30 lat za kratami. Osobista opowieść dyrektorki polskiego więzienia - ebook
30 lat za kratami. Osobista opowieść dyrektorki polskiego więzienia - ebook
„Stojący przede mną mężczyzna wykonuje gwałtowny ruch i nagle widzę przed oczyma gruby, zaostrzony szpikulec o długości mniej więcej dwudziestu centymetrów. Siedzę na fotelu. Osadzony stoi tyłem do drzwi, trzymając ostrze na wysokości moich oczu. Dzieli nas odległość wąskiego biurka. Robi mi się gorąco. Pokój zaczyna tańczyć wokół mnie. Strach. Tak, zawsze twierdziłam, że tylko głupiec się nie boi.
(…)
– Denerwuje się pani?
– Tak.
– Boi się pani? – dopytuje dalej.
Potwierdzam, a wtedy on wyciąga w moją stronę szpikulec i kładzie go w mojej wyciągniętej dłoni. Cały czas patrzy mi w oczy”.
Kobieta na stanowisku zastępcy dyrektora w Areszcie Śledczym w Warszawie-Białołęce, więzieniu gromadzącym największych zbrodniarzy w historii? Czy to aby na pewno dobry pomysł? Pokonując nieufność osadzonych i kolegów funkcjonariuszy, Danuta Augustyniak udowodniła, że zawód funkcjonariusza Służby Więziennej nie ma płci. Z wielką wrażliwością, a jednocześnie bardzo stanowczo podejmowała trudne decyzje o losach ludzi znajdujących się za kratami. Starała się przy tym dostrzec okruchy dobra nawet u tych osadzonych, którzy mieli na koncie wielokrotne morderstwa czy gwałty na nieletnich, twierdząc, że za swoje czyny zostali już ukarani. Dewiza pani dyrektor o równym traktowaniu tych, którzy jej podlegali, bywała jednak wielokrotnie wystawiana na ciężką próbę, jak tego dnia, kiedy dowiedziała się, że do jej więzienia trafił sprawca wypadku, w którym zginął jej mąż i ojciec dwójki ich dzieci.
W tej książce, odsłaniającej świat ukryty za murami zakładów karnych, nie zabraknie mrożących krew w żyłach historii o samookaleczeniach wśród więźniów, aktach przemocy osadzonych wobec siebie nawzajem czy zemście więziennej społeczności na funkcjonariuszach. Znajdziesz w niej także fascynujące opisy więziennej codzienności i kodów komunikacji wykorzystywanych przez osadzonych.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8225-097-8 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zakładam mundur. Kiedy wizytuję oddziały mieszkalne osadzonych, zawsze jestem w mundurze. To budzi respekt zarówno wśród osadzonych, jak funkcjonariuszy. Wiadomo, kto jest kto.
Idę szybkim krokiem przez więzienie. Wokół panuje głęboka cisza. Mam wrażenie, że słyszę jej dźwięk. Ta cisza zupełnie nie pasuje do rozmiarów otaczającej mnie przestrzeni. Przecież to największe więzienie w Polsce.
Wchodzę w długie podziemne korytarze, łączące wysokie, czterokondygnacyjne budynki, w których znajdują się pawilony mieszkalne osadzonych. Jest zimno i ciemno. Światło zapala się po wykryciu ruchu, punktowo. Z naprzeciwka nikt nie idzie, nie ma takiej możliwości. Tunele są zaprojektowane tak, aby można się było nimi przemieszczać tylko w jednym kierunku. Jak ulice jednokierunkowe, pomiędzy którymi znajduje się gruby betonowy mur. Tylko na wysokości wejść do pawilonów mur na chwilę się urywa. Zastępują go kraty. Ruch w tych miejscach i w kolejnych odcinkach tunelu jest monitorowany przez funkcjonariusza na stanowisku dowodzenia. Takie rozwiązanie uniemożliwia kontaktowanie się osadzonych ze sobą i zwiększa bezpieczeństwo. Eliminuje również ryzyko pomieszania się osadzonych.
Naciskam dzwonek i kieruję twarz w stronę kamery. Po chwili otwierają się ciężkie metalowe drzwi prowadzące na pawilon drugi. Wchodzę w kolejny korytarz. Ten jest już zdecydowanie inny. Ma okna. Co prawda można przez nie zobaczyć jedynie wysoki mur oddzielający place spacerowe, ale już sam widok błękitnych obłoków na niebie znacznie zmienia atmosferę panującą w tunelach. W podziemiach pawilonu drugiego znajduje się magazyn depozytowy. Wchodzę tam tylko na chwilę. Oddaję rozpatrzone przeze mnie prośby osadzonych o wydanie rzeczy z magazynu. Ponownie wchodzę w podziemne tunele. Mijam wejścia do kolejnych pawilonów. Wszędzie ta sama procedura monitorowania dostępu do kolejnego odcinka tunelu. Kieruję się do pawilonu piątego, szkolnego. Schody na oddział, brzęk kluczy i zgrzyt otwierającej się więziennej kraty.
– Pani dyrektor, melduję, że na oddziale panuje spokój.
– Dziękuję.
Wchodzę do pierwszej celi, rozmawiam z osadzonymi. Pytam, czy mają jakieś wnioski, skargi. Ktoś zgłasza problem z głośnikiem, ktoś inny pyta, dlaczego nie wyraziłam mu zgody na dłuższe widzenie. Moją uwagę przykuwa jednak zachowanie innego mężczyzny.
Wysoki, krótko ostrzyżony chłopak chodzi nerwowo po celi.
– Pani dyrektor, żona jest w ciąży. Denerwuję się. Czy mógłbym wykonać dodatkowy telefon?
Zgadzam się. Janusz L. to spokojny osadzony, bardzo tęskni za rodziną. Często opowiada o swojej żonie. Ma już jedno dziecko, chłopca. Teraz oczekuje dziewczynki. Bardzo przeżywa poród żony. Odbywa karę piętnastu lat pozbawienia wolności za zabójstwo. Pozostało mu już tylko pięć. Stara się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Wychodzi na przepustki do domu. Myślę, że mu się uda.
Kolejna cela. Osadzony zgłasza, że chciałby skorzystać z biblioteki.
– Wymiana książek będzie po spacerach – odpowiada oddziałowy, nie czekając na moje wyjaśnienie.
O tej porze większość osadzonych przebywa na boisku, więc wizytowanie oddziału przebiega dość szybko.
– Osadzony Paweł K. prosi o rozmowę indywidualną – melduje mi oddziałowy, gdy kieruję się już do wyjścia.
– Proszę doprowadzić osadzonego do pokoju wychowawcy – decyduję.
– Wychowawca wyszedł. Chce pani klucz?
– Tak, poproszę.
Maleńkie pomieszczenie, w którym pracuje wychowawca, jest usytuowane w środkowej części oddziału mieszkalnego osadzonych. Drzwi do pokoju otwierają się bezpośrednio na dyżurkę oddziałowego. Stoi przy nich metalowa szafa na akta osadzonych, jest wieszak i mała półka z książkami. Pośrodku pomieszczenia znajduje się niewielkie biurko, po jednej stronie biurka fotel wychowawcy, po drugiej krzesło dla osadzonych.
Rozlega się pukanie.
– Osadzony Paweł K., syn Stanisława, cela numer sześć.
Do pokoju wchodzi niewysoki blondyn, za nim w drzwiach stoi oddziałowy. Ubezpiecza mnie w ten sposób.
– Słucham, w jakiej sprawie chciał pan rozmawiać?
Osadzony zaczyna spokojnie przedstawiać swoją sytuację rodzinną. Mówi o tym, że rodzina ma problemy finansowe, że bardzo chciałby im pomóc, że nie wie, kiedy będzie miał apelację od wyroku.
Rozlega się dzwonek do kraty wejściowej na oddział. To osadzeni wracają ze spaceru. Oddziałowy pyta wzrokiem, czy może się oddalić, zostawiając mnie samą z osadzonym. Wychowawcy nadal nie ma.
– Idź – wydaję polecenie oddziałowemu.
Wiem, że nie będzie go dłuższy czas. Całą grupę trzeba przeszukać, wpuścić do cel, to trochę potrwa.
Paweł K. też to wie. Wiedział również, że grupa spacerowa będzie wracać. Na korytarzu robi się gwarno. Osadzeni zaglądają do pokoju wychowawcy przez uchylone drzwi.
– Paweł kabluje – stwierdza jeden z nich.
– Parówa! – rzuca ktoś inny.
– Cwel!
– Kapuś!
Okrzyki i śmiech osadzonych stopniowo przycichają, w miarę jak oddalają się oni w stronę swoich cel.
Wtedy stojący przede mną mężczyzna wykonuje gwałtowny ruch i nagle widzę przed oczyma gruby, zaostrzony szpikulec o długości mniej więcej dwudziestu centymetrów. Siedzę na fotelu. Osadzony stoi tyłem do drzwi, trzymając ostrze na wysokości moich oczu. Dzieli nas odległość wąskiego biurka. Robi mi się gorąco. Pokój zaczyna tańczyć wokół mnie. Strach. Tak, zawsze twierdziłam, że tylko głupiec się nie boi.
W ciągu sekundy przez moją głowę przelatuje tysiąc myśli i obrazów. Pierwsza myśl wiąże się oczywiście z moimi dziećmi.
Reset, przecież im nic nie grozi.
To ja jestem w niebezpieczeństwie. Tylko co mam robić?
Pod biurkiem jest przycisk, tak zwana przyzywówka, ale czy zadziała? A jeśli zadziała, to ile czasu upłynie, zanim ktoś się pojawi? Prawdopodobnie będę wtedy miała już szpikulec w oku.
Przez uchylone drzwi słyszę kroki oddziałowego.
– Wszystko w porządku? – pyta zza ściany i nie czekając na odpowiedź, przechodzi dalej.
– Tak – odpowiadam pustce na korytarzu. Cały czas towarzyszy mi myśl, że Paweł K. będzie szybszy.
Drzwi do pokoju wychowawcy są teraz zamknięte. Nie wiem, czy przymknął je oddziałowy, prowadząc grupę osadzonych, czy też zrobił to któryś z więźniów.
Osadzony patrzy przed siebie tępym wzrokiem, jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie wiem, czego się spodziewać. Przychodzą mi do głowy same czarne scenariusze. Zakładniczka, szpikulec w oku, rozerwana aorta albo dźgnięcie w serce.
Wyciągam nieśmiało rękę.
– Oddaj mi to. – Staram się mówić spokojnym głosem.
Cisza.
– Po co ci to wszystko?
Cisza.
– Dlaczego to robisz?
Cisza.
Patrzymy na siebie.
W myślach przerzucam kartki jego akt. Artykuł 280 kk, czyli rozbój. Przyjechał skądś z Polski, ze skierowaniem do szkoły. Niestety często tak bywa, że jednostka pozbywa się w ten sposób trudnego osadzonego. To właśnie ten przypadek. Paweł K. z całą masą wniosków o ukaranie wylądował na Białołęce. Tutaj też sprawia kłopoty. Dlatego często się spotykamy, zwykle w związku z wymierzaniem kary.
Wszystkie te myśli nie poprawiają mi humoru. I jeszcze ten dziwny, zimny, pozbawiony wyrazu wzrok. Brak jakiejkolwiek reakcji osadzonego i wymierzony we mnie szpikulec są przerażające.
Staram się nawiązać rozmowę. Wrócić do tego, o czym mówił. Pytam o rodzinę, plany. Nieskładnie rysuję jego przyszłość.
– Niedługo skończysz szkołę, będziesz miał zawód, będzie łatwiej o pracę – wspominam.
Coś tam jeszcze mówię, ale sama nie wiem, czy to ma jakiś sens.
Cisza.
– Paweł, rozwalasz sobie życie.
– Nie.
Uff, zaczyna mówić.
– Denerwuje się pani?
– Tak.
– Boi się pani? – dopytuje dalej.
Potwierdzam, a wtedy on wyciąga w moją stronę szpikulec i kładzie go w mojej wyciągniętej dłoni. Cały czas patrzy mi w oczy.
– Bardzo cenię w pani szczerość. Chciałem pani tylko pokazać, że nie jest pani bezpieczna i że ten oddziałowy nadaje się do pasania krów.
Cisza.
– Panie oddziałowy, proszę odprowadzić osadzonego do celi – wydaję polecenie spokojnym głosem.
Niebawem Paweł K. znika wraz z funkcjonariuszem za drzwiami.
Wsuwam szpikulec pod mundur. Zachowam go na pamiątkę.KOBIETA W MĘSKIM ŚWIECIE
Pięcioosobowy pokój, metalowe łóżka ustawione blisko siebie, mała szafka przy każdym z nich, szafa na mundury, stół i pięć krzeseł. Szare koce, nieróżniące się niczym od tych, które widziałam w celach dla osadzonych. Pięć dziewczyn z różnych jednostek, z różnych działów. Szkoła podoficerska w Kaliszu. Trafiłam tu po niemalże roku od momentu rozpoczęcia służby na Grochowie. Fakt, że mężczyźni nie czekali tak długo, ale i tak bardzo się ucieszyłam. Ukończenie szkolenia zawodowego w formie szkoły podoficerskiej było warunkiem nadania pierwszego stopnia podoficerskiego – kaprala Służby Więziennej.
– Zbiórka przed kompanią! – Na korytarzu rozległ się głos.
Wybiegliśmy przed budynek.
– W dwuszeregu zbiórka. Kolejno odlicz.
Polecenia wydawał młody porucznik, który przedstawił się jako szef kompanii. Podzielił nas na plutony. Pluton gospodarczy, w którym się znalazłam, liczył trzydzieścioro funkcjonariuszy, w tym dwie kobiety. Ucieszyłam się, że jest nas dwie. Przecież spędzimy tutaj trzy miesiące.
– Chętni na dowódcę plutonu są? – zapytał porucznik.
Nikt się nie odezwał. Staliśmy w zwartym szyku i obserwowaliśmy przechadzającego się przed nami porucznika. Miał groźną minę. Zatrzymał się przed stojącą obok mnie dziewczyną. Popatrzył na nią bez słowa, po czym ruszył dalej. Zatrzymał się o krok przede mną. Miałam wrażenie, że jego wzrok przeszywa mnie na wylot. Po chwili znowu ruszył do przodu.
– Nazwisko. – Wskazał ręką w kierunku jednego z nas.
– Sierżant Stefan M.
– O proszę, mamy sierżanta. Masz stopień z wojska?
– Tak, obywatelu poruczniku.
– Zostaniecie dowódcą plutonu gospodarczego.
– Tak jest – odpowiedział sierżant.
Do zwrotów w liczbie mnogiej, kierowanych do pojedynczej osoby, już się zdążyłam przyzwyczaić, ale na początku, słysząc: „Safiańska, weźcie” albo jeszcze zabawniej: „Obywatelko Safiańska, weźcie”, miałam ochotę przekornie zapytać, z kim mam wziąć, przecież jestem sama.
– Sierżancie, zaprowadzicie pluton do magazynu, pobierzecie mundury. O godzinie osiemnastej kolacja.
– Tak jest.
– Jeszcze jedno. Panie korzystają z łazienki na parterze po lewej stronie. Jak będzie wolna, mogą z niej korzystać również panowie. Nie chcę mieć żadnych problemów damsko-męskich. Czy to jasne? – zapytał porucznik, podnosząc głos.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki