- W empik go
Gwiazduś - ebook
Gwiazduś - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 149 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było tak zimno, że nawet zwierzęta i ptaki nie wiedziały, jak by tu sobie poradzić.
– Uu! –stękał wilk, kuśtykając przez krzaki z podwiniętym pod siebie ogonem.
– Cóż za potworna pogoda. Dlaczegóż rząd w to nie wejrzy?
– Uit, uit, uit! – ćwierkały zielone makolągwy.– Stara ziemia umarła, i oto ją położyli owiniętą całunem.
– Ziemia wychodzi za mąż, a to jej ślubna suknia – szeptały do siebie turkawki. Różowe ich nóżki były zmarznięte na kość, ale turkawki uważały sobie za obowiązek spojrzeć na rzecz od strony romantycznej.
– Bzdura – mruknął wilk. –A ja wam powiadam, że to wina rządu. Jeśli mi nie wierzycie, to was zjem. – Wilk był stworzeniem na wskroś praktycznym i nigdy mu nie brakowało argumentów.
– Co do mnie – powiedział dzięcioł, urodzony filozof – to tyle dbam o wyjaśnienie, co pies o piątą nogę. Tak jest, jak jest – a jest piekielnie zimno.
Było naprawdę piekielnie zimno. Wiewiórki, które mieszkały w dziupli wysokiego świerka pocierały sobie wzajemnie noski, żeby się zagrzać, a króliki skulone w swoich jamach nie ośmieliły się nawet wyjrzeć za próg. Jedynie długouche sowy rade były takiej pogodzie. Ich pióra zesztywniały od szronu, ale sowom to bynajmniej nie przeszkadzało i przewracając żółtymi oczami pohukiwały do siebie poprzez las: – U-hu, U-hu! Co za cudowna pogoda!
A drwale szli i szli krzepko dmuchając w palce i brodząc ciężko okutymi butami w zmarzniętym śniegu. Raz zapadli się w zaspę i wyszli z niej biali niby młynarze, gdy mielą mąkę. Innym znów razem takiego kozła machnęli na twardym i śliskim lodzie zamarzniętego bagna, że im się chrust rozsypał i musieli go zbierać i wiązać w nowe wiązki. Znów kiedy indziej zdało się obu drwalom, że zabłądzili w lesie i strach ich zdjął, bo dobrze wiedzieli, jaki okrutny jest śnieg dla wędrowców, którym wypadnie usnąć w jego ramionach. Oddali się jednak w opiekę poczciwego świętego Marcina, który czuwa nad podróżnymi, zawrócili z drogi i dalej już szli ostrożnie. Doszli nareszcie do skraju lasu i stąd daleko w dolinie ujrzeli światełka wioski, w której mieszkali.
Tak byli radzi ze swego wyzwolenia, że zaczęli się głośno śmiać. Ziemia wydała im się teraz niby kwiat srebrny, a księżyc jak złoty kwiat.
Gdy się już naśmiali do syta, zrobiło im się markotno, gdyż przypomnieli sobie o swojej biedzie – i jeden z nich rzekł do drugiego:
– Nie wiem, po co się tak weselić, skoro wiadomo, że świat należy do bogatych, a nie do takich jak my! Byłoby lepiej, żebyśmy gdzie zamarzli w tym lesie, albo żeby nas napadł jaki zwierz i pożarł bez ceremonii.
– Święta prawda – powiedział drugi drwal. – Jednym się przelewa, a drugim nie dostaje. Niesprawiedliwość podzieliła świat i nic oprócz trosk Judzie nie dzielą po równi.
Kiedy tak biadolili nad swoją niedolą, nagle stało się coś przedziwnego. Z nieba spadła mianowicie jasna i piękna gwiazda. Ześliznęła się w dół nieboskłonem mijając w locie inne gwiazdy, a drwalom zapatrzonym w jej lot zdawało się, że upada za małą kępą wierzb, o rzut kamieniem od owczego szałasu.
– Gar złota, kto ją znajdzie – zawołali i nuże biec do gwiazdy, tak się im chciało tego złota.