Niebo ze stali - ebook
Niebo ze stali - ebook
Wozy wygnanych niegdyś koczowników stanęły u stóp gór, które oddzielają ich od upragnionej wolności. Losy Szóstej Kompanii Górskiej Straży, dziewczyn z wolnego czaardanu i małej dziewczynki z rodu Verdanno zaczynają się splatać… Zanim na niebie o barwie stali wzejdzie słońce, wyżyna spłynie krwią.
Niebo ze stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza to pełna rozmachu epicka powieść ze świata wielu narodów, języków, wierzeń i egzotycznych kultur. Losy bohaterów potrafią wycisnąć łzę z oka największych twardzieli, a pióro Roberta M. Wegnera sprawia, że czytelnik kocha i nienawidzi wraz z nimi. I wraz z nimi staje naprzeciw przeznaczenia.
Dwa poprzednie tomy (Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ–Południe i Opowieści z meekhańskiego pogranicza Wschód–Zachód) otrzymały liczne wyróżnienia i nagrody – m.in. Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Sfinksa oraz tytuły Książek Roku portalu Katedra.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61187-65-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chłopiec stoi w mroku i wodzi wzrokiem po około trzydziestu twarzach. Należą do innych dzieci, większość z nich jest w jego wieku. Dni smutku ledwo się skończyły, niemal wszystkie twarze noszą ślady białej farby; tylko kilkoro dziewcząt przewiązało jeszcze włosy na znak żałoby. Nie znały innego sposobu, by okazać uczucia. A teraz to...
Patrzy na nich spokojnie. Pochodzą z różnych klanów i szczepów, ale we wszystkich są najstarsi i przez ostatnie lata stali się przywódcami reszty.
— Straciliśmy większość młodych wojowników — zaczyna i obserwuje, żadna twarz się nie krzywi, w żadnych oczach nie zapala się sprzeciw. — Plemiona będą przez wiele lat słabe, a jednak zrobiły to, co zrobiły.
Zaciska dłonie, aż paznokcie wbijają mu się w skórę.
— Gdybym mógł, zabiłbym ich. Spalił wozy, wyrżnął wszystkie ich konie, żeby patrzyli na to i płakali. Zdrajcy... przeklęci...
Brakuje mu słów, więc spluwa na ziemię i rozciera plwocinę stopą.
— Od dziś będę wojownikiem Klanu Złamanego Kła. — Takie słowa w ustach dziesięcioletniego chłopca mogłyby wywołać uśmiech, gdyby nie jego oczy. — Będę w bitwie nosił ozdoby mojego wuja i jeździł konno. Nazywam się Amureh.
Kiwają głowami. Gdy skacze się głową naprzód z urwistego brzegu do rzeki, nie można zatrzymać się w locie.
— Wuj powiedział, że dostaniemy część ich ziem. A jeśli spróbują na nie wrócić... Będę czekał.
Wyjmuje nóż i głęboko nacina wnętrze prawej dłoni. Zaciska pięść i wygląda to tak, jakby wyciskał krew z powietrza.
— Zostanie blizna. — Jedna z dziewczynek patrzy na niego z uwagą.
— Wiem. I za każdym razem, gdy zacisnę dłoń na broni, będę pamiętał. Rozumiesz?
— Tak.Rozdział 2
Stajenni. Kenneth spojrzał jeszcze raz po twarzach swoich dziesiętników i uznał, że jeśli on sam miał taką minę, gdy Kawer Monel wręczał mu rozkaz, to tylko przypadkiem uniknął nagany za lekceważenie starszego stopniem albo niesubordynację. Stajenni – odpadki z odpadków.
Czarny miał rację w dwóch sprawach.
Po pierwsze – oddziały, które przysłano, żeby wzmocnić Regiment Wschodni, były najmniej wartościowe ze wszystkich, jakie dowódcy pułków mieli pod ręką. Niektórzy posuwali się do tego, że formowali kompanie specjalnego przeznaczenia, wybierając po kilka dziesiątek – albo wręcz po kilkudziesięciu żołnierzy – z pułku i wysyłali ich na wschód. Nikt, a już na pewno żaden normalny oficer, dobrowolnie nie pozbędzie się najlepszych ludzi, nie odda ich pod obce dowództwo. Gdyby nie ta nieszczęsna potyczka ze Szczurami, Szósta najpewniej nadal stacjonowałaby w Belenden.
A po drugie, to mimo wszystko byli dobrzy żołnierze. Może trochę bardziej niezdyscyplinowani, bardziej krnąbrni czy też mniej doświadczeni niż średnia w Górskiej Straży, lecz nadal strażnicy. Nie na darmo pierwszy kontrakt w Straży zawierano najczęściej na rok. Na próbę. Po roku odchodziłeś, zostawałeś albo byłeś martwy. Żaden z tych, którzy dotarli w Olekady, nie służył krócej niż rok.
Oczywiście mógł z nimi być ten sam problem, który Kenneth miał na początku ze swoimi ludźmi. Poczucie krzywdy za niesłuszne usunięcie z rodzimego pułku i przeniesienie na obcy teren. Niemniej wszyscy wiedzieli, że będą służyć pod Kawerem Monelem – Czarnym Kapitanem, u boku jego Bękartów. Kenneth nieraz rozmawiał w kantynie z innymi oficerami czy podoficerami i żaden z nich nawet się nie skrzywił, wspominając przeniesienie. Służba w Olekadach to był zaszczyt.
Ale i tak w takiej masie żołnierzy znalazła się garstka, z którą nawet Czarny nie wiedział, co zrobić. To znaczy, jak sam powiedział, zamieniłby ich w żołnierzy, gdyby dać mu czas, ale czasu nie miał. W zamian za to postanowił dołączyć ich do Szóstek.
Wśród tych trzydziestu czterech strażników była Trzecia Dziesiątka z Ósmej Kompanii Jedenastego Pułku, która utraciła swojego podoficera w drodze na wschód. Utraciła w tak niejasnych okolicznościach, że po trzymiesięcznym śledztwie odstawiono ich na bok, rzecz bez precedensu, bo Górska Straż zazwyczaj wyjaśniała każdą taką sprawę do końca. Ale ta dziesiątka szła w zaparte i nikt – nawet Szczury – nie potrafił dociec, co zaszło. Pozostali mieli na koncie taką liczbę wykroczeń i nagan, że od stryczka dzieliło ich zazwyczaj jedno krzywe spojrzenie na oficera. I większość popełniła te wykroczenia już na miejscu, w Olekadach. Przynajmniej tak wynikało z dokumentów, które Kenneth dostał z dowództwa.
Trzydziestu czterech ludzi i ani jednego podoficera.
Andan pierwszy pokręcił głową.
— Jest pan pewien, panie poruczniku, że nie napluł mu pan do zupy? Albo, no nie wiem... nie zdeptał przypadkiem grządki ulubionych nasturcji?
Andan kiepsko żartował. Mimo to Velergorf klepnął go w ramię, krzywiąc wytatuowaną twarz.
— Dobre. Ale Czarny nie lubi tych... nasrucji, czy jakoś tak. Co do zupy, to nie jestem pewien.
Siedzieli w szałasie, wprost na klepisku. Między nimi leżał rozkaz z pieczęcią Czarnego i sterta papierów. Tutejsza wojskowa biurokracja nie różniła się od tej w innych pułkach i każdy z nowo przybyłych żołnierzy był już wciągnięty w jej tryby. Najczęściej oznaczało to kartkę papieru z imieniem, nazwiskiem, stopniem i krótkim przebiegiem służby. W przypadku niektórych Stajennych kartki zostały już zapisane obustronnie.
Kenneth postanowił, że zanim pójdą po nowych żołnierzy, zapozna dziesiętników z rozkazami. Reszta kompanii w tym czasie rozłożyła się wokół obozu, czyszcząc broń, natłuszczając ekwipunek, ćwicząc i udając, że nagłe zebranie dowódców w ogóle jej nie interesuje.
— Przymknijcie się, to nie jest zabawne. Chcieliśmy posiłków, to je mamy. Tylko że, do cholery, trafiło nam się coś, czego nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Zacznijcie więc myśleć. Proszę.
— Powiedział pan „proszę”? — Bergh uniósł brwi.
— Tak. — Kenneth uśmiechnął się bez śladu wesołości. — Tak jak Czarny do mnie. To żebyście wiedzieli, jak jest źle. Dostaliśmy trzydziestu czterech ludzi, w tym żołnierzy podejrzewanych o zabójstwo podoficera i kilkunastu takich, którzy powinni dawno siedzieć w ciemnicy. Ani jednego dziesiętnika. Który z was odda własnych ludzi zastępcy i przejmie nad nimi kontrolę?
Zapadła cisza. Cała trójka znalazła nagle niesłychanie interesujące rzeczy na klepisku i ścianach szałasu.
— Tak myślałem. Będzie trzeba wyznaczyć podoficerów z tej gromadki, ale nie wcześniej niż za kilka dni, gdy przekonam się, który ma do tego dryg. Na początek brąz z czernią, żeby było wiadomo, kto jest wyższy szarżą.
Kilka kiwnięć głowami potwierdziło słuszność tej decyzji.
— Zgodnie z tym — wskazał na rozkaz takim gestem, jakby to był krowi placek — mamy ich przejąć do wieczora. Jest jeszcze trochę czasu. Kto ma znajomych w Ósmej?
— Ja. — Andan skinął głową. — Dwóch moich znajomych tam służy.
— Dobrze. Popytasz ich o tę dziesiątkę, której podoficerowi nagle i tajemniczo się zmarło.
— Nie zmarło — brodaty dziesiętnik pokręcił głową — tylko zaginęło. W połowie drogi na wschód. Poszedł na patrol ze swoimi ludźmi i znikł, a oni nie potrafią powiedzieć, co się z nim stało. Tyle wiem.
— Więc podpytasz o resztę. Ludzie nie znikają ot, tak sobie, a Straż nie zostawia swoich w górach bez wyjaśnienia, co się z nimi stało. Musi w tym być coś więcej. Varhenn, ty pogadasz z kuzynami, chcę wiedzieć, ile się da, o pozostałych, te papiery wyglądają paskudnie, ale aż tak źle, do cholery, być nie może. Niektórzy z nich mają za sobą po kilkanaście lat służby, dawno by ich wyrzucono albo powieszono, gdyby zarabiali nagany w takim tempie, jak tu.
Odkąd przybyli do Kehlorenu, Velergorf uznał za swój obowiązek nawiązywanie znajomości ze wszystkimi dziesiętnikami, jakich spotkał, ze szczególnym uwzględnieniem tych pochodzących z Bergen. Kuzyni, jak ich nazywał, przyjmowali go ze szczerą radością, a tradycyjne bergeńskie rozrywki, jak rzucanie toporem do celu albo ciskanie pięćdziesięciofuntowym głazem, gromadziły zawsze spory tłumek kibiców. Kenneth dopiero obserwując przegląd kompanii pochodzących z pułków rozrzuconych wzdłuż całego Wielkiego Grzbietu, dostrzegł, że w niemal każdej znajdowali się żołnierze z charakterystycznymi klanowymi tatuażami na twarzach i wierzchach dłoni. „Lubimy zwiedzać świat”, mruknął zapytany o to Velergorf. I zaraz dodał „Jak jakiś młodzik coś przeskrobie, to najczęstszą karą jest kilkuletnie wygnanie z rodzinnych stron. To co ma robić ktoś bez ziemi i pieniędzy, potrafiący tylko toporem machać? Ma do wyboru wojsko albo zbójowanie. To już taka tradycja, że idzie się do Straży. A potem niektórzy zostają na stałe. Jak ja”.
Kenneth wtedy taktownie nie zapytał, co takiego przeskrobał sam Velergorf. I nadal nie miał takiego zamiaru. Odwrócił się do Bergha.
— Jak psy?
— W porządku, panie poruczniku. — Dziesiętnik wyraźnie się zdziwił. — Cały tuzin.
— Dobrze. Jak przyjdą nowi, dopilnujesz, żeby nauczyły się ich zapachów.
— Tak jest! — Bergh wyglądał na zadowolonego, z psami poradzi sobie bez problemów.
— Zanim postawimy nowe szałasy, musimy rozbić namioty.
— Będą trzymać wartę razem z nami, panie poruczniku? — Andan uniósł brwi. — Teraz, gdy polujemy?
— To strażnicy, jak ty i ja. I albo będziemy ich traktować jak strażników, albo wyprowadzimy w góry i przytrafi nam się mały wypadek, po którym zamelduję o zaginięciu trzydziestu czterech żołnierzy. Poza tym nasze rozkazy nie zostały odwołane, siedzimy tu i mamy na wszystko oko.
Dziesiętnicy pokiwali głowami.
— Bergh, zostajesz w obozie, rozstaw ludzi, potem wyślij kilka patroli z psami po okolicy, do każdego dołącz tropiciela. Czarny chwalił się, że jego Bękarty podchodziły nas nocą. Chcę wiedzieć jak i gdzie. Varhenn i Andan, poszukacie informacji o naszych uzupełnieniach, ja przejrzę resztę papierów. Trzy godziny przed zachodem słońca spotkamy się jeszcze raz, powiecie mi, czego się dowiedzieliście. A potem ich dołączamy.
Trzech mężczyzn zasalutowało jednocześnie.
— Do roboty.
***
— Plecy prosto, długie, wolne ruchy, nie zmuszaj ich na razie do układania się wbrew naturze. Każde włosy lubią to robić po swojemu. Nie nachylaj się tak, trzymaj dystans. Jeśli to ty będziesz umiała czesać księżniczkę, to hrabia nie wepchnie wam dodatkowej służącej w tym celu. Ilu ma synów?
— Trzech, Ewensa, Aeryha i Ywrona. Pierwszych dwóch z pierwszą żoną, ostatniego z drugą.
Kailean stała za plecami Dagheny i ją czesała. Dag miała włosy średniej długości, w sam raz na zgrabny warkocz, i przez ostatnie lata chyba nic innego z nimi nie robiła. Taka fryzura dobrze się sprawdza w czasie wściekłego cwału, walki czy noclegu na ziemi, z siodłem pod głową. Kailean sama najczęściej zadowalała się właśnie nią, bo solidnie zapleciony warkocz można nosić wiele dni. Mimo takiego traktowania włosy Dagheny pozostały piękne, smoliście czarne, mocne i jednocześnie jedwabiste w dotyku. W porównaniu z nimi jej własne, cienkie jak babie lato, delikatne i nijakie, mogły budzić jedynie współczucie.
— Który dziedziczy tytuł?
— Aeryh, drugi z braci. Pierworodny stracił nogę w wypadku sześć lat temu, a zgodnie z tutejszą tradycją, kto nie zdoła samodzielnie przejść mili w tysiąc uderzeń serca, nie może dziedziczyć.
— Tysiąc uderzeń serca, czyli…?
— Kwadrans.
— Skąd się wziął ten zwyczaj?
Kościany grzebień zamarł, po czym podjął pracę.
— Nie wiem, pani Besaro.
To była pierwsza rzecz, jaką ustaliły. Jeśli czegoś nie wiesz, mówisz to od razu, nie kręcisz i nie bajdurzysz. To ułatwia pracę, powiedziała ich nauczycielka i stosowała tę zasadę bezwzględnie. Tym bardziej że na początku ustaliła, iż za przyznanie się do niewiedzy nie będzie kary, a za kręcenie – owszem. Na przykład zimna woda do mycia. I brak koszy z gorącymi kamieniami.
Besara skinęła głową i wyjaśniła:
— Kiedy pierwszy cesarz Fregan-ken-Leow tworzył armię, powołał pod broń wszystkich mężczyzn w Starym Meekhanie. Ale do ciężkiej piechoty, elity zdolnej oprzeć się furii świętych legionów Sióstr Wojny, zaprzysięgał tylko tych, którzy ze stufuntowym obciążeniem potrafili przebyć milę w kwadrans, czyli według tutejszej miary czasu w tysiąc uderzeń serca. Powiedział wtedy: oto najlepsi, najpierwsi synowie miasta. Stąd zwyczaj, że tytuł szlachecki dziedziczy ten z synów, który potrafi powtórzyć ten wyczyn. Oczywiście, jeśli więcej dziedziców jest dobrymi piechurami, decyduje pierwszeństwo urodzenia. Nie przestawaj czesać, niech twoje dłonie same zapamiętują rytm.
Starsza kobieta wstała z krzesła, wzięła ze stołu lampkę i obeszła dziewczyny dookoła. Daghena siedziała sztywno wyprostowana, a tradycyjny strój verdańskiej księżniczki, składający się z szerokiej spódnicy, bluzki ozdobionej kwietnymi wzorami i błękitnego gorsetu, błysnął złotem i srebrem na haftach, guzikach i biżuterii. Kailean widywała nieraz w obozach Verdanno tak ubrane dziewczyny, zwłaszcza te należące do znaczniejszych rodów, i bez oporu przyznała, że jej przyjaciółka wygląda w nim lepiej niż większość rodowitych Wozaczek. Sama musiała zadowolić się skromną, zieloną sukienką z prostym kołnierzem i krótkimi mankietami. Dostała ich kilka, różniących się między sobą tylko kolorem. Od ponurego brązu do zimnego błękitu. Na pewno nikt nie będzie miał wątpliwości, kto jest panią, a kto sługą.
Besara skinęła zadowolona głową i kontynuowała:
— Ta informacja nie jest z tych, które ocalą wam życie, ale ma kluczowe znaczenie, jeśli chodzi o zrozumienie miejscowej arystokracji. Oni są bardziej meekhańscy od samego cesarskiego dworu. Kultywują tradycje i obyczaje, które w centralnych prowincjach odeszły już w niepamięć. A jeden z tych zwyczajów pozbawił pierworodnego syna hrabiego prawa do tytułu. Suknie, które masz nosić, droga Inro, wyglądają niemal tak samo, jak te sprzed trzystu lat. Skromność, prostota, żadnych gorsetów, haftów czy ekstrawaganckich ozdób w stylu koronkowego kołnierzyka. Tak ubierają się tutaj nawet hrabianki, jak przystało na córki, żony i matki meekhańskich wojowników, zdobywców połowy świata. — Nawet gdyby od tego zależało jej życie, Kailean nie potrafiłaby doszukać się w głosie Besary śladu kpiny. — Z tym że ci tutaj, nasi hrabiowie i baronowie, przemienili pamięć o czynach przodków w coś w rodzaju kultu, umacniającego meekhańskie prawo do dominacji nad innymi. I uważają, że wszyscy powinni tak właśnie myśleć. W zamku hrabiego wszędzie wisi broń, tarcze, zbroje, a malowidła przedstawiają wyłącznie sceny batalistyczne. Lecz tutejsza szlachta, mimo że tak mocno podkreśla militarną tradycję Imperium, niezmiernie rzadko wstępuje do armii. Ma też niewiele okazji, by wykazać się w walce: na wschodzie odgradzają ją od wrogów Olekady, na zachodzie ma Law-Onee, spokojną i nudną prowincję, północną granicę trzyma Górska Straż. Mimo wszystko niedobrze jest, jak by to powiedzieć, nie okazywać należytego podziwu dla ich męstwa. Rozumiecie?
Obie skinęły głowami.
I pomyśleć, że dzień dopiero zbliżał się do wczesnego popołudnia. Sposób, w jaki ta drobna kobieta nimi zawładnęła, mógł być znakomitym przykładem, jak w kwadrans pozbawić kogoś samodzielności i własnej woli. Pani Besara potrafiła przemóc wszelkie obiekcje i protesty kamienną miną i jednym uniesieniem brwi, któremu towarzyszyło krótkie „To wasze życie, mnie tam nie będzie”. Na jej rozkaz zmieniały raz po raz stroje, póki nie uznała, że ubrały się w odpowiednie suknie. Odebrała im broń, i to do ostatniego nożyka, po czym kazała zapomnieć, jak się nią włada. W czasie śniadania i obiadu przeszły przyspieszony kurs dobrych manier, do których zaliczało się między innymi nietrzymanie łokci na stole, niesiorbanie, jedzenie małymi kęsami, niemówienie z pełnymi ustami, używanie właściwej łyżki do gorących zup, właściwej do chłodników i właściwej do deserów.
Oraz absolutny, całkowity i bezwzględny zakaz bekania.
No i oczywiście przez cały czas Besara nie tyle mówiła, ile przemawiała, zalewając je potokami informacji, mniej lub bardziej istotnych, lecz zawsze krążących wokół miejscowej arystokracji. Potrafiła, jeśli jej nie przerwały, gadać przez dwie godziny, ucząc je jednocześnie, jak chodzić, siedzieć, mówić, trzymać głowę i co w każdej z tych sytuacji robić z rękami. A właściwie uczyła tego Kailean, bo Daghena miała prostszą rolę: pouśmiechać się, porobić zdziwione miny, pozachwycać potęgą i majestatem rodu hrabiego. Jej nikt nie będzie przesłuchiwał ani nie weźmie na spytki.
— Dobrze, teraz fryzura, ten kosmyk zapleć, dobrze, zwiąż, upnij. Nieźle, włosy z dołu rozczesz jeszcze raz, podepnij na szczycie głowy, wyżej, niech odsłonią szyję. Dobrze, spinki. Jedna tu, druga tu, szpilka do włosów, tak, ta z perłami, zawsze uważałam, że blondynki nie powinny nosić szpil z perłami, bo giną w jasnych lokach, za to komuś z takim odcieniem włosów nie pasuje nic innego. Wyglądają jak gwiazdy na nocnym niebie.
Kailean była gotowa przysiąc, że Daghena lekko się zarumieniła.
Cofnęła się o dwa kroki i, cholera, musiała przyznać, że Dag wygląda... jak prawdziwa księżniczka. Wysoko upięte włosy odsłoniły smukłą szyję, twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi, małymi ustami i lekko skośnymi oczyma miała ten cudowny wyraz naiwności i dziewczęcego rozmarzenia, który sprawiał, że większość mężczyzn gapiłaby się na nią jak pies na kiełbasę. Nagle poczuła się dwa razy brzydsza, w tej swojej prostej sukience i byle jakiej fryzurze.
— Dobrze. — Besara nareszcie sprawiała wrażenie zadowolonej. — Co prawda możesz wyglądać dziesięć razy lepiej, ale nie przesadzajmy. W końcu jej książęca wysokość jest w podróży i nie ma czasu na fanaberie. Wieczorem jeszcze raz przećwiczysz to uczesanie. Do waszego wyjazdu mamy kilka dni, sądzę, że zdążysz nauczyć się jeszcze czterech lub pięciu takich fryzur. Więcej wam nie będzie potrzebne.
Kailean uniosła dłoń i – sama tym zaskoczona – dygnęła lekko. Nagrodą był szeroki uśmiech.
— Mam pytanie, pani Besaro, dlaczego nie będzie potrzebne?
— A jak myślisz, skarbie, ile czasu tam spędzicie? Miesiąc? Dwa? Sądzisz, że gościnność Cywrasa-der-Malega to zniesie? Będziecie tam pięć do siedmiu dni. Jeszcze nie nadeszła odpowiedź ile konkretnie. Dwór hrabiego zapewnił, że jest zachwycony kaprysem księżniczki, ale jeszcze nie przedstawił wstępnego planu wizyty. Nie sądzę jednak, by miało to potrwać dłużej niż siedem dni. Raczej nie spodziewajcie się balów i przyjęć, może będzie jedno lub dwa polowania i trochę popisywania się bogactwem i znaczeniem. A może nie, wiosna to czas, w którym miejscowi hrabiowie i baronowie doglądają raczej pierwszych robót na polach, wypędzania owiec na hale, i tak dalej. Musicie cały czas pamiętać, że tak naprawdę to prowincjonalna szlachta. Tutejsze ziemie są niezbyt urodzajne, a dzierżawy nie przynoszą wielkich zysków. W centralnych prowincjach, na Stepach czy dalekim Południu co bardziej obrotny kupiec może mieć większy dochód roczny z kilku wypraw handlowych niż nasz hrabia ze wszystkich ziem. Der-Maleg ma na tym punkcie spory kompleks. Już od dawna żaden ze znaczących rodów z centralnych prowincji nie próbował wżenić się w olekadzką arystokrację, a jedyna córka hrabiego musiała w końcu wyjść za tutejszego barona. To rzecz, o której nie wspomina się głośno. Wbrew temu, co głoszą, ich starania o zachowanie czystości krwi są po części wymuszone koniecznością. W całych Olekadach są tylko cztery hrabiowskie rody, skoligacone już do tego stopnia, że dalsze małżeństwa między nimi zakrawają na kazirodztwo. Wszyscy to kuzyni i kuzynki pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia. — Besara uśmiechnęła się miło. — Jeszcze jakieś pytania?
I tak to wyglądało, każde pytanie, choćby o czas, powodowało istny słowotok, w trakcie którego nauczycielka zalewała je masą informacji. Mniej lub bardziej potrzebnych, lecz podawanych z taką swobodą, jakby czytała je z opasłej księgi, a nie wyciągała z zakamarków pamięci. Mimo wszystko Kailean miała dość.
— Pytałam tylko jak długo — wymamrotała. — Nie muszę wiedzieć wszystkiego o każdym z lokalnych hrabiątek. Wychowałam się w tych okolicach. Wiem, jacy są.
Spodziewała się lodowatego spojrzenia i wysoko uniesionych brwi. Zamiast tego Besara lekko przechyliła głowę, wydęła wargi.
— Ekkenhard nie przekazał mi tych informacji — mruknęła takim tonem, że Kailean od razu zrobiło się żal Szczura. — To źle. Mogą cię rozpoznać? Hrabia lub któryś z jego zarządców?
Spojrzały na siebie z Dagheną – jakimi ścieżkami, do licha, krążą myśli tej kobiety? Od razu, w pół uderzenia serca doszła do sedna. Może paplać jak podpita przekupka, ale ani na chwilę nie zapomina o głównym celu ich misji. Kim właściwie jest? Bo że Ekkenhard ją szanuje, widać od razu.
Kailean wzruszyła ramionami.
— Mógł nie wiedzieć — rzuciła krótko. — A ja i tak nie mam zamiaru wysłuchiwać dziesięciu tysięcy plotek za każdym razem, gdy otworzę usta. I nie, nie sądzę, by mnie rozpoznali, gdy wyjeżdżaliśmy stąd, byłam taka. — Wyciągnęła rękę na wysokość ramienia. — Mała, chuda, zabiedzona. Nikt mnie nie pozna.
— Masz ciekawy kolor oczu, moje dziecko. Zielony. To rzadkość nawet wśród meekhańskich dziewcząt. Ale trudno, w tak krótkim czasie nic z tym nie zrobimy. I widzę, że doszłyśmy do miejsca, z którego nie ruszymy bez odrobiny — kolejne wydęcie warg — szczerości. Dobrze, wasza wysokość, Inro, zapraszam do stołu na wczesną kolację.
Ich spojrzenia powędrowały do stojącego na blacie koszyka.
— Tak, moje drogie. Dziś będzie inaczej. Żadnych wojskowych racji z zamkowej kuchni.
Ich nauczycielka rozłożyła na stole biały obrus, kilka talerzyków, komplet sztućców i kryształowych kielichów. Na koniec wyciągnęła butelkę wina i zawinięte w przetłuszczony pergamin ciasto.
— Nie uwierzycie, co można znaleźć w takim zamku, jeśli człowiek wie, gdzie szukać. Siadajcie.
Usiadły, dziwnie onieśmielone, bo obrus lśnił jedwabnym haftem, a wypolerowane łyżeczki były ze srebra. Na dodatek talerzyki wyglądały jak najprawdziwsza cesarska porcelana. Wydawało się, że blask świec prześwietla je na wylot.
Besara nie sprawiała wrażenia szczególnie przejętej. Raz-
-dwa nałożyła im po kawałku ciasta i napełniła kielichy.
— Spróbujcie — poleciła.
Ciasto pachniało orzechami i miodem, a smakowało tak, że człowiek miał wrażenie, jakby wszystkie aromaty lata urządziły sobie spotkanie na jego języku. Kailean przełknęła pierwszy kęs i już niosła do ust drugi.
— Mmm, gratulacje dla kucharza...
— Och, dziękuję, starałam się. W tej służbie człowiek uczy się różnych pożytecznych rzeczy.
— Więc jednak służba. Nora?
— Oczywiście. Od trzydziestu lat.
— Zaczynałaś jako niemowlę?
Besara uniosła brwi w taki sposób, że Kailean poczuła się głupio.
— Komplement powinien być jak muśnięcie płatkiem róży, a nie jak walnięcie buzdyganem, droga Inro. W tym drugim przypadku staje się obelgą, bo sugeruje, że ofiara nie potrafi zrozumieć subtelności.
— Ofiara?
— Komplementy służą wabieniu, przekupywaniu i zdobywaniu zaufania. Działają jak pieniądze i klejnoty, obdarowujesz nimi ludzi, by cię lubili. Te płaskie i trywialne są niczym tandetna biżuteria z cyny i kolorowych szkiełek. Dlatego oceniaj swojego rozmówcę po komplementach, jakie ci prawi, to więcej o nim powie niż wieloletnia znajomość.
Kailean sięgnęła po kielich.
— Nie chciałam cię urazić.
— Wiem. Jesteś po prostu niezgrabna. Kobietom trudno jest mówić miłe rzeczy innym przedstawicielkom swojej płci. To naturalne.
— Naturalne?
— Jak wygląda księżniczka Gee’nera?
Kailean rzuciła okiem na Daghenę. W tej strojnej kiecce podkreślającej talię i biust, z perłami we włosach wyglądała...
— Nie najgorzej.
— Widzisz? Nasza księżniczka jest jedną z najpiękniejszych młodych kobiet, jakie w życiu widziałam... a przy tym, gdy się rumieni, wygląda jeszcze lepiej. A ty mówisz: nie najgorzej. Natomiast mężczyźni rozwinęli sztukę komplementów niczym zdolności łowieckie. Niektórzy są w tym prawdziwymi mistrzami. Lecz jeśli mężczyzna, który stoi wyżej od ciebie, jest bogatszy, ma tytuł albo pochodzi ze znaczącego rodu, prawi ci byle jakie komplementy, znaczy to tylko tyle, że cię lekceważy i traktuje jak idiotkę. Twoja sprawa, jak to wykorzystasz.
Kailean westchnęła melodramatycznie.
— Myślałam, że na dziś kończymy lekcje.
— Skończyłyśmy. Trudno uczyć kogoś, kto niemal cały czas ma pełne usta, to trzeci kawałek, prawda, księżniczko?
— Mmmm... tak.
— I drugi naszej Inry?
— Owszem.
— Więc dzięki temu nie przerywacie mi i musicie słuchać, mam rację? Nałóż sobie jeszcze porcję, droga Inro.
Droga Inra stłumiła chęć pokazania języka, ale posłusznie wykonała polecenie. Bo Dag brała kolejną dokładkę, a ciasto znikało w zastraszającym tempie.
— Nie mamy nikogo w zamku, od lat nie widziano potrzeby umieszczania tam szpiega, i to się teraz mści. Miejscowa tradycja sprawia, że służba dziedziczy profesję tak, jak arystokracja tytuły. Kucharz jest synem, wnukiem i prawnukiem kucharza, ogrodnik potomkiem długiej linii ogrodników, pokojówka urodziła się w fartuszku. Znają się, trzymają razem i bardzo trudno wprowadzić między nich nową twarz. Ostatnią szansę mieliśmy, gdy kilka lat temu epidemia ciężkiej grypy zabiła sporo mieszkańców Olekadów, a hrabia musiał ponoć przyjąć kilka nowych osób, bo nie było nikogo, kto przejąłby po nich obowiązki. Ale jak mówiłam, przegapiliśmy ten moment. Więc będziecie same.
— A poza zamkiem?
— Nawet gdyby poza zamkiem stacjonowała armia, nic wam to nie da. Kamienny mur potrafi oddzielać ludzi skuteczniej niż morze. Szanse na ucieczkę? Żadne. Musicie opuścić zamek tak, jak wjechałyście, bramą. Jako księżniczka Gee’nera i Inra-lon-Weris. Oczywiście najlepiej, jeśli będziecie już cokolwiek wiedzieć.
Kailean odsunęła talerzyk, oparła łokcie na stole, ignorując oburzone spojrzenie „księżniczki”.
— Miało być szczerze. Czy Szczurza Nora ma jakieś podejrzenia? Cokolwiek?
Besara pokręciła głową.
— Nie. Nic w tym, co się dzieje, nie ma sensu. Ludzie są mordowani albo znikają. Na mapie miejsca zaginięć i mordów układają się w wielką spiralę, której środek wypada mniej więcej w okolicach Kehlorenu albo zamku hrabiego, zależy jak odczytywać te znaki. A nie mamy pełnego obrazu, bo z pewnością jeszcze nie wszystkie zabójstwa odkryto, w tych górach są doliny, które po zimie dopiero teraz nawiązują kontakt ze światem, a na dodatek podejrzewam, że niektórzy arystokraci nie informują nas o każdym zaginięciu. Nie wiemy też wciąż, co stoi za tymi zniknięciami i mordami. Dlaczego jeden chłopski wóz przejeżdża drogą bezpiecznie, a następny, wędrujący ledwo kwadrans po nim, znika. Dlaczego w ludnej wsi ktoś wchodzi do chaty i morduje wszystkich, łącznie z upośledzonym mężczyzną, z kobietami w ciąży i niemowlętami, a inne rodziny zostawia w spokoju? Dlaczego zabija załogę wieży strażniczej, a jednego wartowników uprowadza i okalecza? Czemu bez śladu przepadają patrole Górskiej Straży? Nie wiemy. Nasze prośby o przysłanie wsparcia z innych prowincji są odrzucane, więc musimy sobie radzić tym, co mamy.
— Czyli?
— Kilku czarodziejów, w tym jeden, który nadaje się tylko do przenoszenia rozkazów, kilkunastu szpiegów rozrzuconych po wsiach i miasteczkach, dwie drużyny bojowe. Zazwyczaj tylu ludzi pracuje w większym mieście, a nie w całej prowincji.
— Czarodzieje coś wykryli? Cokolwiek?
— A wy coś wykryłyście? Cokolwiek? Szczerość za szczerość.
Kailean zerknęła na Daghenę. Ta tylko uniosła brwi.
— Nie wchodziłam do wieży — mruknęła. — A z tym nieszczęśnikiem miałam za krótki kontakt i raczej starałam się go przytrzymać, niż sprawdzać. Może gdybym mogła go teraz...
— On nie żyje. Umarł wczoraj, mimo że pilnowano go cały czas. Poluzował pęta, w czasie karmienia wyrwał strażnikowi łyżkę, włożył sobie trzonek w oczodół i uderzył twarzą o blat. Umarł na miejscu. — Starsza kobieta po raz pierwszy sięgnęła po wino. — Jak widzicie, zdesperowanemu człowiekowi wystarczy uderzenie serca, by rozstać się z życiem. A ty, Inro?
— Nic. Nie znam się na aspektach i innych takich. A wasi czarodzieje? — powtórzyła Kailean.
Kielich powędrował w górę. Nawet pijąc, Besara nie spuszczała z niej oczu.
— Aspekty są poplątane. Wszystkie. I na miejscach zabójstw, i tam, gdzie ludzie po prostu znikali. Nie trzymają się żadnego sensownego wzoru. Nie da się ich dopasować ani do Koła Wenherissa, ani do Monzelskiego Dębu. Ani do innych wzorników. W tej wieży znaleźliśmy ślady Zęba, Czarnego Mchu, Oleju i Strumyka. Te aspekty leżą po przeciwnych stronach Koła, na różnych gałęziach Dębu. Nie słyszałam o ani jednym czarodzieju, który władałby nimi jednocześnie. A gdyby to było dwóch lub trzech magów, ich czary by sobie przeszkadzały, Ząb i Olej znoszą się nawzajem... Poza tym nasi czarodzieje twierdzą, że tych aspektów raczej tam nie używano, lecz je po prostu silnie wzburzono. I jak widzę po waszych minach, nie macie najmniejszego pojęcia, o czym mówię.
Kailean posłała jej uroczy uśmiech, zatrzepotała rzęsami.
— My jesteśmy proste dziewuchy ze Stepów, nauczone tylko z łuku strzelać i szablą obracać. Gdzie nam tam do tych wszystkich czarów, kół i drzew. To meekhańscy czarodzieje wymyślili sobie, że Moc można uwięzić na pergaminach, opisać, zważyć i zmierzyć. Oraz że ponazywanie jej pozwoli ją okiełznać. A gdy ci czarodzieje spotykają na drodze Pomiotnika, szczają ze strachu pod siebie, bo im się wszystkie te aspekty mylą.
— To nie Pomiotnicy mordują, ich smród jest inny. Potrafimy to rozpoznać i wy też, jak sądzę.
— Ale nie rozpoznamy czegoś, czego na oczy nie widziałyśmy. Próżna gadka. Do tej pory kiedy w moim otoczeniu ktoś sięgał po Moc, nie traciłam czasu na rozważania czy to aspekty, przywoływanie duchów, demonów, czy puszczanie bąków, tylko albo szyłam do tego kogoś z łuku, albo uciekałam. Taki los.
Besara zmarszczyła brwi i Kailean zrozumiała, że po raz pierwszy wyprowadziła ją z równowagi.
— To nie było miłe, dziewczyno. Nie lubię bezczelności.
— A ja lekceważenia. Miało być szczerze, a opowiadasz nam historie o tym, że nic nie wiesz, po czym czekasz, aż zdradzimy ci swoje sekrety.
— Twierdzisz, że coś ukrywam?
— Ja to wiem. Pilnujesz, żebyśmy jadły, ile się da, i raz po raz dolewasz nam wina, choć sama ledwo upiłaś kilka łyczków. Nie przyszłaś porozmawiać, tylko pociągnąć nas za język. Taka już jest natura szpiega, wykradać cudze tajemnice, nie zradzając własnych. Mam rację?
Starsza kobieta uśmiechnęła się. Ładnie, szczerze, otwarcie.
— Znakomicie. I pomyśleć, że Ekkenhard twierdzi, że z was to zwykłe głupie podfruwajki, dobre jedynie do ogrzania łoża.
Kailean nie dała się nabrać ani na uśmiech, ani na podziw w głosie.
— A teraz próbujesz skierować nasz gniew na kogoś innego.
Tym razem Besara uśmiechnęła się samymi oczami.
— Dobrze... Bardzo dobrze. — Nałożyła sobie potężną porcję ciasta i dolała wina. — Lepiej, niż sądziłam. A więc od tej pory ani słowa na temat magii, misji czy też jakichkolwiek tajemnic. Dopóki ciasto się nie skończy, rozmawiamy tylko o mężczyznach i dlaczego są tacy głupi.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia, jednocześnie odsunęły talerzyki i uśmiechnęły się szelmowsko.
— A więc słuchamy, pani Besaro.
***
— No więc? Coś jeszcze? — Kenneth przyjrzał się uważnie Andanowi, który właśnie dzielił się informacjami wyciągniętymi od znajomych z Ósmej Kompanii. — Twój ziomek nic więcej nie powiedział? Trzecia Dziesiątka wyszła poszukać lepszej drogi i po dwóch dniach wróciła, meldując zaginięcie podoficera. Ósma natychmiast zaczęła poszukiwania. Szukali, szukali i nic nie znaleźli, więc zostawili go w górach i pomaszerowali dalej? Tylko tyle?
— Tylko tyle, panie poruczniku. Ósma wyszła z koszar dość późno, zbliżała się zima, lada dzień wszyscy spodziewali się śnieżyc i takiego mrozu, od którego stuletnie drzewa pękają na pół. Nie mieli wyboru.
Kenneth podrapał się po nosie, potem po brodzie, wciąż nie spuszczając wzroku z Andana. Coś w tej historii nie grało.
— Tego w dokumentach nie było. Czyli decyzja o zostawieniu podoficera Straży w górach należała do dowódcy Ósmej, jak on się nazywa?
— Porucznik Salenw-leh-Mohenn.
— I ten leh-Mohenn pomaszerował w Olekady, porzucając własnego dziesiętnika, może martwego, a może tylko rannego, zamiast przeczesać okolicę w promieniu dwudziestu mil, tak?
— Właśnie tak, panie poruczniku. — Oczy Andana błysnęły.
— Nie rób mi tu takich min, Andan, tylko, do cholery, gadaj, dlaczego to Trzecia siedzi w stajni, a nie dowódca kompanii?
— Bo ci chłopcy strasznie się mieszali w zeznaniach, panie poruczniku. — Brodaty podoficer wykrzywił się ponuro. — Na początku twierdzili, że ten dziesiętnik, Alenth Fansoh się nazywał, więc ten Fansoh wyszedł nad ranem rozejrzeć się po okolicy, w górę jakiegoś strumienia, wydając rozkaz, by na niego czekali, i oni rzeczywiście czekali prawie do południa, a potem zaczęli szukać, szukali cały dzień, aż do późnej nocy, a rankiem następnego dnia wrócili do reszty oddziału po wsparcie.
— Aha...
— Już to, że dziesiętnik poszedł sam, było dziwne, no a potem jednemu z Trzeciej wymsknęło się, że wyszedł nie rano, tylko wieczorem, inny powiedział, że nie w górę, tylko w dół strumienia, jeszcze inny, gdy się spił, wygadał, że szukali tak mocno, że w całej okolicy narobili mnóstwo śladów. Było to na tyle dziwne, że porucznik Salenw-leh-Mohenn zameldował o wszystkim, jak tylko Ósma dotarła na miejsce. Pewnie trochę ze strachu o swoją skórę...
Kenneth lekko zmrużył oczy.
— Jak jeszcze awansujesz o dwa stopnie, Andan, będziesz sobie mógł pozwolić na takie uwagi o oficerach, rozumiesz?
— Tak jest.
— I nie marszcz mi się tu tak, bo wyglądasz, jakbyś miał zatwardzenie. To oczywiste, że sprawa śmierdzi, a dowódca Ósmej musiał jakoś wyjaśnić, dlaczego nie szukał swojego człowieka. Tylko że jeśli Trzecia miała cały dzień, by ukryć ciało... Albo jeśli Fansoh miał dzień i noc, by zniknąć... Cały pułk by go nie znalazł. Szczury ich przepytywały?
— Przez miesiąc. Ale podobno wtedy ich zeznania były już identyczne, panie poruczniku.
— Świetnie, dziewięciu ludzi mówiących to samo: albo mają idealną pamięć, albo łżą jak norka z pisklęciem w pysku. Varhenn, a ty? Coś słyszałeś o Trzeciej?
Dziesiętnik pokiwał głową.
— Trochę. Ergehenn Alensamn jest dziesiętnikiem w Ósmej. Pochodzi z tego samego klanu, co moja matka, więc nie może, a raczej nie powinien, mnie okłamywać. — Mrugnął porozumiewawczo. — Ten Fansoh był młody, zdolny i zadziorny. Ergehenn go lubił, mówił, że to dobry materiał na oficera. Podobno sam zgłosił się do przeniesienia w Olekady. A mógł zostać, bo na miejscu miał żonę i dziecko, a z ich pułku na wschód szli tylko ochotnicy albo nieżonaci. I Trzecia Dziesiątka za nim przepadała. Cała Ósma była zdziwiona, gdy chłopaki bez protestów zgodziły się przerwać poszukiwania i powędrować dalej. Tylko tyle. Za to sporo się dowiedziałem o reszcie.
— Reszcie…? A, Stajennych. I co?
— Prawie wszyscy trafili tam na skutek działania jednego oficera, młodszego pułkownika Lenwana Omnela z Kwatermistrzostwa Regimentu. Ósma też straciła tak dwóch strażników. Nie na każdym raporcie widnieje jego podpis, bo czasem każe je pisać swoim porucznikom, ale to on wysłał większość ludzi do stajni.
Velergorf rozsiadł się wygodniej, oparł o ścianę, przymknął oczy. Czekał.
— Dobrze. — Kenneth pokiwał głową i wymienił spojrzenia z pozostałą dwójką. Uśmiechnęli się porozumiewawczo. — Świetna robota, Varhenn. A ty, Bergh? Znalazłeś miejsce, gdzie zwiadowcy Czarnego nas podchodzą?
Bergh pokiwał głową.
— Tak jest, panie poruczniku. A raczej Wilk i Azger coś znaleźli — Bergh popatrywał spod oka na Velergorfa, uśmiechnął się półgębkiem i mówił dalej — na skraju lasu, jakieś sto kroków od nas i trochę w górę strumienia. Dobre są te Bękarty, zostawili niewiele śladów, ale chyba się rozleniwili.
— Bo?
Kenneth też nie spuszczał oka z najstarszego dziesiętnika, Andan szczerzył się otwarcie.
— Bo od kilku dni korzystają z tych samych kryjówek. Zresztą to najlepsze i najbezpieczniejsze miejsca w okolicy, ale mimo wszystko... jakby to powiedzieć... lekceważą nas.
Porucznik pokiwał głową.
— Chłopcy coś wymyślili w tej sprawie?
— Azger zapewnił mnie, że tak. Chce pan wiedzieć co, panie poruczniku?
— A muszę?
— Eee...
— Też tak uważam. Oficer nie powinien się zajmować każdą sprawą, bo nie będzie miał czasu na sen. No dobra, ruszamy do stajni.
Velergorf poruszył się, wyraźnie zaniepokojony, otworzył oczy.
— Coś sobie przypomniałem, panie poruczniku...
— Varhenn, jeśli przypomniałeś sobie dopiero teraz, to najpewniej nie jest to ważne. Chyba że pamięć zaczyna szwankować. Ale w twoim wieku...
Wytatuowany dziesiętnik powiódł wzrokiem od twarzy do twarzy, w oczach błysnęło mu rozbawienie.
— Dobre, panie poruczniku. Nie wiem, czy to ważne, ale kilku oficerów z nowo przybyłych kompanii już się skarżyło na tego Omnela. On ma dostęp do papierów, które każda kompania przyniosła ze sobą, i zdaje się, że nie przepada za nowymi. Najpierw po prostu się czepiał, robił awanturę i odsyłał do dowódców po karę. A potem zaczął się rozkręcać, nie wystarczyło mu już skierowanie sprawy do bezpośredniego dowódcy, sam zaczął wyznaczać kary, a gdy zebrało się ich kilka, wysyłał ludzi do stajni, jako bezużytecznych i krnąbrnych. Jest szczególnie cięty na tych, którzy mają, jak to mówią, ciężką przeszłość. Znam przynajmniej czterech żołnierzy, którzy trafili do stajni za nieoddanie honorów starszemu stopniem.
— To nie jest byle jakie wykroczenie, Varhenn.
— Jeśli oficer przechodzi trzydzieści kroków od ciebie, a ty jesteś odwrócony plecami i go nie widzisz, to jest. Przynajmniej tak uważa większość chłopaków. Podobnie jeśli oficer robi nagle przegląd i wysyła cię do stajni za niedoczyszczone buty, mimo że nie są w gorszym stanie niż buty reszty. On naprawdę wydaje się wybierać tych, którzy mniej lub bardziej coś tam kiedyś przeskrobali. Doszło do tego, że przybyłe z zachodu kompanie unikają jak ognia ludzi z Kwatermistrzostwa, bo i młodszy pułkownik, i podlegli mu porucznicy najwyraźniej znaleźli sobie niezłą zabawę. Nie lubią nowych i pokazują im, kto tu jest najważniejszy.
— Czarny nie interweniował?
— Na jakiej podstawie, panie poruczniku? W papierach wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nieoddanie honorów, niedbanie o wyposażenie, niewłaściwy stosunek do starszego stopniem i parę innych takich podobnych „nie”. Gdyby nie to, że spędzamy większość czasu poza twierdzą, do nas też by się pewnie przyczepili.
— Coś jeszcze?
Velergorf spojrzał na niego, mrużąc oczy.
— Tak. Broń. Kazał wszystkim zdać broń, nawet noże i sztylety. I pancerze, hełmy, tarcze. Strażnicy bez broni... niektórzy woleliby dać sobie obciąć coś ważnego. Gdybym awansował jeszcze o kilka stopni, powiedziałbym, co myślę, ale teraz nie mogę pozwolić sobie na uwagę, że ten młodszy pułkownik to kawał gnojka, który uwił sobie ciepłe gniazdko w Kwatermistrzostwie i zabawia się władzą i łamaniem ludzi.
Kenneth westchnął i przymknął oczy.
— A więc należy się cieszyć, że nie jesteś, dajmy na to, pułkownikiem, Varhenn. I jeszcze raz pozwolisz sobie na niemówienie takich uwag, to będziesz biegał trzy razy dookoła doliny w pełnym rynsztunku. Dodatkowo z zapasami na dziesięć dni. Rozumiemy się?
— Tak jest.
— Oczywiście myśleć możesz, co zechcesz. A teraz zbieramy się po resztę... kompanii. Bergh, ty zostaniesz, zajmiesz się tym, o czym nie powinienem wiedzieć, i przypilnujesz porządku. A... i przygotuj miejsce na namioty, szałasy nowi postawią sobie jutro.
— Rozkaz.INDEKS
Ważniejsi bogowie, postacie, miejsca i pojęcia
Panteon
Baelta’Mathran – pramatka bogów
Reagwyr – Pan Bitew
Setren Byk
Laal Szarowłosa
Dress – Pani Wiatrów
Kan’na
Vennisa od Włóczni
Agar Czerwony
Kay’ll – córka Reagwyra, zginęła w czasie Wojen Bogów
Eyfra – Pani Przeznaczenia, Pani Losu
Anday’ya – Pani Lodu
Maycha – Pani Wojny
Galleg – Pan Burz
Ganr i Aelurdi – Bliźnięta Mórz
Imperium
Osoby
Szósta Kompania, m.in. :
Kenneth-lyw-Darawyt, Varhenn Velergorf, Andan-key-Treffer, Bergh Maws, Cerwes Fenl, Versen-hon-Lawons, Omne Wenk, Fenlo Nur, Azger Laweghz, Bland, Tenh-kea-
-Dynsah, Malawe Gryncel, Kaher Venk, Lanwe, Alenth Fansoh, Sewres, Patyk, Wilk, Bryhle, Pazur, Szpak.
Zedyr – przewodnik psów (samiec alfa)
Kenwa – jeden z psów kompanii
Armia:
Kawer Monel – generał – dowódca Regimentu Wschodniego tworzonego przez Pierwszy, Dziewiąty i Dwudziesty Szósty Pułk Górskiej Straży – tzw. Bękarty Czarnego
Alenth Fansoh – zaginiony dziesiętnik Trzeciej Dziesiątki Ósmej Kompanii Jedenastego Pułku Górskiej Straży
Salenw-leh-Mohenn – porucznik – dowódca Ósmej Kompanii Jedenastego Pułku Górskiej Straży
Lenwan Omnel – młodszy pułkownik – Główny Kwatermistrz Regimentu Wschodniego
Gwenre Kohr – kapitan – Trzecia Kompania Pierwszego Pułku Górskiej Straży
porucznik Gewsun – oficer Kwatermistrzowstwa
Wywiad Wewnętrzny:
Ekkenhard – Szczur – pełniący obowiązki dowódcy Szczurzej Nory w Olekadach
Pani Beasara – Biała Róża Imperium
Semner-loa-Wajes – czarodziej, posłaniec Szczurów
Arystokracja:
Cywras-der-Maleg – hrabia
Euheria-der-Maleg – jego druga żona
Ewens, Aeryh i Ywron – synowie hrabiego
Laiwa-son-Baren – narzeczona Aeryha, drugiego syna
Sainha Gemhel – służąca Laiwy
Czaardan:
Genno Laskolnyk, Faylen, Niiar, Landeh, Sarden Waedronyk – Kocimiętka, Daghena, Lea, Veria, Janne Newaryw
Miejsca
Olekady – góry na północnym wschodzie Imperium
Wyżyna Lytherańska (Wielka Północna Wyżyna) – położona na wschód od Olekadów, ojczyzna Verdanno
Dolina Amersen – dolina w pobliżu zamku Kehloren
Law-Onee – prowincja
Kehloren – zamek
Klendoan – siedziba hrabiego
Verdanno (Wozacy)
Osoby
Kalevenhowie – przybrana rodzina Kailean
And’ewers – ojciec, En’leyd obozu New’harr
Synowie: Fen’doryn i Gen’doryn – bliźniaki, Der’eko, Ruk’hert, Det’mon, Eso’bar, Mer’danar
Córki: Ana’we, Nee’wa, Key’la
Inni Wozacy:
Emn’klewes Wergoreth – Boutanu obozu New’harr
Awe’aweroh Mantoru – Lamerei obozu New’harr
Has i Ome, Dem i Kaa – czarownicy
Gyr’konwes Damehort (Tyczka) – woźnica rydwanu
Ver’san – łucznik
Sel’harr, Mol’hress, Klw’mer, Gew’lant – załoga wozu bojowego
Pojęcia i terminy z języka Wozaków
Anaho’la, anaho i av’anaho – mowa niska, mowa, wysoka mowa
En’leyd – Oko Węża, dowódca obozu-karawany w czasie bitewnego marszu
Boutanu – Twarda Skóra, dowódca obozu-karawany w czasie oblężenia
Lamerei – Szybki Ząb, dowódca wszystkich rydwanów karawany
Aweero – dowódca Strugi, ok. 20 rydwanów
Felano – dowódca Strumienia, ok. 200 rydwanów
Kanewey – dowódca Fali, ok. 500–600 rydwanów
Sanyeo – dowódcy ścian, odpowiedzialni za obronę poszczególnych fragmentów w czasie marszu i oblężenia
sawo’leyd – Mały Wąż, oddział 20 wozów bojowych
Hawereh – dowódca grupy 20 wozów bojowych, tworzących Małego Węża
Den’kaw – dowódcy oddziałów piechoty nieprzypisanych do wozów, rezerwy
Tyrkacz – metalowa listwa wetknięta między szprychy koła rydwanu
Kamendeeth – biała klacz ze złotą gwiazdą na czole, najczęstszy symbol kultu Laal Szarowłosej wśród Verdanno
vilore’de – dzieci słońca, endemiczny gatunek kwiatów rosnący tylko na Wyżynie Lytherańskiej
Rada Obozów – najwyższy organ władzy Verdanno
Obozy Verdanno: New’harr, Aw’lerr, Saro’deh, Masa’wer, Kle’a
Krwawy Marsz – szlak ucieczki Wozaków z wyżyny po klęsce powstania
Wyżyna i Wielkie Stepy
Osoby
Yawenyr – Ojciec Wojny
Saonra Womreys – żona Amureha Womreysa
Amureh Womreys – przywódca Wilków
Tsaeran-kor-Lamery – uzdrowicielka
Synowie Wojny – Amanewe Czerwony, Kaileo Hynu Lawyo, Kyh Danu Kredo, Zawyr Heru Lom z Klahhyrów i Sowynenn Dyrnih
Plemiona Sahrendey – plemiona podległe Amanewe Czerwonemu
Glyndoi – jedno z plemion Sahrendey, rodzinne plemię Amanewe Czerwonego
Pojęcia i terminy
Amenray – sahr. wódz rodu
Ueneya – sahr. żona wodza rodu, obecnie Saonra Womreys
Maneya – sahr. niewolnica
Sawenja – se-koh. zwierzę schwytane w walce, łup
Maii – se-koh. pieszczoch, rzecz, własność
Amneyho – se-koh. koński nawóz
Gabealeo – se-koh. parszywy kozioł
Rozmawiająca z Przodkami (Saonra Womreys) – wśród plemion Sahrendey tytuł osoby potrafiącej nawiązać kontakt z duchami opiekuńczymi rodu poprzez rzeźbiony słup podtrzymujący namiot
Maleyh – grupa około trzydziestu wojowników, podstawowy oddział plemion Sanderey
Miejsca
Amertha – rzeeka Graniczna między Imperium a Stepami
Sanawami – wzgórza na Wyżynie Lytherańskiej
Lassa – rzeka za wzgórzami Kalero