- W empik go
Żywot i sprawy JMPana Medarda z Gołczwi Pełki z notat familijnych spisane przez J. I. Kraszewskiego. Tom 3 - ebook
Żywot i sprawy JMPana Medarda z Gołczwi Pełki z notat familijnych spisane przez J. I. Kraszewskiego. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 372 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J. I. Kraszewskiego.
Tom III.
Warszawa. Gebethunter i Wolff.
1876.
Дозволено Цензурою Варшава 17 Сеитября 1875 г.
Kraków. – W drukarni Wł. L. Anczyca i Spółki.
Trzy lata upływało od czasu gdy nasz Pełka wyruszył zaciągnąć się do wojska… W ciągu nich nie spoczął na chwilę, życie obozowe stało się lekarstwem na smutki i zawody, na tęsknoty nienięzkie. Gdy go opanowywały wspomnienia przykre i serce gryźć zaczęły, porywał misiurkę, szablę, konia i wypraszał się na czaty, na wycieczkę, tam gdzie trzeba było czuwać, bić się i zamęczać. Dziwnym sposobem to, coby zabić mogło innego, jego trzymało krzepkim i zdrowym, silnym i młodym. W ciągu tych lat horyzont jasny w czasie elekcyj wybrańca szlachty, zachmurzył się, zawyły burze i dotknęły plagi. Rzucić na tron mogły głosy tysiąców, ale na nim utrzymać nie umiały. Dały mu koronę, lecz prymas co ją wkładał na skronie młodego króla, uczynił cierniową. Po za nim stało wszystko co miało znaczenie, wziętość, co w istocie rządziło Rzecząpospolitą. Wybrany narodu mu – siał się uciekać do nieprzyjaciela dawnego Polski, do rakuskiego domu i rakuskich praktyk, aby się na tronie utrzymać. Cesarz dał mu siostrę własną przeciwko jej woli, małżonkę przymuszoną, niechętną, dumną i nie kryjącą się z tem, że sercem i myślą gdzieindziej była…
Zemsta tych, którym postrachem narzucono nieznanego człowieka, była powolna, obrachowana, okrutna. Najpotężniejszy umysł i serce nie byłyby się jej mogły oprzeć z temi siłami, jakie prawa dawały w ręce panującemu.
Trzy lata męczarni, klęsk, zawodów, moralnej tortury na tronie, złamały nareszcie tego króla niedoli, – odpokutowującego grzechy cudze na łożu Madejowem, nie mającego chwili spoczynku i odetchnienia…
Rośli do koła nieprzyjaciele, on wysychał, malał i upadał. Opuszczało go wszystko: żona, druhowie, lud… naostatek przyszła sromota zwyciężonego przez niewiernych… Kamieniec, ów klejnot Polski, był w rękach tureckich… Sobieski rósł na nieszczęściach króla i w rzeczy już był sam panem kraju, który męztwem i energią obraniać umiał. Dawne jego laury odrastały coraz nowemi, władza skupiała się w rękach – losy Rzeczypospolitej spoczywały na jego głowie nie na Michale, któremu nie dano ani zdobyć zaufania, ani rozwinąć siły.
Zrozpaczony król, jechał do obozu, aby na czele wojsk zginąć przynajmniej… Rycerstwo patrzało całe na hetmana, nie znało innego wodza…
I Pełka też pod wrażeniem tych klęsk i wypadków musiał uledz, oddając hołd Sobieskiemu, choć dla Wiśniowieckiego miał miłość i poszanowanie… Lecz sparaliżowanemu nieszczęściami zaufać już nie było podobna…
Widmo to było zawadzające na tronie, a oczekujące wyzwolenia…
Nadzieje pokładane w szlachcie, która wybrała go królem, spełzły z konfederacyą gołąbską, grożącą wojną domową w przededniu walki z nieprzyjacielem krzyża i Rzeczypospolitej… Sobieski tryumfował… nikczemne obwinienie i spisek, który go chciał uczynić zdrajcą, posłużył mu tylko, dodając nowego blasku…
Ze śmiercią zajadłego swojego nieprzyjaciela prymasa Prażmowskiego, król nie odzyskał spokoju; miał on wielu spadkobierców swej myśli, zawziętości i knowań.
Zwątpienie o sobie zawiodło króla do obozu pod Glinianami. W wojsku koronnem, które tu było zgromadzone, znajdujemy Pełkę pod hetmańską pancerną chorągwią, już ulubieńcem tego bohatera, który się miał Janem nazywać, a zwał się jeszcze Janiną Sobieskim. Czytelnicy przypomną sobie, iż Pełkowie z Gołczwi także się tem godłem pieczętowali. Me było u nas pewniejszego znaku powinowactwa krwi nad jedność herbu –
wyjąwszy tych, których rzadko przyjmowano do niego, wszyscy herbowni jakiegokolwiekbadź nazwiska, liczyli się i składali rodzinę. Przy pierwszem poznaniu bliższem z hetmanem, gdy Pełka mu przywiódł Turków pochwyconych na wycieczce, cały okrwawiony ich szablami… Sobieski go zapytał o nazwisko…
– Pełka jestem z Gołczwi… a Janiną się pieczętuję.
Sobieski rękę mu podał.
– Obajśmy jednego rodu, mosanie, rzekł wesoło, i widzę, że jak ja lubisz wojenkę a obóz… powinowategobym rad mieć u boku. Proszę więc do mojej chorągwi…
W taki sposób dostał się Medard między pancernych… a osobiście znany hetmanowi z męztwa i przytomności umysłu, wielkiej używał w wojsku wziętości. Gdziekolwiek niebezpiecznego coś wykonać przychodziło, używano go do rady, a najczęściej i do sprawy. Pełka nie odmawiał nigdy. Smakowało mu to właśnie co najtrudniejsze było…
Chociaż z czasu elekcyi, w której trzymał ze szlachtą za królem przeciwko Sobieskiemu, zostały mu uprzedzenia przeciw niemu, w polu się ich pozbył.
Żołnierza wódz za serce pochwycił wielkiem sercem na każdym objawianym kroku. Kraj ginął poddany łasce tureckiej i ohydnej niewiernych niewoli, szło o jego losy, a zbawienie już w dłoni hetmana tylko widziano. I ci, co pod Gołębiem na niego się odgrażali za króla, którego od pańskiego spisku obronić chcieli, z wolna przechodzili na stronę jedynego człowieka, który od sromoty i od upadku ostatecznego mógł ocalić…
Małe kółko otaczające chorego i znękanego króla, w chwili gdy wojska gromadziły się pod Glininami, gdzie już tylko na Paca czekano – bo ten z Litwinami zwlekał – namówiło go, ażeby stanął na czele wyprawy… Jechał posłuszny Olszowskiemu król, więcej w nadziei końca swym utrapieniom niż szczęśliwego obrotu.
Wojsko złożone z tej samej szlachty, która króla sobie wybrała, najuboższym go mieć chcąc i najmniej znaczącym, aby swą moc w nim objawić – wojsko to, na czele swem nie widzące nigdy Michała, wiary w niego nie miało…
Obóz pod Glinianami wrzący ochotą bojową, bo zdobyty Kamieniec wiele łez kosztował nawet tym, co go nigdy nie widzieli, czekać musiał na przybycie króla, jak czekał na Paca i Litwinów.
Naostatek jednego pięknego dnia jesieni rozeszło się po obozie, iż król miał przybyć… tego wieczoru… Wystąpiły więc chorągwie jak od święta lub od boju, z całym rynsztunkiem, z bębnami, kotłami i muzyką, a hetman z buńczukiem swym i dworem – tak wspaniałym, jak gdyby nim się chciał z króla naśmiewać i w obliczu wszystkich go upokorzyć…
Na czele rycerstwa ciągnęły huzarskie i pancerne chorągwie…
Ówczesny huzar był może najwspanialej przybranym w Europie żołnierzem.. Każdy ze szlachty co pod chorągwią służył, silił się o konia i sadził na zbroję i rząd, tak, że najmniejszy towarzysz na pana w szeregu wyglądał. Dywdyki szyte, siodła kute srebrem, rzędy sadzone kamieniami, nie były tu żadną osobliwością, ile chlebem powszednim. Świeciły na piersiach błyszczące zbroje, i zarzucone na ramiona skóry lamparcie i tygrysie, a gdy podniesione proporczyki zaszeleściały nad głowami, a skrzydła zagrały jak do lotu, miło było spojrzeć na ten mur z żelaza i piersi zbudowany, który łamał jak taran niewiernych szeregi. Obok nich mniej okazale może wyglądali pancerni, lecz to był żołnierz nie na pokaz, ale do czynu, nie do parady, ale do rozprawy. I w ostatnich rzędach pachołków znalazłbyś jeszcze takie serca, że je w pierwszych można było postawić… Tu stał Pełka w żelaznej misiurze, w zbroi i kolczudze, patrząc z dala na królewski dwór i na samego pana, nie konno, lecz kolebką przybywającego do rycerstwa.
Michał wysiadł, podpierając się na lasce, – w stroju owym niemieckim, który zawsze nosił, a którego nie cierpiano – w peruce na głowie, w haftowanej sukni, w pończochach i trzewikach…
Nie trzeba było więcej, aby serca odwrócić. Cały ten tłum nawykły w ubiorze obcym widzieć godło niechęci odwiecznych, poczuł się niemal zawstydzonym, spostrzegłszy króla pieszo, okrytego wstążkami, w kapeluszu z pękiem piór – a co gorsza – bladego, strwożonego – zdającego się obcym temu co go otaczało.
Działa grzmiały na przyjęcie, powiewały chorągwie – szeleściały kitajkowe proporce, brzmiała muzyka i kotły – ale radość nie wstąpiła w serca… Chmurno spoglądano na Michała.
Hetman na koniu z buławą, w stroju przepysznym, zdawał się otoczony aureolą – i rwał ku sobie oczy i dusze żołnierza… Stali tu przed czołem wojska nie jako pan i wódz, ale niemal jako dwaj nieprzyjaciele, z których jeden zwyciężał, a drugi do walki już nie miał siły…
Dwór też królewski z jego ulubieńców, Austryaków i rakuskich duchów złożony, smutny miał pozór i obcy. Hetman zsiadł z konia, aby królowi w przeglądzie wojsk towarzyszyć.
Wszyscy patrzali na nich; wspaniałej postawy wódz zaćmiewał tego, przed którym skłaniał głowę z uśmiechem. Twarz Sobieskiego była jasna i pogodna… Michał szedł blady, krokiem niepewnym, zamyślony…
Wiedziano już w szeregach, iż przed wojsk przeglądem złożono radę wojenną z rozkazu króla, który na niej się odezwał z obawą o losy wyprawy i wahaniem. To mu bardziej jeszcze odjęło serca…
Powtarzano sobie, iż największy nawet króla przyjaciel kanclerz Olszowski, sprzeciwił się mu, – przypominając, że Rubikon przebyli i oglądać" się za siebie późno już było… Krzywo spoglądano na Paca, który Sobieskieniu zazdrościł sławy, zimno na to dziecię Jererniego, które w ślady ojca iść nie umiało…
Pełka stał ze swymi w pierwszym szeregu… z politowaniem zwróciły się oczy jego na tego biednego umęczonego wybrańca, który zdawał się ledwie na nogach już trzymać. Szedł podpierając się na lasce i co chwila ustawał. Twarz zżółkła, to się okrywała chorobliwym rumieńcem, to bladością śmiertelną… oczy zdawały się patrzeć i nie widzieć.
– Po cóż mu tu już było się wlec – szepnął Kryszkowski stojący obok Pełki: kiedy mu do trumny pono bliżej niż do siodła?… Patrzno panie bracie – ta to trup…
W istocie, król nie doszedłszy do połowy linii, stanął… zimny pot oblewał mu czoło… chwiał się… zwrócił błagające wejrzenie ku Olszowskiemu… i szepnął mu kilka słów niezrozumiałych… W kółku otaczających widać było zamieszanie, Niemiec doktor przypadł niespokojny… Król zasłabł… Wojsko stało oczekując jeszcze, by oblicze pańskie oglądać mogło, gdy wsparty na ramionach dworzan Michał zwolna opuścił pole popisów.
Od hetmana poszły rozkazy, aby muzyka i strzały ustały…
– Tegom się spodziewał, rzekł Kryszkowski, bo mu z oczu źle patrzało… Nie pójdzie więc z nami na Turka, co i lepiej, boby nam serca odjął.
Rozjechało się zaraz rycerstwo – nie wykrzyknąwszy ani razu na cześć pana… Król odjechał do Lwowa. Gruchnęła o tem wieść – przyjęta nie politowaniem nawet, ale niemal lekceważeniem…
Ciągnęli tedy nie czekając koronni ku Dniestrowi, gdzie się Pac z nimi miał połączyć. Pełka jeden pamiętny owej elekcyi, przed towarzyszami, ba! nawet i przed panem hetmanem króla bronił – ale go nie słuchano. Pora była jesienna, a jesień zawczesna, mroźna i wietrzna, i śnieżysta… Z pod Glinian ruszywszy, i konie, i ludzie podkarmieni wnet poczuli ciągnienie, gdy się głębiej ku granicom posunęli. Niejednemu zatęskniło się do domu, i nowa wyprawa zdawała się szaleństwem… Sobieski tylko, który bywał sam za młodu w Konstantynopolu, a naturę Turków znał – wiedział, iż im łatwiej z zahartowanym na zimno żołnierzem podoła, niżeli w innej porze… Rozeszła się też była wieść straszna, iż Rzeczpospolitą uważając po budżackich traktatach za hołdowniczą, sułtan wysłał agę do króla z firmanem pańskim i kaftanem w podarku, który toż znaczył co kajdany…
Kaftan ten miał być szatą Dejaniry dla nieszczęśliwego Michała – ostatnim ciosem co go miał dobić… Hetman wolał wojnę nieszczęśliwą i ofiarę rycerstwa a krwi, niż owo poddaństwo niewiernym, i śpieszył, aby się pomścić" sromoty, nimby nadeszła. Ale w wojsku nie wszyscy tak myśleli, a potęga turecka trwożyła wielu. Na wojennej radzie odezwał się hetman ze słowem, które przeważyło:
– Czyja łaska za mną, pójdziemy choćby ginąć; czyja wola do domu, z Panem Bogiem… my pójdziemy na tureckich trupach położyć głowy…
Zrodziły się też między Pacem a Sobieskim spory; bo koronni przodem idąc, kraj ogłodzali, tamtym zostawały pustki i wymiecione spichlerze… Załatano i to przecież, i przeszedłszy Dniestr, cała siła weszła na Bukowinę… Tu sprawdziły się przepowiednie hetmana: zajechał im drogę aga ze Stambułu do króla z listami wyprawiony, który się o haracz miał upomnieć… Chciał… go hetman zatrzymać i okutego wieść z sobą, ale ostrożność puścić kazała…
Tak po nad Prutem jakiś czas się ciągnąc, podeszli pod twierdzę chocimską. Dobrą wróżbą dla hetmana było wspomnienie ojca i pierwszej owej wojny chocimskiej… Gdy na prawym brzegu Dniestru pokazało sią nędzne owo miasteczko i śpiczaste wieże a mury twierdzy… całe rycerstwo jakby jeden człowiek je po witało… Serca urosły… Położono się obozem na widoku zameczku… Listopad był, czas mroźny, pora śnieżysta, żywności skąpo…
a Sobieskiemu laurów ojcowskich się chciało… postanowił zdobyć Chocim.
Pac się sprzeciwił na radzie…
Była już późna godzina w noc, gdy dworzanin hetmana począł szukać Pełki w obozie się rozbijając, i ledwie go znalazłszy, z sobą do Sobieskiego prosił. Koniom jeszcze obroków nie miano czasu zasypać, a Pełka zbroi z siebie nie zdjął, i dopiero mu Gabryk rzemienie odpinał, gdy Gałka, pokojowiec Sobieskiego, wpadł pod szałas z gałęzi narzucony, domagając się Pełki, aby go wziąć z sobą.
Nie było co rozmyślać, bo powinność żołnierska, posłuszeństwo. Właśnie o owej chocimskiej rozprawiali z Kryszkowskirn, gdy się Gałka ukazał. Kazał pan Medard na nowo rzemienie pospinać i ruszył nie zwlekając… Hetmański namiot był już rozbity, choć on tam pod nim mało mieszkał, bo rycerstwu serca dodając, ciągle z niem potrzeba było być, a nie tulić się od szarugi za płótno… Lecz tylko co się narada kończyła i Pac wyszedł był konia dosiąść… a hetman jeszcze po namiocie się błąkał trąc czoło i wąsa kręcąc, – gdy Pełka stanął u wnijścia i powitał wodza.
Żywo zbliżył się ku niemu Sobieski, uderzając po ramieniu…
– Bóg zapłać, żeście mi się tak rychło zjawili – pójdźcie bliżej Waszmość, bobym nierad, aby nasza rozmowa uszu ciekawych doszła, a jest tu ich nad potrzebę.
Na twarzy hetmana nie frasunek lub niepokój, jak przed bitwą, ale się jakby radość malowała i spokój wielki… Zatarł ręce.
– Mówiliście mi Waszmość niegdy, żeście u króla Jmości mieli dosyć zachowania, i że mu dobrze życzycie…
– O pierwszem nie wiem, bo to nie moja rzecz sądzić, a drugiego się nie wypieram, rzekł Pełka.
– Powiem wam więc rzecz smutną, odezwał się hetman… Gdyśmy się pod Glinianami rozstawali, pytałem doktora o chorobę; zeznał mi, iż wrzód ma we wnętrznościach, i że chyba cud mu zachować może życie… Dosyć mu je ludzie zatruli, a losy… Nie byłem jego partyzantem – dodał, aliści dziś, gdy pod Wszechmocną ręką Boską pada… żal mi serce uciska…
Zamilkł… i ciągnął dalej zbliżywszy się do Pełki.
– Chocim weźmiemy, rzekł – Pac mi grozi ciągle, że ze swymi precz pójdzie, bo ich na rzeź i jatki dawać nie chce; ale go znam, rycerskie ma serce, i gdy się bój rozpocznie, pójdzie w ogień z nami. Aniby wstrzymał swego żołnierza, boby się sromem okrył. Wiem co Turcy mają i jak stoją. Chocim wzięty być musi – zwycięztwa jestem pewien…
Rozumiesz mnie Waszmość? Zanieś królowi na łoże śmiertelne tę pociechę, że pod murami stoimy, a nie ustąpimy, aż je zdobędziemy…
Lękam się tych co króla otaczają, aby mu zgonu nie zatruli. Widziałeś Waszmość agę, co z listami od sułtana jechał… Zatrzymać go chciałem, aby ich nie wiózł, bo wiem co zawierają…
Haraczu się Turek domaga i kaftan poddańczy szle panu naszemu. A nuż go Olszowski wpuści, a nuż go dobiją, gdy my tu pomścimy sromu? Chrześcijanin jestem i sumienie mam, a miłosierdzie – waćpan mi pomóż Pełko…
– W jaki sposób? odezwał się Medard… Aga uprzedził mnie, więc go już nie doścignę… a drogi niepewne?
– Agę prowadzą ludzie, których ja mu dodałem, odezwał się hetman, więc go manowcami powiodą – bom na myśli miał co się stanie. Ale nie chciałem waszmości słać, pókibym nie doszedł pod Chocim i nie mógł powiedzieć, żem tu jest… i że mi twierdza nie ujdzie… Z pomocą bożą zwyciężymy… Godzi się utrapionemu panu osłodzić – zgon, aby Bóg tak samo i nam miłosiernym był w godzinie ostatniej.
Pełka milczał.
– Jedź Waszmość – dodał hetman: – listy gotowe mam, ludzi weź do wyboru… tylko mi ich dużo nie chciej, bo tu każdy człowiek drogi.
– Mam jechać, gdy właśnie bid się będą? odezwał się Pełka. Od największego przysmaku, gdy zastawiony, wola mnie pana hetmana odsuwa… to twardy orzech do zgryzienia.
– Wiem ci ja to – rzekł Sobieski, ale człowieka jak wy nie mam, bo o drugiego Pełkę niełatwo… Zaklinam więc Waszmość jedź – proszę, i domagam się…
– Dość rozkazu, odezwał się Pełka.
– Ciężar mi zdejmujesz z sumienia, rzekł wzdychając hetman. Bolało go nieraz to co szło odemnie – chciałbym mu choć przed zgonem chwilę osłodzić, aby mi Pan Bóg moje też grzechy przebaczył. Uczyń więc Waszmość o co proszę, choćby ciężko ci było, uczyń dla króla i dla mnie, a uczynisz dobrze… Zanieś mu konającemu tę wieść, żeśmy wstydu pomścili i że haniebne traktaty skruszone…
Pełka zrozumiał chrześciańskie uczucia Sobieskiego, który z żywym mógł walczyć, a wybranemu od narodu chwilę ostatnią osłodzić pragnął, nie rzekł więc ani słowa, skłonił się i oświadczył gotowość do drogi.
– Kilka godzin zejdzie nim gotów będę, rzekł w ostatku; pojadę sam ze starym i wypróbowanym sługą moim, który mi w najgorszych razach był wiernym towarzyszem, więcej nie potrzebuję nikogo.
W drugim namiocie kancelarya hetmańska już pisma przygotowała, nie zabawiło więc i Pełka opatrzony został w papiery… Z niemi powrócił do szałasu i do Kryszkowskiego, który z dala już nawoływał go, chcąc się dowiedzieć czego do hetmana był wzywany. Nie spowiadał mu się Pełka ani z czem, ani dokąd jedzie, tylko Gabrykowi konie kazał opatrzyć i być w pogotowiu. Tembardziej żal było plac opuszczać, iż tu się widocznie na noc gotowała rozprawa. Sobieski stać długo na śniegu i zimnie a trzymać ludzi i wyczekiwać nie myślał; więc choć zamieć się wzięła ze śniegiem i spoczynek był potrzebny, sam zaraz wyszedł z namiotu do pułków, obchodząc je, krzepiąc i do napadu na zamek gotując.
Nie spoczął, póki usty i przykładem nie ożywił tak rycerstwa, iż minio tych, którzy się opierali zuchwałej nocnej wycieczce, postanowiono przed brzaskiem na Chocim uderzyć. Pełka jednak czekać już na to nie mógł, Sobieski mu przechodząc ponowił rozkaz, aby śpieszył, chcieli króla żywym zastać, trzeba więc było konia dosiąść i jechać.
Pora czyniła tę podróż przykrą i ciężką, lecz na to przygotowany był Pełka, i wiedział, że gdyby mu koń padł lub ustał, radę znajdzie w którymkolwiek szlacheckim dworze po drodze. Popasy musiały być krótkie, a o noclegach nie było co i myśleć.
Szczęściem koń, którego wówczas miał, żelazny był, i choć natury powolnej, wytrwały nad podziw, a kilkodniową i nocna podróż nie odebrała mu sił, byle jeść miał podostatkiem… Pod Gabrykiem też szkapa ciężka i wołowita, o baraniej głowie, sławę miała w całem wojsku ze swego chodu, a w dodatku słomą ze strzechy gotowa się była przeżywiać. O oszczędzenie koni nie chodziło, choć naówczas koń prawie z żołnierzem na równi się cenił. Pisze ks. Birkowski o tem, jak w konie ludzie ufali; wspomina Skarga o tej miłości dla nich. Człowiek się z towarzyszem tym zrastał ciągle z nim żyjąc, a obaj się też lepiej rozumieli i wzajem wspomagali, niż dziś, gdy się ledwie kiedy spotykają.
Podkowy wprawdzie na… grudzie rozbite kilka razy odmieniać było potrzeba, ale konie doskonale drogę wytrzymały i przebiegły ją w nie do uwierzenia krótkim przeciągu czasu.
Gdy się lwowskie wieże pokazały, Bogu Pełka dziękował, że mu cało dał tu przybyć, chociaż po drodze już dowiedział się, że go ten nieszczęsny aga sułtański uprzedził i od pół dnia przynajmniej w mieście już być musiał. Chwili więc nie tracąc, z konia do gospody nie zajeżdżając, jak stał tak wprost jechał do króla, o którym tylko się mógł dowiedzieć w mieście, iż jeszcze żył…
O życiu wszakże dłuższem i wyjściu z choroby, lekarze zupełnie zwątpili; pomiędzy ludem, mieszczanami i szlachtą, uparte krążyły wieści, iż króla w cyrance, którą rad jadał, struto. Struły go raczej ludzkie niechęci i żółć, którą go napawano.
Dopadłszy naostatek anty kamery królewskiej, Pełka zastał tam dwór cały, i podkanclerzego, i kanclerza, i mnóztwo panów, w rozpaczy niemal nad stanem zdrowia króla tracących głowy… Przed kilku dniami wrzód sam z siebie pękł, lekarze odzyskali nieco nadziei, która krótko trwała, przyspieszało to tylko koniec nieuchronny. Pełka wedle instrukcyi hetmana sam królowi oddać pragnął list i ustnie przynieść zaręczenie, iż Chocim wzięty być musiał… Ksiądz Olszowski jednak dopuścić go nie chciał, i wymógł na nim oddanie papierów.
Aga od dwóch dni był we Lwowie z listem sułtana, ze szkatułką dla króla, zawierającą znaki hołdownictwa; dopuścić go nie chciano, czując, że pismo i upakarzające poselstwo byłoby nieszczęśliwego dobiło. Zwlekano pod rozmaitemi pozorami. Natomiast o pośle od wojsk i hetmana znać dano natychmiast… lecz król mało uczuł ztąd pociechy… Zapytał tylko, ktoby tę wieść przywiózł, – wymieniono Pełkę po nazwisku – przypomniał go król i wprowadzić kazał.
Późny był wieczór już, gdy wszedł do królewskiej sypialni, w której chory na łożu spoczywał, blady i do niepoznania zmieniony. Twarz Pełki przypomniała mu snadź dawne czasy, i wyciągnął doń rękę białą, zimną, wilgotną, którą niebieska sieć żył opasywała. Zestarzały był, wychudły, a oczy okrążały plamy ciemne… Przy łożu siedział kanclerz, stał doktór i kilku ulubieńców króla, wszyscy niemi i przerażeni… Gdy Pełkę przed łoże wprowadzono, usunęła się część przytomnych, biskup tylko pozostał. Michał kazał się Pełce przysunąć ku sobie i opowiadać o wojska pochodzie. Mniej na te szczegóły nastając, Pełka dla spełnienia poselstwa głównie się przywiązał do tego, by królowi dobrą wolę i serce hetmana odmalować…
– N. Panie, kończył z wolna, Zaledwieśmy doszli pod Chocim, gdy wszystkie już przygotowania do nocnego szturmu dokończone były – pierwszą myślą hetmana stało się wysłać mnie do W. Kr. Mości z zaręczeniem, iż Chocim wzięty zostanie, a przeszłych nieszczęść pamięć się zatrze… Chciał pan hetman uspokoić W. Kr. Mość, i to mu najbardziej na sercu leżało, aby troskę o powodzenie wojsk Rzeczypospolitej odjąć W. Kr. Mości.
Król podniósł oczy zmęczone i zatrzymał je długo nic nie mówiąc na twarzy Pełki; odwrócił się potem, jakby chciał wiedzieć czy go kto słucha. Kanclerz się ku oknu oddalił. Po chwili ozwał się głosem słabym:
– Wierzę waszmości, iż teraz, gdy już mnie widzą konającym… gdy nikomu nie zawadzam, gdy mogą czynić co chcą – litują się nademną… Czemuż nie wprzódy?
Zamilkł jakby zmęczony.
– Przypomnij Waszmość elekcye, mówił cicho: – daliście mi koronę na przekór woli starszej braci, aby swą wolę okazać – aleście mnie uczy – nili ofiarą… Musiałem walczyć przeciw wszystkim, aby się na tym chwiejącym tronie utrzymać, z którego śmierć mnie zabiera… Zaprawdę – zabójczy był dar wasz! dodał wzdychając i spuszczając głowę na piersi – przywiódł mnie on… na to łoże, na którem widzisz Waszmość… Za dzień tryumfu waszego drogom opłacił.
Pełka odezwać się nie śmiał…
– Tak – dodał Michał na wpół do siebie mówiąc – był to brzydki sen tylko – wyglądam spoczynku, rad mu będę… Wszystko spiknęło się na mnie, ludzie, okoliczności, przyjaciele i wrogi… w moich rękach zmieniało się dobro w szkody… żywność w truciznę… nie miałem chwili wytchnienia… a srom pić musiałem za napój powszedni, jak wodę…
– N. Panie, przerwał Pełka, chcąc odwrócić tę bolesną rozmowę – tem szczęśliwszy jestem, że W. Kr. Mości uroczyste zapewnienie zwycięztwa przynoszę. Wojska, mimo pory niedogodnej, doszły pod Chocim najlepszym ożywione duchem… hetmanowie są zgodni… w chwili tej Chocim jest w ręku naszych i zwycięztwo przy W. Kr. Mości…
– Nowy laur dla Sobieskiego – westchnął Michał – nową siłę pozyskał… i tak już był tu on panem i królem, a nie ja… Jam był męczennikiem – Bogu niech będą dzięki, że szczęśliwszą dla Rzeczypospolitej erę zwiastuję, która się z nowem panowaniem rozpocznie… Do mojego imienia i osoby przywiązane było nieszczęście… ja schodzę… i zorza się ukazuje… Umrę spokojny…
Nadszedł Olszowski, król zobaczywszy go zamilkł. Pełka stał w niepewności czy ma odejść, czy dłużej zostać… Michał podniósł oczy nań i kazał mu się zbliżyć do łoża.
– Waszmość mi lepsze przypominasz czasy – rzekł, – miło mi nań patrzeć… Pamiętam, gdyśmy się spotkali raz pierwszy, gdym Waszmość zastał u matki… i natem już nieszczęśliwem polu, gdziem się wam wymodlić nie mógł od korony… Uczyniliście ze mnie owego Ecce homo… Ecce rex… na szyderstwo narodowi, w płaszczu krwawym, w cierniu na skroni, ze trzciną w ręku zamiast berła. Zwyciężyła szlachta… alem ja lat cztery pokutował za jej tryumf i naukę, aby się przeciwko silniejszym nie porywała… Cóżeście dla mnie… zrobili pod Gołębiem, choć takeście się oświadczali? Nie mogłem dozwolić, by dla mnie lała się krew braterska… dałem za to życie…
Zbliżył się lekarz, i słysząc króla mówiącego długo, chciał go powstrzymać, by uchronić od znużenia.
– W. Kr. Mości potrzebny spoczynek, odezwał się.
– Wkrótce też spocznę – uśmiechając się smutnie, rzekł Michał – nie brońcie mi wypowiedzieć z duszy co na niej ciężyło. Odwrócił się i spytał o godzinę… zdając się liczyć niespokojnie, ile mu ich jeszcze zostawało – a gdy Pełka stał nie śmiejąc się oddalić, król uległszy woli Olszowskiego i lekarza, wyciągnął mu rękę do pocałowania i pożegnał słabym głosem.
– Utrudziłeś się Waszmość drogą pospieszną, począł oglądając się jakby szukał czegoś – chciałbym mu podziękować za to… Powiedzcie hetmanowi, gdy go zobaczycie, iż dla poczciwej chęci tej, jaką mi okazał, chętnie mu odpuszczam wszystko…
Zawahał się, popatrzał na doktora.
– Przyjdź Waszmość do mnie jutro… skończył głosem słabym…
Z przykrem uczuciem jakiejś zgryzoty wewnętrznej opuścił Pełka sypialnię. Bolesny też obraz wystawiał cały ten dwór, w którym czuć było rozstrój, niepokój i obawę jutra. Stan króla był zrozpaczony… wszystkie czoła chmurzyły się obawą o jutro… U łoża tego ledwie garść zmuszonych pozostawała z obowiązku… Wiadomo było wszystkim, iż królowa Eleonora, której serce od dawna było księciu lotaryńskiemu oddane, zamiast przywiązania przyniosła Michałowi wyrzuty, pogardę i jedną jeszcze boleścią więcej…
W chwili, gdy król konał, na jej dworze snuto już plany, jakimby sposobem odżywić kandydaturę księcia lotaryńskiego… i królową pozostawić na tronie… Inni myśleli o Neuburgu, inni szukali kandydatów za światem zrażeni tym wyborem Wiśniowieckiego, który zdawał się Piasta na zawsze usuwać od tronu…
Żył jeszcze król Michał, gdy już na wszystkie strony intrygowano, knowano, obmyślano jakiego mu dać następcę… Opuszczony od wszystkich niemal, biedna ofiara losu, Wiśniowiecki czuł się już prawie z tronu straconym.
Przez ostatni wzgląd dla umierającego oszczędzono mu tylko listów sułtana i kaftanów, nie dopuściwszy doń agi.
Nazajutrz, gdy Pełka jeszcze spoczywał, obudziły go dzwony wszystkich Lwowa kościołów, których dźwięk przeraził go… biły ponuro, jakby na gwałt i trwogę…
Wchodzący Gabryk rzekł we drzwiach…
Król umarł!
Razem niemal ze śmiercią nadbiegł od wojska wysłany Kryszkowski, który przynosił wiadomość o zwycięztwie odniesionem pod Chocimem. Najlepszym dowodem tego był on sam, bo mnóstwem rzeczy zdobytych się obładował, które mu do sprzedaży we Lwowie nadawano.
Nim żałobę wydzwoniono, radość ze zwycięztwa, szalona, niepomierna, wrzawliwa o trumnie niezawartej jeszcze kazała zapomnieć. Ciało królewskie leżało opuszczone… a ludzie biegli głosząc sławę Sobieskiego i ciesząc się z odzyskanej czci… Było coś bolesnego w widoku tej żałoby zrzuconej nim została wzięta, w tym szale ludu ściskającego się po ulicach, gdy katafalk króla ostawiony świecami miał przy sobie Zaledwo kilku dworzan i kilku biedniejszych duchownych… w zapomnieniu tego nieszęśliwego, z którego zgonem szczęście wracało…
Nikt się nawet nie odezwał z żalem po zmarłym, prócz kilku sług jego… Najwierniejsi myśleli już o przyszłości.
Imię Sobieskiego było na wszystkich ustach. Obiecywano sobie nowe tryumfy z nim i przez niego; nikomu jednak na myśl nie przyszło, ażeby szczęśliwego hetmana królem uczynić.
Miał zbyt wielu nieprzyjaciół, ażeby mógł sam o tem pomyśleć. Po Czarnieckim wprawdzie on był ulubieńcem narodu – lecz nie z tysiącami rachować się było potrzeba, ale z tą falangą stojącą u steru, która dowiodła, iż nikt bezkarnie przeciw jej woli, nad nią wynieść się nie może. Ofiarą jej padł nieszczęśliwy Michał.
Szlachta zrozumiała i uczuła to, iż nie dorosła do rządzenia Rzecząpospolitą, choć się zwała elektorką królów i miała wolę – nadania sobie pana.
Pełka mając wiadomość przez Kryszkowskiego, iż Pac postanowił odciągnąć, a Sobieski miał do Lwowa przybyć, postanowił tu czekać na niego… Obaj razem z towarzyszem spędzali dni, gdyby humor służył, dosyć wesoło, bo ich tu na rękach niemal noszono, a dosyć opowiadaniami nakarmić ciekawych nie mogli. Pełka do nich nieskłonny, był więcej słuchaczem niż świadkiem dla Kryszkowskiego, który na rachunek wyprawy, chciwym szczegółów niestworzone opowiadał rzeczy. Należał on do tych rycerzy co i w polu nie zaśpią, i odbywszy co do nich należało, popisać się z tem umieją. Nikt nad niego łatwiej poematów nie tworzył i historyi prawie z niczego, bohaterów z pospolitych ludzi i wiekopomnych czynów z najzwyczajniejszych wypadków. Pełka podziwiał ten talent, bo Kryszkowski właściwie rzekłszy nie kłamał, lecz z tematu, jakich tysiące dostarczała wojna, tworzył rzeczy, których naocznym będąc świadkiem towarzysz, zaprzeczyć im nie mógł, a potwierdzać jednak się lękał.
– Mój Kryszkowski, mówił do niego Pełka, gdy zostali sami – powiedz ty mi, zkąd ty to wszystko bierzesz u licha?
Stary wojak wąsa pokręcił.
– Juściż nie poluję – rzekł z powagą – prawda tam zawsze jest we środku, a że mi Pan Bóg taką naturę dał, iż z dala mi się rzeczy ogromniejsze i cudowniejsze wydają, temum ja nie winien… Ludzie zawsze połowie tego ledwie uwierzą, co im powiesz, potrzeba więc trochę przypuścić na wyrost, – inaczejby to na nic zeszło…
I śmiał się poczciwy Kryszkowski, a zapraszano go tak iż pokoju nie miał na chwile, i ugaszczali wszyscy, a łupy chocimskie, nawet łup kołczanów tatarskich i ladajakie rupiecie tak dobrze spienię – żył, iż mu się wszystkie straty w pochodzie wynagrodziły.
Pełka tymczasem wprosił się do dworu, aby biednemu królowi szlacheckiemu ostatnią oddać posługę.
* * *
Pozjeżdżało się było naówczas do Lwowa ludzi wiele, których spodziewane przybycie hetmana tu ściągało… Oczekiwano na tego zbawcę z niecierpliwością wielką, wiedząc, iż on teraz na przyszłe losy Rzeczypospolitej najwięcej miał wpływać… Nawet nieprzyjaciele osobiści i zazdroszczący mu sławy, widząc, iż z niej go odrzeć nie potrafią, grali rolę adherentów, na czem się Sobieski znać umiał.
W tym natłoku ludzi znalazł Pełka wielu, których się widzieć nie spodziewał. Wpadł nań jak burza Rożański, otylszy niż był, weselszy niż kiedykolwiek, a serdeczny jak zawsze, szczęśliwy, że druha napytał.
– Co ty tu będziesz robił? zawołał przy pierwszem spotkaniu; zimować ci nie dam we Lwowie, choćby i hetman tego żądał: ze mną musisz na wieś. Dosyć już tej włóczęgi i bałamuctwa, czas się żenić… a dalej pora nie będzie…
– Wiesz przecie, żem ja chłopcem poprzysiągł, a stary dotrzymać muszę mojej bogdance… odparł Pełka…
– Która tymczasem trzeciego sobie męża wzięła! śmiejąc się zawołał Kożański. Już ludzie nawet wierzyć nie chcą, gdy im o Urn powiadamy, bo
0 waszmości i jego miłości jak o Sylorecie bajki rozpowiadają. A no, by tego było dosyć… panien jest do wyboru jak maku, jedna po drugiej piękniejsza… Choć moją Julkę kochani, a patrząc na nie, aż mi czasem żal, że się żenić nie mogę. Żebyżeś ty tak życie zmarnował!
– Wola boża snadź była – mówił Pełka ze zwykłą swą spokojnością.
– A toś i tu pewnie dla tego przybył, aby na podorędziu zawsze się znaleźć, gdyby co męża spotkało… szydersko odparł Rożański; a no – twój Pac nie wygląda coś na to, żeby ci miał tak prędko ustąpić.
– Alboś go widział? zapytał Pełka.
– Oboje mi ich pokazywano, bo co prawda, jejmość jeszcze za trzecim mężem wygląda, jakby dopiero jednego miała, taka piękna!
– Gdzież ją pokazywano? krzyknął Pełka zdziwiony – ja o niczem nie wiem…
– Jakże to może być? zdumiony odrzekł Różański – aleć oni tu oboje…
Dla Medarda nowina ta była zarazem pożądaną i niepokojącą. Nie zobaczyć Jadwigi… przechodziło siły jego; a jakże się tu do niej dostać? nawet jak o nich się dowiedzieć?
Tegoż dnia poszli na wzwiady. Okazało się, że młody Pac naprawując co hetman jego imiennik, sporząc z Sobieskim, popsował dla rodziny, zjechał tu w przeczuciu przyszłych konjunktur, zyskując sobie panią hetmanową.
Piękna Marysieńka już naówczas miała ten wpływ na męża, którym na nim wszystko co chciała wymódz mogła, a umiała nim władać tak, iż on sam wędzidła nie czuł i cugli. Wszystko więc cokolwiek Sobieskiego potrzebowało, a zalecać mu się chciało, garnęło się do pięknej Marysieńki…
Pac też, oprócz imienia, nie mający nic, a potrzebujący pleców, wcześnie chciał zaskarbić łaski hetmanowej, której niegdyś żona jego dosyć była miła. Wiózł więc i ją tu z sobą, czemu piękna Jadwiga bardzo była rada, bo samotnością się brzydziła, na wsi żyć nie umiała i czuła się do wielkiego świata stworzoną.
Wiedział już wieczorem Pełka, który dwór zajmowali państwo Pacowie, i kędy ich miał szukać – Kożańskiego więc, który się do niego wpisał na kwaterę, zostawując z Kryszkowskim, który mu chocimską opowiadał z talentem sobie właściwym, pan Medard ubrany jako mógł najwytworniej, a na stroju mu nigdy nie zbywało, – puścił się z Gabrykiem do mieszkania swej pani.
Była godzina przedpołudniowa, a dzień zimowy piękny – i pierwszy wczesny śnieg sanek mnóztwo na ulice wywołał, paradowali panowie Rusini, dobywszy co mieli najpiękniejszego.
Przybywszy do dworku, gdzie się liczną służbę i dwór pokaźny znaleść spodziewał, zdumiał się Medard, czeladź widząc ladajako przybraną i skąpą. Gdy zsiadłszy z konia, o pisarzową zapytał ( bo tytuł ten Pacowi dano za króla Michała), odpowiedziała służba, iż jest w domu… ale jegomości nie ma. O tego też mu tak bardzo nie szło, i zameldować się kazał… Stał w progu pierwszej izby, gdy w drugiej okrzyk posłyszał, i piękna Jadwiga wybiegła z żywą radością nie tajoną przeciw niemu.
Kilka lat upłynęło od czasu, jak jej nie widział, ale z obrazem na sercu i w pamięci się nosił. Lękał się, aby nie była zmieniona… W istocie znalazł ją inną nieco, tylko niemniej piękną niż była…
Są takiej krwi konie, które się późno składają; można było toż samo ( bez urazy) powiedzieć o pani pisarzowej, która dopiero teraz w całym blasku piękności kobiecej występowała…
Jeszcze gdy ją księżną podkomorzyną widział Pełka, coś miała w sobie dziecinnego – teraz rozkwitła w pełni świeża, różowa, promieniejąca, z oczyma błyszczącemi jak dwa dyamenty czarne – zdawała mu się cudowniejszą jeszcze…
Z Jadwisi wprawdzie stała się Jadwiga, lecz niktby jej nie dał nad lat dwadzieścia kilka…
Wbiegła do pokoju trzymając sznur pereł, który właśnie na, szyję kłaść miała, cała rozradowana, szczęśliwa, uśmiechnięta… nie kryjąc się wcale z uczuciem, jakiego doznała, gdy jej o Pełce oznajmiono. Zmierzała go bystremi oczyma i pierwszem jej słowem było:
– A moja kokarda?
Pełka milcząc sięgnął pod żupanik na piersi, i dobył zbladły węzeł już niemal biało wyglądającej wstążki. Przez tych lat tyle utrapień, wojen, przygód nie opuściła go nigdy pamiątka pięknej Jadwisi… która na widok swojej wstążki stanęła jak wryta.
– Boże mój! cóż to się z nią stało! zawołała ręce łamiąc – miałożby to być ze mną! Wypełzła, blada, zmięta… tyle lat…
– Ale od tych lat tylu leżała zawsze przy mojem sercu – odezwał się Pełka, całując pulchną, podaną mu rączkę drżącą.
– Schowajże ją sobie, niech ja na nią nie patrzę, śmiejąc się zawołała pani pisarzowa; bo przyznam się, że nie radabym, żeby ją mój mąż zobaczył… Tu nagle przerwała sobie i ręce łamiąc:
– Wiesz – znowu mam zazdrośnika! dodała lamentująco…
Nie dała mu odpowiedzieć i szczebiotała dalej:
– Ale tak, tak jest! okrutnie zazdrosny i nudziarz… i –
Ugryzła się w usta…
– Cóż się z wami działo? zaczęła jakby się pomiarkowawszy: mówcie o sobie!
– Nie ma nic ciekawego – mruknął Pełka – wolałbym się dowiedzieć coś o pani pisarzowej…
– A! jak to brzmi! pani pisarzowej! fe! zawołała Jadwiga – ale cierpliwość mieć muszę… Drugie są hetmanowe, kanclerzyne… podkomorzyne, marszałkowe… mnie się dostało być – pisarzową!…
Ale bo mnie p. Medardzie, jak was, jakieś nieszczęście ściga… Tu westchnęła…
– Siadaj pan proszę, rzekła. Mąż pojechał do kanclerza Olszowskiego, pewno nierychło powróci – a! tem lepiej. Zdaje mi się, że mu matka o was mówiła… i o was być gotów zazdrosnym… Powiadam wam, bardzo nudny… O mnie nie myśli, ambicya żyje cały… Tylko się wstrzymuję, bo go ogadywać nie chcę.
Nagle podniosła głowę i rozśmiała się.
– Wiesz pan, że matunia za mąż poszła! Na co się jej to zdało?… Takiego sobie gbura wzięła, teraz czyste ma piekło w domu! Zupełnie zestarzała, nie poznałbyś jej.
Co do mnie, trzymam się jak umiem, żeby się nie gryźć, nie gniewać, nie poruszać i przez to jak matunia nie zbrzydnąć… Bo już przyznam się wam, że nie mogłabym znieść, gdybym przyszła do zwierciadła, a ono mi pokazało… maszkarę…
Poczęła trzepać rączkami.
– Dla tego choćbym się czasem powinna pogniewać, choć mi się chce popłakać, choć mi smutno i źle na świecie – śmieję się, tak się boję zestarzeć…
Pełka z zachwytem słuchał tego szczebiotania: byłby tak siedział nie mówiąc słowa wiek cały, patrząc jej w oczy, pojąc się muzyką jej głosu, karmiąc jej dziecinną prostotą. Przerwała jeszcze:
– Mów mi Waszmość o sobie – rzekła. Już się nawet nie pytam o to, czyś się gdzie przypadkiem nie ożenił, bo wiem, że to być nie może… O! gniewałabym się bardzo na niego…
Spojrzała mu w oczy… Pełka był oburzony… rozśmiała się…
– A! tak! dodała kładnąc mu rękę na dłoniach – pozostaniesz mi wiernym… do śmierci! To będzie bardzo, bardzo pięknie… Ja często sobie myślę, że mam takiego w was rycerza, który jest moim, zupełnie moim, którego gdybym kiedy zawołała… przyszedłby mi w pomoc. Prawda?
– A… pani moja – odparł Pełka zachwycony – toby było szczęściem dla mnie.
– Ja zawsze mówię, że takiego drugiego, jak mój rycerz, nie ma na świecie.
I rozśmiała się, pokazując z za obsłony różowych warg białe drobne swe ząbki.
– Czy zestarzałam? spytała go po namyśle.
– To nie może być! jesteś pani…
– Zmieniłam się trochę – rzekła smutnie… sama to widzę, gorsety mi się nie spinają… gniewam sie na gorsety i na siebie… To mnie tylko pociesza, że zawsze mnóztwo się we mnie kocha… i tak się bałamucę jak sama chcę… a to taka rzecz zabawna! Gdyby mój Pac nie był taki zazdrosny… Ale – ale mówże mi o sobie?
– Nic do powiedzenia nie mam…
– Byłeś pod Chocimem?
– Tylko żem go widział, bo mnie hetman do umierającego wysłał króla… i przy zdobyciu go nie byłem…
– A! to szkoda! słyszałam, że tam takie piękne rzeczy u Turków dobrali, dodała pani pisarzowa… I zastałeś króla przy życiu jeszcze? rzekła natychmiast zmieniając rozmowę.
– Ostatniego dnia przed śmiercią przybyłem – odpowiedział Pełka.
– Biedny to był król – przerwała Jadwiga – ale bardzo nieładny. Ja się nie dziwuję, że go królowa kochać nie mogła: minę miał zawsze utrapioną, znudzoną i smutną… a ją biedną wydali gwałtem za tego chorego, gdy się kochała w Lotaryńskim.
Jakże się wam zdaje, kogo mieć królem będziemy? spytała po chwili.
– Ja tego odgadnąć nie potrafię – uśmiechając się rzekł Pełka. Gdyśmy na Michała głosowali, nikt o nim nie myślał nawet przed godziną, a przy – najmniej nikt się tak łatwego wyboru nie spodziewał… Dziś? któż może przewidzieć, komu Bóg przeznaczył koronę?
– Ja jestem za Lotaryńskim – mówiła piękna pani, – dla tego, żeby ta nieszczęśliwa królowa Eleonora szczęśliwą być mogła, kiedy go kocha…
– A ! pani! rzekł Pełka – ci co kochają, bardzo rzadko bywają szczęśliwi.
Jadwiga umilkła… spojrzała w okno…
– Waszmość tu zabawisz? spytała.
– A państwo? odrzucił pytaniem także Pełka.
– Czyż ja wiem, co ten tyran ze mną zrobi? – cicho szepnęła pisarzowa – ja muszę jechać i siedzieć jak on zechce… nigdy nie zrobi nic dla mnie, wolałabym w Warszawie… Lwów mi się nie podoba… on o to nie dba, a ja nawet wypłakać się nie mogę, gdy się pogniewam, bobym sobie oczy popsuła… i ten nudziarz z tego korzysta…
Załamała ręce nieszczęśliwa ofiara, nad której losem Pełka się w istocie litował.
– Wyobraź pan sobie, trzech mieć mężów i być zawsze tak nieszczęśliwą! Z pierwszym myślałam, że zrobię co zechcę… gdzie tam! tyran był stary… Drugi… nie chcę już o nim mówić nawet… człek okropny! kat prawdziwy… Trzeci zdawał się młody, zakochany, posłuszny, a co to się to z niego zrobiło!… Kochać się nie umie – i zazdrosny.
Właśnie wśród tego narzekania, szelest w podwórzu zwiastował czyjeś przybycie. Był to powracający do domu Pac, który wszedłszy do pokoju, zdziwił się mocno widząc nieznajomego człowieka na poufałej z żoną swą rozmowie.
Mąż pieknej Jadwigi miał cale pańską postawę i twarz przystojną, wypieszczoną, młodą jeszcze. Znad w nim było wychowańca obcych krajów, których też strój nosił… W rysach jego malowało się wszakże jakby znudzenie życiem i niesmak do wszystkiego…
Pisarzowa zaprezentowała mu Pełkę, jako dawnego sąsiada Horbowa i dobrego przyjaciela domu. Przyjął go Pac bardzo grzecznie i bardzo zimno. Spytał zaraz zkąd przybywa? a dowiedziawszy się, że był przy hetmanie i w poselstwie od niego wysłany został do króla, pogrzeczniał znacznie, zaczynając o Sobieskiego dopytywać, mówiąc o nim z pochwałami wielkiemi.
– Wiem – dodał – że z panem hetmanem stryjem moim nie zawsze bywali w zgodzie, lecz sądzę, mimo pokrewieństwa naszego, iż wina w tem pana Paca… Z takim wodzem jak Sobieski, w zgodzie być potrzeba…
Spodziewano się właśnie przybycia zwycięzcy i Lwów wybierał się go jak wybawcę kraju przyjmować – rozmowa więc zwróciła się ku temu.
Pan pisarz się wielce ożywił – ale pisarzowa widząc się niemal opuszczoną i zapomnianą, cicho wysunęła się z pokoju.
Pełka który się i takiego przyjęcia nie spodziewał, niezmiernie był w duszy rad, że mu ono do domu państwa pisarzostwa drzwi otworzyć może.
Pac nie podobał mu się chłodem i sztywnością wielkiego pana; nic w nim nie było szlacheckiego, polskiego niewiele, wyglądał na cudzoziemca, lecz był to człowiek widocznie łagodny i pan siebie, a w towarzystwie znośny…