- promocja
Życzę mu śmierci - ebook
Życzę mu śmierci - ebook
Szczęśliwe życie Susan Lentigo skończyło się przed laty – wraz z tragiczną śmiercią jej ukochanej córeczki Amy. Jedyne, na co w tej chwili czeka Susan, to kara śmierci dla mordercy dziecka. Pragnie zobaczyć tego człowieka martwego.
Dzięki pomocy przyjaciół zdobywa pieniądze, aby przeprawić się przez całe Stany do Dakoty Północnej, gdzie za kilka dni ma się odbyć egzekucja. Susan liczy na to, że po niej wreszcie odzyska spokój i pogodzi się ze stratą.
Podróż okazuje się jednak pełna komplikacji, a co ważniejsze, rodzi podejrzenia, że czekający w celi śmierci człowiek może być... niewinny.
Co w tej sytuacji zrobi matka, która za wszelką cenę pragnie pomścić śmierć ukochanego dziecka? Czy pragnienie sprawiedliwości przyćmi chęć dotarcia do prawdy?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67247-97-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niedziela, 7 kwietnia
Dwadzieścia lat wcześniej
- Która ci się bardziej podoba? - zapytała ją Amy. – Ta fioletowa w kształcie delfina czy różowa w kształcie kaczki?
– Wiesz, co jest najfajniejsze, córciu? – powiedziała Susan, mierzwiąc jedwabiste włosy dziewczynki. – To, że możemy kupić obie.
Rozmowę prowadziły w sklepiku w Glens Falls, gdzie wybierały zawieszki, tak by Amy mogła zrobić sobie naszyjnik podobny do tego, który nosiła jej przyjaciółka Kate. Susan wprost uwielbiała te długie, leniwe niedzielne popołudnia zaraz po kościele.
– A czy starczy nam pieniędzy? – Duże brązowe oczy Amy aż się rozszerzyły.
Susan było przykro, że jej siedmioletnia córka musi myśleć o pieniądzach.
– Oczywiście – odparła stanowczo. – Wybierz tyle, ile chcesz.
Kupiły sto koralików i kilkanaście zawieszek, co sprawiło, że wychodząc na ulicę, Amy skakała z ekscytacji.
– Mamy jedenaście zwierzątek w jedenastu i pół kolorach! – zachwycała się.
Susan, która sama była spokojnym dzieckiem, zastanawiała się, skąd u jej córki tyle energii, ale na pewno nie zamierzała się skarżyć. Nawet gdy Amy zatrzymała się przy wejściu do lodziarni Baskin-Robbins.
– Kupisz mi te kawowe z migdałami i czekoladą? – zapytała z nadzieją dziewczynka. – To znaczy, jeśli starczy nam pieniędzy…
„Boże…”, westchnęła w duchu Susan.
– O nic się nie martw – powiedziała na głos. – Weźmiemy sobie po dwie gałki.
Danny nie sprzedał żadnej nieruchomości od dwóch miesięcy i Amy musiała wyczuwać napięcie panujące w domu. Ale Susan była pewna, że szczęście znów uśmiechnie się do jej męża – zawsze tak było. Trzymała kciuki, żeby dzisiejszy dzień otwarty okazał się tym przełomem.
Kiedy schrupały już ostatni kawałek wafelka i czuły miły ciężar w żołądku – pracująca w lodziarni nastolatka, oczarowana Amy, nabrała dla nich wyjątkowo duże gałki – wsiadły do samochodu i wróciły do domu, przejeżdżając u podnóża gór Adirondack. Był początek kwietnia i drzewa właśnie zaczynały puszczać pąki.
– Mamusiu, dlaczego żaby skrzeczą? – zapytała Amy.
– W ten sposób znajdują sobie żony.
Dziewczynka zachichotała.
– Maaamooo, pytam poważnie.
– A ja poważnie odpowiadam. Żabi skrzek znaczy tyle co „kto mnie pokooocha?”.
Specjalnie przeciągnęła ostatnie słowo, co Amy uznała za przezabawne. Przez resztę drogi się prześcigały, która dłużej wypowie „kocham” na jednym wydechu.
– Strasznie cię kooocham! – mówiła Amy.
– A ja cię koooooocham nad życie – odpowiadała Susan.ROZDZIAŁ 2
Sobota, 27 listopada
Obecnie
Z piwem w ręce Susan przyglądała się roztańczonym ludziom, myśląc: „Czy to nie dziwne, że wszyscy piją i balują w dzień, który tak naprawdę jest dniem brutalnego morderstwa?”. Wnętrze było ozdobione różowymi i fioletowymi balonikami oraz srebrzącymi się błyskotkami, wiszącymi u sufitu ze starych drewnianych belek, a do tańca przygrywała za darmo kapela Stony Creek Boys. Od końca sezonu letniego w barze Pod Krukiem nie było tak hucznego wieczoru.
Terri, kelnerka pracująca w tej samej knajpie co Susan, a przy tym jej najlepsza przyjaciółka, klepnęła ją w ramię i zapytała:
– Nie tańczysz?
Susan bezwiednie pokręciła głową, ale Terri nachyliła się do niej bliżej i dodała:
– Amy chciałaby, żebyś zatańczyła. Uwielbiała taniec.
To akurat była prawda. Zaczęła podrygiwać do muzyki country już jako raczkujący brzdąc i gdyby mogła wziąć udział w tym przyjęciu, byłaby zachwycona. W końcu Susan uległa.
– Dobrze – powiedziała, podnosząc się z siedziska w loży.
Wszyscy natychmiast to zauważyli. Trzy stojące najbliżej kobiety – dawne koleżanki szkolne Amy – uśmiechnęły się do niej zachęcająco, reszta zrobiła jej przejście. Susan nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tańczyła, nic dziwnego więc, że czuła się niezgrabnie, jakby ktoś nasypał jej piasku w stawy. Mogła być jednak pewna, że dziś nikt nie będzie patrzył na jej umiejętności.
Terri objęła ją ramionami, a kapela zaczęła grać nieco głośniej. Stopy Susan same odnalazły rytm. Gdy się rozejrzała, zobaczyła, że otacza je krąg klaszczących ludzi. W barze był chyba każdy, kto tu mieszkał. Miała takie wrażenie, jakby tańczyła z nimi wszystkimi.
Przymknęła na moment oczy i tylko się kołysała, wsłuchując się w jękliwe nuty gitary. „Powinnam być wdzięczna za to przyjęcie”, pomyślała. W końcu zorganizowano je z myślą o niej.
Popatrzyła na ścianę za kontuarem. Wisiało tam duże zdjęcie Amy sprzed dwudziestu lat, gdy była siedmiolatką. Fotograf zrobił powiększenie z wyblakłego polaroida, dlatego było lekko rozmazane, choć szeroki szczerbaty uśmiech Amy i jej radosna osobowość rzucały się w oczy. Ciemnoblond włosy opadały jej aż do ramion, a na szyi miała wielobarwny naszyjnik z koralików. Każdy, kto by podszedł bliżej, bez trudu wypatrzyłby zawieszki w kształcie fioletowego delfina, różowej kaczki…
Susan przepadała za tym zdjęciem córki. Zrobiła je tamtego tygodnia, w którym zamordowano Amy.
– Zbliża się Evan… – szepnęła jej Terri do ucha.
Evan Mullens miał pięćdziesiąt siedem lat, dwa lata więcej niż ona, i był świeżo po rozwodzie. Przed rokiem wrócił do miasta, żeby poprowadzić miejscowy ośrodek kultury Adirondack Folk School i coś jej mówiło, że mu się podoba. Co najmniej raz w tygodniu zaglądał do knajpy, w której pracowała, żeby poflirtować. Zdaniem Terri, gdyby tylko czymś go zachęciła, zaprosiłby ją dokądś na kolację.
Był całkiem przystojnym mężczyzną, ale Susan wyszła z wprawy, jeśli chodzi o randki. Omiotła obojętnym wzrokiem jego kraciastą czerwoną koszulę i roześmianą twarz, uśmiechnęła się zdawkowo i odwróciła głowę.
Przed sobą miała swoją matkę, Lenorę. Starsza kobieta siedziała w loży, popijała piwo i przytupywała nogą do taktu. W pewnym momencie pomachała do niej, po czym odsunęła maskę tlenową od nosa i przekrzykując muzykę, zapytała:
– Udana impreza, nie?
„Taaa, udana impreza…” Wbrew sobie Susan poczuła, jak w jej piersi wzbiera fala tamowanej od dawna wściekłości. To, co przytrafiło się Amy, było w całości winą Lenory.
„Przestań. Nie rób sobie tego”.
Piosenka skończyła się łomotem w bębny i piskiem gitar, po których wszyscy zaczęli gwizdać i pohukiwać. Johnny, frontman kapeli z długimi włosami i pobrużdżoną twarzą, zrewanżował się za aplauz zdjęciem fioletowego kowbojskiego kapelusza i głębokim ukłonem. Nie był najlepszym piosenkarzem, ale nadrabiał czymś, co Lenora nazywała „animuszem”.
– Jak tam? – zawołał.
Odpowiedziały mu raźne krzyki i wiwaty, które Johnny skwitował szerokim uśmiechem. Zaraz jednak uniósł ręce.
– Jak wiecie, ta impreza to coś więcej niż tylko dobra zabawa.
Nie wszyscy byli gotowi spoważnieć. Zewsząd rozległo się buczenie.
– Zamknij się i śpiewaj! – wrzasnął jakiś pijak, któremu mało było tańca.
Ale Johnny nie ustąpił.
– Dzisiaj wieczorem przyświeca nam szczytny cel.
W tym momencie zapadła cisza. Pijak znów chciał zaprotestować, ale dostał sójkę w bok i tylko syknął głośno.
– Dlatego – ciągnął Johnny, zdejmując mikrofon ze stojaka – teraz poproszę na scenę Susan Lentigo, mamę Amy.
Susan nie lubiła zabierać głosu publicznie, ale od śmierci córki nabrała w tym doświadczenia, tak że obecnie jej to nie przeszkadzało. Przygładziła tylko ciemne włosy, poprawiła okulary i wzięła głęboki oddech, zanim wspięła się na chybotliwą scenę. Od lat nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu, choć tym razem dała się namówić Lenorze i włożyła ładną żółtą bluzkę, a nawet podkreśliła nieco rysy makijażem. Zebrani zaklaskali, gdy Johnny przekazał jej mikrofon.
– Dobry wieczór – zaczęła, ale że trzymała usta zbyt blisko, w głośnikach rozległ się przeraźliwy pisk. Susan dostrzegła, że jej matka się krzywi. Johnny postąpił krok, chcąc jej pomóc, niepotrzebnie jednak. Wiedziała, co ma robić. Odsunęła mikrofon od ust i powtórzyła: – Dobry wieczór!
Powiodła wzrokiem po obecnych. Niektórzy znali ją całe jej życie. Widzieli ją jako dziecko, jako mężatkę, jako osobę skrzywdzoną przez straszną tragedię. Wielu z tych ludzi pomagało jej szukać Amy w okolicznych lasach.
A dzisiaj byli tu dla niej. Każde piwo kupione w barze miało zasilić fundusz na jej podróż do Dakoty Północnej i tamtejszego więzienia w najbliższy weekend.
– Pragnę podziękować wam wszystkim za to, że przyszliście – powiedziała i spojrzała na Mary Parsons, pastorkę siedzącą w loży z kilkoma innymi sześćdziesięcioparolatkami, które po tym, co wtedy się stało, przez rok przynosiły jej dzień w dzień obiady. – Pragnę podziękować wszystkim z kościoła…
Pastorka skinęła głową, a jedna z kobiet otarła oczy chusteczką. Susan szybko odwróciła wzrok; ostatnie, czego teraz potrzebowała, to samej się rozkleić. Musiała przecież dokończyć mowę.
– …i oczywiście wszystkim tym wspaniałym dziewczynom, z którymi pracuję… – podjęła.
– Kochamy cię, Susan! – wykrzyknęła Terri. Dwie dekady wcześniej była nastolatką i często opiekowała się Amy.
Susan uśmiechnęła się przelotnie i ciągnęła:
– Podziękowania należą się także moim cudownym sąsiadom…
Siedzący w najdalszej loży Tom i Stacy, którzy mieszkali w przyczepie na końcu ulicy i rąbali dla niej drewno, unieśli wyprostowane kciuki.
Na koniec Susan spojrzała na swoją matkę. Wiedziała, że staruszka nadal zadręcza się tym, co się stało, i że z pewnością nie zasługuje na jej bezmyślny gniew, który czasem ją ogarniał.
– …i mojej mamie…
W odróżnieniu od córki Lenorę cieszyło ludzkie zainteresowanie, a poza tym nie wylewała za kołnierz. Rozjaśniła się cała i pomachała wszystkim.
– Najbardziej jednak chcę podziękować koleżankom Amy za to, że wniosły radość do jej życia i że nigdy o niej nie zapomniały…
Sherry, Kate i Sandy, obecnie pod trzydziestkę, miały już mężów i dzieci.
Pracę.
Życie.
Wszystko to, co odebrano Amy.
Oczami wyobraźni Susan wciąż widziała córkę, jak na werandzie domu razem z koleżankami tańczy do piosenek Gartha Brooksa w tamto lato, zanim zginęła. Ich widok tutaj przepełniał ją na równi radością i smutkiem. Musiały się czuć podobnie, bo zaczęły płakać.
Susan przeniosła spojrzenie na zdjęcie Amy wiszące za barem.
– Wierzę, że moja córka jest tu dziś razem z nami – powiedziała.
Uśmiech Amy ze zdjęcia był szczerbaty, ponieważ niewiele wcześniej straciła górną jedynkę. Wróżka Zębuszka umieściła pod jej poduszką dwa dolary w noc poprzedzającą jej porwanie.
– Minęło dwadzieścia długich lat – podjęła Susan. – Aż wreszcie, za zaledwie siedem dni… w najbliższą sobotę o wpół do szóstej wieczorem… moja córka doczeka sprawiedliwości. Dzięki wam i waszej hojności będę w Dakocie Północnej, kiedy ten pierdolony potwór – w jej głosie pojawiła się zaciętość – który zgwałcił i zamordował Amy, dostanie to, na co zasłużył, i nareszcie trafi do piekła. Moja córeczka będzie zaś mogła odpoczywać w pokoju.
Susan umilkła. Zamyśliła się, po czym uświadomiwszy sobie, że nie ma już nic więcej do powiedzenia, dodała:
– Dziękuję.
Przekazała mikrofon Johnny’emu i zeszła ze sceny, kierując się do loży.
Adrenalina towarzysząca publicznemu występowi nadal krążyła w jej żyłach. Susan nie czuła nawet własnych stóp, którymi stąpała po zimnych, wytartych deskach podłogi.
Minęła Sherry, Kate i Sandy, dając się przelotnie objąć każdej z nich. W tym czasie zaczęły się rozlegać pojedyncze brawa. Ci, którzy dotąd siedzieli, podnieśli się ze swoich miejsc. Niektórzy unieśli otwarte dłonie, aby przybiła z nimi piątkę, co wydawało jej się dziwne, ale się nie opierała. Rozkrzyczany pijak plasnął o jej dłoń z taką siłą, że stracił równowagę i przewrócił się jak długi.
Johnny umieścił mikrofon w uchwycie stojaka i także zaczął klaskać. Potem sięgnął po niego znowu.
– Susan, tylko pamiętaj, żeby robić zdjęcia. Wszyscy chcemy zobaczyć, jak ten chory skurwiel się smaży. – Jakaś kobieta wrzasnęła: „A jak!” i wszyscy zaczęli wiwatować. Johnny mówił dalej: – Jest nas tu dobra setka i wszyscy kupiliśmy sporo piwa…
– Nie gadaj! – ryknął pijak.
– …a to oznacza, że Susan uzbierała sporo kasy na tę podróż. Ale do Dakoty Północnej jest daleka droga, a tak się składa, iż wiem, że jej dodge potrzebuje nowych opon. Poza tym są jeszcze noclegi i takie tam. – Zdjął duży kowbojski kapelusz. – Mimo że nikomu nie jest lekko, zobaczmy, co jeszcze możemy zrobić dla naszej dzielnej dziewczyny.
Wrzucił banknot dwudziestodolarowy do kapelusza i podał go stojącemu najbliżej mężczyźnie. Podczas gdy kapelusz krążył wśród zebranych i zapełniał się pieniędzmi, kapela zagrała balladę, którą Johnny napisał specjalnie na tę okazję.
– _Morze miłości, ocean łez, rozdzierający smutek…_ – zaśpiewał Johnny.
Susan nie była w stanie dłużej powstrzymywać płaczu. Wilgotnymi oczami patrzyła na ludzi, którym na niej zależało, którzy przyszli tutaj, aby jej pomóc. Razem z matką miały może sto dolarów, ale teraz będzie w stanie pojechać na egzekucję. Od tak dawna marzyła o tej chwili, że niemal już nie pamiętała, jak wyglądało jej życie, zanim to wszystko się wydarzyło.
Straciła nie tylko córkę, ale też męża, swoją pokrewną duszę, jedynego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek kochała.
Pastorka czasem próbowała z nią rozmawiać o przebaczeniu. Susan jednak miała w dupie przebaczenie.
Może gdyby ten Potwór – nigdy nie używała jego imienia, nie zamierzała mu w ten sposób przydać człowieczeństwa – kiedykolwiek poprosił o przebaczenie, zamiast ciągle kłamać i upierać się, że to nie on zabił Amy, Susan żywiłaby do niego jakieś inne uczucia oprócz palącego gniewu.
Zacisnęła dłonie w pięści. Potwór był przy tym, jak Amy wydała ostatnie tchnienie. Teraz Susan będzie się przyglądać, jak on sam oddaje ducha. Obiecała sobie, że stanie jak najbliżej szyby, aby ostatnim, co Potwór zobaczy, była jej twarz, jej oczy wpatrzone w niego, kiedy będzie umierał.
Gdy Susan znów usiadła w loży, podeszła do niej Lenora, jedną ręką ciągnąca zbiornik z tlenem, a w drugiej trzymająca piwo.
– Ładnie mówiłaś – stwierdziła. – Napijesz się jeszcze?
„Boże, dlaczego ona nie umie się zachować?”, pomyślała Susan, ale po zastanowieniu musiała przyznać, że kolejne piwo jej nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie.
– Chętnie, dziękuję – odpowiedziała.
Biorąc solidny łyk, wybiegła myślą do przyszłej soboty – dnia, w którym Potwór dostanie to, na co zasłużył. Czy dzięki temu będzie mogła się nareszcie pogodzić ze stratą i zacząć od nowa normalne życie, do czego przez lata namawiała ją matka?
Susan przez cały czas wiedziała, że Lenora ma rację. W końcu skończyła dopiero trzydziesty piąty rok życia, gdy Amy odeszła. Mogła wyjść ponownie za mąż, mogła nawet pomyśleć o założeniu rodziny. Teraz oczywiście było za późno na własne dzieci, ale zawsze pozostawała adopcja albo pasierbowie. Bóg świadkiem, że w ich mieście – Lake Luzerne – nie brakowało rozwodników, którzy smalili do niej cholewki. Evan Mullens bynajmniej nie był pierwszy.
Coś jednak nie pozwalało jej się związać z innym mężczyzną. Sama myśl o tym przyprawiała ją o uczucie dławienia. Było chyba tak, że żal i wyrzuty sumienia tłamsiły jej ducha. Mimo upływu dwudziestu lat sprawa nie była dla niej zamknięta. Czuła w kościach coś niesprecyzowanego, coś, co nie miało większego sensu, ale… Czyżby przeoczyła jakąś ważną rzecz związaną z morderstwem Amy? Czyżby była w stanie zapobiec najgorszemu, gdyby tylko zorientowała się w porę, co się dzieje?
Co takiego się działo? Co przeoczyła?
Psychiatra ze szpitala w Albany, dokąd jeździła, twierdził, że to częste zjawisko: ludzie czują się winni po niezrozumiałej tragedii, jaka ich dotknęła, i za wszelką cenę starają się nadać wydarzeniom sens, byle nie były przypadkowe. Bo dla niektórych najgorszy ze wszystkiego jest brak kontroli – wolą już sami ponosić winę za to, co ich spotkało.
Wyjaśnienia psychiatry nie na wiele się zdały. Susan w dalszym ciągu rozpamiętywała koszmar. Dzień po dniu, noc po nocy.
Popijając wolno resztę piwa, zaczęła odtwarzać w pamięci ostatni tydzień życia Amy.ROZDZIAŁ 3
Niedziela, 7 kwietnia
Dwadzieścia lat wcześniej
Susan i Amy dotarły do domu z koralikowych zakupów i wypadu do lodziarni odrobinę po piątej. Danny zdążył przed nimi i właśnie oglądał mecz koszykówki w telewizji.
Wstał na ich widok i przywitał je krótkim:
– Cześć, dziewczyny!
Susan natychmiast się domyśliła, że dzień otwarty okazał się sukcesem. Danny zdjął marynarkę, ale został w błękitnej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem i uśmiechał się tym swoim zawadiackim uśmiechem, który uważała za tak seksowny. Złapała się na tym, że dawno nie myślała o mężu w tych kategoriach. Byli ze sobą od liceum – ona chodziła do drugiej klasy, on do ostatniej i brylował zarówno w drużynie futbolu amerykańskiego, jak i baseballu. Pierwszą randkę spędzili nad jeziorem i Susan pamiętała, jak zabrakło jej tchu, kiedy Danny zdjął koszulkę, żeby popływać w jeziorze. Obecnie nadal dbał o formę, ćwicząc z zapałem neofity na siłowi w Corinth, leżącej nieopodal miejscowości nieco tylko większej od Lake Luzerne.
Jeśli ktoś by ją zapytał, powiedziałaby, że stanowią dobraną parę. Susan dużo chodziła, nawet zimą, co w połączeniu z pracą kelnerki pozwoliło jej odzyskać figurę sprzed ciąży. Miała oko do twarzowych ciuchów, które wynajdowała w przykościelnym sklepiku, i choć raczej im się nie przelewało, pozwalała sobie na jeden luksus: koloryzowała włosy u miejscowej fryzjerki.
Amy podbiegła do Danny’ego i podskakując, zrelacjonowała:
– Tatusiu, kupiłyśmy śliczne koraliki! Pani w sklepie powiedziała, że mają ich sto tysięcy!
– Wow! – odparł Danny, po czym wziął ją na ręce i przytulił mocno. – Sto tysięcy to ogromna liczba.
Amy oswobodziła się z jego uścisku i zaczęła wykładać koraliki na stół w salonie. Susan ucałowała męża na powitanie.
– Jak poszło? – zapytała.
Danny zgiął rękę w łokciu i zacisnął dłoń w pięść.
– Mieliśmy czternaście zwiedzających osób, w tym troje potencjalnych nabywców. Mogę się założyć, że do jutra spłynie co najmniej jedna oferta kupna.
– To wspaniale! – Ucieszyła się. – Przygotuję kolację, żeby to uczcić.
– Tatusiu, chcesz zobaczyć moją różową kaczkę? – spytała Amy.
Dziewczynka pokazywała ojcu koraliki, podczas gdy Susan krzątała się w kuchni. Upiekła kurze nóżki natarte cytryną i czosnkiem – trzymała je w piekarniku nieco ponad godzinę, tak jak lubił Danny. W dzień poprzedzający ich ślub Lenora powiedziała do niej: „Mężczyźni to proste stworzenia. Wystarczy ich nakarmić, a będą zadowoleni”. Była to najlepsza rada, jaką usłyszała od matki.
Jak każde małżeństwo mieli swoje wzloty i upadki. Susan dwukrotnie poroniła jeszcze przed trzydziestką. Gdy Amy przyszła w końcu na świat, lekarze powiedzieli Susan, że jej szyjka macicy uległa uszkodzeniu, co przekreślało możliwość zajścia w ciążę w przyszłości.
Ale przetrwali jej problemy zdrowotne i kłopoty Danny’ego w pracy. Danny od czasu do czasu pogrążał się w depresji, żałował, że nie poszedł na prawo, zamiast zostać agentem nieruchomości, i wtedy zawsze był nieprzyjemny dla Susan. Ona jednak wiedziała, że prędzej czy później znów będzie sobą.
Wspierał ją w tych strasznych miesiącach, które nastąpiły po obu poronieniach. Kupował jej litrami lody kawowe z migdałami i czekoladą i zabierał ją na skutery śnieżne, żeby rozgonić jej czarne myśli. Choć bała się dużych prędkości, pewna doza ekscytacji dobrze jej robiła.
– Kolacja gotowa! – zawołała.
Danny i Amy rzucili się do wyścigu, kto pierwszy usiądzie przy stole. Wszyscy wzięli sobie po dokładce kurczaka i ziemniaków, a Amy uraczyła rodziców długą i skomplikowaną opowieścią o małym puszczyku, który lubił jeść węże, ale tylko te złe, syczące. W pewnym momencie Susan przechwyciła spojrzenie męża i oboje ciepło się uśmiechnęli.
Po kolacji Susan zmywała naczynia, a Danny bawił się z Amy lalkami, po czym przez chwilę uprawiali zapasy na podłodze salonu.
– Zaraz cię przygwożdżę – zagroził Danny, a Amy pisnęła w udawanym strachu.
Susan była zachwycona, że jej męża i dziecko łączy tak zażyła relacja. „Szkoda, że sama nie miałam takiego ojca”, pomyślała. Jej staruszek wracał z pracy w papierni wykończony i od razu padał na kanapę, gdzie pił kolejne piwa i oglądał sport w telewizji. Zmarł na zawał, gdy Susan miała zaledwie dziesięć lat.
Później w jej życiu nie było nikogo, kto by zastąpił jej ojca. Lenora podjęła pracę jako rejestratorka u dentysty i zaczęła – jak sama o tym mówiła – „szumieć”. Innymi słowy, umawiała się co rusz z innym mężczyzną, a niektórzy z nich byli żonaci. Susan rozumiała, że jej matka ma prawo do własnego życia, uważała jednak, że Lenora nie zawsze dokonuje dobrych wyborów, zwłaszcza po pijaku. Właśnie dlatego Susan stroniła od alkoholu.
Szorując brytfannę z tłuszczu, przygryzła wargę na myśl o tym, co wydarzyło się dwa dni wcześniej. Lenora miała pilnować Amy w domu, ale zabrała ją na lody ze swoim ostatnim kochasiem. Po powrocie dziewczynka obwieściła rodzicom, że „wujek jest głupkiem”.
– Nazywał mnie swoją ślicznotką, a raz dotknął moich włosów. Fuj!
Susan zamierzała porozmawiać o tym z matką. Amy nie powinna spędzać czasu w towarzystwie kochanków Lenory, szczególnie tych, którzy wywołują w niej wstręt. Jak dotąd odkładała rozmowę, ale nie mogła robić tego w nieskończoność. „Zadzwonię do niej teraz”, postanowiła.
Ale kiedy skończyła zmywać, Danny okupował gabinet, rozsyłając maile do klientów i potencjalnych klientów oraz buszując na forach dla agentów nieruchomości. Oznaczało to, że linia telefoniczna będzie zajęta przez co najmniej godzinę.
„Trudno”, uznała Susan, godząc się z tym, że jednak nie zadzwoni do matki. Praca Danny’ego była ważniejsza. Zresztą może i dobrze, że musiała zaczekać z tym telefonem do jutra. Lenora rzadko była w pełni komunikatywna w niedzielę wieczorem, gdy weekend dobiegał końca.
Susan usiadła przy stole kuchennym i zaczęła pomagać Amy nawlekać koraliki i zawieszki. Gdy się okazało, że na naszyjnik potrzebują tylko pięćdziesięciu elementów, długo się zastanawiały, które wybrać.
– Delfin i kaczka powinny być obok siebie, bo się ożenią – oświadczyła Amy.
– Masz rację – przyznała Susan. – A co zrobimy z niebieskim jednorożcem?
– Nooo… – Dziewczynka się zawahała. – Powinien mieć po obu stronach żółte koraliki. Albo czerwone. Jak myślisz, mamo?
Amy zmarszczyła brwi, jakby od odpowiedzi na to pytanie zależały losy świata. Susan uśmiechnęła się do niej i pogładziła ją po włosach. Ależ była szczęściarą, że udało jej się sprowadzić na ten świat taką wspaniałą istotę!
Nawlekały koraliki, siedząc blisko siebie, dopóki nie zrobiło się zupełnie ciemno.