Afera podsłuchowa - ebook
Afera podsłuchowa - ebook
Sylwester Latkowski i Michał Majewski ujawniają kulisy największego politycznego skandalu od czasu afery Rywina!
Nieustraszeni dziennikarze tygodnika „Wprost” pokazali całemu światu, jak funkcjonuje władza w Polsce. Dzięki nim powstała książka niepowtarzalna, bezkompromisowa, która obnaża kulisy afery taśmowej, czyli wstrząsających nagrań rozmów ministrów i biznesmenów w kilku polskich restauracjach. W rolach głównych: polityczne deale i układy, łamanie konstytucji, brudne sekrety politycznej kuchni oraz manipulacja i hipokryzja jako codzienne narzędzie pracy wątpliwej klasy wpływowych osobistości.
Kto obawiał się nagrań?
Dlaczego inne redakcje nie podjęły tematu?
Jak próbowano zamieść aferę „pod dywan”?
Jak przebiegał zamach na wolność prasy?
Jak doszło do największej kompromitacji służb specjalnych w historii wolnej Polski?
Czy rzeczywiście państwo polskie „istnieje tylko teoretycznie, a praktycznie nie istnieje”?
Książka pokazuje prawdę, która nie jest łatwa i przyjemna. Tym bardziej nie można jej lekceważyć i zapomnieć!
„Za kulisami musiało się coś stać i w tej chwili obserwujemy próbę zmiany w układzie. W grze najprawdopodobniej chodzi o jakieś wielkie pieniądze”.
Jarosław Kaczyński, 8 .07.2014, „Gazeta Polska”
„Afera podsłuchowa ma taki ciężar gatunkowy, że wszystkie wcześniejsze urazy przestają być istotne”.
Leszek Miller, 1.07.2014, Twitter
„Przykra sprawa. Nie lekceważę jej”.
Donald Tusk, 14.06.2014, Twitter
„Spisek kelnerów trzęsie Polską”.
„Gazeta Wyborcza”, 23.06.2014
„Tak wielkiej kompromitacji służb specjalnych jeszcze nie było”.
„Polska The Times”, 18.07.2014
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-613-0 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
12 czerwca 2014, czwartek. Po godzinie 13 zamknął drzwi gabinetu. Chciał być sam. Musiał przemyśleć dzisiejsze spotkanie z kierownictwem redakcji „Wprost”, bo wydawało się bezowocne. „Do cholery, gdzie jest Majewski?” — wkurzył się w myślach redaktor naczelny Sylwester Latkowski. Szukał szefa działu śledczego. Mieli podsumować ostatni wyjazd do Trójmiasta. Czas wreszcie zakończyć temat „rolników”, inaczej „Trójmiejskiego układu zamkniętego”. Już pierwszą publikacją nadepnęli na odcisk kilku ministrom, PR-owcom i dziennikarzom. Byli po ciekawych spotkaniach w Trójmieście. Mieli do opisania nowe rzeczy.
Naczelny włączył ekspres do kawy i spojrzał na okna biurowca stojącego naprzeciw. Ludzie wychodzili właśnie na lunch. Latkowski od dwóch lat był redaktorem naczelnym tygodnika. Wcześniej przez rok szefem wydania on-line. Czasami zastanawiał się, czy jego czas w tym miejscu nie dobiega końca. Tęsknił do dawnego życia, gdy robił filmy dokumentalne, prowadził programy telewizyjne i pisał książki. Miał niemal całkowitą swobodę w działaniu.
— Ważna sprawa — dobiegł go dźwięk otwieranych drzwi i głos Czarka Bielakowskiego, dziennikarza działu politycznego.
Odwrócił się i skinął, by ten usiadł.
— Chcesz kawy? — zaproponował Latkowski.
Gość przytaknął. Naczelny zabrał się do szykowania kawy w ekspresie, który stał na szafce przy oknie. Bielakowski był podekscytowany.
— Nisztor ma ciekawy materiał — rozpoczął.
— Jak zwykle — Latkowski nie ukrywał sceptycyzmu.
— No nie, Sylwek. — Bielakowski, wobec sceptycyzmu naczelnego, postanowił szybko przenieść rozmowę na poziom konkretów. — Nisztor ma nagranie rozmowy Belki z Sienkiewiczem z jednej z warszawskich restauracji.
Takich informacji Latkowskiemu nie trzeba było powtarzać drugi raz.
Przeleciała mu przez głowę myśl: „Brzmi ciekawie”. — Nisztor, Nisztor — mruczał pod nosem. Chłopak miał kilka mocnych strzałów, choćby słynne taśmy Serafina. Nisztor miał od czasu do czasu fajne tematy, z którymi przychodził do „Wprost”. Na przykład historię pilota, który latał z polskimi VIP-ami, miał podejrzane związki z zagranicznymi obywatelami i potem w niejasnych okolicznościach zginął w Azji.
Nisztor we „Wprost” chyba najlepiej znał się właśnie z Bielakowskim, choć pracował też z Majewskim, na przykład w „Rzeczpospolitej”. Chłopak pisał w „Życiu”, „Życiu Warszawy”, „Gazecie Polskiej” i „Dzienniku”. W latach 2007–2011 był w „Rzeczpospolitej”; wtedy nominowano go do nagrody Grand Press za tekst „Pawlak skasował wielką karę”. Zaliczył nawet bycie redaktorem naczelnym tygodnika „7 dni”, który po kilku miesiącach padł. Teraz był związany z „Pulsem Biznesu”.
— „Puls Biznesu” mu tego nie puści, bo oni chcą żyć w zgodzie z NBP — ciągnął Bielakowski. — Nie dadzą rozmów Belki. Nie wejdą w konflikt z NBP, bo stracą reklamy.
— Tak, NBP potrafi kupować sobie spokój w mediach — żachnął się naczelny. Pamiętał, że kilka lat temu, kiedy pracował jako szef działu społecznego w tygodniku „Wprost”, przyszedł do niego pracujący wówczas w „Polityce” Cezary Łazarewicz ze zdumiewającą propozycją publikacji we „Wprost” tekstu o Narodowym Banku Polskim. Redaktor naczelny „Polityki”, Jerzy Baczyński, zablokował mu artykuł u siebie, ale łaskawie pozwolił opublikować u konkurencji. Powód zakazu? Redakcja „Polityki” wydawała dodatek NBP. Baczyński jako prezes spółdzielni „Polityka” i jednocześnie redaktor naczelny nie chciał rezygnować z wpływów.
— Jeśli ma dobry materiał, opublikuję. Zadzwoń do Nisztora, żeby szybko przyjechał — Latkowski rzucił do Bielakowskiego. Dopili kawę. Czarek wyszedł z gabinetu, żeby zadzwonić do Piotra Nisztora.
O 14.57 Latkowski odebrał maila od Nisztora. W rubryce temat było napisane „Stenogram”. Do wiadomości dołączono plik tekstowy „Stenogram rozmowy Sienkiewicz–Belka”. Latkowski otworzył go i zaczął czytać: „Poniżej wybrane fragmenty z ponaddwugodzinnego zapisu rozmowy. Uczestnikami spotkania są Bartłomiej Sienkiewicz, szef MSW (w tekście literka S.), Marek Belka, prezes NBP (w tekście B.), i mężczyzna o imieniu Sławomir (najprawdopodobniej to on był organizatorem tego spotkania, tak przynajmniej sugeruje zapis rozmowy, w tekście literka N.). Do spotkania doszło w jednej z warszawskich restauracji w drugiej połowie 2013 r. Podczas posiłku rozmówcy poruszają kilka tematów…”.
Naczelny przebiegł wzrokiem po tekście. Nie doczytał nawet do końca, wstał z fotela, otworzył drzwi gabinetu i zajrzał do newsroomu. Bielakowski patrzył w monitor komputera. Czytał uważnie, Latkowski domyślał się lektury. Dał znać wzrokiem dziennikarzowi, by przyszedł do jego gabinetu. To nie była rozmowa do prowadzenia w newsroomie.
Kiedy rozsiedli się w fotelach, naczelny rzekł:
— Potrzebujemy własnego stenogramu, a więc musimy dostać nagranie. To jest spisane po łebkach. Trzeba sprawdzić jego autentyczność. To za poważna sprawa. Musimy samodzielnie podejść do tego nagrania.
— Nisztor już jedzie do redakcji — odparł Czarek.
Dwudziestodziewięcioletni mężczyzna, o ostrzyżonych na jeża włosach, w opiętej czarnej koszulce z krótkimi rękawami, siadł na kanapie naprzeciw Latkowskiego. „Zastanawiająca jest kariera tego młodego chłopaka” — pomyślał szef „Wprost”. Kiedyś jeden z dziennikarzy tak Latkowskiemu i Majewskiemu opisywał dziennikarski fenomen Nisztora:
— Wiecie, na czym to polega. Piotrek spotyka się z informatorami i pije z nimi wódkę. Stara, dobra metoda.
Majewski skomentował wtedy żartobliwie:
— My niestety mamy już wątroby, które nie pozwalają na tego typu metody w pracy dziennikarskiej.
Rozmowę z Nisztorem w swym gabinecie Latkowski zaczął od pytania, dlaczego materiał nie pójdzie w „Pulsie Biznesu”, gazecie, z którą dziennikarz był najsilniej związany.
— Może mają taką politykę redakcyjną — uśmiechnął się pod nosem Nisztor. Gdy pierwsze taśmy wyjdą na jaw, biznesowy dziennik ogłosi, że jego kierownictwo nie widziało interesu publicznego w publikowaniu rozmowy Belki z Sienkiewiczem. Latkowski i Majewski drwili z tego oświadczenia. Można było użyć każdego argumentu, ale nie tego. W pokazaniu tajnego układania się prezesa NBP z szefem MSW był oczywisty interes publiczny.
— Taśmę ma także TVP Info, ale Juliusz Braun osobiście zablokował materiał — wyjawiał dalej Nisztor. — I podobno ma także „wSieci”. Pośrednikiem w dostarczeniu materiału do „wSieci” miał być jeden z polityków PiS, od lat odpowiedzialny w partii za kwestie finansowe.
— „wSieci” też nie puszczą. Ich faktyczny właściciel, SKOK-i, nie pozwolą Karnowskim doprowadzić do konfliktu z NBP. Niepokorni, zawsze w kwestiach SKOK-ów są bardzo spolegliwi.
— Może — zaśmiał się Nisztor i dalej ciągnął opowieść: — Taśm jest więcej. Nagrani są: Bieńkowska z Wojtunikiem, Kulczyk z Grasiem, Kulczyk z Kwiatkowskim, Rafał Baniak z Piotrem Wawrzynowiczem. Takie informacje przekazuje źródło.
— To nie możemy poprzestać na jednym nagraniu — rzucił od razu Latkowski.
— Mam tylko to — Nisztor robił wielkie oczy.
— Jeżeli puszczę, to mając ich więcej. W pojedynczą taśmę nie wejdę — Latkowski postanowił zagrać i sprawdzić, ile naprawdę jest tych taśm.
— No, nie wiem… — Piotr pokręcił głową.
— Ponegocjuj ze źródłem — uśmiechnął się naczelny i od razu przeszła mu przez głowę myśl: „Dlaczego źródło chce wypuszczenia akurat tej taśmy, skoro nagrań jest więcej?”. Jedno było niemal pewne. Miał w ręku nitki do przedstawienia największego skandalu ostatnich lat. Oto ktoś urządził sobie studio nagrań w VIP-roomie jednej z restauracji i rejestruje tam rozmowy najważniejszych osób w państwie. Taśm jest więcej i treści zapewne będą kompromitujące dla polityków, urzędników, biznesmenów.
— Pogadaj ze swoim znajomym. O kolejnych taśmach — rzucił podnoszącemu się z fotela Nisztorowi.
Godzinę później siedzieli w tym samym miejscu. Piotr Nisztor uprzedził, że źródło chce skorzystać z tajemnicy dziennikarskiej i zastrzega sobie anonimowość.
— O źródle będziemy jeszcze rozmawiać — odparł Latkowski. Rozmowę przerwało bezceremonialne wejście Bielakowskiego. Na jego adres mailowy przyszła wiadomość z linkiem do internetowej „chmury”. Na dysku były dwa pliki dźwiękowe. Rozmowa Belki z Sienkiewiczem oraz rozmowa Sławomira Nowaka z Andrzejem Parafianowiczem. Nadawcą był niejaki… „mysiopysio”.Jak wyjdzie jego nazwisko, będzie skończony
Dla Michała Majewskiego to było leniwe popołudnie. Dzień wcześniej wrócili z Sylwestrem Latkowskim z Trójmiasta. Majewski snuł się po mieszkaniu. Zaraz powinien się zabrać do spisywania tekstu o brudnej rozgrywce w Trójmieście, której bohaterami byli biznesmeni, ludzie służb i PR-owcy. Plan na wieczór był jasny: mecz inauguracyjny mundialu Brazylia–Chorwacja. Do tego czasu chciał napisać jak najwięcej, by tekst, który miał iść następnego wieczora do druku, był podszykowany.
Było przed piętnastą, gdy zatelefonował do niego Latkowski.
— Rzuć wszystko i przyjedź jak najszybciej do redakcji. Jest coś ważnego — powiedział szef „Wprost”.
— Sylwek, co jest? Jest do zrobienia tekst z Gdańska. To nie może poczekać do jutra? — próbował się bronić dziennikarz.
— Michał, powiem tyle: przyjedź do redakcji — odparł Latkowski takim tonem, że nie było sensu dyskutować. Majewski był wściekły. Dzień miał zaplanowany: pisanie trudnego tekstu, wieczorem mecz, a tu pojawiają się jakieś nieprzewidziane atrakcje.
Zebrał się szybko i zamówił taksówkę. Zbierając się do wyjścia, zdał sobie sprawę, że jest pewien problem. Jego dwunastoletni syn poszedł pojeździć na rowerze. Nie wziął kluczy, a jego telefon leżał w kuchni na stole. Majewski był wkurzony na Latkowskiego, na Bogu ducha winnego dzieciaka. Przez myśl przeszło mu: „Idę, trudno. Niech siedzi pod drzwiami albo kręci się po osiedlu przez kilka godzin. Będzie miał nauczkę”. Na szczęście chłopak właśnie pojawił się pod klatką.
Pół godziny później Majewski wchodził do niewielkiego gabinetu Latkowskiego. Pokoik pięć dni później zobaczy cała Polska, gdy funkcjonariusze ABW będą szarpać naczelnego, próbując mu wyrwać laptopa. Wchodził do gabinetu naburmuszony z powodu nagłego ściągnięcia do redakcji. Latkowski rzucił na stół przed nim kilkanaście kartek zapisanych drobnym druczkiem. I zaczął robić kolejną kawę. „Która to już tego dnia? Zawsze pił dużo, ale tym razem chyba ledwo kończy poprzednią, a już robi następną” — pomyślał Majewski.
To był nieudolnie spisany stenogram rozmowy. Urwane zdania, niegramatyczne frazy.
— Co to ma być? — spytał Majewski.
— To jest rozmowa Sienkiewicza z Belką, nagrana w jednej z warszawskich restauracji. Mamy nagranie, a jest tych nagrań więcej — odparł Latkowski.
Majewski zabrał się do czytania. Stenogram był kiepski, ale nawet z tego, co widział, wynikało, że historia ma potencjał bomby atomowej. Sienkiewicz umawiał się na polityczny deal z prezesem NBP, obrażał miliardera Zbigniewa Jakubasa, mówił, że Polskie Inwestycje Rozwojowe to „ch… dupa i kamieni kupa”.
Latkowski sączył kawę i wodził wzrokiem po monitorze swego Mac PRO 15, który wkrótce stanie się najgłośniejszym laptopem w Polsce. Czuł, że zaczyna się coś wielkiego. Wiedział, że pomoc Majewskiego będzie mu w tym wszystkim potrzebna.
Pierwszym ruchem, kiedy przejął stery redakcji, było nominowanie właśnie Majewskiego na szefa działu śledczego. Miał to być ważny sygnał dla czytelników, że „Wprost” będzie stawiać na bezkompromisowe, ostre publikacje.
Majewski, rocznik ’74, wydawał się najlepszym kandydatem. Z Latkowskim poznali się, pracując razem przy sprawie Amber Gold. Zaczynał w dzienniku „Rzeczpospolita”, gdzie przepracował jedenaście lat. Potem przeszedł do „Dziennika”, gdzie tworzył dział śledczy. Następnie wrócił do „Rzeczpospolitej”. Od dwu lat pracował w tygodniku „Wprost”. Miał na koncie wszystkie najważniejsze dziennikarskie nagrody, jakie przyznaje się w tym kraju. Dla Latkowskiego ważne także było to, że Majewski jest autorem książek. Umiał opowiadać historię, był dziennikarzem, który potrafił na chłodno ocenić sytuację.
Majewski skończył lekturę. Stenogram był niezdarny, ale wiedział, że zbliża się tsunami.
Naczelny postanowił wprowadzić go w szczegóły.
— Mamy to od Piotrka Nisztora. Nagrań jest więcej. Powiedziałem Piotrowi, że nie puszczę materiału, jeśli nie dostaniemy kolejnych nagrań. Kazałem mu przekazać to do źródła, które dostarczyło nagrania.
— I co? Masz kolejne? — dopytywał Majewski.
— Tak, Sławka Nowaka z Andrzejem Parafianowiczem. Sławek prosi o pomoc w sprawie kontroli skarbowej, która przyszła do jego żony. Też mocna rzecz — oceniał Latkowski.
Naczelny zaczął opowiadać Majewskiemu, co już ustalił. Po pierwsze, nagrań nie sporządził Nisztor. Dostał je od informatora, który miał do nich dostęp. Latkowski wiedział już całkiem sporo i opowieść trwała dobre kilkanaście minut. Kolejnym osobom wchodzącym z innymi sprawami do załatwienia Latkowski rzucał zza biurka: „później”, „za 15 minut”. Podczas wysłuchiwania tej opowieści Majewskiemu przechodziła złość, że musiał zmienić swoje plany. Naczelny ciągnął opowieść. Mówił, że nagrań jest więcej i zarejestrowane zostały rozmowy ministra Pawła Grasia z Janem Kulczykiem, wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem, szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego ze wspomnianym Kulczykiem. Nagrane miało zostać także spotkanie związanego z Platformą Obywatelską biznesmena Piotra Wawrzynowicza z wiceministrem finansów Rafałem Baniakiem.
— Tych jednak nie mamy — relacjonował Latkowski — wiemy tylko, że takie spotkania się odbyły i podobno zostały zarejestrowane.
— Nisztor był z tym tematem w innych redakcjach? — Majewski chciał poznać kolejne okoliczności.
— Był w „Pulsie Biznesu”, z którym współpracuje. Powiedzieli mu, że nie są zainteresowani — odpowiedział Latkowski.
Majewski kręcił z niedowierzaniem głową, jak można nie być zainteresowanym takim tematem.
— No tak. Szef MSW i prezes NBP. Rozumiem — kiwał głową Majewski.
Latkowski opowiadał dalej:
— Nisztor był z tą sprawą również w TVP Info. Też wysłali go w diabły.
— Dziwisz się? Wyobrażasz sobie telewizję publiczną, zależną od rządzących, która odpala taką historię? — pytał retorycznie Majewski. W sumie najbardziej interesowała go teraz inna sprawa: Kto jest źródłem i jakie ma intencje. Spytał o to Latkowskiego. Ten odparł:
— Wiem, że jako naczelny mam prawo poznać źródło. Zaraz będę o tym rozmawiał z Nisztorem. Bez sprawdzenia wielu okoliczności nie puścimy materiału.
— Zrób to teraz. To jest kwestia kluczowa. Piotrek jest na pokładzie, widziałem go przed chwilą — powiedział Majewski i ruszył do drzwi, żeby poszukać Nisztora. Wysłał go do Latkowskiego i zostawił ich samych. To Latkowski, jako naczelny, miał prawo poznać, kto przekazał dziennikarzowi nagrania.
Rozmowa Piotra Nisztora z Sylwestrem Latkowskim szła jak krew z nosa. Rozmówca naczelnego wił się jak mógł, by nie wyjawić źródła.
— To będzie jego koniec — uzasadniał.
— Piotrze, krótka piłka. Muszę coś o nim wiedzieć, inaczej nie wejdę w to. To człowiek służb? Wkurzony BOR-owiec? — naciskał Latkowski.
BOR przyszedł mu od razu do głowy, ponieważ relacje między funkcjonariuszami a Sienkiewiczem były złe. I od dawna po kątach o tym mówiono.
— Żadne służby, to biznesmen — przełamał się w końcu Nisztor.
— Polski?
— Tak.
— Coś więcej o nim? Jaka branża? Jak się nazywa?
— Xxxxxxxxxxxxxxx. (Tu padły informacje, które mogą zacieśnić krąg i umożliwić wyjawienie źródła, które zgodnie z prawem redakcja „Wprost” musi chronić).
— Poznałeś nazwisko. Jeśli to wyjdzie, on będzie tutaj skończony i będzie musiał wyjechać z kraju — dodał Nisztor.
— Piotrek, ochrona źródła, które zastrzega anonimowość, to jest zasada nie do złamania. Dla mnie — powiedział pewnie Latkowski i zaczął zbierać się do wyjścia.
— Muszę pojechać na spotkanie — rzucił tylko do dziennikarzy, wychodząc z gabinetu. Miał już plecak przewieszony przez ramię i kluczyki do auta w ręce. Był gotowy do wyjścia. Poprosił Majewskiego, żeby podzielił pracę nad nagraniami tak, by zaczął powstawać porządny stenogram z obu taśm.
Wkrótce do redakcji zjechała Agnieszka Burzyńska. Była bardzo z siebie zadowolona i nie kryła tego przed Majewskim.
— Temat o tym, jak wyglądałby PiS bez Kaczyńskiego i Platforma bez Tuska wychodzi świetnie. Mam bardzo fajne opowieści z wnętrza obu partii, więc historyjki są następujące… — rozkręcała swą opowieść. Burzyńska to był jeden z najlepszych strzałów personalnych Latkowskiego. Dziennikarka, która przyszła z RMF-u, rewelacyjnie przyjęła się w tygodniku. Było jasne, że jest świetnie poinformowana, a teraz okazało się, że jeszcze znakomicie pisała. Jej teksty o ministrach Andrzeju Biernacie czy Radku Sikorskim były jednymi z najlepszych materiałów politycznych w polskiej prasie w ostatnich miesiącach. Dla Latkowskiego, ale też Majewskiego było jasne, że przy tej historii potrzebne są wiedza, chłód i dystans, które miała dziennikarka.
Majewski słuchał tej opowieści Burzyńskiej o „PiS-ie bez Kaczyńskiego i PO bez Tuska” i patrzył na nią jak na przybysza z kosmosu. W końcu postanowił przerwać tę relację.
— Słuchaj, plany się troszkę zmieniły. Mamy nagrania rozmów Belki z Sienkiewiczem i Nowaka z Parafianowiczem, w obecności byłego szefa GROM-u Dariusza Zawadki. Podobno nagrań ma być więcej. Musimy z tego zrobić porządne stenogramy — streszczał Majewski, podając Burzyńskiej fragmenty, które spisał Nisztor.
Burzyńska w mig pojęła, że w tym tygodniu tekstu o PiS i PO nie będzie. Zaczęła się wczytywać w materiał.
— Uuu, mocne! — powiedziała po chwili, podnosząc głowę znad kartek.
Latkowski, jeszcze przed wyjściem przekazał Majewskiemu, że zasadniczą część rozmowy Belka–Sienkiewicz powinna wziąć na siebie właśnie Burzyńska. Decyzję Latkowski podjął w kilka sekund i była dla niego oczywista. Burzyńska przyszła do tygodnika z radia RMF, gdzie przepracowała w sumie kilkanaście lat, i dźwięk był dla niej codziennym narzędziem pracy. Latkowski przypuszczał, że najlepiej będzie umiała wyłapać niuanse i przy robieniu stenogramu popełni najmniej pomyłek. Poza tym liczyło się coś jeszcze. W radiu zajmowała się również tematami związanymi z ekonomią. Krótko mówiąc, było jasne, że rozmowa Sienkiewicz–Belka to zajęcie dla niej.
Burzyńska wzięła pendrive’a z nagraniem, małe słuchaweczki i zaczęła się wsłuchiwać w rozmowę szefa NBP z ministrem spraw wewnętrznych. Majewski tymczasem zabrał się do odsłuchiwania drugiej części tego samego spotkania. Burzyńska w swoim kawałku miała do spisania wszystkie kluczowe kwestie — polityczny deal między rządem i NBP, opowieść o przejęciu Mennicy i wojnie ze Zbigniewem Jakubasem. Krótko mówiąc, wszystko to, co było w tej rozmowie najważniejsze. W części Majewskiego były opowieści Sienkiewicza o tureckiej polityce i wspomnienia Belki z podróży po Bliskim Wschodzie. Wiadomo było, że wobec natłoku poważnych wątków na takie didaskalia w gazecie nie będzie miejsca.
— Ja to się umiem ustawić! — zażartował Majewski i spojrzał na zegarek. Naczelny nie wracał. „Trochę za długie to wyjście” — pomyślał.
Burzyńska była w ferworze walki. Siedząc w słuchawkach, cytowała mającemu obok niej biurko Majewskiemu co lepsze grepsy: „Belka. Chciałem zaproponować, żebyśmy przeszli, że tak powiem, na mości książę i tak dalej, czyli mówiąc krótko: ja jestem Marek! Bardzo dziękuję. Bartek!”.
Naprzeciwko Burzyńskiej i Majewskiego siedział Cezary Bielakowski, kiedyś wicenaczelny „Dziennika” i „Wprost”. On dostał zadanie wsłuchania się w rozmowę Nowaka i Parafianowicza w obecności byłego szefa GROM-u Dariusza Zawadki.To nie może być obcy wywiad
Wysoki, dobrze zbudowany, wysportowany mężczyzna, krótko ostrzyżony, w przeciwsłonecznych okularach, wyglądał na człowieka cieszącego się życiem. Sączył kawę i przeglądał gazetę. Umówił się z Latkowskim w tym samym miejscu, co zawsze. Miejscu, w którym bywali inni oficerowie, pułkownicy z Racławickiej lub Miłobędzkiej. „Dobry punkt kontaktowy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z Agencją Wywiadu przy głównej ulicy w Warszawie” — zaśmiał się w duchu naczelny.
Rozmówcę poznał wiele lat temu, przy pisaniu książki o sprawie zabójstwa komendanta głównego policji Marka Papały. Postanowił z nim porozmawiać o sprawie, którą zaczęli w redakcji nazywać „aferą podsłuchową”. Bez szczegółów. Oto w państwie od miesięcy nagrywani są ważni politycy, konstytucyjni ministrowie z obecnego rządu. Co on na to?
— Musieli się spotykać w knajpach — rozmówca Latkowskiego sam zawyrokował. — Ale gdzie jest osłona kontrwywiadowcza? Co robił BOR, teczki im nosił, a nie sprawdzał lokalu? — parsknął. — Owszem spotkania mogą odbywać się na mieście, ale wyjątkowo i w sprawdzonych miejscach. Knajpy jednak nie służą do omawiania spraw państwowych: od tego są gabinety. Kelnerzy, obsługa, to, co wnoszą na talerzach — wszystko powinno być dobrze sprawdzone. To tylko teraz mogło się wydarzyć, od lat to państwo istnieje tylko na papierze.
— Może to zrobiły właśnie służby? — prowokacyjnie zapytał naczelny.
— Nasze? — usłyszał powątpiewanie w głosie.
— Obce, Rosjanie — uściślił Latkowski.
— Niemożliwe — stanowczo odparł rozmówca.
— Dlaczego? — naczelny chciał poznać uzasadnienie człowieka, który zawodowo zajmował się obcym wywiadem.
— Bo nie wiedziałby pan o tym, a na pewno nigdy by pan nie otrzymał nagrań. Nie znam wywiadu, który sam pozbywa się możliwości szpiegowania najważniejszych osób w państwie. Rosjanie mieliby się pozbyć takiej możliwości i spalić miejsce nagrywania? Narażaliby przy tym ludzi współpracujących z nimi. A to nie są durnie.
— A polskie służby?
Mężczyzna zdjął okulary przeciwsłoneczne i odparł:
— Jeśliby to były polskie służby, mielibyśmy do czynienia z zamachem stanu. Ale nie chce mi się w to wierzyć. Nasze służby są rozwalone, zdemoralizowane, ale tak daleko by nie poszły. I z kimś politycznie musieliby grać.
— Z PiS lub ze Schetyną?
— PiS ma swoje przyczółki w BOR i ABW, prawda. A Schetyna? Nie byłby w stanie stanąć na czele takiego spisku. On najwyżej z tego skorzysta.
Latkowski musiał gnać dalej. Chwilę jeszcze porozmawiali, podziękował za spotkanie.
— Niech pan na siebie uważa, zaszliście niektórym za skórę — usłyszał na pożegnanie.Donald by na to nie pozwolił
Michał Majewski zszedł na kolejnego papierosa z Agnieszką Burzyńską i Cezarym Bielakowskim. Biurowiec, w którym mieściła się redakcja, już opustoszał. Tylko na dole świeciły się okna w redakcji „Do Rzeczy”.
— Chłopaki już zamykają numer, a my właśnie go sami sobie rozwaliliśmy — śmiał się Bielakowski.
— Czas ucieka — przytaknął Majewski. — Samo robienie stenogramów zajmie od cholery godzin.
— Nagranie Belki z Sienkiewiczem jest dobrej jakości — wtrąciła Burzyńska. — Tak jakby nagrywał je któryś z rozmówców. Sylwester zdecydował już, czy to idzie i kiedy?
Majewski zaciągnął się mocno papierosem, odparł:
— Zobaczymy, co ustali. Róbmy swoje na razie.
— Za chwilę wejdą do nas — zażartował Bielakowski.
— Daj spokój, oni nigdy nie zdecydowaliby się wejść do redakcji prasowej — mówiła dziennikarka, która z większością polityków Platformy Obywatelskiej jest na ty i dobrze ich zna.
— Do Latkowskiego do domu kiedyś weszli po Kaczmarka — zauważył Bielakowski.
— No tak, ale wtedy wypadło to blado i chyba jest jakąś nauczką, że tajne służby nie powinny wchodzić do redakcji czy dziennikarzom do domów — uspokajał go Majewski.Piotra Nisztora traktujemy jak źródło
Dolny Mokotów. Latkowski na propozycję wypicia kawy zareagował stanowczą odmową. Na razie za dużo. Siedział w studiu dźwiękowym z zaufanym realizatorem dźwięku. Realizacja filmów, a zrobił ich czternaście i kilkadziesiąt odcinków programów telewizyjnych, teraz się przydała. Odsłuchiwał właśnie nagrania w towarzystwie jednego z lepszych fachowców w branży, który po wszystkim zapomni, że miał do czynienia z takimi plikami.
— To na pewno nie są montowane nagrania — stwierdził dźwiękowiec. — W tle rozmowy cały czas jest muzyka i odgłosy jedzenia. Nie da się tego przyciąć bezboleśnie. Wątki przechodzą naturalnie z jednego w drugi.
Właśnie na te słowa czekał Latkowski. Przez chwilę jeszcze porozmawiali o różnych sposobach, jakimi mogły być dokonane nagrania.
— Ale to raczej robota amatora, fachowiec lepiej by to zrobił. Wyrzuciłbyś ich z roboty za coś takiego — zaśmiał się dźwiękowiec. — Robiłeś wiele nagrań z ukrycia, w gorszych warunkach, a z lepszym efektem.
Wychodząc ze studia, Latkowski spojrzał na telefon. Nadal był wyłączony. Od kilku godzin dbał, by nie być dostępnym dla kogokolwiek. Chodziło o to, żeby nigdy nie ujrzano na wykresie BTS (baza stacji bazowych telefonii komórkowej) logowania się jego telefonu. Działał tylko telefon redakcyjny, pozostawiony w szufladzie biurka w jego gabinecie.
Marcin Dzierżanowski, zastępca redaktora naczelnego, patrzył w szpigiel tygodnika, który powoli zapełniał się tekstami społecznymi. Wszystko szło planowo, ale widząc poruszenie w części newsroomu opanowanej przez dział polityczny i szefa działu śledczego, zrozumiał, że ten numer nie będzie wydawany spokojnie.
— Marcin, sześć rozkładów na nowy temat, wypięte z systemu — rzucił od razu po wejściu do redakcji Latkowski i zniknął w swoim gabinecie, pozostawiając uchylone drzwi. Wkrótce za nim podążyli tam Burzyńska i Majewski.
Zastępca naczelnego doskonale wiedział, co oznacza „temat wypięty z systemu”. Redakcja miała wspólny „plan-system”, podgląd wydania tygodnika, do którego miała dostęp spora grupa osób: graficy, fotoedytorzy, kierownictwo redakcji, korekta, wydawca i prawnicy. Mogli na bieżąco obserwować, co dzieje się na stronach szykowanych do druku. Teraz tę możliwość stracą i przez dwanaście stron będą widzieli tylko białe plamy. Latkowski wiele miesięcy temu wypracował tę metodę przy pracy nad tekstami śledczymi. Sprawiała, że przecieki były mniej prawdopodobne. Nikt, włącznie z wydawcą, nie miał wglądu w artykuły, poza osobami wskazanymi przez naczelnego. Dopiero po przygotowaniu całości publikacji była ona włączana w „plan-system”. Działo się to zazwyczaj o czwartej, piątej rano w sobotę, na chwilę przed wysłaniem tygodnika do drukarni.
Dzierżanowski podniósł się ze swojego fotela i także podążył w stronę gabinetu naczelnego. Wiedział, że nadszedł czas, kiedy dowie się, skąd to dziwne poruszenie.
Latkowski zrelacjonował spotkania, które odbył. Podsumował wszystko, co do tej pory wiedzieli.
— Czas pójść dalej — odezwał się Majewski. — Musimy ustalić miejsca i daty spotkań. Potwierdzić, czy doszło do spotkań, z których nagrań nie mamy. Uwiarygodni to tezę, że źródło może rzeczywiście być w posiadaniu kolejnych taśm.
— Ja biorę na siebie Grasia, Kwiatkowskiego i Kaszubę — zadeklarowała Burzyńska.
— Ja rzecznika MSW — dorzucił Majewski i zwrócił się do Latkowskiego. — Ty chyba Wojtunika i Kulczyka?
— OK — potwierdził. — Ale muszę koniecznie skontaktować się z szefem MSW. Bez rozmowy z Sienkiewiczem się nie obejdzie. To poważna sprawa.
Wszyscy przyznali rację naczelnemu.
— Ważne: Piotra Nisztora traktujemy jak źródło. Nie ma wpływu na to, w którą stronę pójdą teksty. Nie ma wglądu w ostateczny kształt materiałów. Przeczyta wszystko jak inni, w poniedziałek. Może krzywdzę go taką decyzją, ale nie jest członkiem zespołu redakcyjnego. Powinien to zrozumieć i nie obrażać się.
Latkowski wziął iPhone’a i zadzwonił do ministra Bartłomieja Sienkiewicza. Próbował dzwonić na dwa numery, jakie ustalono mu w redakcji. Minister nie odbierał. Postanowił wysłać SMS-a: „Proszę o pilny kontakt, Sylwester Latkowski, redaktor naczelny «Wprost»”. Była godzina 19.35. Kilka minut później, o 19.43, tę samą prośbę wysłał na drugi numer ministra.Kelner Nowaka
12 czerwca, czwartek, godzina 18.10. Redaktor naczelny po nieudanych próbach telefonicznego kontaktu z Bartłomiejem Sienkiewiczem, jeszcze przed wysłaniem SMS-ów, czuł, że trzeba szukać innej drogi dotarcia do szefa MSW. „Kto może przemówić do niego, żeby zdecydował się na spotkanie?” — pomyślał. — „Paweł…” — od razu sobie odpowiedział. Chwycił za telefon i wybrał numer szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Pawła Wojtunika. Nie odbierał. Latkowski wysłał mu SMS-a: „Oddzwoń. Bardzo ważne”.
Godzina 21.14. Kolejne zebranie z Agnieszką Burzyńską, Cezarym Bielakowskim i Michałem Majewskim. Gabinet Latkowskiego pachniał kawą. Klimatyzacja jakby słabiej chłodziła i temperatura dawała się we znaki. Podsumowali ustalenia. Domyślali się, że nagrań dokonano w restauracji Sowa & Przyjaciele. Tak przekazywało źródło i pierwsze ustalenia to potwierdzały.
— Właśnie tu doszło do dwóch spotkań, z których mamy nagrania. Zakładamy, że to było u Sowy. Zaraz powiem, dlaczego — referował Bielakowski. — Pierwsze spotkanie. W lipcu zeszłego roku. Uczestniczyły w nim trzy osoby: Sienkiewicz, Belka i osoba, której na razie nie możemy rozpoznać. Ktoś zaprzyjaźniony z Belką, ale nie jest to Sławomir Cytrycki. Tam pada wskazówka dotycząca wieku rozmówców. I to się nie zgadza z Cytryckim. Grzesiek Sadowski to sprawdzał. Drugie spotkanie. To samo miejsce. Początek lutego 2014. I tu jest Nowak, Parafianowicz i Dariusz Zawadka, były szef GROM-u.
— Co wiemy o restauracji i właścicielu? — zapytał Latkowski.
— Knajpa jest prowadzona przez Roberta Sowę. Były kucharz kadry piłkarskiej — odpowiedział Majewski. — Jest we wszystkich telewizjach, na stacjach benzynowych i w gazetach. Celebryta.
— Elegancka restauracja na Dolnym Mokotowie — kontynuowała Agnieszka Burzyńska. — Popularne miejsce spotkań polityków Platformy, prezesów spółek Skarbu Państwa i biznesmenów zaprzyjaźnionych z Platformą. Wicepremier Bieńkowska obchodziła tam ostatnio swoją pięćdziesiątkę.
— Dlaczego ta knajpa? — dopytywał Latkowski.
— Można podjechać od tyłu i wejść do specjalnego saloniku dla VIP-ów bez przechodzenia przez główną salę — wyjaśnił Majewski. — Oni się chwalą tymi VIP-roomami na swojej stronie. Blisko Sejmu, Kancelarii Premiera. Dobra lokalizacja.
— Jedna rzecz — przerwał Bielakowski — z tej taśmy Nowaka wynika, że spotkanie obsługuje niejaki Łukasz. Kelner. Słychać, że jest ze Sławkiem Nowakiem w świetnej komitywie. Zadzwoniłem do znajomego biznesmena, który kocha takie restauracyjki i VIP-roomy. Oczywiście zna knajpę i tego chłopaczka. Ten Łukasz wcześniej był menedżerem w nieistniejącej już restauracji Lemongrass w Alejach Ujazdowskich.
— A Lemongrass naprzeciwko ambasady USA w Alejach był ulubioną knajpą polityków Platformy Obywatelskiej. Tam była na przykład impreza w wieczór wyborczy 2011 — przypomniała Burzyńska.
Powoli układało się wszystko w jakąś całość.
Majewski komentował: — Chłopak pracował w Lemongrass. Zmienił robotę i pociągnął za sobą starych klientów.
Ta hipoteza potwierdziła się zresztą w kolejnych dniach.
— Czy Łukasz to nie ta osoba, która pojawiała się przy Sławku Nowaku, kiedy zajęliśmy się sprawą jego zegarków i związków z PR-owską firmą? — naczelny spojrzał na Bielakowskiego i Majewskiego. W ubiegłym roku razem z nimi dostał nagrodę Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za publikacje o tej sprawie.
— Tak, to ten chłopak, który miał chodzić razem z ministrem na siłownię — odparł ze śmiechem Majewski.
— Bywali razem też w knajpach — dorzucił Bielakowski. — Niezła ekipa.
— Prawdopodobnie to Łukasz, kumpel Nowaka, ściągnął klientów bywających w Lemongrassie do Sowy — stwierdził Latkowski.
— Czyli mamy spisek kelnerów — zażartował Bielakowski.
„Moje motto życiowe brzmi «Życie kocha jeść», ale zawsze pozostają pytania — gdzie i co? W odpowiedzi zapraszam Państwa do wyjątkowego miejsca, które szczyci się ponad 50-letnią chlubną tradycją kulinarną, a teraz w nowej odsłonie zapewnia naszym gościom niesamowite wrażenia kulinarne i wspaniałą atmosferę.
W Restauracji Sowa & Przyjaciele w niezwykły nastrój wprowadzą Państwa dania kuchni międzynarodowej, jak również tradycyjne dania polskie przygotowane z najlepszych, świeżych i oryginalnych produktów, przyrządzone przy użyciu najnowocześniejszych urządzeń i technologii stosowanych przez mistrzów światowej kuchni. Waszą ucztę dopełni starannie wyselekcjonowany wybór kilkuset wybornych win i alkoholi z całego świata.
Tę miłą chwilę spędzicie we wspaniałym gronie, ponieważ wszyscy miłośnicy sztuki kulinarnej są naszymi i Waszymi przyjaciółmi".
Majewski przeczytał na głos wpis Roberta Sowy na internetowej stronie restauracji. W opustoszałym już newsroomie, gdy dziennikarze z działu społecznego oddali swoje artykuły i poszli do domu, wybuchł śmiech.
— Teraz mogą zmienić nazwę na Sowa & Nieprzyjaciele — powiedział rozbawiony Majewski. — Spisujmy te cholerne taśmy, bo do rana nie wyjdziemy.
Do trójki pracujących nad nagraniami: Burzyńska, Bielakowski i Majewski, dołączyli Grzegorz Sadowski, szef działu biznes, i dziennikarka Joanna Apelska. Majewskiego irytowało, że nie mógł rozgryźć jednego. Kto jest trzecim rozmówcą w rozmowie Belki z Sienkiewiczem. Wiedza i nos podpowiadały Sławomira Cytryckiego.
— Nie zgadza się. Belka zwraca się do tej osoby, nawiązując do wieku. Mówi, że ten „trzeci” jest od niego o trzy miesiące starszy. Sprawdziłem daty urodzenia. Nie pasuje — mówił mu Grzegorz Sadowski. Majewskiemu nie dawało to spokoju. Z kontekstu wynikało, że „ten trzeci” to facet dojrzały, że przyszedł z Belką i jest z nim w rewelacyjnej komitywie. Majewski miał na tyle rozeznania, że wiedział o trwającej od lat zażyłości między Belką i Cytryckim. Byli jak papużki nierozłączki. Był pewny, że to musi być były minister skarbu w rządzie Belki. Problem polegał na tym, że nigdzie nie było dokładnej, dziennej daty urodzenia Cytryckiego. Na przykład w Wikipedii pojawiła się dopiero po wybuchu afery taśmowej. W końcu gdzieś na dnie internetu dokopał się do tej daty. Pasowało idealnie. Cytrycki jest trzy miesiące starszy od swego przyjaciela, szefa NBP. Majewski jakieś dwa tygodnie po wybuchu afery opowie o tych kulisach jednemu z polityków, w knajpie przy whisky. — Dobrze czułeś — odpowiadał rozmówca — Widziałem ich kiedyś razem zagranicą. Są jak stare dobre małżeństwo. Podróżują razem po świecie, rozumieją się bez słów. Nierozłączni. Niesamowity duet.
Tymczasem do Latkowskiego odezwał się w końcu Paweł Wojtunik. Był poza Warszawą, na spotkanie wieczorem nie miał już siły.
— Zdzwońmy się o 9 rano — zaproponował szef CBA.
Latkowski nie miał wyboru, nie chciał przez telefon opowiadać w czym rzecz, odparł więc:
— Dobrze, ale koniecznie musimy się zobaczyć.
— W porządku. Umówieni — zakończył Wojtunik.Nieudana misja
13 czerwca, piątek, godzina 9.38. Szef CBA Paweł Wojtunik przysłał krótkiego SMS-a: „Jestem w robocie”. Latkowski leżał jeszcze w łóżku, dopijał drugą kawę, czekając, aż kofeina obudzi w nim energię. To będzie długi dzień, który skończy się w sobotę rano.
Zdawał sobie sprawę, że rozmowa z Pawłem nie będzie dla niego łatwa. Wszystko wskazywało na to, że Wojtunik jest bohaterem nagrania z wicepremier Bieńkowską. Latkowski brał pod uwagę, że Wojtunik mógł w tej rozmowie swoim niewyparzonym policyjnym językiem mówić, co myśli. O aferach, o zdegenerowaniu władzy po siedmiu latach, o bałaganie w służbach. A wtedy Tusk zetnie mu głowę albo zmusi do odejścia. Z jednej strony naczelny nie chciał być tym, który przyczyni się do jego dymisji. Z drugiej jednak było jasne. Jeśli taśma do niego trafi, nie będzie przebacz i ją opublikuje. To było w stu procentach oczywiste.
Pawła Wojtunika Latkowski poznał w czasie pisania książki o Centralnym Biurze Śledczym. Polubili się, potem od czasu do czasu się spotykali. Choć obiecanej sobie wódki nie wypili. Mówiono o ich przyjaźni, ale to była przesada. Po prostu lubili się i tyle. Wojtunik w rozmowach o swojej pracy był bardziej otwarty z innymi dziennikarzami niż z nim. Zazwyczaj na spotkania brał swoją „przyzwoitkę”, Jacka Dobrzyńskiego, rzecznika CBA. Latkowski to rozumiał, Wojtunik jako funkcjonariusz CBŚ brał udział w sprawie Starachowic, gdzie doszło do przecieku. Szef CBA wyciągnął nauczkę — nie ma ludzi zaufanych i lepiej trzeba trzymać język za zębami. Rozmawiali na bezpiecznym dla Wojtunika poziomie ogólności, ale zawsze to były dobre rozmowy.
Latkowski liczył, że Wojtunik przekona szefa MSW, Sienkiewicza, do spotkania i rozmowy. Według informacji, jakie mieli Latkowski i jego dziennikarze, proces nagrywania cały czas trwał. Studio nagraniowe Sowa & Przyjaciele cały czas działało, rozmowa Wojtunika z Bieńkowską była zarejestrowana raptem kilka dni temu, na początku czerwca.
Jak ludzie Sienkiewicza mogli tego nie wyłapać przez tak długi czas? Co z agenturą policyjną? BOR-em? Kontrwywiadowczym zabezpieczeniem ze strony ABW? Naczelny czuł, że tutaj interes państwa wymaga rozmowy z ministrem spraw wewnętrznych.
Majewski w tym czasie siedział na tarasie swego mieszkania i gromadził całą wiedzę, jaką zdobyli. Łukasz, kelner z Sowy, musiał mieć znajomych, kumpli, których łatwo było przekonać, by także zabawili się w używanie dyktafonów. Wiadomość od źródła była taka, że jedną z rozmów — Jana Kulczyka z szefem NIK Krzysztofem Kwiatkowskim — zarejestrowano w restauracji Amber Room w Alejach Ujazdowskich. Była to wskazówka, że proceder był szerszy, zorganizowany i nie dotyczył jednego lokalu.
Redaktor wszedł w wyszukiwarkę i na ekranie laptopa ukazała się internetowa strona lokalu.
„Restauracja Amber Room mieści się w urokliwym Pałacu Sobańskich w samym centrum, przy jednej z najbardziej prestiżowych ulic Warszawy — Alejach Ujazdowskich. Pałac pozostaje ustronnym i dystyngowanym miejscem dla spragnionych niepowtarzalnej atmosfery i cienia drzew pobliskiego parku.
Amber Room znalazła swoje zasłużone miejsce w Przewodniku Michelina.
Po odrestaurowaniu i przywróceniu stylowego charakteru został zaadaptowany na siedzibę Klubu Polskiej Rady Biznesu w 2000 r. Na terenie klubu znajdują się restauracja Amber Room, brasseria, bar, piwnica win, sześć gabinetów, Ambasada Krug oraz ogród z tarasem.
Restauracja oferuje wyborną kuchnię, ze smakiem łącząc światowe trendy kulinarne, takie jak metoda sous vide czy slow food, z polską tradycją oraz szczyptą kuchni molekularnej. Najwyższej jakości składniki sezonowe, własne wypieki oraz wyjątkowe wina są chlubą Restauracji. Szef Kuchni serwuje autorskie dania, a jego doświadczenie i kreatywność zaowocowały wieloma prestiżowymi nagrodami i wyróżnieniami.
Restauracja Amber Room znajduje się na parterze w Pałacu i jest dostępna dla wszystkich gości.
Przy restauracji Amber Room funkcjonuje jedyna w Polsce Ambasada Krug. Jest to ekskluzywny gabinet, mieszczący do 12 osób, w którym funkcjonuje specjalne menu, idealnie skomponowane do degustacji wszystkich rodzajów szampana Krug. W Ambasadzie Krug również serwowane są śniadania, lunche, kolacje, a także istnieje możliwość organizacji imprez zamkniętych.
Pomieszczenia zarezerwowane wyłącznie dla członków klubu znajdują się na pierwszym piętrze oraz w piwnicy. Cztery gabinety na pierwszym piętrze są idealnym miejscem na prywatne spotkania, lunche czy kolacje. W piwnicach Pałacu znajduje się mniej formalna brasseria, sala barowa z kominkiem, dwa gabinety do bardziej kameralnych spotkań, wyjście na patio i piwnica win z miejscem do degustacji".
Specjalne pokoje i gabinety, zamknięte dla zwykłych gości. Ekskluzywna kuchnia, czyli wszystko, w czym lubili się pławić. Miejsce uchodziło dotąd za najbardziej sprawdzone, bezpieczne. Nikt z zewnątrz nie mógł się tam dostać, ot tak sobie. Obsługa, kelnerzy — to najsłabsze ogniwo. „Kogo znał tam Łukasz?” — zastanawiał się Majewski.
Tymczasem kilka kilometrów dalej, w siedzibie CBA Latkowski rozmawiał z Wojtunikiem. — Puszczenie moich taśm zamknie temat i rząd upadnie — zażartował szef CBA, choć nie miał nastroju do żartów. Czuł, że oto bierze udział w jednej z największych afer od lat, kryzysie rządowym, jakiego ta koalicja jeszcze nie miała.
— Jeśli są taśmy, to sprawa pozamiatana — powiedział Wojtunik, a siedzący obok Latkowskiego rzecznik prasowy, Jacek Dobrzyński, zwany Żubrem, przytaknął.
— Dwie mamy, kolejne mają trafić do nas wkrótce — powiedział Latkowski.
Wojtunik krótko opowiedział o spotkaniu z Bieńkowską. Odbyło się na początku czerwca w restauracji Sowa & Przyjaciele. Spotkanie było umawiane przez sekretariaty pani wicepremier i jego. Miejsce zaproponowała Bieńkowska, która dobrze zna tę restaurację na Mokotowie. Czego dotyczyło spotkanie? Wojtunik źle i ostro wypowiadał się na temat szefa dyplomacji Radosława Sikorskiego. O co chodziło? O sprawę z zeszłego roku. Wiosną 2013 opisaliśmy we „Wprost” sprawę podejrzanego wielomilionowego przetargu na obsługę polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Sprawa odżyła po kilku miesiącach. Jesienią na opisaną przez nas historię zareagowało CBA. Wtedy zatrzymana została Monika F., naczelnik wydziału zamówień publicznych w MSZ. Beneficjentem przetargów była firma informatyczna, której wiceprezesem był Janusz J., wiceszef dużej firmy z branży informatycznej.
Na spotkaniu z Bieńkowską szef CBA niepochlebnie wyrażał się o postawie Sikorskiego wobec tej historii. Mówił, że Sikorski w bezpośredniej rozmowie miał do niego pretensje, nie był zadowolony ze sposobu działania CBA w resorcie. Wojtunik, nie przebierając w słowach, krytykował też Bartłomieja Sienkiewicza za sposób, w jaki ten kieruje resortem spraw wewnętrznych.
Latkowski wiedział, że Wojtunik pominął kilka wątków, ale to już nie było najważniejsze. Nie teraz. Na taśmie jest przecież pełny zapis, a ona ma wkrótce trafić do niego. Szef CBA potwierdził, że do spotkania z Bieńkowską doszło, zgadzało się miejsce i czas. Źródło nie kłamało.
— Mam problem z dotarciem do Sienkiewicza — powiedział Latkowski i wyjaśnił, że rozmowa z nim jest konieczna. — Nie chcę z nim rozmawiać tylko o zawartości taśmy, jego rozmowie z Belką. Choć są tam skandaliczne wątki. Interesują mnie okoliczności, fakt wielomiesięcznego nagrywania, porozmawiania o zagrożeniach, jakie wynikają z wielomiesięcznego nagrywania. Ta sprawa wszystkich przerasta, jak widzę.
— Bo czegoś takiego nie było w historii — rzucił Dobrzyński.
Wojtunik podniósł się z krzesła i poszedł za swoje biurko. Podniósł słuchawkę rządowego telefonu.
— To sprawa wagi państwowej — powiedział do słuchawki.
Chwilę z kimś porozmawiał, coś tłumaczył, i po wszystkim wkurzony walnął słuchawką.
— Widzisz sam — zwrócił się do Latkowskiego. — Jaśnie pan nie ma teraz czasu. A przecież słyszy, że szef służby mówi „sprawa wagi państwowej”.
Rzeczywiście, była to dla wszystkich sytuacja krępująca. Latkowski ujrzał, że szef MSW lekceważy szefa CBA i jego „sprawy wagi państwowej”. Teraz mniej się dziwił temu, co słyszał w ostatnich miesiącach. O tym, że z ministrem spraw wewnętrznych trudno się współpracuje. Że oderwał się od ziemi, otoczył murem, poczuł władzę i stał się apodyktyczny. Do redakcji napływały sygnały o kiepskich nastrojach w policji, w BOR-ze. Nie było powodu, by Sienkiewicz prezentował aż taką wyższość i pewność siebie.
Po kilkunastu minutach znów zadzwonił telefon. Szef CBA podszedł do niego i odebrał.
— Rządówka — powiedział niepotrzebnie do Latkowskiego Dobrzyński.
— Panie ministrze, sprawa wagi państwowej — wyjaśniał Wojtunik.
Umówili się wreszcie na spotkanie. „Na całe szczęście” — pomyślał Latkowski. Pożegnał się z szefem CBA i jego rzecznikiem. W szybkim tempie zbliżało się wydanie tygodnika. O piątej rano w sobotę ostatnia część powinna schodzić gotowa do drukarni. W tej sekcji gazety Latkowski właśnie przeznaczył miejsce na artykuł o sprawie afery, nazwanej później, podsłuchową.
— Dam ci znać, czy się z tobą spotka, ale nie ma wyboru. Musi, tu chodzi o państwo — powiedział Wojtunik.
Kilka godzin później szef CBA zadzwonił do Latkowskiego.
— To bufon, nie zgodził się — usłyszał w słuchawce.
— Jego sprawa. Zrobiłem, co w mojej mocy — odparł szef „Wprost”.Rzecznik NBP odsłuchuje nagranie
Piątek, godzina 16.40. Agnieszka Burzyńska, tak jak obiecała, ściągnęła do redakcji rzecznika Narodowego Banku Polskiego, Marcina Kaszubę. Weszli razem do gabinetu redaktora naczelnego. Po grzecznościowym przywitaniu i przedstawieniu się szybko przeszli do rzeczy.
Latkowski włączył nagranie. W gabinecie rozległ się głos Bartłomieja Sienkiewicza:
— Mogę? Bo tutaj panowie mają taki zestaw dla początkujących — rozległ się głos ministra Bartłomieja Sienkiewicza. — I może byśmy poszli z tym zestawem dla początkujących, bo są różne smaki, różne wydania… Potem coś sobie możemy, oczywiście… To może byśmy wzięli te półmiseczki, te śmieszne… I carpaccio z…
— Grillowany — powiedział kelner.
— Tak jest — potwierdził Sienkiewicz.
— Ze szparagami świeżymi.
— Bardzo dobrze — powiedział nieznany dotąd dziennikarzom człowiek. Typowali, że to Cytrycki, ale pewności nie mieli. Prawa ręka prezesa Narodowego Banku Polskiego, człowiek, bez którego Belka nigdzie się nie ruszał. Miał go przy sobie także, gdy był premierem.
— Dobrze, zrobię taki zestawik — powiedział kelner.
Sienkiewicz wtrącił: — Taki zestawik byśmy wybierali, potem byśmy, nie wiem, jakieś danie na ciepło jeszcze… A uszy, eeee, policzki, można jeszcze?
— Mam policzki i mam ogony wołowe.
— Dobra, to ogony wołowe i policzki, dobrze? Bo to jeszcze jest… Być może nam to wystarczy, jeśli nie, to…
— Nie, no ja potem na jagniątko się nastawiłem… — dorzucił nieznany głos mężczyzny.
— OK, jasne, nie ma problemu — powiedział Sienkiewicz.
— Ale zobaczymy, bez przesady… — zakomenderował nieznany mężczyzna.
Marcin Kaszuba wsłuchiwał się i nagle rzucił:
— Ale oni tutaj nie rozmawiają sami.
— Tak, przypuszczamy, że to Sławomir Cytrycki — powiedział Latkowski.
— Tak, Cytrycki.
Latkowski zanotował w pamięci to potwierdzenie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej