Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żydzi walczący o Polskę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Żydzi walczący o Polskę - ebook

Uważali sprawę polską za swoją własną. Ramię w ramię z Polakami bili się o niepodległość. Walczyli i umierali za kraj, który kochali.

Powstaniec zasłaniający własną piersią polskiego pułkownika w jednej z bitew powstania styczniowego.

Dzielny legionista walczący na froncie do ostatku sił mimo śmiertelnych ran.

Żołnierz bohatersko broniący polskiego Lwowa, czekający na odsiecz, w której szedł jego brat.

Bili się w powstaniach i z legionami Piłsudskiego. Stawiali czoła bolszewikom chcącym zniszczyć nowo powstałą Rzeczpospolitą. Dzielnie walczyli z niemieckim najeźdźcą w roku 1939 r., a z generałem Andersem przeszli jego bojowy szlak. Byli z nami w najważniejszych momentach naszej historii. Często walka o Polskę należała do ich rodzinnych tradycji. Dzielili naszą radość ze zwycięstw i przeżywali gorycz porażek. Czy o tym pamiętamy?

Historia Żydów bijących się o polską niepodległość to nie tylko opowieść o Berku Joselewiczu, pierwszym Żydzie odznaczonym Orderem Virtuti Militari, ani o dzielnym gimnazjaliście Michale Landym, prowadzącym z krzyżem w ręce pokojową demonstrację na placu Zamkowym. To również zapomniane dzieje tysięcy członków wyznania mojżeszowego, którzy nie tylko chcieli w Polsce żyć, lecz także gotowi byli dla niej umierać.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8002-1
Rozmiar pliku: 21 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP, CZYLI O „OFIARNOŚCI TYCH ŻYDÓW, KTÓRZY PRZELEWALI KREW I ŻYCIE SWE ZŁOŻYLI, WRAZ Z INNYMI, ZA POLSKĘ”

Żołnierze 2. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie zbliżali się do końca pełnej chwały kampanii włoskiej. Pozostawili za sobą zdobyty heroicznym wysiłkiem klasztor Monte Cassino i Ankonę, zajętą dzięki samodzielnej, błyskotliwie przeprowadzonej operacji. Przeszli zwycięsko Apeniny Emiliańskie. Ich ostatnim zadaniem w tej wojnie było oswobodzenie – wspólnie z innymi oddziałami alianckimi – Bolonii.

Niemcy, którzy zagradzali drogę polskim dywizjom, chociaż świadomi nieuchronnej klęski – była to już wszak wiosna 1945 r. – nie zamierzali ustępować i tak jak w poprzednich miesiącach z determinacją przeciwstawiali się postępom ofensywy. Co prawda nie udało im się wznieść tak potężnych umocnień jak na wcześniej przełamanych przez aliantów liniach Gustawa czy Gotów, nie sprzyjały im też poważniejsze przeszkody naturalne, jak Monte Cassino. Wykorzystali jednak wały przeciwpowodziowe, które znajdowały się nad brzegami licznych na drodze do Bolonii rzek i kanałów. „Każdy nasyp ma u podstawy co najmniej 15 metrów szerokości i osiem metrów wysokości. Wały naszpikowane są bronią maszynową, bronione przed naszym natarciem polami minowymi, koncertyną, krzyżowym ogniem karabinów maszynowych i działek przeciwpancernych” – pisał polski żołnierz obserwujący nad rzeką Senio te umocnienia, nazwane przez Niemców „Irmgard”1. 2. Korpus uderzył 9 kwietnia 1945 r., niespełna miesiąc przed zakończeniem wojny. Już po kilku godzinach obrona na tej wąskiej i płytkiej rzece została przełamana. Niemcy rozpoczęli pośpieszny odwrót zwiastujący utratę przez nich Bolonii.

Wśród żołnierzy 2. Korpusu szczególnie wyróżnionych przez dowódców za bohaterstwo w walce o te naszpikowane bronią maszynową i przeciwpancerną wały przeciwpowodziowe był Artur Weinreb, trzydziestoletni podchorąży z 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Okazane nad rzeką Senio odwaga i poświęcenie nie były dlań niczym nowym – miał już za sobą znacznie cięższe boje w tej włoskiej kampanii. I przeszedł sowiecką Rosję.

*

O jego przedwojennych losach wiadomo tylko tyle, że pochodził z rodziny żydowskiej mieszkającej w Krakowie, a po wybuchu wojny znalazł się w głębi Związku Sowieckiego. Czy trafił tam jako żołnierz Wojska Polskiego, wzięty do niewoli przez Armię Czerwoną, czy jako cywil deportowany w 1940 r.? Trudno rozstrzygnąć. Wątpliwe jednak, by przeszedł przez Rosję, nie doznawszy tych samych krzywd, co niemal wszyscy żołnierze armii generała Władysława Andersa, że nie cierpiał wskutek głodu, chorób, że nie wysłano go do niewolniczej pracy. Kiedy latem 1941 r., po układzie Sikorski-Majski, władze ZSRS zaczęły zwalniać z więzień i obozów obywateli polskich, wstąpił – jak wielu innych Żydów – do armii tworzonej przez generała Andersa, wcześniej również sowieckiego więźnia. Dzielił losy polskich żołnierzy po ewakuacji do Iranu. Nie tylko odbywał tam codzienną musztrę i szkolenie, lecz także występował w czołówce teatralnej. Następnie trafił do Palestyny, gdzie został przydzielony do 3. Dywizji Strzelców Karpackich.

*

Artur Weinreb

W Ziemi Obiecanej żołnierze pochodzenia żydowskiego zaczęli masowo dezerterować z armii generała Andersa. Pobyt w Palestynie wyzwolił tłumioną tęsknotę za ojczyzną, zwłaszcza u tych, którzy przed wojną byli związani z ruchem syjonistycznym, jak przyszły premier Państwa Izrael i laureat Pokojowej Nagrody Nobla Menachem Begin2. Odczuwali ją i ci, którym w międzywojniu dawano do zrozumienia, że nie są u siebie, i ci, którzy spotkali się z szykanami w Armii Polskiej w czasie jej tworzenia w Związku Sowieckim. Chociaż generał Anders i jego oficerowie zwalczali przejawy antysemityzmu, te jednak w pełni nie zaniknęły. Być może wśród dezerterów byli świadkowie wypowiedzi porucznika N., wcześniej więźnia Workuty, który „robi ordynarne antysemickie aluzje w odpowiedzi na szlachetne przemówienie pułkownika, z pochodzenia Żyda”3. Może i ci, którzy w Kermine czekali na wydanie zupy dla cywilów, zwolnionych z łagrów i szukających opieki przy powstającym wojsku:

Witek i ja byliśmy posyłani do namiotu kuchennego po zupę, sporządzaną z otwartych konserw, która niby należała się wszystkim Polakom zgromadzonym przy jednostkach andersowskich. Braliśmy największe blaszanki po sucharach, z uchem ze sznurka, i maszerowaliśmy jak najwcześniej pod namiot kuchenny. Rozdawanie zaczynano chyba o 12. Od słońca mieliśmy jakieś szmaty na głowie i ustawialiśmy się w długiej kolejce niedożywionych dorosłych i dzieci, mdlejących z upału. Przechodzący podoficerowie podśmiewali się, że znów gudłaje i kacapy stoją, a żołnierze, ci gudłajscy i kacapscy, pomykali, nie patrząc w naszą stronę, a czasami dawali suchary. Klapa namiotu podnosiła się, stawał w wejściu dobrze odżywiony kapral z chochlą i wołał: „Zupa!”. Kolejka karnie posuwała się z menażkami, bańkami, puszkami, kocioł był przy samym wejściu, ale na tyle wysoko, że nie widzieliśmy, ile w nim jeszcze jest. Aż następował moment, kiedy kapral ze złośliwym uśmiechem wołał: „Rzym.-kat. wystąp!”, co kolejka przyjmowała z jękiem i rezygnacją. Najbardziej cierpieli mali Poleszucy, ich polszczyzna nie pozostawiała złudzeń, że są wschodniego obrządku. Żydzi mamrotali przekleństwa pod nosem, a my – głupki z rodzin zasymilowanych – nie zrozumieliśmy za pierwszym razem, o czym jest mowa. Myślałam, że to jakieś kartki, jak na chleb. Minęło ponad 70 lat, a ja widzę przed sobą ten zadowolony pysk i łudzę się nadzieją, że umierał w męczarniach, jak ci nieszczęśnicy koło stacyjki w Kermine, cuchnący ekskrementami, ginący z głodu i czerwonki. Zresztą system szedł z góry, on z lubością dbał tylko o wykonanie 4.

Przysięga polskich żołnierzy, należących do mniejszości religijnych w El Atrun w Palestynie, 1941 r.

A przecież i ci Poleszucy, i ci Żydzi byli obywatelami polskimi, którym konstytucja Rzeczypospolitej gwarantowała te same prawa. Wszyscy zostali deportowani przez sowiecki reżim jako obywatele polscy. I wszyscy przeszli piekło na nieludzkiej ziemi.

*

W kompanii Weinreba z jedenastu żołnierzy wyznania mojżeszowego pozostało dwóch, w sumie zaś w szeregach całej armii – mniej więcej jedna czwarta spośród tych, którzy dotarli do Palestyny. W dowództwie polskim patrzono na te ucieczki przez palce, a generał Anders zakazał ścigania dezerterów. Nie chciał żołnierzy służących pod przymusem (w jakimś sensie rozumiał racje uciekających), lecz takich, którzy wiedzą, o co się biją.

Uważałem, że mają oni dwie lojalności, jedną w stosunku do Palestyny, a drugą w stosunku do Polski, i dlatego nie miałem zamiaru zatrzymywać siłą Żydów w Wojsku Polskim Uważałem, że ci Żydzi, którzy za swój pierwszy obowiązek uważają walkę o niepodległość Palestyny, mają do tego prawo. Wielu żołnierzy Żydów, którzy w pierwszym rzędzie czuli się Polakami, pozostało w oddziałach. Walczyli oni we Włoszech tak samo dzielnie jak wszyscy inni żołnierze

– powiedział blisko ćwierć wieku później w rozmowie ze Zbigniewem Siemaszką5.

Ci żołnierze, którzy pozostali w szeregach, musieli być głęboko przekonani o słuszności tej decyzji, wyjątkowo ideowi, ale i szczególnie odporni na opinie innych, podważających szczerość ich intencji, przekonanych, że ich odejście jest przesądzone. Kiedy więc pewnego dnia Artur Weinreb po raz kolejny wrócił z przepustki, szef jego kompanii „był tak zaskoczony, że o mało nie zemdlał” z wrażenia, i zapytał go wręcz, po co się tam pojawił. Weinreb, niezrażony reakcją przełożonego, spokojnie odpowiedział:

Naprawdę pana szefa przepraszam za sprawiony zawód! Nie moja wina, że niepotrzebnie pan sobie robił nieuzasadnione nadzieje co do mojej dezercji. Jeszcze raz powtarzam, że jestem Polakiem i wiem, gdzie jest moje miejsce! Taka już nasza, Weinrebów, rodzinna tradycja! Mój najstarszy brat w Legionach Piłsudskiego dorobił się krzyża Virtuti Militari. Jeszcze raz przepraszam pana bardzo, ale mnie się pan nie pozbędzie6.

Jak wspominał świadek tej rozmowy, „po takiej »perorze« Artura szef kompanii zaniemówił zupełnie i już nigdy więcej nie słyszałem z jego strony najmniejszego przycinka czy aluzji co do semickiego pochodzenia Artura Weinreba”.

Wkrótce korpus generała Andersa ruszył przez Morze Śródziemne do Włoch. Zaczęła się tak oczekiwana przez wszystkich żołnierzy walka z Niemcami. Jak sobie radził w tych ciężkich zmaganiach Weinreb? Był żołnierzem wyjątkowo opanowanym, a zimna krew nawet pod najcięższym ostrzałem wywoływała podziw kolegów i przełożonych, nie wyłączając szefa kompanii, niedawno tak zaskoczonego jego powrotem do oddziału.

Pewnego dnia nagły wybuch przerwał kompanijny posiłek. Oficerowie i żołnierze błyskawicznie porzucili menażki i schowali się w pobliskim jarze. „Jedynie Artur Weinreb – strzelec z cenzusem z pocztu dowódcy plutonu, pozostał niewzruszony na swoim miejscu, nie przerywając jedzenia”7.

Weinreb walczył pod Monte Cassino, zdobywał Ankonę, przedzierał się przez Apeniny Emiliańskie, wykazał się męstwem w walkach nad rzeką Senio, wkraczał do Bolonii. W czasie tych walk został mianowany podchorążym, a wojnę zakończył z Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. Takimi samymi odznaczeniami przyznanymi za wyjątkową odwagę w boju, jakie niegdyś otrzymał wspomniany przezeń, starszy o dwadzieścia jeden lat brat z Legionów Piłsudskiego.

*

Brat miał na imię Salomon i przyszedł na świat w 1894 r. w podkrakowskim Zastowie na ziemiach polskich znajdujących się wówczas pod zaborem austriackim. Ukończył szkołę powszechną i odbył trzyletnią praktykę handlową w krakowskiej firmie T. Keplera. W tym czasie do Krakowa przenieśli się też Maksel i Helena Weinrebowie, jego rodzice (i Artura, który na świecie miał się pojawić dopiero kilka lat później). Skończywszy osiemnaście lat, Salomon zaczął pracować w należącym do nich sklepie oferującym przyprawy korzenne. Ważył pieprz, sprzedawał goździki i cynamon, dbał o odpowiednie przechowywanie imbiru, kardamonu i wanilii. A po pracy uczęszczał na zbiórki drużyny strzeleckiej w podmiejskim Prądniku Czerwonym.

Polskie Drużyny Strzeleckie (PDS), do których wstąpił Weinreb, wywodziły się ze środowiska zarzewiackiego. Ta potoczna nazwa pochodzi od czasopisma „Zarzewie”, biorącego z kolei rodowód ze Związku Młodzieży Polskiej. Związek, popularnie nazywany „Zetem”, długo był częścią ruchu narodowego, lecz odłączył się wskutek niezgody na lojalistyczną politykę liderów wobec carskiej Rosji. W odróżnieniu od przedstawicieli starszego, dorastającego w cieniu klęski powstania styczniowego pokolenia, które tworzyło środowisko narodowe w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych XIX stulecia, zarzewiacy byli przekonani o konieczności budowy organizacji szkolącej młodzież w rzemiośle wojskowym. To łączyło ich z organizacjami strzeleckimi, utworzonymi niewiele wcześniej w zaborze austriackim z inicjatywy Józefa Piłsudskiego. Było to środowisko wybitnie ideowe, wszystkie siły oddające przygotowaniom wojskowym do czynu, który miał prowadzić ku niepodległej Polsce. Do niego dołączył Salomon Weinreb.

Nie wiemy, czym się kierował, lecz wiemy, że aby przystąpić do ruchu strzeleckiego, trzeba było czegoś więcej niż zamiłowania do militaryzmu, chęci oderwania się od codziennej monotonii, przeżycia przygody czy przebywania w towarzystwie rówieśników. Każdy musiał wiedzieć, dlaczego tam jest. Wznoszący się nad miastem Wawel rozbudzał zapewne marzenia w co bardziej romantycznych duszach, przypominając o dawnej chwale Polski i jej ponadwiekowej już niewoli – rosyjskiej, austriackiej, pruskiej, czy ściślej, od początku lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, niemieckiej. Jednak przekonanie, że tylko samemu wyzwolić się można i że w ogóle można, nie było wówczas wśród Polaków powszechne. Wbrew panującej dziś opinii mało kto był wtedy zwolennikiem powstania. Wydawać by się mogło, że nie tylko pod rządami austriackimi, gdzie nikt nie zabraniał mówić po polsku, lecz także w innych zaborach pogodzono się z niewolą i – mimo że nie wyrzekano się polskości – dążenie do wybicia się na niepodległość traktowano powszechnie raczej jako mrzonkę, a ruch irredentystyczny, który je propagował, ignorowano. Irredentyści byli świadomi tych nastrojów. Wypowiedziana kilka miesięcy przed wybuchem pierwszej wojny światowej opinia Wilhelma Feldmana, polskiego Żyda, redaktora propagującej hasła niepodległościowe „Krytyki”, dobrze oddawała to poczucie samotności: „dzisiaj są w Polsce dwa właściwie nierówne obozy: woli i niewoli. I wątpliwości nie ulega: większość znajduje się w tym obozie drugim”8.

Może Salomon Weinreb spoglądał na Wawel, może nie, ale zapewne przystąpił do drużyn, żeby bić się o niepodległość, nie zaś dlatego, by urozmaicić sobie codzienność subiekta sklepu korzennego. Popołudnia wypełniały mu zbiórki, musztra, marsze poza Kraków, z czasem coraz bardziej forsowne, nauka teorii wojowania. To nie była hobbystyczna zabawa w wojsko, lecz prawdziwa zaprawa wojenna, wiążąca się z wieloma wyrzeczeniami.

Ćwiczenia odbywały się wprawdzie codziennie, ale z trudnościami i przeszkodami: młodzież ćwicząca miała zajęcia naukowe lub zawodowe, często posady; wojsko było sprawą poboczną i chociaż wkładało się w nie największy i najszczerszy wysiłek, to jednak nie można było wymagać zbyt wiele, a organizmy ludzkie były już podmęczone pracą codzienną, na morale __ zaś często wpływały niedostatki życiowe

– pisał Michał Sokolnicki, związany z ruchem strzeleckim Józefa Piłsudskiego. Lecz chociaż „rygor przyjęty został dobrowolnie, wymaganie dyscypliny było w stopniu absolutnym” – i u strzelców, i u drużyniaków, jak potocznie nazywano tych, którzy należeli do PDS9.

*

Wojna wybuchła latem 1914 r. Zmieniła sytuację na korzyść irredentystów, dając nadzieję na urzeczywistnienie ich dążeń, ale początkowo nie wpłynęła znacząco na upowszechnienie ich idei w społeczeństwie. Przeważająca większość Polaków traktowała wojnę jako kolejny konflikt między mocarstwami, uznając, że należy zachować bierność i liczyć na polepszenie sytuacji w poszczególnych państwach zaborczych – z woli tychże państw, nie zaś na skutek własnego czynu. „Niepotrzebnie chcesz się narażać na niebezpieczeństwo utraty życia – nic nikomu z tego nie przyjdzie. Biją się wrogowie Polski i ani jeden, ani drugi o Polsce nie myśli, więc po co jeszcze pomagać któremukolwiek, oddawać życie za cudze sprawy” – takie nauki dawał starszy brat młodszemu, kiedy ten deklarował chęć wstąpienia do powstających Legionów10.

Lecz większość tych, którzy szkolili się wojskowo w związkach strzeleckich, czy jak Salomon Weinreb w drużyniackich, wiedziała, że oto przyszedł wyczekiwany moment, który miał nadać sens ich wysiłkom. Artur Weinreb, słuchając – już pod rządami starego Marszałka – opowieści dorosłego brata o jego młodzieńczej epopei legionowej, zapamiętał historię służby w Legionach Piłsudskiego. Salomon raczej nie tłumaczył chłopcu różnic między poszczególnymi brygadami legionowymi. W rzeczywistości nie służył on bowiem pod komendą „Dziadka”, który dowodził I Brygadą, lecz w 2. Pułku Piechoty II Brygady, związanej przede wszystkim z osobą pułkownika Józefa Hallera. Salomon przeszedł ciężkie zmagania z wojskami rosyjskimi zimą 1914 r. w Karpatach, a później trwające przez znaczną część następnego roku na Bukowinie i w Besarabii, które dały II Brygadzie zaszczytne miano „żelaznej”. W czasie walk pod Czerniawką nad Prutem dostał się do niewoli rosyjskiej, z której po kilku dniach zbiegł.

Salomon Weinreb w mundurze legionowym

Jesienią 1915 r. II Brygadę przerzucono na Wołyń. Tam spotkali się wszyscy polscy legioniści, tam w październiku i w listopadzie przyszło im nacierać na pozycje Rosjan i bronić z trudem zdobytych własnych. W czasie jednego z tych listopadowych ataków, pod Czaplinem, Salomon został ciężko ranny. Rekonwalescencja zajęła kilka miesięcy. Po zwolnieniu ze szpitala skierowano go jako wyróżniającego się żołnierza do szkoły podoficerskiej. Ukończywszy naukę, wrócił na front – w samą porę, by wziąć udział w największej bitwie Legionów pod Kostiuchnówką. Ponownie został ranny w jednej z ostatnich walk nad Stochodem.

Należał do najdzielniejszych podoficerów baonu, biorąc udział we wszystkich walkach 1. komp. Szczególną odwagą wyróżnił się w walkach pod , Jaworowem, pod Rokitną dnia 16 VI 1915 jako dow sekcji, tworząc lewe ubezpieczenie kompanii zaatakował samodzielnie silniejszy oddział niep, zabierając kilku jeńców. Pod Gruziatynem 21 VI przechodzi ze swoją sekcją przez bagna pod silnym ogniem niep atakując okopy, które zostały później zajęte. Podczas odwrotu z nad Styru w lipcu 916 r. jako ubezpieczenie komp ze swoją sekcją odpiera atak kozaków pod Maniewiczami i Nową Rudą. Dnia 3 VIII 1916 r. podczas ognia huraganowego artylerii rosyjskiej pod Sitowiczami w zawalonych od pocisków okopach utrzymuje się przez cały dzień

– tak uzasadniano wniosek o odznaczenie Weinreba Orderem Virtuti Militari11.

Wkrótce Legiony wycofano z frontu, a Salomon, mianowany już sierżantem, był na tyle doświadczonym żołnierzem, by zostać instruktorem ochotników przyjmowanych do Polskiego Korpusu Posiłkowego – bo taką nazwę zaczęły od września 1916 r. nosić brygady legionowe. Salomon trafił najpierw do garnizonu w Pułtusku, a później do Szkoły Podchorążych w Ostrowi-Komorowie. Tam zastał go kryzys przysięgowy.

Nie wydaje się, by miał dylemat, czy złożyć przysięgę na wierność sojuszowi z Niemcami i Austro-Węgrami, jak uczynił to dowódca II Brygady pułkownik Haller i zdecydowana większość podległych mu żołnierzy, czy też jej odmówić i iść za Piłsudskim. Zrobił to, co koledzy, i wraz z nimi ponownie znalazł się na Bukowinie. Jednak już po kilku miesiącach okazało się, że sojusz ten jest dla sprawy polskiej bezwartościowy. W lutym 1918 r. Austro-Węgry i Niemcy na mocy traktatu brzeskiego oddały ziemię chełmską Ukrainie. Żołnierze Polskiego Korpusu Posiłkowego zaprotestowali przeciw temu zbrojnie. Zerwali z państwami centralnymi i ruszyli na wschód, na rosyjską stronę frontu. Był wśród nich Salomon Weinreb, który pod komendą pułkownika Hallera przeszedł jako „jeden z pierwszych okopy austriackie pod Rarańczą”12.

*

Dalsza historia tego polskiego legionisty żydowskiego pochodzenia jest tak malownicza, że wydaje się zbierać w jednej opowieści wszystkie epizody polskiej chwały tamtego czasu. Oddziały brygady Hallera ruszyły w kierunku Chocimia i mimo ciężkich warunków zimowych przeszły przez Dniestr pod Żwańcem na historycznych kresach Rzeczypospolitej, kierując się na północ, w stronę Mińska i Bobrujska. Tam znajdowały się oddziały I Korpusu Polskiego w Rosji generała Józefa Dowbora-Muśnickiego, jednego z trzech, które po obaleniu caratu utworzono z żołnierzy polskich dotychczas służących w armii rosyjskiej.

Tak długi marsz w kraju ogarniętym rewolucyjną pożogą okazał się niemożliwy, możliwe za to było połączenie z II Korpusem, którego oddziały rozlokowały się w pobliżu Sorok na Ukrainie, blisko trzysta kilometrów od Rarańczy. Wkrótce Korpus, nad którym dowództwo objął Haller, cofnął się jeszcze dalej na wschód i założył obóz w Kaniowie nad Dnieprem, na południe od Kijowa. Tam 11 maja 1918 r. przyszło mu zmierzyć się z Niemcami, którzy chcieli rozbroić Polaków. Wśród żołnierzy wyróżniających się w tym boju był i bohater naszej opowieści. Generał Haller zapamiętał odwagę żydowskiego żołnierza i kiedy po latach odznaczono Salomona Krzyżem Kaniowskim, zamienił mu go na Krzyż Walecznych.

Bitwa kaniowska, w której Polacy zmierzyli się z drugim zaborcą, zakończyła się jednak porażką. Weinreb ponownie zbiegł z niewoli, tym razem by dołączyć do generała Dowbora-Muśnickiego. Przedsięwzięcie niezwykle niebezpieczne, bynajmniej nie ze względu na Niemców, lecz na bolszewików. Pierwsi wkrótce i tak zwolnili żołnierzy korpusu. Ci jednak, którzy znaleźli się na obszarach opanowanych przez czerwonych, od kilku miesięcy sprawujących władzę nad centralnymi obszarami Rosji, i wpadli w ich ręce, byli zwykle mordowani: „Pastwą bolszewickiego okrucieństwa przeważnie padali ci z żołnierzy, którzy nie umieli po rosyjsku. A więc byli jeńcy z armii austriackiej, zaś przede wszystkim rozbitkowie drugiej, tzw. żelaznej brygady jenerała Hallera”13. Taki los spotkał braci Jana i Jerzego Zwadów, bohaterów zacytowanego opowiadania Eugeniusza Małaczewskiego. Mało prawdopodobne, by Weinreb znał rosyjski, jednak korzystając zapewne z pomocy Polskiej Organizacji Wojskowej, szczęśliwie dotarł do korpusu generała Dowbora-Muśnickiego. Długo nie służył pod jego rozkazami – były to już ostatnie dni tej największej polskiej jednostki wojskowej w Rosji. Korpus został rozbrojony przez Niemców, a jego żołnierze internowani, co okazało się wybawieniem – wszystkich przewieziono bowiem na obszar Królestwa Polskiego.

Salomon wstąpił do Polskiej Siły Zbrojnej i wraz z nią w chwili odzyskania niepodległości, w listopadzie 1918 r., został wcielony do Wojska Polskiego. Zimą następnego roku miał szczęście znaleźć się w macierzystym 2. pułku piechoty Legionów, z którym wyruszył na swoją kolejną wojnę – tym razem przeciw bolszewikom. Ostatniego dnia lipca 1919 r. został ciężko ranny pod Grodkiem na Mińszczyźnie. Po rekonwalescencji mianowano go starszym sierżantem i przydzielono mu funkcję oficera administracyjnego koszar pułku w Piotrkowie. Nie był już zdolny do służby frontowej, ale też mógłby swoimi zasługami obdzielić kilku innych żołnierzy. Znakiem tych zasług były trzy Krzyże Walecznych i przede wszystkim Order Virtuti Militari. Wniosek na przyznanie Weinrebowi tego najwyższego polskiego odznaczenia wojskowego gorąco poparł jego były dowódca z II Brygady – zapamiętały narodowiec gen. Marian Żegota-Januszajtis. Kiedy zaś wiele lat później władze Rzeczypospolitej wprowadziły specjalne wyróżnienie dla uczestników walk o niepodległość Polski, wśród uhonorowanych był i Weinreb. Uzasadniając odznaczenie Krzyżem Niepodległości, charakteryzowano go jako „wybitnie ideowego, nader dzielnego podoficera, który mimo pochodzenia z drobnomieszczańskiej rodziny żydowskiej przejął się hasłami niepodległościowymi”14.

To zastrzeżenie poczynione we wniosku o nadanie Krzyża byłoby może słuszne, gdyby opisywało wypadek odosobniony. Lecz Weinreb, uhonorowany Krzyżem Niepodległości „za nader wybitną działalność niepodległościową z bronią w ręku” nie był jedynym Żydem wśród przeszło trzydziestu pięciu tysięcy kawalerów tego odznaczenia – wyróżnionych czy to za służbę w Legionach, czy w Polskiej Organizacji Wojskowej15. A wszak bił się nie tylko o niepodległość, ale i później, broniąc jej przed bolszewikami.

Taka to była Weinrebów tradycja.

*

Ceną za „nader wybitną działalność niepodległościową z bronią w ręku” były nie tylko odniesione rany. W chwili kiedy najmłodszy brat legionisty „Żelaznej Brygady” wspominał na Bliskim Wschodzie o jego chlubnej karcie polskiego żołnierza, ten już nie żył, o czym Artur najpewniej nie wiedział. W listopadzie 1940 r. Salomon został aresztowany przez Niemców w Krakowie i wywieziony do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Nie pochodzenie o tym zdecydowało. Weinreb podzielił los polskiej elity, niszczonej od września 1939 r. przez okupujące Polskę dwa państwa totalitarne – Niemcy i Związek Sowiecki. O losie wielu wówczas pomordowanych przesądzała ich szlachetna przeszłość. Ginęli powstańcy śląscy i wielkopolscy, legioniści Piłsudskiego i Hallera, żołnierze korpusu Dowbora-Muśnickiego, żołnierze wojny polsko-bolszewickiej, którzy w niepodległej Polsce byli urzędnikami, nauczycielami, sędziami, duchownymi albo po prostu – jak nasz bohater – członkami stowarzyszeń kombatanckich, które przypominały, że byt państwa polskiego został wywalczony, a nie darowany. Słowem, okupanci mordowali elitę państwa polskiego, w pierwszej kolejności tych, którzy wyróżniali się patriotyzmem.

Zginął i Salomon Weinreb, dzielny żołnierz Legionów. W swoim życiu walczył i z Rosją carską, i z Niemcami kajzera, i z bolszewikami. W niepodległej Polsce uczestniczył w działalności kombatanckiej, był członkiem Związku Legionistów Polskich, a po utworzeniu na początku lat trzydziestych Związku Żydów Uczestników Walk o Niepodległość Polski zasiadł w zarządzie oddziału krakowskiego. Zginął zimą 1941 r. jako więzień numer 6601, nieco ponad dwa miesiące po przybyciu do obozu, który najpierw był miejscem kaźni polskiej inteligencji, a wkrótce stał się symbolem Zagłady europejskich Żydów.

*

Biografia Salomona Weinreba jest jednym z licznych epizodów historii udziału Żydów w zmaganiach o niepodległość Polski po rozbiorach, następnie o jej granice, a w wypadku wojny z bolszewicką Rosją – o sam byt odrodzonej ojczyzny. A był w tej historii i ten, który zasłonił własną piersią polskiego pułkownika w jednej z ostatnich bitew powstania styczniowego, i ci uczestniczący w pracach tajnej organizacji cywilnej Rządu Narodowego, którzy płacili za to – tak jak Polacy – szubienicą lub Syberią. Był i żołnierz II Brygady Legionów Polskich, który „mimo zranienia w rękę, strzelał w dalszym ciągu, póki go nie zmieniono z wedety”16. Pamiętnikarz, autor tych słów, nie znał jego nazwiska, ale zapamiętał, że ten legionista strzelający do Moskali tak wytrwale, iż nie poczuł nawet uderzającej weń kuli karabinowej, był Żydem. Jednym z przeszło sześciuset pięćdziesięciu służących w Legionach Polskich, których nazwiska udało się ustalić. Kiedy w listopadzie 1918 r. w polskich szeregach we Lwowie walczył żydowski żołnierz, w odsieczy polskiego wojska szedł jego rodzony brat. Zaś inny Żyd, śmiertelnie raniony w obronie miasta noszącego dumne miano _Semper Fidelis_, „będąc już w agonii i na wpół nieprzytomny, powtarzał ustawicznie do otaczających go lekarzy: »Ratujcie Ojczyznę! Ojczyzna ginie!«”17.

Latem 1920 r., gdy armia bolszewicka dotarła do Wisły, „niestrudzony dzień i noc stał na posterunku pod gradem kul i był moją silną i pewną podporą” – jak uzasadniał przyznanie Orderu Virtuti Militari jednemu z oficerów Wojska Polskiego pochodzenia żydowskiego jego polski przełożony. Postawa większości innych walczących obok Polaków w tych dniach, podczas których ważyły się losy odrodzonego państwa, nie różniła się od postawy tego, który był podporą polskiego pułkownika i przestał nią być dopiero wtedy, kiedy śmiertelnie ranny został zniesiony z pola boju.

Tych Żydów, którzy walczyli o granice Rzeczypospolitej w latach 1918–1921, było – co nie zawsze jest oczywiste w potocznym widzeniu historycznych zdarzeń – znacznie więcej niż w powstaniu styczniowym czy w Legionach. Lecz ich udział w walce o niepodległość i granice Rzeczypospolitej przedstawiano dotychczas tak ogólnikowo, że w istocie nie mówiono niczego. Wiedzę czerpano nie z ustaleń naukowych, lecz z kilku przedwojennych publikacji o charakterze okolicznościowym i upamiętniającym. I choć czasem były to pozycje bardzo cenne, takie jak _Żydzi bojownicy o niepodległość Polski_, nie mogą być one w pełni punktem odniesienia podczas formułowania ocen, ponieważ nie zostały opracowane na podstawie badań. Ograniczmy się do jednego przykładu.

W wydanej w 2014 r. pracy Anthony Polonsky, wybitny badacz dziejów Żydów na ziemiach polskich, nawiązując do ich udziału w zmaganiach o niepodległość, napisał jedynie, że stanowili oni znaczną część oficerów i szeregowców Legionów Polskich18. Jest to informacja błędna, a polscy redaktorzy nie skorygowali jej, ignorując aktualne ustalenia19. O udziale Żydów w wojnie polsko-bolszewickiej czytelnik dowie się jedynie tego, że do wojska zaciągnęło się kilka tysięcy Żydów, „rychło jednak doświadczyli oni wrogości antysemickiego generała Hallera. Kwaterowano ich oddzielnie i koncentrowano pod strażą w specjalnych koszarach, a część zesłano nawet do kompanii karnych”20. Pomijając już, że liczba kilku tysięcy żydowskich żołnierzy WP jest rażąco zaniżona, brak też podstaw źródłowych dla pozostałych opinii, co czyni je bezzasadnymi.

*

Zaledwie kilkanaście lat po 1918 r. pisał żydowski publicysta, że „jest to mało znane, a powinno być wiadome, przede wszystkim, by wydobyć fakty patriotyzmu i ofiarności tych Żydów, którzy przelewali krew i życie swe złożyli, wraz z innymi, za Polskę”21. Chociaż może, dokładniej mówiąc, opowiedziano jedynie dwa epizody tej historii. Ten dotyczący Berka Joselewicza, pierwszego Żyda – oficera Wojska Polskiego i pierwszego Żyda odznaczonego Orderem Virtuti Militari. I ten związany z postacią Michała Landego, gimnazjalisty, który pod kulami rosyjskimi podniósł krzyż wypuszczony z rąk przez jednego z uczestników demonstracji patriotycznej, zorganizowanej wiosną 1861 r.

Pułkownik i uczeń mieli jednak swoich naśladowców, a Virtuti Militari ozdobiło niejedną mogiłę i niejeden mundur Żyda bijącego się w sprawie polskiej, którą uważał za własną. Wielu mogło się poszczycić także odniesionymi ranami, Krzyżami Walecznych i odznaczeniem, które w 1928 r. wprowadzono dla upamiętnienia uczestników zmagań niepodległościowych czy też tymi wszystkimi honorami łącznie (o innych medalach i odznakach pamiątkowych nie wspominając).

Wszyscy oni nie tylko byli, lecz i o coś im chodziło, a spełniony przez nich obowiązek jest niebłahą częścią wielowiekowego dziedzictwa społeczności żydowskiej w Polsce, tym bardziej znaczącą, że większość spośród nich nie wywodziła się, jak mogłoby się z pozoru wydawać, z rodzin zasymilowanych czy mieszanych. To zaś dowodziło, że bycie patriotą polskim, męstwo i poświęcenie okazane polskiej Ojczyźnie nie wymagały wyrzeczenia się religii i tradycji żydowskiej.

Refleksja nad samotnością ginących, „już zapomnianych od świata”, zanim jeszcze ich walka wygasła, stała się tematem wiersza napisanego przez Czesława Miłosza w czasie powstania w getcie warszawskim22. Kiedy w siedemdziesiątą piątą rocznicę tego heroicznego zrywu szedłem z moją dziewięcioletnią córką niezbyt długą, spokojną ulicą Chełmską na warszawskim Mokotowie, minęło nas co najmniej dziesięć osób z przypiętym do piersi żonkilem. Takich osób było tego dnia w Warszawie rzecz jasna nieporównanie więcej. Ci Żydzi, którzy wiosną 1943 r. ginęli w samotności, nie zostali zapomniani. Ich walkę relacjonowała wówczas cała polska prasa konspiracyjna, a po wojnie nabrała ona tak uniwersalnego wymiaru, że chociaż nie miała wpływu na przebieg wojny, to jest jednym z najbardziej znanych jej wydarzeń.

Żydzi, którzy w polskim mundurze walczyli i ginęli w bojach o niepodległość Polski, z całą pewnością nie byli samotni, a ich śmierć nie była anonimowa. Lecz tak się stało, że w pamięci narodowej nie tylko zatarły się ich nazwiska, lecz nawet wiedza o ich pełnym poświęcenia udziale w zmaganiach o polską sprawę – którą uważali za swoją.

Ich właśnie historię chcę opowiedzieć.Rozdział I

ZATARTE ŚLADY, NIEOPOWIEDZIANE HISTORIE

Jesienią 1939 r., w pierwszych tygodniach okupacji niemieckiej, nie przypuszczano jeszcze, że będzie ona tak drastycznie bezwzględna, w żadnym stopniu nieporównywalna z tą z czasów pierwszej wojny światowej. Przemoc wobec Polaków i Żydów, niszczenie dorobku ich kultury budziły jeszcze pewne zaskoczenie, jeszcze nadal bywały składane na karb wojennej furii agresora. W październiku 1939 r. Niemcy mieszkający w Tomaszowie Mazowieckim podpalili synagogę przy ulicy Handlowej i uniemożliwili straży pożarnej gaszenie ognia. Wzniesiona w ciągu kilkunastu lat po powstaniu styczniowym świątynia, której wystrój zaprojektował jego uczestnik, malarz Dawid Warzager, została niemal całkowicie zniszczona. Wśród spalonych sprzętów i pamiątek była tablica poświęcona Żydom poległym w walce o niepodległość Polski – w Legionach i później, w wojnach o granice odrodzonej Rzeczypospolitej.

Z tej tablicy znam tylko jedno nazwisko – urodzonego w 1899 r. Maurycego Steinmana. Jego rodzice Majer i Złata przeprowadzili się do Tomaszowa Mazowieckiego z Łodzi albo z Brzezin w pierwszych latach XX w. Tutaj Maurycy uczęszczał do Szkoły Handlowej. Był też wyróżniającym się skautem w miejscowej drużynie. Nie był to jednak skauting, który miał hartować chłopców do nocnych wędrówek po lesie w chłodzie i w deszczu. Ruch powstał w zaborze rosyjskim, a ci, którzy do niego przystąpili, szykowali się potajemnie do powstania na wzór tego z 1863 r.

Kiedy po wybuchu wojny do ich małej ojczyzny dotarli strzelcy Piłsudskiego, o których wieści krążyły już od lata ubiegłego roku, Maurycy Steinman szybko do nich dołączył. Był pierwszy dzień lata 1915 r., chłopiec nie miał nawet skończonych szesnastu lat, ale podał fałszywą, wcześniejszą o rok czy dwa datę urodzenia. Dostał się do 5. pułku piechoty słynnej I Brygady Piłsudskiego, pułku, który nazywano „zuchowatym”. Uczestniczył we wszystkich bojach stoczonych przez Legiony na Wołyniu, aż do największej bitwy w ich historii – pod Kostiuchnówką. 4 lub 5 lipca 1916 r., pierwszego lub drugiego dnia bitwy, został ciężko ranny. Przewieziono go do szpitala w Lublinie. Żył jeszcze sześć, może siedem dni. Do siedemnastych urodzin zabrakło mu ponad dwóch miesięcy.

W rodzinnym Tomaszowie nie zapomniano o nim i poza synagogą jego nazwisko znalazło się jeszcze na tablicy pamiątkowej umieszczonej w 1934 r. przy gmachu szkoły, do której uczęszczał, wśród nazwisk innych uczniów – Polaków i Żydów poległych w walce o niepodległość i granice Polski odrodzonej. Tę tablicę Niemcy zniszczyli przed spaleniem synagogi 17 września 1939 r., w dniu, kiedy od wschodu uderzyła na Polskę Armia Czerwona, a w broniącej się Warszawie płonął Zamek Królewski zbombardowany przez niemieckie lotnictwo.

Modlitwa za kapitana

Niewiele dłużej przetrwała Wielka Synagoga w Łodzi u zbiegu ulic Zielonej i Promenadowej, spalona przez Niemców rankiem 11 listopada 1939 r. Przed wojną czczono tam wydarzenia i postacie związane z walką o niepodległość Polski i trudno uznać za przypadek, że tę imponującą świątynię, w której kaznodzieją przez całe międzywojnie był senator Rzeczypospolitej Markus Braude i w której młodzież żydowska zbierała się w polskie święta narodowe, podpalono właśnie w dniu Święta Niepodległości.

Niespełna pięć lat wcześniej odbyły się w tej synagodze modły żałobne po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego. Nie minął miesiąc od odejścia Komendanta, kiedy uroczystą modlitwą uczczono tam pochodzącego z Łodzi oficera jego I Brygady, kapitana Filipa Śmiłowskiego, poległego piętnaście lat wcześniej w wojnie z bolszewikami. Dopiero od niedawna najbliżsi Śmiłowskiego wiedzieli, co się stało z tym pochodzącym z Łodzi oficerem, kawalerem Virtuti Militari. Nazwiska kapitana nie było na _Liście strat Wojska Polskiego_, obejmującej __ poległych i zmarłych w wojnach lat 1918–1920. I chociaż w 1931 r. w publikacji poświęconej udziałowi mieszkańców Łodzi w walce o niepodległość podano informację o jego losach, to w wydanym trzy lata później „Roczniku Oficerskim Rezerw” figurował jeszcze jako zaginiony na terenie działań wojennych.

Starszy od Steinmana o sześć lat, podobnie jak on był uczniem Szkoły Handlowej. Ta różnica wieku miała znaczenie. Śmiłowski wcześniej zaczął edukację patriotyczną – już jako dwunastoletni chłopiec uczestniczył w strajku szkolnym 1905 r. Po maturze, nie chcąc kształcić się dalej na rosyjskiej uczelni, wyjechał za granicę, lecz po roku zdecydował się studiować we Lwowie. Wybrał architekturę w Szkole Politechnicznej. Tam wstąpił do Związku Strzeleckiego, tam też zastał go wybuch wojny, tam niecierpliwie oczekiwał na rozkazy od dowództwa strzeleckiego w Krakowie.

Przyszła wreszcie depesza od Mirosława . Mobilizacja. Kordian (pseudonim jednego z czynnych członków Strzelca) wpadł do lokalu jak oszalały, krzycząc: „Są rozkazy, są”. Porwaliśmy się wszyscy na nogi, ściskaliśmy sobie ręce… Niektórzy całowali się. Szalone szczęście rozsadzało nam piersi. Chciałem krzyczeć z radości i płakać. Nareszcie. Myśleliśmy, że wnukom naszym to przekażemy, a to już my sami będziemy powstańcami polskimi. Kordian wyznaczył plutonowych, którzy jeszcze dziś mają jechać do Krakowa… Wszystkie moje obawy i niepokoje, czy będę miał dość sił, pękły, rozwiały się. Postanowiłem… A zresztą – rozkaz Piłsudskiego, a zresztą – powstanie, powstanie polskie1.

Śmiłowski należał wówczas do starszych wiekiem strzelców, miał już wszak dwadzieścia jeden lat i dostatecznie długi staż, by objąć dowództwo plutonu w batalionie jednego z ulubionych oficerów Piłsudskiego – raptem trzy lata starszego Tadeusza Furgalskiego „Wyrwy”. Z czasem batalion ten stał się częścią I Brygady, a „Jaśko” (taki pseudonim obrał sobie Śmiłowski) przeszedł wszystkie boje z Rosjanami od Kielecczyzny przez Podhale i Lubelszczyznę aż do Wołynia. Odznaczył się wielokrotnie męstwem, jak pod Sobieszycami, gdzie wziął do niewoli czterdziestu jeńców, za co został mianowany chorążym. Jako oficer I Brygady odmówił przysięgi na wierność sojuszowi z Niemcami i Austro-Węgrami, którą wraz z przytłaczającą większością II Brygady złożył sierżant Salomon Weinreb, i został internowany przez Niemców w Beniaminowie. Na jednej z fotografii z tego obozu stoi jako pierwszy z prawej. Pierwszy z lewej to przyszły generał Wojska Polskiego Stefan Dąb-Biernacki, a wśród zgromadzonych zauważymy jeszcze kilku innych późniejszych generałów i pułkowników WP2.

Nie minął jednak rok, kiedy oficerów legionowych zaczęto zwalniać z obozu, chociaż Śmiłowski był tam przetrzymywany dość długo, aż do kwietnia 1918 r. Wrócił do rodzinnej Łodzi, gdzie jak inni dołączył do tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej i wziął udział w rozbrojeniu garnizonu niemieckiego w pamiętnych dniach listopadowych. Natychmiast też wstąpił do wojska. Mianowany podporucznikiem, służył w 23. pp, ale nie w polu, lecz na zapleczu frontu, przez dłuższy czas w Hrubieszowie, gdzie był dowódcą półbaonu zapasowego, szpitala pułku, kompanii sanitarnej. Otrzymał pochwałę, którą uzasadniano jego stałym charakterem, dużą pilnością, sumiennym wykonywaniem obowiązków, i awans na porucznika. W sierpniu został przeniesiony do 15. pp „Wilków”. Tam znów dowodził kompanią w batalionie zapasowym. Chciał jednak – jak w Legionach – wziąć udział w walce. Jego prośbę spełniono i w pierwszych dniach stycznia 1920 r. objął kompanię na froncie litewsko-białoruskim, gdzie trwały zmagania z bolszewikami.

Szybko dowiódł, że posiada cechy typowe dla oficera legionowego. W pierwszej połowie lutego bolszewicy zaczęli koncentrować większe siły, by uderzyć na oddziały polskie nad rzeką Uborć. Polski wywiad zorientował się w tych planach i przygotował zasadzkę na czerwonoarmistów. Ci jednak także posiadali służbę wywiadowczą, która przejrzała zamiary przeciwnika. Blisko sześciuset żołnierzy bolszewickich poszło inną drogą, wyminęło przygotowaną pułapkę i późnym zimowym wieczorem uderzyło na pozycje liczącej sobie siedemdziesięciu pięciu żołnierzy kompanii Śmiłowskiego w Stodoliczach. Ci nie dali się zaskoczyć. Odparli pierwszy atak, a następnie kolejne natarcia znacznie liczniejszego przeciwnika. „Celny ogień piechoty i działających ze skrzydeł karabinów maszynowych zatrzymał przeciwnika na stanowiskach szturmowych i mimo kilkakrotnych prób poderwania się naprzód nie pozwolił posuwać się wrogowi”3. Ten jednak nie ustawał w próbach, aż w pewnym momencie trwającej cztery godziny walki poważnie zagroził polskim żołnierzom: „oddział czerwonoarmistów wyszedł na tyły obrony i zaatakował stanowiska broni maszynowej. Obsługi nie opuściły stanowisk, obróciły cekaemy w stronę nieprzyjaciela, zasypały go ogniem i zmusiły do odwrotu”4. Rankiem na pobojowisku doliczono się siedemdziesięciu pięciu bolszewickich żołnierzy – tylu, ilu liczyła kompania „Jaśka”, która sama utraciła jednego. Bolszewicy wycofali się, a ich ciężką porażkę osłodziło jedynie to, że odchodząc spod Stodolicz, ponownie ominęli tych polskich żołnierzy, którzy wciąż wyczekiwali przeciwnika w zasadzce gdzieś nad Uborcią.

Spektakularne zwycięstwo dało dzielnemu dowódcy 1 kwietnia stopień kapitana. Niestety, tylko przez dwa miesiące cieszył się tym awansem. 4 czerwca 1920 r., w czasie walk pod Mozyrzem, najpewniej w rejonie Łojowa, został ciężko ranny pociskiem armatnim w obie nogi. Dwaj żołnierze kompanii podjęli próbę ratowania swojego dowódcy, ale jeden poległ, a drugi został ranny. Widząc to, Filip Śmiłowski rozkazał, by pozostawiono go na polu bitwy, a świadom losu, jaki bolszewicy gotują oficerom, odebrał sobie życie. Wtedy jednak, w zamęcie walk, zdarzenie to umknęło uwadze pozostałych i „Jaśko” przez wiele lat uchodził za zaginionego.

W opinii dowódców, na wniosek których pośmiertnie odznaczono go Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Niepodległości, należał do żołnierzy „nigdy niezawodzących”. Miał więc pełne prawo brat Filipa, Herman Śmiłowski, zwrócić się wiele lat później z prośbą do samego Marszałka Józefa Piłsudskiego, pod którego rozkazami „Jaśko” służył w I Brygadzie, w sprawie Fanny Śmiłowskiej, „jedynej i ulubionej bratanicy poległego brata mego”. Dziewczyna chciała wyjechać do Palestyny, gdzie przebywał jej narzeczony. Nie było to możliwe bez okazania sprawującym tam mandat władzom brytyjskim oświadczenia o posiadaniu tysiąca funtów brytyjskich.

Filip Śmiłowski

Ponieważ chodzi tu o szczęście osobiste i przyszłość córki mojej, ja zaś jako człowiek niezamożny i ciężko walczący o byt nie widzę innego wyjścia, jak tylko zwrócić się do Pana, dostojny Panie Marszałku, abyś przez pamięć na poległego śmiercią walecznych na polu chwały brata mojego zechciał w tej ciężkiej sytuacji najbliższej rodzinie zmarłego przyjść z pomocą przez użycie swego wysokiego miarodajnego wpływu u Wydziału Palestyńskiego w Warszawie (Królewska 18), która to instytucja jest uprawniona do udzielania zezwoleń emigracyjnym nawet osobom nie mogącym się wykazać cenzusem majątkowym. Żywię nadzieję, że Dostojny Pan Marszałek prośbę moją uwzględnić raczy5.

Podanie wysłano 26 listopada 1934 r. Marszałek Piłsudski otrzymał je i – chociaż był już ciężko chory – zajął się sprawą. W styczniu 1935 r. polski minister spraw zagranicznych otrzymał zapewnienie od Egzekutywy Syjonistycznej w Londynie, że ta użyje swoich wpływów do pomyślnego załatwienia prośby. Na tym ślad się urywa i możemy mieć tylko nadzieję, że ukochana bratanica kapitana Filipa Śmiłowskiego, polskiego oficera i polskiego Żyda z Łodzi, pochowanego w bezimiennym grobie gdzieś pod Mozyrzem czy Łojowem, na dalekich kresach dawnej Rzeczypospolitej, wyjechała do swojego narzeczonego do Palestyny, ratując się przed mającą wkrótce nadejść Zagładą.

„Chcę koniecznie zobaczyć rannego Żyda”

Śmierć kapitana Śmiłowskiego nastąpiła w momencie, kiedy Wojsko Polskie miało jeszcze przewagę nad bolszewikami. Lecz już półtora miesiąca później wojna objęła centralne ziemie polskie. Armia, która zajmowała Kijów, biła bolszewików gdzieś nad Autą, pod Borysowem czy Mozyrzem, teraz pośpiesznie się wycofywała. Chociaż w tym odwrocie potrafiła jeszcze zadawać bolesne straty, to jednak trudno było nie dostrzec nadciągającej groźby utraty dopiero co zdobytej niepodległości. Armia Czerwona nieuchronnie zbliżała się do bram Warszawy.

Niedługo po zwycięstwie w bitwie warszawskiej, która nie zakończyła jeszcze wojny, ale przynajmniej usunęła bezpośrednie niebezpieczeństwo bolszewickie, Eugeniusz Małaczewski, młody oficer propagandy Armii Ochotniczej, a wkrótce słynny autor książki _Koń na wzgórzu_ (po której to publikacji Stefan Żeromski wysłał doń list podpisany: „Sługa i brat”6, co bynajmniej nie było przesadą), udał się do Szpitala Dzieciątka Jezus przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie, by odwiedzić rannych żołnierzy. Mimochodem ponoć zapytał opiekującą się nimi siostrę, „czy nie ma tu wypadkiem rannych żołnierzy Żydów”. W napisanym po wizycie reportażu tłumaczył czytelnikowi, że „ponieważ w dwudziestomilionowym państwie mamy aż trzy miliony »mniejszości«, więc słuszne jest, by na dwudziestu rannych wypadało trzech Żydów. Chcę koniecznie zobaczyć rannego Żyda. Za wszelką cenę chcę znaleźć tego sprawiedliwego, który by gładził grzechy Żydów z Włodawy, Siedlec i Białegostoku. Zrobiłbym z niego bohatera na przekór całej prasie endeckiej”.

Siostra zgasiła ten udawany zapał, odpowiadając, że Żydów tu nie ma. „Nie daję za wygraną” – pisze dalej Małaczewski.

Na pewno są w szeregach walczących w polu. I, chcąc na złość endekom dopiąć swego, zwracam się do por. Czarneckiego: – Ale w pułku pańskim na pewno są Żydzi. Prawda? I walczą dzielnie za tych, którzy uciekają na Górny Śląsk i płyną na gwałt do Kanady albo szermują piórem w komisjach kasowych, albo pomniejszają sobie w paszportach wiek przy każdym poborze nowych roczników? – Żydów? Ani jednego! – zaprzecza mi w żywe oczy podporucznik. Tak się już pięknie jakoś u nas zorganizowało…7

Chyba rzeczywiście ten przedwcześnie zgasły pisarz nie był już w żadnym innym szpitalu ani nie zapytał innego oficera o Żydów służących w polskim wojsku. Gdyby to uczynił, może nie wypowiadałby tak pochopnych słów. Był bystrym obserwatorem, widział w tej wojnie o wszystko ofiarność młodzieży polskiej, „dla której Polska nie utraciła jeszcze istotnego ducha swej wielkości, zatraconego przez ludzi dorosłych”, którzy najchętniej pełnili obowiązki starszego referenta w „ministerium spraw Polsce niepotrzebnych”8.

Gdyby więc Eugeniusz Małaczewski udał się do innego szpitala, znalazłby tam materiał do niejednej równie chwalebnej historii jak opisane przezeń w reportażu losy żołnierzy Polaków spotkanych w szpitalu przy Nowogrodzkiej, z których każdy „ma swoją historię nie mniej chlubną niż podporucznik Czarnecki. Na wołowej skórze nie opisać by ich dziejów, pieczętowanych co dzień krwią z ich ran na nowo płynącą przy każdym opatrunku”9. Wśród żołnierzy Wojska Polskiego wyznania mojżeszowego, którzy w 1920 r. przeciwstawili się najazdowi bolszewików na odrodzone państwo, niejeden mógł się poszczycić takim samym poświęceniem jak ranni ze Szpitala Dzieciątka Jezus.

Kto godny polskiego munduru?

W sierpniu 1920 r., kiedy pod Warszawą rozstrzygały się losy wojny z bolszewikami, w Ministerstwie Spraw Wojskowych rozpoczęło się postępowanie w sprawie zwolnienia z Wojska Polskiego i pozbawienia stopnia oficerskiego podporucznika Waltera Munka. Wszczęto je na wniosek porucznika Władysława Szymańskiego, który wcześniej służył z Munkiem w tym samym pułku artylerii w armii austriackiej i wraz z nim przebywał w niewoli włoskiej. Szymański szczegółowo uzasadniał, dlaczego Munk „nie jest godzien munduru oficera polskiego”10.

*

Przodkowie Munka osiedlili się w beskidzkim Żywcu w pierwszej połowie XIX w. W latach czterdziestych Szymon Munk założył tam Fabrykę Mydła i Świec, pierwszą w tej części ziem polskich, które znalazły się pod zaborem austriackim. W końcu stulecia jej kierownikiem został ojciec Waltera Aleksander Munk. Walter wychował się w środowisku żydowskim i niemieckim. Nie uczęszczał do polskiej szkoły i nie znał języka polskiego. W czasie pierwszej wojny światowej służył w austriackiej artylerii górskiej. Na froncie włoskim uzyskał stopień oficerski, był ranny, uległ także zatruciu gazem bojowym. Po rozpadzie Austro-Węgier dostał się do niewoli włoskiej i został umieszczony w obozie pod Bolonią. Wrócił do Polski dopiero rok później, w listopadzie 1919 r., w jednym z ostatnich już transportów jeńców Polaków z byłej cesarsko-królewskiej armii.

W grudniu zgłosił się do Wojska Polskiego i w stopniu podporucznika został przydzielony do baterii zapasowej 13. Pułku Artylerii Ciężkiej we Włodzimierzu Wołyńskim. Nie przebywał tam zbyt długo – wkrótce skierowano go w rodzinne strony do pomocy w akcji propagandowej na Śląsku Cieszyńskim. Państwa zachodnie decydujące o powojennym ładzie w Europie przewidziały tam plebiscyt, mający rozwiązać sprawę przynależności tej ziemi do Polski lub Czechosłowacji. Latem 1920 r., gdy Polska znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji (wojska bolszewickie parły na Warszawę), Zachód – wskutek zabiegów polityków czeskich – wymusił na Polsce rezygnację z plebiscytu, w którym szanse naszego południowego sąsiada na wygraną były nikłe. Decyzja ta oznaczała koniec polskiej akcji plebiscytowej i powrót Munka do Warszawy w ostatnich dniach lipca 1920 r. Tam, w Centralnej Stacji Zbornej, oczekiwał na kolejny przydział wojskowy.

Traf chciał, że Munk spotkał na Nowym Świecie porucznika Szymańskiego. Polski mundur, który miał na sobie, tak wzburzył Szymańskiego, że w następnych dniach sporządził on wspomniane pismo, domagając się zwolnienia podporucznika Munka z wojska. Argumentował, że Munk uważał się zawsze za Niemca, słabo mówił po polsku, a w obozie we Włoszech izolował się od Polaków. Do tej charakterystyki dodał, że i w szkole oficerskiej, i na froncie „jako oficer był zaliczany do jednego z najgorszych”. Szymański szczegółowo uzasadnił swoją opinię. Otóż kiedy grupa polska znalazła się w konflikcie z włoskimi władzami obozu, Munk miał zachować się nielojalnie wobec niej, stwierdzając po niemiecku, że jej uchwały go nie obchodzą, ponieważ nie jest Polakiem i uznaje jedynie władze włoskie. To spowodowało towarzyski ostracyzm Munka i w konsekwencji zwrócił się on o skierowanie go do niemieckiej grupy jeńców. Czy ostatecznie do tego doszło, nie wiadomo. Sam bojkot został wkrótce zakończony pod wpływem informacji o tworzeniu wśród polskich jeńców we Włoszech oddziałów, które potem weszły w skład Błękitnej Armii generała Józefa Hallera. Munk i kilkunastu innych oficerów Żydów miało uzależnić wówczas wstąpienie do niej od uznania ich za obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Ponieważ nie można było tego uczynić w sposób formalny, ostatecznie wrócili oni do obozu jenieckiego, oczekując tam na powrót do kraju.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: