- W empik go
Życie w cieniu pandemii. Tajemnica przemijania - ebook
Życie w cieniu pandemii. Tajemnica przemijania - ebook
cały świat poszukuje skutecznego sposobu przeciwdziałania COVID-19. Dojrzały człowiek patrzy na rzeczywistość epidemii, wiedząc, że oprócz warstwy społecznej ma ona także głębszy, duchowy wymiar. Może pomocą w tym poszukiwaniu będzie książka ks. Jarosława Piłata „Życie w cieniu pandemii. Tajemnica przemijania”? Nasza obecna codzienność, osamotnienie jako duchowa pustynia, tajemnica wiecznej obecności Boga, waga ludzkich wyborów, tych drogocennych przejawów wolności, uchwyconych w perspektywie przemijania i piękna wieczności – to tematy przewijające się na jej kartach.
Pierwsi odbiorcy książki mówią, że ma ona „dobrą duszę”, że przesycona jest nadzieją, pewnością sensu ludzkiego życia, równocześnie pomaga odnaleźć drogę do niego. Myśli zapisane w niej mają charakter uniwersalny. Uderza jej otwartość. Poziom wejścia w jej treść nie jest narzucony, zostaje pozostawiony decyzji czytelnika, przy jednocześnie wyraźnym wskazaniu najwartościowszego kierunku, w porównaniu do którego inne, na swój sposób fascynujące, wydają się być niewarte zachodu.
Lektura tej pozycji niesie – używając słów św. Franciszka – światło w mroku, nadzieję w strapieniu, radość w smutku.
Ks. Jarosław Piłat – katolicki ksiądz, przez całe życie związany z Warszawą. Wykształcenie zdobywał w Warszawie, Paryżu i Rzymie. Duszpasterz posługujący w wielu środowiskach stolicy, związany z ruchami katolickimi, przez pewien czas proboszcz dużej parafii, szczególnie oddany służbie rodzinom katolickim oraz posłudze konfesjonału. Pedagog – założyciel, współzałożyciel i inicjator kilku szkół i przedszkoli katolickich.
Intelektualnie zafascynowany duchowością chrześcijańską, szczególnymi obszarami jego refleksji – naukowej i duchowej – są wczesne reguły monastyczne, duchowość kapłańska, mistyka łacińska, tematyka pustyni i oczyszczeń duchowych oraz proces uświęcenia. Autor niedawno wznowionej książki „Oddać się Bogu i ludziom. Duchowość kapłańska w ujęciu kardynała Stefana Wyszyńskiego”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8127-613-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tajemnica Boga, Jego wiecznej obecności oraz tajemnica człowieka, jego istnienia, przemijania, bytowania nakierowanego na wieczność; niezwykłość osoby ludzkiej, olśniewające piękno jej istnienia, człowiecza mądrość rodząca się z obcowania z Bogiem oraz ludzkich, życiowych doświadczeń, ostateczność ludzkich wyborów – przejawów człowieczej wolności, szczególnie w perspektywie przemijania i śmierci, nieuchronność i piękno wieczności, wszechmoc Boga bezkreśnie miłującego człowieka, to tematy, które będą dominować na kartach tego tomiku.
Cały tekst książki „Życie w cieniu pandemii. Tajemnica przemijania” składa się z krótkich form, nanizanych na nitkę kilku motywów przewodnich: pandemia – pustynia – przemijanie – umieranie – apokalipsa – świętość – nadzieja. Chodzi w nich o stanięcie wobec spraw ostatecznych – sensu ludzkiego istnienia, nieuchronności śmierci, spotkania Boga, wieczności. Tekst całości jest trochę polifoniczną składanką bardzo różnych form literackich, powstałych – gdy chodzi o dwa pierwsze rozdziały – w kwietniu 2020 roku, jako duchowa reakcja na zjawisko pandemii, zaś pozostałe pięć rozdziałów zrodziło się na przestrzeni sześciu lat – od 2015 do 2020 roku, najczęściej podczas urlopowych wyjazdów.
W krótkich eseistycznych formach podmiot literacki jawi się na przemian jako zwykły wierzący, teolog, polemista, katecheta, ojciec duchowy, początkujący adept życia duchowego, apologeta, rozgoryczony sceptyk, nauczyciel wiary, starzec znający życie, filozof, liryk… Niekiedy jest nim pojedyncza osoba odwołująca się do osobistych przeżyć i refleksji, czasem jest to zbiorowość odnosząca się do wspólnych doświadczeń, wspomnień, popularnych przekonań. Część tekstów jest zapisana jako opinia większości, ogólne przekonanie, oczywista prawda wiary, zaś część jako pogląd własny, indywidualny, nawet subiektywny. Chciałem w ten sposób odtworzyć wewnętrzny, ludzki proces myślowy, tak często wielowątkowy, niejednoznaczny wewnętrzny spór czasem sprzecznych, wykluczających się racji; pewną mękę rodzenia się własnych przekonań i trudu podejmowania czynów z nich wynikających. Chciałbym przez ten literacki zabieg niejako „wejść w człowieka”, być jak najbliżej kształtowania się jego odpowiedzialnej wolności.
Może ta niezdarna próba przemówi do Ciebie, Czytelniku? Może będzie Ci bliska, może pozwoli lepiej zrozumieć Twój własny trud istnienia, jego wagę i godność? Bardzo bym chciał, byś w tym trudzie spotkał Boga, byś Go spotykał jak najczęściej, byś dał Mu się „posiąść”. Tak – z prostotą wierzę, że to dla Ciebie najlepsze. Dobrze wiem, że musisz uczynić to będąc w pełni wolny. Wierzę, że refleksja nad sprawami ostatecznymi jest najlepszym „miejscem” na dokonanie Twych wyborów. Ufam, że podejmując je, tak jak ja, spotkasz Najwyższego i będzie to największa radość Twojego przemijania ku wieczności… Osobiście jestem pewien, że przez trud podjęcia pytań ostatecznych staniesz się po prostu lepszym człowiekiem.WOBEC PANDEMII
Powrót poczucia przemijalności i lęku przed śmiercią
Wraz z dynamicznie rozwijającą się pandemią koronawirusa oraz zalewem informacji o niej w kulturze popularnej, mediach, zwyczajnych rozmowach, na poczesne miejsce powrócił temat przemijania – problem właściwie społecznie już nieistniejący, marginalny i wstydliwy, który pojawiał się okazjonalnie na początku listopada czy w związku z ważniejszymi rocznicami wojennymi lub przy okazji śmierci kogoś znanego, a jeszcze dość młodego. Powrócił temat śmierci i lęku przed nią.
Nasz świat, który wydawał się już niezmienny, przepotężny i pewny swego panowania nad wszystkim okazał się zwyczajną iluzją. W ciągu kilku tygodni to złudzenie rozpadło się jak zamek z piasku. Nieznany wirus zakończył niezrozumiały entuzjazm współczesnych ludzi związany z przyszłością i rozwojem. Rozwojem, który miał być coraz dynamiczniejszy, ciągły i bez kresu.
Dziś, po kilku miesiącach pandemii, to płytkie widzenie naszej egzystencji i życia przyszłych pokoleń okazuje się zdumiewająco naiwne – nie ma w nim nic z dojrzałej wizji kształtu przyszłego świata.
Mądrość pokoleń, która zawsze przypomina, że losy ludzkości są zmienne, że są chwile rozwoju oraz okresy regresu, powróciła do łask. Przecież wystarczy zatrzymać się na chwilę, nawet pobieżnie zreflektować historię świata, by wiedzieć, że były wielkie wojny, epidemie, klęski żywiołowe i kryzysy gospodarcze czy finansowe – to wszystko, to nic nowego, „przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7,31)…
Wspominał o tym Albert Camus, w swej znakomitej powieści Dżuma: „Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną, ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą. Na świecie było tyle dżum, co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”.
Świat i człowiek osiągają szczyty rozwojowe, ale i dramatyczne doliny upadku. Tak było zawsze, nawet wtedy, gdy człowiekowi wydawało się, że jest „bogiem” całego świata. Tak jest i teraz. Historia magistra vitae est…
Rozmowy o śmierci powróciły w czasie zarazy, jako oczywiste i stałe. Śmiertelne żniwo pandemii koronawirusa, codziennie podwyższające swój dramatyczny bilans tysiącami nowych zmarłych, nie daje zapomnieć o ludzkim przemijaniu. To fakt, który będzie żłobić naszą świadomość dzień po dniu.
Jak długo? – nikt nie zna wiążącej odpowiedzi na to pytanie. W przestrzeni publicznej padają prognozy, że pandemia będzie trwać od kilku do kilkunastu miesięcy, aż do ponad roku lub dłużej. To doświadczenie tragicznych skutków pandemii obejmuje swym wpływem większość ludzi świata, szczególnie dotyka młodych z bogatych społeczeństw, którzy nie przeżyli dotychczas żadnej pokoleniowej traumy.
Temat śmierci powrócił, a z nim powrócił lęk przed nią. Co z nami zrobi ten lęk? Czy będzie przemożny, zwierzęcy, niedający nigdy spokoju, zabijając harmonię życia i godność naszej egzystencji – tak jak u osób, które nie mogą przestać mówić, słuchać i czytać o koronawirusie… ciągle więcej i więcej, nie przestając drżeć z lęku, jak osika na wietrze?
Czy niebezpieczeństwo zarażenia, bliskość śmierci, kształtują w nas lęk przed przemijaniem, strach przed przyszłością?
Czy lęk spowoduje apatię, rozpacz i rosnącą serię samobójstw, albo zaniechań wobec najsłabszych, jak to już w niektórych regionach Europy widzimy?
Czy rozkwitną postawy utracjuszowskie – nic nie ma sensu, nie ma przyszłości, więc przynajmniej bawmy się, używajmy życia?
Czy może odrodzi się religia, odnajdziemy ponownie w Bogu naszego Ojca? Pandemia zmusiła nas do refleksji nad naszym życiem w czasie zarazy i przymusowej izolacji. Jacy jesteśmy w tym czasie próby? Czy może ten czas próby wyzwala w nas dzielność, nową odwagę? Może w tej trudnej sytuacji stajemy się lepsi? Może jesteśmy bliżej Boga?
Może przede wszystkim będziemy szukać winnych, na których złożymy wszelkie błędy i winy w sprawie koronawirusa? A może to Bóg będzie naszym kozłem ofiarnym i obarczymy go wszelką winą za tę epidemię?
Przekroczenie lęku przed śmiercią
Lęk wydaje się dominującym doświadczeniem ludzi w czasie epidemii koronawirusa. Lęk przed śmiercią, chorobą, cierpieniem, niewiadomą przyszłości. Ten lęk wzbudza ciągłą nieufność, szczególnie wobec innych ludzi, potencjalnych nosicieli wirusa.
Sytuacja osamotnienia ludzi, spowodowana zaraźliwym wirusem i staraniem o ograniczenie jego rozprzestrzeniania – to patrząc ironicznie na powstałą sytuację – jest jak „realizacja” postulatów skrajnego indywidualizmu:
- jesteś na świecie przede wszystkim ty, twoje cele, interesy, przyjemności;
koncentruj się przede wszystkim na sobie i zabiegaj tylko o siebie. Drugi człowiek, potraktowanie go jak osoby, upodmiotowienie, tylko wprowadza ograniczenia w skupieniu się na sobie, ogranicza twoją wolność, jest więc dla twojej „wolności” zagrożeniem, jest on dla ciebie niebezpieczny. W przeciwieństwie do przedmiotów czy zwierząt, które są przyjazne, posłuszne twojej woli i narracji życiowej, zmieniającej się w zależności od twoich potrzeb.
Izolacja od ludzi, zakaz zgromadzeń publicznych, trzymanie półtorametrowej odległości od drugiego człowieka, maseczki, brak serdecznej formy przywitania, jeszcze bardziej wzmacniają – typową dla indywidualizmu – postawę, że drugi człowiek jest zagrożeniem. Trzeba zapytać zwolenników takich postaw, czy ta izolacja, nieufność do drugiego człowieka, „wolność” od kontaktów z nim, prawie wyeliminowanie go z najbliższego otoczenia powodują poczucie szczęścia, pokoju, czy są haustem prawdziwej, tak upragnionej wolności?
Czy nie obserwujemy raczej czegoś zgoła odmiennego? – Kontakt z drugim człowiekiem, jego obecność, możliwość porozmawiania z nim, czułość osób najbliższych, ich troska – czyż to właśnie nie one budują moje poczucie bezpieczeństwa? Czy troska o najbliższych, współmałżonka, dzieci, rodziców, sąsiada, generalnie ujmując, o drugiego człowieka – nie nadają sensu moim staraniom i wysiłkom w tych ostatnich dniach? Czy drugi człowiek nie okazuje się wybawieniem od zbytniej koncentracji na sobie? Czy troska i zabieganie o niego nie przywraca mi poczucia sensu mojego życia, działania? Czy to nie ona daje mi wspaniałe poczucie wolności?
Czy nie odnajduję sensu i bezpieczeństwa w działaniach lekarzy i służby medycznej, w ochronnych i profilaktycznych zachowaniach całej polskiej społeczności, w działaniach polskich służ państwowych i rządu państwa? Czy poczucie wspólnoty narodowej, ludzkiej, nie jest teraz bardziej nośną nadzieją niż skrajny indywidualizm czy pragmatyzm?
Niepewność drogą do człowieczeństwa?
Żyję w obawie, niepewności, lęku o życie najbliższych mi osób, o swoje życie, o przyszłość. Nie wiem kiedy i jak wirus zaatakuje. Czy jesteśmy na końcu, czy na początku bezlitosnej „wojny” z nim? Nie wiem, jaka będzie przyszłość, nie mogę znaleźć żadnego intelektualnego schematu, który określa, jak teraz żyć i jaka nadejdzie przyszłość. Żyję jak w czarnej dziurze, jak ślepiec, który nie wie, w którym pójść kierunku. Intelektualnie ta sytuacja wydaje się nie do zniesienia. Nie wiem ile epidemia potrwa, nie wiem kiedy będę mógł spokojnie wyjechać, pójść do ulubionej restauracji, na mecz, po prostu na spacer czy na plażę. Prawie nic nie wiem. Niepewność i lęk dotyczą wszystkiego.
Czy wszystkiego? Czy teraz, w tej rzeczywistości jawiącej się jak rozbity dzban, nie odkrywam starych wartości – znaczenia obecności drugiego człowieka, wagi miłości do najbliższych, wartości istnienia ludzkiego, konieczności walki i troski o bliźniego, o dobro wspólne, odpowiedzialności za innych, cierpliwości i wytrwałości, zadowalania się małym...?
Gdy teraz zastanawiam się nad lękiem, to z uporem powraca mi myśl, że najbardziej w życiu obawiałem się narcystycznego zakochania się człowieka w samym sobie, rozpasanego egoizmu, który czyni pojedynczą osobę centrum i celem wszechświata, niszcząc sieć ludzkich powiązań i w praktyce, likwidując miłość osobową. Świat ludzi nakierowanych wyłącznie na siebie, to najbardziej przerażający świat, jakby odczucie piekła.
Teraz, gdy patrzę z dystansu, który określa moje oddalenie od człowieka nakazane przez „narodową kwarantannę”, na ludzi mieszkających w moim mieście, na rodaków, to dostrzegam odradzające się poczucie człowieczeństwa. Może to dziwne, że żyjąc w reżimie licznych ograniczeń, ponownie zaczynamy odnajdywać sens w zainteresowaniu się wartością osoby ludzkiej, a nie w opisie czy ekscytacji jej rozpadem, podwójnością czy apoteozą czynionego przez nią zła.
Humanizm poświęcenia się dla drugiego człowieka – widzimy takie postawy, szczególnie w czasie prób takich jak wojna, epidemia czy klęska żywiołowa. Człowiek w sytuacjach ekstremalnych może odznaczać się heroizmem, może poświęcić siebie dla innych, nawet bez opierania się o Boga. Tak może być przez pewien czas, przez pewien określony czas… – gdy on przeminie, gdy zagrożenie minie, to przecież nie będzie już uzasadnienia dla heroizmu, nie będzie istnieć sytuacja, podłoże, na którym mógłby się ukształtować. Nie będzie powodu do poświęcenia się.
Wydaje się, iż tylko Bóg wie, że każda sytuacja życia człowieka jest wyjątkowa i tylko On swoim niezwykłym oddziaływaniem potrafi ukształtować bohaterstwo codzienności, bycia heroicznym przez całe życie.
Teraz widzimy, jak wyłaniają się spośród nas herosi okresu koronawirusa, a przecież nie było heroicznych bohaterów czasu ciepłej wody w kranie.
Refleksje o pladze — skutki zła
Samotność spowodowana złośliwym wirusem oraz lęk przed śmiercią uwalniają refleksje moralną i metafizyczną nad samym sobą. Zastanawiamy się nad swoim życiem, jego moralną wartością, dobrem i złem, które czyniliśmy, nad sensem naszego istnienia.
Siła działania wirusa – paraliż, który sprawił na całym świecie, rozpadnięcie się naszych działań, zamiarów i planów – powoduje refleksję nad naszą rolą, naszym znaczeniem w świecie. Nasza błąkająca się myśl siłą rzeczy natrafia na Boga…
Z całą pewnością wiemy, że dobry Bóg jest przeciwny współczesnemu odejściu od wiary, agresywnej laicyzacji, fali bezbożności, letniości rzesz katolików, rozmywaniu treści dogmatów i zasad moralnych. Bóg widzi nasze życie w prawdzie i wzywa do jego przemiany, wzywa nas do nawrócenia.
Czy możemy oceniać epidemię koronawirusa, jako upomnienie Boże, jako reakcję na nasze życie, jako wezwanie do nawrócenia? Chrześcijanie, przez wieki, tak rozumieli podobne wydarzenia. Czy nasze czasy – i my sami – są tak inne, że ta interpretacja jest już nieaktualna?
Ojciec Raniero Cantalamessa, sędziwy i znakomity kaznodzieja papieski trzech ostatnich papieży, mówił w homilii w Wielki Piątek AD 2020, że Bóg jest po naszej stronie, nie po stronie wirusa, czyli zła. To niewątpliwa prawda: „Bóg nie chce zła, ale może chcieć jego skutków, ponieważ skutki zła niosą (…) wezwanie do nawrócenia”.
Na pewno nowy wirus zabijający ludzi jest złem, ale ta zaraza, ta plaga jest też szansą na głębokie nawrócenie. – Jasno widzę wartość życia, nieodzownie potrzebuję pomocy Bożej, dostrzegam możliwość realnego spotkania z Nim, na nowo odkrywam, że non omnis moriar…
Co więc dalej? Jak mam dalej żyć? Co teraz uczynić?
Coraz jaśniej widzę, że „czasami tylko upadek i związane z nim cierpienie zdolne są wstrząsnąć człowiekiem i skłonić go do nawrócenia”. Widzę, że pandemia, drastyczne ograniczenia w naszym życiu publicznym, izolacja, lęk przed śmiercią i niepewną przyszłością, wreszcie sama śmierć, fakt śmierci tak wielu ludzi, wywołują głęboki wstrząs psychiczny i powodują wewnętrzną przemianę. „Tak więc skutki zła mogą być związane z łaską. Bóg może ich chcieć, aby one doprowadziły nas do nawrócenia”. To one, przez wstrząs moralny, siłą niesionego przez nie cierpienia, uczą nas na nowo rozeznania dobra i zła, i co najważniejsze – na nowo odkrywają przed nami prawdę, że Bóg na nas zawsze czeka, że jest naszą pomocą, że kocha, jest miłosierdziem.
Wdzięcznym sercem na nowo odkrywam tę prawdę, mam na nowo radość życia.
Jasno widzę, że Bóg jest obecny we wszystkich zdarzeniach mego życia, także tych najtrudniejszych. Polaryzacja, które one ze sobą niosą może mnie na nowo zwrócić do Niego, pozwolić znaczniej głębiej Go odkryć, bardziej Mu zaufać.
Przemijalność świata w jego obecnej formie
— czy to apokalipsa?
Większość komentatorów obecnego czasu, doby koronawirusa, mówi o tym, że „nowy” świat, który wyłoni się po epidemii wirusa będzie zupełnie inny. Bez wątpienia epidemia COVID-19 zmieniła nasz świat. Straciliśmy poczucie „wszechmocności”, że w pełni władamy światem, że właściwie wszystko zależy od nas, że możemy wszystko w tym świecie zaplanować i zrobić, że urządzenie ziemskiego świata w pełni zależy od nas. Możemy sami decydować o człowieku, ramach jego życia, o tym kiedy zaczyna się jego człowieczeństwo, jaka może być jego płeć, co jest moralne, co jest dobre, a co złe, i czy ten wybór ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie, o kanonach piękna… właściwie o wszystkim.
Obecnie, w czasie pandemii, powróciło widmo śmierci i lęk przed nią. Posiadanie władzy nad światem i związane z nim poczucie bezpieczeństwa pękło, jak mydlana bańka. Powróciła świadomość przemijalności ludzkiego życia, poczucie zależności od losu, natury czy Boga… Wirus przypomniał nam o ludzkiej bezsilności, przypadku, nieznanym ludzkim losie, odebrał poczucie bezpieczeństwa, pokój. Świat bez granic, ze swobodnym przepływem ludzi, ich pracy, pieniędzy i towarów przestał istnieć. Stało się to w ciągu kilku tygodni, nie było żadnego długotrwałego kryzysu ani światowej wojny. Odbyło to się szybko, nagle, przy ogromnej wrzawie medialnej i stosunkowo niskich (jak na przełom na poziomie światowym) ludzkich stratach. Cała konstrukcja naszego współczesnego świata rozpadła się, jak domek z kart, jak budowla na piasku… Powróciły granice, państwo, narody, „narodowość” kapitału. Straty finansowe i gospodarcze spowodowane pandemią mogą okazać się ogromne i przynieść światowy kryzys.
Wydaje się, że „nowoczesna” koncepcja życia, do niedawna prawie wszechwładnie panująca, okazała się kolejną zachodnią utopią, jakich było wiele w ostatnich trzech wiekach, próbującą oderwać nas od kulturowych korzeni, zanegować ideowy fundament, z którego wyrośliśmy. Czy dzięki epidemii powróciliśmy do realności, do świata rzeczywistego? Czy bezprzykładne ograniczenia stosowane przez większość krajów, po to by ochronić życie ludzi przed zarazą, odrodzą w nas świętość i godność życia ludzkiego? Czy powróci prawo naturalne i jego przewaga nad prawem stanowionym? Czy powróci obiektywizm dysputy, znaczenie prawdy? – pytania które można stawiać bez końca.
Cóż więc straciliśmy? – Złudzenia? Pychę? A jeśli tak… to czy to plaga?
Desakralizacja starości. Czy coś jest jeszcze dla nas święte?
Wiadomości z Włoch, potem z Hiszpanii i Francji, ze Stanów Zjednoczonych i innych zachodnich krajów, z których wynika, że pensjonariusze domów spokojnej starości lub samotnie mieszkający ludzie starzy, powszechnie umierają, że zaraza ma zabarwienie darwinistyczne, eugeniczne. Zabija najstarszych i najsłabszych.
Uderza mnie, że niemal we wszystkich krajach europejskich restrykcje ochronne mają na celu obronę wszystkich, także najstarszych, że w wielu krajach ruszyły akcje pomocy najstarszym i najsłabszym. Ten deklarowany odgórnie humanizm spotkał się z realną odpowiedzią społeczeństw, wywołując odruch pomocniczości i posługę wolontariuszy. Równocześnie z przekazu medialnego wynika, że wiele domów opieki dla starców zostało ewidentnie porzuconych – ludzie umierali sami, często także ze względu na niepodanie im leków czy z głodu. Pomysły kompletnej izolacji starszych, nierzadkie jak wynika z przekazów medialnych, przy minimalnych kontaktach osobowych z nimi, są przecież odroczonym wyrokiem śmierci. Sami prawie w kompletnej izolacji nie dadzą sobie rady, nawet jak będą mieli co jeść. W czasie pandemii koronawirusa regularnie odwiedzam swoją 89-letnią matkę. Wiem, że muszę jej przywieźć jedzenie i podać leki, ale najważniejszy jest kontakt osobowy i czas z nią spędzony. Ona żyje z relacji osobowych, bez nich umrze.
„Ta śmierć ludzi starych, na którą coraz łatwiej się godzimy, to powolne konanie, obok którego przechodzimy coraz bardziej obojętnie, ta samotność człowieczej dojrzałości wobec potęgi śmierci to początek desakralizacji starości. To się właśnie wydarza, i to za sprawą nas samych, tak jak wcześniej zdążyliśmy już zdesakralizować ludzkie ciało, przyrodę czy samego Boga. Odebraliśmy im stygmat świętości, czyli powagi, istotności, autorytetu. Czy to nie kolejny krok w stronę samounicestwienia?” – pisze redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, w jej sobotnim wydaniu.
Trudno się nie zgodzić z tą obawą, choć równocześnie wydaje się ona dość naiwna, bo spóźniona. Przecież starość została zdesakralizowana w Europie już jakiś czas temu, starcy umierający w domach spokojnej starości, jakże często trafiali tam z rodzin, które się dobrze mają, i w czasie pandemii zostali tam, choć ich najbliżsi nadal mają się dobrze. Mogliby wrócić do swych rodzin, stanęli przecież w obliczu śmiertelnego zagrożenia życia. Dlaczego są tak nieważni dla swoich dzieci i krewnych, którzy o nich zapomnieli? Dlaczego są tak nieważni dla personelu domów starców, który poszedł na zwolnienie? Deklarowany odgórnie humanizm, odruch serca ochotników, ofiarna służba lekarzy oraz obojętność części rodzin i części pracowników domów starców – co przeważa? Ilu z nas, w Polsce, Europie, kręgu kultury zachodniej, na całym świecie, opowiada się za życiem? Dla ilu z nas tylko jego życie jest ważne, innych już nie? A może już żadne ludzkie życie nie jest ważne?
Intencjonalnie w naszej współczesnej kulturze zdesakralizowaliśmy już chyba wszystko – naturę, wartość ludzkiego życia, samo istnienie człowieka, płeć, dar drugiej osoby, ludzką miłość i przyjaźń, kulturę, chyba we wszystkich jej aspektach, i samego Boga. Wszystko jest odarte z sensu i godności. Tak, wydaje się, że jesteśmy na drodze do samounicestwienia. Pandemia nie jest czynnikiem sprawczym tego procesu, ona tylko go wydobywa na wierzch, tak że możemy zobaczyć jacy jesteśmy i doświadczyć tego.
Czy to wywoła w nas – w sensie globalnym – jakąkolwiek zmianę? Nie wiem. Wiem tylko, że ja sam mogę się zmienić i to w każdym aspekcie tego śmiercionośnego zagubienia. Nie wiem, czy to czas apokalipsy czy pełni czasów, ale na wyspach ocalenia, tworzonych przez relacje ludzkie, sakralność istnieje, a życie człowiecze się odradza. Czy to wystarczy?