Żyj wystarczająco dobrze - ebook
Żyj wystarczająco dobrze - ebook
„Czytając naszą książkę, możecie się poczuć miotani sprzecznymi diagnozami na swój własny temat. O to nam chodziło, abyście w kolejnych wywiadach zobaczyli kawałek siebie, własnych dziwactw, lęków, natręctw i namiętności. Każdy człowiek ma w sobie wszystko. Najzdrowszy i najbardziej zrównoważony egzemplarz składa się z kawałka narcyza, odrobiny neurotyka w stylu allenowskim, ćwiartki paranoika, a to wszystko z domieszką zmiennej osobowości borderline. Ten galimatias całkowicie sprzecznych cech jakoś łączymy w sobie w jedność. I żyjemy sami ze sobą we względnej zgodzie. Ta jedność bywa jednak krucha. Kiedy przychodzi kryzys w ważnych relacjach, w postrzeganiu samego siebie, w pracy – zaczyna kołatać w głowie pytanie: Jak żyć? Rozmawiamy z najlepszymi polskimi terapeutami i psychoanalitykami, którzy pomogli tysiącom ludzi stanąć na nogi. Pytamy ich o to, dlaczego boimy się być sobą? Jak docenić to, co mamy? Jak sobie radzić z zawiścią i zazdrością? Jak nie zapracować się na śmierć? Jak przetrwać kryzys w związku? Co nam dali rodzice? Dlaczego uciekamy w uzależnienia? Staraliśmy się, aby ta książka była dla was ciekawą podróżą do własnego wnętrza, przewodnikiem po zachwycających sprzecznościach osobowości. Czytajcie i dziwcie się samym sobie!”.
Agnieszka Jucewicz, Grzegorz Sroczyński
Książka zawiera rozmowy m.in. z: dr Barbarą Arską-Karyłowską, dr hab. Bartłomiejem Dobroczyńskim, Ewą Chalimoniuk, Danutą Golec, Wojciechem Eichelbergerem, Martą Lizis-Młodożeniec, Zofią Milską-Wrzosińską, Tatianą Ostaszewską-Mosak, Lubomirą Szawdyn, prof. dr hab. Ewą Trzebińską.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-681-198-2 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czytając naszą książkę, możecie się poczuć jak ów znajomy – miotani od rozdziału do rozdziału sprzecznymi diagnozami na swój własny temat. O to nam zresztą chodziło, abyście w kolejnych wywiadach zobaczyli kawałek siebie, własnych dziwactw, lęków, natręctw i namiętności.
Każdy człowiek ma w sobie wszystko. Najzdrowszy i najbardziej zrównoważony egzemplarz składa się z kawałka narcyza, odrobiny neurotyka w stylu allenowskim, ćwiartki paranoika („Wszyscy knują przeciwko mnie” – któż tak czasem nie myśli?), a to wszystko z domieszką zmiennej osobowości borderline. Ten galimatias całkowicie sprzecznych cech jakoś łączymy w sobie w jedność. I żyjemy sami ze sobą we względnej zgodzie.
Ta jedność bywa jednak krucha. Kiedy przychodzi kryzys w ważnych relacjach, w postrzeganiu samego siebie, w pracy – zaczyna kołatać w głowie pytanie: „JAK ŻYĆ?”. I nie ma kogo zapytać. Rodzice już dawno przestali być autorytetem, przyjaciele, nawet jeśli są, to są zajęci swoimi sprawami, a sobie właśnie przestaliśmy ufać. Kogo zapytać?
W tej książce pytanie „Jak żyć?” pada wiele razy. Niekoniecznie wprost. Pytamy naszych rozmówców o to, dlaczego boimy się być sobą. Jak docenić to, co mamy? Jak sobie radzić z zazdrością i zawiścią? Jak nie zapracować się na śmierć? Jak przetrwać kryzys w związku? Co nam dali rodzice? Dlaczego uciekamy w uzależnienia?
Rozmawiamy z najlepszymi polskimi terapeutami i psychoanalitykami, którzy pomogli tysiącom ludzi stanąć na nogi. Nasi rozmówcy często wracają do najważniejszego: dobrych, prawdziwych relacji z innymi ludźmi. I uspokajają, że nawet jeśli ten świat pędzi w zawrotnym tempie, to mamy prawo poruszać się w swoim własnym.
Staraliśmy się, aby ta książka była dla was ciekawą podróżą do własnego wnętrza, przewodnikiem po zachwycających sprzecznościach osobowości. Czytajcie i dziwcie się samym sobie!
Agnieszka Jucewicz
Grzegorz SroczyńskiDR BARBARA ARSKA-KARYŁOWSKA
wykładowca, kierownik Zakładu Psychologii Klinicznej Dziecka w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Prowadzi terapię w Laboratorium Psychoedukacji.
EWA CHALIMONIUK
certyfikowana terapeutka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego związana z Laboratorium Psychoedukacji. Prowadzi terapię indywidualną, rodzinną i grupową. Ma duże doświadczenie w pracy z osobami po stracie i z doświadczeniem traumy. Prowadzi warsztaty na tematy dotyczące mitów i przekazów rodzinnych, rodzeństwa i przeżywania żałoby.
DR HAB. BARTŁOMIEJ DOBROCZYŃSKI
pracownik naukowy w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest autorem m.in. książek: „Ciemna strona psychiki. Geneza i historia idei nieświadomości” (Kraków 1993), „Kłopoty z duchowością. Szkice z pogranicza psychologii” (Kraków 2009), „Listy profana. Między psychologią a religią” (Kraków 2010). Uprawia grafikę komputerową, gra na bębnie i pianinie, podgląda ptaki i owady.
WOJCIECH EICHELBERGER
psycholog, psychoterapeuta. Współzałożyciel Laboratorium Psychoedukacji i Instytutu Psychoimmunologii. W swoich projektach odwołuje się do koncepcji terapii integralnej, która oprócz psychiki bierze pod uwagę też ciało, energię i duchowość. Stały współpracownik „Zwierciadła”.
DANUTA GOLEC
psycholog, psychoterapeutka. Tłumaczka i wydawca. Założycielka Oficyny Ingenium, która wydaje książki z dziedziny psychoanalizy i psychoterapii psychoanalitycznej.
MARTA LIZIS-MŁODOŻENIEC
psychoterapeutka, psycholożka, pracuje w ośrodku Aleja Wyzwolenia w Warszawie (www.alejawyzwolenia.pl), współpracuje z Akademickim Centrum Psychoterapii i Rozwoju Osobistego SWPS (swps.pl/psychoterapia).
ZOFIA MILSKA-WRZOSIŃSKA
psycholog, psychoterapeutka, superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, związana z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie.
TATIANA OSTASZEWSKA-MOSAK
psycholożka i psychoterapeutka. Współzałożycielka Centrum Doradztwa i Terapii (www.psycholog.com.pl). Pracuje w Europejskim Centrum Macierzyństwa „InviMed” w Warszawie, współpracuje z FertiMedica Centrum Wspierania Płodności oraz ze Stowarzyszeniem „Nasz Bocian”. Opiekunka wolontariuszy Linii Pomocy „Pacjent dla Pacjenta”. Ekspert kampanii Naszego Bociana „Powiedzieć i rozmawiać”. Współautorka książki „Drogi ku płodności”.
LUBOMIRA SZAWDYN
jest lekarzem psychiatrą i psychoterapeutką uzależnień, prekursorką lecznictwa odwykowego w Polsce. Prowadzi prywatną praktykę. Wykłada na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
PROF. DR HAB. EWA TRZEBIŃSKA
w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej kieruje Instytutem Psychologii Klinicznej, prowadzi zajęcia z zakresu psychoterapii, psychologii pozytywnej, zaburzeń osobowości. Założycielka czasopisma naukowego „Psychologia Jakości Życia”.
PROF. NADZW. DR HAB. N. MED. BOHDAN W. WASILEWSKI
od 1972 r. prowadzi praktykę psychiatryczną i psychoterapeutyczną. Jest współzałożycielem i prezesem Sekcji Medycyny Psychosomatycznej Polskiego Towarzystwa Lekarskiego i Polskiego Stowarzyszenia Balintowskiego. Pracuje w Centrum Medycznym Instytutu Psychosomatycznego w Warszawie.
DR ANDRZEJ WIŚNIEWSKI
psycholog, psychoterapeuta, doktor filozofii. Od 1998 r. związany jest z warszawskim Laboratorium Psychoedukacji. Prowadzi terapię rodzinną indywidualną i grupową. Jest kierownikiem Studium Terapii Rodzin oraz superwizorem treningu psychologicznego i psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA
do 2011 r. psychoterapeutka w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. W Fundacji im. Stefana Batorego kieruje programem edukacji o uzależnieniach w regionie Europy Wschodniej i Azji Środkowej. Autorka wielu książek, m.in.: „Wybieram wolność”, „Sekrety kobiet”, „My, rodzice dorosłych dzieci”, „Bo jesteś człowiekiem: żyć z depresją, ale nie w depresji”.W dzieciństwie nauczył się, jaką ma grać rolę, aby ważne osoby z jego otoczenia były z niego zadowolone.
Nie akceptuje siebie, więc akceptacji szuka na zewnątrz.
Czasami się zakochuje, ale nie w drugiej osobie, tylko w jej idealizowanym wizerunku.
Chętnie wybiera singlowanie i przelotne relacje.
Nie jest w stanie uwierzyć, że został prawdziwie pokochany. Pomyśli: „To musi być jakaś idiotka, skoro zakochała się w kimś tak beznadziejnym jak ja”.
Jeśli narcyz spotka drugiego narcyza, to mogą się dogadać. To pary, które tańczą narcystyczne tango.
Kto najczęściej przychodzi na terapię?
Narcyz. Narcystyczny borderline staje się dominującą osobowością naszych czasów. To coraz bardziej powszechna psychologiczna strategia przetrwania w kulturze, którą stworzyliśmy. Od kilku lat obserwuję wzrost liczby takich pacjentów. U innych terapeutów jest podobnie.
Zakochani w sobie, pewni siebie, przebojowi. Tak?
Na zewnątrz. Ale wewnętrzne poczucie własnej wartości mają nieadekwatnie niskie. Narcyz – choć z reguły sam przed sobą się do tego nie przyznaje – nie lubi i nie ceni samego siebie.
Mit mówi, że Narcyz był w sobie zakochany. Patrzył w swoje odbicie w wodzie i nic innego go nie interesowało.
No właśnie – w odbicie. Mit trafnie opisuje sytuację psychologiczną takiej osoby. Narcyz nie jest zakochany w sobie, tylko w swoim wyidealizowanym wizerunku. I od chwili, gdy rano otworzy oczy, z mozołem musi go tworzyć. A potem wspinać się na palce, starając się dorównać własnemu projektowi.
Po co?
Bo wydaje mu się, że wizerunek jest jego prawdziwą tożsamością. Narcyz nie tylko siebie nie ceni, ale przede wszystkim nie zna. Wie, jaki chciałby być, ale jaki jest – nie ma pojęcia. W dzieciństwie nauczył się, jaką ma grać rolę, aby ważne osoby z jego otoczenia były z niego zadowolone.
Jednocześnie przeczuwa najgorsze: „Jestem nikim, nic niewartym zerem, bo tym, jaki jestem naprawdę, nikt się nigdy nie zainteresował”. Wydaje mu się, że psychologicznie nie istnieje poza rolą, którą gra.
Odbity wizerunek musi być idealny, każda rysa to ogromne ryzyko. „Przecież ciągle ktoś na mnie patrzy”. Narcyz nie akceptuje siebie, więc akceptacji szuka na zewnątrz. Jest skrajnie wrażliwy na opinie innych o tym, jak wygląda, jak jest ubrany, jak się zachowuje. Sam też nie spuszcza z siebie krytycznego spojrzenia. Pełna kontrola każdego szczegółu przebrania, scenografii i skryptu. Pacjent mówi: „Czasem mam wrażenie, jakbym stał z boku i ciągle siebie oceniał”. Narcyz dźwiga ciężkie, wymagające lustro, w które co chwila zerka. Obsesyjnie też korzysta z prawdziwych luster, żeby nadzorować swój wygląd i swoją grę. Nie idzie do łazienki zrobić siku, tylko popatrzeć, czy wszystko jest pod kontrolą.
Męczące.
Tak. Ciągłe – choć często nieuświadomione – napięcie i lęk.
Przed czym?
Przed demaskacją. Bo skoro dysponuję tylko wizerunkiem, pod którym skrupulatnie ukrywam „nieciekawą prawdę o sobie”, to nie mogę utracić nad nim kontroli. Na chwilę odpuszczę i wszyscy się dowiedzą, że król jest nagi. Co gorsza, ja też to zobaczę. To lęk przed sytuacją, w której pochylam się nad taflą wody i zamiast wystylizowanego wizerunku widzę tam prawdziwego, zawstydzającego siebie. Lustro przestało mnie słuchać. Tak jak to przydarzyło się Macosze w baśni o Królewnie Śnieżce.
Życie narcyza polega na nieustannym podtrzymywaniu iluzji o prawdziwości swojego wizerunku. Gorączkowo więc zabiega o to, aby ten wizerunek pozostawał niezmienny również w oczach innych – a to wymaga jeszcze więcej kontroli. Trzeba bowiem kontrolować swoje ludzkie otoczenie – lustro cudzych oczu, serc i umysłów.
I trzeba osiągnąć sukces.
Tak. Za wszelką cenę. Często kosztem zbyt daleko idących kompromisów z naszym narcystycznie stłumionym sumieniem. Ale narcyzm potrafi sprawić, że osiągamy bardzo wiele.
Narcyz z mitu był piękny, więc powód do samouwielbienia odnalazł dość łatwo. Uroda dla realnego narcyza szybko okazuje się przekleństwem. Czas biegnie nieubłaganie. Ileż pracy, czasu, pieniędzy, masaży, kosmetyków, suplementów, liftingów i botoksu trzeba, aby ten proces choć trochę spowolnić. Łatwiej realizować swój narcyzm w innych dziedzinach: bogactwo, kariera, władza, sztuka, popularność.
A jak narcyz nie ma nic? Talentu, pieniędzy, urody?
Zawsze coś się znajdzie. Być kimś szczególnym – tę potrzebę można realizować na różne sposoby. Gdy szczególny sukces nie wchodzi w grę, to równie dobrze można być wyjątkowym nieudacznikiem: mieć kłopoty z prawem, alkoholem, narkotykami, i narcystycznie karmić się współczuciem, troską i uwagą otoczenia.
Można też odgrywać rolę cynika i drania, aby karmić swój narcyzm wyjątkową niechęcią innych ludzi. Narcystyczny sukces polega na tym, że jesteśmy rozpoznawalni, nadzwyczajni i popularni – bo tylko wtedy czujemy, że jesteśmy.
Narcyz może być cichy, nie odzywać się w towarzystwie, nie błyszczeć?
Tak. Jeśli paraliżuje go strach przed tym, co inni o nim pomyślą. To osobowość narcystyczna nieskompensowana – ktoś, kto nie miał okazji zakochać się nawet w swoim wizerunku. Wtedy żyjemy w zawstydzeniu, żywiąc przekonanie, że nie potrafimy zagrać dobrze żadnej roli, więc lepiej wcale nie wychodzić na scenę. Bez przebrania nie mogę się pokazać, bo jestem nie do zaakceptowania. Ale – paradoksalnie – i w takiej sytuacji nasza potrzeba bycia kimś nadzwyczajnym może się nasycić: „Nie ma drugiego tak beznadziejnego i nieszczęśliwego człowieka na świecie jak ja”. Z takiej depresyjnej kreacji też trudno jest zrezygnować.
Osoby narcystyczne przeceniają i idealizują swój wizerunek albo bezpodstawnie i bezrefleksyjnie dewaluują i represjonują same siebie. Kompleks wyższości i kompleks niższości to dwie skrajności, dwie ściany, między którymi obija się narcyz.
Skąd się bierze tylu narcyzów?
W Polsce to pokolenie – nazywane pokoleniem X – zostało wychowane przez bohaterów przemiany ustrojowej. Ich rodzice od 1989 r. przez kolejne dziesięć lat musieli toczyć walkę o miejsce w nowej rzeczywistości, zmieniali zawody, zakładali firmy, zasuwali po 16 godzin, żeby utrzymać nos nad wodą. I po prostu nie mieli czasu dla własnych dzieci, które same siebie pytały: „Dlaczego tata/mama zawsze wybiera inne zajęcia zamiast mnie – czyżby ze mną było coś nie tak?”.
Do tego doszła ogromna presja na sukces. Rodzice uznali, że najważniejszą sprawą w ich strategii wychowawczej jest przygotować dzieci do morderczego wyścigu o pozycję, prestiż i sławę. Podnosili więc poprzeczkę i nigdy nie byli do końca zadowoleni. Zawsze było: „Możesz więcej, możesz lepiej”. Dziecko przyniosło piątkę. „A kto dostał szóstkę?” – słyszało zamiast pochwały. Więc teraz, w dorosłym życiu, przeżywa niepokoje z dzieciństwa: „Czy mogę być dla kogoś ważny?”, „Czy ktoś mnie pokocha, jeśli nie będę miał samych sukcesów?”.
Problem bierze się z braku doświadczenia głębokiej emocjonalnej więzi z ważnymi osobami z dzieciństwa. Zabrakło tzw. bezwarunkowej miłości, która buduje w dziecku niezłomne przekonanie o swojej wartości – bez względu na to, co osiągnęło i kim się stało.
Epidemia narcystycznego borderline nasila się szczególnie w Stanach. Tam ludzie bez ostrzeżenia wystawiani z biura na ulicę z tekturowym pudłem pakują się w ciągu doby i jadą za pracą na drugi koniec kraju – ciągnąc za sobą dzieci. Takich przeprowadzek jest kilka w ciągu pierwszych 15 lat życia dzieci. Zmiana domu, szkoły, nauczycieli, kolegów. Dojmujące poczucie braku przynależności terytorialnej, środowiskowej, emocjonalnej i niechęć do budowania trwałych związków. „Nie będę się angażować, bo przecież i tak to zaraz stracę. Jestem tu na chwilę, więc rozstanie będzie mniej bolesne”.
Czyli narcyzów produkuje nam wolny rynek?
Agresywna wersja wolnego rynku, która przez ostatnie dwadzieścia kilka lat była niepodważalnym ideologicznym dogmatem. I narastające rozwarstwienie społeczne – USA biją tu rekordy. Pogłębiająca się przepaść między biednymi i bogatymi, agresywna promocja wzorców rozbuchanej konsumpcji powodują głód posiadania i statusu, szczególnie wśród dziedzicznie zubożałej i środowiskowo niedowartościowanej młodzieży.
Rywalizacyjna wolnorynkowa kultura sprzyja produkcji narcyzów, z których potem wyciska ostatnie soki. Tacy ludzie są bezcennymi żołnierzami korporacji i wzrostu gospodarczego. Są niezmordowani w dążeniu do sukcesu i gotowi zrezygnować z życia prywatnego. W dodatku to idealni konsumenci, niezwykle podatni na system stwarzania nadmiernych potrzeb i pokus: musisz kupić to, siamto i owamto, bo to decyduje o twoim wizerunku. Jak tego wszystkiego nie kupisz, to będziesz kiepski, cienki i obciachowy. Narcyz znajduje się wtedy w swoim żywiole, a zarazem w pułapce bez wyjścia. Jest bowiem przekonany, że jego wizerunek zależy wyłącznie od jego zewnętrznych wyznaczników, od tego, co widzą inni. Więc zarabia i kupuje. Z punktu widzenia systemu narcyz jest idealnym obywatelem konsumentem.
Jaki jest w pracy?
Łatwiej niż inni wpada w nałóg pracoholizmu. Jeśli spotka szefa, który chce wydusić z niego jak największą wydajność, da się zajeździć, aby zasłużyć na awans i pochwałę. Włącza się taśma z dzieciństwa: „Mogę być kochany tylko wtedy, gdy przyniosę szóstkę”. Staje do niekończących się wyścigów, żeby potwierdzać własną wartość. Narcyzm sprawia, że możemy osiągnąć szczyty kariery i prześcignąć innych – ale nie dlatego, że jesteśmy od nich lepsi. Ludzie o strukturach charakteru innych niż narcystyczna są po prostu mniej skłonni do poświęcania wszystkiego dla sukcesu.
Czyli narcyz chce robić karierę i ją robi. W czym problem?
W tym, że nie może zaznać spokoju i radości w swoim życiu. Oczywiście takie osoby przeżywają krótsze lub dłuższe okresy szczęścia, ale prędzej czy później okazuje się, że ich szczęście nadmiernie zależy od innych ludzi i korzystnych okoliczności zewnętrznych. A jeszcze do tego – nieświadomie – sabotują swoje kruche szczęście, bo w głębi duszy nie są pewni, czy im się ono należy.
Pańskie szczęście jest całkowicie niezależne od okoliczności zewnętrznych?
Niestety, niecałkowicie. Ale staram się, żeby tak kiedyś było.
Narcyz siedzi sobie w tej swojej korporacji i ma to, czego chciał: podziw, pieniądze i dobre auto. Wszystko gra.
Dopóki sprawy idą dobrze, narcyz może mieć złudzenie, że wszystko ma pod kontrolą – swój wizerunek i okoliczności zewnętrzne. Ale życie jest nieustającą zmianą. Nadchodzi moment, gdy nie jesteśmy w stanie czemuś podołać, spotyka nas niepowodzenie, krytyka, odrzucenie, zwolnienie z pracy, bieda. Wtedy Narcyz nie widzi już swego nieskazitelnego odbicia w tafli wody, wysycha źródło jego siły i motywacji, więc życie traci wszelki sens i znaczenie.
Co wtedy?
„Nie ma mnie, nie istnieję”, „Jestem do niczego”, „Prawda wyszła na jaw”, „To koniec”. Dlatego gdy mamy silny rys „narcystyczno-borderline”, to przeczuwamy, że jesteśmy skazani albo na sukces, albo na depresję. Trudna sytuacja. Ani chwili wytchnienia.
Narcyz to kobieta czy mężczyzna?
To nie ma znaczenia. Chociaż kobiety ciągle chętniej zwracają się po pomoc terapeutyczną, więc można odnieść wrażenie, że częściej z tym problemem trafiają do terapeuty kobiety.
Kobieta narcyz?
Jeszcze mniej spokoju, bo więcej w jej życiu sfer, w których musi być najlepsza: w pracy, w kuchni, w łóżku, jako matka, dobra córka – żeby wymienić te podstawowe. Dodatkowym obciążeniem jest potrzeba idealnego wyglądu. Mężczyźni mogą w tej sferze więcej sobie odpuścić – chociaż to się ostatnio zmienia. Sumy narcystycznych obciążeń u mężczyzn i kobiet się wyrównują.
Jak narcyzowi wychodzą związki?
Chętnie wybiera singlowanie i przelotne relacje. Dzięki temu nie musi się kontaktować z innym człowiekiem w sytuacjach, gdy objawia jakąś słabość. Spędza czas z partnerem tylko wtedy, kiedy jest w dobrej formie i może się atrakcyjnie prezentować.
Poważne zaangażowanie emocjonalne narcyz intuicyjnie odrzuca jako zbyt ryzykowne. Nieświadomie z góry zakłada niepowodzenie związku. Głos z dzieciństwa mówi: „Skoro nawet rodzice nie potrafili mnie docenić i uznać – sprawić, bym poczuł się wybrany i ważny – to każda inna osoba w moim dorosłym życiu też dostrzeże, jak mało jestem wart, i prędzej czy później mnie opuści”. Co oczywiście jest samosprawdzającą się przepowiednią.
Narcyz się nie zakochuje?
Czasami się zakochuje, ale nie w drugiej osobie, tylko w jej idealizowanym wizerunku. Relacje narcyza z innymi ludźmi są podobne do jego relacji z samym sobą: tak naprawdę nie poznaje drugiego człowieka – i właściwie nie chce poznać – w zamian podtrzymuje i idealizuje jego/jej wizerunek. Związek jest mu potrzebny do wzmocnienia niepewnego poczucia własnej wartości. Na zasadzie: jeśli blask wizerunku drugiej osoby korzystnie oświetli mój własny, to warto w taki związek inwestować. Narcyz wymaga od partnera tego samego, czego wymaga od siebie – wizerunek musi być idealny. Gdy druga osoba okaże jakieś słabości, nie sprosta wymaganiom, na przykład rozchoruje się, załamie się jej kariera, straci popularność, a nie daj Boże urodę – narcyz powie: „Nie na to się umawialiśmy”.
Da się żyć z narcyzem?
Jeśli narcyz spotka drugiego narcyza, to mogą się dogadać. Bo partner/partnerka też będzie intensywnie promować swój wizerunek. To pary, które tańczą narcystyczne tango. Oboje są bardzo niepewni swojej wartości w związku, więc nieustannie muszą sprawdzać, czy druga strona nadal jest zainteresowana. Bawią się w „ja uciekam – ty mnie goń”. Robią wiele, by budzić niepokój i zazdrość: znikają, flirtują na boku, wyłączają telefon, nie odzywają się, kilka razy dziennie strzelają jakiegoś niezrozumiałego focha – i patrzą, co ta druga osoba z tym zrobi. Jeśli cierpi, niepokoi się i goni króliczka, to znaczy, że dobrze jest. Gdy zmęczony i wkurzony partner w końcu przestaje gonić króliczka – tango rusza w stronę przeciwną, jak to w tangu. Taki taniec może trwać długo – bo na ogół wolimy znane piekło od nieznanego nieba.
No to udany związek.
Trwały, ale nie udany. Raczej udawany. Oboje pozostają w ciągłym oddaleniu. Każde patrzy w swoje lusterko, aby ocenić, czy są korzystnie oświetlani przez blask partnera. Nieustanna huśtawka skrajnych emocji – ani chwili wytchnienia, spokoju, ufności.
A jeśli narcyz spotka nienarcyza, który go pokocha?
Małe szanse, żeby coś z tego wyszło. Po pewnym czasie nienarcyz tego nie wytrzyma. Przede wszystkim dlatego, że narcyz nie będzie w stanie uwierzyć, że został pokochany. Zamęczy drugą stronę sprawdzaniem. Albo pomyśli: „To musi być jakaś idiotka, skoro zakochała się w kimś takim jak ja”.
Kiedyś od takiego pacjenta usłyszałem: „Gardzę ludźmi, którzy mnie cenią”. To typowe narcystyczne oświadczenie. Choć prawdziwiej byłoby powiedzieć: „Boję się ludzi, którzy mnie cenią i kochają”.
Narcyz przeczuwa, że jego atrakcyjna fasada jest grą, więc gdy ktoś naprawdę się w nim zakocha, to czuje się jak Kopciuszek na balu po oświadczynach Księcia: „Biedak dał się nabrać i naprawdę zakochał! W nogi!”. Spełnienie największego marzenia, jakim jest zdobycie czyjegoś serca i bycie dla kogoś naprawdę ważnym, dla narcyza jest jednocześnie ogromnym zagrożeniem.
Jak wyłączyć narcystyczny mechanizm?
W skrajnych przypadkach tylko istotne duchowe przebudzenie może narcyza uratować. Odnalezienie tożsamości najgłębszej i prawdziwej – niedającej się zakwestionować i niewymagającej żadnego lustra ani potwierdzenia. Zwykle punktem wyjścia do takich poszukiwań jest jakieś poważne życiowe niepowodzenie i wynikająca z niego ciężka depresja. Ale może to być też silny lęk pojawiający się, gdy napędzani narcyzmem osiągniemy więcej, niż się spodziewaliśmy, gdy zostaniemy wyniesieni na zbyt wysokie szczyty i piedestały. To narcystyczny lęk wysokości: „Zaraz wyjdzie na jaw, że tak naprawdę jestem beznadziejny, i spadnę z hukiem”.
Przecież wreszcie osiągnął to, co chciał.
Ale uważa, że to mu się nie należy. Że wszystko osiągnął psim swędem, udawaniem lub sprytną grą. Odzywa się taśma z dzieciństwa: „Nie jestem dostatecznie ważny/dobry, żeby rodzice chcieli się mną zająć, poświęcić mi czas i uwagę”. Ten skrypt sprawia, że po osiągnięciu upragnionego sukcesu narcyz doświadcza mieszaniny satysfakcji i przerażenia.
Jak wtedy funkcjonuje?
Ogarnia go paraliżujący lęk. Ma poczucie, że rozpada się na drobne kawałki. Z pewnego siebie, odnoszącego sukcesy człowieka zmienia się nagle w kogoś nieskoordynowanego, niekompetentnego, depresyjnego i paranoidalnego. „Wszyscy są przeciwko mnie”, „Wszyscy czekają, aż się wywrócę”. Lustro się rozpadło, popękało, nie odzwierciedla już wypracowanego, wycyzelowanego wizerunku.
Wtedy przychodzi na terapię?
Tak. Depresja albo lęk wysokości. I jeszcze trzeci powód – wypalenie zawodowe. Przychodzą ludzie kompletnie energetycznie wyczerpani. Pracoholicy i perfekcjoniści, którzy nie dają już rady biec w tym wyczerpującym wyścigu.
Jakim pacjentem jest narcyz?
Trudnym. Narcyz-borderline – często ekstremalnie trudnym.
Bo?
Próby zamiany ról z terapeutą, spóźnienia, skracanie dystansu, obrażanie się, nietrzymanie się reguł. A także uwodzenie terapeuty – bo to zdobycz, którą można by się w wielu miejscach pochwalić. Praca z ludźmi z osobowością narcystyczną borderline wymaga nieustannej czujności, konsekwencji i wielkiej cierpliwości.
Terapeuta musi wejść w rolę mądrego rodzica, który stawia granice, a przede wszystkim jest zawsze spójny w swoich zachowaniach. Jeśli sam ma osobowość o rysach narcystycznych, nie podoła. Przyjdzie do niego narcystyczna gwiazda, którą z kolei on będzie chciał uwieść, i skończy się to nieszczęściem. Świetna książka Stephena Johnsona „Przemiana charakterologiczna – cud ciężkiej pracy” trafnie opisuje drogę, jaką muszą wspólnie przejść terapeuta i jego narcystyczny pacjent.
Czy pański punkt wyjścia to też był narcystyczny borderline?
Na szczęście nie. Choć jak prawie każdy też jestem narcystycznie ukąszony. Mam inny centralny rys osobowości, na który muszę uważać.
Jaki?
Nie powiem.
Jak wygląda przebudzenie narcyza?
Dogania go to, przed czym całe życie uciekał. Poznaje siebie.
I dowiaduje się, że nie jest taki fantastyczny.
Przeciwnie. Dowiaduje się, że jego przeszłość, pochodzenie i jego prawdziwa osobowość, wszystko, czego się wstydził i co ukrywał, są jego prawdziwym skarbem. I że nie musi z mozołem budować fałszywego wizerunku na użytek swój i reszty świata. Odkrywa, że Kopciuszek wzbudził miłość Księcia nie wyczarowanym przez Wróżkę strojem, lecz tym, kim się stał, przeżywając swój los.
Zmienia życie? Rozwodzi się, rzuca pracę?
Często tak. Szczególnie efektownie wygląda taka zmiana, kiedy ktoś wychodzi z narcystycznego wypalenia i dochodzi do wniosku, że musi przebudować absolutnie wszystko, bo inaczej po prostu umrze. Zmiany są wtedy gwałtowne, na przykład w ciągu dwóch tygodni wyprowadza się z biurowca w centrum stolicy i zamieszkuje w małej chatce w Bieszczadach.
To nie świadczy o wyleczeniu?
Często świadczy, ale nie zawsze. Efektowna wyprowadzka w Bieszczady, o której będą z podziwem mówić licznie odwiedzający nas znajomi i całe biuro, to mogą być stare, dobrze znane koleiny.