Żywot szczęśliwego - ebook
Unde malum? Niezwyczajna książka egzystencjalna o miłości w czasach odwiecznej zarazy. Intymny pejzaż refleksji w uniwersalnej oprawie, kunsztownie zmieszany z brudem rzeczywistości. Erotyką, absurdem, grozą, mistycyzmem… Słowa przelane na karty tej bezkompromisowej książki na długo pozostają w pamięci.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8221-210-5 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
kiedy leżałem w szpitalu
umierający
przychodziliście do mnie
z kwiatami od których mdliło mnie
[oglądać życie
przychodziliście do mnie
ale nie przychodziliście
do innych ludzi. [Czekali na was
wypatrywali. Nasłuchiwali.
Nie chcieliście patrzeć słyszeć
ich wołania pozostają we mnie.
Przynieśliście mi zgryzotę
i w zgryzocie pozostawiliście
potrzebujących. [Umarłem,
ale nie będziecie spać spokojnie.Chodzą
po mnie robaki i glisty
albo popiół rozwiany na wietrze
gryzie w oczy Co ze mną zrobicie? Komu
truchło odda swe soki?
Pomnik? Tak, ale pod drzewem
Niech drzewo się mną naje
nasyci do końca. Drzewa były
mi zawsze dobrymi kompanami.
Niczyje
niezdolne do pochlebstw
bezimienne ciche
spokojne życie Tylko
co ze mną zrobicie?
Nie myjcie mnie. Nie ubierajcie.
Ale umyliście mnie. Ubraliście
w marynarkę. W koronę powszechnych
złudzeń. Będziecie nosić mnie
w pamięci i sercach nie znając mego imienia.
Odejdźcie
Nie odejdziecie
dlatego sam odejdę
zgubię się na zawszeKwiaty śmierci
w smutku
klękają przed życiem, żeby
nie spojrzeć mu w oczy
zakochani w melancholii
czyszczą cmentarze łzami radości,
bo od trupa nie usłyszą już prawdy.
Czym jest śmierć? — zastanawiają się —
kontrolując przestrzeń i siebie nawzajem.
Przyszła śmierć z kwiatem na dłoni i zapytała:
Czy to jest kwiat?
Spojrzeli na siebie trwożliwie.
To jest śmierć — powiedział kwiat —
wskazując na nich
i zmarł.Upadek w czas
Zapalam zapałkę, żeby zapalić papierosa
otwieram butelkę, żeby otworzyć umysł
spoglądam na ciebie, aby pisać wiersze
piszę wiersze, by nie patrzeć na siebie
wychodzę z domu, żeby go odnaleźć
poruszam wachlarzem uczuć, by zapomnieć,
zapominam, żeby nie móc wspomnieć, iż
poza samotnością mam tylko ciebie
w zapalonej zapałce, w zapalonym papierosie
w otwartej butelce spoglądam w twoje oczy,
żeby uwolnić zakuty umysł
i przestać wreszcie pisać krwią na
murach nocy.
Tylko czy tego chcesz?Więc
mówię jej, że się myli, że ważna jest potrzeba doraźnego dotknięcia,
a ona zamyka mi usta, zapycha je frazesem kurtuazyjnej melby.
Od niej zależy każda wypita kropelka wina. Czy wyobrażasz sobie
napisać choćby słowo bez krwi na ustach? Więc mówię jej, powstrzymaj
się, lecz ona chciała za bardzo śmierci, bym miał pozostać głuchy na
wołanie cierpienia. Wiesz przecież, że my widzimy rozpacz pierwsi.
Nie zmieniam tematu. Ja go zabarwiam. Koloryzuję zbrodnię, bowiem
poeta musi zabić, musi odejść pokonany przez siebie samego. Kiedyś
myślałem, że czegoś takiego nie powiem, dziś, kurwa, widzę w tym sens —
by głosić aprobatę dla codziennego morderstwa, by nową stworzyć kulturę —
tęp muchy!Ludzie
poszukują rozwiązania tajemnicy na wszelkie sposoby,
pragną dotknąć prawdy, szukają wytchnienia i raju.
Nie zdają sobie sprawy, że życie bez tajemnicy nie ma sensu.
Że raj, który im obiecano jest piekłem, do którego z radością
wejdą.
Przeszukują historię, wykopują skarby, odnajdują zaginione,
rozliczają zbrodnie, kumulują kolejne tragizmy, tworzą prawa,
kalkulują, jakby tu wyjść na swoje, jak tu uspokoić się?
Wszędzie kopią, wszędzie dziury i pomniki, święta; władza
bez cienia wątpliwości rozmazuje krew na twarzach potomnych,
tylko człowiek wciąż nieodkryty,
tylko człowiek znajduje odpowiedźByliśmy
(pojechałem kiedyś z rodzicami i świętą siostrą na Mazury.
Zawieźliśmy tam w przyczepce i na dachu samochodu oraz
w każdym wolnym miejscu cały dom. Kołdry, garnki, talerze,
rozkładane
stoły, krzesła, lustra, wszystkie przybory codziennego użytku,
bez których normalni ludzie mogliby się obejść. Tylko ściany
były z namiotu. Podróż
trwała osiemnaście godzin, bo maluch po drodze zepsuł się dwukrotnie,
lecz tata miał do perfekcji opanowaną książkę napraw „Fiat 126p” i ratował
swoje stado od zguby, to znaczy dzielnie stawiał czoła zadaniom
praktycznym tak jak mama, która wychodząc naprzeciw
problemom i czającej się grozie przygotowała trzydzieści
pasteryzowanych słoików z mięsem, spoczywających pod
stopami siostry i moimi.)
byliśmy
kiedyś rodziną? łowiłem ryby na wędkę zrobioną z patyka.
Małe płotki,
leszcze, okonie, karasie, a w nocy raki
z latarką
z rodzinąKiedy
się urodziłem, myślano, że jestem dobry,
ale gdy zacząłem parę lat później pisać
lewą ręką, okazało się, że jestem jednak zły.
Pani psycholog powiedziała, że zło można
leczyć, trzeba tylko wiązać lewą rękę
z tyłu do paska u spodni. Wierzyłem, że
ja też mogę być dobry jak oni, lecz śmiali
się, że nie jestem tak dobry jak trzeba,
bo słoneczko nierównym okręgiem, bo
szlaczek poza linijkę, bo lewą ręką wyciera się
dupę,
lecz ja do dziś wycieram prawą, żeby
usprawiedliwić zło przed światem,
nie noszę już paska do spodni, przestałem
malować słoneczka i szlaczkiem chodzę
[jak najdalej od ludzi dobrych…Miałem
kiedyś kolegę w Chorzowie, który zbierał pocztówki
z aniołami. Każdemu z nich wyrywał pióra, aby
zrobić sobie pióropusz. Bardzo chciał być. Wodzem
Mówił,
że człowiek powinien jeść tylko trociny. Wszystko
byłoby prostsze i znośne. To całe wysmakowanie —
jak twierdził — sprawia, że poezja traci swój sens.
Jeśli poezja, to tylko czysta forma na brudnej pościeli.
Jeśli życie, to tylko wśród martwych.
Jeśli praca, to tylko wałęsanie się po nocach.
Dzień powinien być zakazany. Zniszczony.
Dokumentnie zabroniony urzędowo. Nie można
się znać na czymś, znając się na wszystkim.
Tylko wódz potrafi pojąć głębię tych słów.Na szybie
komar tańczy życie. Jednak cisza.
Nic się nie dzieje. Samiec żyje tylko dziesięć dni.
Potem wolność. Potem już tylko sen.
Wszystko mu jedno, ale do końca
pozostaje sobą. Milczy. Który to dzień tańca?
Może zaraz odejdzie? Spadnie z hukiem
na parapet. Wtedy nawet pająk go nie tknie.
Jednak cisza. Nic się nie dzieje. Koty
już straciły ochotę na przekąskę. Przychodzą
tylko do michy. Komar ma tu spokojne życie.
Nikt mu nie przeszkadza. Nie czyha na niego.
Dziś jest moim jedynym przyjacielem.
Jednak cisza.
Komar nie będzie miał nigdy pogrzebu.
Zazdroszczę mu. Nie zbierze się tłum komarów.
Komary są mądre. Nikt nie będzie mył ciała
pana komara. Jakże musi być szczęśliwy.
Nikt mu nie zaklei oczu kropelką, nikt nie
będzie pudrował komarzej twarzy. Myślę o tym, by
umrzeć gdzieś z dala od tego ludzkiego absurdu.
Żyje nadal. Bez wytchnienia
obskakuje każdy milimetr szyby po tysiąc
razy. Gdyby można było spocząć z nim
w jednym grobie, cisza jednak. Gdyby
można było liczyć na to, że nikt nie przyjdzie
na nasz pogrzeb, jaka radość wielka kryłaby się
w umieraniu. Komarzyca lubi CO2, ale człowiek
nie lubi ludzi, komarzyc i dwutlenku węgla. Dwutlenek
węgla niszczy ozon. Krowy podobno produkują najwięcej
dwutlenku węgla. Więcej niż przemysł i wszystkie
samochody. Krowy dużo pierdzą i z tego ten problem.
Nie obchodzi nas życie planety. Nic nas nie obchodzi.
Popyt na wołowinę jest duży i biedne krowy nie wiedzą,
że wypierdzą naszą zagładę.
Ale to my — ludzie — wyznawcy beznadziejności — pragniemy
własnej zguby. Czemu mogą być winne krowy?
Komar wciąż tu jest. Nie zauważa mnie. Jakiś
bachor woła: babcia, babcia, babcia! Już po ciszy,
a było tak przyjemnie. Babcia się nie odezwała.
Może przyszła jej pora? Który to dzień?
życie, zastanawiam się. Czego chciał ten bachor?
Kim jest człowiek?
Nie mam nic oprócz pisania. Nic. Kiedy nie piszę,
umieram, kiedy piszę, umieram. Kiedy umrę, żyć
zamierzam.
Gdzie śpią komary?
Mijały lata, a ja pisałem ze sportowym zacięciem.
Bez ustanku jak komar. Dziesięć lat zleciało.
Życie komara jest więcej warte ode mnie. Zapragnąłem
być sam, żeby zobaczyć, kim jestem. Gdy zobaczyłem
siebie, stwierdziłem, że dla świata będzie lepiej, gdy tu
pozostanę. Miałem prosty wybór. Albo mordowanie,
albo umieranie. W sobie. Wybrałem życie. Oni tak mało
wiedzą. Jednak cisza. Komar tańczy.
Jednak boli, jednak dobrze jest tu zostać.
[… Zmarł.
Komar odszedł. Spadł. Z impetem. Tak po cichu
przez wąskie dróżki, odchodzę jak wypalony papieros,
niczym zaklęcie
na szczyt serca
W empik go