Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął - ebook
Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął - ebook
„Szwedzki Forrest Gump”! Setne urodziny, huczna impreza w domu spokojnej starości i Allan, jubilat, który wyskakuje przez okno. Mężczyzna rusza w ostatnią życiową podróż. Na dworcu staje się właścicielem pewnej walizki i od tej pory zostaje poszukiwanym. Przemierza Szwecję, zdobywa przyjaciół i ukrywa się przed prokuraturą, która z czasem chce go oskarżyć o potrójne morderstwo. Snuje także opowieść o swojej przeszłości – okazuje się, że jego stuletnie życie było równie absurdalne, co sama ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości. Ta książka to także podróż przez XX w. Allan powiada, jak jadł kolację z Trumanem, leciał samolotem z Churchilem, pił wódkę ze Stalinem... Najzabawniejsza książka, jaką w życiu czytałem – rekomenduje Lasse Berghagen, znany szwedzki aktor.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7799-701-7 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tak więc myśl nie zdążyła jeszcze zagnieździć się w głowie staruszka, a już otwierał okno swojego pokoju na parterze domu spokojnej starości w sörmlandzkim Malmköping i wskakiwał na rabatę.
Manewr dał się we znaki i nie było w tym nic dziwnego, bo właśnie tego dnia Allan kończył sto lat. Do przyjęcia urodzinowego w świetlicy domu spokojnej starości zostało mniej niż godzina. Sam radny gminy miał tam być. I lokalna prasa. I wszyscy pozostali staruszkowie. I cały personel, ze srogą siostrą Alice na czele.
Tylko główny bohater nie miał zamiaru się pojawić.Allan Karlsson stał wśród bratków na rabacie wzdłuż jednej ze ścian domu spokojnej starości i się wahał. Miał na sobie brązową marynarkę, brązowe spodnie i parę brązowych kapci. Nie był z niego żaden modniś, ale rzadko się nim bywa w tym wieku. Aktualnie uciekał z własnego przyjęcia urodzinowego, i to także zdarza się rzadko w tym wieku, głównie dlatego, że w ogóle rzadko bywa się w tym wieku.
Allan zastanawiał się, czy warto zadać sobie trud i wdrapać się z powrotem przez okno, żeby wziąć kapelusz i buty, ale gdy poczuł, że przynajmniej portfel jest na swoim miejscu w wewnętrznej kieszeni marynarki, zadowolił się stanem rzeczy. Poza tym siostra Alice w wielu przypadkach wykazywała się szóstym zmysłem (gdziekolwiek by ukrył wódkę, i tak ją znalazła), więc może i teraz chodziła tam w środku i czuła, że szykuje się jakaś draka?
Lepiej udać się w drogę, póki czas, pomyślał Allan i z chrzęstem w kolanach wyszedł z rabaty. W portfelu, o ile pamiętał, miał kilkaset koron. To dobrze, bo trzymanie się z dala od ludzi raczej nie będzie za darmo.
Allan odwrócił głowę, spojrzał na dom spokojnej starości, który do całkiem niedawna uważał za swój ostatni przystanek na ziemi, i powiedział do siebie, że przyjdzie mu umrzeć chyba innym razem, gdzie indziej.
Stulatek udał się w drogę w swoich obszczykapciach (tak się je nazywa, ponieważ panowie w podeszłym wieku rzadko kiedy sięgają dalej niż do butów, kiedy sikają). Najpierw przez park, potem wzdłuż placu, gdzie od czasu do czasu odbywał się targ w tym zwykle spokojnym miasteczku. Po kilkuset metrach wszedł na teren za średniowiecznym kościołem – lokalną dumą – i usiadł na ławce przy kilku grobach, aby dać odpocząć kolanom. Religijność w okolicy nie była aż taka, żeby Allan nie mógł liczyć na chwilę spokoju w miejscu, gdzie siedział. Zauważył, że jak na ironię urodził się w tym samym roku co Henning Algotsson, leżący w grobie naprzeciwko. Różnica między nimi była jednak taka, że Henning wyzionął ducha sześćdziesiąt jeden lat temu.
Gdyby Allan był z tych zainteresowanych, może by się zastanowił, na co zmarł Henning w wieku zaledwie trzydziestu dziewięciu lat. Ale Allan nie wtrącał się w cudze sprawy, o ile dało się tego uniknąć, a zwykle się dawało.
Pomyślał natomiast, że chyba nie miał racji, sądząc, że może umrzeć od tego wszystkiego. Bo jakkolwiek by był obolały, to jednak ucieczka przed siostrą Alice była o wiele bardziej interesująca i pouczająca niż leżenie bez ruchu dwa metry pod ziemią.
Następnie jubilat podniósł się, na przekór swoim chorym kolanom, pożegnał się z Henningiem Algotssonem i kontynuował swą kiepsko zaplanowaną ucieczkę.
Kierował się na południe, przemierzając cmentarz, aż kamienny murek stanął mu na drodze. Nie miał więcej niż metr wysokości, ale Allan był stulatkiem, a nie skoczkiem wzwyż. Po drugiej stronie stał dworzec w Malmköping i staruszek zrozumiał, że to właśnie tam miały go zaprowadzić sfatygowane nogi. Pewnego razu, przed wielu laty, Allan przeszedł Himalaje. Teraz byłoby to kłopotliwe, pomyślał, stojąc przed ostatnią przeszkodą oddzielającą go od dworca. Myślał tak intensywnie, że murek przed jego oczami skurczył się niemalże całkowicie. A gdy stał się już całkiem malutki, Allan wgramolił się i przeszedł na drugą stronę, nie bacząc na wiek i kolana.
W Malmköping rzadko jest tłoczno, i ten słoneczny, wiosenny dzień nie był wyjątkiem. Allan nie natknął się jeszcze na żadnego człowieka, odkąd w pośpiechu postanowił nie pojawić się na własnym przyjęciu z okazji setnych urodzin. Poczekalnia dworca była prawie pusta, gdy Allan wkroczył w swoich kapciach. Ale tylko prawie. Na środku sali stały dwa rzędy ławek, odwróconych oparciami ku sobie. Wszystkie miejsca były wolne. Na prawo znajdowały się dwa okienka. Pierwsze było zamknięte, a w drugim siedział niepozorny, chudy mężczyzna w małych, okrągłych okularach, z rzadkimi włosami zaczesanymi na bok i w służbowej kamizelce. Mężczyzna rzucił zakłopotane spojrzenie znad ekranu komputera, gdy Allan pojawił się na dworcu. Być może pomyślał, że tego popołudnia panuje tu niesłychany ruch; Allan odkrył właśnie, że nie jest jedynym podróżnym w sali. W rogu stał mianowicie szczupły młodzieniec z długimi, tłustymi blond włosami i sterczącą bródką, w dżinsowej kurtce z napisem Never Again na plecach.
Być może młodzieniec nie potrafił czytać, bo szarpał drzwi toalety dla niepełnosprawnych, jak gdyby tabliczka „Nieczynne”, z czarnymi literami na pomarańczowym tle, nic nie znaczyła.
Zaraz jednak podszedł do toalety obok, ale tam miał inny problem. Najwyraźniej młodzieniec nie chciał się rozstawać ze swoją dużą, szarą walizką na kółkach, a toaleta była za mała dla niego i walizki. Allan zrozumiał, że albo młodzieniec zostawi walizkę na zewnątrz, gdy będzie załatwiał swoje potrzeby, albo wepchnie ją i sam zostanie na zewnątrz.
Mimo to z trudem angażował się w problemy młodzieńca. Zamiast tego wysilił się, żeby podnosić nogi najlepiej, jak potrafił i drobnymi kroczkami podszedł do niepozornego mężczyzny w otwartym okienku, aby zapytać, czy cokolwiek odjeżdża ze stacji w jakąkolwiek stronę w ciągu najbliższych minut i ile będzie kosztował bilet.
Niepozorny wyglądał na zmęczonego. I pogubił się chyba gdzieś w połowie wywodu Allana, bo po kilku sekundach zastanowienia zapytał:
– A dokąd zamierza się pan wybrać?
Allan zaczął od początku i przypomniał niepozornemu, że cel podróży, a także środek lokomocji są podporządkowane: a) godzinie odjazdu oraz b) kosztom.
Niepozorny znowu zamilkł na kilka sekund i patrzył w rozkłady jazdy, przetrawiając słowa staruszka.
– Autobus dwieście dwa do Strängnäs odjeżdża za trzy minuty. Może być?
Owszem, tak Allan sądził, został więc poinformowany, że autobus odjeżdża z przystanku tuż przy wyjściu z dworca oraz że bilet najlepiej kupić u kierowcy.
Allan zastanawiał się, co też ten niepozorny mężczyzna robi w okienku, skoro nie sprzedaje biletów, ale nic nie powiedział. Niepozorny być może zastanawiał się nad tym samym. Allan podziękował za pomoc i spróbował uchylić kapelusza, którego w pośpiechu zapomniał.
Stulatek przysiadł w jednym z dwóch pustych rzędów ławek, sam ze swoimi myślami. Te cholerne obchody w domu starców miały się rozpocząć o piętnastej, czyli zostało dwanaście minut. Lada chwila zaczną pewnie walić w drzwi do pokoju Allana, a potem to już będzie cyrk.
Jubilat uśmiechnął się do siebie, a kątem oka zauważył, że ktoś się zbliża. To ten szczupły młodzieniec z długimi, tłustymi blond włosami, sterczącą bródką i w dżinsowej kurtce z napisem Never Again na plecach. Kierował się prosto na niego, ciągnąc dużą, szarą walizkę na czterech małych kółkach. Allan zorientował się, że istnieje spore ryzyko rozmowy z długowłosym. To nawet nie musiało być takie złe, miałby przynajmniej pojęcie, jak rozumuje współczesna młodzież.
Można to było nazwać rozmową, aczkolwiek niezbyt zaawansowaną. Młodzieniec stanął kilka metrów od Allana, zdawał się przyglądać staremu mężczyźnie przez chwilę, aż w końcu powiedział:
– Słuchaj no pan.
Allan odwzajemnił pozdrowienie i zapytał, czy może służyć pomocą. Mógł. Młodzieniec chciał, żeby Allan rzucił okiem na walizkę, podczas gdy jej właściciel będzie załatwiał swoje potrzeby w toalecie. Albo, jak to wyraził młodzieniec:
– Wysrać się muszę.
Allan odpowiedział, że jest wprawdzie stary i zniedołężniały, ale wzrok ma dobry i spoglądanie na walizkę młodego człowieka nie wydaje mu się zbyt dużym obciążeniem. Polecił natomiast, żeby załatwiał swoje potrzeby z pewną dozą pośpiechu, gdyż Allan nie chce się spóźnić na autobus.
Tego ostatniego młodzieniec już nie dosłyszał, bo popędził do toalety, jeszcze zanim Allan zdążył dokończyć.
Stulatek nie był z tych, co to dają się zirytować, bez względu na to, czy mają powody, czy też nie. Nie poruszyło go więc także niestosowne zachowanie młodzieńca. Nie poczuł jednak do niego specjalnej sympatii, co prawdopodobnie miało znaczenie dla tego, co za chwilę miało nastąpić.
A to, co nastąpiło, to przyjazd autobusu 202 pod wejście na dworzec, już na kilka sekund po tym, jak młodzieniec zamknął za sobą drzwi toalety. Allan spojrzał na autobus, potem na walizkę, znów na autobus i znów na walizkę.
– Przecież ma kółka – powiedział do siebie. – Jest też taśma, za którą można ciągnąć.
I tym sposobem Allan zaskoczył samego siebie, podejmując – jak można chyba powiedzieć – życiową decyzję.
Kierowca autobusu był usłużny i życzliwy. Pomógł starszemu mężczyźnie z jego dużą walizką.
Allan podziękował za pomoc i wyciągnął portfel z kieszeni marynarki. Kierowca zapytał, czy zamierza jechać do samego Strängnäs, a Allan liczył dostępne środki. Sześćset pięćdziesiąt koron w banknotach plus kilka monet. Allan pomyślał, że najlepiej byłoby nie szastać groszem, więc położył banknot pięćdziesięciokoronowy i zapytał:
– Jak pan myśli, dokąd za tyle dojadę?
Kierowca odpowiedział z rozbawieniem, że jest przyzwyczajony do pasażerów, którzy wiedzą, dokąd chcą jechać, ale nie wiedzą, ile to kosztuje, a tym razem jest odwrotnie. Następnie spojrzał na rozkład jazdy i poinformował, że za czterdzieści osiem koron można dojechać do stacji Byringe.
Allanowi to odpowiadało. Dostał bilet i dwie korony reszty. Kierowca położył na półce na bagaże za swoim siedzeniem skradzioną walizkę, Allan zaś usadowił się w pierwszym rzędzie po prawej stronie. Stamtąd mógł zajrzeć przez okno do dworcowej poczekalni. Drzwi toalety były nadal zamknięte, gdy kierowca wrzucił bieg i odjechał. Allan miał nadzieję, że młodzieniec przeżywał tam w środku miłe chwile, biorąc pod uwagę, jaki zawód miał go czekać za moment.
Autobus do Strängnäs nie był ani trochę przepełniony tego popołudnia. Prawie na samym końcu siedziała kobieta w średnim wieku, która wsiadła we Flenie, w środku usadowiła się młoda matka, która w Solberdze z trudem wgramoliła się z dwojgiem dzieci, a miejsce na przodzie autobusu zajmował stary mężczyzna, który dosiadł się w Malmköping.
Ten ostatni właśnie się zastanawiał, dlaczego ukradł tę dużą, szarą walizkę na kółkach. Może dlatego, że się dało? Albo dlatego, że właściciel był półgłówkiem? A może zawierała parę butów, a nawet kapelusz? Albo dlatego, że stary człowiek nie miał nic do stracenia? Nie, Allan nie potrafił sobie na to odpowiedzieć. Gdy dostało się od życia nadgodziny, można sobie pozwolić na pewną swobodę, pomyślał i usadowił się wygodniej.
Wybiła piętnasta, gdy autobus minął Björndammen. Allan stwierdził, że jak na razie jest zadowolony z przebiegu dnia. Przymknął oczy, żeby uciąć sobie popołudniową drzemkę.
W tym samym momencie siostra Alice zapukała do drzwi pokoju numer 1 w domu spokojnej starości w Malmköping. Zapukała jeszcze raz i jeszcze raz.
– Koniec wygłupów. Radny gminy i wszyscy inni już są. Słyszy Allan? Chyba Allan nie zagląda znów do butelki? Wychodzimy natychmiast! Allan! Allan?
Mniej więcej w tym samym czasie otworzyły się drzwi chwilowo jedynej dostępnej toalety na dworcu w Malmköping. Wyszedł z niej młodzieniec z poczuciem lekkości – w podwójnym tego słowa znaczeniu. Zrobił kilka kroków w stronę środka poczekalni, jedną ręką poprawiając pasek, a drugą przeczesując włosy. Nagle przystanął, zagapił się na dwa puste rzędy ławek, potem szybko spojrzał w prawo, w lewo i powiedział głośno:
– Co do pierdolonej kurwy nędzy... – Nagle zaciął się, lecz po chwili kontynuował: – Zabiję cię, staruchu. Niech no tylko cię znajdę.Tuż po piętnastej dnia 2 maja Malmköping straciło swój spokój na wiele najbliższych dni. Siostra Alice w domu spokojnej starości zaniepokoiła się, zamiast zezłościć, i wyciągnęła centralny klucz. Jako że Allan nie starał się zatrzeć drogi swojej ucieczki, od razu można było stwierdzić, że jubilat wyszedł przez okno. Tam, jak wskazywały ślady, stał i przytupywał przez chwilę wśród bratków, a następnie zniknął.
Radny gminy poczuł, że z racji swojego urzędu powinien przejąć dowodzenie. Oddelegował personel w grupach dwuosobowych na poszukiwania. Allan nie mógł być przecież daleko, więc grupy miały się skupić wyłącznie na najbliższym otoczeniu. Jedna została wysłana do parku, druga do sklepu monopolowego (dokąd, według siostry Alice, Allan miał w zwyczaju się udawać), trzecia do pozostałych sklepów przy Storgatan, a czwarta do skansenu na wzgórzu. Sam radny został w domu spokojnej starości i miał oko na pozostałych staruszków, którzy jeszcze nie zdążyli się ulotnić, oraz obmyślał następny krok. Powiedział też do poszukujących, aby byli dyskretni; nie warto przecież rozdmuchiwać sprawy bez potrzeby.
W zamieszaniu nie pomyślał jednak, że jedna z grup, które właśnie wysłał na poszukiwanie, składała się z reporterki lokalnej gazety i jej fotografa.
***
Dworzec nie należał do najważniejszych obszarów poszukiwań według radnego gminy. Zresztą każdy zakamarek został już przeszukany przez młodzieńca z długimi, tłustymi blond włosami, sterczącą bródką i w dżinsowej kurtce z napisem Never Again na plecach. Ponieważ ani starca, ani walizki nie można było znaleźć, młodzieniec podszedł zdecydowanym krokiem do niepozornego mężczyzny w jedynym czynnym okienku, z zamiarem zasięgnięcia informacji o ewentualnych planach podróży poszukiwanego.
Niepozorny był wprawdzie znudzony swoją pracą, ale zachował zawodową dumę. Dlatego też wyjaśnił hałaśliwemu młodzieńcowi, że konfidencjonalnością podróżnych dworca autobusowego nie można szafować, dodał także butnie, że w żadnym wypadku nie zamierza udzielić młodzieńcowi takiej informacji.
Młodzieniec stał przez chwilę spokojnie i zdawał się tłumaczyć na szwedzki to, co niepozorny właśnie powiedział. Następnie przemieścił się pięć metrów w lewo, do niezbyt solidnych drzwi informacji dworcowej. Zamierzył się i kopnął drzwi prawym buciorem, tak że wióry poszły. Niepozorny nie zdążył podnieść słuchawki, aby wezwać pomoc, gdy znalazł się w powietrzu, wierzgając przed młodzieńcem trzymającym go w silnym chwycie za uszy.
– Może i nie wiem, co to konficjadonalność, ale jestem cholernie dobry w zmuszaniu ludzi do mówienia – powiedział młodzieniec do niepozornego, a potem puścił go z łomotem na krzesło obrotowe.
Następnie objaśnił niepozornemu, co zamierza zrobić z jego narządami rozrodczymi za pomocą młotka i gwoździ, jeśli ten nie będzie robił, co się mu każe. Opis był na tyle przekonujący, że niepozorny od razu zdecydował się opowiedzieć, co wie. Mianowicie, że ów starzec udał się prawdopodobnie autobusem w stronę Strängnäs. Czy zabrał ze sobą jakąś walizkę, tego nie może stwierdzić, gdyż nie zajmuje się śledzeniem podróżnych.
Niepozorny zamilkł, żeby wydedukować, czy młodzieniec jest zadowolony z tego, co zostało powiedziane, ale natychmiast spostrzegł, że najlepiej będzie udzielić dodatkowych informacji. Dlatego dodał, że po drodze z Malmköping do Strängnäs jest dwanaście przystanków i że starzec mógł oczywiście wysiąść na którymkolwiek z nich. Tym, który mógł to wiedzieć, był kierowca autobusu, który miał być ponownie w Malmköping o dziewiętnastej dziesięć, w drodze powrotnej do Flenu.
Na te słowa młodzieniec usiadł koło przerażonego niepozornego z obolałymi uszami.
– Muszę pomyśleć – powiedział.
I pomyślał. Pomyślał, że z całą pewnością mógłby wydobyć z mężczyzny numer telefonu komórkowego kierowcy, aby do niego zadzwonić i powiedzieć, że walizka starca jest w rzeczy samej kradziona. Ale wtedy oczywiście istniało ryzyko, że kierowca wmieszałby w to policję, a tego młodzieniec nie chciał. Poza tym nie było chyba aż takiego pośpiechu, bo dziad wydawał się strasznie stary, więc mając teraz do taszczenia walizkę, musiałby się przemieszczać pociągiem, autobusem lub taksówką, jeśli chciałby się oddalić od Strängnäs. Tym samym zostawiłby za sobą kolejne ślady, a zawsze znajdzie się ktoś, kto wisząc za uszy, opowie, dokąd wybrał się starzec. Młodzieniec miał zaufanie do swoich zdolności zmuszania ludzi do mówienia.
Postanowił więc poczekać na rzeczony autobus, spotkać się z kierowcą i porozmawiać z nim bez przesadnej uprzejmości.
Gdy już to postanowił, wstał i wyjaśnił niepozornemu, co stanie się z nim, jego żoną, dziećmi i domem, jeśli opowie policji lub komukolwiek innemu o tym, co właśnie zaszło.
Niepozorny nie miał ani żony, ani dzieci, ale wolał mieć oboje uszu oraz narządy rozrodcze w nienaruszonym stanie. Dał więc uroczyste zawodowe słowo honoru, że nie puści pary z ust.
Obietnicy tej dotrzymał aż do następnego dnia.
***
Wysłane na poszukiwania dwuosobowe grupy wróciły do domu spokojnej starości i zdały raport ze swoich obserwacji. Lub raczej z ich braku. Radny instynktownie wzbraniał się przed zawiadomieniem policji i usilnie zastanawiał się nad innymi rozwiązaniami, gdy reporterka lokalnej gazety zapytała:
– Co pan radny zamierza teraz zrobić?
Radny milczał przez kilka sekund, a potem odpowiedział:
– Zawiadomić policję, oczywiście.
Boże, jak on nienawidzi tej wolnej prasy.
***
Allan obudził się, gdy kierowca szturchnął go delikatnie i poinformował, że są na miejscu, na stacji Byringe. Następnie zabrał się do wytaszczenia walizki przez przednie drzwi, a w ślad za nią wytaszczył się Allan.
Kierowca zapytał, czy starszy pan poradzi sobie teraz sam, a Allan odpowiedział, że o to nie musi się martwić. Podziękował za pomoc i pomachał na pożegnanie, gdy autobus wyjeżdżał z powrotem na drogę krajową numer 55, aby kontynuować jazdę do Strängnäs.
Popołudniowe słońce zasłaniały świerki dookoła Allana, który zaczynał marznąć w swojej cienkiej marynarce i kapciach. Nie było widać żadnego Byringe ani też żadnej stacji. Był tylko las, las i las. A na prawo wąska ścieżka.
Allan pomyślał, że w tej walizce, którą niewiele myśląc, zabrał ze sobą, być może są ciepłe ubrania. Ale walizka była zamknięta na kluczyk i bez śrubokrętu lub innego narzędzia nie miał szans się do niej dostać. Allanowi nie pozostało nic innego, jak ruszać się, nie mógł przecież stać przy drodze i zamarznąć na śmierć. Z doświadczenia wiedział, że pewnie i tak by mu się nie udało, nawet gdyby spróbował.
Dobrze, że chociaż miała taśmę u góry krótszego boku i gdy się za nią ciągnęło, walizka toczyła się grzecznie na kółkach. Allan człapał leśną ścieżką. Tuż za nim raz po raz podskakiwała walizka.
Po kilkuset metrach Allan dotarł do tego, co – jak się domyślał – było stacją Byringe. Nieczynny dworzec przy całkiem porządnie nieczynnych torach kolejowych.
Allan był co prawda pięknym okazem stulatka, ale to już było dla niego za wiele jak na tak krótki czas. Przysiadł na walizce, żeby zebrać myśli i siły.
Na lewo stał zniszczony, żółty, dwukondygnacyjny budynek stacji, którego wszystkie okna na parterze zabito nieoheblowanymi deskami. Na prawo widać było nieczynne tory kolejowe, biegnące prosto w las, w którym Allan właśnie się znajdował. Natura jeszcze nie zdążyła całkiem pochłonąć torów, ale wydawało się to tylko kwestią czasu.
Drewniany peron nie wyglądał na tyle solidnie, żeby po nim chodzić. Na skraju tablicy nadal można było dostrzec napis „Przejście przez tory surowo wzbronione”. Przechodzenie przez tory nie jest przecież niebezpieczne, pomyślał Allan. Ale kto, jeśli ma choć trochę oleju w głowie, na własne życzenie przeszedłby przez ten peron?
Odpowiedź uzyskał natychmiast, bo w tym samym momencie otworzyły się obdarte z farby drzwi dworca i wyszedł z niego siedemdziesięciolatek w kaszkiecie, koszuli w kratę i skórzanej kamizelce. Miał brązowe oczy, siwy zarost i solidne kalosze na nogach. Wierzył widocznie, że deski się pod nim nie załamią, i całą uwagę skierował na stulatka przed sobą.
Stanął na środku peronu i wyglądał dosyć groźnie. Ale nagle jakby coś go wybiło z rytmu, może dlatego, że zauważył, jaki zniedołężniały egzemplarz człowieka wtargnął na jego włości.
Allan siedział tam, gdzie siedział, na skradzionej walizce, i nie wiedział, co powiedzieć. Patrzył spokojnie na faceta w kaszkiecie i czekał na jego pierwszy ruch. Ten nastąpił dość szybko, i nie był tak groźny, jak się z początku zdawało. Raczej ostrożny.
– Kim jesteś i co robisz na moim peronie? – spytał facet w kaszkiecie.
Allan nie odpowiedział; nie mógł zdecydować, czy spotkał wroga, czy przyjaciela. Ale pomyślał, że nie warto zadzierać z jedyną osobą w zasięgu wzroku, która ewentualnie może go wpuścić do ciepłego pomieszczenia, zanim wieczorny chłód zapanuje na dobre. Dlatego postanowił powiedzieć wszystko tak, jak było.
Tak więc powiedział, że ma na imię Allan, że właśnie skończył dokładnie sto lat i jest żwawy jak na swój wiek, właściwie tak żwawy, że uciekł z domu starców, że na dodatek buchnął walizkę pewnemu młodzieńcowi, który w tych okolicznościach na pewno nie jest zbyt szczęśliwy, oraz że kolana Allana aktualnie nie są w najlepszej formie i że z chęcią życzyłby sobie, żeby był to koniec spacerów na dzisiaj.
Gdy skończył swój wywód, zamilkł, siedząc nadal na walizce, i czekał na wyrok.
– Ach tak – powiedział facet w kaszkiecie i uśmiechnął się. – Złodziej!
– Stary złodziej – dodał Allan markotnie.
Facet w kaszkiecie zeskoczył zwinnie z peronu i podszedł do stulatka, jakby chciał się mu bliżej przyjrzeć.
– Naprawdę masz sto lat? – zapytał. – W takim razie na pewno jesteś głodny?
Allan nie zrozumiał logiki tego zdania, ale głodny faktycznie był. Zapytał więc, co znajduje się w jadłospisie i czy przypadkiem można dostać kieliszek wódki na dokładkę.
Facet w kaszkiecie wyciągnął dłoń, przedstawił się jako Julius Jonsson i pomógł stulatkowi osiągnąć pozycję pionową. Poinformował też, że poniesie Allanowi walizkę, że zanosi się na stek z łosia, jeśli Allan nie ma nic przeciwko, i że na pewno będzie do tego kieliszek wódki, żeby posilić i ciało, i kolana.
Allan z trudem wdrapał się na peron. Sądząc po bólu, nadal był żywy.
Julius Jonsson od wielu lat nie miał towarzystwa do rozmowy, więc spotkanie ze starcem z walizką było mile widziane. Najpierw jeden kieliszek na jedno kolano, potem na drugie, następnie kilka kolejnych na plecy i kark, i jeszcze jeden na apetyt, w rezultacie sprzyjały płynnej konwersacji. Allan zapytał, z czego Julius żyje, i w odpowiedzi usłyszał dosyć długie opowiadanie.
Julius urodził się na północy, w Strömbacka, niedaleko Hudiksvall, jako jedyne dziecko rolników Andersa i Elviny Jonssonów. Pracował jako parobek w rodzinnym gospodarstwie i codziennie dostawał cięgi od ojca, który uważał, że Julius do niczego się nie nadaje. Ale w roku, gdy skończył dwadzieścia pięć lat, najpierw zmarła na raka jego matka, czego Julius żałował, a potem ojciec utopił się w trzęsawisku, próbując uratować jałówkę. Julius żałował także i tego, bo był do jałówki przywiązany.
Młody Julius nie miał zdolności do rolnictwa (ojciec miał rację w tej kwestii) ani też zapału. Sprzedał więc wszystko z wyjątkiem kilku hektarów lasu, które mogły się przydać na stare lata.
Potem pojechał do Sztokholmu i przehulał w dwa lata wszystkie pieniądze. Wtedy wrócił do lasu.
Julius z entuzjazmem wziął udział w przetargu na dostawę pięciu tysięcy słupów elektrycznych dla Zakładu Elektrycznego Regionu Hudiksvall. Ponieważ nie angażował się zbytnio w szczegóły, takie jak składki pracodawcy i podatek od obrotu, wygrał przetarg. Z pomocą kilkudziesięciu węgierskich uchodźców udało mu się dostarczyć słupy na czas i dostał za to więcej pieniędzy, niż mógł sobie wyobrazić.
Do tej pory wszystko szło gładko, ale prawda jest taka, że Julius musiał trochę oszukiwać, bo przecież drzewa nie były jeszcze całkiem wyrośnięte. Słupy były więc o metr krótsze niż w zamówieniu i nikt by tego pewnie nie zauważył, gdyby nie fakt, że w tym czasie każdy rolnik sprawił sobie kombajn.
Zakład Elektryczny Regionu Hudiksvall rozstawił wkrótce słupy na polach i łąkach w okolicy, a gdy nadszedł czas żniw, linie zostały zerwane w ciągu tego samego przedpołudnia w dwudziestu sześciu miejscach przez dwadzieścia dwa różne, acz równie nowo zakupione kombajny. Cały ten zakątek hälsinglandzkich obszarów wiejskich został pozbawiony prądu na wiele tygodni, przerwano żniwa, dojarki przestały działać. Nie trwało długo, nim wściekłość rolników, która najpierw skierowana była na Zakład Elektryczny Regionu Hudiksvall, przeniosła się na młodego Juliusa.
– To właśnie wtedy zaczęto nazywać miasto „wesołym Hudik”, tyle mogę powiedzieć. Musiałem się ukrywać w Hotelu Miejskim w Sundsvall przez siedem miesięcy, a potem pieniądze się skończyły. Napijemy się jeszcze? – zapytał Julius.
Allan zgodził się. Stek z łosia popili poza tym pilznerem i Allanowi było tak bardzo dobrze, że prawie zaczynał bać się śmierci.
Julius kontynuował swoje opowiadanie. Gdy pewnego dnia w centrum Sundsvall niemal został przejechany przez traktor prowadzony przez rolnika o morderczym spojrzeniu, zrozumiał, że okolica nie zapomni mu jego drobnej pomyłki przez najbliższe sto lat. Przeniósł się więc w inną część kraju i wylądował w Mariefred, gdzie był drobnym złodziejaszkiem, dopóki nie znudził się miejskim życiem i szczęśliwie natrafił na opuszczony budynek stacji Byringe. Kupił go za dwadzieścia pięć tysięcy koron, które pewnej nocy znalazł w kasie zajazdu Gripsholm. Tu, na stacji, żył w zasadzie z pomocy społeczeństwa, nielegalnych polowań w lesie sąsiada, ograniczonej produkcji i dystrybucji wódki oraz sprzedaży tego, na co mógł się natknąć wśród sąsiedzkich włości. Julius powiedział Allanowi, że nie jest zbyt lubiany w okolicy, a ten odpowiedział między kęsami, że właściwie się nie dziwi.
Gdy Julius chciał, żeby panowie opróżnili ostatni kieliszek „na deser”, Allan odrzekł, że zawsze miał słabość do deserów tego typu, ale najpierw musi odwiedzić wygódkę, jeśli taka jest w budynku. Julius wstał, zapalił lampę pod sufitem, bo zaczynało się ściemniać, wskazał drogę i powiedział, że czynna ubikacja znajduje się na prawo od schodów w korytarzu, a także obiecał, że napełnione kieliszki będą na nich czekać, gdy Allan wróci.
Allan odnalazł toaletę, tam gdzie Julius wskazał. Stanął i zaczął sikać, ale jak zwykle nie wszystkie krople dosięgły muszli. Kilka z nich spadło miękko na obszczykapcie.
Gdzieś w połowie tej czynności Allan usłyszał, że ktoś idzie po schodach. Najpierw pomyślał, musiał to przyznać, że być może Julius ucieka z jego skradzioną walizką. Ale odgłos przybrał na sile. Ktoś wchodził na górę.
Allan zrozumiał, że istniało spore ryzyko, że kroki, które właśnie słyszał pod drzwiami, należały do szczupłego młodzieńca z długimi, tłustymi blond włosami, sterczącą bródką i w dżinsowej kurtce z napisem Never Again na plecach. Oraz że jeśli to rzeczywiście on, lepiej nie mieć z nim do czynienia.
***
Autobus ze Strängnäs dotarł do dworca w Malmköping trzy minuty przed czasem. Nie było w nim pasażerów, więc kierowca wcisnął mocniej pedał gazu za ostatnim przystankiem, żeby mieć chwilę na papierosa przed odjazdem do Flenu.
Zdążył tylko przypalić papierosa, gdy pojawił się szczupły młodzieniec z długimi, tłustymi blond włosami, sterczącą bródką i w dżinsowej kurtce z napisem Never Again na plecach. To znaczy, napisu na plecach kierowca akurat wtedy nie widział, ale bez wątpienia napis tam był.
– Będziesz jechał do Flenu? – zapytał kierowca nieco niepewnie, bo coś w tym młodym mężczyźnie mu nie pasowało.
– Nie będę jechał do Flenu. I ty też nie – odpowiedział młodzieniec.
Czterogodzinne czekanie na powrót autobusu to za wiele jak na cierpliwość, którą mógł się wykazać młodzieniec. Po dwóch godzinach czekania zorientował się, że gdyby od razu ukradł jakiś samochód, mógłby dogonić autobus na długo, zanim ten dojechał do Strängnäs.
Ciąg dalszy w wersji pełnej