- W empik go
Życie polskie w XIX wieku - ebook
Życie polskie w XIX wieku - ebook
Stanisław Wasylewski (1885–1953) to autor kilkunastu książek, setek felietonów, artykułów prasowych i słuchowisk. Był publicystą oraz utalentowanym popularyzatorem historii. Sympatię czytelników zaskarbił sobie barwnym stylem, a także darem wyszukiwania intrygujących faktów i ciekawostek. Opublikowane dopiero po jego śmierci Życie polskie… stanowi sumę wieloletnich badań nad dziejami polskiej kultury i obyczajów w XIX stuleciu. Wasylewski komentuje wydarzenia, umiejętnie wykorzystując przy tym relacje autorów ówcześnie żyjących, opisuje miejsca i ludzi, by pokazać specyfikę, kierunki rozwoju umysłowego i politycznego, a także obyczajowość życia na podzielonych ziemiach polskich tego okresu. Zajmują go wielkie osobowości, ale i mniej znani twórcy. Pisze zarówno o polityce, jak i o literaturze, sztuce, muzyce, teatrze, zwyczajach, pożywieniu i ubiorach. W tej monumentalnej pracy zręcznie kreśli tło historyczne, a jednocześnie nadaje tekstowi atrakcyjną formę literacką w stylu zbliżonym do gawędy.
Wydanie, które oddajemy w ręce czytelników, w stosunku do pierwszego wydania uzupełnione zostało o wstęp Janusza Tazbira, posłowie Stanisława Sławomira Niciei oraz o obszerną bibliografię i materiał ilustracyjny.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0289-2 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marzeniem niemal każdego humanisty, w szerokim słowa tego znaczeniu, jest zostawienie po sobie „dzieła życia” (opus vitae), które by z jednej strony stanowiło sumę jego dorobku, z drugiej zaś znalazło się w podręcznym księgozbiorze wielu pokoleń badaczy. Również Stanisławowi Wasylewskiemu (1885-1953) nie wystarczała sława znakomitego eseisty, jaka otaczała go w latach II Rzeczypospolitej. Był porównywany do Stefana Zweiga i André Maurois, autorów tak popularnych wówczas esejów o wybitnych postaciach z różnych epok historii¹. Podobnie i Wasylewski, najchętniej i najczęściej piszący o romantyzmie, sięgał także i do średniowiecza czy – pisząc o Śląsku Opolskim – do dziejów najnowszych.
O ile jednak zarówno Zweig, jak i Maurois nie próbowali nigdy swoich sił na polu eseju, to autor książki o miłości romantycznej już w 1921 r. zapowiadał wydanie syntezy ukazującej życie polskie w XIX wieku. Jak twierdził Zbigniew Jabłoński, jej pierwsza redakcja była gotowa około 1936 r. Zaplanowana na trzy lub cztery tomy miała się ukazać w znanej serii Rudolfa Wegnera „Cuda Polski”, wydawanej w Poznaniu. W niej to zresztą Wasylewski ogłosił książkę o Lwowie (Poznań 1931), wznowioną po sześćdziesięciu latach (Wrocław 1990).
Historia się wszakże sprzysięgła przeciwko Wasylewskiemu. Wybuch II wojny światowej uniemożliwił nadanie jego syntezie ostatecznego kształtu. We wrześniu 1939 r. musiał opuścić Poznań, pozostawiając tam gromadzoną latami bogatą bibliotekę. Z niej to przede wszystkim czerpał materiały do Życia polskiego w XIX wieku. Nie mógł więc z nich korzystać w latach 1941-1946, kiedy to właśnie „Wasylewski poprawiał, zmieniał, uzupełniał maszynopisy, przygotowując je do druku. Przygotowań tych jednak nie doprowadził do końca”². Niedokończony zarys uporządkował konstrukcyjnie Zbigniew Jabłoński, zaopatrując książkę w bardzo obszerne przypisy, kalendarium i indeks osób. W odsyłaczach sprostował niektóre pomyłki autora; daleko więcej znaleźli ich recenzenci książki, która ukazała się w Krakowie w 1962 r., a więc w trzydzieści lat po rozpoczęciu pracy nad Życiem polskim…
O podobne uzupełnienia i sprostowania wzbogacił Marian Kwaśny książkę Wasylewskiego o Karolinie Sobańskiej, wydaną pośmiertnie w 1959 r. Łatwym zadaniem byłoby wskazanie na błędy w jego esejach, tak przecież chwalonych za atrakcyjność tematu i piękno dyskursu. Na obronę autora można przytoczyć, iż był on w znacznej mierze publicystą, a więc człowiekiem niemającym zbyt wiele czasu na sprawdzanie ścisłości, faktów, dat czy nawet nazwisk. Pamiętajmy, że obok wspominanych wyżej esejów Wasylewski wydał ponad 20 książek, opublikował około 6 tysięcy felietonów i okolicznościowych artykułów, radioamatorzy wysłuchali blisko 300 jego audycji, a uczniowie przeczytali mnóstwo czytanek, pisanych przez niego specjalnie dla podręczników³.
Wiele do myślenia daje opowieść Wasylewskiego, jak zapytany przez złośliwców, czy mógłby na poczekaniu przygotować materiały na przykład do tematu: Pchły i pluskwy w Polsce, wyjął ze swojej biblioteki około 10 tomów i parę broszur, orzekając z góry, iż szkoda czasu na szukanie dalszych materiałów, bo nic więcej ciekawego na pewno się nie znajdzie. Wasylewski powołał się przy tym na swoje bibliotekarskie doświadczenie. W odpowiedzi miał usłyszeć jakże mile głaszczące jego ambicję słowa: „Mamy i mieliśmy parę tysięcy doświadczonych bibliotekarzy. Czemu żaden z nich nie pisze tak jak Stanisław Wasylewski? Czemu?”⁴.
Dla historyka nie jest to przykład zbyt przekonywający, skoro – jak wiadomo – każdy niemal temat wymaga poszukiwań bibliograficznych, i to nieraz bardzo czasochłonnych. Przekonałem się o tym osobiście, pisząc o Henryku Niemiryczu, głośnym bluźniercy z epoki oświecenia. Przede wszystkim sięgnąłem do opowieści Wasylewskiego na jego temat, aby się przekonać, iż jest to prosta parafraza z krótkiej, pełnej luk i nieścisłości relacji na temat Niemirycza, zawartej w pamiętnikach Szymona Konopackiego⁵. Natomiast odtworzenie prawdziwego biogramu Niemirycza wymagało wielu tygodni kwerend, na które Wasylewski po prostu nie miał czasu⁶. Gdyby je zresztą przeprowadzał dla każdego z esejów, nie mógłby ich tyle napisać. Nic więc dziwnego, iż recenzenci wytykali Życiu polskiemu… „(…) prawdziwy zalew smutnie banalnych, podręcznikowych informacji z zakresu politycznej i społeczno-gospodarczej historii Polski”⁷. Przed ich zoilowym spojrzeniem Wasylewski miał być zresztą uprzedzany.
W jego ogłoszonych pośmiertnie wspomnieniach czytamy, iż kiedy ofiarował Szymonowi Askenazemu pierwsze wydanie Romansu prababki (Lwów 1921), usłyszał od wybitnego historyka ostrzeżenie: „Niechże się pan przypadkiem nie łudzi, że Kościół oficjalny, że parnas naszych historyków użyczy panu poparcia. Nigdy! Oni są albo impotentami i zwalczać będą pańskie rzeczy, bo tak pisać nie potrafią, albo dla zasady. Z pospolitej zawiści”⁸.
Sprawa nie przedstawia się jednak tak prosto. Prawdą jest, iż tak zwani zawodowi historycy wytknęli Wasylewskiemu mnóstwo błędów, ale jest to przecież podstawowy obowiązek każdego recenzenta. Trudno od tej zasady czynić odstępstwo, nawet gdy sprostowania dotyczą pośmiertnego dzieła pisarza „(…) tak wybitnego i zasłużonego dla kultury polskiej jak Stanisław Wasylewski” – pisał Stefan Kieniewicz, wyrażając przy tym ubolewanie, iż Życie polskie w XIX wieku weszło na rynek w nakładzie znacznie większym od nakładów dzieł naukowych⁹. Równocześnie jednak Józef Dutkiewicz pisał na łamach łódzkich „Odgłosów”: „Książkę można polecić, czyta się lekko, wydana jest z dużą ilością ilustracji; zawiera mnóstwo wiadomości”¹⁰.
Nie miał więc racji Jerzy Pośpiech, twierdząc, iż choć cały nakład (10 tys. egzemplarzy) rozszedł się błyskawicznie, jej autora spotkało „(…) wybrzydzanie ze strony akademickich historyków, którzy w typowy dla tej profesji zwyczaj wytoczyli przeciw lekkiej i urokliwej muzie Wasylewskiego ciężką armatę”¹¹. Bo przecież nie spod pióra Dutkiewicza czy Kieniewicza, lecz Krzysztofa Teodora Toeplitza wyszła jadowita ocena Życia polskiego…: „(…) jest to historia widziana «oddzielnie», jałowa i przypadkowa w istocie, a błyskotliwej jej powłoce nie odpowiada podskórny nurt intelektualny”¹².
Nawet entuzjaści Wasylewskiego przyznają, że o ile był on mistrzem małych form, to z syntezą sobie nie radził. Stąd też jedni z recenzentów nazywali Życie polskie… swoistym silva rerum „ ale jak świetnie napisanym: „Jest tu anegdota i informacja cenna, i żart, i dowcip, i smętna zaduma, i dobrotliwa kpina. Mnóstwo rozmaitych wiadomości, podanych ot tak, mimochodem”¹³. Inni pisali wręcz o mozaice i to nieudanej: „Jest to tylko bogaty, lecz słabo uporządkowany zbiór wielobarwnych kamyków i bardzo nierównej wartości”¹⁴. Takie też były zresztą i intencje samego autora: „Ambicją moją było zawsze gromadzenie takich kamyczków realiów, składających obraz całości potocznego życia” – pisał Wasylewski we wstępie do książki¹⁵. Wtórował mu Zbigniew Jabłoński, ostrzegając czytelnika, aby nie szukał w tej publikacji całości „(…) historii życia polskiego z minionego wieku”¹⁶. Zamiast tego znajdzie tylko luźne, szkicowo ujęte obrazy czy nierozwinięte szerzej zarysy pewnych spraw.
Na dobrą sprawę książka Wasylewskiego winna nosić tytuł Szkice z dziejów życia polskiego w latach 1795-1863, ponieważ swoją narrację dociąga tylko do powstania styczniowego. Opuszczeń jest tu bardzo dużo, od pobieżnie potraktowanych spraw teatru, sztuki, muzyki czy literatury poczynając, a na kulturze mieszczańskiej, a jeszcze bardziej chłopskiej, kończąc. Zaniedbanie tym bardziej naganne, iż właśnie wiek XIX nie tylko umocnił pozycję kultury mieszczańskiej w Polsce, lecz także zapoczątkował na szeroką skalę wchodzenie do narodu jako uświadomionych obywateli warstwy włościańskiej. Natomiast Wasylewski w ogóle o niej nie wspomina, podobnie zresztą jak to uczynił przed nim Władysław Łoziński, na którego Prawem i lewem „a jeszcze bardziej Życiu polskim w dawnych wiekach, autor Czterdziestu lat powodzenia wyraźnie się był wzorował. Obaj dali się pod tym względem wyprzedzić Jędrzejowi Kitowiczowi, który na 150 lat przed Wasylewskim, a na 100 przed Łozińskim zabierał się do określenia obyczajów chłopskich. Po napisaniu dwóch kartek nielitościwa śmierć wytrąciła mu pióro z ręki i słynne zdanie „Mazurowie latem używali kapeluszów prostych wełnianych, białych albo szarych, rozpuszczanych, albo słomianych.” pozostało niedokończone¹⁷. A przecie właśnie wiek XIX przyniósł kształtowanie się nowoczesnego narodu polskiego, w którym chłopi mieli później zająć tak poczesne miejsce. Wiązało się z tym gwałtowne kurczenie roli i wpływów szlachty oraz arystokracji, której siedzibom, stylowi życia i udziałowi w rozwoju kultury zarówno Łoziński, jak i Wasylewski poświęcili tak wiele miejsca z wyraźną szkodą dla innych warstw narodu.
Biorąc niejako autora Życia polskiego w XIX wieku w obronę, należy przypomnieć, jak trudno jest nie tylko pod względem obyczajów i kultury „pochwycić w paragrafy i hasełka” żywot potoczny stulecia, „które było buntem i eksplozją nieustanną”, na każdym polu przynoszącym „nowe zjawiska, nawyki, występki (?), wynalazki”. Wieku, w którym naród polski, niedopuszczany do stołu obrad, był zmuszony „żyć i pracować w podziemiu, w sekrecie” – pisał Stanisław Wasylewski¹⁸.
Istotnie, zarówno w wieku XVIII, jak i przez całe następne stulecie na traktatach dotyczących losu ziem polskich nie znajdujemy ani jednego podpisu naszych dyplomatów. Pewną pociechą może być to, że w ostatnich niemalże latach zaczęto je nazywać drugim złotym wiekiem kultury polskiej (pierwszy to oczywiście XVI stulecie). Oba wieki przyniosły masową asymilację obcych przybyszów. Ich rolę w rozwoju kultury polskiej Wasylewski omawia bardzo obszernie. W państwach wolnych i zamożnych asymilacja stanowiła conditio sine qua non awansu społecznego, otwierając perspektywy dalszej kariery. Natomiast opowiedzenie się w XIX wieku po stronie polskości spychało obcego przybysza na pozycje obywatela drugiej kategorii. Nie mówiąc już o tym, że czynne zaangażowanie w sprawę narodową pociągało za sobą najsurowsze represje. W 1831, 1848 czy 1863 r. każdego, kto śpieszył pod powstańcze sztandary, uważano za pełnoprawnego członka polskiej wspólnoty narodowej, nie pytając, jakim językiem mówili jego dziadowie czy nawet rodzice. Opisanie owego procesu rodzenia się całych zastępów owych neofitów polskości nie było rzeczą łatwą.
Do tego dołączają się dalsze trudności. Nadal brakuje zgody między autorami, jak właściwie należałoby wykładać dzieje stulecia, które Jerzy Borejsza nazywa „pięknym wiekiem XIX” (1984), a Alina Witkowska „wielkim stuleciem Polaków” (1987). W ciągu zaborowym (a więc oddzielnie Galicja, osobno ziemie, które znalazły się pod panowaniem Prus i Rosji), okresami (na przykład: lata 1795-1830, 1831-1862 i tak dalej) czy też według pewnych wspólnych dla wszystkich ziem zjawisk, świadczących o integralnym, mimo wszystko, charakterze życia narodowego, a co za tym idzie, i samej kultury?
Nie sprostał temu zadaniu sam Aleksander Brückner. Dlatego byłoby rzeczą niesłychanie łatwą wymienienie wszystkich potknięć czy luk występujących w ostatnim tomie jego syntezy; uczynili to już w latach 1947-1948 ówcześni recenzenci czwartego tomu Dziejów kultury obejmującego lata 1795 (1772)-1914. Najobszerniejsze z omówień, gdyż liczące aż cztery strony petitu, poświęcił mu Stefan Kieniewicz, który na łamach „Przeglądu Historycznego” wytknął Brücknerowi błędy konstrukcyjne, uprzywilejowanie Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego ze szkodą dla innych zaborów, nadmierną rozbudowę dziejów politycznych, a zbagatelizowanie historii obyczajów. W parze z tym szły liczne powtórzenia w tekście oraz pomyłki rzeczowe, zestawione skrupulatnie przez recenzenta¹⁹.
Po sześćdziesięciu latach, w czasie których prowadzono intensywne badania nad wiekiem XIX, listę tych usterek bylibyśmy w stanie znacznie pomnożyć, a dość kapryśnie przez Brücknera zestawioną bibliografię (zamkniętą notabene na 1935 r.) co najmniej potroić. Do merytorycznych zarzutów Stefana Kieniewicza dorzucić zaś możemy statyczne na ogół przedstawienie społecznego tła kultury czy pominięcie polskiego życia politycznego na przełomie XIX i XX stulecia, zwłaszcza tych jego nurtów, które obejmowały emancypujące się klasy i warstwy społeczne: chłopstwo (ruch ludowy) oraz klasę robotniczą (ruch socjalistyczny).
Nie poradzili sobie z XIX stuleciem także autorzy daleko później od Brücknera czy Wasylewskiego wydanych syntez dziejów kultury, od Bogdana Suchodolskiego (I wyd. – 1980 r.) poczynając, a na Marii Boguckiej (Dzieje kultury polskiej do 1918 roku, Wrocław 1987) i Obyczajach w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych (pod red. A. Chwalby, Warszawa 2004) kończąc. W żadnym z wymienionych powyżej dzieł nie spotkamy zresztą ani jednego powołania się na jakąkolwiek z prac Wasylewskiego. Co więcej, nie znajdujemy ich też w bibliografiach. Dwutomowe kompendium Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny (1985) wymienia jakieś prace Wasylewskiego tylko w części bibliograficznej i jedynie wówczas, gdy jest mowa o miastach, w których prowadził swą działalność literacką (Lwów, Poznań, Opole), czy o czasopismach, z którymi współpracował („Odra”, „Pamiętnik Literacki” i inne).
A przecież zaraz po Październiku wydano cały szereg jego prac, i to w nakładach dziś dla nas wręcz astronomicznych, bo sięgających od 10 do 20 tys. egzemplarzy. Tylko w latach 1957-1958 wznowiono m.in. następujące zbiory esejów: U księżnej pani, Romans prababki, O miłości romantycznej, Ducissa Kunegunda, Klasztor i kobieta, Na końcu języka, Niezapisany stan służby, Pod kopułą Ossolineum, czy wreszcie Na dworze króla Stasia. Andrzej Zahorski pisał, iż ostatni król Polski jawi się w książkach Wasylewskiego „(…) jako władca lekkomyślny, kruchy, trwoniący pieniądze na błahostki, nie posiadający umiejętności sterowania państwem, a równocześnie znakomity mecenas, o wspaniałych osiągnięciach w dziedzinie kultury”²⁰. Słowem – najlepszy minister kultury w naszych dziejach. Być może ze względu na kulturalne zasługi Stanisława Augusta nie cytował Wasylewskiego tak bardzo nienawidzący króla Jerzy Łojek.
Nie miał przeto racji Andrzej Zahorski, pisząc: „Szeroko i chętnie były cytowane popularne książki Stanisława Wasylewskiego”²¹. Choć uchodzi za wybitnego znawcę polskiego romantyzmu, i to tak dalece, iż jeden z krytyków napisał, iż Życie polskie w XIX wieku to właściwie Polska epoki Mickiewicza, współcześni nam badacze tej epoki literackiej wydają się go nie dostrzegać. Daremnie by więc szukać nazwiska Wasylewskiego w miniencyklopediach poświęconych Mickiewiczowi czy Słowackiemu. Nie pojawia się on także w zarysie Romantyzm (1997), pióra Aliny Witkowskiej i Ryszarda Przybylskiego, ani w pracy Marii Janion i Marii Żmigrodzkiej, Romantyzm, i historia (1978). Dostojny Słownik literatury polskiej XIX wieku (1985) ograniczył się do zaczerpnięcia z Wasylewskiego jednego cytatu o sztambuchach²².
To pomijanie Wasylewskiego Jerzy Pośpiech tłumaczy na różne sposoby. Dał się poznać jako znawca doby oświecenia, ponieważ prace na ten temat publikował także zbiorczo, w kolejnych książkach, a więc jako pozycje zwarte, często zresztą wznawiane. Natomiast eseje dotyczące romantyzmu nigdy nie doczekały się zbiorowych publikacji. Pozostają porozrzucane po różnych czasopismach. Ale przecież nie da się tego powiedzieć o Życiu polskim. w którym przedstawiciele romantyzmu zajmują tak wiele miejsca. Bardziej ważną wydaje się inna przyczyna wymieniana przez Pośpiecha, a mianowicie programowe unikanie ujęć syntetycznych nawet wtedy, gdy sam tytuł publikacji domagał się tego lub zapowiadał. Tymczasem Wasylewski „(…) ani razu nie pokusił się, czy nie odważył, na syntetyczne opracowanie, na jakąś globalną, całościową próbę oceny dokonań polskich romantyków”. Nie będąc przygotowany do jakichś gwałtownych odkryć historycznoliterackich „(…) świadomie uciekał w znany mu świat bibliografii, obyczajowości i sensacji, miast wziąć do ręki teksty i dokonywać analiz czy interpretacji”. Przede wszystkim troszczył się o to, aby „(…) odbiorca jego tekstów nie utrudził się zanadto, by miał jedynie przyjemność, za to bardzo kulturalną i wytworną”. Dlatego stronił „od wyposażania publikacji w treści o cięższym ładunku i znaczniejszych korzyści naukowych”. „Można w tym miejscu westchnąć z żalem – pisze Pośpiech – i dodać «szkoda», gdyż przejawiał wyraźne skłonności do prac historyczno – i krytycznoliterackich”²³ Sądzę, że dziś może nie wszystko by Wasylewski zrozumiał z uczonych rozważań współczesnych nam znawców romantyzmu i z pokorą poprosił o wyjaśnienie takich pojęć jak „trauma” czy „paradygmat romantyczny”.
Marta Piwińska uszczypliwie pisze o jego uwagach na temat miłości romantycznej, że brzmią dziś „naiwnie i fałszywie”. Wywody Wasylewskiego porównuje do protekcjonalnego poklepywania romantyków po ramieniu, „niczym dobry stryjaszek Radost pannę Anielę”, co z kolei Pośpiech uważa za sąd zdawkowy i na pewno krzywdzący²⁴.
O ile „pierwszą amnestię” Stanisława Wasylewskiego przyniósł przełom październikowy, to następna przyszła wraz z odzyskaniem suwerenności, a więc po 1989 r. Już 12 grudnia tegoż roku odbyła się sesja naukowa w Opolu, poświęcona jego życiu i twórczości. Jej wyniki zostały opublikowane w 1991 r. Wasylewskiemu także poświęcono specjalny numer „Kwartalnika Opolskiego” (nr 4 z 1994 r.). Ukazały się również oddzielne publikacje, żeby wymienić choćby broszurę Adama Wiercińskiego Dyskretny erudyta (O pisarstwie Stanisława Wasylewskiego) (Opole 2003).
We Wstępie przytoczyliśmy wiele krytycznych uwag o książce Wasylewskiego. Warto wszakże przypomnieć, iż przez ostatnie półwiecze badania nad XIX stuleciem posunęły się olbrzymimi krokami naprzód. Na wielu odcinkach została stworzona jego nowa wizja, pozostająca w zrozumiałej sprzeczności z tym, co był pisał autor Romansu prababki – w zrozumiałej, gdyż postęp nauki z reguły dezaktualizuje nawet te osiągnięcia naukowe minionych badaczy, dzięki którym ów postęp był możliwy. Każde pokolenie uczonych może bowiem powtórzyć, parafrazując Asnyka: „i nasze gwiazdy, o badacze młodzi, w ciemnościach pogasną znów”²⁵.
W tych warunkach rodzi się oczywiście pytanie, czy należy wznawiać prace naukowe, które nie odpowiadają już aktualnemu stanowi badań, czy nie będzie to dezorientowało współczesnego czytelnika, dla którego Wasylewski może stanowić bezsprzeczny autorytet. Nie ulękli się tego niebezpieczeństwa wydawcy „Biblioteki Klasyków Historiografii”, jak również klasyków naszej wiedzy o literaturze, dzieł Stanisława Pigonia czy Juliusza Kleinera, a sięgając do wcześniejszych generacji – Wilhelma Bruchnalskiego, Ignacego Chrzanowskiego lub Stanisława Tarnowskiego. Wszystkie te prace, mimo że częściowo zdystansowane przez późniejszy postęp badań, stanowią nadal żywotną i cenną część naszego dziedzictwa kulturowego, wchodzą do złotego skarbca polskiej humanistyki, który mamy obowiązek zachowywać w trwałej pamięci pokoleń. To samo da się również powiedzieć i o Życiu polskim w XIX wieku. Po ukazaniu się pierwszego wydania recenzenci, nie zamykając już wówczas oczu na różnorakie braki, luki i potknięcia tej syntezy, cieszyli się z pojawienia na rynku księgarskim dzieła, w którym każdy mógł znaleźć jeśli nie przydatne, to na pewno interesujące informacje. Książki stanowiącej poza wszystkim innym przednią lekturę. Dziś, gdy praca Wasylewskiego zostaje powtórnie wydana, jej czytaniu winna towarzyszyć świadomość, iż mamy do czynienia z dziełem powstałym przed prawie sześćdziesięciu laty, uwarunkowanym ówczesnym stanem wiedzy i towarzyszącymi mu horyzontami badawczymi. Pisanym w czasach, gdy historycy literatury starali się pisać atrakcyjnie i w sposób zrozumiały nie tylko dla wąskiego kręgu fachowców.UWAGI WYDAWNICZE
Wszelkie wznowienia opierają się zwykle na ostatnich wydaniach, jakie ukazały się za życia autora. W tym przypadku jest to niemożliwe, ponieważ Życie polskie… po raz pierwszy wyszło blisko 10 lat po śmierci Stanisława Wasylewskiego. Muszę się przeto ograniczyć do omówienia zmian, jakie wprowadziliśmy do poprzedniego wydania, które zawdzięczamy wybitnemu znawcy dziejów kultury (zwłaszcza teatru) XIX stulecia, edytorowi wielu pamiętników – Zbigniewowi Jabłońskiemu (1926-1984). Tak więc w ślad za uwagami recenzentów wydania z 1962 r. usunęliśmy wytknięte przez nich błędy w tekście pozostawionym przez Wasylewskiego. Obszerne przypisy, sporządzone przez Jabłońskiego, zostały uzupełnione o daty urodzin i śmierci wielu występujących w nich postaci. Podobnie w indeksie przy licznych nazwiskach dodaliśmy, tam gdzie to było możliwe do ustalenia, imiona ich posiadaczy. Został ponadto usunięty sporządzony przez Wasylewskiego Kalendarz wydarzeń XIX wieku. Doprowadzony tylko do 1880 r. zawierał bowiem sporo błędów i opuszczeń. W niniejszym wydaniu pominięto także w znacznej mierze nieaktualną przedmowę z 1962 r., pióra Zbigniewa Jabłońskiego.
Jabłoński nadał właściwe brzmienie wielu cytatom z poezji, utworów dramatycznych i prozy literackiej, przytaczanych, jak pisze, przez autora z „dość dużą swobodą” (a więc nieściśle). Większości cytatów, zaczerpniętych z pamiętników czy tak zwanej literatury przedmiotu, Jabłoński nie porównał jednak z oryginałami. Powołał się przy tym na opinię samego Wasylewskiego, który uprzedzał lojalnie czytelnika, iż wymienianie wszystkich wykorzystanych źródeł i opracowań uważa za niecelowe i wręcz niepotrzebne. Szkoda byłoby na to papieru. Rodzi się zresztą podejrzenie, iż Wasylewski, odcięty w Opolu od większych bibliotek i pozbawiony własnego księgozbioru, sporą część tych cytatów przytaczał z… pamięci, oczywiście często je przekręcając. Podobnie zresztą zwykli postępować Aleksander Brückner i Jan Stanisław Bystroń. Dlatego też choć zarówno Dzieje kultury polskiej, jak i Dzieje obyczajów w dawnej Polsce były parokrotnie po 1945 r. wznawiane, w żadnym z nich nie skolacjonowano cytatów źródłowych z oryginałami. Wymagałoby to zresztą ogromu czasu, o czym sam się dowodnie przekonałem, porównując cytaty przytaczane przez Władysława Łozińskiego (Prawem i lewem… Życie polskie w dawnych wiekach) z oryginalnymi wydaniami odpowiednich tekstów.
Janusz TazbirOd autora
Myślałem o takiej książce od lat. Bobrując w dokumentach i pamiętnikach, przebiegałem pod kątem życia obyczajowego rozliczne, odległe od siebie dziedziny historii politycznej, polonistyki, historii sztuki, krajoznawstwa. Ciekawiły mnie sprawy zazwyczaj nie interesujące naukowców naszych. Historia kultury obyczajowej traktowana jest u nas z lekceważeniem, spychana na ostatni plan, niegodna zainteresowań szanującego się badacza dziejów. Nie ma swych adeptów i znawców, tym mniej metodyków. Miewaliśmy i mamy dziś znakomitych mniej i więcej syntetyków naszej kultury – brak nam fachowych znawców realiów jej obyczaju. Pod tym względem zasługujemy zaiste na miano Francuzów Północy.
Ambicją moją było zawsze gromadzenie takich kamyczków realiów składających obraz całości potocznego życia. Ważne, uroczyste wydarzenia starałem się naświetlić chociażby anegdotą, która w moich opowiadaniach była ważniejsza niż dokument z pieczęciami.
Obfite trudności nastręczał autorowi olbrzymi zakres tematu: Życie polskie w XIX wieku. Jakże elastyczny i dalekosiężny! Ogarnąć wypada okiem ogrom zjawisk kulturalnych, społecznych, potocznych, zajrzeć do polityki, szkolnictwa i prasy, przewertować literaturę piękną, odwiedzić salony i chałupy, hrabiny i babiny, szulernie, fabryki, dyliżanse, lokomotywy, zapytać o zdanie architektów, poetów, kompozytorów – i co kto chce i co kto nie chce.
Jeśli powiodło się autorowi naznaczyć choć w przybliżeniu granice tematu, zestawić hasła najważniejsze, wskazać ludzi czołowych w dobrym czy złym sensie – to mu wystarczy. Zdaje on sobie sprawę, że o wyczerpaniu, pogłębieniu i definitywnym ujęciu zagadnień nie mogło być mowy. Pięciu ludzi trzeba by, nie jednego dyletanta, który, jak zawsze, dbał i tu przede wszystkim o czytelnika, łatwe ujęcie, o zainteresowanie go powabem opowiadania z oczywistą szkodą dla myślowego pogłębienia, cierpliwej analizy i krytyki.
I jeszcze jedno. Łatwiej było Władysławowi Łozińskiemu czy Janowi Stanisławowi Bystroniowi ujmować życie polskie w dawnych wiekach, skoro toczyło się ono utartą, mało zmienną koleiną, obejmując jedynie warstwy rządzące, które je tworzyły i nadawały kierunek. Trudniej bez porównania pochwycić w paragrafy i hasełka żywot potoczny stulecia po nich następującego. Stulecia, które było buntem i eksplozją nieustanną, a we wszystkich dziedzinach życia „potrząsało nowości kwiatem”, na każdym polu sprowadzając nowe zjawiska, nawyki, występki, wynalazki. A jeszcze życie narodu wyrzuconego z mapy świata, nie dopuszczonego do stołu obrad, zmuszonego żyć i pracować w podziemiu, w sekrecie.
Wiedząc, że nie sprosta zadaniu sensu stricto, starał się autor naświetlić każde z zagadnień jakimś szczególikiem nowym czy cytatem dotychczas często nie zauważonym lub zapomnianym, a zdobył sporą ich garść dzięki wieloletnim poszukiwaniom. Miał w Poznaniu całe teki zapisków, „fiszek”, rycin, dotyczących tego tematu. Uważając, że w epoce radia, kina i niecierpliwego tempa życia należy użyć minimum słów przy maksimum ilustracji, gromadził nie tylko notatki z lektury, lecz i grafiki dotyczące. Starczyłoby materiału na cztery tomy w Wegnerowskich Cudach Polski.
Cały zasób (wraz z ośmiotysięczną biblioteką) diabli wzięli. Początek dało gestapo, przetrząsając mieszkanie autora nazajutrz chyba po wkroczeniu Niemców do Poznania, rujnacji dokończyli rodacy, paląc w piecu rękopisami, rozwlekając skwapliwie na handel bezcenne książki. Odbudowa po wojnie była więc tylko w drobnej cząstce możliwa. Zacząłem ją we Lwowie, korzystając z zasobów Ossolineum, kończyć wypadło na Opolszczyźnie, z dala od bibliotek i większych wypożyczalni. Stąd ułamkowy, nie wystarczający stan wielu, przewielu ustępów.
W wykładzie, przeznaczonym dla szerszych sfer czytelniczych, nie poczuwa się autor do odstraszającego je obowiązku podawania tzw. literatury przedmiotu. Szkoda byłoby papieru na wykazy tytułów i źródeł, jak i – co ważniejsze – na powoływanie się na autorów innych, nieraz dosłownie przytaczanych, bez podania źródła. Zdarza się to powoływanie chyba wyjątkowo.
Wolałem użyczyć miejsca innej, pożyteczniejszej, jak sądzę, rubryce. Jest nią k a l e n d a r z z d a r z e ń. Chronologiczne zestawienie faktów przeróżnych w obrębie lat 1800-1880, niewspółmiernych, często wprost zdawałoby się błahych. Spis dokonań, zamierzeń, czynów, nie tylko marzeń o czynie. Ze szczególnym uwzględnieniem zdarzeń w skali światowej – większej, mniejszej lub zgoła malutkiej. Maszerujące w ordynku, rok za rokiem, miesiąc za miesiącem, ba, dzień za dniem – o ile to było konieczne lub możliwe – fakty, po prostu defilada dokonań i klęsk, zdobyczy i strat: a tu założenie ważnego przedsiębiorstwa lub oświetlenia ulic po raz pierwszy, a tam ważne urodziny lub odejście, geneza ważnego dzieła sztuki czy przemysłu, bitwa wygrana-przegrana – już samym zaskakującym, nieoczekiwanym sąsiedztwem mnie samego uczyły i zadziwiały, więc tuszę: zaciekawią też łaskawego czytelnika.
To już nie jest zwyczajny kalendarz. Bo te wszystkie daty, wieści o klęskach-zwycięstwach, te pochlebne czy kąśliwe ujęcia łączą się. I wszystko jedno, kto je wyraża, dokument urzędowy czy anegdota błaha, syk nienawiści lub zachwyt często kredytowany – spływają one w opowieść o nieznużonym wysiłku wszystkich warstw i klas, o mocy i chęci trwania.
Stanisław Wasylewski