Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Życie wieczne. O czekaniu, o zabijaniu, o pudełkach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 lutego 2024
Ebook
20,00 zł
Audiobook
30,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie wieczne. O czekaniu, o zabijaniu, o pudełkach - ebook

Wieczność może trwać sekundę. Wieczność może być znośna. Wieczność każdego dopada w innym momencie życia. I czasami już nie puszcza. "Życie wieczne" to seria dwunastu opowiadań, z których połowa wydarzyła się we śnie, połowa wydarzyła się naprawdę, a połowa wydarzyła się na niby.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397093706
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mowa po­grze­bowa

Co za de­bil.

Był czło­wie­kiem, dla któ­rego rzuca się wszystko i do któ­rego bie­gnie się na drugi ko­niec świata. O któ­rym pi­sze się po­wie­ści i po­ematy, a on ich póź­niej nie czyta. Bo ich nie ro­zu­mie. Ro­zu­miał do­tyk. Naj­czę­ściej zły do­tyk. I ro­zu­miał po­moc in­nym. My­ślę, że wła­śnie w tej ma­te­rii Bóg naj­moc­niej mu bło­go­sła­wił i po­ka­zy­wał mu jego po­wo­ła­nie. On od­na­lazł je bar­dzo wcze­śnie, a, nie oszu­kujmy się, część z was na­dal nie ma po­ję­cia, do czego Bóg was po­syła. A on był dzie­cia­kiem. I wcze­śnie zro­zu­miał, co ma ro­bić – słu­żyć i nieść po­moc każ­demu, choćby była to osoba wi­dziana po raz pierw­szy na ulicy. To go stwa­rzało i to go osta­tecz­nie za­biło.

I to praw­do­po­dob­nie miało mu wy­na­gra­dzać lata dzie­ciń­stwa. Do prze­sady nie­szczę­śli­wego. Pa­trzy­łam na tego dzie­ciaka i serce mi się kra­jało. Chcia­łam go ko­chać i zba­wiać, na­uczać o tym wszyst­kim, co dla mnie było oczy­wi­ste i na wy­cią­gnię­cie ręki, ale on tego nie ro­zu­miał. I może nie zro­zu­mie już ni­g­dzie i ni­gdy.

Uwiel­biał dzieci. Uwiel­biał swoje ro­dzeń­stwo i praw­do­po­dob­nie całą swoją ro­dzinę, choć od więk­szo­ści, moim zda­niem, po­wi­nien był się raz na za­wsze od­ciąć. My­ślę, że bar­dzo chciał zo­stać oj­cem i stać się prze­ci­wień­stwem swo­jego ojca. My­ślę też z nie­skry­waną pew­no­ścią, że stałby się jego do­kładną ko­pią. A winę za to trzeba by roz­dzie­lić mię­dzy co naj­mniej trzy osoby. Wy­bacz­cie, ale ten dom był ka­ta­strofą. Całe jego ży­cie było ka­ta­strofą, którą sta­rał się na różne złe spo­soby ra­to­wać.

Nie tak po­winno się mó­wić o zmar­łym? To po­wiem jesz­cze go­rzej.

Trzeba mnie było o to nie pro­sić, to by­ście mnie nie słu­chali.

Był je­dy­nym nar­ko­ty­kiem, któ­rego spró­bo­wa­łam. I wciąż je­stem od niego za­leżna. Jakby nie pa­trzeć, stoję tu przed wami, bo rzu­ci­łam wszystko i przy­je­cha­łam na ten ko­niec świata. Był tym ro­dza­jem nar­ko­tyku, któ­rego… do­póki się go nie wi­dzi i żyje się w trzeź­wo­ści, ma się wra­że­nie, że nie jest już pro­ble­mem. Ale póź­niej, na­gle, gdy ktoś znowu ode­zwie się sło­wami: „Ej, słu­chaj, jest taki świat…”, ta naj­gor­sza część cie­bie raz jesz­cze chce w niego wejść.

Był dla mnie za­tem de­struk­cją; nisz­czącą siłą i ostat­nim po­wie­wem mło­do­ści, jak mi się jesz­cze w głę­bo­kiej mło­do­ści zda­wało.

Był ta­kim wiecz­nym la­tem. Kon­cer­tem w ple­ne­rze. Po­wro­tem do li­ceum. Ener­gią, mocą, po­dróżą. No­wymi ro­dza­jami mi­ło­ści i przy­wią­za­nia. Tę­sk­notą na dwor­cach, ostat­nimi pie­niędzmi wy­da­wa­nymi na bi­let…

Wra­cam do tych mo­ty­wów po la­tach, a prze­cież już o tym wszyst­kim opo­wie­dzia­łam. I opo­wia­dam po­now­nie. Chyba też ni­gdy nie prze­stanę snuć tych hi­sto­rii, mimo że na­prawdę bym chciała. Nie ma już prze­cież po­wrotu do tam­tych kon­cer­tów. Nie ma już je­cha­nia do niego – bo on leży tu­taj.

Co my tu w ogóle ro­bimy?

Po­win­ni­śmy sie­dzieć w ba­rze i pić ja­kieś hor­ren­dal­nie dro­gie piwo. Po­winno nam w tym to­wa­rzy­szyć pod­skórne po­czu­cie bez­sensu. Ta­kie, które to­wa­rzy­szyło mi pra­wie za­wsze, gdy się z nim że­gna­łam, gdy wcho­dzi­łam do jego domu, gdy słu­cha­łam jego po­glą­dów. To wszystko było tak cho­ler­nie bez sensu. Uza­leż­nie­nie ma sens tylko wtedy, kiedy trwa haj.

A on był ab­so­lut­nie bez­na­dziej­nym eg­zem­pla­rzem.

I fan­ta­styczną przy­godą.

Fan­ta­styczną czę­ścią mo­jego ży­cia.

Zu­peł­nie mnie nie ob­cho­dzi, co ma­cie do po­wie­dze­nia na jego te­mat. On znał tę wer­sję mnie, która za­raz skoń­czy do was mó­wić i wyj­dzie z tego ko­ścioła, nie oglą­da­jąc się na ni­kogo. Im­po­no­wała mu. Ciem­ność. Nie­wiele jej we mnie wi­dział, ale po­cią­gało go to, co nie­bez­pieczne i za­ka­zane, więc moja nie­gdy­siej­sza obec­ność w tym domu to ja­kaś jedna wielka farsa. Ale wła­śnie taki był – tro­chę na kra­wę­dzi.

Po­ryw­czy.

Ła­two się roz­pra­sza­jący.

Spa­la­jący się w mi­ło­ści do cna.

Do­bry.

Miał do­bre serce i in­ten­cje, tylko tro­chę brudne.

Miał cie­płe dło­nie.

Cały za­wsze był cie­pły, choć zwra­cał mi uwagę, że­bym tak o nim nie mó­wiła, bo to sy­no­ni­miczne okre­śle­nie ho­mo­sek­su­ali­sty. W ży­ciu o tym nie sły­sza­łam, wy­łącz­nie od niego. Ale da­lej mó­wi­łam mu, że jest cie­pły, bo to było coś do­brego.

Wkur­wiał mnie jed­nak nie­mi­ło­sier­nie; naj­bar­dziej tym, jak bar­dzo by­łam od niego za­leżna.

I tym, że mnie nie słu­chał. No i wiecz­nym bra­kiem punk­tu­al­no­ści. Za­wsze mu­sia­łam na niego cze­kać. Za­wsze – od zje­dze­nia śnia­da­nia po ważne wyj­ście.

Szli­śmy ra­zem na stud­niówkę. Wy­szy­ko­wa­łam się w dwa­dzie­ścia mi­nut. On po­trze­bo­wał ze cztery razy wię­cej czasu. Sta­łam w przed­po­koju, oj­ciec go po­na­glał i chyba na­wet prze­pra­szał za roz­trze­pa­nie syna. Od­po­wie­dzia­łam wtedy, że jesz­cze mnie to bawi.

Za­baw­nie też było z nim jeść. Przez wzgląd na jego le­wo­ręcz­ność. Sia­da­li­śmy obok sie­bie, za­czy­na­li­śmy jeść i oka­zy­wało się, że dźgamy się łok­ciami. Spo­glą­da­li­śmy na sie­bie i ze śmie­chem za­mie­nia­li­śmy się miej­scami. To było uro­cze.

By­wał uro­czy. Uwo­dzi­ciel­ski. Nie­stety, nie w szar­mancki spo­sób, wręcz prze­ciw­nie. Był nie­okrze­sany i po­zba­wiony ele­gan­cji, ale wma­wia­łam so­bie, że mam więk­sze serce niż to i że po­tra­fię to ak­cep­to­wać.

Sta­ra­łam się za­tem ak­cep­to­wać rze­czy ab­so­lut­nie nie­godne ak­cep­ta­cji; ta­kie, na które póź­niej ni­gdy się nie go­dzi­łam. Ale tak to już jest z wra­ca­niem do prze­szło­ści. W su­mie jemu już tylko prze­szłość zo­stała.

Nam zo­stała już tylko jego prze­szłość.

Bar­dzo dziwna. Sta­rał się wieść po­rządne ży­cie. Był po­rządny. Ro­bił złe rze­czy, ale był po­rządny.

Chcia­ła­bym… pójść z nim na jesz­cze je­den kon­cert. Po po­łu­dniu, pod go­łym nie­bem. Bez ma­se­czek, bez ze­garka. W tłu­mie lu­dzi, któ­rzy nic nas nie ob­cho­dzą. Nie­wiele mia­łam oka­zji, by trzy­mać ko­goś za rękę. Ta­kich lu­dzi mogę zli­czyć na pal­cach jed­nej ręki. Fuck, po­wtó­rzy­łam słowo „ręka”. Nie­ważne. Jego mo­głam bez py­ta­nia ła­pać za rękę i cho­dzić z nim tak po mie­ście, i na­pa­wać się z tego po­wodu dumą. Mo­men­tami by­łam z niego dumna. Ale czę­ściej oczy­wi­ście z sie­bie, że wresz­cie ko­goś zna­la­złam i mogę z kimś cho­dzić za rękę.

To on mnie zna­lazł. Lu­bię tę hi­sto­rię.

Gdyby się nie wy­da­rzyła, pew­nie by­ła­bym na­dal w tym sa­mym miej­scu w swoim ży­ciu. Pew­nie jego znik­nię­cie nic w tym świe­cie nie zmieni. Le­piej, żeby tego nie wie­dział, i mam na­dzieję, że nie wie­dział. Dla zbyt ma­łej liczby osób był ważny.

*

Po raz ostatni prze­nio­sła wzrok na usłane wień­cami wieko. Zro­biła głę­boki wdech. A po­tem wy­dech.

Tuż przed czter­na­stą słońce za­częło wpa­dać przez okna i po­woli kłaść się na trum­nie, uka­zu­jąc, jak wiele ku­rzu się nad nią unosi. Kurz zdaje się nie­odzowną czę­ścią każ­dego ko­ścioła; kurz, wy­mu­szona po­waga i po­czu­cie tego, że po­winno się być gdzieś in­dziej.

Nie wie­działa, jak długo pa­trzyła na ten pro­mień słońca, gdy w końcu się ode­zwała, choć słowa skie­ro­wała do trumny:

– To była bar­dzo nie­po­trzebna śmierć.21 Fo­re­ver

1.

Od razu pod­szedł do niej męż­czy­zna i ujął ją pod rękę. Przy­wi­tał kur­tu­azyj­nie i po­czął ob­ja­śniać ich ak­tu­alne po­ło­że­nie.

Nie mo­gła przy­po­mnieć so­bie jego na­zwi­ska. Po po­dróży była tro­chę oszo­ło­miona. Jakby wy­bu­dzono ją z głę­bo­kiej nar­kozy.

– Nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści. – Nie prze­sta­wał ge­sty­ku­lo­wać wolną ręką. – Sa­memu trudno by­łoby mi wy­brać, od czego za­cząć.

Po­dą­żała wzro­kiem za jego dłu­gimi pal­cami po­ru­sza­ją­cymi się jakby w zwol­nio­nym tem­pie. Szli ko­ry­ta­rzem i słabo oświe­tlo­nymi za­uł­kami mia­sta. Ściany raz po­kry­wała gra­na­towa ta­peta, raz wil­goć pa­ru­jąca z ka­łuży.

– I co da­lej?

– Jesz­cze wiele mu­sisz zo­ba­czyć, za­nim zde­cy­du­jesz, co da­lej.

Pró­bo­wała ze­brać my­śli, ale wszyst­kie ukła­dały się w to jedno py­ta­nie.

– Czy po­doba ci się to, co wi­dzisz?

– Tak – od­rze­kła zgod­nie z prawdą. – Pięk­nie tu. Nie wiem tylko, co mia­ła­bym tu ro­bić.

– Nie po raz pierw­szy prze­cież. – Uśmiech­nął się jakby za­do­wo­lony z prze­biegu roz­mowy, ale nie mo­gła o tym wie­dzieć, po­nie­waż pa­trzyła pod nogi.

Śli­ski bruk zmie­nił się w ciemną wy­kła­dzinę i znowu zna­leźli się w ho­te­lo­wym lobby. Winda do­tarła na par­ter i wy­dała cha­rak­te­ry­styczny dźwięk. Roz­su­nęły się bo­gato zdo­bione drzwi, przez które wy­sia­dła grupa dziew­cząt w po­ły­sku­ją­cych kok­taj­lo­wych su­kien­kach. Ich po­ja­wie­nie się i znik­nię­cie przy­wio­dło Belli na myśl wy­strzał con­fetti.

– Mo­żesz kie­dyś do nich do­łą­czyć. Ale wąt­pię, że się sku­sisz.

– Wy­da­wały się ta­kie… złe – od­parła, wciąż pa­trząc na drzwi bu­dynku, przez które wy­bie­gły.

– Zde­spe­ro­wane – po­pra­wił. – Ow­szem. Każ­demu za­leży na czymś in­nym.

Chciała się z nim nie zgo­dzić, ale nie po­tra­fiła zna­leźć słów. Nie po­tra­fiła też ode­rwać wzroku od miej­sca, w któ­rym jesz­cze przed chwilą wi­działa te piękne ko­biety; ich dłu­gie nogi i roz­go­rącz­ko­wane spoj­rze­nia. Szcze­gól­nie jedna za­pa­dła jej w pa­mięć.

– Nie chciał­bym wy­ry­wać cię z za­dumy, ale my­ślę, że po­win­naś ko­goś po­znać.

Spoj­rzała na jego twarz – do­brze już jej znaną – a on dys­kret­nym ru­chem pod­bródka dał jej znać, o kim mowa. Przy pięk­nym azja­tyc­kim pa­ra­wa­nie sie­dział męż­czy­zna. Trzy­mał książkę, ale jej nie czy­tał. Cze­kał na od­po­wiedni mo­ment, by wstać z fo­tela i do nich do­łą­czyć. Ów mo­ment wresz­cie nad­szedł, a Bella oce­niła, że jest młod­szy od jej do­tych­cza­so­wego roz­mówcy.

– To Kac­per. Bę­dzie ci czę­sto to­wa­rzy­szył. Trak­tuj go jak prze­wod­nika i przy­ja­ciela.

Po­dali so­bie dło­nie. Jego była przy­jem­nie cie­pła, co wy­dało się jej czymś no­wym i za­ska­ku­ją­cym.

– Zo­sta­wiam cię w do­brych rę­kach, wierz mi. Obo­wiązki cze­kają. Je­śli bę­dziesz cze­goś po­trze­bo­wała – za­wie­sił głos, by ob­da­rzyć ją ostat­nim już ski­nie­niem głowy – znaj­dziesz mnie bez pro­blemu.

– Do­brze – od­parła, pró­bu­jąc przy­po­mnieć so­bie jego na­zwi­sko.

– Sa­muel Mar­tin – po­wie­dział. Nie wy­glą­dał na ura­żo­nego.

Rów­nież ski­nęła mu głową, dzię­ku­jąc za po­świę­cony czas. Nie chciała, żeby od­cho­dził. Prze­by­wa­nie w jego obec­no­ści miało się ochotę prze­dłu­żać w nie­skoń­czo­ność.

– Wiele jest moż­liwe – od­parł na od­chodne. – Mam na­dzieję, że prędko prze­ko­nasz się jak wiele.

Ko­ry­tarz, któ­rym po­dą­żył, był tak długi, że aby znik­nąć im z oczu, nie mu­siał ani skrę­cać, ani otwie­rać żad­nych drzwi.

Głos Kac­pra oka­zał się rów­nie cie­pły, co jego dłoń. Tak samo jak Sa­muel za­czął od tłu­ma­cze­nia jej nie­któ­rych spraw.

– Na pewno czu­jesz się za­gu­biona i masz mnó­stwo py­tań.

– Na­wet nie wiem, o co mia­ła­bym spy­tać.

– To rów­nież dość po­wszechne. Su­ge­ruję, że­by­śmy udali się do nieco spo­koj­niej­szego miej­sca. Tam bę­dziemy mo­gli po­roz­ma­wiać. Albo i nie. Od­pocz­niesz tro­chę.

Przy­stała na tę pro­po­zy­cję i bez słowa ru­szyła z nim do in­nego skrzy­dła bu­dynku. Nie ro­zu­miała tylko, co miał na my­śli, mó­wiąc o nieco spo­koj­niej­szym miej­scu. W hallu prócz nich nie było ni­kogo.

Przez całą drogę do za­da­szo­nego pa­tio z fon­tanną mó­wił o cza­sie. Po­dob­nie jak Sa­muel. Jed­nak to nie fon­tanna znaj­do­wała się w cen­trum po­miesz­cze­nia, a prze­cho­dząca w po­dest mar­mu­rowa pod­łoga oto­czona przez płyt­kie ba­seny z ry­bami koi i jed­no­cze­śnie je ota­cza­jąca. Głos Kac­pra sta­no­wił echo dla dźwię­ków zna­nych Belli z pu­blicz­nych pły­walni. Po­winno być na od­wrót. Słu­chała go, ale ni­czego nie mo­gła za­pa­mię­tać.

Do­tarli do roz­le­głego po­de­stu i usie­dli na obi­tych ciem­nym we­lu­rem ko­zet­kach. Pa­no­wał cie­pły pół­mrok, w ta­fli wody od­bi­jało się świa­tło z kin­kie­tów. Bella pa­trzyła na ryby.

– To wszystko jest bar­dzo piękne – po­my­ślała na głos.

– Lu­bię tu od­po­czy­wać. – Jego dłu­gie do po­łowy ple­ców włosy były gład­kie i lśniące. Spoj­rzał na nią orze­cho­wymi oczami. – Ile masz lat?

– Dwa­dzie­ścia sie­dem – rze­kła bez prze­ko­na­nia.

– Ale wcale się na tyle nie czu­jesz. – Ra­czej stwier­dził, niż za­py­tał.

Nie mo­gła za­prze­czyć.

Le­żał te­raz na brzu­chu, jedną dłoń trzy­ma­jąc pod brodą, drugą po­ru­szał po­woli w wo­dzie.

– W pew­nym mo­men­cie prze­sta­łem zmu­szać się do tego, by czuć się na tyle, na ile teo­re­tycz­nie po­wi­nie­nem. Prze­sta­łem my­śleć o moim wieku. A póź­niej już nie mu­sia­łem.

– Gdyby to tylko było ta­kie ła­twe.

– Tu­taj jest. Masz dwa­dzie­ścia sie­dem lat, a na ile się czu­jesz?

Świa­tło od­bi­ja­jące się w wo­dzie lą­do­wało na jego twa­rzy.

– Na dwa­dzie­ścia je­den. Jed­no­cze­śnie z odro­biną mą­dro­ści wy­ni­ka­ją­cej z do­świad­czeń dwu­dzie­sto­sze­ścio­latki.

– I tym wła­śnie je­steś. O ileż ła­twiej by się żyło, po­strze­ga­jąc czas li­niowo, a nie cy­klicz­nie.

Za­śmiała się w du­chu.

– Jak­bym sły­szała samą sie­bie.

– Tu­taj wszy­scy to ro­zu­mieją. Okre­śla nas to, co ro­bimy. Nie ka­len­da­rze i ce­le­bra­cje. – Zmarsz­czył brwi. – To pod­cina skrzy­dła i utrud­nia speł­nia­nie ma­rzeń.

– Ma­rzeń – po­wtó­rzyła.

– O tym po­mó­wimy póź­niej.

Cza­sami ryby za­ta­czały ide­alne okręgi, przez co przy­po­mi­nały Belli na­krę­cane za­bawki. Nie po­tra­fiła so­bie wy­tłu­ma­czyć, ja­kim za­tem cu­dem ich ru­chy po­zo­sta­wały nie­prze­wi­dy­walne i tak wła­ściwe dla świata zwie­rząt. Na dnie bły­snął pie­nią­żek. Po chwili usły­szeli dźwięk mo­net spa­da­ją­cych na po­sadzkę i czyjś śmiech prze­cho­dzący w sko­wyt. Mi­nął ich męż­czy­zna roz­ma­wia­jący przez te­le­fon. Po­dmuch wia­tru od­rzu­cił połę jego płasz­cza i po­rwał wy­la­tu­jące spod niego bank­noty. Wiele bank­no­tów.

– Zie­lone – szep­nęła. – Jak na fil­mach.

– Skąd wiesz? Po­my­śla­łaś o fil­mach czarno-bia­łych.

– Zda­jesz się dużo wie­dzieć. Ja mam wra­że­nie, że nie wiem te­raz nic… Do­póki o czymś nie po­my­ślę.

– Przy­zwy­cza­jasz się w ta­kim sa­mym tem­pie co po­zo­stali. Z cza­sem zro­zu­miesz. Może na­wet wszystko.

– Są tu ja­cyś po­zo­stali?

– Choćby je­go­mość, któ­rego wła­śnie wi­dzia­łaś. – Wska­zał ręką miej­sce, w któ­rym jesz­cze przed chwilą fru­wały bank­noty. – Albo tamte ko­biety uda­jące się na przy­ję­cie.

Dużo wy­siłku kosz­to­wało ją, by przy­po­mnieć so­bie ich syl­wetki. Zro­zu­miała, że jest zmę­czona, ale za­ra­zem pełna ener­gii.

– Spró­buj za­snąć. Póź­niej po­każę ci twój po­kój.

– Mam po­kój? – zdzi­wiła się, ale nie zdą­żyła uj­rzeć go oczami wy­obraźni. Cie­pło, ci­sza i siła, z jaką za­wsze przy­cho­dzi twardy sen, za­mknęły jej po­wieki i wy­słały w pustkę.

Zbu­dziła się w tym sa­mym miej­scu. Nie zmie­niło się nic prócz tego, że Kac­per le­żał na ko­zetce na ple­cach, a z od­dali do­bie­gał ich uszu płacz dziecka. Nie pod­nio­sła się.

– Wi­tamy z po­wro­tem.

– Mam po­kój? – po­no­wiła py­ta­nie.

– Mo­żemy się tam udać, je­śli je­steś go­towa.

Nie była. Głowa cią­żyła jej jesz­cze bar­dziej niż przed drzemką. Za­wsze tak było, więc uni­kała spa­nia w ciągu dnia.

– Długo spa­łam?

– Czy to ważne? – Kac­per usiadł. – Prze­cież nic się nie zmie­niło.

Wstał i wy­cią­gnął do niej dłoń. Nie po­na­glał jej, ale od­nio­sła wra­że­nie, że musi za­cząć ro­bić to, czego od niej wy­ma­gają. Z tru­dem wstała i po­wio­dła wzro­kiem po ścia­nach. Nie za­uwa­żyła, kiedy ru­szyli.

W ko­ry­ta­rzu było ciem­niej. Mi­jało ich wię­cej osób, ale na żad­nej nie mo­gła sku­pić uwagi. Nikt też nie pa­trzył na nich, a każdy szedł w prze­ciw­nym kie­runku. Ko­ry­tarz w pew­nym mo­men­cie się roz­sze­rzył. W ścia­nach do­strze­gła sze­reg drzwi z ciem­nego drewna. Kac­per za­trzy­mał się przed jed­nymi i je otwo­rzył, a Bella ze zdzi­wie­niem za­uwa­żyła, jak po­dobne do ko­ry­ta­rza jest wnę­trze uka­za­nego jej po­koju. Był długi – zda­wa­łoby się: nie­skoń­cze­nie długi – z gra­na­tową, ozdobną ta­petą na ścia­nach, przy któ­rych stały na­prze­ciwko sie­bie dwa rzędy łó­żek ze sto­li­kami noc­nymi. Nie każde jed­nak miało bal­da­chim. Do­strze­gła kilka ko­biet krzą­ta­ją­cych się przy łóż­kach. Zaj­mo­wały się swo­imi spra­wami, ale część z nich roz­ma­wiała z in­nymi.

– Czy ży­czysz so­bie bal­da­chim? – spy­tał Kac­per ta­kim to­nem, ja­kim zro­biłby to Sa­muel.

Za­sta­no­wiło Bellę, dla­czego przy­po­mniała so­bie o nim aku­rat w tym mo­men­cie.

– Le­piej bę­dzie z bal­da­chi­mem – po­wie­dział. – Nie­ba­wem zo­sta­nie do­star­czony.

– To mój po­kój?

– Do­kład­nie. – Kac­per pa­rzył na łóżko i na dwa sto­liki nocne, i wła­śnie je miał na my­śli.

– A te ko­biety?

– Nie będą ci prze­szka­dzać. Mo­żesz tu ro­bić wszystko – za­pew­nił. – Tu wszę­dzie mo­żesz ro­bić wszystko.

Nie­pew­nie po­de­szła do łóżka i na nim usia­dła, przy­zwy­cza­ja­jąc się do no­wego domu.

– Su­ge­ruję, abyś się prze­szła po oko­licy, po­znała moż­li­wo­ści tego miej­sca. Oczy­wi­ście, kiedy tro­chę od­pocz­niesz. Spo­tkamy się jesz­cze. – Nie cze­kał na od­po­wiedź. Ski­nął po­zo­sta­łym ko­bie­tom i wy­szedł, nie za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Bella sie­działa na łóżku i pa­trzyła na swoje ko­lana i na na­rzutę. Po­dob­nie jak ta­petę – zdo­biły ją eg­zo­tyczne kwiaty i zwie­rzęta wy­szyte zło­tymi i gra­na­to­wymi nićmi. Prze­nio­sła wzrok na sto­liki nocne, które, jak zdą­żyła so­bie przy­po­mnieć, na­le­żały już do niej, i ze smut­kiem po­my­ślała, że nie ma co do nich wło­żyć. Zaj­rzała do szu­flady każ­dego z nich. Obie były pu­ste.

Wstała, żeby, zgod­nie z za­le­ce­niem Kac­pra, ro­zej­rzeć się po tym miej­scu. Spoj­rzała w głąb po­koju, ale nie była w sta­nie zli­czyć łó­żek. Od­wró­ciła się i uj­rzała sto­jącą przed sobą ko­bietę, nie­znacz­nie od sie­bie star­szą. Trzy­mała ja­sno­be­żowy, wy­tła­czany ma­te­riał.

– Oto twój bal­da­chim. Nie­ba­wem ktoś go za­wiesi.

– Dzię­kuję.

Ma­te­riał zna­lazł się na jej łóżku. Ko­bieta już miała od­cho­dzić, ale za­trzy­mało ją py­ta­nie Belli.

– Skąd wziąć rze­czy?

– Nie masz nic. – Stwier­dze­nie to za­brzmiało jak py­ta­nie. Je­śli jed­nak było py­ta­niem, to za­brzmiało jak stwier­dze­nie. – Udaj się do re­cep­cji. Tam mo­żesz pro­sić o wszystko.

Tak też zro­biła. Wy­szła na ko­ry­tarz i wy­brała kie­ru­nek, z któ­rego wcze­śniej przy­szli. Pod­łoga przez ja­kiś czas skrzy­piała, po czym zmie­niła się w coś mięk­kiego, co spo­wal­niało jej i tak już nie­spiesz­nie sta­wiane kroki. Spoj­rzała w dół i zo­ba­czyła ja­sny, na­grzany słoń­cem pia­sek. Nie po­świę­ciła mu jed­nak zbyt wiele uwagi i pod­nio­sła głowę. Zszo­ko­wała ją do­piero woda, która za­częła ryt­micz­nie ob­my­wać jej buty. Szła brze­giem oce­anu, który te­raz roz­cią­gał się po pra­wej stro­nie. Słońce wciąż wi­siało wy­soko na nie­bie. Mu­siała wejść nieco głę­biej do wody, aby omi­nąć wy­le­gu­ją­cych się na le­ża­kach pla­żo­wi­czów. Buty i skar­pety miała kom­plet­nie mo­kre, w do­datku całe ob­le­pione pia­skiem, to­też ślady, które po chwili za­częła zo­sta­wiać na dy­wa­nie w ho­te­lo­wym lobby, mo­gły roz­zło­ścić nie­jedną sprzą­taczkę. Żad­nej do­tych­czas nie spo­tkała, ale wo­lała przy­go­to­wać się na nie­miłe kon­se­kwen­cje.

W re­cep­cji uprzej­mym, acz znu­żo­nym uśmie­chem przy­wi­tał ją sta­ru­szek w gar­ni­tu­rze i z wą­skimi oku­la­rami zsu­nię­tymi na czu­bek nosa. Po­de­szła do kon­tu­aru zu­peł­nie nie­przy­go­to­wana do pod­ję­cia roz­mowy.

– Skąd wziąć rze­czy?

– Do­bry wie­czór, młoda damo. Zga­duję, że chcia­łaby pa­nienka zło­żyć za­mó­wie­nie? – Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, się­gnął po ma­sywną księgę i przy­su­nął ją so­bie przed oczy. W gąsz­czu ko­lumn i rzę­dów da­nych od­na­lazł to, czego szu­kał, i oznaj­mił, że po­kój nu­mer 214 jest ak­tu­al­nie wolny. – Tam bę­dzie pa­nienka mo­gła zło­żyć za­mó­wie­nie. Winda za­bie­rze pa­nienkę na dzie­siąte pię­tro. Pro­sił­bym o pod­pis pa­nienki.

Pal­cem wska­zał wolną ru­bryczkę. Wrę­czył jej pióro.

– Wy­star­czy pa­rafka – rzekł, za­uwa­żyw­szy jej wa­ha­nie.

Nie pa­mię­tała, jak po­winna się pod­pi­sać. Na­ry­so­wała za­tem bli­żej nie­okre­ślony szla­czek. Pióro pi­sało na fio­le­towo. Męż­czy­zna po­dzię­ko­wał i wró­cił do swo­ich za­jęć. Bella zdo­była się jed­nak na za­da­nie ko­lej­nego py­ta­nia:

– Co to za miej­sce?

Sta­rzec spoj­rzał na nią znad oku­la­rów, przez co jego czoło zmarsz­czyło się jesz­cze bar­dziej. Nie zdo­łała roz­szy­fro­wać jego miny.

– To miej­sce wszyst­kich miejsc – od­rzekł, spusz­cza­jąc wzrok. – Miej­sce nad miej­scami.

Tą od­po­wie­dzią dał jej do zro­zu­mie­nia, że ich roz­mowa do­bie­gła końca.

Dzie­siąte pię­tro nie róż­niło się zbyt­nio od tego, co po­że­gnało ją na par­te­rze: rzędy po­nu­me­ro­wa­nych, za­mknię­tych drzwi, brak lu­dzi. Tylko ta­peta i dy­wan za­sko­czyły Bellę od­cie­niem bordo. Sły­chać też było grę na per­ku­sji. Po­szła w kie­runku mu­zyki. Do­cho­dziła zza je­dy­nych uchy­lo­nych drzwi, co od razu zdało się Belli nie mieć sensu z ra­cji tego, iż wnę­trze było wy­głu­szone.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: