mówił pan, że możemy spróbować. – Spojrzałem na mecenasa.
– Oczywiście. Tak jak tłumaczyłem. Powołałem się na paragrafy, które dotyczą obowiązków łożenia na dziecko, ponieważ nie doszło do zrzeczenia się praw do niego. Ale zdaje pan sobie sprawę, że w Polsce matką jest ta kobieta, która urodziła?
Pamiętałem naszą poprzednią rozmowę. Także to, że ta kobieta ani mnie nie urodziła, ani nie oddała do adopcji. Nie chodziło mi o wygranie tej sprawy. Już mu o tym mówiłem.
– Zależy mi na konfrontacji – podkreśliłem.
– Czyli musimy spotkać się z tą kobietą w sądzie.
– Da pan radę tak to poprowadzić?
– Nie powinno być problemu. Musi się pan jednak liczyć z tym, że sąd obciąży pana kosztami sądowymi.
Miałem tę świadomość.
– To dobrze, bo pozew już został dostarczony.
Tego się nie spodziewałem. Po tej całej jego przemowie sądziłem, że jeszcze tego nie ruszył.
– Co teraz? – Wyprostowałem się na krześle.
– Pewnie skontaktuje się z nami jej adwokat.
Mężczyzna wstał i obszedł duże drewniane biurko. Oparł się biodrem o krawędź blatu i skrzyżował ręce na piersi.
– Możliwe, że będą szukać kontaktu z panem. Takie sprawy wzbudzają ciekawość i wiele emocji. Doradzam trzymanie się z daleka od adwokata strony przeciwnej. – Przyjrzał mi się uważnie. Niepotrzebnie. Zależało mi na tym, żeby to właśnie on prowadził moją sprawę, więc zamierzałem całkowicie zdać się na niego. – Co do mediów…
– Mediów? – przerwałem mu zaskoczony.
– Tak. To precedensowa sprawa. W pewnym momencie może zrobić się o niej głośno.
– Chce pan tego?
– Tylko zamieszanie daje nam konkretną szansę na wygraną.
Wyczułem, że aż się do tego palił. Nie było mi po drodze z tym pomysłem. Jednak jeśli to zmotywowałoby mojego adwokata do działania…
Powiedziałem, że rozumiem i że to przemyślę. Chciałem już stamtąd wyjść. Gabinet wypełniony ciemnymi meblami działał na mnie przytłaczająco.
– Panie Kacprze, jeszcze jedno pytanie… Co na to pana rodzice?
– Ojciec nie przyjął tego najlepiej – powiedziałem wymijająco i wstałem z krzesła, dając sygnał, że rozmowa dobiegła końca.
– A mama?
Złapałem za klamkę i mocno zacisnąłem na niej palce. Nie potrafiłem się odwrócić i spojrzeć mecenasowi w oczy.
– Moja mama nie żyje.
•
Od rana byłem tak podekscytowany, jakby to mnie ktoś miał zrobić pierwszy tatuaż. Chodziło o Kingę.
Miałem powody, żeby podejrzewać, że dziś w ogóle nie przyjdzie. Nietypowi klienci rezygnowali częściej niż ci, którzy dokładnie wiedzieli, czego chcą.
Spakowałem do plecaka teczkę z dwoma projektami. Lubiłem dawać klientom wybór, choć sam najczęściej miałem swoje typy. Nie upierałem się. To nie ja miałem oglądać tę dziarę do końca życia.
Zjadłem w pośpiechu rogalika kupionego po drodze, a potem przygotowałem sobie miejsce pracy. Ustawiłem fotel w odpowiedniej pozycji, wyjąłem z szafki tusze, opakowania z igłami i pudełko lateksowych rękawiczek. Pięć minut przed dziesiątą byłem gotowy do pracy, ale Kingi jeszcze nie było.
Wpadła w ostatniej chwili. Otrzepała z kurtki krople deszczu i spojrzała na mnie przepraszająco.
– Cholerny autobus – rzuciła, a ja odetchnąłem z ulgą.
Doprawdy powinienem był trzymać emocje na wodzy. Nie mogło mi aż tak zależeć na dziewczynie, którą widziałem ledwie drugi raz w życiu. Usiedliśmy przy niewielkim stoliku ustawionym w tej części studia, która pełniła funkcję recepcji. Wyjąłem projekty i podałem Kindze.
– Możemy coś lekko zmienić.
Jej czarne oczy przesuwały się po kształtach, które narysowałem. Przyjrzała się pierwszej kartce, a potem drugiej. Nie miała problemu z podjęciem decyzji. Od razu wybrała. Ten projekt, który ja też bym wybrał. Fragment schematu elektronicznego i wplecione w to kwiaty hibiskusa.
– Wiesz, czego to jest schemat? – zapytała.
– Nie mam pojęcia. Znalazłem to w sieci.
Przyjrzała się jeszcze raz.
– A ty wiesz?
– Domyślam się. – Uśmiechnęła się, a ja oniemiałem z zachwytu. – Projekt jest genialny.
Wcześniej przeniosłem go już na kalkę, więc mogliśmy brać się do pracy. Zaprowadziłem Kingę do jednego z pomieszczeń studia. Stały tam dwa fotele, a pokój był przedzielony dużym parawanem. Na jednym z foteli siedział już klient, któremu Marysia robiła cieniowanie na przedramieniu. Kinga skrzywiła się, usłyszawszy dźwięk pracującej maszynki. Niezbyt dobrze to wróżyło, bo miałem zrobić dziewczynie prawdziwy tatuaż, a nie nakleić kwiatka, który zmyje się po kilku dniach.
Kiedy poprosiłem, żeby zdjęła bluzkę i położyła się na rozłożonym na płasko fotelu, skrzywiła się po raz drugi.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
– Tak. Po prostu źle mi się to skojarzyło. Nie zwracaj na mnie uwagi.
Uśmiechnąłem się.
– Nie jesteś dziewczyną, na którą mógłbym nie zwracać uwagi.
Spojrzała na mnie tak, jakby zupełnie mi nie uwierzyła.
Zdezynfekowałem skórę i odbiłem wzór. Podałem Kindze lusterko i zapytałem, czy o to właśnie chodzi.
Przyjrzała się, sprawdzając, czy udało mi się zakryć bliznę. Wiedziałem, po co się tatuowała, dlatego zrobiłem to, czego oczekiwała.
– Jest świetnie. – Oddała mi lusterko i odetchnęła głęboko. – Jedźmy z tym.
– Jesteś pewna?
Potwierdziła.
Zacząłem od zarysu kwiatów. Nie robiłem im czarnego konturu. Nie podobały mi się takie tatuaże, dlatego takich nie projektowałem. Po kilku minutach zerknąłem na twarz Kingi. Zdawała się być myślami gdzie indziej.
– I jak? – zapytałem.
– Myślałam, że będzie bardziej bolało.
Uśmiechnąłem się. Starałem się pracować najdelikatniej, jak się dało.
– Pod koniec może być nieprzyjemnie. Ale jeśli chcesz, możemy rozłożyć ten wzór na dwie sesje.
– Nie – powiedziała szybko.
– Zapytam cię o to jeszcze raz za jakieś trzy godziny.
Wiedziałem, że po pewnym czasie najwięksi twardziele potrafią zmięknąć. Ja sam też zaliczyłem raz taki kryzys.
– Nie musisz mnie pytać. To dla mnie ostatni moment na tatuaż. Gdyby miał być robiony później, musiałabym z niego zrezygnować.
– Powiesz dlaczego?
– To długa i beznadziejna historia. Nie chcesz tego słuchać, a ja nie chcę o tym gadać.
Przetarłem jej skórę z małym fragmentem wzoru.
– Mamy sporo czasu.
– Wiem. – Wyjęła z kieszeni spodni telefon z podpiętymi słuchawkami. – Nie będę ci przeszkadzać.
Wetknęła słuchawki w uszy i już po chwili dotarły do mnie dźwięki muzyki, której słuchała. Przebiły się nawet przez odgłos maszynki. Nie tego się spodziewałem po tej sesji. Chciałem bliżej poznać Kingę. Przekonać, żeby dała się gdzieś zaprosić. Tymczasem ona mnie olewała. Byłem tylko gościem, który miał wykonać swoją robotę.
Skupiłem się na pracy, bo nic innego mi nie zostało. Zrobiłem zarysy hibiskusów, wzór schematu elektronicznego, a potem zabrałem się do cieniowania kwiatów. Oznaczało to wielokrotne kłucie niemal tego samego miejsca. W połowie drugiego kwiatka Kinga zaczęła wstrzymywać oddech. Dotknąłem jej ramienia i pokazałem, żeby wyjęła z uszu słuchawki.
– Zróbmy przerwę. Może zamówimy coś do jedzenia?
– Nie jestem głodna – odpowiedziała.
– To potrwa jeszcze kilka godzin – ostrzegłem.
Przygryzła wargę.
– No dobrze – powiedziała w końcu. – Chyba przyda mi się przerwa.
– Super. Masz jakieś preferencje? Pizza? Coś chińskiego? Jest też pierogarnia.
– Mogą być pierogi.
Znalazłem ulotkę z numerem telefonu i zamówiłem dla nas ruskie, kefir dla siebie i barszcz dla Kingi. Od razu zrobiło się jakoś tak luźniej.
– Jak ty to wytrzymałeś? – zapytała, patrząc na fragment tatuażu, który wystawał mi poniżej rękawa koszulki.
Podciągnąłem rękaw, żeby mogła zobaczyć cały wzór.
– To były trzy sesje – przyznałem. – A i tak na jednej z nich miałem niezły kryzys.
– Serio?
– Serio. Czasem to kwestia miejsca, a czasem masz po prostu słabszy dzień. Ale ty sobie dziś świetnie radzisz.
Uśmiechnęła się do mnie. Miałem wrażenie, że w pomieszczeniu pojaśniało. Zrobiłbym wiele, żeby uśmiechnęła się kolejny raz.
– Ile masz tatuaży?
– Cztery.
Ten na bicepsie i wewnętrznej stronie przedramienia drugiej ręki już widziała. Miałem jeszcze wytatuowaną łydkę i napis na wysokości jednego z żeber. Podciągnąłem nogawkę i pokazałem jej wzór liścia monstery.
– Fajny, ale ten podoba mi się najbardziej. – Wskazała na moje przedramię.
Miałem tam dziarę przedstawiającą pędzel z włosiem zanurzonym w farbie, która kapała w kierunku nadgarstka.
– Czy to oznacza, że malujesz?
– Tak. Studiuję na ASP.
– A dlaczego tatuujesz?
– Głównie dla kasy – przyznałem.
– A co na to twoi rodzice? Nie kazali ci się trzymać od tego z daleka? Moi chyba dostaliby zawału, gdybym stwierdziła, że chcę robić coś takiego.
– Ojciec sam mnie do tego zachęcał. Chciał, żebym miał jakiś fach w ręku. Twierdzi, że nie wyżyję z malowania, i pewnie ma rację.
Przyjechało nasze jedzenie. Kinga pałaszowała swoją porcję, a ja wciskałem w siebie kolejne kęsy. Zawsze jadłem o tej porze, ale dziś nie mogłem się skupić na jedzeniu. Miałem motyle w brzuchu.
– A jak ty trafiłaś do technikum elektrycznego? – Chciałem wrócić do naszej rozmowy i dowiedzieć się czegoś więcej o Kindze.
– Uwierzysz, jak ci powiem, że zawsze kręcił mnie prąd?
Wzruszyłem ramionami.
– Byłam takim dzieckiem, które rozkręca wszystkie sprzęty, bo musi zobaczyć, co jest w środku. Jeśli były na prąd, frajda stawała się większa.
– Czyli wiesz, co zrobić, kiedy wywali korki?
Roześmiała się.
– Tak. I parę innych rzeczy też. Choć nie mówi się korki, tylko wkładki bezpiecznikowe. – Zerknęła na maszynkę do tatuowania. – Wiem też, na jakiej zasadzie to działa.
Gdy wróciłem do tatuowania jej skóry, Kinga opowiedziała mi o silniku maszynki i o tym, jak igły są wprawiane w ruch. Nie wszystko zrozumiałem, ale świetnie się jej słuchało.ROZDZIAŁ 5
Magdalena
Drżącymi dłońmi rozdarłam kopertę. Czułam, że to nie będzie nic dobrego. List, po który musiałam osobiście pójść na pocztę, pewnie był z sądu lub…
„Pozew”, krzyczał nagłówek.
Serce biło mi jak oszalałe. Pobieżnie przejrzałam treść, ale byłam tak zdenerwowana, że nic nie zrozumiałam. W moim zawodzie pozwy nie były wcale rzadkością, dlatego powinnam liczyć się z tym, że w końcu i ja jakiś dostanę. Jednak nie byłam na to kompletnie przygotowana. W dodatku w treści nie było nic o błędzie w sztuce. Ktoś mnie pozywał i chodziło mu o pieniądze, ale nie zrozumiałam z jakiego powodu.
Wsiadłam do samochodu i od razu wybrałam numer Dominiki, mojej przyjaciółki, która na moje szczęście była adwokatem.
Próbowałam jej wytłumaczyć, o co chodzi, ale niezbyt dobrze mi szło.
– Przyjedź do mnie – poprosiła. – Niezależnie od tego, co tam jest napisane, musimy to przegadać. Dasz radę prowadzić?
– Tak, chyba tak.
– Magda, nie znam drugiej tak opanowanej osoby jak ty. Świetnie sobie radzisz w trudnych sytuacjach, więc i z tym sobie poradzimy. Pamiętaj o tym.
Miała na myśli to, jak sobie radzę w pracy. Ale praca to co innego. Mogłam być opanowana na sali operacyjnej, bo to był inny świat. Wbrew pozorom dla mnie bardziej bezpieczny.
Schowałam pismo do koperty i uruchomiłam silnik samochodu. Zanim ruszyłam, przypomniał mi się tamten młody mężczyzna, który przyszedł na mnie nawrzeszczeć na oddział. Czy to możliwe, żeby był powiązany z tą sprawą?
Dominika siedziała w salonie nad jakimiś dokumentami. Zajmowały całą powierzchnię stołu. Obok, na dywanie, wśród lalek i pluszaków, bawiła się jej córka. Kiedy usiadłam na jednym z krzeseł, dziewczynka podeszła do mnie i wpakowała mi się na kolana. Robiła tak zawsze, gdy tam przyjeżdżałam.
– Co słychać, ciociu? – Objęła mnie w pasie swoimi małymi rączkami. – Jesteś smutna?
– Nie, skarbie. Miałam trudny dzień, ale twoja mama zaraz mi z tym kłopotem pomoże.
Dominika z uwagą wczytywała się w treść pozwu.
– A co u ciebie? Wszystkie zabawki zdrowe? Czy trzeba kogoś ratować?
Mała lubiła się tak bawić, mimo że mogło jej się to źle kojarzyć po tym, co przeszła. Jednak doświadczenie nauczyło mnie, że dzieci zachowywały się zupełnie inaczej niż dorośli. One nie uciekały od trudnych emocji, tylko najczęściej wałkowały je w kółko, żeby wszystko zrozumieć i wreszcie móc się od nich uwolnić.
Ja już zawsze będę pamiętać dzień, w którym się poznałyśmy. Dzień, kiedy zdesperowana Dominika przywiozła swoją córkę na SOR. Dziewczynka chorowała już od jakiegoś czasu, a lekarze, do których trafiała, mieli różne pomysły na to, co jej jest. Zamiast przyjąć ją na oddział, przepisywali różne antybiotyki i odsyłali do domu.
To potworny moment dla rodziców, gdy nie mają pojęcia, dlaczego ich dziecko z godziny na godzinę gaśnie. Kiedy nie otrzymują pomocy i zewsząd słyszą, że są przewrażliwieni. A potem sytuacja zaczyna dramatycznie się pogarszać i nikt już nie wie, czy uda się wyrwać dziecko z objęć śmierci.
Pamiętałam wyraz oczu Dominiki, gdy czekała na jakąkolwiek pomoc. Wyglądała jak ktoś, kto właśnie zdał sobie sprawę, że przegra w najważniejszej bitwie swojego życia. Zabrałam wtedy jej dziecko i powiedziałam, że musi mi zaufać i że zrobię, co się da.
Kilkanaście godzin później mała obudziła się po trudnej operacji i wyszeptała, że chce jej się pić. Wtedy Dominika spojrzała na mnie tak, że obie już wiedziałyśmy. To wydarzenie nas połączyło, a znajomość szybko przerodziła się w przyjaźń.
Ufałam jej tak samo, jak ona kiedyś zaufała mi. Wiedziałam, że będzie o mnie walczyć, niezależnie od tego, o co mnie pozwano.
– Ja też niewiele z tego rozumiem – przyznała, wpatrując się w kartkę. – Ale znam pełnomocnika tego Kacpra Kowalskiego. Może uda mi się z niego coś wydusić po starej znajomości.
Sięgnęła po telefon, a ja przejęłam od niej pismo. Byłam tak tym wszystkim zaaferowana, że nawet nie spojrzałam na nazwisko osoby, która mnie pozywała. Nie znałam żadnego Kacpra Kowalskiego. Jego adres też nic mi nie mówił. Jednak tym razem wyłapałam w treści kluczowe słowo: alimenty. Pozwano mnie o alimenty.
To nie mogła być prawda.
– Cześć, Bogdan! – Dominika przybrała pozornie sympatyczny ton. – Możesz mi wyjaśnić, dlaczego twój klient, niejaki Kacper Kowalski, pozywa moją klientkę o alimenty? To dość karkołomne posunięcie w przypadku kobiety, która nigdy nie miała dzieci.
Słuchała przez chwilę wyjaśnień mężczyzny, a jej mina rzedła z każdym jego słowem.
– Nawet jeśli to prawda, to i tak przegracie. Masz tego świadomość? – Wstała od stołu i zaczęła przechadzać się po pokoju, zgrabnie omijając porozrzucane zabawki. – Możesz mi powiedzieć, czego on tak naprawdę chce? – Przez chwilę znów słuchała, a do mnie dotarło, że nie pamiętałam, żeby komuś tak szybko udało się zbić ją z pantałyku. – No cóż, uprzedź go, że nie zostawię na nim suchej nitki.
Rozłączyła się i spojrzała na mnie wyraźnie skonsternowana. Powoli zaczynałam rozumieć, co się stało. Spełniły się moje najgorsze obawy sprzed lat. Ktoś wyrwał mi serce, a teraz postanowił je poćwiartować.