- promocja
Agent z Rijadu - ebook
Agent z Rijadu - ebook
Napięcie, intrygi i wyścig z czasem w cieniu globalnych interesów!
W samym sercu Rijadu, stolicy Arabii Saudyjskiej, dochodzi do serii zamachów terrorystycznych, za które odpowiedzialność przejmuje rzekoma komórka Al-Kaidy. Jednak prawda jest znacznie bardziej skomplikowana. Za kulisami tych wydarzeń kryje się mroczny spisek, który sięga najwyższych szczebli władzy – rodziny królewskiej. Sytuację dodatkowo zaognia tajny sojusz irańskiego i rosyjskiego wywiadu, który ma na celu zdestabilizowanie globalnego rynku ropy.
Tymczasem do oficera polskiego wywiadu, Aleksa Niwińskiego, zgłasza się rosyjski dyplomata z propozycją niebezpiecznej współpracy. Niwiński musi rozwikłać intrygę, która obejmuje podejrzane działania polskiego ambasadora, zniknięcie żony szefa placówki oraz zapobiec ujawnieniu polskich tajemnic.
Czy to prowokacja SWR? A może część większego, przemyślanego planu wywiadu irańskiego? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa piękna i tajemnicza krewna żony ambasadora?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8382-209-9 |
Rozmiar pliku: | 6,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
RIJAD. KWIECIEŃ 2022 ROKU
Czarny mercedes z rejestracją dyplomatyczną jechał wolno autostradą King Fahd Road przecinającą stolicę Królestwa Arabii Saudyjskiej z północy na południe. Narastający korek utrudniał szybszą jazdę. Zbliżała się pora południowej modlitwy _zuhr_, ale Koran pozwalał wiernym będącym w podróży na nieobecność w meczecie. Wielu spośród czterech i pół miliona mieszkańców Rijadu wykorzystywało tę możliwość, aby udać się do domu. Ponad czterdziestostopniowy upał działał usypiająco na Saudyjczyków spragnionych lunchu i południowej sjesty.
Samochód zjechał zjazdem na King Saud Road, kierując się w stronę przypominającego „latający talerz” budynku saudyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
– Faleel, zwolnij, mamy jeszcze sporo czasu do spotkania. – Ambasador Konrad Zalewski poprawił elegancki jedwabny krawat, stosowny do wizyty u członka rodziny królewskiej.
– Panie ambasadorze, może lepiej bądźmy na miejscu trochę wcześniej – zasugerował radca Aleksander Niwiński. – Sam staram się stosować tę zasadę, co pozwala unikać spóźnień, nawet w przypadku wystąpienia nieprzewidzianych okoliczności.
– Często mam inne zdanie niż pan, panie Aleksandrze, ale może faktycznie tym razem ma pan rację, szczególnie że to my powinniśmy czekać na ministra, a nie on na nas. Faleel, jedź jednak szybciej.
Pakistański kierowca ukłonił się uprzejmie, jak to miał w zwyczaju, choć zamiast przyspieszyć, musiał zwolnić, gdy skręcał z Tareeq al-Maliki w Olaya Street. Wjazd do MSW bramą od tej strony był wskazany dla oficjalnych wizyt korpusu dyplomatycznego. Ruch na szerokiej ulicy był bardzo intensywny, a pobocza zapełniały gęsto zaparkowane samochody.
Nikt z nich nie mógł przewidzieć, jaką dramatyczną przyszłość szykuje dla nich los.
* * *
Sto pięćdziesiąt metrów od bramy MSW, przy krawężniku, stała toyota land cruiser w kolorze piasku, jakich w stolicy Arabii Saudyjskiej wiele. Są to również typowe barwy pojazdów saudyjskich sił zbrojnych i służb bezpieczeństwa. Siedzący w samochodzie młody Arab odebrał telefon:
– _Salam alejkum_ – usłyszał.
– _Alejkum salam_ – odpowiedział.
– Dostawa w drodze, ładunek dotrze na czas.
– _Insz Allah_. – Rozłączył się.
Jak było ustalone, wybrał na komórce numer Mard Mohem i powiedział tylko dwa słowa:
– Zaraz będą.
Wrócił do obserwacji bramy wjazdowej do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Był zadowolony, że jego samochód znajdował się w takiej odległości od kompleksu ministerstwa, która pozwalała uniknąć zainteresowania licznych patroli. Tylko woli boskiej zawdzięczał znalezienie tego miejsca w mieście, gdzie nawet boczne uliczki o każdej porze doby zapchane były samochodami.
„Wszystko gotowe, _Insz Allah_” – pomyślał.
* * *
Mercedes spokojnie zbliżał się do budynku ministerstwa. Niwiński, patrząc przez boczną szybę, dostrzegł w samochodzie stojącym obok innych zaparkowanych aut twarz irańskiego radcy Farzada Hamseha. Zwrócił uwagę właśnie na ten samochód, bo stał nie przy krawężniku, a po prostu na pasie ruchu. Zaskoczony, obejrzał się za autem dyplomaty i upewnił, że się nie myli. Z Irańczykiem spotkał się niedawno, składając powitalną wizytę. „Pewnie również miał spotkanie w MSW” – pomyślał. Wydawało mu się, że obok Hamseha siedział jeszcze ktoś, chyba Arab, ale nie był tego pewny.
– To był z pewnością Farzad Hamseh – mruknął pod nosem.
– Kto? Co pan mówi? – zapytał ambasador.
– Właśnie minęliśmy samochód radcy ambasady Iranu. Nie wiem, czy pan go już poznał? Ale dlaczego zaparkował na ulicy, a nie na parkingu ministerstwa?
Zalewski popatrzył na niego z wyższością.
– Szefowie placówek, o ile nie jest to konieczne, nie spotykają się z radcami. Proszę to zapamiętać. W dyplomacji należy przestrzegać pewnych zasad. Panu też to radzę, chociaż pan zapewne dąży do jak najszerszych kontaktów. W ten sposób może pan łatwo się zdekonspirować. Polscy dyplomaci, poza przyjęciami, zazwyczaj siedzą w placówce i unikają spotkań.
Aleks nie odpowiedział. Wrócił do widoku za szybą. Dostrzegł Araba siedzącego w piaskowej toyocie land cruiser zaparkowanej przy krawężniku. Mężczyzna odsunął z boków twarzy poły ghutry. Uwagę Niwińskiego zwróciło to, że mocno wychylał się zza kierownicy, intensywnie wpatrując się w stronę siedziby MSW. W ręku trzymał telefon komórkowy. Chyba poczuł wzrok Polaka, bo nagle spojrzał na dyplomatę. Kontakt wzrokowy trwał może sekundę, po czym Arab wrócił do obserwowania sytuacji przed samochodem.
„Ciekawe – pomyślał Aleksander – wszyscy spieszą się do domu na obiad i sjestę, a ten podziwia uliczny krajobraz. Chociaż może czeka na swojego szefa, który jest w ministerstwie, przecież toyota ma kolor saudyjskich sił zbrojnych. Tylko dlaczego bez żadnych oznaczeń na drzwiach samochodu? Chyba przesadzam, najpierw widzę irańskiego radcę, teraz zastanawiam się nad nieznanym Arabem” – ocenił. „Jadę z oficjalną wizytą i powinienem się skoncentrować, a oczy mam dookoła głowy jak na trasie sprawdzeniowej”.
Samochód ambasady zahamował przed betonowymi szykanami tworzącymi strefę kontroli przy wjeździe na parking ministerstwa. Zaraz za szlabanem stały dwa samochody pancerne. Złowrogie miny żołnierzy sprawujących służbę wartowniczą w połączeniu z nieprzyjemnym widokiem kilku luf działek automatycznych wymierzonych w nadjeżdżający pojazd miały zniechęcić potencjalnych napastników.
– Patrząc na saudyjskich żołnierzy, cały czas trzymających palce na spustach karabinów maszynowych, zawsze mam wątpliwości, czy nagle nie zaczną przypadkowo strzelać – stwierdził Niwiński, obserwując uważnie wartowników zbliżających się z obu stron do samochodu.
Faleel otworzył okno, trzymając w wyciągniętej ręce dyplomatyczne identyfikatory wszystkich osób siedzących w samochodzie. Na niewyraźne powitalne warknięcie jednego z żołnierzy w uniżony sposób wyjaśnił, że wiezie ambasadora i radcę na audiencję do ministra. Wartownik, po otrzymaniu akceptacji ze strony przełożonego obserwującego sytuację z drewnianej budki przy bramie, łaskawym gestem pozwolił kierowcy na wjazd.
Gdy podniesiono szlaban, mercedes ruszył, a po jego zamknięciu i otwarciu stalowej bramy powoli wtoczył się na teren ministerstwa. Kolejny wartownik wskazał, że samochód ma stanąć na środku parkingu.
– Spełniło się pańskie życzenie, jesteśmy przed czasem – powiedział ambasador Zalewski, otwierając drzwi samochodu. Do wnętrza wpadło rozgrzane, upalne powietrze. Kontrast pomiędzy wychłodzonym klimatyzacją pojazdem a rozpalonym słońcem podwórkiem ministerstwa był uderzający. – Ciekawe, kiedy zjawi się nasz gospodarz, bo znany jest ze swobodnego podejścia do terminów spotkań – zażartował.
Niwiński wiedział, że ambasador ma doskonałe kontakty wśród korpusu dyplomatycznego i dzięki nim zgromadził sporą wiedzę na temat członków rodziny królewskiej.
– Musimy zdążyć omówić temat wizyty naszego ministra spraw wewnętrznych w Rijadzie – przypomniał ambasador. – Saudyjskie MSZ oficjalnie potwierdziło zaproszenie, ale najważniejsza jest teraz aprobata samego księcia, no i wskazanie, kto będzie nadzorował przygotowania ze strony gospodarzy.
Obaj dyplomaci poprawili marynarki i w pełnym słońcu skierowali się w stronę wejścia do budynku. W tym momencie usłyszeli zbliżające się syreny samochodów policyjnych. Niwiński spojrzał w kierunku otwierającej się właśnie bramy. Zauważył stojącego przed nią dużego amerykańskiego SUV-a z uzbrojonymi funkcjonariuszami ochrony, a za nim czarnego mercedesa klasy S i inne samochody kolumny ministra.
* * *
Arab siedzący w piaskowej toyocie, widząc kolumnę samochodów podjeżdżającą do bramy, poczuł gwałtownie rosnące napięcie.
„Gdzie oni są?!” – pomyślał. „Już powinni tu być, przegapią najlepszy moment! _Insz Allah_”.
W tej samej chwili niewielki biały sedan mijający bramę ministerstwa wśród innych pojazdów nagle zahamował i w otwartych oknach pojawiły się lufy pistoletów maszynowych. Rozpoczął się gwałtowny ostrzał skierowany w stronę bramy wjazdowej i kolumny czekającej na możliwość wjechania na teren MSW. Serie od razu trafiły kilku wartowników i uderzyły najpierw w ostatnie samochody ochrony ministra. Ospali dotychczas żołnierze siedzący przy działkach i komandosi w samochodach ochrony sięgnęli po broń, gdy obok ministerialnej kolumny zahamowała biała furgonetka. W tym momencie sedan ruszył, a jego pasażerowie nie przestawali strzelać, ściągając na siebie uwagę ochrony. Żołnierze skoncentrowali ogień z karabinów maszynowych na odjeżdżającym aucie. Na furgonetkę w tym momencie nie zwracano uwagi.
Gdy rozległy się pierwsze strzały przy bramie, Aleks rzucił okiem w tamtą stronę i krzyknął:
– Ambasadorze, niech się pan pochyli i biegiem!
Widząc wahanie szefa, złapał go za ramię i mocno pociągnął za sobą. Ruszyli ile sił w nogach w kierunku budynku ministerstwa. Byle znaleźć jakąś osłonę przed kulami!ROZDZIAŁ 2
Trzy tygodnie wcześniej
Dwusilnikowy Airbus A330-300 Swiss Airlines rozpoczął podchodzenie do lądowania w Rijadzie. Niwiński z ciekawością patrzył przez okienko. Powoli zapadał zmrok, ale mógł jeszcze dostrzec w dole puste obszary pustyni. Miał wrażenie, że są bezkresne. Nigdy wcześniej nie był w tym rejonie świata i nie widział takiego oceanu piasku. Lot z Zurichu przebiegł spokojnie, podobnie jak wcześniejszy poranny przelot samolotem LOT-u z Warszawy do Zurichu. Zapomniał już o padającym śniegu i brei na ulicach, kiedy taksówka wiozła go na Okęcie. W marcu jak w garncu, tylko tym razem był to zimowy marzec.
Po starcie z Zurichu z przyjemnością obserwował panoramę oświetlonych słońcem Alp z kieliszkiem szampana w dłoni, czego nie mógł sobie odmówić, rozpoczynając nową misję. W czasie kolejnych sześciu godzin lotu, gdyby nie obiad i kawa oraz kolejna lampka szampana, umarłby z nudów. Niestety, należał do podróżnych, którzy nie potrafią zasnąć w żadnym środku transportu, a już w szczególności lecąc dziewięć i pół tysiąca metrów nad ziemią. Tym, co go naprawdę absorbowało, były zadania, które miał realizować w Arabii Saudyjskiej. Misja wywiadowcza za granicą nie była dla niego niczym nadzwyczajnym, w końcu miał już za sobą dwie placówki i w obu pełnił obowiązki łącznika polskiego wywiadu wobec lokalnych służb. Jednak tym razem miało być inaczej, a przynajmniej tak zapowiedział mu pułkownik Aleksander Zieliński, zastępca szefa Agencji Wywiadu. W trakcie rozmowy, w której uczestniczył również pułkownik Stanisław Krauze, od niedawna dyrektor Departamentu Operacyjnego, padły znamienne słowa.
– Masz zacząć naszą współpracę ze służbami saudyjskimi – stwierdził Zieliński. – Przede wszystkim z ich wywiadem, który ma dobre rozeznanie w regionie, w tym mocno pracuje nad Irańczykami. Buduj kontakty i miej na uwadze, że prędzej czy później będziesz jeździł również do innych krajów zatoki, z którymi nawiązujemy obecnie współpracę. To twoje zadania jako łącznika, ale to nie wszystko.
– Bardzo nas interesuje, w jak najszerszym wymiarze, co w Królestwie robią Rosjanie – włączył się pułkownik Krauze. – Gdyby udało ci się złapać kontakt z kimś z ich rezydentury, to byłoby to najważniejsze. I kolejny twój cel to aktywność irańska, a w szczególności ich wywiadu, w tym próba zweryfikowania, czy Irańczycy współpracują na miejscu z wywiadem rosyjskim.
Staszek zamilkł, co Niwiński przyjął jako zakończenie instruktażu, który został już wcześniej formalnie uwzględniony w jego zadaniach. Ale to nie był koniec ważnych spraw.
– Zakładamy, że twoja praca w Arabii Saudyjskiej nie potrwa zbyt długo – powiedział pułkownik Zieliński.
– Jak to? – Aleks nie krył zaskoczenia. – Przecież miałem spędzić w Rijadzie całą rotację, czyli cztery lata. Na taki okres przygotowałem plan pracy operacyjnej.
– Aleks, jesteś zbyt cenny dla nas, żeby zostawić cię na kilka lat w takim spokojnym rejonie – kontynuował zastępca szefa Agencji. – Z twoim zmysłem obserwacji, doświadczeniem operacyjnym i bogatą znajomością języków będziemy mieli na uwadze możliwe przerzucenie cię w inny rejon, jeśli pojawi się taka uzasadniona potrzeba.
– Szefie, nie rozumiem. – Niwiński był zdziwiony tymi informacjami. – To jadę na placówkę czy w delegację? Niby nie mam już na karku żony i nie muszę zawczasu zadbać o sprawy rodzinne, ale dotąd nie słyszałem, żeby oficer był wysyłany na trochę na jedną placówkę, a potem przenoszony w inne miejsce. Powiedzcie, czego tak naprawdę mogę się spodziewać.
Zieliński popatrzył na Krauzego, który zrozumiał sugestię w jego spojrzeniu.
– Aleks, nie planujemy twojej pracy w Rijadzie na kilka miesięcy czy rok, ale raczej nie na cztery lata. Wiesz dobrze, jak trudna jest sytuacja na Bliskim Wschodzie czy w Afryce Północnej. Chcemy cię uprzedzić, że jeśli pojawi się taka potrzeba operacyjna, to tak jak szef przed chwilą powiedział, zostaniesz wysłany w inny rejon. Chcemy ci to otwarcie zapowiedzieć, więc nie bądź zaskoczony, kiedy przyjdzie takie polecenie.
– No dobrze, dziękuję za waszą szczerość – zareagował Niwiński. – Nie będę zbyt głęboko zapuszczał korzeni w Królestwie, choć sami wiecie, że taka niepewność utrudnia zaangażowanie w robotę operacyjną.
– Poradzisz sobie – stwierdził autorytatywnie Krauze. – Nasza wysoka ocena twoich możliwości operacyjnych dotyczy również umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach.
– Dziękuję za wasze uznanie. Obym tylko sprostał tym oczekiwaniom.
– I jeszcze jedna koleżeńska rada. – Krauze pochylił się w stronę Niwińskiego. – Unikaj konfliktu z ambasadorem Zalewskim. Nie jest łatwym partnerem, a w związku z planami dotyczącymi jego dalszej kariery może być jeszcze trudniejszym. Wiesz, że jego misja w Arabii Saudyjskiej ma jedynie charakter tymczasowy? Na początku przyszłego roku ma zastąpić sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta, szefa Biura Polityki Międzynarodowej, który odchodzi do pracy w NATO.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Aleks wyszedł z przekonaniem, że szefom łatwo jest decydować o ludzkich losach, a podwładni nie znają dnia ani godziny. Ale cóż, jak wstępujesz do wywiadu, to musisz liczyć się z każdym zadaniem, również z takim, które oznacza niejasną przyszłość. Rozkaz to rozkaz.
Kiedy samolot przeleciał nad Morzem Śródziemnym, właśnie wtedy dostrzegł w dole pierwsze obszary pustynne. Pojawiające się z rzadka oświetlone miasta sprawiały bajkowe wrażenie. Rijadu nie zobaczył, gdyż airbus nie przelatywał nad miastem, schodzili do lądowania bezpośrednio znad pustyni. Kiedy byli już bardzo nisko, szary piasek zniknął, zastąpiony przez szeroki pas betonu. Koła samolotu uderzyły o płytę lotniska. „Witaj, Arabio” – pomyślał, czując nieoczekiwane podniecenie.
Przy gejcie czekał na niego zastępca szefa placówki, radca Andrzej Wroński. Nie znali się wcześniej, Wroński pochodził z administracji prezydenckiej. Powitanie było krótkie i bardzo formalne. Jak się później okazało, radca podobnie jak Niwiński był rozwiedziony i na placówce przebywał sam. Jego widoczna oschłość nie wiązała się z brakiem uprzejmości wobec nowego kolegi. Po prostu ten typ tak miał.
Kiedy wyszli z terminalu, Niwiński był zaskoczony przyjemną pogodą. Spodziewał się uderzenia fali gorąca, a odczuł temperaturę podobną do polskiego lata. Wroński przyjechał służbowym volkswagenem multivanem IV. Przejazd do ambasady mieszczącej się w handlowej dzielnicy w rejonie King Abdullah Road, choć odbywał się praktycznie w milczeniu, dostarczył ciekawych obserwacji. Długa, prosta autostrada 539 prowadząca w stronę miasta pozwalała na jazdę z dużą prędkością. Gdyby nie ronda, na które natykali się co jakiś czas, można by pokusić się o porównanie do wyścigu Formuły 1. Za to widoczne co kilkaset metrów posterunki sił bezpieczeństwa sprawiały bardzo nieprzyjemne wrażenie.
Leżąc w łóżku w pokoju gościnnym ambasady, pomyślał, że placówka położona w dzielnicy handlowej jest kompletnie niezabezpieczona przed potencjalnym atakiem terrorystycznym lub zwyczajnym włamaniem. Postanowił, że spróbuje coś z tym zrobić.
Noc okazała się dla niego bezsenna. W pokoju było potwornie duszno, a klimatyzator nie dawał się uruchomić. Przewracał się z boku na bok. Gdy w końcu zaczął zapadać w drzemkę, usłyszał przerażający, ponury głos z ulicy:
– _Allahu akbar! Allahu akbar!_
Po nerwowej chwili zrozumiał, że muezin wzywa z minaretu wiernych do meczetu. Zaczynała się poranna modlitwa _fadżr_.
* * *
Po kilku dniach Aleks w końcu przeniósł się do segmentu na zamkniętym osiedlu dla obcokrajowców. Szybki zakup własnego samochodu, mazdy 6, uniezależnił go od codziennych wspólnych dojazdów do pracy z radcą Wrońskim mieszkającym na tym samym osiedlu. Dopiero wtedy uznał, że może prowadzić normalne życie.
Zapamiętał pierwszy wieczór w nowym domu. Miał przywieziony z Polski dekoder Canal+ oraz swoją wieżę. Usiadł na fotelu na ganku, czując przyjemność z dwudziestu dwóch stopni Celsjusza o dziewiątej wieczorem. Otworzył bezalkoholowe piwo, bo innego nie mógł w sklepach kupić, i się zamyślił. Miał czterdzieści cztery lata, w tym dwadzieścia lat trwało jego nieudane małżeństwo, i zaczynał nowe życie w stolicy Arabii Saudyjskiej. Przyszła mu do głowy myśl, jak by się czuł, będąc tu z Joanną. Była jego studencką miłością z Uniwersytetu Warszawskiego. Mądra, dowcipna i zachwycająca mężczyzn oryginalną urodą. Ona studiowała nauki polityczne, on prawo i administrację. Pobrali się w 2001 roku, tuż przed jego wyjazdem na szkolenie do szkoły wywiadu w Kiejkutach. Po ślubie ujawnił, jakie sobie wybrał ciekawe zajęcie. Ten rok poza domem, uwzględniając przyjazdy co dwa, trzy miesiące, nie był jeszcze taki zły. Byli zakochani i pewni, że panują nad swoim wspólnym życiem. Że ich miłość przetrwa wszystkie przeciwności. Ona od początku pracowała w telewizji, w redakcji informacji. Aleks po powrocie do Warszawy zaczął pracę w nowo utworzonej Agencji Wywiadu. Byli wreszcie razem, choć faktycznie zaczęli się mijać. Joanna pracowała od jedenastej do dwudziestej, on od ósmej do siedemnastej. Obojgu doszły również zajęcia po godzinach i delegacje służbowe, ale jeszcze dbali o swoje uczucie.
Gdy został skierowany na pierwszą placówkę do Hagi, odbyli kilka burzliwych rozmów, co robić. Dla Joanny czteroletnia przerwa w pracy była nie do pomyślenia, dla Aleksa rezygnacja z wyjazdu nie wchodziła w grę. Przez chwilę mieli nadzieję, że szef redakcji zgodzi się na jej wyjazd w roli korespondentki. Nie zgodził się. Ostatecznie wspólnie uznali, że każde pójdzie swoją drogą zawodową, przecież kochają się i nic tego nie zmieni. Z Hagi do Warszawy można często przyjeżdżać lub przylatywać. Nawet na weekendy. Ich świat się nie zawalił, ale ten okres faktycznie wiele zmienił. Widywali się najpierw cztery, pięć razy w roku, potem już tylko w święta, ale to też było ważne.
Kolejne lata, przed jego wyjazdem do Waszyngtonu, minęły szybko, żyli obok siebie, mając ze sobą coraz mniej wspólnego. Byli tak naprawdę już tylko kumplami. Po powrocie z USA był jeszcze urlop na Majorce, który miał wszystko odbudować. Potem pozostała jedynie decyzja, kto złoży pozew rozwodowy. Sąd rozwiązał ich małżeństwo w końcu lata 2021 roku. Pozostali dobrymi znajomymi, a rozwód podsumowali kawą na Nowym Świecie. Propozycja wyjazdu do Rijadu była dla niego korzystna zawodowo, a tak naprawdę ratowała go od samotności i w konsekwencji również od depresji. W nowych realiach był zmuszony do działania, a nie przeżywania życiowego fiaska.ROZDZIAŁ 3
Rijad. Kwiecień 2022 roku
Strzały nie były największym zagrożeniem. Wybuch ponad pół tony ładunku, który dało się słyszeć w całym mieście, dokonał rozległego spustoszenia. Furgonetka zniknęła w ułamku sekundy, a z nią kierowca samobójca. Podobny los spotkał samochody kolumny ministra stojące pomiędzy betonowymi szykanami. Wybuchające w samochodach paliwo i amunicja ochrony oznaczały piekło. Fala uderzeniowa wywołana eksplozją, a potem kolejne powodowane mniejszymi wybuchami niosły duże fragmenty blachy, części betonowych zapór i elementów rozerwanych samochodów oraz stanowisk wartowniczych. Szyby w pobliskich budynkach zostały roztrzaskane w drobny mak.
Arab w toyocie, który moment przed pierwszą eksplozją uruchomił silnik, już jadąc, z satysfakcją obserwował, atak we wstecznym lusterku. Kiedy gwałtowny podmuch mocno szarpnął samochodem, skulił się zaskoczony, ale nadal pewnie trzymał kierownicę. Manewrował pomiędzy stojącymi samochodami, których zszokowani i przerażeni kierowcy obserwowali sceny zamachu. Byli tak spanikowani, że ostatecznie nikt nie zwrócił uwagi na piaskową toyotę oddalającą się slalomem od miejsca wybuchu.
* * *
Polscy dyplomaci nie zdążyli dobiec do budynku. Niwiński usłyszał wybuch i w tej samej chwili poczuł nagły podmuch, który go uniósł, po czym rzucił pod ścianę ministerstwa. Zdążył tylko odruchowo wyciągnąć ręce do góry, chcąc osłonić głowę. Przekoziołkował po chodniku. Przed oczami błyskawicznie zobaczył serię obrazów. Potem zapadła ciemność.
* * *
Wołodymyr Ponomarenko, I sekretarz ambasady Rosji, stał na tarasie widokowym usytuowanym na ostatnim, dziewięćdziesiątym dziewiątym piętrze wieżowca Kingdom Centre. Budynek swój kształt przypominający pionowy „otwieracz do butelek” zawdzięczał właśnie zwieńczającemu go, wiszącemu w powietrzu, zamkniętemu i oszklonemu korytarzowi, który umożliwiał podziwianie panoramy Rijadu i okolic. Ponomarenko nie zamierzał zachwycać się architekturą miasta, wykonywał niejasne polecenie rezydenta. Oficjalnie pracował w wydziale ekonomicznym placówki, choć naprawdę był oficerem Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR). Zgodnie z otrzymanym rozkazem wybrał to miejsce, bo pozwalało na obserwację przy użyciu precyzyjnej wojskowej lornetki nieodległej siedziby saudyjskiego MSW. Był zdziwiony zadaniem i wysłaniem właśnie jego pomimo wielu pilnych obowiązków. Od dawna odczuwał niewypowiedzianą niechęć przełożonego, dlatego, jak podejrzewał, polecenie monitorowania okolic ministerstwa, banalnie proste jak dla doświadczonego oficera wywiadu, miało chyba go obrazić.
Czekał na tarasie już ponad kwadrans i zwyczajnie miał dosyć. Właśnie zamierzał opuścić lornetkę, gdy dostrzegł nagły błysk i chwilę później czarny dym. Pomimo odległości szyby mocno zabrzęczały. Nie miał wątpliwości, że w budynku MSW lub tuż obok doszło do jakiejś eksplozji. Zgodnie z rozkazem Sokołowa, aby sygnalizować nieoczekiwane zdarzenia, wysłał do rezydenta esemesa zawierającego jedynie uśmiechniętą buźkę. Teraz mógł wreszcie wracać do pracy. „Czyżby rezydent miał coś wspólnego z wybuchem?” – zastanawiał się, zjeżdżając ekspresową windą do garażu. „Wcale nie byłbym zdziwiony”.ROZDZIAŁ 4
Pierwsze wrażenie było zaskakujące – dookoła sama biel i przytłumione, jasne, ulotne światło. Aleksowi przeleciało przez głowę, że może jest już w niebie. Nic nie czuł, żadnego bólu. Jednak szpitalny zapach po chwili wykluczył ten wniosek. Pomimo bólu szyi spojrzał w bok. Dziwne światło okazało się promieniami słońca wpadającymi przez szpary w roletach w oknie. Przypomniał sobie wybuch przed MSW i utratę przytomności. Nagle poczuł ból w całym ciele. „A co, jeżeli jestem sparaliżowany?” – pomyślał. Tak go to przeraziło, że oblał się potem. Musiał to natychmiast sprawdzić! Uniósł obolałą głowę – wszystkie kończyny były na miejscu. Poruszał najpierw nogami. Bolało, ale miał w nich władzę. Powtórzył to samo z rękami i w końcu z dłońmi. Również funkcjonowały. Odetchnął z ulgą. Rozejrzał się dookoła. Był w elegancko wyposażonym pokoju, w niczym nie przypominającym warunków w polskich szpitalach, w których kilka razy odwiedzał rodzinę i znajomych.
Z korytarza dobiegały go ciche głosy. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna w białym fartuchu. Widząc otwarte oczy Niwińskiego, szybko się wycofał. Po chwili wrócił razem z innym, znacznie starszym mężczyzną. Ten z zawodowym uśmiechem na ustach podszedł do łóżka i odezwał się po angielsku.
– Jestem lekarzem, który się panem zajął po przewiezieniu do szpitala saudyjskich sił zbrojnych. Nazywam się Tom Williams. Jak się pan czuje?
– Nie mogę powiedzieć.
– Jak to?
– Nie chcę, żeby pomyślał pan, że zwariowałem. Przez chwilę miałem wrażenie, że jestem w niebie. Ta biel i dziwne światło… Rozumie pan?
– To częste zjawisko u pacjentów po utracie świadomości. Powrót do przytomności i nieznane okoliczności ostatnich godzin wywołują w pewnych warunkach obawę, że życie się zakończyło. Ale zapewniam, jest pan wśród żywych.
– Bardzo się cieszę. Co mi jest?
– Zrobiliśmy panu szeroki zakres badań. Wykluczyliśmy obrażenia narządów wewnętrznych i złamania kończyn. Szczerze mówiąc, poza bolesnymi potłuczeniami i obtarciami nic panu nie jest. Wiele osób w siedzibie MSW nie miało takiego szczęścia. Wspólnie z ordynatorem podjęliśmy decyzję, żeby pana potrzymać jeszcze dwa dni, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. A potem może pan wrócić do domu.
– Dziękuję za dobre wiadomości. A co z moimi kolegami z ambasady?
– Z tego, co słyszałem, zupełnie nieźle. Pan ambasador ma skręconą nogę i ogólne potłuczenia. A wasz kierowca został ranny w głowę, ale też tylko powierzchownie. Miał szczęście, bo stał za samochodem, który został kompletnie zniszczony przez lecące odłamki, ale osłonił kierowcę. Jeśli nie ma pan więcej pytań, to zostawię pana, bo inni pacjenci czekają. Proszę wypoczywać, jutro ponownie zbadam pana stan zdrowia. Wieczorem zastąpi mnie kolega z Polski. Na pewno wejdzie do pana.
* * *
Prince Sultan Military Medical City w Rijadzie, w którym przebywali po zamachu, to jeden z najlepszych ośrodków medycznych na Bliskim Wschodzie. Działa pod nadzorem Ministerstwa Obrony jako prestiżowy szpital sił zbrojnych. Niwiński uświadomił to sobie po spotkaniu z lekarzem. Pierwszej nocy prawie nie spał z powodu bólu po potłuczeniach. Nie mógł wygodnie się ułożyć, a właściwie każda pozycja okazywała się niewygodna. W trakcie bezsennych godzin miał przed oczami na zmianę twarz Araba w toyocie i postać radcy Hamseha. Czy byli tam przypadkowo? Zachowanie kierowcy toyoty mogło sugerować udział w zamachu. Wątpił, aby dyplomata irański miał jakiś związek z atakiem. Jednocześnie czuł, że coś jest nie tak w tej sprawie. Ta jego zawodowa podejrzliwość!
Zasnął na krótko, nad ranem. We śnie turlał się w ciemnościach i wszystko go bolało. Gdy się ocknął, poczuł radość, że rzeczywistość różni się od sennego koszmaru. I nawet ból był mniejszy.
Po śniadaniu poszedł odwiedzić ambasadora. Skorzystał z kul, które znalazł w rogu pokoju. Poruszanie się stanowiło pewien problem, ale nie mógł znieść dalszego wegetowania w łóżku. Zalewski leżał na wznak, wpatrzony w sufit. W kilku miejscach widać było założone bandaże i opatrunki. Miał mocno zachmurzoną minę i dłuższy czas nie dostrzegał gościa. Aleks, nie chcąc przedłużać niezręcznej sytuacji, odezwał się pierwszy.
– Dzień dobry, szefie.
Ambasador błyskawicznie przybrał swoją zwykłą minę. Nie była dużo pogodniejsza od poprzedniej. Zerknął jakby z niechęcią na stojącego obok drzwi Niwińskiego.
– A, to pan… Zdaje się, że wczoraj pana zasada przybycia przed czasem nie bardzo nam się przysłużyła. Może nawet przyczyniła się do naszej tragedii. Trafiliśmy w środek piekła. Słyszał pan o ministrze? Nie żyje. A razem z nim tylu ludzi. Straszne…
– To prawdziwy dramat – przyznał Aleks. – Gdybyśmy jednak przyjechali punktualnie, to prawdopodobnie stalibyśmy na ulicy za kolumną ministra. W takim przypadku dostalibyśmy się pod ogień pistoletów maszynowych albo rozerwałyby nas ładunki wybuchowe. Śmiem twierdzić, że wcześniejszy przyjazd uratował nam życie.
– No może… – Zalewski sprawiał wrażenie zrezygnowanego i nie podejmował zwyczajowej polemiki z rozmówcą, co zawsze czynił, nawet nie mając racji. – Był pan u Faleela? Ja nie mogę się jeszcze ruszać. Podobno mój mercedes został całkowicie zniszczony.
– Zaraz do niego zajrzę. Zdaje się, że leży w innym skrzydle. Traktują go na innych zasadach niż nas.
– Niech pan się nim zajmie i nie udaje nieświadomego zróżnicowania klasowego w tym kraju. Przypominam, że jesteśmy tu tylko gośćmi. I powinien pan już wiedzieć, jak Saudyjczycy traktują Azjatów. – Ambasador zamknął oczy, co Aleksander uznał za zakończenie rozmowy. Odczekał jeszcze chwilę i powoli ruszył do wyjścia.
Wyciągnął rękę, ale nie zdążył złapać za klamkę, kiedy drzwi otworzyły się raptownie. Stała w nich młoda kobieta w abai. Zaskoczona, popatrzyła na Niwińskiego. Jej początkowo naburmuszona mina szybko zmieniła się w miły uśmiech. Kiwnęła mu głową na powitanie i skierowała wzrok w głąb pokoju.
– Dzień dobry, Konrad. Czy mogę wejść? – powiedziała po rosyjsku, wplątując polskie wyrazy.
– Skąd się tu wzięłaś? No wejdź. – Ton odpowiedzi był dziwny, choć pasujący do wcześniejszego nastroju ambasadora. Zdawał się witać gościa niechętnie, a nawet jakby ze złością w głosie.
„Czyli nie tylko mnie to spotkało”. Aleks poczuł złośliwą satysfakcję. Zauważył, że kobieta nie zareagowała na ton głosu ambasadora i podeszła do łóżka. Zamykając drzwi, usłyszał głos Zalewskiego:
– Czego tu chcesz?
Szedł powoli do dyżurki pielęgniarzy, zaskoczony zaobserwowaną sytuacją. Kim była ta kobieta? Był przekonany, że to nie żona Zalewskiego, i choć jej dotąd nie poznał, pamiętał, że ma na imię Ludmiła. Od konsula Cezarego Milewskiego, zajmującego się też sprawami administracyjnymi, wiedział, że Zalewska tuż przed przylotem Niwińskiego do Rijadu wyjechała nagle do rodziny do Rosji. Podobno jej matka miała wypadek i córka pojechała się nią zająć. Sprawa musiała być poważna, ponieważ dotąd nie wróciła. Niedawno w trakcie zebrania w placówce Czarek grzecznościowo zapytał Zalewskiego o stan zdrowia teściowej i termin powrotu żony. Odpowiedzią było niegrzeczne burknięcie i szybka zmiana tematu. Jednak ambasador chyba się zmitygował, bo gdy zebranie się kończyło, wrócił do pytania, tłumacząc, że bardzo się denerwuje problemami związanymi z sytuacją teściowej i przedłużającą się nieobecnością swojej żony.
Nie pozwolono mu przejść o własnych siłach do pokoju, gdzie leżał Faleel. Chcąc nie chcąc, usiadł na wózku inwalidzkim i pielęgniarz powiózł go przez długie korytarze. Zjechali windą dwa piętra w dół, do ogólnodostępnej części szpitala. Kierowca miał wielki bandaż na głowie, a przy jego łóżku, jednym z czterech w pokoju, siedzieli kobieta i troje dzieci o azjatyckich rysach. Na widok Niwińskiego Faleel próbował wstać.
– Sir, jak to miło, że pan do mnie przyszedł. Czy jestem potrzebny?
– Spokojnie, Faleel. Leż i odpoczywaj. Jak głowa?
– Mam założone szwy, sir. Podobno wyjdę za trzy dni, jak wszystko będzie dobrze. Ale ja przecież jestem potrzebny w ambasadzie.
– Będziesz potrzebny, jak dojdziesz do siebie.
– Ale sir, ja się boję, że pan ambasador znajdzie kogoś na moje miejsce. A ja mam żonę i dzieci na utrzymaniu. – Wykonał gest ręki, wskazując na rodzinę siedzącą obok łóżka.
– Szef też jest jeszcze w szpitalu. Możesz być spokojny, nikt cię nie wygryzie ze stanowiska. Ambasador prosił, żeby cię pozdrowić – skłamał. – Jak będziesz mógł wstać, to odwiedź go. Będzie mu miło – doradził.
– Zaraz pójdę, sir.
– Zdrowia, Faleel, i cieszę się, że nic poważnego ci się nie stało.
– Tylko mercedes zniszczony… Co teraz będzie? Może okaże się, że to moja wina?
– Wszystko będzie dobrze. To był atak terrorystyczny i nikt ciebie o nic nie obwinia. Dostaniemy nowego mercedesa, bądź spokojny.
Pożegnał Faleela i jego rodzinę. Wieziony przez pielęgniarza, pomyślał, że Pakistańczyk jest chyba najsympatyczniejszą osobą, którą poznał w placówce. Jego naturalna uprzejmość wręcz krępowała Niwińskiego. Oczywiście bardzo zależało mu na pracy, ale też bezinteresownie wykonywał dla pracowników wiele czynności nienależących do jego obowiązków. Zawsze uśmiechnięty, budził sympatię.
Kiedy wjechał do pokoju, zobaczył dwóch oficerów siedzących na krzesłach. Na jego widok wstali, co nie było codziennym zachowaniem wśród Saudyjczyków zajmujących znaczące pozycje w hierarchii społecznej. Starszy z funkcjonariuszy zwrócił się do niego po angielsku.
– Jesteśmy z Presidency of State Security. Major Faris Al-Ghazi i porucznik Ali Suleyman. Chcielibyśmy porozmawiać z panem o ataku terrorystów na jego królewską wysokość ministra spraw wewnętrznych. Oczywiście, jeśli pan nie czuje się na siłach, to przyjdziemy później.
Nie miał dotąd kontaktu z PSS, agencją powołaną kilka lat wcześniej do zwalczania terroryzmu i innych przestępstw z zakresu bezpieczeństwa wewnętrznego Królestwa. Orientował się, że służba posiada bardzo szerokie kompetencje i podlega bezpośrednio królowi.
– Niewiele będę mógł panom powiedzieć, byliśmy z ambasadorem na dziedzińcu ministerstwa, gdy doszło do zamachu. – Aleks poprosił, by goście ponownie usiedli, a sam z przyjemnością przesiadł się z wózka na łóżko.
– Zbieramy relacje wszystkich osób będących w pobliżu. Każdy szczegół może się przydać, aby ująć sprawców, _Insz Allah_. Proszę opowiedzieć, co pan pamięta.
Niwiński zrelacjonował, jak podjechali pod budynek MSW, wysiedli na wskazanym parkingu i sam moment wybuchu. Wspomniał o piaskowej toyocie land cruiser i dziwnym zachowaniu jej kierowcy. Oficerów bardzo zainteresowały te spostrzeżenia, w szczególności podejrzenie prowadzenia obserwacji rejonu budynku MSW. Poinformowali, że toyota zgodna z opisem odjechała moment przed wybuchem, co wiedzieli po przeanalizowaniu obrazów z monitoringu. Na pytanie, czy rozpoznałby kierowcę, Aleksander się zawahał. Ostatecznie potwierdził, ponieważ wydawało mu się, że zapamiętał jego twarz. Jeden z oficerów wezwał z korytarza innego funkcjonariusza, który miał przygotować elektroniczny portret pamięciowy.
– Czy coś jeszcze pan sobie przypomina? Przyznam, że podziwiam pana niebywały zmysł obserwacji. Może zauważył pan jeszcze kogoś, kto zwrócił pańską uwagę?
Nurtował go fakt spotkania na Olaya Street irańskiego dyplomaty. Postanowił podzielić się i tym szczegółem z oficerami PSS.
– Widziałem w pobliżu ministerstwa irańskiego dyplomatę, radcę Farzada Hamseha.
Major Al-Ghazi delikatnie drgnął. Także porucznik przerwał notowanie i popatrzył na Niwińskiego z zainteresowaniem.
– Jest pan pewien?
– Oczywiście, że jestem pewien. Mam pamięć do twarzy, szczególnie osób, które niedawno widziałem. Z Hamsehem rozmawiałem kilka dni temu przez dwie godziny, twarzą w twarz. Nie mogłem go pomylić. Jednak nie sugeruję, że jest powiązany z zamachem, w końcu to dyplomata akredytowany w Arabii Saudyjskiej. Zapewne miał jakąś sprawę w MSW lub przypadkowo tamtędy przejeżdżał i zatrzymał się na chwilę. Wydawało mi się też, że oprócz niego w pojeździe był jeszcze ktoś, raczej Arab.
– Ciekawe… choć nie wydaje mi się prawdopodobny jakikolwiek związek tego Irańczyka z zamachem – stwierdził major. – Nie wiem, czy został pan poinformowany, ale do ataku już przyznała się Al-Kaida Półwyspu Arabskiego. A radca Farzad Hamseh z całą pewnością jest szyitą. Z całym szacunkiem, ale trudno mi sobie wyobrazić sunnitów współpracujących z szyitami.
– Przyznaję, że nie słyszałem, iż ktoś już przyznał się do zamachu. Faktycznie Iran raczej nie współdziała z sunnickimi dżihadystami. Może jednak warto sprawdzić moją obserwację. Przed MSW z pewnością macie monitoring, więc potwierdzenie tego faktu nie powinno być problemem. Poza tym łatwo ustalić, czy tego dnia był na spotkaniu w ministerstwie. Wystarczy zadzwonić.
Saudyjczyk wyjął telefon i połączył się z kimś. Polecił sprawdzić w rejestrze MSW wizytę irańskiego radcy oraz zbadać monitoring po ustaleniu tablic rejestracyjnych jego samochodu.
Rozmowa dobiegła końca. Al-Ghazi zostawił wizytówkę z rutynową sugestią kontaktu, w razie gdyby świadkowi coś się jeszcze przypomniało. Oficerowie wyszli, a ich miejsce zajął technik tworzący portret pamięciowy. Niwiński zaakceptował którąś z kolei wersję, która bardzo przypominała twarz Araba z toyoty.
Kiedy wyciągnął się na łóżku, myślał tylko o tym, jak się skompromitował wobec oficerów saudyjskiej służby bezpieczeństwa. Al-Ghazi i tak grzecznie zareagował, wyrażając wątpliwości co do potencjalnych związków sunnickich terrorystów z szyickim dyplomatą. Niwińskiego tłumaczył tylko ograniczony dostęp do mediów w czasie leczenia w szpitalu. Jego wewnętrzną samokrytykę w końcu przerwało pojawienie się w pokoju konsylium lekarskiego. Po badaniu i ocenie wyników doktor Tom Williams poinformował, że spełnią jego prośbę i jutro zostanie wypisany ze szpitala.
* * *
Aleks wyszedł z Prince Sultan Military Medical City ostatecznie po dwóch dniach. Przed opuszczeniem szpitala poszedł odwiedzić Zalewskiego. W pokoju ponownie spotkał młodą kobietę rozmawiającą cicho z ambasadorem. Głosy nagle zamilkły, gdy wszedł, a Zalewski jakby się zmieszał, widząc Niwińskiego. Szybko jednak odzyskał swobodę w zachowaniu. Ucieszył się, że radca wychodzi ze szpitala, i polecił mu przesłać do Warszawy szczegółową relację z zamachu. W końcu zreflektował się i dokonał prezentacji milczącej kobiety.
– Panie Aleksandrze, chciałbym przedstawić panu krewną mojej żony, Alinę Jegorową. Alina, to radca Niwiński.
Kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, którą Aleks lekko uścisnął. Przez chwilę patrzyli na siebie. Teraz dostrzegł, że jest bardzo ładna. Drobna brunetka, tuż po trzydziestce, o zaskakująco jak na Rosjankę ciemnej cerze, do tego duże oczy, zgrabna figura. Wizerunku dopełniały długie do ramion włosy.
– Miło mi, panie radco. Jakoś poprzednio nie wyszło nam poznanie się – próbowała mówić po polsku. Nie miała dużej wprawy i nie znała wielu słów, ale wychodziło jej to zupełnie nieźle. „Ma sympatyczny głos” – pomyślał.
– Mnie również jest przyjemnie. Od dawna przebywa pani w Rijadzie?
– Alina dopiero przyjechała z Niemiec – wyjaśnił ambasador. – Choć w rzeczywistości jest Ukrainką. Studiowała język arabski w Kijowie i ma praktykę w jego używaniu. W porozumieniu z moją żoną postanowiła spędzić trochę czasu w Arabii Saudyjskiej. Niedawno się rozwiodła i zaczyna nowe życie. Oczywiście informowałem MSZ o jej przyjeździe i otrzymałem formalną zgodę z Biura Spraw Osobowych – wyjaśnił jakby z konieczności.
– Jak powiedział Konrad, jestem po przejściach życiowych i uznałam, że mam dobrą okazję, aby wszystko zmienić. Ukończyłam arabistykę, ale znam biegle niemiecki, także angielski i francuski w stopniu bardzo dobrym, więc pomyślałam, że warto wykorzystać te możliwości. A że znamy się dobrze z Ludmiłą, w końcu jestem jej kuzynką – spojrzała na ambasadora, jakby szukając potwierdzenia, na co Zalewski odruchowo pokiwał głową – to miałam śmiałość poprosić o pomoc. I oto jestem. – Uśmiechnęła się radośnie.
– Chciałbym, żeby Alina pomogła w ambasadzie. Myślę o odciążeniu Abdula w przygotowaniu korespondencji, niech on skoncentruje się na obsłudze interesantów i sprawach lokalnych. Mogłaby również pomóc panu w przeglądzie prasy saudyjskiej, także w analizie programów telewizyjnych i mediów elektronicznych. Co do tłumaczeń z arabskiego to nie ma problemu. Oczywiście musi jeszcze popracować nad językiem polskim, jeżeli ma faktycznie pana wspierać. Co pan o tym sądzi?
– Panie ambasadorze, nie widzę przeszkód, o ile MSZ nie ma nic przeciwko zaangażowaniu pani w pracę ambasady. – Nie mógł udzielić innej odpowiedzi w obecności Jegorowej, nawet jeżeli od początku uznał tę sytuację za absurdalną. „Niesprawdzona Ukrainka kręcąca się po placówce… Kto się na to zgodził i jak Zalewski mógł w ogóle zaproponować takie rozwiązanie?” – pomyślał.
– Jak już powiedziałem, mam oficjalną zgodę MSZ na pobyt Aliny w rezydencji oraz wolontariat.
– W tej sytuacji będzie mi miło z panią współpracować – zwrócił się Aleksander do Jegorowej. – Kiedy możemy się pani spodziewać?
– Konrad obiecał, że jutro ktoś po mnie przyjedzie. Czyli rano stawiam się do roboty – zażartowała. – A że staram się intensywnie uczyć polskiego, więc będę wdzięczna za wszelką pomoc w tym zakresie.
– Już rozmawiałem z Cezarym – poinformował Zalewski, patrząc na Aleksa. – Przyjedzie po Alinę do rezydencji i po południu ją odwiezie. Gdy wrócę do pracy, będziemy jeździć razem.
– W takim razie czekam na panią jutro – stwierdził Niwiński. – Panie ambasadorze, a kiedy pan wraca?
– Dzisiaj mam jeszcze jakieś dodatkowe badania i najdalej pojutrze wychodzę. Przynajmniej na to liczę.
– To życzę dobrych wyników i czekamy na pana powrót, bo co to za okręt bez kapitana. – Pomyślał, że mocno się podlizał tym stwierdzeniem. Ambasador jednak nie zareagował.
Na parkingu szpitala na Aleksa czekała terenowa toyota ambasady. Za kierownicą siedział Cezary z papierosem w ustach.
– Znowu zacząłeś palić? – zapytał Aleksander.
– Czasem jeszcze mnie korci. Poza tym co człowiek ma z tego życia, w Rijadzie alkohol jest zabroniony, a kobiety zasłonięte. To z czego korzystać?
– Alkohol przywozisz sobie z Bahrajnu, więc nie narzekaj. A co z twoją afrykańską pielęgniarką? – Aleks znał sekret kolegi, który mając żonę w Polsce i nie bardzo za nią tęskniąc, umilał sobie samotność intymnymi kontaktami z atrakcyjną ciemnoskórą pielęgniarką.
– W dzień, kiedy doszło do waszego zamachu, poleciała do ojczyzny. Wraca za trzy tygodnie. Co ja będę robił do tej pory? Jedziesz do domu?
– Niestety, muszę pojechać do biura. Ambasador już zadbał o mój wypoczynek. – Odpowiedź nie była do końca kłamstwem. Przede wszystkim zamierzał wysłać depeszę na temat Jegorowej.
Patrząc na zatłoczone samochodami ulice stolicy Królestwa, Aleks przypomniał sobie koszmar, którego uczestnikiem był kilka dni wcześniej. Gdyby miał mniej szczęścia… Starał się przekonać, że to zdarzenie jest w tej chwili tylko przykrym wspomnieniem, teraz musiał pilnie zająć się ukraińską krewną szefa. Centrala powinna jak najszybciej dowiedzieć się o tej zaskakującej sprawie.ROZDZIAŁ 5
Radca Oleg Sokołow kończył pisać depeszę do centrali. Pierwszą informację wysłał zaraz po zamachu. Teraz znał już wszystkie szczegóły i dane o ofiarach. Jeden z elementów ramowego planu, zaakceptowanego przez kierownictwo SWR, został zrealizowany. Lubił, gdy mógł wykazać się skutecznością, tym bardziej że za rok wracał do Moskwy i tylko takie depesze zwiększały szanse na oczekiwany awans. Do tego w centrali nie wszyscy go lubili, a wręcz wielu cieszyłoby się z jego porażki.
Popatrzył przez okno na zalany słońcem wewnętrzny dziedziniec ambasady. Dzięki nastawionej na maksimum klimatyzacji nie był narażony na czterdziestostopniowy południowy upał, a w nadchodzących letnich miesiącach miało być jeszcze gorzej. Przez trzy lata pracy w Rijadzie doskonale poznał realia pogodowe. „Ale nie ma nic za darmo” – pomyślał. „Chcesz mieć korzyści, musisz cierpieć. Tak jest zawsze w życiu”. À propos cierpienia, to czekało go dzisiaj spotkanie z Irańczykiem. „Dobrze, że ten cholerny Pers przynajmniej zgodził się na rozmowę wieczorem, a nie tak jak zwykle, w porze lunchu”. Muszą omówić dalsze kroki. Aby to osiągnąć, był gotów nawet ugotować się w saudyjskim upale. Pozostawało mu jeszcze przygotowanie logicznej argumentacji, dlaczego SWR chce się wymigać od wspierania kolejnych ataków.
„Muszę sprawdzić, czy Ponomarenko wrócił z miasta i czy napisał spóźnioną już informację na temat Saudi Aramco” – przypomniał sobie nagle. Dla centrali wszystko, co dotyczyło ropy, było ważne. Nie przepadał za majorem Ponomarenką, uplasowanym w sekcji ekonomicznej placówki. Niby doświadczony oficer, z osiągnięciami w pracy operacyjnej, ale dla Sokołowa był z góry podejrzany. No bo albo jest się prawdziwym Rosjaninem, albo raz Ukraińcem, a potem Rosjaninem, i to z wyboru! „Lawirant, a może bardziej złośliwie: akrobata” – pomyślał kpiąco. Z takim człowiekiem to nigdy nie wiadomo, czy kiedyś nie zmieni zdania, skoro już raz zdradził swoją ojczyznę. No i jeszcze do tego to imię! „Że też nie mógł go zawczasu zmienić” – zaśmiał się złośliwie. „Wołodymyr” nie ma szans na znaczący awans w rosyjskim wywiadzie i w ogóle w dzisiejszej Rosji. Postanowił, że jak coś na niego znajdzie, wystąpi o odwołanie do kraju. W końcu są inni chętni na takie miejsce. Musiał to jeszcze dobrze przemyśleć, bo jednak wśród oficerów rezydentury on jest zdecydowanie najlepszy. W myślach pojawił mu się obraz żony majora. Od początku miał na nią chrapkę, co było kolejnym argumentem, żeby nie spieszyć się z odsyłaniem Ponomarenków.
Była jeszcze „Zola”… Trafił mu się ciekawy nielegał. Nigdy wcześniej nie zetknął się z taką kombinacją operacyjną. Cały czas się zastanawiał, czy to coś da, czy pomoże złamać figuranta? Z pewnością nie zaszkodzi, a zapewne pozwoli na zbieranie informacji.
BESTSELLERY
- EBOOK
23,90 zł 32,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
22,90 zł 31,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
22,90 zł 31,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
25,90 zł 36,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MarginesyFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Horror i thrillerGrupa przyjaciół wyjeżdża na urlop. Podczas mocno zakrapianej imprezy ktoś kogoś prawie topi. Wywiązuje się kłótna, wracają dawne urazy. Rano okazuje się, że 15-letnia córka jednego z małżeństw zniknęła.EBOOK
22,90 zł 31,89
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.