Życie to za mało. Reportaże o stracie i poszukiwaniu nadziei - ebook
Życie to za mało. Reportaże o stracie i poszukiwaniu nadziei - ebook
Najważniejsze reportaże finalistki Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego
Rok 2005. Polacy masowo emigrują do Irlandii, ale często zamiast znaleźć się w raju, trafiają do piekła wyobcowania. O spektrum autyzmu niewiele się mówi, rodzice takich dzieci muszą sobie radzić sami, stale mierząc się z niezrozumieniem.
Rok 2022. Na Katarzynie, chirurżce plastycznej, nie ciąży nareszcie zarzut doprowadzenia do śmierci pacjentki, ale straconych lat i zaprzepaszczonej kariery nikt jej nie zwróci. Basię i Martę dużo kosztowało ujawnienie tego, co jako dziewczynki przeżyły w zespole muzycznym Tęcza, a i tak nadal wielu je o to wszystko obwinia.
Polska ostatnich lat odbita w poruszających i wstrząsających tekstach Izy Michalewicz. Niemal dwie dekady historii ludzi, których los wystawił na niewyobrażalne próby, utrwalone przez znakomitą reporterkę. Opowieści składające się na Życie to za mało to najważniejsze reportaże laureatki wielu nagród, pisane z niezgody na rzeczywistość, ale i chęci, by ten walący się świat oswoić.
„Iza Michalewicz jest reporterką z krwi i kości. Kiedy słyszy o dobrym temacie, natychmiast zmienia się jej twarz. Oczy z łagodnych stają się czujne, zaczyna mówić głośniej i oddychać szybciej. Prostuje się. Mam wrażenie, że szykuje się do lotu. Jakby jej ciało – żeby jak najszybciej dopaść temat – miało zamienić się w kosmiczną rakietę. Znam wielu reporterów, większość jest w tym zawodzie zakochana, ale mało kto ma tak emocjonalne podejście do tematów. Pod jednym warunkiem: tematy muszą mieć w sobie tajemnicę i być jak z powieści Kafki”.
Mariusz Szczygieł o I wydaniu książki
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6634-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Już po raz drugi oddaję w Państwa ręce ten zbiór reportaży. Opowiadałam te historie przez ostatnich siedemnaście lat.
A oddaję go w czasie wyjątkowo trudnym, bo na naszych oczach rozpada się stary świat, a nowego jeszcze nie znamy.
Świat ten wciąż jednak pozostanie sumą naszych przekonań, ponieważ jest lustrem tego, co mamy w środku.
Dlatego warto zaglądać w głąb siebie.
Pamiętam wstęp do pierwszego wydania tej książki, który napisałam osiem lat temu, a jakby z odległej galaktyki. Pracowałam wtedy jeszcze na stałe w mediach i nic nie zapowiadało, że czas zatoczy koło, a ja dalej pójdę już samotną drogą.
A pisałam tak:
„_Inaczej niż w raju_, rok 2005. Pięć największych irlandzkich dzienników: »Irish Independent«, »Irish Times«, »The Star«, »Evening Herald« i »The Irish Sun« cytuje i komentuje ten tekst z oburzeniem. W warszawskiej redakcji »Newsweeka« dzwonią telefony. Naczelny, wtedy Tomasz Wróblewski, nie wie nawet o moim istnieniu. Mieszkam we Wrocławiu, gdzie się urodziłam. Piszę jako freelancer. Irlandczycy dąsają się, że na światło dzienne wyszły problemy, z którymi boryka się młoda polska emigracja. Irlandia to wyspa marzeń, a tu nagle taki niewypał. Próbują wszystko bagatelizować. »Evening Herald« natychmiast fotografuje trzy uśmiechnięte polskie studentki z podpisem: »Happy here«. Na łamach »Timesa« polski ambasador Witold Sobków mówi, że »identyczny artykuł można by napisać o Macedończykach we Włoszech«. Ale mnie interesują Polacy, którzy masowo wyjeżdżają za chlebem do Irlandii. Zostawiają w kraju rodziny i płaczące za nimi dzieci.
Aż któregoś dnia w moim domu na stole staje urna z prochami koleżanki. Dziewczyny, która samotnie wychowywała syna i chciała zapewnić mu coś więcej niż przetrwanie. Piszę tekst kundelek (jak to wdzięcznie nazywa Mariusz Szczygieł). Materiał, który jeszcze nie jest rasowym reportażem, ale powstaje z niezgody na tę urnę. Dzisiaj myślę, że wiele reportaży napisałam właśnie dlatego. Z niezgody na rzeczywistość. Z chęci jej oswojenia, wytłumaczenia.
Wybierając materiały do tej książki, uświadomiłam sobie, że często piszę o stracie: domu, dziecka, rodziny, zdrowia, godności, miłości, wolności, życia. I przeglądając się w ludziach, próbuję zrozumieć, jak z tą stratą można sobie poradzić. Pamiętam kobietę, która poroniła dwoje dzieci, a pozostałych dwoje urodziła martwe. Maniakalnie chodziła po cmentarzach i fotografowała anioły na dziecięcych nagrobkach. Potem zrobiła wystawę i zatytułowała ją „Te dzieci, które śpiewają w kamieniu”. W końcu się uspokoiła. Założyła stronę internetową dla takich rodziców jak ona. Powiedziała mi: »Wołałabym mieć z powrotem moje dzieci, ale już tego nie zmienię. Jestem więc drogowskazem dla innych«.
Marzy mi się, żeby ta książka była drogowskazem dla Was, którzy ją weźmiecie do ręki”.
Jest rok 2022. Znów mieszkam we Wrocławiu, który nigdy nie przestał być moim rodzinnym domem. Przeżyłam wiele trudnych lat, podążając tą samotną drogą w ciszy i skupieniu. Dotykałam cierpienia innych, jak dotyka się świeżo spalonej ziemi, tak długo, aż w końcu nauczyłam się przyglądać własnemu, niczym obserwator, który patrzy na pole walki. Bo emocje to nieustanna wojna myśli. Niekontrolowane prowadzą do dramatów i strat.
Odkryłam więc, że świadomość jest potęgą i tylko ona wiedzie do zmiany rzeczywistości. Przyciągamy zawsze to, w co wierzymy, że jest prawdą.
Bohaterowie moich reportaży różnie radzili sobie z losem, który ich spotykał, ale sekretem ich życia była właśnie wiara.
Wierzyli, że odmieni się to, co złe, wierzyli w Boga, w miłość, w to, że każde doświadczenie, nawet to najdotkliwsze, rozwija ich dusze.
Wierzyli też w przebaczenie i pielęgnowali w sobie wdzięczność za każde napotkane dobro.
Przede wszystkim zaś mieli świadomość, że wiarą, która przenosi góry, jest wiara w siebie.
Z tą wiarą Państwa zostawiam i tej wiary życzę.
_Iza Michalewicz_MILCZENIE OFIAR
„Kazał zsunąć spodnie i położyć się na kocach. Całował moje piersi, usta, masturbował. Raz wszedł we mnie. Przez wiele lat czułam się winna. I z poczucia winy nie powiedziałam nikomu”.
MARTA
Krzysztofa Sadowskiego (pianistę jazzowego i kompozytora) i jego żonę Lilianę Urbańską (piosenkarkę i flecistkę) Marta poznała w chwili, gdy mama zapisała ją do zespołu muzycznego Tęcza. Dziewczynka ma dziesięć lat. Mama wychowuje Martę i jej siostrę samotnie. Sadowski wielokrotnie przyjeżdża do ich domu, zaprzyjaźnia się z matką, aż w pewnym momencie zaproponuje jej, że będzie uczył gry na keyboardzie młodszą siostrę Marty, Ewę. Dziewczynka jednak odmówi.
Jest połowa lat dziewięćdziesiątych. Próby zespołu Tęcza odbywają się w podwarszawskim miasteczku P., w sali gimnastycznej pobliskiej szkoły. Raz w tygodniu, w sobotę.
Po kilku miesiącach Marta zostanie wyróżniona. Zacznie współprowadzić program telewizyjny _Co jest grane?_, emitowany co sobotę o dziewiątej rano przez Polsat, a produkowany przez małżeństwo Sadowskich.
Razem z koleżankami z programu Marta odbiera telefony od widzów w ówczesnej siedzibie Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego przy Chmielnej 20, którego wówczas Sadowski jest prezesem (był nim przez dwadzieścia jeden lat). A to dlatego, że w czasie programu ogłaszano konkurs muzyczny. Dzieciaki mogły wygrywać różne gadżety: od zegarków po keyboardy marki Casio czy zaproszenie do studia nagraniowego.
– Często po nagraniach pan Sadowski zabierał mnie i moją koleżankę z programu Basię na zakupy (Marta się z Basią zaprzyjaźni). Kupował nam sukienki, bransoletki, okulary przeciwsłoneczne.
Nagrania do programu trwają do późna, czasami do nocy. Wtedy obie dziewczynki nocują w domu Sadowskich. Głównie w piwnicy, która bywa planem zdjęciowym.
– Pamiętam straszną wilgoć, kolorowe poduszki i koce. Na noc zamykała nas na dole żona pana Sadowskiego. Nie wiem do końca, w jakim celu. Nie była ciepłą osobą. I zawsze okazywała niezadowolenie z naszych wizyt. Z Basią często nasłuchiwałyśmy kroków.
BASIA
Pamięta, kiedy zrobił to pierwszy raz. Miała dwanaście lat. Spała na kanapie w pokoju telewizyjnym, od podłogi do sufitu obwieszonym obrazami. Ukląkł i dotykał.
Będzie do niej przychodził najczęściej wieczorem i w nocy. Nawet kiedy za ścianą śpi jego żona. Nie ma żadnej rozmowy. Odsłania kołdrę, podnosi jej nocną koszulę i całuje ledwo zaznaczone piersi. Mówi: „Moje piersiątka”.
Sadowski dotyka ją na zewnątrz i wewnątrz. On nie ma zahamowań. Ona szans na ratunek.
Kiedy żona muzyka jest na tarasie, w ogrodzie albo gotuje, on zabiera Basię do swojego pokoju na piętrze.
– Tam, po cichu, robił ze mną to, na co miał ochotę. Trwało to regularnie przez dwa lata.
MARTA
Dziewczynki, kiedy nocują w domu Sadowskich, nie rozmawiają ze sobą o swoich lękach. Choć lęk, że dzieje się coś złego, nie opuszcza ani jednej, ani drugiej. Czują wstyd. Jak powiedzieć koleżance, że „wujek” – bo tak im się kazał nazywać – robi z nimi takie rzeczy. Inne dzieci z zespołu przecież zwracały się do niego per pan. A Basia i Marta czuły się wyróżnione. W końcu to pierwszy tak wielki autorytet w ich życiu.
– Pan Sadowski podkreślał wielokrotnie, że chce dla mnie jak najlepiej, że wprowadzi mnie w dorosłe życie kobiety, żebym była silna i niezależna. Powinnam czuć się wyróżniona spośród tylu innych dziewczynek – mówi Marta.
Publicznie muzyk był raczej powściągliwy. Wziął na kolana, połaskotał i tyle. Za biorącego dzieci na kolana będzie zresztą uchodził przez całe lata w środowisku nie tylko jazzowym.
Podczas warsztatów jazzowych w Puławach muzycy mieszkają w bursie. Tam, w pokoju, ktoś nakryje go sam na sam z dziewczynką. W trakcie finałowego koncertu prowadzonego przez Sadowskiego z publiczności rozlegnie się krzyk: „Zostaw dzieci!”.
– Jednej nocy Basia powiedziała mi, żebym odeszła z zespołu i chociaż siebie uratowała. Z perspektywy czasu wiem, co miała na myśli.
BASIA
Poznała go w 1994 roku na Międzynarodowych Warsztatach Jazzowych w mieście K.
Krzysztof Sadowski jest jednym z organizatorów. Dziesięcioletnia Basia prosi go o autograf. Obok stoi jej mama, Zofia. Dziewczynka od najmłodszych lat uczęszcza na zajęcia wokalne i odnosi sukcesy. Śliczna niczym hinduska księżniczka jest oczkiem w głowie swojej matki.
Sadowski składa autograf i okazuje dziecku duże zainteresowanie. Matka jest zachwycona. Wychowuje Basię sama, jest już na emeryturze i nie ma zbyt wielkich możliwości, by rozwijać talent córki.
– Byłyśmy zwyczajnie biedne, a on to wykorzystał.
Muzyk zaprasza Basię na zajęcia w ramach warsztatów. Czasem towarzyszy jej mama. Dziewczynka lubi jazz, więc matka chodzi z nią na koncerty i jam session.
Basia ma starszego brata, Artura, którego odwiedza w Warszawie. Podczas jednej z wizyt w stolicy Sadowski zaprasza dziewczynkę do Domu Kultury Świt na koncert prowadzonego przez siebie i żonę zespołu Tęcza. Jest rok 1996. Basia zapobiegliwie zabiera ze sobą kasetę z podkładem do piosenki _Kocham śpiewać_, z którą występowała w konkursach.
Sadowscy spontanicznie godzą się, żeby Basia zaśpiewała ją podczas występu zespołu. Wtedy słyszą dziewczynkę po raz pierwszy.
– Byłam oszołomiona, bo dzieci ustawiały się do mnie w kolejce po autograf.
Małżeństwo zaprasza Basię do udziału w programie Polsatu _Co jest grane?_. Będą tak zadowoleni z jej występu, że zaproponują dwunastolatce stałe współprowadzenie programu. Mimo że Basia mieszka w K. i tam chodzi do szkoły podstawowej, bywa w Warszawie średnio raz na dwa tygodnie. Właśnie spełniają się jej marzenia.
Kiedy przyjeżdża sama – z przystanku autobusowego odbiera ją Sadowski. Kiedy z matką – ta zawozi ją do domu Sadowskich. Początkowo nocuje tam razem z córką. Kiedy upewnia się, że dziewczynka jest bezpieczna, zostawia ją pod opieką muzyków, a sama nocuje u syna.
Nagrania są podczas weekendów, najczęściej w domu Sadowskich albo w Natolińskim Ośrodku Kultury.
– Kiedy przyjeżdżałam na te nagrania, zawsze u nich nocowałam. Byłam jak członek rodziny. Razem przygotowywaliśmy i jedliśmy śniadania, pomagałam im w ogrodzie, na święta przywoziłam prezenty ich córce i wysyłałam kartki. Podobnie jak Marta w siedzibie PSJ przy Chmielnej odbierałam telefony od młodzieży dzwoniącej z odpowiedziami na rozmaite konkursy ogłoszone w programie _Co jest grane?_.
Basia dostanie też zaproszenie do zespołu Tęcza, z którym wystąpi m.in. w Sali Kongresowej i na Torwarze.
– To był dla nas, dziewczynek, raj. Cudowna atmosfera, kolorowe ubrania… Wspaniały czas.
Za weekend pracy w charakterze prowadzącej „Co jest grane?” Basia otrzymuje dwieście złotych honorarium (jej mama ma wtedy osiemset złotych emerytury). Za występy z zespołem nic. Sadowski jej to jednak wynagradza. Kupuje prezenty (na książkach pisze w dedykacjach „Całuję cię”, „Nie zapomnij o mnie”), daje przedmioty ze swojego domu, jak tylko dziewczynka powie, że coś jej się podoba. Ubrania, biżuterię, książki, bibeloty czy aparat fotograficzny. Kiedy będzie miała czternaście lat, kupi jej pierwszy biustonosz i bieliznę.
Tymczasem muzyk wspiera ją w rozwoju talentu. Przekazuje keyboard, by uczyła się grać. Opłaca prywatne lekcje fortepianu. Basia dwa razy jedzie na jego koszt na wakacyjne obozy teatralne Haliny i Jana Machulskich do Osuchowa.
– Miał wspaniały kontakt z dziećmi. Osaczał mnie bardzo powoli, zdobywając zaufanie moje i mojej rodziny. Starał się być dla mnie niezbędny. Zobaczyłam w nim wybawiciela, nadzieję na zmianę mojego życia na lepsze.
Ona mówi do niego „wujku”, on nazywa ją swoją chrzestną córką.
U Sadowskich często nocuje sama. Miejsce do spania wyznacza jej żona muzyka: pokój telewizyjny albo jego córki na piętrze.
– Ten pokój sąsiadował z sypialnią pani Liliany. Na drewnianej podłodze doskonale było słychać kroki. Jak to się stało, że ona nie słyszała? Nie wiem.
Kiedy Sadowski się do niej zbliża, Basia czuje, jakby zamarzała. Po latach dowie się od psycholożki, że w takiej sytuacji człowiek reaguje tylko na trzy sposoby: ucieczką, atakiem albo zamrożeniem. Dziecko, jakim była Basia, mogło zareagować tylko odrętwieniem.
Największa panika ogarnia ją w piwnicy. Dlatego tam zawsze śpi z Martą.
– Ale nigdy o tym z nią nie rozmawiałam. Nie wiedziałam, co ją tak naprawdę spotyka i czy tyle, co mnie. Miałam problem z nazwaniem tego, co się dzieje. Nie znałam słowa „molestowanie” i nie wiedziałam, na czym polega seks. Byłam bezbronna i samotna.
Basia zapomni na wiele lat, że kazała się Marcie ratować.
MARTA
– Krzysztof Sadowski mnie i Basi robił zdjęcia w ubraniach swojej córki. Były dość skąpe. W ich domu, na tarasie, na występach Tęczy czy nagraniach do programu. W niebieskim samochodzie, którym nas woził. Do nadużyć seksualnych, jakich dopuścił się na mnie, dochodziło (poza tym, że w jego domowym gabinecie) właśnie w tym samochodzie. Był to stary van. Z tyłu leżały koce, wiele koców. Zatrzymywał się w ustronnym miejscu. „Idź na tył auta – mówił – połóż się na kocach i zsuń spodnie”. Całował moje piersi, usta – kazał wysunąć język w celu nauki – masturbował, wsuwał palce do pochwy. Raz we mnie wszedł. Oblizywał swój palec i wsuwał go w moje miejsca intymne. Kazał mi robić to samo. Mówił, że będzie wiedział, kiedy kłamię, że miałam orgazm. Nigdy nie miałam. Zdarzyło się to wielokrotnie, przez około roku. Ale nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy i jak długo dokładnie.
BASIA
Jest druga połowa lat dziewięćdziesiątych, kiedy Krzysztof Sadowski mówi dwunastoletniej Basi, że jest już na tyle duża, by wiedzieć, co ma między nogami.
– Taki mały „guziczek”. Schowany. Ale jeśli będę go dłużej naciskać, to poczuję w pewnym momencie dużą przyjemność. Najpierw robił mi to sam. Potem miałam mu pokazywać, czy potrafię sama. Kiedy już opanowałam dochodzenie do orgazmu, okazało się, że zamiast palcami można to robić ustami. Robił to wiele razy. Kiedy pieszczoty trwały zbyt długo, mówił tylko krótkie „kończ”. I ja na ten rozkaz kończyłam. Następnym etapem było wkładanie palców, wreszcie penisa. Często potem bardzo długo czułam ból, ale bałam się komukolwiek o tym powiedzieć. Moja mama nigdy nie rozmawiała ze mną o tych sprawach. Nie zbadał mnie żaden lekarz.
MARTA
– Przez wiele lat, myśląc o tych wydarzeniach, czułam się brudna. Winna. Dlatego z powodu poczucia winy nikomu nie powiedziałam o tej sytuacji. Nikt z mojego otoczenia nie wiedział, co się działo. Czasami miałam w nocy mocne bóle brzucha, przez co trafiałam do szpitala. Lekarze nie byli w stanie postawić diagnozy.
BASIA
Często zabierał ją w ciągu dnia do biura Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego przy Chmielnej. Zamykał na klucz drzwi swojego gabinetu, za biurkiem rozkładał koc, zdejmował ubranie swoje i jej. Pokazywał seks na różne sposoby.
– Nie wiem, dlaczego nie byłam w stanie krzyknąć i się temu sprzeciwić. Zabierał mnie też często do kina w Warszawie na filmy dla dorosłych. Tam przykrywał mnie kurtką, rozsuwał rozporek lub podnosił moją spódnicę i palcami doprowadzał mnie do orgazmu. Ale nigdy słowa „seks” przy mnie nie powiedział. W moich myślach te stosunki nigdy nie funkcjonowały jako seks. Mówił do mnie: „Będziesz gwiazdą. Zobacz, wszyscy są tobą zachwyceni. Ale świat należy do mężczyzn, a ja cię nauczę, jak ich uwieść i nimi manipulować”.
Ojciec Basi umrze na jej oczach, kiedy dziewczynka nie skończy nawet czterech lat. W podstawówce będzie się słabo uczyła. Bez przyjaciół.
– W myślach wielokrotnie planowałam ucieczkę z domu, ale wiedziałam, że w końcu mnie znajdą. Że nie ma ucieczki. Byłam zła na moją mamę, że ona tego nie widzi. W domu urządzałam jej karczemne awantury. Barykadowałam się w pokoju i wrzeszczałam, że nie będę dzwonić do Sadowskiego. Wysyłałam jej sygnały, których nie odczytała. A matka płakała i myślała, że przechodzę jakiś okres buntu i że moja tak zwana kariera może się przez to zawalić. Tymczasem ja byłam jednocześnie przerażona, że ona się o tym dowie. I to ją zabije.
Przez zespół i programy przewijają się dziesiątki dziewczynek. Niektóre nagle znikają.
MARTA
Mając czternaście lat, odchodzi z zespołu Tęcza i przestaje brać udział w nagraniach telewizyjnych. Nie ma więcej kontaktu z rodziną Sadowskich.
BASIA
– Nie pamiętam swojej reakcji na jej zniknięcie. Żyłam wtedy w strachu, żeby nikt się nie dowiedział. Wiedziałam, że jeśli nie powiedziałam nikomu, kiedy to zdarzyło się po raz pierwszy, to teraz już przepadło. Miałam wielkie poczucie winy.
Ma piętnaście lat. Boi się, że zajdzie w ciążę. Ale Sadowski uspokaja ją: jestem niepłodny. Dziewczyna jednak podczas rozmowy telefonicznej zdobywa się na odwagę i mówi, że nie chce, by ją kiedykolwiek dotykał.
„Będziesz nikim – powie jej. – Jesteś niewdzięczna. Niczego sama w życiu nie osiągniesz”.
Dzwoni, pisze, esemesuje, prosi o przysługi. Widują się rzadko, ale on już nigdy nie przekroczy żadnej z granic jej ciała. Basia nie rozumie dlaczego, ale nie potrafi zerwać tego kontaktu. Jednak utrzymuje się sama i rozwija. Sprawia wrażenie pewnej siebie, bo tak naprawdę czuje się bezwartościowa i niepotrzebna.
Ma dwadzieścia dwa lata, gdy zmienia nazwisko, by odciąć się od przeszłości. Pracuje ponad normę, żeby udowodnić innym, że jest coś warta. Doprowadza swoje zdrowie do ruiny. Wtedy nagle staje zawodowo. Jest rok 2015. Próbuje zrozumieć, dlaczego trwa w nieszczęśliwym życiu. Dociera do niej, że ciągle ma poczucie bycia ofiarą, że wszystkie sukcesy to przypadek, a nie jej zasługa. Że zawsze czuła się gorsza od innych.
MARTA
Wychodzi za mąż i rodzi dwoje dzieci. Intymność jest dla niej ogromnym problemem. Brzydzi się swojego ciała. Nie akceptuje własnej kobiecości. W 2010 roku idzie na terapię, żeby ratować siebie i małżeństwo. Po dwóch latach zrozumie, że to przeszłość zasiała w niej spustoszenie. Ale poradnia nie zajmuje się molestowaniem. Idzie więc do psychiatry, a ten diagnozuje u niej nerwicę, daje antydepresanty i leki na sen. Bo Marta ma głębokie zaburzenia snu.
BASIA
Nosi wyłącznie luźne ubrania. Wszystko musi być zakryte: od nóg po szyję. Bo głęboko w ciele ma wytatuowane: winna. Garściami wypadają jej włosy. Nie śpi i ma zaburzenia łaknienia. Nie pracuje. Utrzymuje się z oszczędności, które zgromadziła po kilkunastu latach pracy zawodowej. Przestaje wychodzić z domu, a potem z łóżka. Ma ataki paniki: przyspieszone bicie serca, problemy z oddychaniem. Dzień staje się dla niej przeszkodą nie do pokonania. Lekarze diagnozują PTSD. Zespół stresu pourazowego po molestowaniu. Cierpi też na depresję.
Próbuje się ratować, ale jej ciało nie poddaje się tym zmaganiom. Nie miesiączkuje, ma trudności z wejściem w partnerską relację z mężczyznami.
Sadowski krąży gdzieś po dalekiej orbicie jej życia. Basia czuje do niego wstręt, ale próbuje zrozumieć i wybaczyć. Przyjmuje od niego dobrowolną pomoc, bo muzyk dzwoni, dopytuje o jej zdrowie, kupuje leki. W pewnym momencie Basia decyduje się na rozmowę o tym, co się stało przed laty. Pyta go dlaczego.
„To było jakieś zaczadzenie – odpowiada Sadowski. – Myślałem, że seks przygotowuje do życia. No bo byłaś piękną dziewczyną, wszyscy mówili, że możesz być modelką, aktorką filmową i wiedziałem, jak to wygląda… Wydawało mi się, że w ten sposób przygotuję cię do życia, które byś prowadziła w świecie filmowym czy artystycznym, w którym musisz być przygotowana do kontaktu z mężczyznami. To była taka forma ratunku”.
Sadowski prosi ją o wybaczenie. Płaci za prywatną terapię, choć Basia leczy się też w poradni przy Klinice Psychiatrii, Stresu Bojowego i Psychotraumatologii Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
– Nie potrafił mnie nawet szczerze przeprosić. Myślę, że nie czuje, że zrobił coś złego. Cały czas jest przekonany, że chciał mi pomóc w starcie w dorosłe życie. A ja to wszystko zaprzepaściłam.
MARTA
Stany napięcia próbuje łagodzić jogą i naparami z ziół uspokajających. Nie stać jej na terapię, a państwowe przychodnie mają zbyt odległe terminy.
Postanawia odnaleźć Basię. Szuka jej przez internet. Znajduje. Dzwoni.
– Chciałam z nią porozmawiać o tym, co nas spotkało. Chciałam naprawić siebie. Chciałam zgłosić sprawę organom ścigania. Chciałam sprawiedliwości i ukarania tego człowieka. Ale nie byłyśmy chyba na to gotowe. Basia, zaskoczona moim telefonem, miałam wrażenie, że próbuje zapomnieć. Po tamtej rozmowie nie odezwała się do mnie.
BASIA
W pierwszych tygodniach terapii postanawia opowiedzieć matce i bratu, co przydarzyło jej się w dzieciństwie. Brat przyznaje, że miał podejrzenia. Widział, jak muzyk sadza sobie jego siostrę na kolanach i całuje ją w szyję. Po jakimś czasie zauważył, że bardzo niechętnie do niego jeździ. Domyślał się, że bezinteresownie nie dostaje od Sadowskiego prezentów i wsparcia. Ale nie zrobił nic.
– Przestraszyłam się, że poczucie niesprawiedliwości będzie mnie zadręczać do końca życia. I że nie wybaczę sobie milczenia w tej sprawie. Poczułam potworną niezgodę na fakt, że ja zmagam się z codziennym cierpieniem, a człowiek, który wyrządził mi tak wiele krzywdy, nie ponosi żadnych konsekwencji. I wciąż obcuje z dziećmi.
Wtedy postanowiłam oddzwonić do Marty.
MARTA
– Chcę naprawić stracony czas. Chcę poczuć się kobietą, odczuć przyjemność z życia, ze zbliżeń, zaakceptować siebie. Do tego potrzeba wieloletniej terapii i zamknięcia etapu dzieciństwa. Ten człowiek nadużył mojego zaufania. Wykorzystał mnie jak przedmiot, dlatego chcę, by odpowiedział za krzywdę, jaką mi wyrządził. Tylko w ten sposób będę mogła utulić to dziecko w sobie i pójść dalej. Wtedy nie potrafiłam się obronić. Teraz chcę to zrobić. Chcę zdjąć z siebie twarz ofiary. Chcę, żeby wykazał skruchę i poczuł strach przed wymiarem sprawiedliwości. Taki, jaki miałam ja za każdym razem, wsiadając z nim do auta.
BASIA
W ubiegłym roku spotkała się z Krzysztofem Sadowskim u notariusza. Początkowo zaproponował jej dwieście tysięcy za milczenie. Na miejscu okazało się, że jest gotów dać jej połowę, czyli sto tysięcy, i do końca swojego życia płacić jej czynsz i leczenie (sto trzydzieści złotych tygodniowo za terapię). Był jednak pewien warunek. Umowa zachowania poufności, bo taką nazwę nosił dokument, będzie obowiązywała przez dwadzieścia lat.
Po tylu latach w Polsce przedawnia się pedofilia.
(Cytuję stenogram nagrania rozmowy).
„Krzysztof Sadowski: Będę cię prosił o podpisanie czegoś takiego jako zabezpieczenie. To jest moje zabezpieczenie.
Basia: Ale ja jestem w terapii.
K.S.: Podałaś moje nazwisko?
Basia: Moja terapeutka i tak wie, kim jesteś. Oczywiście jest lekarzem.
K.S.: Proszę, no pisz, pisz, pisz.
Basia: Nie podpiszę tego w żadnym wypadku.
K.S.: No to nie mogę tego aktu darowizny.
Basia: No to nie. Jakie dwadzieścia lat, co ty w ogóle mówisz?! Ja trzymałam to w tajemnicy przed wszystkimi, nawet przed moją mamą przez tyle lat, i ty po prostu w tej chwili kopiesz mnie butem w twarz… że coś mam utrzymywać, że coś »podlega zwrotowi«? Ja tobie zaufałam, będąc dzieckiem. Zobacz, jak na tym wyszłam. Przez co ja przechodzę przez całe życie. Od trzech lat nie mogę pracować. A ty jakieś żądania wysuwasz?! Przecież ty mogłeś pójść za to do więzienia! Grozisz mi tutaj, że jeżeli w ciągu dwudziestu lat naruszę obowiązki wynikające , to mam zwrócić jakieś pieniądze? Żartujesz sobie? .
K.S.: Ale po co ty to kopiujesz? Po co?
Basia: Bo nie wiem, co ty tu próbujesz załatwić.
K.S.: Zabezpieczyć się po prostu.
Basia: No ale jak zabezpieczyć, człowieku. Ja nie mówiłam o tym przez dwadzieścia lat i jeszcze chcesz się przed czymś zabezpieczyć? Interesuje cię tylko, żebym miała zamknięte usta, a mnie interesuje tylko moje własne dobro.
K.S.: To ja wyszedłem z tą propozycją, nie ty przecież. To jest moja propozycja. Rok temu dostałem wyrok.
Basia: Twoje zdrowie nie ma tu nic do rzeczy.
K.S.: Traktuję cię bardzo poważnie… jako osobę bliską.
Basia: Nie żartuj, jaką bliską? Powinnam była przyjść po prostu z prawnikiem.
Notariusz: No tak, ale ja już wiem, że ta darowizna to nie jest zwykła darowizna, tylko zobowiązanie z zachowaniem poufności. Taki tu mam dokument .
K.S.: Dobra, ja już się zgadzam, wie pan… jestem w takiej sytuacji, że mi wszystko jedno, tak że może to być zwykły akt darowizny.
Notariusz: No właśnie, mówi pan, że jest pan w sytuacji, że jest panu wszystko jedno, tak?
K.S.: Tak.
Notariusz: No jest to rodzaj przymusu, tak? No to nie jest darowizna dobrowolna, tak?
Basia: Ja mam potwierdzenie, że jest to darowizna dobrowolna.
K.S.: A jakie masz potwierdzenie?
Notariusz: No sami państwo słyszą swoją rozmowę i ja w tej chwili tego dokumentu nie przygotuję”.
Dokument ma kilka paragrafów. Pierwszy:
„W zamian za dotychczas otrzymane od pana Krzysztofa Sadowskiego świadczenia pieniężne oraz darowizny pani (tu pada nazwisko Basi) zobowiązuje się zachować w poufności i nie ujawniać wobec nikogo szczegółów oraz faktów związanych z łączącymi Strony relacjami. Pani (nazwisko Basi) oświadcza ponadto, że dotychczas otrzymane od pana Krzysztofa Sadowskiego świadczenia pieniężne oraz darowizny w pełni wyczerpują wszelkie roszczenia względem pana Krzysztofa Sadowskiego, w tym przede wszystkim z tytułu ewentualnie poniesionej szkody oraz krzywdy z powodu działań mogących być udziałem pana Krzysztofa Sadowskiego”.
Jest też paragraf o karze:
„W przypadku naruszenia przez panią (nazwisko Basi) obowiązków wynikających z paragrafu pierwszego umowy odpadnie podstawa prawna lub faktyczna dotychczas otrzymanych od Krzysztofa Sadowskiego świadczeń pieniężnych oraz darowizn, które tym samym podlegają niezwłocznemu zwrotowi na rachunek bankowy pana Krzysztofa Sadowskiego”.
Basia nie podpisuje dokumentu ani nie przyjmuje darowizny.
W ostatnim SMS-ie pisze do mnie:
„Wszystkim, którzy sugerują, że miałyśmy z tego przyjemność, uświadamiam, że w 1997 roku on miał sześćdziesiąt jeden lat, a my dwanaście”.
Epilog
30 października 2018 roku do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Ursynów wpływają dwa zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa na szkodę Basi i Marty. Ale prokuratura odmawia wszczęcia postępowania z powodu przedawnienia.
Prokurator Zbigniew Rzepa argumentuje w uzasadnieniu m.in., że „pokrzywdzona zeznała, że Krzysztof Sadowski nie stosował wobec niej siły fizycznej, przemocy, a także groźby w celu doprowadzenia do obcowania płciowego czy innych czynności seksualnych. Tym samym nie doszło do wypełnienia znamion zbrodni zgwałcenia osoby poniżej lat piętnastu . Zgwałcenie pedofilskie może polegać na obcowaniu płciowym, gdzie ofiarą jest małoletni poniżej piętnastego roku życia. W przypadku gdy takowe obcowanie jest realizowane przez małoletniego dobrowolnie, wówczas odpowiedzialność sprawcy ograniczy się do art. 200 par. 1 kodeksu karnego . Dlatego w przedmiotowej sprawie nie sposób przyjąć, iż doszło do zbrodni pedofilii ”.
Marcie i Basi jednak udaje się doprowadzić do wszczęcia postępowania.
5 sierpnia dziennikarz Mariusz Zielke w swoich mediach społecznościowych podaje informację, że wobec Krzysztofa Sadowskiego są zarzuty o pedofilię. Prosi ofiary o zgłaszanie się do niego, zapewnia o anonimowości. Ani Basia, ani Marta z nim nie rozmawiają, choć posługuje się ich historią.
Była żona Krzysztofa Sadowskiego Liliana Urbańska (cytuję za Wirtualną Polską) powiedziała o Basi: „To są pomówienia. Oskarżenia osoby chorej psychicznie. Próbowała wyciągnąć od nas pieniądze. Mąż płacił za jej leczenie. Nigdy niczego nie zauważyłam. Przychodzą do nas byłe uczennice, nigdy nie usłyszałam od nich złego słowa. Mówią, że to były najszczęśliwsze chwile ich dzieciństwa. Chyba rodzice by nam coś powiedzieli, że dzieją się niewłaściwe rzeczy?”.
Krzysztof Sadowski w oświadczeniu dla mediów napisał: „Wszystkie pojawiające się na mój temat »rewelacje« oparte są na pomówieniach jednej osoby. Stanowczo zaprzeczam stawianym mi zarzutom”.
Dzwoniłam z pytaniem, czy nie zmienił zdania. Nagrałam się na automatyczną sekretarkę. Sadowski odpisał SMS-em, by pytania wysłać mu mailem.
Wysłałam dwa: czy jest prawdą, że w latach 1997–1999 molestował i zgwałcił obie kobiety i dlaczego jednej z nich próbował zamknąć usta, proponując pieniądze.
Odpisał: „Oświadczam, że nieprawdą jest, abym molestował lub zgwałcił kogokolwiek. Basię znam bardzo dobrze. Przez wiele lat wspierałem ją zarówno finansowo i rzeczowo, jak i w życiu codziennym. Przez lata była ona częstym gościem w naszym domu. Nieprawdą jest, że oferowałem jej »pieniądze za milczenie«. W 2017 roku poprosiła mnie o duże wsparcie finansowe (początkowo dwieście tysięcy, potem sto tysięcy złotych), wyjaśniając mi, że z uwagi na swój stan zdrowia nie jest w stanie utrzymać się samodzielnie i musi stanąć na nogi, a z uwagi na mój stan zdrowia (chorowałem wówczas na raka) obawia się, czy będę w stanie wspierać ją regularnie mniejszymi kwotami, co robiłem już wcześniej. Początkowo byłem skłonny spełnić jej prośbę. Ostatecznie uznałem jednak, że oczekiwania Basi są zbyt daleko idące, i odmówiłem ich spełnienia. Wpływ na to mogło mieć też to, że pokonałem chorobę i uznałem, że mogę dalej wspierać ją w dotychczasowej formie. Jednak po mojej odmowie Basia zerwała relacje ze mną.
O skierowaniu przez nią oskarżeń w stosunku do mnie o molestowanie i gwałt dowiedziałem się dopiero z artykułów w mediach w sierpniu br. Wcześniej dowiedziałem się o toczącym się postępowaniu karnym, gdyż przesłuchano w nim moją byłą żonę. Jednak nie będąc stroną ani świadkiem w tej sprawie, nie miałem wiedzy o treści zarzutów formułowanych w stosunku do mnie”.
(Ze względu na ochronę bohaterek informacje mogące je zidentyfikować zostały zmienione).
_2019__NIE MA KARY_
Iza Michalewicz: Od naszego spotkania upłynęły prawie trzy lata. Czy coś się u was zmieniło na lepsze?
Basia: Nie. Mamy informacje od adwokata, że wciąż są przesłuchiwane jakieś osoby. I tak bez końca. To są często muzycy jazzowi albo ich rodziny. Niektóre nazwiska znam, ale nie wiem, kto powołał ich na świadków, bo na pewno nie my. Myślałam, że są to świadkowie powołani przez sprawcę i miałam wielki kryzys, bo przeraziłam się, że ci ludzie stają po jego stronie. Ale okazuje się, że w swoich zeznaniach (zapoznał się z nimi nasz adwokat) mówią prawdę i opisują to, czego byli świadkami. Nie mógł ich więc powołać Krzysztof Sadowski.
Marta: To jest jak kostki domina: jeden świadek podaje następnego, że tamten też coś widział i wie i dlatego ta lista się wydłuża i sprawa tak długo się ciągnie.
Basia: Coś jest nie tak z wymiarem sprawiedliwości, bo w ten sposób można świadków słuchać w nieskończoność, będą pojawiali się kolejni i kolejni, a tymczasem sprawca nie został ani razu przesłuchany.
I.M.: Żartujesz.
Basia: Niestety nie. Tymczasem trzeba pamiętać, że to jest człowiek, który ma libido skierowane na dzieci i nigdy nie przestanie być niebezpieczny. Jesteśmy bardzo rozżalone, że przesłuchano wszystkie poszkodowane osoby, a Sadowski nie został ani razu nawet wezwany po to, by zadać mu jakiekolwiek pytanie. Dla mnie wygląda to jak jakaś niewytłumaczalna gra na czas. Gdyby to dotyczyło przeciętnego Kowalskiego, to Kowalski już dawno siedziałby w więzieniu.
Marta: Nasz prawnik (który mnie zresztą rozwodził) tłumaczył mi, że takie są procedury: trzeba przesłuchać wszystkich świadków, żeby postawić zarzut. Bo do tej pory nikt sprawcy nawet nie postawił zarzutów.
Basia: Mam wrażenie, że zamrożenie naszej sprawy to efekt jakiejś politycznej rozgrywki. Przypomnę tylko, że Sadowski jest człowiekiem PiS-u. Stał za Kaczyńskim podczas wyborów. Ma też duże pieniądze i znajomości. Osobiście znam jego przyjaciela, który jest sędzią sądu apelacyjnego i swego czasu był prezesem tego sądu. Chodzi o prawnika, który jednocześnie pisze książki o jazzie. Wiele lat temu w osobistej rozmowie powiedziałam mu, że byłam molestowana jako dziecko, ale nie zdradziłam przez kogo. Od razu krzyknął, że zarzuty są przedawnione, bo wiedział, o kim mówię. Sprawa jest sztucznie przeciągana. Nasz prawnik bardzo długo nie mógł chociażby otrzymać wglądu do akt. Łącznie z nami zawiadomienie do prokuratury przeciwko niemu złożyło sześć osób. Nasze zeznania zostały potwierdzone przez biegłych jako wiarygodne.
I.M.: Jak wyglądała praca psychologa w waszym wypadku?
Basia: Byłyśmy obserwowane podczas składania zeznań w sądzie. Czułyśmy się tak, jakbyśmy same były sprawczyniami, ja to bardzo odchorowałam. Zeznawałyśmy w siedzibie fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, w przestrzeni przygotowanej do przesłuchiwania zarówno dorosłych, jak i dzieci krzywdzonych seksualnie. Nagrywano nas na kilka kamer, z różnych stron. Była przy tym również pani sędzia. Wyglądało to jak na sali sądowej, tylko że siedziałyśmy na kanapie. Fundacja robi wszystko, żeby maksymalnie złagodzić koszmar tego rodzaju przesłuchania. Po miesiącu miałyśmy również indywidualne spotkania z biegłą psycholog. Ona potem przygotowywała cały raport z tych dwóch spotkań z nami.
Marta: Siedzenie przed kamerą jest nieprzyjemne, zważywszy na to, że po drugiej stronie są prokurator i nasz adwokat, ale chyba nie ma innej drogi. Pytania były konkretne. Po raz pierwszy się z czymś takim zderzyłyśmy. Przyznam, że się nie spodziewałam, jak bardzo wedrze się to w moją sferę intymną. Myślałam, że już wszystko napisałyśmy w zawiadomieniu do prokuratury. O niektórych sprawach jednak mówiłam po raz pierwszy i było to dla mnie straszliwie trudne.
Basia: Początkowo przy zeznaniach do prokuratury towarzyszyły mi dwie przyjaciółki. Ale potem każde moje wspomnienie o tej sprawie było dla nich nie do zniesienia. Oczekiwały, że skoro nic się w sprawie nie dzieje, to odpuszczę. Nie chciały więcej o tym słyszeć i nie chciały mnie, przyjaciółki z takim problemem. Ludzie wolą żyć w przeświadczeniu, że takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, a już na pewno nie w ich otoczeniu. Myślenie o tym sprawia taki dyskomfort, że chcą być od tego jak najdalej. Tak samo daleko chcą być od osób, które to spotkało.
Marta: Ja jestem już po rozwodzie. Mój mąż kompletnie tego nie dźwignął, twierdząc, że hańbię jego nazwisko. U mnie w rodzinie zresztą to jest temat tabu. Nikt nic nie mówi i o nic nie pyta. Szokiem było, że złożyłam zawiadomienie do prokuratury, a potem nastąpiła cisza. Wystąpiłam też anonimowo w programie TVN _Uwaga!_, ale nikt z moich bliskich nawet tego nie obejrzał. A mnie bardzo dużo kosztowało, żeby tam pójść. Zwłaszcza że dookoła byli sami mężczyźni. Przepytuje cię facet, za kamerami stoją operatorzy, też faceci, ciemny pokój, a ty opowiadasz o takich strasznych, intymnych rzeczach. Potem zadzwonił do mnie kolega, który mieszka nad morzem, i mówi: „Marta, co ty narobiłaś, byłaś w _Uwadze!_?”. Mnie zamurowało. Przecież cała moja sylwetka była zaciemniona, głos zmieniony. Okazało się, że na YouTube’a ktoś wrzucił materiał sauté: bez zaciemnienia i zmiany głosu. To był dla mnie szok, bo w otoczeniu mało kto wie, a ja pracuję w usługach, gdzie nikt mojej historii nie poznał. Potem TVN to usunął, ale niesmak pozostał.
Straciłam też dwie przyjaciółki, które mówiły, że wyciągam z szafy stare trupy i po co to w ogóle robię. Że powinnam iść dalej, zapomnieć, a nie grzebać się w takiej przeszłości. Przecież od mojej krzywdy minęło ponad dwadzieścia lat!
I.M.: Nikt nie podawał w wątpliwość twojej wiarygodności?
Marta: Rodzina nie dowierzała. Ludziom w ogóle nie mieści się w głowach, że milczałam przez tyle lat. Był moment, że pytali: dlaczego?
I.M.: I co odpowiadałaś?
Marta: Że to po prostu strach. Strach i wyparcie. Przez wiele lat przecież tego nie pamiętałam. Niby żyłam normalnie, próbując się z tym pogodzić na zasadzie było, minęło. Ale środowisko mi sugerowało, zwłaszcza znajomi mojego męża, żebym zmieniła nazwisko, bo on nie będzie z mojego powodu świecił oczami. Ja, poprzez to, co mnie spotkało, jestem bardziej empatyczna, ale ludzie nie chcą brać na siebie czyjegoś obciążenia i żyć tak, jakby ciemnej strony tego życia nie było. Zresztą czytałam komentarze pod tekstami o naszej sprawie. A tam, że drugie „Polańskie” się znalazły, dla kasy to robią, raptem sobie przypomniały, co się stało – to nie wiedziały, czym się zajmują? Potem starałam się już tego nie czytać. Zrozumiałam, że jak kogoś bezpośrednio nie dotknie taka tragedia, to nie jest w stanie zrozumieć, jak wielki to ból. I że nosi się go przez całe życie.
Basia: O tym, dlaczego milczałyśmy przez tyle lat, dowiedziałyśmy się, chodząc na terapię. To pytanie więc nie do nas, ale do specjalistów. Ja na przykład usłyszałam, co było dla mnie niesłychaną ulgą, że nasze zachowanie jest książkowe. To najbardziej naturalna reakcja z możliwych: taką traumę zakopuje się jak najgłębiej pod własne korzenie i się o niej nie mówi. Zwłaszcza że to nie było jednorazowe wydarzenie, ale długotrwały _mindfuck_, jaki został nam zaserwowany (_mindfuck _– manipulacja umysłem innej osoby – I.M.).
Marta: Ludzie patrzą na nas i oceniają przez pryzmat dorosłych kobiet. Ale jak sobie przypomnę, kiedy miałyśmy po te dwanaście, trzynaście lat, to śmiało mogę powiedzieć, że byłyśmy dzisiejszymi ośmio-, dziewięciolatkami: małe, drobne, bez piersi. Dzisiaj dziewczynki dojrzewają o wiele szybciej. I ludziom się wydaje, że wyglądałyśmy jak nastolatki z Galerii Mokotów. Te dwadzieścia lat od tamtej pory to jest cywilizacyjna przepaść.
Pamiętam, jakie byłyśmy z siebie dumne, że w końcu, po tylu latach dojrzałyśmy do decyzji, żeby to wszystko z siebie wyrzucić. Osobiście nawet nie zdawałam sobie sprawy, że Krzysztof Sadowski ma układy i układziki, po prostu to był impuls. Poszłam na żywioł.
I.M.: Wygląda jednak na to, że wasza sprawa może ciągnąć się jeszcze długo.
Basia: Dla mnie była już wygrana w momencie, kiedy poszłyśmy do prokuratury, złożyłyśmy zeznania i kiedy sprawa ujrzała światło dzienne. Wiem, że to, co zrobiłyśmy, przyniosło ulgę wszystkim skrzywdzonym przez niego dzieciom, a one przecież wciąż żyją w nas, dorosłych. Ale nie tylko przez niego, przez innych seksualnych oprawców też. Ludzie w komentarzach dziękowali nam za naszą siłę, że ją znalazłyśmy, by to wszystko ujawnić. „W końcu ktoś głośno powiedział o tej krzywdzie” – pisali. I to już jest bardzo dużo. Dzięki terapiom i pomocy wybitnych specjalistów znalazłyśmy w sobie siłę, by powiedzieć o tym wszystkim w taki właśnie sposób, spotykając się z tobą. Do tej pory nie umiałyśmy rozmawiać o przeszłości nawet między sobą. Mieszkały w nas wstyd, zażenowanie i przekonanie, że jesteśmy w pewnym sensie zbrukane. Czułyśmy się z tym fatalnie. A przecież będąc dziećmi, nie miałyśmy na to żadnego wpływu. Potrzebujemy jednak dowodów na sprawstwo, a tu sprawca nawet nie został wezwany do prokuratury. To nam daje poczucie dojmującej klęski i beznadziei. Często z tego powodu udziela mi się głęboko depresyjny nastrój i przeżywam dojmujące cierpienie. Zrobiłam wszystko, co mogłam, a sąd i prokuratura – nie. I nie wiemy, o co tu dalej chodzi.
I.M.: Dla innych krzywdzonych osób nie jest to dobry przykład.
Basia: Znam dwie takie kobiety, które nie powiedziały nikomu, ale obserwują, co się dzieje. I nawet nikt nie zadał mu prostego pytania: dlaczego to zrobił?
I.M.: To będzie nasza tajemnica – mawiają do dzieci pedofile. I tak, jak widać, pozostaje.
Marta: Mam poczucie, że jak on umrze, a przecież ma już osiemdziesiąt pięć lat, to ja coś stracę. Stracę szansę na sprawiedliwość. Losy naszej sprawy dają ciche przyzwolenie pozostałym na to, że im się upiecze. Poprzeciągają i jakoś się wybrnie. Czuję się tak, jakby ktoś pluł mi w twarz.
Basia: To niewątpliwie odbiera siłę innym kobietom, by o siebie zawalczyć. Nam w całym tym procesie bardzo pomogła Fundacja Feminoteka, dając opiekę specjalistek, ale więcej zrobić nie mogą. Każda krzywdzona kobieta może sobie teraz pomyśleć: po co mam się rzucać na żer, skoro i tak nic z tego nie wyjdzie?
I.M.: Ten żer to hejt?
Basia: Oczywiście! Przecież spotkał nas potem koszmar. Mam wrażenie, że zostałyśmy, jak w dawnych czasach, wzięte za jakieś czarownice. Kobiety przecież są zawsze winne i na pewno kłamią. Zwabiły, uwiodły, a już z pewnością chcą pieniędzy. I przyłożyły rękę do swojej krzywdy, jeśli taka się zdarzyła. Chciałabym, aby takie sprawy jak nasza miały jakikolwiek dobry finał dla ofiar, ale na razie tylko taki mam bolesny wniosek po trzech latach doświadczenia z ujawnianiem tej sprawy.
I.M.: Marta, a ile ciebie kosztowało to wyjście na barykadę?
Marta: Biegła psychiatra powiedziała mi, że dzieci, które dotknęła jakakolwiek przemoc w dzieciństwie, potem w dorosłym życiu w taką przemoc wchodzą. Mój mąż znęcał się nade mną psychicznie, ale nikt mi nie pomógł. Żaden sąsiad nie zareagował, kiedy on mnie wyzywał i krzyczał, że zabije. Wzięłam rozwód bez orzekania o winie, żeby się zbyt długo nie ciągnął. Sprawa z Sadowskim niejako dobiła moją sytuację rodzinną. Kiedy zaczęłam pisać zawiadomienie do prokuratury, targały mną potężne emocje. Mój mąż tego nie zrozumiał. Skończyło się tak, że uciekłam z dzieciakami z domu. Do dziś z nim wojuję. Ostatnio byłam na policji zgłosić jego koszmarne zachowanie wobec nas. A policjant, że on musi mi coś konkretnego zrobić, żeby można było przyjąć zlecenie. „Jak mąż mi coś zrobi – ja mu na to – to ja już tutaj do pana nie przyjdę”. System trudno zmienić, ale jako społeczeństwo też nie reagujemy. Wprost przeciwnie: osądzamy. Tymczasem my przez całe życie ponosimy konsekwencje tego, co się wydarzyło. Boję się, że jak Krzysztof Sadowski umrze, to wszyscy będą wspominali, jakim był wspaniałym nauczycielem muzyki, a o nas nawet nikt się nie zająknie. Dlatego, że nie został ukarany za to, co nam zrobił. Okaże się, że skoro nie ma kary, nie było też zbrodni.
Basia: A to była zbrodnia na naszym ciele i naszej psychice. Do tej pory nie ułożyłam sobie życia. Mieszkam sama, nawet jak z kimś jestem. Nigdy nie mogłam całkowicie zaangażować się w związek, zawsze trzymam dystans. Zdecydowałam się nie mieć dzieci, bo nie chcę przekazywać w tej sztafecie pałeczki cierpienia. Zresztą moje cierpienie wypływa ze mnie w najmniej oczekiwanych momentach i nie wiem, jaki to mogłoby mieć wpływ na dziecko. Wolę tego nie sprawdzać. Wciąż mam objawy PTSD, czyli zespołu stresu pourazowego. Na przykład miewam ciągi snów, po których nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Śni mi się on, jego rodzina w najrozmaitszych sytuacjach. Te sny bywają lękowe, ciągle dokądś uciekam. Wtedy chowam się pod kołdrę, żeby to wszystko przeczekać.
Na przykład śniło mi się, że Sadowski planował mój pogrzeb i ustalał ze mną szczegóły. Pytał na przykład, czy zapakować mi do trumny świeże owoce. I mówiliśmy o tym w zupełnie zrelaksowany sposób, co trochę pokazuje naturę tej relacji przez lata – mimo strasznej tragedii i zbrodni, jakiej dokonał na moim ciele, prowadziliśmy normalne rozmowy, jakby nigdy nic złego się nie stało. Oczywiście po przebudzeniu nie mogłam wstać i do pracy spóźniłam się dwie godziny.
Marta: Ja nie mam na przykład w ogóle popędu seksualnego, co zresztą było również jedną z przyczyn mojego rozwodu. Mam w tych sprawach kompletną blokadę. Mężczyźni są dla mnie przezroczyści. Wiele lat temu ktoś całkowicie odłączył mi mózg od ciała.
Basia: Ale jestem z ciebie bardzo dumna, że znalazłaś w sobie siłę, żeby zadbać o swoje granice. Chodzą mi po głowie jakieś sztuki walki, muszę się wzmocnić, na wypadek gdyby ktokolwiek jeszcze mnie kiedyś zaatakował. Bo nigdy nie miałam obok kogoś, kto by mnie obronił. Muszę umieć obronić się sama.
Marta: Krzysztof Sadowski zmarnował mi życie. Mogłam być zupełnie kimś innym, niż jestem. Straciłam nawet serce do muzyki. Swojego czteroletniego syna nigdy nie zapiszę na żadne muzyczne zajęcia. Niektórzy tego nie rozumieją, że wciąż noszę w sobie potwornie skrzywdzone dziecko. Muszę sobie sztucznie podnosić poziom serotoniny i od lat jestem na lekach.
Basia: Od dawna mam przekonanie, że ludzie są źli, a tych dobrych jest tylko garstka. Ci pierwsi czerpią jakąś przyjemność z obrażania nas i oceniania. A robią to dziewczynkom, które miały po dwanaście lat i nie miały pojęcia, co się z nimi dzieje. Zaufanie ludziom kosztowało mnie moje życie, dlatego dzisiaj trzymam się od nich z daleka.
Marta: Często czuję się jak to dziecko, któremu nikt nie chce pomóc. Niby mam trzydzieści siedem lat, ale wciąż do mnie wraca taka postawa: przestań, nikomu nic nie mów, bo i tak niczego nie zmienisz. To jest Sadowski, ma wtyki i wszystko mu ujdzie na sucho. Nie wszyscy są równi wobec prawa. I najwyraźniej nie stoi ono po stronie ofiar.
Basia: Zrządzeniem losu pracowałam przy inscenizacji opery Benjamina Brittena, _Gwałt na Lukrecji_, przygotowanej przez reżyserkę Kamilę Siwińską i dyrygentkę Liliannę Krych. Było to dla mnie niezwykle oczyszczające i transformujące doświadczenie – przyglądanie się cierpieniu kobiety i jej wyzwoleniu z więzienia tego cierpienia – i traktuję to jako część mojego procesu terapeutycznego. Dobija mnie fakt, że mimo że świat ulega ciągłej transformacji, to nie potrafi poradzić sobie z przemocą i gwałtem, które dotykają kobiet w każdym wieku, niezależnie od czasów i miejsca. Dlatego publiczne wykrzyczenie nazwisk gwałcicieli, krzywdzicieli fizycznych i psychicznych jest konieczne, by doprowadzić do realnej zmiany w tym zakresie. Przede wszystkim zmiany w sercach ludzi, którzy zamiast obwiniać ofiary gwałtów, może okażą w końcu współczucie i empatię.
_2022_