- W empik go
Życie polskie w dawnych wiekach - ebook
Życie polskie w dawnych wiekach - ebook
W dzienniku zmarłego na emigracji Jana Lechonia znajdujemy opis snu, w którym poeta widział stare ryciny przedstawiające barwne postacie XVII stulecia, husarzy i lisowczyków, a wszystko razem przypominało mu Życie polskie w dawnych wiekach Władysława Łozińskiego. Ten pierwszy w naszej literaturze historycznej całościowy opis staropolskich obyczajów szlacheckich po dziś dzień urzeka barwnością i urodą stylu literackiego, który autor zademonstrował już w Oku proroka czy Skarbie watażki. Współcześni odebrali dzieło Łozińskiego jako swego rodzaju ekspiację za czarny obraz obyczajów nakreślony przez niego w Prawem i lewem. Niczym puchar sarmackiego miodu miało zatrzeć nieco piołunowy smak poprzedniego utworu.
Dzięki temu pięknie i bogato ilustrowanemu wydaniu czytelnik może zajrzeć do siedzib magnaterii oraz zamożnego ziemiaństwa, podziwiać ich „ubiory i splendory”, towarzyszyć im w życiu publicznym i rodzinnym, na co dzień i od święta, a także w podróżach po tak rozległej niegdyś Rzeczypospolitej oraz w wojażach do dalekich krajów.
Z życia polskiego… czerpano podobną otuchę, co z Trylogii Henryka Sienkiewicza. Pokrzepieniu serc służyły bowiem opisy wspaniałych siedzib, jak również rycerskich przewag dawnych Sarmatów. Rozbudzały nadzieję, że kiedyś, podobnie jak to już miało miejsce, Polacy wezmą górę nad sąsiadami, którzy najechali i podzielili ich ojczyznę. Łoziński przypomniał, że Polska nie tylko zawsze stanowiła integralną część Europy, lecz także zapisała piękne karty w dziejach jej kultury.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0288-5 |
Rozmiar pliku: | 35 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak twierdzi Karol Kosek, najlepszy dziś znawca twórczości Władysława Łozińskiego, Zycie polskie w dawnych wiekach wywołało zachwyt porównywalny z przyjęciem, jakie spotkało Trylogię lub Quo vadis. Pierwszą edycję tej książki z września 1907 r. rozkupiono natychmiast, bo do 20 listopada. W następnym miesiącu ukazało się drugie wydanie. Niebawem też na autora posypał się deszcz zaszczytów. Jego nazwiskiem ochrzczono ulicę Lwowa, już 19 października 1907 r. Łoziński otrzymał dyplom honorowego obywatela stolicy Galicji, a 18 grudnia został powołany w poczet honorowych członków Towarzystwa Dziennikarzy Polskich¹. Wszystko to, zanim się jeszcze pojawiły pierwsze recenzje w poważniejszych periodykach. Jak widać, wystarczyły entuzjastyczne rekomendacje koryfeuszy życia umysłowego Galicji, którym był rozesłał egzemplarze autorskie.
Wśród gratulujących znaleźli się przedstawiciele najwyższych władz Cesarsko-Królewskiej Akademii Umiejętności, której Łoziński był czynnym członkiem już od r. 1890. Winszował sukcesu Stanisław Estreicher, który wcześniej w imieniu Komitetu Redakcyjnego Encyklopedii polskiej, wydawanej przez Akademię w Krakowie, zaproponował autorowi Prawem i lewem napisanie pracy do działu Historia. Encyklopedia była pomyślana bardzo ambitnie: miała liczyć aż 500 arkuszy druku i zostać opracowana przez około 150 autorów, najwybitniejszych specjalistów reprezentujących wszystkie zabory. Początek edycji przewidywano na r. 1908. Aż do zawieszenia działalności PAU (1952) starano się kontynuować wydawanie Encyklopedii. Z zaplanowanych 25 tomów, które miały odpowiadać 19 działom, ukazało się jednak wszystkiego tylko 9 tomów, obejmujących 6 działów².
Ku pewnemu zakłopotaniu redakcji Łoziński, nie czekając na ukazanie się pierwszych tomów Encyklopedii (wyszły one dopiero w r. 1912), ale za zgodą jej komitetu redakcyjnego, zdecydował się ogłosić Zycie polskie… jako dzieło w pełni samodzielne. W przedmowie do pierwszego wydania książki tłumaczył czytelnikom, że ukazuje się „nie na tym miejscu i nie w takich warunkach, wśród jakich pojawić się miała”. Autor stanął przed koniecznością wyboru: „albo skazać swoją przedwcześnie gotową pracę na pogrzebanie w tece, albo ogłosić ją drukiem, dopóki jeszcze odpowiada współczesnemu zasobowi historyczno-obyczaj owych źródeł”³. Inna sprawa, że także i w następnych edycjach Życia polskiego…, które wyszły jeszcze za życia Łozińskiego (zmarł 20 maja 1913 r.), nie poczynił w pierwotnym tekście żadnych zmian, uzupełnień czy poprawek.
Nie wydaje się także, aby manuskrypt Życia… przechodził przez recenzję wewnętrzną. W każdym razie Łoziński nie wspomina o tym w żadnej z przedmów, w które był zaopatrzył kolejne wydania książki. Jak wiadomo, ostateczny kształt większości dzieł nieraz dość znacznie odbiega od pierwotnie nakreślonych konspektów, zwłaszcza gdy nie zostały one ułożone przez samego autora. Tak było i w przypadku Łozińskiego. Ogłoszony dwa lata przed ukazaniem się Życia polskiego… plan Encyklopedii zakładał, iż w dziale XIV, zatytułowanym Obyczaj, wieki XVI-XVIII zostaną ujęte w następujących pięć rozdziałów: życie dworskie (1,5 ark.), mieszkania, ubiory, sprzęty, życie szlachty w domu i poza domem (4 ark.), świat szkolarski (1 ark.), życie mieszczańskie (1,5 ark.) i wreszcie życie chłopskie (2 ark.)⁴. Tymczasem Łoziński zupełnie inaczej podzielił swą książkę, która notabene liczy circa 18, a nie, jak wynikałoby z konspektu, 10 arkuszy.
W rozdziale pierwszym (Zamki i pałace) opisał siedziby i dwory arystokracji, w drugim (Dwory i dworki) szlacheckie domostwa, w trzecim (Ubiory i splendory) stroje oraz klejnoty magnatem, karmazynów i zamożniejszego ziemiaństwa. Rozdział końcowy (Dom i świat) poświęcił życiu rodzinnemu, przyjęciom i bankietom, sposobowi spędzania wolnego czasu, wreszcie podróżom po kraju i wyjazdom za granicę. Obyczajem mieszczańskim, a tym bardziej chłopskim, w ogóle się nie zajął, środowiskiem „żaków” tylko ubocznie, głównie przez pryzmat strat i korzyści, które przynosiły wyjazdy na obce uniwersytety.
O ile jednak recenzenci wytykali Łozińskiemu pominięcie „plebejskiego” świata, to żaden z nich nie zwrócił uwagi na tak radykalne odstąpienie od „konspektu” zawartego w programie AU. A przecież recenzji tych ukazało się sporo, i to zarówno w pismach codziennych, jak i w naukowo-literackich miesięcznikach czy kwartalnikach, po pojawieniu się pierwszych wydań, a więc w latach 1907-1908, i po ukazaniu się ozdobnej luksusowej edycji w r. 1912⁵. Lwia część była pisana w stylu, w jakim dziś recenzji raczej nie zwykło się pisać. Sprowadzały się bowiem w głównej mierze do mniej lub bardziej gruntownego streszczenia zawartości dzieła, przetykanego komplementami. Niemal wszyscy recenzenci powtarzali z aprobatą końcową refleksję Łozińskiego o tym, iż w rzeczywistości granica między światem staropolskim a obecnym pozostała płynna „i nie byłoby to może niewdzięczne zadanie dla historycznego badacza-psychologa wykazac, jak tej przeszłości jesteśmy już dalecy i jak jeszcze bliscy”⁶. Po uważnej lekturze wszystkich recenzji znalazłem w nich zaledwie kilka poważniejszych zastrzeżeń dość nierównej wagi. Pierwsze z nich dotyczy faktu, że książka Łozińskiego przynosi mniej, aniżeli obiecuje jej tytuł. Autor zajął się bowiem głównie światem szlacheckim, brak natomiast ukazania „ jak wyglądał, żył i myślał polski chłop i rzemieślnik”, co zauważył Michał Janik w r. 1907⁷. Podobną opinię znajdujemy u Aleksandra Brucknera, który choć nazwał książkę Łozińskiego mistrzowskim obrazem, to jednak przyznawał, iż, jest to właściwie «życie pańskie siedemnastowieczne^. Autor innych warstw albo wcale nie tykał, albo mało je uwzględniał”⁸. To samo, po przeszło pół wieku, wytknie Łozińskiemu Irena Turnau, pisząc, że naszkicowany przez niego obraz obyczajów staropolskich „dotyczy jedynie magnatów i zamożniejszej szlachty, nie wspomina się nawet o tym, że istnieli w dawnej Polsce także mieszczanie i chłopi”⁹. Ich pominięcie było tym bardziej dziwne, iż Łoziński należał do wielbicieli, chwilami nawet bezkrytycznych, kultury mieszczańskiej. W Prawem i lewem stale przeciwstawiał ją obyczajom szlacheckim, którym nie szczędził słów nagany. Pod tym względem Kitowicz góruje zdecydowanie nad Łozińskim, skoro „obyczajom chłopskim” zamierzał poświęcić osobny rozdział. (Pracę nad nim przerwała śmierć plebana z Rzeczycy).
Z taką postawą autora wiązał się ściśle wysunięty przez Janika zarzut pominięcia ujemnych cech kultury, którą dziś nazwalibyśmy sarmacką. A mianowicie panoszenia się zabobonów i fanatyzmu przy pozorach niezmiernej bogobojności. Zdaniem krytyka nad umysłowością szlachecką panował „kańczug, wiara w czary i kalendarze z gusłami” oraz „w klamkę pańską”, przez co umysłowośc ta musiała stawać się „cudacką, niedobrą i barbarzyńską”. Notabene Janik, liberał i wolnomyśliciel, stale skłócony z władzami szkolnymi, był także nader aktywnym działaczem politycznym (m.in. jako członek Polskiego Stronnictwa Postępowego¹⁰), co musiało wpływać na ostrość jego sądów i kierunek krytyki.
Trudno wszakże nie przyznać pewnej racji jego wywodom. Nie skłoniły jednak Łozińskiego do poczynienia jakichkolwiek zmian w tekście, już to dlatego, że wymagałyby one dużego wkładu pracy pisarskiej, już to z uwagi na fakt, iż Życie polskie… w swym bardziej sprawiedliwie rozdzielającym światła i cienie kształcie nie zyskałoby tak wielu zwolenników po obu stronach politycznej barykady. A tymczasem, jak słusznie przypomina Kosek, z jednakową aprobatą odczytywali je zarówno postępowi, jak i konserwatywni krytycy. Pierwsi widzieli w książce Łozińskiego „surowy, lecz słuszny sąd nad przeszłością” oraz „posępne memento dla teraźniejszości”, stwierdzając z satysfakcją, że Łoziński „więcej nam grzechów niż cnót szlacheckich odsłania”. Drudzy natomiast ujrzeli w Życiu polskim. apoteozę świetnej przeszłości Polski szlacheckiej, a zarazem rodzaj ekspiacji „za ponury obraz szlacheckiego państwa” zawarty w Prawem i lewem¹¹.
Tak czy inaczej w żadnym z wydań Życia polskiego… nie znalazła się kartka, na której Łoziński wyraził swój wysoce krytyczny osąd o sarmatyzmie. Czytamy na niej m.in., że próżniactwo, ów główny rys życia szlacheckiego, było zasadniczą przyczyną wszystkich naszych wad, a nawet i samego upadku Rzeczypospolitej. Kartka ta miała zostać włączona do trzeciej edycji (1912) Życia., lecz autor ostatecznie zrezygnował z tego zamiaru. Zachowała się w Archiwum Biblioteki Jagiellońskiej, gdzie odnalazł ją Kosek¹².
Na łamach „Pamiętnika Literackiego” Antoni Prochaska wytykał Łozińskiemu brak ściślejszej korelacji opisywanych zjawisk obyczajowych z konkretnymi datami czy choćby epokami¹³. Po 20 latach podobny zarzut podniesie (i rozwinie) Władysław Konopczyński, który również Janowi Stanisławowi Bystroniowi zarzucił, iż „robi uogólnienia na obszarze kilku wieków, nie zaznaczając wyraźnie, które objawy należą do której epoki, dlatego w jego książce nie widać właściwych Dziejów zmieniających się w czasie”¹⁴.
Prochaska miał także za złe Łozińskiemu, iż panujące na Rusi stosunki, tak plastycznie opisane w Prawem i lewem, zbyt często przenosi na teren całej Rzeczypospolitej. Pod tym względem zresztą Życie polskie… jest od strony podstawy źródłowej, czerpanej w znacznym stopniu z akt grodzkich i ziemskich czy postanowień sejmikowych Rusi Czerwonej, poniekąd wtórne w stosunku do Prawem i lewem. Autor niewiele się chyba przejął tym zarzutem, podobnie jak i przytoczeniem przez Prochaskę licznych ustaw antyzbytko-wych, wydawanych przez sejm szlachecki, co obalało jego tezę, jakoby w Rzeczypospolitej nie istniały tak pospolite w innych państwach leges sumptuaria¹⁵. Jak jednak wynika i z moich badań, rację miał w tym przypadku raczej Łoziński. Anonimowy autor pisał bowiem w r. 1607 wprost, że ustawa antyzbytkowa, taka jak gdzie indziej istnieje, przydałaby się i w Polsce „ jeno w takiej wolności szlacheckiej z trudnością przyszłoby ustanowić ją”¹⁶.
Recenzenci, zafascynowani barwnością nakreślonej przez Łozińskiego panoramy oraz malowniczością jego stylu, nie zwracali wszakże większej uwagi na takie czy inne potknięcia. Niepotrzebnie więc, uprzedzając wszelkie ewentualne ataki i zoilowe krytyki, pisał w liście do historyka sztuki i profesora UJ Mariana Sokołowskiego (1839-1911): „Ja sam bardzo niekontent jestem z tej książeczki , jak Czcigodny Pan wiesz, powstała ona wskutek podjęcia się przeze mnie w słabej czy lekkomyślnej chwili zadania, przy którym podyktowano mi z góry temat, termin i objętość, a pojawiła się drukiem w chwili zniecierpliwienia, kiedy po trzykrotnym odraczaniu terminu publikacji straciłem wreszcie wiarę, aby się doczekała ogłoszenia w takiej jeszcze porze, w której stała na wysokości źródeł”¹⁷.
Wbrew tym zastrzeżeniom, nie w pełni chyba szczerym, Leonard Lepszy chwalił Życie polskie… w stylu, jakiego zwykł był w tym dziele używać i sam jego autor. „Niezrównana książka – pisał Lepszy. – Z jakimże animuszem iście szlacheckim napisana! Cóż za rozmaitość tematów, jak wyborne uchwycenie charakterystyki przeszłości.
Jak w kalejdoskopie przesuwają się przed nami dawne zamki i pałace, dwory i dworki, ubiory szlacheckie i splendory, dom i świat nasz szczerze polski, ale już niepowrotnie należący do przeszłości.
Autor to doświadczony, wiedzy wielkiej, zwłaszcza jeśli rzecz idzie o w. XVII. Wiadomości z życia szlacheckiego mnóstwo. Z autorem można się czasami nie zgodzie. Można nie podzielać jego zdania, kiedy pisze z lekceważeniem np. o rezultatach badań nad architekturą drewnianą w Polsce. Toć jednak nie przeszkadza, że książkę napisaną z niepospolitym talentem pisarskim nie czyta się, ale chłonie od początku aż do ostatniej stronicy.
Pan Łoziński ma swój styl własny rodowity, którym opowiada tak, jak gdybyś miał przed sobą wprost z XVII-go w. wziętego brata szlachcica, który opowiada dobrze zwidziane sąsiedzkie zwyczaje, o których mówi według potrzeby i humoru, swawolnie lub rubasznie, to znów gładko i uczciwie. Autor stara się być szczerym. Mówi nie tylko o zaletach, mówi i o wadach, a tych było dużo, zda się zbyt dużo, skoro tego życia szlacheckiego tak smutny był koniec.
Kobieta, salon polski, tytuły, pojedynki, tańce, wesela i pogrzeby, biesiady i sąsiedzkie figle, zabawy rycerskie i myślistwo, podróże po kraju i za granicą, wszystko to zajmuje niesłychanie, bo daje nam złudzenie prawdy i odnosimy wrażenie, jak gdyby autor żył w tych wiekach i o nich opowiadał”¹⁸.
Dodatkowym walorem książki była znakomita oprawa ilustracyjna, w którą zasłużony księgarz lwowski Alfred Altenberg (1877 – 1924) zaopatrzył był edycję z r. 1912. Jej klisze, zachowane w Drukarni im. W. L. Anczyca, wykorzystano jeszcze w wydaniu Życia polskiego… z r. 1958. Przed I wojną światową kolejne edycje tej książki były tłoczone w drukarni należącej do Łozińskiego. W podobną luksusową oprawę wyposażył Altenberg dzieła Kazimierza Chłędowskiego, Iliadę z ilustracjami Wyspiańskiego czy Króla Ducha w kompletnym wydaniu Jana Gwalberta Pawlikowskiego. Większość tych prac była także drukowana u Władysława Łozińskiego. Drukarnia była jego własnością od 1 stycznia r. 1877 i zatrudniała (w r. 1890) aż 25 drukarzy i 6 uczniów, przynosząc właścicielowi spore dochody. Łoziński był w ogóle człowiekiem bogatym, dzięki czemu mógł zgromadzić spore zbiory dzieł sztuki, zwłaszcza z zakresu malarstwa, rzeźby, makat i wyrobów złotniczych. Dlatego też Antoni Knot zaliczył je w Bjlskim słowniku biograficznym do „najcenniejszych kolekcji prywatnych w zaborze austriackim”¹⁹. Towarzyszyła temu bogata biblioteka. W r. 1886 Łoziński nabył zaś majątek ziemski w Kuńkowcach nad Sanem w Przemyskiem. Mógł więc doskonale wydać Życie polskie… własnym sumptem, na czym by finansowo na pewno nie stracił.
Tak właśnie postąpił w przypadku Prawem i lewem.
Względy komercyjne sprawiały, że wydaniom luksusowym (a więc z natury rzeczy nietanim) Życia polskiego… towarzyszyły skromniejsze edycje, niektóre pozbawione nawet ilustracji oraz tłoczone na niemalże gazetowym papierze. Wystarczy porównać choćby wspaniałą edycję z r. 1912 z wydaniem, które tenże Altenberg oraz Gubrynowicz i syn ogłosili w r. 1921 (czyli zaraz po zakończeniu działań wojennych na ziemiach polskich) we Lwowie. A także z wydaniem paryskim Życia polskiego… z r. 1940. Jak również z edycją palestyńską (1946), którą zawdzięczamy Sekcji Wydawniczej Jednostek Wojska na Środkowym Wschodzie. Jest ono zaopatrzone w Objaśnienia wyrazów obcych oraz w ilustracje wzięte z niemieckiego przekładu dzieła Łozińskiego.
Ukazał się on w Monachium w r. 1918 pod tytułem Polnisches Leben in vergangenen Zeiten, w ramach „Polnische Bibliothek”, założonej tam przez poetę, wydawcę i mecenasa sztuki, Władysława Augusta Kościelskiego (1886-1933) oraz Aleksandra Guttrego (1877-1955), tłumacza, krytyka i znawcę literatury niemieckiej. Guttremu zawdzięczamy także przekład Życia polskiego… na niemiecki. Obszedł się on zresztą dość bezceremonialnie z oryginałem: w wielu miejscach poskracał radykalnie tekst, usuwając zwłaszcza wszystkie trudne do przekładu cytaty poetyckie. Tłumaczeniu brak jest jakiejkolwiek przedmowy, która by powiadamiała o poczynionych zmianach.
W swym sumiennym zestawieniu Kosek doliczył się do r. 1969 aż 18 wydań Życia polskiego…²⁰, do których należy dodać wspominane już jerozolimskie z r. 1946. Co najmniej pięć z nich wyszło za granicą. Trudno określić nakłady, ponieważ tylko w Polsce Ludowej podawano je na metryczkach książek (trzy powojenne wydania ukazały się w łącznym nakładzie 35 000 egzemplarzy). Pod względem liczby wznowień nie mogą więc konkurować z Łozińskim inne pozycje poświęcone kulturze staropolskiej, takie jak Dzieje obyczajów Bystronia (dotychczas pięć wydań), Dzieje kultury polskiej Brucknera (dotąd pięć edycji), nie mówiąc już o Encyklopedii staropolskiej tegoż autora (zaledwie dwa wydania).
Co zadecydowało o tej wyjątkowej popularności Życia polskiego…? Niewątpliwie w jakimś stopniu barwność stylu, zrozumiała u człowieka, który pisywał także udane powieści historyczne (Oko proroka, Skarb watażki). Beletrystyka i działalność naukowa były to w twórczości Łozińskiego dwie dziedziny „wzajemnie się uzupełniające”²¹. Nie bez znaczenia pozostawał dar syntezy, umiejętność panoramicznego przedstawienia obyczajów szlachty polskiej. Zdaniem Ireny Turnau właśnie „sugestywny obraz barwnego życia magnatów” był przyczyną niezwykłej popularności książki Łozińskiego, którą (podobnie jak Trylogię) pisano „ku pokrzepieniu serc”. Po piołunowej serii ponurych historii zaprezentowanych w Prawem i lewem otrzymywano poniekąd „odtrutkę”, coś w rodzaju kielicha staropolskiego miodu. Po r. 1939 czytelnikom na emigracji musiał odpowiadać malowniczy obraz dawnej Polski oraz dywagacje nad przyczynami jej upadku.
Ponieważ Łoziński, podobnie jak w Prawem i lewem, oparł się na później zaginionych lub dziś niedostępnych źródłach historycznych, więc na wiele jego ustaleń powołują się także współcześni nam badacze. Kosek przypomina, że wyjątki z Zycia polskiego. „wcielano do wypisów dla szkół średnich” od r. 1911 do 1929²². Dodajmy także, że i do wypisów Kultura polska, parokrotnie wydawanych pod redakcją coraz to innych osób. Obszerne fragmenty Życia polskiego… znalazły się także w aneksach do Wyboru poezyj Wacława Potockiego opracowanego przez Stanisława Adamczewskiego²³.
Zarysy dziejów polskiej kultury i obyczajów nie mają jakoś szczęścia do przekładów na języki obce. Jedynie tłumaczone na niemiecki fragmenty książki złożonej do druku przez Brucknera na krótko przed jego śmiercią (1939) doczekały się druku po wielu latach i to tylko w polskich czasopismach²⁴. Obszerny tom Bogdana Suchodolskiego przełożony na kilka, języków trudno uznać za dzieło w pełni udane²⁵. Z twórczości Łozińskiego przetłumaczone zostało tylko Życie polskie.. W przedmowie do Prawem i lewem raczej daremnie zachęcam wschodnich sąsiadów do przekładu tego dzieła²⁶. Łoziński, najniesłuszniej zresztą, zyskał tam bowiem opinię polskiego nacjonalisty. Jurij Andruchowycz określa Prawem i lewem jako dzieło tendencyjne, „bo napisane z typowo polskim skrzywieniem”²⁷. W wydanej w r. 1995 ukraińskiej encyklopedii historycznej Isajewycz pisze, że Łoziński tendencyjnie przekręcał cytaty, zwłaszcza w tłumaczonych przez siebie źródłach historycznych. Głosił pochwałę „misji cywilizacyjnej” pełnionej przez polską szlachtę i patrycjat na ziemiach ukraińskich, czemu nierzadko przeczą zebrane przez niego materiały²⁸. Tak więc szanse na ukraiński przekład Życia polskiego… są raczej nikłe.
Warto w tym miejscu przypomnieć, iż zgoła odmiennego w tej materii zdania była peerelowska cenzura, tak przecież wyczulona na wszystko, co mogłoby obrazić naszych wschodnich sąsiadów. W obawie przed ich reakcją wycinano całe fragmenty Dziejów obyczajów Bystronia, zawierające nieprzychylne sądy o Kozakach czy Moskwie (jako państwie) i Moskalach. Nie oszczędzano nawet tekstów źródłowych, usuwając m.in. z Polskiej satyry mieszczańskiej wiersze dotyczące Kozaków. W pamiętnikach Henryka Kamieńskiego (1813-1866) dokonano aż 26 ingerencji, wycinając w wydaniu z r. 1977 te wszystkie fragmenty, w których autor wyrażał się ujemnie o „Moskalach” i ich państwie²⁹. Tymczasem zarówno w Prawem i lewem (edycja z r.
1957), jak i trzykrotnie w PRL wznawianym Życiu polskim. (1959, 1964, 1969) nie dokonano żadnych ingerencji cenzuralnych. A to chyba o czymś świadczy!
Polscy recenzenci mieli za złe autorowi brak indeksu rzeczowego, którego Życie polskie… nigdy się nie doczekało. Co ciekawe, nikt nie upominał się o indeks osób, dodawany tylko do niektórych wydań (1907, 1958, 1964, 1969). Nie wytykano także braku przypisów; w przedmowie do trzeciego wydania Łoziński przyznawał wprawdzie, że „zaopatrzenie tekstu w noty i cytaty” (?) było programem wspomnianego wydawnictwa (to jest Historii obyczajów), choć chciano je ograniczyć jedynie do najniezbędniejszych. „W obecnym wydaniu tej pracy aparatu not i cytatów nie ma”, m.in. dlatego że „zbyt często już sam tytuł jakiegoś źródła wymagałby był więcej miejsca, niż go zawiera w książce szczegół zeń zaczerpnięty”³⁰. W podobny sposób, mianowicie bez odsyłaczy, były w II Rzeczypospolitej wydawane prace Glogera³¹, Brucknera czy Bystronia traktujące o dziejach kultury i obyczajów. Po dziś dzień zresztą są one wznawiane bez jakichkolwiek odsyłaczy. Współcześni nam badacze dziejów kultury poszli już odmiennym tropem, o czym świadczą choćby prace Marii Boguckiej czy Zbigniewa Kuchowicza, a ostatnio Obyczaje polskie od średniowiecza do czasów nam współczesnych pod redakcją Andrzeja Chwalby (Warszawa 2004).
Jak wielkie trudności dla przyszłych edytorów i odbiorców stwarza praktykowany przez Łozińskiego, Brucknera czy Bystronia system „bezodsyłaczowy”, może się przekonać snadnie każdy, kto weźmie na siebie trud zaopatrzenia dawnych książek w owe „fussnotki”. Przekonałem się o tym i ja, wydając w r. 2004 wspominane już Prawem i lewem. Dodatkową trudność sprawia fakt, iż wielu dawniejszych autorów przytaczało teksty źródłowe z pamięci, przekręcając niemiłosiernie nawet wiersze Kochanowskiego, Krasickiego czy Mickiewicza. Stara to tradycja, sięgająca aż XVI w., kiedy zwłaszcza wersety Pisma Świętego przytaczano z pamięci. Ponadto Łoziński opierał się na XIX-wiecznych wydaniach staropolskich pisarzy, jakże dalekich nieraz od poprawności. Tu zresztą wynika poważny dylemat dla współczesnego wydawcy, a mianowicie jak przeprowadzać emendację błędnie cytowanych tekstów: pozostawiać częściowo błędną wersję autora, a w przypisach umieszczać poprawki, czy też od razu zamieniać tekst na właściwy. Moim skromnym zdaniem pierwszy sposób obowiązuje raczej przy edycji średniowiecznych rękopisów, natomiast wznawiając prace historycznoliterackie, powstałe w XIX, XX stuleciu, powinno się dawać wyłącznie poprawny tekst, zaczerpnięty z tego wydania, które uważamy za wzorowe. Uprzedzając o tym oczywiście czytelników.
Po istnym festiwalu recenzyjnym, jaki miał miejsce w latach 1907-1908 i 1912, Życie polskie… przestało się cieszyć zainteresowaniem recenzentów. Milczeniem kwitowano jego kolejne edycje, i to zarówno w II Rzeczypospolitej, jak i okresie Polski Ludowej³². Była to sui generis czarna niewdzięczność, skoro zarówno Bystroń i Bruckner, jak po r. 1945 Kuchowicz, Bogucka oraz niżej podpisany całymi garściami czerpali z Łozińskiego barwne opowieści, traktując je jako znakomitą inkrustację swoich studiów na temat staropolskiej obyczajowości. Andrzej Zajączkowski zaliczył wręcz Prawem i lewem, jak i Życie polskie. Łozińskiego, do pozycji, które obecnie nie mają żadnej racji bytu. Są to bowiem studia „materiałowo-kompilacyjne”, uporządkowane nie według kryteriów metodologicznych, lecz zupełnie innych, „często zgoła przypadkowych”³³. Recenzent-socjolog nieświadomie nawiązywał do lekceważącej oceny Henryka Barycza, który twierdził, iż Życie polskie… głównie szlacheckie jest „nie zawsze metodycznie poprawne”³⁴. Zajączkowski obłożył zresztą swoistą anatemą wszystkie prace dotyczące obyczajowości staropolskiej. Pod wpływem socjalistycznej rzeczywistości są one spychane do tej samej kategorii, co zainteresowania życiem Eskimosów. „Polski feudalizm stał się dzisiaj egzotyką”, czytamy w recenzji Zajączkowskiego.
Tej przedwczesnej i podszytej politycznym koniunkturalizmem ocenie zadały kłam liczne wznowienia prac nie tylko Łozińskiego, ale i Bystronia, Glogera czy Brucknera, tej właśnie obyczajowości poświęcone. A i sam Zajączkowski zamieścił Życie polskie… na poczesnym miejscu w bibliografii dołączonej do dwóch kolejnych wydań jego pracy o kulturze szlacheckiej³⁵. U schyłku ubiegłego stulecia pojawiło się sporo studiów na temat dorobku pisarskiego Władysława Łozińskiego jako badacza i miłośnika oraz znawcy kultury staropolskiej. Wśród prac tych niewątpliwy prym wiodą wspominane już studia Karola Koski. Bardzo niedawno doczekał się Łoziński gruntownej monografii Magdaleny Rudkowskiej, która zawiera także nader pozytywną ocenę Życia polskiego w dawnych wiekach³⁶.
Przed przeszło pół wiekiem wybitny polski poeta i eseista, Jan Lechoń, prowadził w dalekim New Yorku dzienniki, pełne nostalgicznej tęsknoty za krajem. Nie opuszczała go nawet w skrupulatnie zapisywanych snach. Pod datą 8 kwietnia 1951 r. autor Karmazynowego poematu zanotował: „Śnił mi się numer «Wiadomości» bardzo bogaty, pełen jakichś studiów historycznych ozdobionych starymi rycinami, głównie z XVII w., jacyś husarzy, lisowczycy, wszystko to przypominało Życie polskie w dawnych wiekach Łozińskiego”³⁷. Jak widać, do szerokiego grona czytelników i entuzjastów tej książki należały kolejne generacje wybitnych przedstawicieli polskiej kultury.
Do tego właśnie grona jest też adresowane pierwsze w XXI stuleciu wznowienie Życia polskiego… Oby przyczyniło się ono do odnowienia nagrobków obu braci Łozińskich, Walerego i Władysława, na Cmentarzu Łyczakowskim znajdujących się obecnie w opłakanym stanie³⁸.
Janusz Tazbir.
UWAGI WYDAWNICZE
Przy żadnym z dotychczasowych (blisko 20) wydań Życia polskiego… nie zatroszczono się o skolacjonowanie przytaczanych przez autora cytatów źródłowych z ich oryginałem. Tymczasem Władysław Łoziński, śladem wielu współczesnych sobie, a nawet i późniejszych edytorów, niektóre teksty przytaczał z pamięci. Nie korzystał też z poprawnych edycji, które zaczęły się ukazywać dopiero na przełomie XIX i XX w. bądź też nawet po jego śmierci. Dlatego w trakcie przygotowywania do druku obecnej edycji natrafiliśmy na liczne błędy zapisu, które poprawiliśmy, nie informując o tym za każdym razem czytelnika. Uznaliśmy natomiast za swój obowiązek zaopatrzenie Życia polskiego… w przypisy, których zarówno sam autor, jak i późniejsi edytorzy poskąpili książce. Starania te w znacznym stopniu zostały uwieńczone powodzeniem, nie wszystkie jednak cytaty, mimo nader czasochłonnych kwerend, udało się zlokalizować. Nie wszystkim też pisarzom, wymienianym anonimowo, przywrócić ich nazwiska.
Oprawa edytorska Życia polskiego… przedstawiała się raczej skromnie. Na ogół poprzestawano na powtórzeniu krótkich przedmów Łozińskiego do trzech pierwszych wydań, nie przy wszystkich też wznowieniach dodawano indeksy osób i miejscowości. W związku z ukazaniem się 14 edycji (1969) Irena Turnau wyrażała zgorszenie faktem, że i ta nie została zaopatrzona we wstęp lub posłowie, które by prostowało liczne błędy rzeczowe autora oraz niektóre przestarzałe już informacje na temat całości magnackiej i szlacheckiej kultury XVI-XVIII w. W istocie błędów tych nie było wcale tak wiele, a dotyczyły raczej drugorzędnych kwestii (por. nasze przypisy). Polemika zaś z poglądami Władysława Łozińskiego na temat staropolskiej kultury i obyczajów zajęłaby zbyt wiele miejsca. Potraktujmy więc jego książkę jako głos w dyskusji nad miejscem cywilizacji ziemiańskiej w wielowiekowych dziejach naszej kultury.PRZEDMOWA DO PIERWSZEGO I DRUGIEGO WYDANIA
Rzecz niniejsza wychodzi na świat nie na tym miejscu i nie w takich warunkach, wśród jakich pojawić się miała. Niedostatki jej mają tedy nie tylko wewnętrzną, ale i zewnętrzną przyczynę.
Pierwsza, jako idąca wyłącznie na karb autora, tj. na karb niedostatku jego sił i wiedzy, usuwa się spod jego uwag; drugą, zewnętrzną, już śmielej podnieść może, bo przyczyni się do jego usprawiedliwienia.
Oto miała ta praca wejść w skład wielkiego zbiorowego wydawnictwa i miała z góry podyktowane nie tylko rozmiary, ale i cały sposób ujęcia i wykładu. Takie podwójne ograniczenie tłumaczy przynajmniej te braki, które przy pozostawieniu autorowi zupełnej swobody wypełnić by się były dały.
Wydawnictwo, jakkolwiek wcale nie zaniechane, doznało zwłoki, a z biegiem czasu, jakiego wymagać będzie jego ostateczna organizacja, zmienić się mogą nie tylko jego potrzeby i warunki, ale i naukowe wymagania samegoż tematu – autor znalazł się tedy wobec wyboru: albo skazać swoją przedwcześnie gotową pracę na pogrzebanie w tece, albo ogłosić ją drukiem, dopóki odpowiada jeszcze współczesnemu zasobowi historyczno-obyczajowych źródeł.
Za wyborem tej drugiej alternatywy przemawiało przypuszczenie (oby tylko nie mylne), że przy braku nowszych prac na tym zaniedbanym u nas polu nawet i tak przelotny rzut oka na obyczajową przeszłość polską oddać może ciekawym tej przeszłości czytelnikom pewne usługi.
Zaopatrzenie tekstu w noty i cytaty było programem wspomnianego wydawnictwa, chociaż niecałkowicie wykluczone, to przecież wyjątkowo tylko i w najkonieczniejszej mierze dozwolone. Stąd poszło, że i w obecnym wydaniu tej pracy aparatu not i cytatów nie ma – krzywdziłby przecież autora oparty na tym wniosek, jakoby nie starał się był poznać i uwzględnić wszystkich źródeł, nie tylko ogłoszonych, ale i rękopiśmiennych, o jakich wiedział i jakie mu były dostępne. Starał się zresztą autor, jak to czytelnik z łatwością zauważy, zaznaczyć liczne źródła już w samym tekście. Zestawienie wszystkich w osobnym spisie, nie wiążąc się bezpośrednio z właściwymi ustępami tekstu, nie byłoby ani kontrolą autora, ani pomocą czytelnikowi, a już i dlatego nie zdało się rzeczą właściwą, że rozmiar takiego dokładnego zestawienia byłby dysproporcją wobec zwięzłości samej pracy, zbyt często bowiem już sam pełny tytuł jakiegoś źródła wymagałby był więcej miejsca, niż go zabiera w książce szczegół zeń zaczerpany.
We Lwowie, 1907 r.
Autor.PRZEDMOWA DO WYDANIA TRZECIEGO
Założenie tej książki, podyktowane specjalnymi warunkami, wśród których powstała, nie pozwoliło autorowi na znaczniejsze rozszerzenie jej treści, a tym samym i na spłacenie długu wdzięczności, jaki na niego wkładał niespodziewany sukces jego pracy, pojawiającej się obecnie w trzecim już wydaniu.
Nie pozwalały na to ramy kompozycji, w które chyba tylko mechanicznie, a więc ze szkodą organicznego układu rzeczy, zmieścić by się dało takie rozszerzenie treści, aby nie tylko objęło, ale i wyczerpało wszystkie strony życia i obyczaju w dawnej Polsce. Straciłby na tym czytelnik, bo straciłaby książka, której główną i jedyną może zaletą jest właśnie zwięzłe ujęcie najwydatniejszych, najbardziej charakterystycznych rysów fizjonomii przeszłości. Autor poprzestał tedy w tym trzecim wydaniu na ponownym troskliwym przejrzeniu tekstu i na dorzuceniu nowych szczegółów i rysów, które przyczynić się mogą do tym wyrazistszego oddania najważniejszych społecznych i obyczajowych znamion czasu.
Natomiast ważne i niewątpliwie pożądane czytelnikom uzupełnienie znalazła książka w licznych ilustracjach, w które ją wyposażyła ofiarność nakładcy. Zebranie rycin, ile możności współczesnych, oryginalnych i dostatecznie charakterystycznych nie było łatwym zadaniem, jeżeli się zważy, że graficzne źródła tego rodzaju bardzo są u nas rozprószone i często niedostępne, a co najgorsza brak im odpowiedniej inwentaryzacji, nie mówiąc już o dokładnych i systematycznych katalogach. Niech to usprawiedliwi braki, jakie czytelnik dostrzeże w nagromadzonym w książce materiale ilustracyjnym.
Autor spełnia obowiązek, wyrażając wdzięczność swemu wydawcy, szefowi zasłużonej i głośnej już w Polsce firmy, p. Alfredowi Al-tenbergowi, nie tylko za nieszczędzenie kosztów, ale i za chętną a skuteczną pomoc w wyszukiwaniu i wyborze rycin i za staranie o ich artystyczną reprodukcję, której przeważnie dokonały graficzne zakłady krajowe.
We Lwowie, w listopadzie 1911 r.
Autor.