- promocja
A tam, cicho być! Biografia Bohdana Smolenia - ebook
A tam, cicho być! Biografia Bohdana Smolenia - ebook
Blaski i cienie życia Bohdana Smolenia.
Trudno znaleźć osobę tak pełną skrajności jak Bohdan Smoleń – jeden z największych artystów polskiej sceny. Utalentowany kabareciarz i aktor. Miłośnik zwierząt stroniący od ludzi. Postać komiczna i tragiczna zarazem.
Wraz z Zenonem Laskowikiem stworzył niezapomniany duet w poznańskim kabarecie Tey, wywołując salwy śmiechu jak Polska długa i szeroka. Przez lata sprawiał, że na ustach milionów rodaków pojawiał się uśmiech. Blask sceny nie docierał jednak do jego życia prywatnego. A ono toczyło się w cieniu ogromnych tragedii – śmierci syna i żony.
A tam, cicho być! to biografia człowieka budzącego wiele kontrowersji, od zachwytów po żal i gorycz. Człowieka, który potrafił być dobry, ale i przykry dla osób dla niego ważnych. Angażującego się, by za chwilę od zbyt bliskich relacji uciekać. W ostatnich latach życia schorowanego i wręcz odpychającego. Człowieka, którego tak naprawdę niewiele osób znało i rozumiało. Człowieka, który być może nie znał i nie rozumiał sam siebie.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-967-4 |
Rozmiar pliku: | 4,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W filmie Radosława Piwowarskiego _Kochankowie mojej mamy_, w którym główną rolę gra Krystyna Janda, a Bohdan Smoleń, czyli pan Stasio, jest jednym z jej przypadkowych partnerów, jest taka scena: Oboje podchmieleni siedzą w brudnej, zaniedbanej kuchni, wychylają kolejne kieliszki wódki i rozmawiają o życiu.
„A ty wiesz, co ona mi powiedziała? Że nigdy w łóżku ze mną nie miała przyjemności, że dopiero z tym facetem poczuła, jak jej gruczoły buzują”.
„Co ty? A wy dzieci macie?”
„Tak, trzy córki. Nie wiem, która głupsza, w matkę się wdały”.
Gdyby te słowa on, kabareciarz, wypowiedział na scenie, z charakterystycznymi pauzami, przewracaniem oczu i szelmowskim uśmieszkiem, publiczność pokładałaby się ze śmiechu. Powiedziane na serio uwierają. I robi się jakoś niewygodnie, przecież Smoleń przyzwyczaił nas, że przy nim można się tylko śmiać, bo jest wesołkiem, który w każdej sytuacji sobie poradzi, każdego wywiedzie w pole, że przy nim to tylko luz, blues, no i jakże to tak teraz takie rzeczy?
W filmie pan Stasio przeżywa nieudane małżeństwo, szuka miłości i nieudolnie próbuje nawiązać ojcowski kontakt z jedenastoletnim chłopcem, synem kobiety, która mu się podoba. To kwintesencja Smolenia – postaci komicznej i tragicznej zarazem. Wielkiej osobowości scenicznej, utalentowanego kabareciarza i aktora, miłośnika zwierząt i zagubionego faceta, który potrafił być dobry, ale i przykry dla osób dla niego ważnych. Angażującego się, by za chwilę od zbyt bliskich relacji uciekać. Chcącego przychylić ludziom nieba, ale i stroniącego od nich, w ostatnich latach życia schorowanego i wręcz odpychającego. Człowieka, który po samobójczej śmierci syna, rok później zaś żony, sam już nie chciał żyć i przez trzydzieści lat popełniał samobójstwo na raty. Człowieka, którego tak naprawdę niewiele osób znało i rozumiało. Który być może sam siebie nie znał i nie rozumiał.
2. Zdjęcia rozdziałowe autorstwa Macieja Smolenia, przedstawiają miejsca duchowo bliskie rodzinie Smoleniów – poznańską Wildę, gdzie mieszkali, oraz obszary nad Wartą. To tereny dziecięcych spacerów i włóczęg.
Street art na jednej ze ścian dźwigających most kolejowy nad Cybiną (z zapisków autora zdjęcia).BIGOS GENETYCZNY
Urodził się w artystycznej rodzinie, w międzynarodowym tyglu. Rodzice poznali się na scenie w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, gdzie Elżbieta Barkanówna (rocznik 1926), zwana Lalą, grała główną rolę w sztuce Daria Niccodemiego _Scampolo_, Bronisław Smoleń zaś (rocznik 1919) był tam konferansjerem. On przystojny, błyskotliwy. Ona piękna, utalentowana. Czasy powojenne, bieda, aktorzy za swoją pracę dostają grosze, ale sztuka jest dla nich ważniejsza, nikt nie patrzy na finanse.
Prababka Smolenia pochodziła z Wiednia, pradziadek o nazwisku Turry z Włoch. Poznali się w Budapeszcie. Tam urodziły się ich dzieci: Gizela, Elwira, Etelka i Bercis. Gdy oboje młodo umierają, rodzeństwem zajmuje się najstarsza córka Gizela. W Chórze Filharmonii Budapeszteńskiej, gdzie śpiewa, poznaje polskiego flecistę, Władysława Czecha, pochodzącego z Bielska. Rodzą im się dzieci: Ilona (zwana Mausi) i Elwira (Bobi). Gdy na Węgrzech artystom coraz trudniej żyć, przeprowadzają się do Polski, bo tu Władysław dostaje pracę, najpierw w krakowskiej orkiestrze, potem, by wyżywić rodzinę, przebranżawia się – uczy się grać na saksofonie i z muzyka klasycznego staje się jazzmanem. Przeprowadzają się do Zakopanego. Tu rodzi się ich trzecie dziecko, Danuta, która umiera w wieku pięciu lat na zapalenie opon mózgowych.
Babką Bohdana jest Elwira. Starsza siostra Gizela dba o jej wykształcenie, wysyła na Ukrainę, gdzie dziewczyna uczy się krawiectwa i wychodzi za mąż za przemysłowca, Rosjanina Józefa Barkana. Potem siostra ściąga ich do Krakowa; Elwira otwiera zakład krawiecki, szyje suknie dla zamożnych mieszczek. Specjalizuje się też w wyprawach ślubnych, dla przyszłych mężatek szykuje pościel, obrusy, ręczniki. Tu rodzi się ich córka Elżbieta, zwana Lalą, matka Bohdana.
Podczas wojny, w 1942 roku, dziadek Bohdana trafia do obozu w Auschwitz. W tym czasie Elwira wciąż szyje – teraz dla Niemek mieszkających w Krakowie. Czasem za darmo, by móc poprosić o wstawiennictwo w uwolnieniu męża z obozu. Na próżno. 25 stycznia 1943 roku, na rozkaz SS-mana, jej mąż ginie stratowany przez współwięźniów. Los dla Elwiry nie jest łaskawszy – ukrywa żydowską dziewczynkę, prawdopodobnie któraś z jej niemieckich klientek donosi na nią, do mieszkania przychodzi gestapo. Elwira zostaje aresztowana, ale na szczęście ktoś ostrzega jej córkę Elżbietę, która ucieka i ukrywa się do końca wojny. Matka trafia do obozu w Ravensbrück. Podobno dożyła końca wojny, ale nie wróciła do domu. Elżbiecie udaje się ustalić przez Czerwony Krzyż, że matka tuż przed wyzwoleniem zaraziła się tyfusem. Miała zostać wywieziona do Szwecji. Nigdy tam nie dociera, w pociągu ślad po niej ginie. Żydowska dziewczynka, którą uratowała, przeżyła holocaust.
Osieroconą Lalą zajmują się Gizela i Władysław Czechowie. Wychowuje się z ich córkami Mausi i Bobi. Po wojnie dostają mieszkanie w kamienicy w Bielsku.
Cała rodzina, bliższa i dalsza, kontynuuje artystyczne tradycje. Jedna z ciotek Bohdana, Elwira Kamińska (córka Gizeli i Władysława), jest choreografem, zakłada zespół Pieśni i Tańca Śląsk. Barbara Broszkiewicz-Łoś, kuzynka Bohdana, wspomina: „Moja babcia była śpiewaczką, chórzystką, dziadka poznała, gdy grał w orkiestrze Fitelberga w Warszawie, potem w Operze Bytomskiej. Nie była to nasza wspólna babcia, ale Gizela wychowywała również Bohdana i jego siostrę Ilonkę, gdy ciotka Lala zachorowała”.
Lala wychodzi za Bronisława. 9 czerwca 1947 roku rodzi się Bohdan (imię z charakterystycznym „h” dostaje na cześć Bohdana Chmielnickiego – to pomysł Bronisława), trzy lata później Ilona.
Elżbieta prowadzi w klubie „Włókniarz” kółko teatralne, z którym wyjeżdża na Światowy Festiwal Młodzieży do Warszawy. Szaleje choroba Heinego-Medina, czyli ostre nagminne porażenie dziecięce. Wirus polio dostaje się do organizmu przez układ pokarmowy, skąd rozprzestrzenia się w całym organizmie. Później Lala będzie podejrzewać, że przyczyną tragedii były wiśnie kupione od ulicznej straganiarki. Choroba Heinego-Medina jest zakaźna – każdy, kto przebywa w towarzystwie osoby zakażonej, może na nią zapaść. W grupie największego ryzyka znajdują się dzieci do piątego roku życia. Niestety wirus atakuje również ją, dorosłą. Bohdan ma pięć lat, Ilona dwa. Ponad dwa lata, by ich nie narażać, matka nie ma kontaktu z dziećmi.
„U cioci Lali choroba ma ciężki przebieg – opowiada Barbara Broszkiewicz-Łoś. – Walczy o siebie, ale niestety nie udaje się. Jest sparaliżowana od szyi w dół. Po latach rehabilitacji udaje jej się nieznacznie poruszać jedną ręką, a w zasadzie trzema palcami. Tymi palcami będzie zarządzać domem i całą rodziną do śmierci”.
W wywiadzie rzece pt. _Niestety wszyscy się znamy_, który przeprowadziła z Bohdanem Smoleniem Anna Karolina Kłys, artysta wspomina: „ znała dokładnie układ mieszkania, kuchni, nawet swoje naczynia. Jak słyszała hałas z kuchni, to mówiła: «Czemu zielony garnek wyjmujesz, prosiłam o niebieski». My z siostrą musieliśmy szybko dorosnąć. Zajmowaliśmy się mamą. Potrafiliśmy ją we dwójkę unieść trochę, siostra ją myła. Umieliśmy gotować nawet. Mama pamiętała z dzieciństwa różne przepisy, receptury i mówiła nam, jak to przygotować. Tłumaczyła kolejność rzeczy, jak i co robić. Piekliśmy na przykład ziemniaki krojone w plastry i smarowane czosnkiem na blasze. A na święta robiliśmy rybę po żydowsku”¹.
Gdy Lala choruje, tata Bronek nie staje na wysokości zadania. „Jego rodzina, głównie mama, zajęła się Bohdanem, a moi rodzice wzięli do siebie Ilonkę – mówi Barbara. – Byłyśmy tak małe, że przez długi czas myślałam, że jesteśmy rodzonymi siostrami. Ilonka była rozkoszna, bardzo ją kochałam. Zawsze, nawet jako dorosła osoba, mówiła charakterystycznym cieniutkim głosikiem, co w rodzinie nieodmiennie wywoływało wesołość. Mój tata uwielbiał z niej żartować, ale ona nie miała mu tego za złe, byliśmy z sobą bardzo zżyci”. Bohdan i Ilona zostają rozdzieleni prawie na trzy lata.
W tym czasie lekarze próbują postawić Lalę do pionu. Ona też się nie poddaje. Choć może tylko leżeć, podczas rehabilitacji w szpitalu w Goczałkowicach podejmuje pracę – mimo paraliżu prowadzi zajęcia artystyczne dla innych chorych. Ale chce wracać do domu, do dzieci, choć lekarze odradzają – ma szansę na większą sprawność, jednak osiągnąć to może tylko podczas fachowej rehabilitacji – mimo to ona decyduje się przerwać leczenie.
Z majestatu swojego łóżka zajmuje się domem i dziećmi, a one z kolei zajmują się nią. Pomoc społeczna zapewnia jej dochodzące opiekunki, najdłużej będzie się nimi zajmować niejaka Hanka (gdy jakiś czas później urodzi dziecko, w rodzinie będą krążyć plotki, że ojcem jest Bronisław, ale nikt nigdy nie wspomni o tym głośno, oni sami zaś ani tego nie potwierdzą, ani nie zdementują). Hanka, jak wszyscy, którzy Lalę poznają, szybko się do niej przywiązuje i choć nie ma między nimi więzów krwi, traktują się jak krewne. Obie z matką uczą dzieci prowadzenia domu. Lala potrafi nawet wytresować psa Fafika, rodzinnego mądralę, który jest tak obrotny, że cała okolica roi się od małych Fafiątek. Elżbieta powtarza: „I dobrze, bo Fafik to bardzo mądry pies”. Później powie o swoim wnuczku Maćku: „Jest tak mądry jak Fafik”. I wszyscy uznają, że to wielki komplement. Gdy nie ma Hanki, a dzieci są w szkole, Fafik na komendę Lali biegnie do podstawówki i szuka Bohdana lub Ilony. Dla dzieci to znak, że trzeba na przerwie w te pędy biec do domu: mamie chce się siusiu, trzeba podać jej basen.
Lala mimo kalectwa nie odpuszcza – dzieci są zadbane, zeszyty sprawdzone, załatwia im wyjazdy wakacyjne. Gdy Ilona i Bohdan są na koloniach, zawsze znajduje się ktoś, kto się Lalą zajmie. Jedną z takich osób jest Barbara Broszkiewicz-Łoś. Pomaga ciotce w prowadzeniu domu, ale sama też dużo się od niej uczy. Po latach powie, że smak i kuchenny kunszt zawdzięcza właśnie jej.
Elżbieta prowadzi dom oraz życie towarzyskie (wokół jej łóżka zawsze zbierają się znajomi literaci, aktorzy), dostaje skromną rentę i dorabia: zna dwa języki obce, udziela korepetycji. Jednocześnie nie zaprzestaje działalności artystycznej – wymyśla teksty piosenek i wierszyki dla swoich dzieci występujących na szkolnych akademiach. Tymi trzema sprawnymi palcami nauczy się pisać. Mimo obłożnej choroby jest w tej rodzinie postacią dominującą. Nigdy się nie skarży, nie żali. Słynie z błyskotliwości, inteligencji i pogody ducha. Gdzie w tym wszystkim jest ojciec Bohdana i Ilony, jej mąż? Dobre pytanie. Choć nigdy się z Lalą nie rozwiedzie, żyje swoim życiem. Co rano wychodzi z domu do pracy, ale pensji nie przynosi. Potem się okaże, że od lat nie pracuje, tylko udaje. Co robi w czasie, gdy niby jest w pracy? Tego nikt się nigdy nie dowie. Jego ulubione zajęcie, oprócz picia i hazardu, to wyglądanie przez okno i przeciągłe wzdychanie. Większość rodziny wręcz go nie lubi. Jego praca artystyczna to w tym czasie już wspomnienie; nim zaczął udawać, że pracuje, przez jakiś czas zatrudniony był w zakładach lniarskich, gdzie produkowano worki i węże brezentowe.
Bronisław Smoleń nie przejmuje się zbytnio dziećmi, nie ma wielkiego wpływu na ich wychowanie. Bohdan wspomina: „Nauczycielka pisała: «Bohdan znów przyszedł nieuczesany na lekcje», a ojciec odpisywał: «Widocznie nie miał grzebienia». No to pani znów coś napisała, ojciec też. Taką sobie prowadzili wymianę myśli w dzienniczku. Kiedyś z kolegami zrobiliśmy ognisko i wrzuciliśmy do niego jakieś pociski poznajdywane na polach. Jak to zrobiło _srru_! Wszyscy w Bielsku słyszeli. Miałem też ulubioną zabawę: ześlizgiwanie się z czubka drzewa, wierzby płaczącej, na ziemię. No i szaleństwa na rowerze… Czepiałem się ciężarówek i pędziłem, bez dotykania pedałów. zupełnie nie rozumiem, jak to się stało, że przeżyłem w jednym kawałku dzieciństwo. Ja nawet z księdzem po kolędzie chodziłem po Bielsku. Ale krótko trwała ta przygoda, bo kiedy ksiądz pisał: K+M+B, to dopisywaliśmy « = 1958 zł na tacę»”².
Gdy Bohdan dorośnie, o ojcu rzadko będzie mówił. Jeśli już, wspomnienia będą obejmować kilka rodzinnych anegdot, w których duże znaczenie odgrywał alkohol. Jak w tej, gdy pijany Bronisław bierze syna na polowanie i tak niefortunnie rzuca butelką, że rozbija dziecku głowę. „Synuś, bardzo cię przepraszam”, skwituje tylko. I po latach Bohdan stwierdzi, że to były najcieplejsze słowa, jakie od ojca usłyszał. Opowie też, że tata uwielbiał narty i zimowe wyjazdy na stoki. Samotne. Dzieci wtedy zostawały w domu, żeby mu nie przeszkadzały. Maciej Smoleń, najstarszy syn Bohdana, wspomina, że jako dziecko przynajmniej raz w roku jechał z rodzicami do dziadków na tydzień. Podczas jednego z pobytów gra w piłkę, niefortunnie uderza stopą o kamień. Łamie paznokieć, z płaczem biegnie do domu. Krew się leje, strzępki paznokcia stoją na sztorc wbite w ciało, a dziadek krzyczy: „Co drzesz mordę! Zamknij się”. Dla siedmioletniego dziecka to szok. „Ale ciebie ojciec chyba kochał?” – Maciej zapyta kiedyś Bohdana. „Nie, nie kochał mnie”, usłyszy w odpowiedzi. „Nigdy nie byłem dla niego ważny”. Ważny jest na pewno dla matki. Zawsze będzie o niej mówił z szacunkiem i miłością, podkreślał, że była jego najlepszą przyjaciółką, zawsze mógł na nią liczyć i nigdy się z nią nie pokłócił. Równie ważna była dla Barbary Broszkiewicz-Łoś: „Bardzo kochałam ciocię Lalę. Uwielbiałyśmy do niej przychodzić, moją mamę i ją łączyły nie tylko więzy krwi, były też przyjaciółkami, bardzo się wspierały. Biegłyśmy do niej na każde wezwanie. Myślę, że jej optymizm i wielki duch rekompensowały dzieciom wszystkie niedobory wynikające z rodzinnej tragedii. Mieli dobre i pogodne dzieciństwo. Ciocia robiła wszystko, żeby dzieci nie odczuły żadnego braku”.
Dzieciństwo Bohdana to mieszkanie najpierw w podzielonej willi przy Rutkowskiego 25, potem lokal w willi z ogromnym ogrodem przy Wyspiańskiego, który należał do ciotki Elwiry. Na dole Smoleniowie, w mieszkaniu obok Zdzisław Okuliar, reżyser, literat, redaktor naczelny „Kroniki Beskidzkiej”, na górze pani Zosia i jej mąż organista. Wszystkie dziecięce wspomnienia są z tym ogrodem związane. Zabawa w podchody, w chowanego, ganianie się wokół fontanny, przyjęcia w altance, zimą zjeżdżanie z górki na sankach. Zdzisław Okuliar opiekował się pięknym ogrodem w czynie społecznym, szkoda mu było, by ten przedwojenny cud się zmarnował. Dbał, kosił, przycinał. Oddzielił kawałek terenu, na który dzieci miały zakaz wstępu. Tam eksperymentował, sprowadzał z cieplejszych krajów drzewka, aklimatyzował je, a potem z sukcesem sadził w ogrodzie. Okuliar był zaprzyjaźniony z Lalą, mieli braterstwo intelektualne. Stracił pracę w redakcji po konflikcie z pierwszym sekretarzem, gdy ten wsadził mu na miejsce sekretarki córkę kacyka, która robiła straszne błędy ortograficzne. Okuliar je po cichu poprawiał, a gdy panna się zorientowała, poczuła się dotknięta. Poskarżyła się wyżej i to jego, nie ją, zwolniono z pracy. Bardzo to przeżył. Zmarł na gruźlicę, której nabawił się w obozie koncentracyjnym podczas wojny. Po jego śmierci Ilona, pracująca wtedy w Urzędzie Wojewódzkim jako sekretarka, będzie próbowała odkupić tę willę od państwa. Nie uda się. Po ślubie zamieszka tu z mężem, a potem córką Elą, i do końca będzie opiekować się matką. Lala umiera w wieku 54 lat. Zanim to nastąpi, będzie miała jeszcze wiele sukcesów na koncie. Jak chociażby ten, gdy zorganizuje „zjazd hajniaków”, czyli osób cierpiących na chorobę Heinego-Medina. W 1966 roku chorzy zjechali do Bielska-Białej, ona była ich instruktorką, przygotowywali wystąpienia artystyczne. Towarzyszący im lekarz uważał, że taka aktywność pomaga w zdrowieniu. Na tymże zjeździe Lala zeswata siostrę Barbary ze swoim uczniem Adamem Kryczkiem, jeżdżącym na wózku inwalidzkim. Rodzice nie są zachwyceni, ale małżeństwo okazuje się szczęśliwe, trwa niemal pół wieku i ma dwójkę udanych dzieci.
4. Z okazji 50. rocznicy ślubu dziadków czworo wnucząt (od lewej: Bohdan z siostrą Iloną, kuzynka Basia z bratem Jackiem) wykonuje okolicznościową piosenkę autorstwa Elżbiety Smoleń – Bielsko-Biała, lata pięćdziesiąte.
To Lala z wysokości swoich poduch organizuje 50-lecie ślubu cioci-babci Gizi i wujka-dziadka Władzia. Najpierw odnowienie ślubu w kościele, potem przyjęcie w domu. A wnukowie: Bohdan, Ilona, Marysia, Basia i Jacek, deklamują:
_50 lat mija od chwili, gdy dziadziuś z babunią brał ślub,_
_I poszli przez życie, ufając, że miłość ich łączy po grób._
_Kocham, kocham – tak dziadziuś mówił do żonki swej._
_Kocham, kocham – tak brzmiała odpowiedź jej._
_Życie im w darze przyniosło raz dobre chwile, raz złe._
_Choć żyli w miłości i zgodzie, to czasem pokłócili się._
_Gizusz, oj ty Gizusz – tak dziadziuś mówił do żonki swej._
_Glupi i lajdak – tak brzmiała odpowiedź jej._
Lala doprowadza tym dziadków do płaczu ze wzruszenia, za to reszta rodziny się zaśmiewa.
5. Dziadkowie Gizela i Władysław Czechowie w gronie rodzinnym, Bohdan przy mamie Elżbiecie
Gdy wnuki dorosną, też płaczą, wspominając pradziadków, ze śmiechu. Przedrzeźnianie Węgierki Gizeli było ich ulubionym zajęciem, bo nigdy nie nauczyła się dobrze mówić po polsku. Mówiła na przykład: „Wladziu, kam no ty”. I jak w wierszyku autorstwa Lali: „Ty glupi ty, ty lajdak”. „Ciocia Lala się śmiała, moja mama się śmiała, ale my, dzieci, to już w ogóle – wspomina Barbara Broszkiewicz-Łoś. – Co więcej, nawet jako dorośli nieraz siadaliśmy z Bohdanem i Ilonką, w kółko opowiadaliśmy te historie i śmialiśmy się z naszej pociesznej rodziny. Byliśmy bardzo zżyci, mieliśmy swój świat, swój język. Czasem wystarczyło, że na siebie spojrzeliśmy, i już wybuchaliśmy śmiechem. Dobrze się rozumieliśmy”. Dorośli też mieli sposób, by powiedzieć sobie coś w tajemnicy: „U nas w domu się mówiło po węgiersku, żeby dzieci nie rozumiały” – wspominał Bohdan³.
Do końca spierają się, które z nich skończyło lepsze liceum. W Bielsku-Białej były trzy: imienia Żeromskiego, według nich „komuchowate”, bo utworzone po wojnie, nie darzyli go więc szczególną estymą, i dwa przedwojenne, do których trudno się było dostać. Barbara chodzi do Asnyka, otwartego jeszcze w czasach zaborów, Bohdan do Kopernika założonego w dwudziestoleciu międzywojennym. Ich każde spotkanie to spór o to, która szkoła lepsza, w której uczą fajniejsi profesorowie. Większość kwestii Bohdan kończy: „Chodziłem do Kopernika, więc wiem”. „No daruj sobie, mój Asnyk jest jednak na wyższym poziomie” – uzasadniała kuzynka. To była ich rodzinna zabawa.
6. Bohdan z przyszłą żoną Tereską w czasach studenckich
W ogóle żyją rodzinnie. Barbara Broszkiewicz-Łoś: „Dla nas nie było ważne, która babcia jest czyja, która ciotka bliższa, a która dalsza. Po prostu byliśmy wspierającą się rodziną, każdy na każdego mógł liczyć”. Bohdan Smoleń: „To życie rodzinne, te wszystkie ciocie, babcie, wujkowie, kuzynostwo, to było bardzo silne. Jak się gdzieś zachodziło na godzinę, to można było dwa dni zostać. Moje ciotki i mama miały wpojoną podstawową zasadę: najważniejsze jest życie rodzinne. Nawet jak coś nie wychodziło w małżeństwie, to cały czas starały się tę drugą osobę naprawić. Mama mówiła do taty: «Bronku, ty pijesz, nieregularnie chodzisz do pracy». A on ją chciał upokorzyć i mówił: «A ty… A ty… A ty spłacasz za mnie długi!»”⁴.
W szkole podstawowej Bohdan dobrze się uczy, w średniej zaczyna dokazywać. Ciągnie go jednak na scenę. Osobą, która go kształtuje artystycznie, jest oczywiście matka. Może to przez niego spełnia swoje sceniczne ambicje?
Bohdan nie jest adonisem, zaledwie 165 cm wzrostu, ale ma „to coś”. Jako nastolatek prowadzi bujne życie towarzyskie, choć nie jest duszą towarzystwa. Nie mówi dużo, ale jak coś powie, to rozbawia wszystkich. Taki ścichapęk. Tu posłucha, tam posłucha, a na koniec podsumuje jednym zdaniem i wszyscy się śmieją. Tą swoją pociesznością nadrabia pewne braki i zaniechania. Nazajutrz akademia, mama pisze mu tekst konferansjerki, a jego nie ma, włóczy się gdzieś z kolegami. Kiedy się tego nauczy? Przecież to dużo tekstu do zapamiętania. „Daj mi dwie godziny” – mówi, kiedy w końcu wraca do domu. Napuszcza wody do wanny, wchodzi tam z kartkami, a jak z niej wychodzi, już wszystko umie.
„Dla nas ten stan, że ciocia Lala leży, zarządza domem i organizuje wszystkim życie, był zupełnie naturalny – wspomina Barbara. – Nie uważam, by jej kalectwo jakoś szczególnie odbiło się na dzieciach”.
Inaczej patrzy na to Maciej Smoleń: „Trochę się babci bałem. Nie dlatego, że zrobiła mi coś złego, ale nie rozumiałem tej sytuacji, że ona leży, częściowo sparaliżowana, a i tak cały świat kręci się koło niej. Dla mnie ta sytuacja była czymś osobliwym, niepokojącym”.
Bohdan Smoleń mówił podobnie: „Matka była sparaliżowana. Nic nie było normalne”⁵.
Elżbieta Smoleń umiera w roku 1980. Zanim to jednak nastąpi, organizuje w 1970 roku ślub swojemu synowi i stoi za sukcesem jego pierwszych występów na „poważnej” scenie – pisze teksty do kabaretu Pod Budą, którego Bohdan jest współzałożycielem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki