- W empik go
Życie wieczne. O czekaniu, o zabijaniu, o pudełkach - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
11 lutego 2024
Ebook
20,00 zł
Audiobook
30,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Życie wieczne. O czekaniu, o zabijaniu, o pudełkach - ebook
Wieczność może trwać sekundę. Wieczność może być znośna. Wieczność każdego dopada w innym momencie życia. I czasami już nie puszcza. "Życie wieczne" to seria dwunastu opowiadań, z których połowa wydarzyła się we śnie, połowa wydarzyła się naprawdę, a połowa wydarzyła się na niby.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397093706 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mowa pogrzebowa
Co za debil.
Był człowiekiem, dla którego rzuca się wszystko i do którego biegnie się na drugi koniec świata. O którym pisze się powieści i poematy, a on ich później nie czyta. Bo ich nie rozumie. Rozumiał dotyk. Najczęściej zły dotyk. I rozumiał pomoc innym. Myślę, że właśnie w tej materii Bóg najmocniej mu błogosławił i pokazywał mu jego powołanie. On odnalazł je bardzo wcześnie, a, nie oszukujmy się, część z was nadal nie ma pojęcia, do czego Bóg was posyła. A on był dzieciakiem. I wcześnie zrozumiał, co ma robić – służyć i nieść pomoc każdemu, choćby była to osoba widziana po raz pierwszy na ulicy. To go stwarzało i to go ostatecznie zabiło.
I to prawdopodobnie miało mu wynagradzać lata dzieciństwa. Do przesady nieszczęśliwego. Patrzyłam na tego dzieciaka i serce mi się krajało. Chciałam go kochać i zbawiać, nauczać o tym wszystkim, co dla mnie było oczywiste i na wyciągnięcie ręki, ale on tego nie rozumiał. I może nie zrozumie już nigdzie i nigdy.
Uwielbiał dzieci. Uwielbiał swoje rodzeństwo i prawdopodobnie całą swoją rodzinę, choć od większości, moim zdaniem, powinien był się raz na zawsze odciąć. Myślę, że bardzo chciał zostać ojcem i stać się przeciwieństwem swojego ojca. Myślę też z nieskrywaną pewnością, że stałby się jego dokładną kopią. A winę za to trzeba by rozdzielić między co najmniej trzy osoby. Wybaczcie, ale ten dom był katastrofą. Całe jego życie było katastrofą, którą starał się na różne złe sposoby ratować.
Nie tak powinno się mówić o zmarłym? To powiem jeszcze gorzej.
Trzeba mnie było o to nie prosić, to byście mnie nie słuchali.
Był jedynym narkotykiem, którego spróbowałam. I wciąż jestem od niego zależna. Jakby nie patrzeć, stoję tu przed wami, bo rzuciłam wszystko i przyjechałam na ten koniec świata. Był tym rodzajem narkotyku, którego… dopóki się go nie widzi i żyje się w trzeźwości, ma się wrażenie, że nie jest już problemem. Ale później, nagle, gdy ktoś znowu odezwie się słowami: „Ej, słuchaj, jest taki świat…”, ta najgorsza część ciebie raz jeszcze chce w niego wejść.
Był dla mnie zatem destrukcją; niszczącą siłą i ostatnim powiewem młodości, jak mi się jeszcze w głębokiej młodości zdawało.
Był takim wiecznym latem. Koncertem w plenerze. Powrotem do liceum. Energią, mocą, podróżą. Nowymi rodzajami miłości i przywiązania. Tęsknotą na dworcach, ostatnimi pieniędzmi wydawanymi na bilet…
Wracam do tych motywów po latach, a przecież już o tym wszystkim opowiedziałam. I opowiadam ponownie. Chyba też nigdy nie przestanę snuć tych historii, mimo że naprawdę bym chciała. Nie ma już przecież powrotu do tamtych koncertów. Nie ma już jechania do niego – bo on leży tutaj.
Co my tu w ogóle robimy?
Powinniśmy siedzieć w barze i pić jakieś horrendalnie drogie piwo. Powinno nam w tym towarzyszyć podskórne poczucie bezsensu. Takie, które towarzyszyło mi prawie zawsze, gdy się z nim żegnałam, gdy wchodziłam do jego domu, gdy słuchałam jego poglądów. To wszystko było tak cholernie bez sensu. Uzależnienie ma sens tylko wtedy, kiedy trwa haj.
A on był absolutnie beznadziejnym egzemplarzem.
I fantastyczną przygodą.
Fantastyczną częścią mojego życia.
Zupełnie mnie nie obchodzi, co macie do powiedzenia na jego temat. On znał tę wersję mnie, która zaraz skończy do was mówić i wyjdzie z tego kościoła, nie oglądając się na nikogo. Imponowała mu. Ciemność. Niewiele jej we mnie widział, ale pociągało go to, co niebezpieczne i zakazane, więc moja niegdysiejsza obecność w tym domu to jakaś jedna wielka farsa. Ale właśnie taki był – trochę na krawędzi.
Porywczy.
Łatwo się rozpraszający.
Spalający się w miłości do cna.
Dobry.
Miał dobre serce i intencje, tylko trochę brudne.
Miał ciepłe dłonie.
Cały zawsze był ciepły, choć zwracał mi uwagę, żebym tak o nim nie mówiła, bo to synonimiczne określenie homoseksualisty. W życiu o tym nie słyszałam, wyłącznie od niego. Ale dalej mówiłam mu, że jest ciepły, bo to było coś dobrego.
Wkurwiał mnie jednak niemiłosiernie; najbardziej tym, jak bardzo byłam od niego zależna.
I tym, że mnie nie słuchał. No i wiecznym brakiem punktualności. Zawsze musiałam na niego czekać. Zawsze – od zjedzenia śniadania po ważne wyjście.
Szliśmy razem na studniówkę. Wyszykowałam się w dwadzieścia minut. On potrzebował ze cztery razy więcej czasu. Stałam w przedpokoju, ojciec go ponaglał i chyba nawet przepraszał za roztrzepanie syna. Odpowiedziałam wtedy, że jeszcze mnie to bawi.
Zabawnie też było z nim jeść. Przez wzgląd na jego leworęczność. Siadaliśmy obok siebie, zaczynaliśmy jeść i okazywało się, że dźgamy się łokciami. Spoglądaliśmy na siebie i ze śmiechem zamienialiśmy się miejscami. To było urocze.
Bywał uroczy. Uwodzicielski. Niestety, nie w szarmancki sposób, wręcz przeciwnie. Był nieokrzesany i pozbawiony elegancji, ale wmawiałam sobie, że mam większe serce niż to i że potrafię to akceptować.
Starałam się zatem akceptować rzeczy absolutnie niegodne akceptacji; takie, na które później nigdy się nie godziłam. Ale tak to już jest z wracaniem do przeszłości. W sumie jemu już tylko przeszłość została.
Nam została już tylko jego przeszłość.
Bardzo dziwna. Starał się wieść porządne życie. Był porządny. Robił złe rzeczy, ale był porządny.
Chciałabym… pójść z nim na jeszcze jeden koncert. Po południu, pod gołym niebem. Bez maseczek, bez zegarka. W tłumie ludzi, którzy nic nas nie obchodzą. Niewiele miałam okazji, by trzymać kogoś za rękę. Takich ludzi mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Fuck, powtórzyłam słowo „ręka”. Nieważne. Jego mogłam bez pytania łapać za rękę i chodzić z nim tak po mieście, i napawać się z tego powodu dumą. Momentami byłam z niego dumna. Ale częściej oczywiście z siebie, że wreszcie kogoś znalazłam i mogę z kimś chodzić za rękę.
To on mnie znalazł. Lubię tę historię.
Gdyby się nie wydarzyła, pewnie byłabym nadal w tym samym miejscu w swoim życiu. Pewnie jego zniknięcie nic w tym świecie nie zmieni. Lepiej, żeby tego nie wiedział, i mam nadzieję, że nie wiedział. Dla zbyt małej liczby osób był ważny.
*
Po raz ostatni przeniosła wzrok na usłane wieńcami wieko. Zrobiła głęboki wdech. A potem wydech.
Tuż przed czternastą słońce zaczęło wpadać przez okna i powoli kłaść się na trumnie, ukazując, jak wiele kurzu się nad nią unosi. Kurz zdaje się nieodzowną częścią każdego kościoła; kurz, wymuszona powaga i poczucie tego, że powinno się być gdzieś indziej.
Nie wiedziała, jak długo patrzyła na ten promień słońca, gdy w końcu się odezwała, choć słowa skierowała do trumny:
– To była bardzo niepotrzebna śmierć.21 Forever
1.
Od razu podszedł do niej mężczyzna i ujął ją pod rękę. Przywitał kurtuazyjnie i począł objaśniać ich aktualne położenie.
Nie mogła przypomnieć sobie jego nazwiska. Po podróży była trochę oszołomiona. Jakby wybudzono ją z głębokiej narkozy.
– Nieograniczone możliwości. – Nie przestawał gestykulować wolną ręką. – Samemu trudno byłoby mi wybrać, od czego zacząć.
Podążała wzrokiem za jego długimi palcami poruszającymi się jakby w zwolnionym tempie. Szli korytarzem i słabo oświetlonymi zaułkami miasta. Ściany raz pokrywała granatowa tapeta, raz wilgoć parująca z kałuży.
– I co dalej?
– Jeszcze wiele musisz zobaczyć, zanim zdecydujesz, co dalej.
Próbowała zebrać myśli, ale wszystkie układały się w to jedno pytanie.
– Czy podoba ci się to, co widzisz?
– Tak – odrzekła zgodnie z prawdą. – Pięknie tu. Nie wiem tylko, co miałabym tu robić.
– Nie po raz pierwszy przecież. – Uśmiechnął się jakby zadowolony z przebiegu rozmowy, ale nie mogła o tym wiedzieć, ponieważ patrzyła pod nogi.
Śliski bruk zmienił się w ciemną wykładzinę i znowu znaleźli się w hotelowym lobby. Winda dotarła na parter i wydała charakterystyczny dźwięk. Rozsunęły się bogato zdobione drzwi, przez które wysiadła grupa dziewcząt w połyskujących koktajlowych sukienkach. Ich pojawienie się i zniknięcie przywiodło Belli na myśl wystrzał confetti.
– Możesz kiedyś do nich dołączyć. Ale wątpię, że się skusisz.
– Wydawały się takie… złe – odparła, wciąż patrząc na drzwi budynku, przez które wybiegły.
– Zdesperowane – poprawił. – Owszem. Każdemu zależy na czymś innym.
Chciała się z nim nie zgodzić, ale nie potrafiła znaleźć słów. Nie potrafiła też oderwać wzroku od miejsca, w którym jeszcze przed chwilą widziała te piękne kobiety; ich długie nogi i rozgorączkowane spojrzenia. Szczególnie jedna zapadła jej w pamięć.
– Nie chciałbym wyrywać cię z zadumy, ale myślę, że powinnaś kogoś poznać.
Spojrzała na jego twarz – dobrze już jej znaną – a on dyskretnym ruchem podbródka dał jej znać, o kim mowa. Przy pięknym azjatyckim parawanie siedział mężczyzna. Trzymał książkę, ale jej nie czytał. Czekał na odpowiedni moment, by wstać z fotela i do nich dołączyć. Ów moment wreszcie nadszedł, a Bella oceniła, że jest młodszy od jej dotychczasowego rozmówcy.
– To Kacper. Będzie ci często towarzyszył. Traktuj go jak przewodnika i przyjaciela.
Podali sobie dłonie. Jego była przyjemnie ciepła, co wydało się jej czymś nowym i zaskakującym.
– Zostawiam cię w dobrych rękach, wierz mi. Obowiązki czekają. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała – zawiesił głos, by obdarzyć ją ostatnim już skinieniem głowy – znajdziesz mnie bez problemu.
– Dobrze – odparła, próbując przypomnieć sobie jego nazwisko.
– Samuel Martin – powiedział. Nie wyglądał na urażonego.
Również skinęła mu głową, dziękując za poświęcony czas. Nie chciała, żeby odchodził. Przebywanie w jego obecności miało się ochotę przedłużać w nieskończoność.
– Wiele jest możliwe – odparł na odchodne. – Mam nadzieję, że prędko przekonasz się jak wiele.
Korytarz, którym podążył, był tak długi, że aby zniknąć im z oczu, nie musiał ani skręcać, ani otwierać żadnych drzwi.
Głos Kacpra okazał się równie ciepły, co jego dłoń. Tak samo jak Samuel zaczął od tłumaczenia jej niektórych spraw.
– Na pewno czujesz się zagubiona i masz mnóstwo pytań.
– Nawet nie wiem, o co miałabym spytać.
– To również dość powszechne. Sugeruję, żebyśmy udali się do nieco spokojniejszego miejsca. Tam będziemy mogli porozmawiać. Albo i nie. Odpoczniesz trochę.
Przystała na tę propozycję i bez słowa ruszyła z nim do innego skrzydła budynku. Nie rozumiała tylko, co miał na myśli, mówiąc o nieco spokojniejszym miejscu. W hallu prócz nich nie było nikogo.
Przez całą drogę do zadaszonego patio z fontanną mówił o czasie. Podobnie jak Samuel. Jednak to nie fontanna znajdowała się w centrum pomieszczenia, a przechodząca w podest marmurowa podłoga otoczona przez płytkie baseny z rybami koi i jednocześnie je otaczająca. Głos Kacpra stanowił echo dla dźwięków znanych Belli z publicznych pływalni. Powinno być na odwrót. Słuchała go, ale niczego nie mogła zapamiętać.
Dotarli do rozległego podestu i usiedli na obitych ciemnym welurem kozetkach. Panował ciepły półmrok, w tafli wody odbijało się światło z kinkietów. Bella patrzyła na ryby.
– To wszystko jest bardzo piękne – pomyślała na głos.
– Lubię tu odpoczywać. – Jego długie do połowy pleców włosy były gładkie i lśniące. Spojrzał na nią orzechowymi oczami. – Ile masz lat?
– Dwadzieścia siedem – rzekła bez przekonania.
– Ale wcale się na tyle nie czujesz. – Raczej stwierdził, niż zapytał.
Nie mogła zaprzeczyć.
Leżał teraz na brzuchu, jedną dłoń trzymając pod brodą, drugą poruszał powoli w wodzie.
– W pewnym momencie przestałem zmuszać się do tego, by czuć się na tyle, na ile teoretycznie powinienem. Przestałem myśleć o moim wieku. A później już nie musiałem.
– Gdyby to tylko było takie łatwe.
– Tutaj jest. Masz dwadzieścia siedem lat, a na ile się czujesz?
Światło odbijające się w wodzie lądowało na jego twarzy.
– Na dwadzieścia jeden. Jednocześnie z odrobiną mądrości wynikającej z doświadczeń dwudziestosześciolatki.
– I tym właśnie jesteś. O ileż łatwiej by się żyło, postrzegając czas liniowo, a nie cyklicznie.
Zaśmiała się w duchu.
– Jakbym słyszała samą siebie.
– Tutaj wszyscy to rozumieją. Określa nas to, co robimy. Nie kalendarze i celebracje. – Zmarszczył brwi. – To podcina skrzydła i utrudnia spełnianie marzeń.
– Marzeń – powtórzyła.
– O tym pomówimy później.
Czasami ryby zataczały idealne okręgi, przez co przypominały Belli nakręcane zabawki. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć, jakim zatem cudem ich ruchy pozostawały nieprzewidywalne i tak właściwe dla świata zwierząt. Na dnie błysnął pieniążek. Po chwili usłyszeli dźwięk monet spadających na posadzkę i czyjś śmiech przechodzący w skowyt. Minął ich mężczyzna rozmawiający przez telefon. Podmuch wiatru odrzucił połę jego płaszcza i porwał wylatujące spod niego banknoty. Wiele banknotów.
– Zielone – szepnęła. – Jak na filmach.
– Skąd wiesz? Pomyślałaś o filmach czarno-białych.
– Zdajesz się dużo wiedzieć. Ja mam wrażenie, że nie wiem teraz nic… Dopóki o czymś nie pomyślę.
– Przyzwyczajasz się w takim samym tempie co pozostali. Z czasem zrozumiesz. Może nawet wszystko.
– Są tu jacyś pozostali?
– Choćby jegomość, którego właśnie widziałaś. – Wskazał ręką miejsce, w którym jeszcze przed chwilą fruwały banknoty. – Albo tamte kobiety udające się na przyjęcie.
Dużo wysiłku kosztowało ją, by przypomnieć sobie ich sylwetki. Zrozumiała, że jest zmęczona, ale zarazem pełna energii.
– Spróbuj zasnąć. Później pokażę ci twój pokój.
– Mam pokój? – zdziwiła się, ale nie zdążyła ujrzeć go oczami wyobraźni. Ciepło, cisza i siła, z jaką zawsze przychodzi twardy sen, zamknęły jej powieki i wysłały w pustkę.
Zbudziła się w tym samym miejscu. Nie zmieniło się nic prócz tego, że Kacper leżał na kozetce na plecach, a z oddali dobiegał ich uszu płacz dziecka. Nie podniosła się.
– Witamy z powrotem.
– Mam pokój? – ponowiła pytanie.
– Możemy się tam udać, jeśli jesteś gotowa.
Nie była. Głowa ciążyła jej jeszcze bardziej niż przed drzemką. Zawsze tak było, więc unikała spania w ciągu dnia.
– Długo spałam?
– Czy to ważne? – Kacper usiadł. – Przecież nic się nie zmieniło.
Wstał i wyciągnął do niej dłoń. Nie ponaglał jej, ale odniosła wrażenie, że musi zacząć robić to, czego od niej wymagają. Z trudem wstała i powiodła wzrokiem po ścianach. Nie zauważyła, kiedy ruszyli.
W korytarzu było ciemniej. Mijało ich więcej osób, ale na żadnej nie mogła skupić uwagi. Nikt też nie patrzył na nich, a każdy szedł w przeciwnym kierunku. Korytarz w pewnym momencie się rozszerzył. W ścianach dostrzegła szereg drzwi z ciemnego drewna. Kacper zatrzymał się przed jednymi i je otworzył, a Bella ze zdziwieniem zauważyła, jak podobne do korytarza jest wnętrze ukazanego jej pokoju. Był długi – zdawałoby się: nieskończenie długi – z granatową, ozdobną tapetą na ścianach, przy których stały naprzeciwko siebie dwa rzędy łóżek ze stolikami nocnymi. Nie każde jednak miało baldachim. Dostrzegła kilka kobiet krzątających się przy łóżkach. Zajmowały się swoimi sprawami, ale część z nich rozmawiała z innymi.
– Czy życzysz sobie baldachim? – spytał Kacper takim tonem, jakim zrobiłby to Samuel.
Zastanowiło Bellę, dlaczego przypomniała sobie o nim akurat w tym momencie.
– Lepiej będzie z baldachimem – powiedział. – Niebawem zostanie dostarczony.
– To mój pokój?
– Dokładnie. – Kacper parzył na łóżko i na dwa stoliki nocne, i właśnie je miał na myśli.
– A te kobiety?
– Nie będą ci przeszkadzać. Możesz tu robić wszystko – zapewnił. – Tu wszędzie możesz robić wszystko.
Niepewnie podeszła do łóżka i na nim usiadła, przyzwyczajając się do nowego domu.
– Sugeruję, abyś się przeszła po okolicy, poznała możliwości tego miejsca. Oczywiście, kiedy trochę odpoczniesz. Spotkamy się jeszcze. – Nie czekał na odpowiedź. Skinął pozostałym kobietom i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi.
Bella siedziała na łóżku i patrzyła na swoje kolana i na narzutę. Podobnie jak tapetę – zdobiły ją egzotyczne kwiaty i zwierzęta wyszyte złotymi i granatowymi nićmi. Przeniosła wzrok na stoliki nocne, które, jak zdążyła sobie przypomnieć, należały już do niej, i ze smutkiem pomyślała, że nie ma co do nich włożyć. Zajrzała do szuflady każdego z nich. Obie były puste.
Wstała, żeby, zgodnie z zaleceniem Kacpra, rozejrzeć się po tym miejscu. Spojrzała w głąb pokoju, ale nie była w stanie zliczyć łóżek. Odwróciła się i ujrzała stojącą przed sobą kobietę, nieznacznie od siebie starszą. Trzymała jasnobeżowy, wytłaczany materiał.
– Oto twój baldachim. Niebawem ktoś go zawiesi.
– Dziękuję.
Materiał znalazł się na jej łóżku. Kobieta już miała odchodzić, ale zatrzymało ją pytanie Belli.
– Skąd wziąć rzeczy?
– Nie masz nic. – Stwierdzenie to zabrzmiało jak pytanie. Jeśli jednak było pytaniem, to zabrzmiało jak stwierdzenie. – Udaj się do recepcji. Tam możesz prosić o wszystko.
Tak też zrobiła. Wyszła na korytarz i wybrała kierunek, z którego wcześniej przyszli. Podłoga przez jakiś czas skrzypiała, po czym zmieniła się w coś miękkiego, co spowalniało jej i tak już niespiesznie stawiane kroki. Spojrzała w dół i zobaczyła jasny, nagrzany słońcem piasek. Nie poświęciła mu jednak zbyt wiele uwagi i podniosła głowę. Zszokowała ją dopiero woda, która zaczęła rytmicznie obmywać jej buty. Szła brzegiem oceanu, który teraz rozciągał się po prawej stronie. Słońce wciąż wisiało wysoko na niebie. Musiała wejść nieco głębiej do wody, aby ominąć wylegujących się na leżakach plażowiczów. Buty i skarpety miała kompletnie mokre, w dodatku całe oblepione piaskiem, toteż ślady, które po chwili zaczęła zostawiać na dywanie w hotelowym lobby, mogły rozzłościć niejedną sprzątaczkę. Żadnej dotychczas nie spotkała, ale wolała przygotować się na niemiłe konsekwencje.
W recepcji uprzejmym, acz znużonym uśmiechem przywitał ją staruszek w garniturze i z wąskimi okularami zsuniętymi na czubek nosa. Podeszła do kontuaru zupełnie nieprzygotowana do podjęcia rozmowy.
– Skąd wziąć rzeczy?
– Dobry wieczór, młoda damo. Zgaduję, że chciałaby panienka złożyć zamówienie? – Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po masywną księgę i przysunął ją sobie przed oczy. W gąszczu kolumn i rzędów danych odnalazł to, czego szukał, i oznajmił, że pokój numer 214 jest aktualnie wolny. – Tam będzie panienka mogła złożyć zamówienie. Winda zabierze panienkę na dziesiąte piętro. Prosiłbym o podpis panienki.
Palcem wskazał wolną rubryczkę. Wręczył jej pióro.
– Wystarczy parafka – rzekł, zauważywszy jej wahanie.
Nie pamiętała, jak powinna się podpisać. Narysowała zatem bliżej nieokreślony szlaczek. Pióro pisało na fioletowo. Mężczyzna podziękował i wrócił do swoich zajęć. Bella zdobyła się jednak na zadanie kolejnego pytania:
– Co to za miejsce?
Starzec spojrzał na nią znad okularów, przez co jego czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej. Nie zdołała rozszyfrować jego miny.
– To miejsce wszystkich miejsc – odrzekł, spuszczając wzrok. – Miejsce nad miejscami.
Tą odpowiedzią dał jej do zrozumienia, że ich rozmowa dobiegła końca.
Dziesiąte piętro nie różniło się zbytnio od tego, co pożegnało ją na parterze: rzędy ponumerowanych, zamkniętych drzwi, brak ludzi. Tylko tapeta i dywan zaskoczyły Bellę odcieniem bordo. Słychać też było grę na perkusji. Poszła w kierunku muzyki. Dochodziła zza jedynych uchylonych drzwi, co od razu zdało się Belli nie mieć sensu z racji tego, iż wnętrze było wygłuszone.
Co za debil.
Był człowiekiem, dla którego rzuca się wszystko i do którego biegnie się na drugi koniec świata. O którym pisze się powieści i poematy, a on ich później nie czyta. Bo ich nie rozumie. Rozumiał dotyk. Najczęściej zły dotyk. I rozumiał pomoc innym. Myślę, że właśnie w tej materii Bóg najmocniej mu błogosławił i pokazywał mu jego powołanie. On odnalazł je bardzo wcześnie, a, nie oszukujmy się, część z was nadal nie ma pojęcia, do czego Bóg was posyła. A on był dzieciakiem. I wcześnie zrozumiał, co ma robić – służyć i nieść pomoc każdemu, choćby była to osoba widziana po raz pierwszy na ulicy. To go stwarzało i to go ostatecznie zabiło.
I to prawdopodobnie miało mu wynagradzać lata dzieciństwa. Do przesady nieszczęśliwego. Patrzyłam na tego dzieciaka i serce mi się krajało. Chciałam go kochać i zbawiać, nauczać o tym wszystkim, co dla mnie było oczywiste i na wyciągnięcie ręki, ale on tego nie rozumiał. I może nie zrozumie już nigdzie i nigdy.
Uwielbiał dzieci. Uwielbiał swoje rodzeństwo i prawdopodobnie całą swoją rodzinę, choć od większości, moim zdaniem, powinien był się raz na zawsze odciąć. Myślę, że bardzo chciał zostać ojcem i stać się przeciwieństwem swojego ojca. Myślę też z nieskrywaną pewnością, że stałby się jego dokładną kopią. A winę za to trzeba by rozdzielić między co najmniej trzy osoby. Wybaczcie, ale ten dom był katastrofą. Całe jego życie było katastrofą, którą starał się na różne złe sposoby ratować.
Nie tak powinno się mówić o zmarłym? To powiem jeszcze gorzej.
Trzeba mnie było o to nie prosić, to byście mnie nie słuchali.
Był jedynym narkotykiem, którego spróbowałam. I wciąż jestem od niego zależna. Jakby nie patrzeć, stoję tu przed wami, bo rzuciłam wszystko i przyjechałam na ten koniec świata. Był tym rodzajem narkotyku, którego… dopóki się go nie widzi i żyje się w trzeźwości, ma się wrażenie, że nie jest już problemem. Ale później, nagle, gdy ktoś znowu odezwie się słowami: „Ej, słuchaj, jest taki świat…”, ta najgorsza część ciebie raz jeszcze chce w niego wejść.
Był dla mnie zatem destrukcją; niszczącą siłą i ostatnim powiewem młodości, jak mi się jeszcze w głębokiej młodości zdawało.
Był takim wiecznym latem. Koncertem w plenerze. Powrotem do liceum. Energią, mocą, podróżą. Nowymi rodzajami miłości i przywiązania. Tęsknotą na dworcach, ostatnimi pieniędzmi wydawanymi na bilet…
Wracam do tych motywów po latach, a przecież już o tym wszystkim opowiedziałam. I opowiadam ponownie. Chyba też nigdy nie przestanę snuć tych historii, mimo że naprawdę bym chciała. Nie ma już przecież powrotu do tamtych koncertów. Nie ma już jechania do niego – bo on leży tutaj.
Co my tu w ogóle robimy?
Powinniśmy siedzieć w barze i pić jakieś horrendalnie drogie piwo. Powinno nam w tym towarzyszyć podskórne poczucie bezsensu. Takie, które towarzyszyło mi prawie zawsze, gdy się z nim żegnałam, gdy wchodziłam do jego domu, gdy słuchałam jego poglądów. To wszystko było tak cholernie bez sensu. Uzależnienie ma sens tylko wtedy, kiedy trwa haj.
A on był absolutnie beznadziejnym egzemplarzem.
I fantastyczną przygodą.
Fantastyczną częścią mojego życia.
Zupełnie mnie nie obchodzi, co macie do powiedzenia na jego temat. On znał tę wersję mnie, która zaraz skończy do was mówić i wyjdzie z tego kościoła, nie oglądając się na nikogo. Imponowała mu. Ciemność. Niewiele jej we mnie widział, ale pociągało go to, co niebezpieczne i zakazane, więc moja niegdysiejsza obecność w tym domu to jakaś jedna wielka farsa. Ale właśnie taki był – trochę na krawędzi.
Porywczy.
Łatwo się rozpraszający.
Spalający się w miłości do cna.
Dobry.
Miał dobre serce i intencje, tylko trochę brudne.
Miał ciepłe dłonie.
Cały zawsze był ciepły, choć zwracał mi uwagę, żebym tak o nim nie mówiła, bo to synonimiczne określenie homoseksualisty. W życiu o tym nie słyszałam, wyłącznie od niego. Ale dalej mówiłam mu, że jest ciepły, bo to było coś dobrego.
Wkurwiał mnie jednak niemiłosiernie; najbardziej tym, jak bardzo byłam od niego zależna.
I tym, że mnie nie słuchał. No i wiecznym brakiem punktualności. Zawsze musiałam na niego czekać. Zawsze – od zjedzenia śniadania po ważne wyjście.
Szliśmy razem na studniówkę. Wyszykowałam się w dwadzieścia minut. On potrzebował ze cztery razy więcej czasu. Stałam w przedpokoju, ojciec go ponaglał i chyba nawet przepraszał za roztrzepanie syna. Odpowiedziałam wtedy, że jeszcze mnie to bawi.
Zabawnie też było z nim jeść. Przez wzgląd na jego leworęczność. Siadaliśmy obok siebie, zaczynaliśmy jeść i okazywało się, że dźgamy się łokciami. Spoglądaliśmy na siebie i ze śmiechem zamienialiśmy się miejscami. To było urocze.
Bywał uroczy. Uwodzicielski. Niestety, nie w szarmancki sposób, wręcz przeciwnie. Był nieokrzesany i pozbawiony elegancji, ale wmawiałam sobie, że mam większe serce niż to i że potrafię to akceptować.
Starałam się zatem akceptować rzeczy absolutnie niegodne akceptacji; takie, na które później nigdy się nie godziłam. Ale tak to już jest z wracaniem do przeszłości. W sumie jemu już tylko przeszłość została.
Nam została już tylko jego przeszłość.
Bardzo dziwna. Starał się wieść porządne życie. Był porządny. Robił złe rzeczy, ale był porządny.
Chciałabym… pójść z nim na jeszcze jeden koncert. Po południu, pod gołym niebem. Bez maseczek, bez zegarka. W tłumie ludzi, którzy nic nas nie obchodzą. Niewiele miałam okazji, by trzymać kogoś za rękę. Takich ludzi mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Fuck, powtórzyłam słowo „ręka”. Nieważne. Jego mogłam bez pytania łapać za rękę i chodzić z nim tak po mieście, i napawać się z tego powodu dumą. Momentami byłam z niego dumna. Ale częściej oczywiście z siebie, że wreszcie kogoś znalazłam i mogę z kimś chodzić za rękę.
To on mnie znalazł. Lubię tę historię.
Gdyby się nie wydarzyła, pewnie byłabym nadal w tym samym miejscu w swoim życiu. Pewnie jego zniknięcie nic w tym świecie nie zmieni. Lepiej, żeby tego nie wiedział, i mam nadzieję, że nie wiedział. Dla zbyt małej liczby osób był ważny.
*
Po raz ostatni przeniosła wzrok na usłane wieńcami wieko. Zrobiła głęboki wdech. A potem wydech.
Tuż przed czternastą słońce zaczęło wpadać przez okna i powoli kłaść się na trumnie, ukazując, jak wiele kurzu się nad nią unosi. Kurz zdaje się nieodzowną częścią każdego kościoła; kurz, wymuszona powaga i poczucie tego, że powinno się być gdzieś indziej.
Nie wiedziała, jak długo patrzyła na ten promień słońca, gdy w końcu się odezwała, choć słowa skierowała do trumny:
– To była bardzo niepotrzebna śmierć.21 Forever
1.
Od razu podszedł do niej mężczyzna i ujął ją pod rękę. Przywitał kurtuazyjnie i począł objaśniać ich aktualne położenie.
Nie mogła przypomnieć sobie jego nazwiska. Po podróży była trochę oszołomiona. Jakby wybudzono ją z głębokiej narkozy.
– Nieograniczone możliwości. – Nie przestawał gestykulować wolną ręką. – Samemu trudno byłoby mi wybrać, od czego zacząć.
Podążała wzrokiem za jego długimi palcami poruszającymi się jakby w zwolnionym tempie. Szli korytarzem i słabo oświetlonymi zaułkami miasta. Ściany raz pokrywała granatowa tapeta, raz wilgoć parująca z kałuży.
– I co dalej?
– Jeszcze wiele musisz zobaczyć, zanim zdecydujesz, co dalej.
Próbowała zebrać myśli, ale wszystkie układały się w to jedno pytanie.
– Czy podoba ci się to, co widzisz?
– Tak – odrzekła zgodnie z prawdą. – Pięknie tu. Nie wiem tylko, co miałabym tu robić.
– Nie po raz pierwszy przecież. – Uśmiechnął się jakby zadowolony z przebiegu rozmowy, ale nie mogła o tym wiedzieć, ponieważ patrzyła pod nogi.
Śliski bruk zmienił się w ciemną wykładzinę i znowu znaleźli się w hotelowym lobby. Winda dotarła na parter i wydała charakterystyczny dźwięk. Rozsunęły się bogato zdobione drzwi, przez które wysiadła grupa dziewcząt w połyskujących koktajlowych sukienkach. Ich pojawienie się i zniknięcie przywiodło Belli na myśl wystrzał confetti.
– Możesz kiedyś do nich dołączyć. Ale wątpię, że się skusisz.
– Wydawały się takie… złe – odparła, wciąż patrząc na drzwi budynku, przez które wybiegły.
– Zdesperowane – poprawił. – Owszem. Każdemu zależy na czymś innym.
Chciała się z nim nie zgodzić, ale nie potrafiła znaleźć słów. Nie potrafiła też oderwać wzroku od miejsca, w którym jeszcze przed chwilą widziała te piękne kobiety; ich długie nogi i rozgorączkowane spojrzenia. Szczególnie jedna zapadła jej w pamięć.
– Nie chciałbym wyrywać cię z zadumy, ale myślę, że powinnaś kogoś poznać.
Spojrzała na jego twarz – dobrze już jej znaną – a on dyskretnym ruchem podbródka dał jej znać, o kim mowa. Przy pięknym azjatyckim parawanie siedział mężczyzna. Trzymał książkę, ale jej nie czytał. Czekał na odpowiedni moment, by wstać z fotela i do nich dołączyć. Ów moment wreszcie nadszedł, a Bella oceniła, że jest młodszy od jej dotychczasowego rozmówcy.
– To Kacper. Będzie ci często towarzyszył. Traktuj go jak przewodnika i przyjaciela.
Podali sobie dłonie. Jego była przyjemnie ciepła, co wydało się jej czymś nowym i zaskakującym.
– Zostawiam cię w dobrych rękach, wierz mi. Obowiązki czekają. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała – zawiesił głos, by obdarzyć ją ostatnim już skinieniem głowy – znajdziesz mnie bez problemu.
– Dobrze – odparła, próbując przypomnieć sobie jego nazwisko.
– Samuel Martin – powiedział. Nie wyglądał na urażonego.
Również skinęła mu głową, dziękując za poświęcony czas. Nie chciała, żeby odchodził. Przebywanie w jego obecności miało się ochotę przedłużać w nieskończoność.
– Wiele jest możliwe – odparł na odchodne. – Mam nadzieję, że prędko przekonasz się jak wiele.
Korytarz, którym podążył, był tak długi, że aby zniknąć im z oczu, nie musiał ani skręcać, ani otwierać żadnych drzwi.
Głos Kacpra okazał się równie ciepły, co jego dłoń. Tak samo jak Samuel zaczął od tłumaczenia jej niektórych spraw.
– Na pewno czujesz się zagubiona i masz mnóstwo pytań.
– Nawet nie wiem, o co miałabym spytać.
– To również dość powszechne. Sugeruję, żebyśmy udali się do nieco spokojniejszego miejsca. Tam będziemy mogli porozmawiać. Albo i nie. Odpoczniesz trochę.
Przystała na tę propozycję i bez słowa ruszyła z nim do innego skrzydła budynku. Nie rozumiała tylko, co miał na myśli, mówiąc o nieco spokojniejszym miejscu. W hallu prócz nich nie było nikogo.
Przez całą drogę do zadaszonego patio z fontanną mówił o czasie. Podobnie jak Samuel. Jednak to nie fontanna znajdowała się w centrum pomieszczenia, a przechodząca w podest marmurowa podłoga otoczona przez płytkie baseny z rybami koi i jednocześnie je otaczająca. Głos Kacpra stanowił echo dla dźwięków znanych Belli z publicznych pływalni. Powinno być na odwrót. Słuchała go, ale niczego nie mogła zapamiętać.
Dotarli do rozległego podestu i usiedli na obitych ciemnym welurem kozetkach. Panował ciepły półmrok, w tafli wody odbijało się światło z kinkietów. Bella patrzyła na ryby.
– To wszystko jest bardzo piękne – pomyślała na głos.
– Lubię tu odpoczywać. – Jego długie do połowy pleców włosy były gładkie i lśniące. Spojrzał na nią orzechowymi oczami. – Ile masz lat?
– Dwadzieścia siedem – rzekła bez przekonania.
– Ale wcale się na tyle nie czujesz. – Raczej stwierdził, niż zapytał.
Nie mogła zaprzeczyć.
Leżał teraz na brzuchu, jedną dłoń trzymając pod brodą, drugą poruszał powoli w wodzie.
– W pewnym momencie przestałem zmuszać się do tego, by czuć się na tyle, na ile teoretycznie powinienem. Przestałem myśleć o moim wieku. A później już nie musiałem.
– Gdyby to tylko było takie łatwe.
– Tutaj jest. Masz dwadzieścia siedem lat, a na ile się czujesz?
Światło odbijające się w wodzie lądowało na jego twarzy.
– Na dwadzieścia jeden. Jednocześnie z odrobiną mądrości wynikającej z doświadczeń dwudziestosześciolatki.
– I tym właśnie jesteś. O ileż łatwiej by się żyło, postrzegając czas liniowo, a nie cyklicznie.
Zaśmiała się w duchu.
– Jakbym słyszała samą siebie.
– Tutaj wszyscy to rozumieją. Określa nas to, co robimy. Nie kalendarze i celebracje. – Zmarszczył brwi. – To podcina skrzydła i utrudnia spełnianie marzeń.
– Marzeń – powtórzyła.
– O tym pomówimy później.
Czasami ryby zataczały idealne okręgi, przez co przypominały Belli nakręcane zabawki. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć, jakim zatem cudem ich ruchy pozostawały nieprzewidywalne i tak właściwe dla świata zwierząt. Na dnie błysnął pieniążek. Po chwili usłyszeli dźwięk monet spadających na posadzkę i czyjś śmiech przechodzący w skowyt. Minął ich mężczyzna rozmawiający przez telefon. Podmuch wiatru odrzucił połę jego płaszcza i porwał wylatujące spod niego banknoty. Wiele banknotów.
– Zielone – szepnęła. – Jak na filmach.
– Skąd wiesz? Pomyślałaś o filmach czarno-białych.
– Zdajesz się dużo wiedzieć. Ja mam wrażenie, że nie wiem teraz nic… Dopóki o czymś nie pomyślę.
– Przyzwyczajasz się w takim samym tempie co pozostali. Z czasem zrozumiesz. Może nawet wszystko.
– Są tu jacyś pozostali?
– Choćby jegomość, którego właśnie widziałaś. – Wskazał ręką miejsce, w którym jeszcze przed chwilą fruwały banknoty. – Albo tamte kobiety udające się na przyjęcie.
Dużo wysiłku kosztowało ją, by przypomnieć sobie ich sylwetki. Zrozumiała, że jest zmęczona, ale zarazem pełna energii.
– Spróbuj zasnąć. Później pokażę ci twój pokój.
– Mam pokój? – zdziwiła się, ale nie zdążyła ujrzeć go oczami wyobraźni. Ciepło, cisza i siła, z jaką zawsze przychodzi twardy sen, zamknęły jej powieki i wysłały w pustkę.
Zbudziła się w tym samym miejscu. Nie zmieniło się nic prócz tego, że Kacper leżał na kozetce na plecach, a z oddali dobiegał ich uszu płacz dziecka. Nie podniosła się.
– Witamy z powrotem.
– Mam pokój? – ponowiła pytanie.
– Możemy się tam udać, jeśli jesteś gotowa.
Nie była. Głowa ciążyła jej jeszcze bardziej niż przed drzemką. Zawsze tak było, więc unikała spania w ciągu dnia.
– Długo spałam?
– Czy to ważne? – Kacper usiadł. – Przecież nic się nie zmieniło.
Wstał i wyciągnął do niej dłoń. Nie ponaglał jej, ale odniosła wrażenie, że musi zacząć robić to, czego od niej wymagają. Z trudem wstała i powiodła wzrokiem po ścianach. Nie zauważyła, kiedy ruszyli.
W korytarzu było ciemniej. Mijało ich więcej osób, ale na żadnej nie mogła skupić uwagi. Nikt też nie patrzył na nich, a każdy szedł w przeciwnym kierunku. Korytarz w pewnym momencie się rozszerzył. W ścianach dostrzegła szereg drzwi z ciemnego drewna. Kacper zatrzymał się przed jednymi i je otworzył, a Bella ze zdziwieniem zauważyła, jak podobne do korytarza jest wnętrze ukazanego jej pokoju. Był długi – zdawałoby się: nieskończenie długi – z granatową, ozdobną tapetą na ścianach, przy których stały naprzeciwko siebie dwa rzędy łóżek ze stolikami nocnymi. Nie każde jednak miało baldachim. Dostrzegła kilka kobiet krzątających się przy łóżkach. Zajmowały się swoimi sprawami, ale część z nich rozmawiała z innymi.
– Czy życzysz sobie baldachim? – spytał Kacper takim tonem, jakim zrobiłby to Samuel.
Zastanowiło Bellę, dlaczego przypomniała sobie o nim akurat w tym momencie.
– Lepiej będzie z baldachimem – powiedział. – Niebawem zostanie dostarczony.
– To mój pokój?
– Dokładnie. – Kacper parzył na łóżko i na dwa stoliki nocne, i właśnie je miał na myśli.
– A te kobiety?
– Nie będą ci przeszkadzać. Możesz tu robić wszystko – zapewnił. – Tu wszędzie możesz robić wszystko.
Niepewnie podeszła do łóżka i na nim usiadła, przyzwyczajając się do nowego domu.
– Sugeruję, abyś się przeszła po okolicy, poznała możliwości tego miejsca. Oczywiście, kiedy trochę odpoczniesz. Spotkamy się jeszcze. – Nie czekał na odpowiedź. Skinął pozostałym kobietom i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi.
Bella siedziała na łóżku i patrzyła na swoje kolana i na narzutę. Podobnie jak tapetę – zdobiły ją egzotyczne kwiaty i zwierzęta wyszyte złotymi i granatowymi nićmi. Przeniosła wzrok na stoliki nocne, które, jak zdążyła sobie przypomnieć, należały już do niej, i ze smutkiem pomyślała, że nie ma co do nich włożyć. Zajrzała do szuflady każdego z nich. Obie były puste.
Wstała, żeby, zgodnie z zaleceniem Kacpra, rozejrzeć się po tym miejscu. Spojrzała w głąb pokoju, ale nie była w stanie zliczyć łóżek. Odwróciła się i ujrzała stojącą przed sobą kobietę, nieznacznie od siebie starszą. Trzymała jasnobeżowy, wytłaczany materiał.
– Oto twój baldachim. Niebawem ktoś go zawiesi.
– Dziękuję.
Materiał znalazł się na jej łóżku. Kobieta już miała odchodzić, ale zatrzymało ją pytanie Belli.
– Skąd wziąć rzeczy?
– Nie masz nic. – Stwierdzenie to zabrzmiało jak pytanie. Jeśli jednak było pytaniem, to zabrzmiało jak stwierdzenie. – Udaj się do recepcji. Tam możesz prosić o wszystko.
Tak też zrobiła. Wyszła na korytarz i wybrała kierunek, z którego wcześniej przyszli. Podłoga przez jakiś czas skrzypiała, po czym zmieniła się w coś miękkiego, co spowalniało jej i tak już niespiesznie stawiane kroki. Spojrzała w dół i zobaczyła jasny, nagrzany słońcem piasek. Nie poświęciła mu jednak zbyt wiele uwagi i podniosła głowę. Zszokowała ją dopiero woda, która zaczęła rytmicznie obmywać jej buty. Szła brzegiem oceanu, który teraz rozciągał się po prawej stronie. Słońce wciąż wisiało wysoko na niebie. Musiała wejść nieco głębiej do wody, aby ominąć wylegujących się na leżakach plażowiczów. Buty i skarpety miała kompletnie mokre, w dodatku całe oblepione piaskiem, toteż ślady, które po chwili zaczęła zostawiać na dywanie w hotelowym lobby, mogły rozzłościć niejedną sprzątaczkę. Żadnej dotychczas nie spotkała, ale wolała przygotować się na niemiłe konsekwencje.
W recepcji uprzejmym, acz znużonym uśmiechem przywitał ją staruszek w garniturze i z wąskimi okularami zsuniętymi na czubek nosa. Podeszła do kontuaru zupełnie nieprzygotowana do podjęcia rozmowy.
– Skąd wziąć rzeczy?
– Dobry wieczór, młoda damo. Zgaduję, że chciałaby panienka złożyć zamówienie? – Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po masywną księgę i przysunął ją sobie przed oczy. W gąszczu kolumn i rzędów danych odnalazł to, czego szukał, i oznajmił, że pokój numer 214 jest aktualnie wolny. – Tam będzie panienka mogła złożyć zamówienie. Winda zabierze panienkę na dziesiąte piętro. Prosiłbym o podpis panienki.
Palcem wskazał wolną rubryczkę. Wręczył jej pióro.
– Wystarczy parafka – rzekł, zauważywszy jej wahanie.
Nie pamiętała, jak powinna się podpisać. Narysowała zatem bliżej nieokreślony szlaczek. Pióro pisało na fioletowo. Mężczyzna podziękował i wrócił do swoich zajęć. Bella zdobyła się jednak na zadanie kolejnego pytania:
– Co to za miejsce?
Starzec spojrzał na nią znad okularów, przez co jego czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej. Nie zdołała rozszyfrować jego miny.
– To miejsce wszystkich miejsc – odrzekł, spuszczając wzrok. – Miejsce nad miejscami.
Tą odpowiedzią dał jej do zrozumienia, że ich rozmowa dobiegła końca.
Dziesiąte piętro nie różniło się zbytnio od tego, co pożegnało ją na parterze: rzędy ponumerowanych, zamkniętych drzwi, brak ludzi. Tylko tapeta i dywan zaskoczyły Bellę odcieniem bordo. Słychać też było grę na perkusji. Poszła w kierunku muzyki. Dochodziła zza jedynych uchylonych drzwi, co od razu zdało się Belli nie mieć sensu z racji tego, iż wnętrze było wygłuszone.
więcej..