Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Żyj i pozwól umrzeć - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
26 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żyj i pozwól umrzeć - ebook

Legendarny AGENT 007 staje do walki z niezwykłym przeciwnikiem.

Niewiele rzeczy jest w stanie przerazić Jamesa Bonda, trudno jednak zachować zimną krew w obecności Pana Dużego, bezwzględnego gangstera z Harlemu. Szef potężnego przestępczego syndykatu wzbudza w podwładnych strach dzięki haitańskiej magii, a do tego jest jednym z głównych agentów Smierszu w Stanach Zjednoczonych.

Pan Duży przerzuca znaczne ilości zrabowanego przez piratów złota z niewielkiej wyspy u wybrzeży Jamajki do Nowego Jorku, a zyski z tej operacji trafiają do Moskwy. Z pomocą tajemniczej kreolskiej wróżki, pięknej Solitaire, oraz starego znajomego z CIA, Felixa Leitera, agent 007 musi odkryć kryjówkę groźnego przestępcy, udaremnić jego plany i przejąć skarb piratów w imieniu władz Wielkiej Brytanii.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83297-37-8
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

CZE­RWONY DY­WAN

W ży­ciu taj­nego agenta zda­rzają się prze­bły­ski praw­dzi­wego luk­susu. Tra­fiają się mi­sje, pod­czas któ­rych musi od­gry­wać rolę bar­dzo bo­ga­tego czło­wieka, a także mo­menty, gdy może od­dać się przy­jem­no­ściom, aby wy­ma­zać z pa­mięci prze­żyte nie­bez­pie­czeń­stwa i widmo śmierci; są też sy­tu­acje ta­kie jak ta, kiedy jest go­ściem za­pro­szo­nym na te­ren kon­tro­lo­wany przez za­przy­jaź­nione służby.

Nie­mal od chwili, w któ­rej stra­to­cru­iser li­nii BOAC za­koń­czył ko­ło­wa­nie w mię­dzy­na­ro­do­wym por­cie lot­ni­czym Idle­wild, Ja­mes Bond był trak­to­wany iście po kró­lew­sku.

Kiedy wy­szedł z sa­mo­lotu wraz z in­nymi pa­sa­że­rami, zdą­żył się już po­go­dzić z my­ślą o po­nu­rym czyśćcu, jaki zgo­tuje mu biu­ro­kra­tyczna ma­china ame­ry­kań­skich in­sty­tu­cji sa­ni­tar­nych, imi­gra­cyj­nych i cel­nych. Są­dził, że spę­dzi co naj­mniej go­dzinę w prze­grza­nych po­miesz­cze­niach po­ma­lo­wa­nych na brud­no­zie­lony ko­lor, śmier­dzą­cych ze­szło­rocz­nym po­wie­trzem oraz mie­szanką za­sta­łego potu, po­czu­cia winy i stra­chu, który to­wa­rzy­szy prze­kra­cza­niu wszyst­kich gra­nic – stra­chu przed za­mknię­tymi drzwiami z na­pi­sem „Wstęp wzbro­niony”, za któ­rymi kryją się skru­pu­latni funk­cjo­na­riu­sze, akta i ter­ko­czące da­le­ko­pisy prze­sy­ła­jące pilne in­for­ma­cje do Wa­szyng­tonu, do Biura Zwal­cza­nia Nar­ko­ty­ków, kontr­wy­wiadu, De­par­ta­mentu Skarbu i FBI.

Ma­sze­ru­jąc w po­dmu­chach prze­ni­kli­wego stycz­nio­wego wia­tru przez płytę lot­ni­ska, wy­obra­żał so­bie, jak jego na­zwi­sko tra­fia do sieci: BOND, JA­MES. BRY­TYJ­SKI PASZ­PORT DY­PLO­MA­TYCZNY NR 0094567. Po krót­kim ocze­ki­wa­niu na po­szcze­gól­nych ma­szy­nach po­ja­wią się od­po­wie­dzi: BRAK DA­NYCH, BRAK DA­NYCH, BRAK DA­NYCH. W końcu ode­zwie się da­le­ko­pis FBI: DANE PO­TWIER­DZONE, OCZE­KI­WA­NIE NA WE­RY­FI­KA­CJĘ. Na­stąpi po­śpieszna wy­miana in­for­ma­cji mię­dzy FBI i CIA, a po­tem przyj­dzie wia­do­mość FBI DO IDLE­WILD: BOND OK OK i bez­pł­ciowy urzęd­nik sie­dzący w okienku odda mu pasz­port ze sło­wami „Ży­czę mi­łego po­bytu w Sta­nach, pa­nie Bond”.

Bond wzru­szył ra­mio­nami i po­dą­żył za in­nymi pa­sa­że­rami na drugą stronę ogro­dze­nia z dru­cia­nej siatki, ku drzwiom z na­pi­sem „Służba Sa­ni­tarna Sta­nów Zjed­no­czo­nych”.

W jego wy­padku bę­dzie to oczy­wi­ście nudna, ru­ty­nowa pro­ce­dura, jed­nak od­czu­wał nie­chęć na myśl o tym, że wła­dze ob­cego pań­stwa dys­po­nują jego do­ssier. W tym fa­chu naj­waż­niej­sze było za­cho­wa­nie ano­ni­mo­wo­ści. Każdy frag­ment jego praw­dzi­wej toż­sa­mo­ści, który zo­stał za­re­je­stro­wany w ak­tach, zmniej­szał jego war­tość jako agenta, a w kon­se­kwen­cji sta­no­wił za­gro­że­nie jego ży­cia. Tu­taj, w Ame­ryce, gdzie wie­dziano o nim wszystko, czuł się jak Afry­ka­nin, któ­rego cień zo­stał skra­dziony przez sza­mana. Istotna część jego osoby zo­stała od­dana na prze­cho­wa­nie, znaj­do­wała się w te­raz rę­kach in­nych lu­dzi. Ja­sne, tym ra­zem cho­dziło o przy­ja­ciół, ale jed­nak...

– Prze­pra­szam, pan Bond? – Z cie­nia bu­dynku służb sa­ni­tar­nych wy­ło­nił się nie­po­zorny, sym­pa­tyczny z wy­glądu męż­czy­zna w cy­wil­nym ubra­niu. – Na­zy­wam się Hal­lo­ran – po­wie­dział. – Miło mi pana po­znać.

Uści­snęli so­bie dło­nie.

– Mam na­dzieję, że miał pan udaną po­dróż. Po­zwoli pan za mną?

Męż­czy­zna od­wró­cił się jesz­cze do funk­cjo­na­riu­sza lot­ni­sko­wej po­li­cji pil­nu­ją­cego wej­ścia.

– Wszystko w po­rządku, sier­żan­cie.

– Okej, pa­nie Hal­lo­ran. Do zo­ba­cze­nia.

Po­zo­stali pa­sa­że­ro­wie we­szli do środka, jed­nak Hal­lo­ran skrę­cił w lewo, od­da­la­jąc się od bu­dynku. Ko­lejny po­li­cjant otwo­rzył nie­wielką furtkę w wy­so­kim pło­cie ota­cza­ją­cym te­ren portu.

– Do wi­dze­nia, pa­nie Hal­lo­ran.

– Do wi­dze­nia. Dzięki za po­moc.

Na ze­wnątrz cze­kał już czarny bu­ick z ci­cho szu­mią­cym sil­ni­kiem. Wsie­dli do wozu obaj. Dwie lek­kie wa­lizki Bonda le­żały już na przed­nim sie­dze­niu obok kie­rowcy. Bond nie miał po­ję­cia, ja­kim cu­dem udało się je tak szybko wy­cią­gnąć ze sterty ba­gażu, którą wi­dział za­le­d­wie kilka mi­nut temu, gdy trans­por­to­wano ją wóz­kiem do kon­troli cel­nej.

– Okej, Grady. Je­dziemy.

Bond roz­parł się wy­god­nie na ka­na­pie. Wielka li­mu­zyna żwawo ru­szyła na­przód, a au­to­ma­tyczna skrzy­nia Dy­na­flow szybko prze­szła na naj­wyż­szy bieg.

Spoj­rzał na Hal­lo­rana.

– Wie pan, rzadko się do tej pory zda­rzało, żeby ktoś po­dej­mo­wał mnie aż z ta­kimi ho­no­rami. Spo­dzie­wa­łem się, że for­mal­no­ści imi­gra­cyjne po­trwają co naj­mniej go­dzinę. Kto to zor­ga­ni­zo­wał? Nie przy­wy­kłem do ta­kiego spe­cjal­nego trak­to­wa­nia, w każ­dym ra­zie bar­dzo panu dzię­kuję za udział w moim po­wi­ta­niu.

– Ależ nie ma za co, pa­nie Bond. – Ame­ry­ka­nin uśmiech­nął się i otwo­rzyw­szy paczkę lucky strike’ów, po­czę­sto­wał go pa­pie­ro­sem. – Chcemy, żeby pan do­brze spę­dził u nas czas. Je­śli pan so­bie cze­go­kol­wiek ży­czy, pro­szę dać znać, a od razu to za­ła­twimy. Musi pan mieć w Wa­szyng­to­nie do­brych zna­jo­mych! Nie znam po­wodu pań­skiej wi­zyty, ale naj­wy­raź­niej wła­dze zde­cy­do­wały, że na­leży pana trak­to­wać jak spe­cjal­nego go­ścia rządu fe­de­ral­nego. Moim za­da­niem jest do­star­cze­nie pana do ho­telu jak naj­szyb­ciej i w jak naj­lep­szych wa­run­kach, po­tem się od­mel­duję i zniknę. Czy mógł­bym po­pro­sić o pań­ski pasz­port?

Bond dał mu do­ku­ment. Hal­lo­ran otwo­rzył le­żącą na sie­dze­niu teczkę i wy­cią­gnął z niej ciężki me­ta­lowy stem­pel. Prze­rzu­cał przez chwilę kartki i gdy od­szu­kał ame­ry­kań­ską wizę, opie­czę­to­wał ją i na­ba­zgrał pod­pis na ciem­no­nie­bie­skim kółku z sym­bo­lem De­par­ta­mentu Spra­wie­dli­wo­ści, a po­tem od­dał pasz­port. Na­stęp­nie wy­jął port­fel i wy­do­był z niego grubą białą ko­pertę. Wrę­czył ją Bon­dowi ze sło­wami:

– W środku znaj­duje się ty­siąc do­la­rów. – Uniósł dłoń, gdy Bond spró­bo­wał za­pro­te­sto­wać. – To ko­mu­ni­styczne pie­nią­dze skon­fi­sko­wane w afe­rze Schmidta i Ki­na­skiego. Wy­ko­rzy­stu­jemy je te­raz prze­ciwko wro­gowi, więc pro­simy pana o po­moc w ich wy­da­niu. W trak­cie obec­nej mi­sji może pan je prze­zna­czyć na do­wolne po­trzeby. Po­le­cono mi prze­ka­zać, że je­śli pan od­mówi, zo­sta­nie to uznane za prze­jaw wy­jąt­ko­wego braku do­brej woli. Nie roz­ma­wiajmy wię­cej na ten te­mat – do­dał, po­nie­waż Bond na­dal po­dejrz­li­wie przy­pa­try­wał się trzy­ma­nej w dłoni ko­per­cie. – Ka­zano mi rów­nież po­wie­dzieć, że dys­po­nuje pan tymi środ­kami za wie­dzą i zgodą pań­skiego szefa.

Bond przyj­rzał mu się ba­daw­czo, a po­tem sze­roko się uśmiech­nął. Scho­wał ko­pertę do port­fela.

– W po­rządku – stwier­dził. – Dzię­kuję. Po­sta­ram się wy­dać pie­nią­dze w taki spo­sób, żeby wy­rzą­dzić wro­gowi jak naj­wię­cej szkód. Cie­szę się, że mam ja­kiś ka­pi­tał ob­ro­towy. Do­brze wie­dzieć, że do­star­czył go nam prze­ciw­nik.

– Świet­nie – od­parł Hal­lo­ran. – A te­raz, je­śli pan po­zwoli, zajmę się spo­rzą­dze­niem no­ta­tek do ra­portu, który po­wi­nie­nem zło­żyć. Mu­szę też pa­mię­tać o po­dzię­ko­wa­niach za współ­pracę dla urzędu imi­gra­cyj­nego i służb cel­nych. Ru­ty­nowa sprawa.

– Niech się pan nie krę­puje – rzu­cił Bond. Ucie­szył się, że nie musi roz­ma­wiać i może wy­glą­dać przez szybę, by po raz pierw­szy od za­koń­cze­nia wojny przyj­rzeć się Sta­nom Zjed­no­czo­nym. Nie mar­no­wał czasu, po­now­nie po­zna­wał ję­zyk, któ­rym prze­ma­wiała Ame­ryka: re­klamy, nowe mo­dele sa­mo­cho­dów i ceny uży­wa­nych aut na par­kin­gach sprze­daw­ców, eg­zo­tyczną ob­ce­so­wość ostrze­gaw­czych zna­ków dro­go­wych: MIĘK­KIE PO­BO­CZE – OSTRE ZA­KRĘTY – ZWĘ­ŻE­NIE JEZDNI – ŚLI­SKA NA­WIERZCH­NIA, styl jazdy, liczbę ko­biet za kie­row­nicą, w to­wa­rzy­stwie męż­czyzn po­tul­nie sie­dzą­cych obok, mę­skie ubra­nia, ko­biece fry­zury, ostrze­że­nia obrony cy­wil­nej: W RA­ZIE NA­PA­ŚCI WROGA – NIE ZA­TRZY­MUJ SIĘ – ZJEDŹ Z MO­STU, gę­ste sze­regi an­ten te­le­wi­zyj­nych oraz obec­ność te­le­wi­zo­rów na ta­bli­cach re­kla­mo­wych i w skle­po­wych wi­try­nach, prze­la­tu­jące raz na ja­kiś czas he­li­kop­tery, prośby o wspar­cie fun­da­cji wal­czą­cych z ra­kiem i po­lio: MARCH OF DI­MES – wszyst­kie drobne, prze­lotne wra­że­nia, które dla agenta były rów­nie ważne jak znisz­czona kora i po­ła­mane ga­łę­zie dla tra­pera prze­mie­rza­ją­cego dziki las.

Kie­rowca wy­brał trasę przez most Tri­bo­ro­ugh i po­szy­bo­wali za­pie­ra­jącą dech w pier­siach es­ta­kadą wprost ku cen­trum Gór­nego Man­hat­tanu, a piękna pa­no­rama No­wego Jorku zbli­żała się do nich co­raz szyb­ciej, aż w końcu zna­leźli się wśród nad­ziem­nych ko­rzeni dżun­gli ze zbro­jo­nego be­tonu – peł­nych ru­chu i gwaru, roz­brzmie­wa­ją­cych trą­bie­niem klak­so­nów i pach­ną­cych ben­zyną.

Bond od­wró­cił się do to­wa­rzy­sza po­dróży.

– Wo­lał­bym tego nie mó­wić – stwier­dził – ale to chyba naj­wspa­nial­szy na świe­cie cel dla bomby ato­mo­wej.

– Nie ma nic rów­nie im­po­nu­ją­cego – zgo­dził się Hal­lo­ran. – Cza­sami nie je­stem w sta­nie za­snąć, kiedy po­my­ślę, co mo­głoby się tu­taj wy­da­rzyć.

Za­trzy­mali się pod ho­te­lem St. Re­gis, na rogu Pią­tej Alei i Pięć­dzie­sią­tej Pią­tej Ulicy. Zza ple­ców por­tiera wy­szedł po­sępny męż­czy­zna w śred­nim wieku ubrany w ciem­no­nie­bie­ski płaszcz, w czar­nym ka­pe­lu­szu na gło­wie. Gdy wy­sie­dli i sta­nęli na tro­tu­arze, Hal­lo­ran przed­sta­wił nie­zna­jo­mego.

– Pa­nie Bond, to ka­pi­tan De­xter – oznaj­mił gło­sem peł­nym sza­cunku. – Czy mogę po­wie­rzyć panu na­szego go­ścia, pa­nie ka­pi­ta­nie?

– Ja­sne, ja­sne, pro­szę tylko do­pil­no­wać, by za­brano ba­gaże. Po­kój nu­mer dwa ty­siące, naj­wyż­sze pię­tro. Pójdę tam wcze­śniej z pa­nem Bon­dem i spraw­dzę, czy ma wszystko, czego po­trze­buje.

Bond od­wró­cił się, chcąc się po­że­gnać z Hal­lo­ra­nem i jesz­cze raz mu po­dzię­ko­wać. Ame­ry­ka­nin aku­rat stał od­wró­cony ty­łem i mó­wił por­tie­rowi coś o wa­liz­kach. Spoj­rze­nie Bonda po­wę­dro­wało da­lej, wzdłuż Pięć­dzie­sią­tej Pią­tej Ulicy. Zmru­żył oczy. Czarny se­dan marki Ca­dil­lac ru­szył ostro i włą­czył się do ru­chu, za­jeż­dża­jąc drogę tak­sówce, ty­po­wemu no­wo­jor­skiemu chec­ke­rowi, któ­rego kie­rowca, zmu­szony do ostrego ha­mo­wa­nia, ude­rzył z ca­łej siły pię­ścią w klak­son i trzy­mał go przez pe­wien czas. Se­dan się nie za­trzy­mał i prze­je­chaw­szy w ostat­niej chwili na zie­lo­nym świe­tle, skrę­cił i znik­nął w pół­noc­nej czę­ści Pią­tej Alei.

Był to przy­kład spraw­nej, zde­cy­do­wa­nej jazdy, jed­nak Bonda zdzi­wił fakt, że za kie­row­nicą sie­działa czar­no­skóra ko­bieta, atrak­cyjna dziew­czyna w czar­nym uni­for­mie szo­fera. Przez tylną szybę zdo­łał do­strzec je­dy­nego pa­sa­żera wozu, a do­kład­niej jego sze­roką ciem­no­szarą twarz, która po­woli od­wró­ciła się w jego kie­runku. Był pe­wien, że kiedy auto zmie­rzało ku Pią­tej Alei, męż­czy­zna pa­trzył pro­sto na niego.

Bond w końcu uści­snął Hal­lo­ra­nowi rękę, a wów­czas De­xter ze znie­cier­pli­wie­niem stuk­nął go w ło­kieć.

– Wcho­dzimy do środka i przez hol idziemy od razu do wind – oznaj­mił. – Są nieco z boku, po pra­wej stro­nie. I pro­szę nie zdej­mo­wać ka­pe­lu­sza, pa­nie Bond.

Bond skie­ro­wał się za nim po scho­dach do wej­ścia i po­my­ślał, że nie­mal na pewno jest już za późno na ta­kie środki ostroż­no­ści. Pra­wie ni­g­dzie na świe­cie nie można zo­ba­czyć czar­nej ko­biety pro­wa­dzą­cej sa­mo­chód, a wi­dok ta­kiej osoby w roli czy­je­goś szo­fera był jesz­cze bar­dziej nie­zwy­kły. Trudno na­wet so­bie wy­obra­zić coś po­dob­nego w Har­le­mie, a prze­cież bez wąt­pie­nia stam­tąd po­cho­dził ten wóz.

A ta wielka po­stać na tyl­nym sie­dze­niu? Ta ciem­no­szara twarz? Czyżby to był Pan Duży?

– Hm – mruk­nął Bond pod no­sem, gdy wcho­dził do ka­biny, ma­jąc przed sobą wą­skie plecy ka­pi­tana.

Winda ru­szyła i zwol­niła, gdy do­tarła na dwu­dzie­ste pierw­sze pię­tro.

– Przy­go­to­wa­li­śmy dla pana małą nie­spo­dziankę, pa­nie Bond – rzu­cił De­xter, choć ra­czej bez więk­szego en­tu­zja­zmu.

Po­ma­sze­ro­wali ko­ry­ta­rzem do drzwi na­roż­nego po­koju.

Za oknami sły­chać było ci­chy szum wia­tru. Bond przez chwilę miał oka­zję po­pa­trzeć na da­chy in­nych dra­pa­czy chmur i wi­doczne w od­dali na­gie pnie drzew w Cen­tral Parku. Od­niósł wra­że­nie, że jest za­wie­szony w prze­strzeni, i na mo­ment ogar­nęło go dziwne po­czu­cie sa­mot­no­ści i pustki.

De­xter otwo­rzył po­kój nu­mer 2000, a gdy obaj we­szli, za­mknął drzwi. Zna­leźli się w nie­wiel­kim oświe­tlo­nym przed­sionku. Kiedy odło­żyli płasz­cze i ka­pe­lu­sze na krze­sło, ka­pi­tan uchy­lił znaj­du­jące się na wprost wej­ścia drzwi i przy­trzy­mał je, by prze­pu­ścić go­ścia.

Bond wkro­czył do ele­ganc­kiego po­koju dzien­nego urzą­dzo­nego w stylu em­pire, w wer­sji z sa­lo­nów me­blo­wych na Trze­ciej Alei – w po­miesz­cze­niu o ja­sno­sza­rych ścia­nach i su­fi­cie znaj­do­wały się wy­godne fo­tele i sze­roka ka­napa obita bla­do­żół­tym je­dwa­biem, cał­kiem nie­zła ko­pia dy­wanu z Au­bus­son oraz wy­brzu­szony fran­cu­ski kre­dens, na któ­rego bla­cie stały bu­telki, kie­liszki i pla­te­ro­wane wia­derko na lód. Przez sze­ro­kie okno wle­wało się do wnę­trza świa­tło zi­mo­wego słońca wi­szą­cego na czy­stym jak w szwaj­car­skich Al­pach nie­bie. Cen­tralne ogrze­wa­nie utrzy­my­wało tem­pe­ra­turę na zno­śnym po­zio­mie.

Na­gle otwo­rzyły się drzwi pro­wa­dzące do sy­pialni.

– Wła­śnie ukła­da­łem kwiaty w wa­zo­nie przy twoim łóżku. Dzia­łam zgod­nie ze słynną de­wizą CIA: „Słu­żymy pań­stwu z uśmie­chem”. – Wy­soki, szczu­pły młody męż­czy­zna wy­szcze­rzył zęby i z wy­cią­gniętą do po­wi­ta­nia ręką pod­szedł do Bonda, który na jego wi­dok za­trzy­mał się jak wryty.

– Fe­lix Le­iter! Co ty tu­taj, u dia­bła, ro­bisz?! – Bond chwy­cił ko­ści­stą dłoń ko­legi i ser­decz­nie ją uści­snął. – I co wła­ści­wie, do cho­lery, ro­bi­łeś w mo­jej sy­pialni? Boże święty, jak do­brze cię wi­dzieć! Dla­czego nie je­steś w Pa­ryżu? Nie po­wiesz chyba, że przy­dzie­lili cię do tego za­da­nia?

Le­iter przyj­rzał się An­gli­kowi z czu­ło­ścią.

– Zga­dłeś. Wła­śnie tak zro­bili. Fan­ta­styczna sprawa! Przy­naj­mniej dla mnie. Zda­niem CIA nie­źle so­bie po­ra­dzi­li­śmy pod­czas ak­cji w ka­sy­nie, więc wy­cią­gnęli mnie z pa­ry­skiej ekipy po­łą­czo­nych służb wy­wia­dow­czych, za­przę­gli do ro­boty w Wa­szyng­to­nie i pro­szę, je­stem te­raz tu­taj. Zo­sta­łem kimś w ro­dzaju łącz­nika mię­dzy Cen­tralną Agen­cją Wy­wia­dow­czą a na­szymi przy­ja­ciółmi z FBI. – Wska­zał dło­nią ka­pi­tana De­xtera, który scep­tycz­nie przy­glą­dał się temu nie­pro­fe­sjo­nal­nemu, ży­wio­ło­wemu po­wi­ta­niu obu agen­tów. – Oczy­wi­ście to oni pro­wa­dzą tę sprawę, a przy­naj­mniej jej ame­ry­kań­ską część, jed­nak wiesz już, że ist­nieją pewne ważne mię­dzy­na­ro­dowe aspekty, które leżą w kom­pe­ten­cjach CIA, więc ko­or­dy­nu­jemy dzia­ła­nia. Ty jako przed­sta­wi­ciel Wiel­kiej Bry­ta­nii masz się za­jąć ja­maj­ską stroną ope­ra­cji. Tak wy­gląda na­sza ekipa. Co o tym są­dzisz? Usiądź, na­pi­jemy się drinka. Za­mó­wi­łem lunch, gdy tylko do­sta­łem wia­do­mość, że je­steś na dole. Po­winni go za­raz przy­nieść. – Pod­szedł do kre­densu i za­czął przy­go­to­wy­wać mar­tini.

– No, słowo daję! – rzu­cił Bond. – Oczy­wi­ście ten stary łaj­dak M nic mi nie po­wie­dział. Fa­cet po­daje tylko kon­kretne fakty i ni­gdy nie prze­ka­zuje do­brych wia­do­mo­ści. Pew­nie są­dzi, że wpły­nę­łoby to na de­cy­zję o przy­ję­ciu za­da­nia. Tak czy owak, wy­gląda to zna­ko­mi­cie.

Na­gle zdał so­bie sprawę z mil­czą­cej obec­no­ści De­xtera. Od­wró­cił się ku niemu.

– Bar­dzo się cie­szę, że bę­dzie pan moim prze­ło­żo­nym, pa­nie ka­pi­ta­nie – po­wie­dział tak­tow­nie. – Jak ro­zu­miem, całą ope­ra­cję mo­żemy dość do­brze po­dzie­lić na dwie czę­ści. Pierw­sza ro­ze­gra się cał­ko­wi­cie na te­ry­to­rium Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Czyli na pań­skim te­re­nie. Wy­gląda na to, że bę­dziemy mu­sieli ją kon­ty­nu­ować na Ka­ra­ibach, a kon­kret­nie na Ja­majce. Za­kła­dam, że poza ame­ry­kań­skimi wo­dami te­ry­to­rial­nymi ja od­po­wia­dam za jej prze­bieg. Za­da­niem Fe­lixa bę­dzie po­wią­za­nie obu czę­ści w za­kre­sie, w ja­kim sprawą są za­in­te­re­so­wane wła­dze fe­de­ralne. Pod­czas po­bytu w Sta­nach będę od­bie­rał dys­po­zy­cje z Lon­dynu za po­śred­nic­twem CIA, a kiedy prze­niosę się na Ka­ra­iby, już bez­po­śred­nio z Lon­dynu, ale będę in­for­mo­wał CIA na bie­żąco. Czy tak pan so­bie to wy­obraża?

De­xter uśmiech­nął się blado.

– Mniej wię­cej, pa­nie Bond – przy­znał. – Pan Ho­over po­le­cił mi prze­ka­zać, że jest bar­dzo za­do­wo­lony z pań­skiego udziału w tej ope­ra­cji. Jako na­szego go­ścia – do­dał. – Oczy­wi­ście nie za­mie­rzamy się mie­szać w bry­tyj­ską część dzia­łań i od­po­wiada nam to, że CIA bę­dzie je ko­or­dy­no­wać ra­zem z pa­nem i pań­skimi prze­ło­żo­nymi w Lon­dy­nie. Spo­dzie­wam się, że na­sza współ­praca bę­dzie się ukła­dać bez prze­szkód. Za­tem za po­myśl­ność! – rzu­cił, uno­sząc kie­li­szek po­dany mu przez Le­itera.

Z przy­jem­no­ścią wy­pili moc­nego drinka, choć na ja­strzę­biej twa­rzy Le­itera za­go­ścił nieco za­gad­kowy wy­raz.

Po chwili roz­le­gło się pu­ka­nie. Fe­lix otwo­rzył drzwi i wpu­ścił boya nio­są­cego na­le­żące do Bonda wa­lizki. Wraz z nim po­ja­wili się dwaj kel­ne­rzy. Pchali przed sobą wózki, na któ­rych wieźli przy­kryte pół­mi­ski, sztućce i śnież­no­biały ob­rus. Wkrótce wszystko zna­la­zło się na roz­kła­da­nym stole.

– Mięk­kie kraby z so­sem ta­tar­skim, cien­kie ham­bur­gery z wo­ło­winy, śred­nio wy­sma­żone na wę­glo­wym grillu, frytki, bro­kuły, mie­szana sa­łatka z so­sem ty­siąca wysp, lody z po­lewą kar­me­lową oraz naj­lep­sze wino Lieb­frau­milch, ja­kie można do­stać w Ame­ryce. Czy to pa­nom od­po­wiada?

– Brzmi zna­ko­mi­cie – stwier­dził Bond, choć w wy­padku po­lewy kar­me­lo­wej po­zwo­lił so­bie na nie­szcze­rość.

Wszy­scy trzej za­sie­dli do stołu i za­jęli się spo­kojną kon­sump­cją ko­lej­nych sma­ko­wi­tych dań ame­ry­kań­skiej kuchni w nie­spo­ty­ka­nie do­brym wy­da­niu. Roz­ma­wiali nie­wiele i do­piero gdy kel­ne­rzy po­sprzą­tali na­czy­nia i po­dali kawę, ka­pi­tan De­xter wy­jął z ust ta­nie cy­garo i gło­śno od­chrząk­nął.

– Pa­nie Bond – zwró­cił się do go­ścia – może po­wie nam pan, czego zdą­żył się do­wie­dzieć o tej spra­wie.

Bond roz­ciął pa­znok­ciem kciuka nową paczkę che­ster­fiel­dów w wer­sji king size i roz­parł­szy się wy­god­nie w fo­telu – sto­ją­cym w do­brze ogrza­nym, luk­su­so­wym po­koju – wró­cił my­ślami do prze­ni­kli­wie zim­nego, mo­krego dnia w po­cząt­kach stycz­nia, kiedy to wy­szedł ze swo­jego miesz­ka­nia w Chel­sea pro­sto w po­sępny pół­mrok lon­dyń­skiej mgły.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: